-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Biblioteczka
2021-03-08
2021-02-23
„Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby ich ratować. Wysokość ponad 8000 metrów – to nie jest miejsce, gdzie ludzie mogą sobie pozwolić na moralność”.
Ostatnimi czasy tematyka górska coraz bardziej mnie interesuje, chyba wszystko za sprawą książki Dana Simmonsa pt. „Abominacja”, w której, pomimo iż to w znacznej części fantastyka, całość przedsięwzięcia jakim jest zdobycie najwyższego szczytu świata jest tak plastycznie opisana a rys historyczny tak interesujący, że zapragnęłam przeżyć taką wyprawę raz jeszcze, ale tym razem bardziej na faktach. Wybrałam „Wszystko za Everest”, widziałam ekranizację, ale poznanie myśli i odczuć autora zawsze jest bezcenne, tym bardziej, że dostajemy autentyczną relację z wyprawy, która miała miejsce w maju 1996 roku, a zakończyła się dla wielu tragicznie.
Zachodzę w głowę, co ludzi pcha do tak ekstremalnych wyczynów. Ryzyko jest jasne, można nie tylko doznać uszczerbku na zdrowiu, ale położyć na szalę życie. Co takiego jest w górach, ich dzikim klimacie, że przyciąga ludzi jak magnes, że są skłonni zaryzykować nie tylko zdrowie i życie, ale jeszcze wyłożyć za to niebagatelne sumy?
Nie jestem w stanie tego do końca zrozumieć, choć znam to uczucie, kiedy jest się na szczycie, który chciało się zdobyć. Chodzę od czasu do czasu po górach, chociaż okazjonalnego zdobywania dwutysięczników raczej nie można porównać do korony świata. Ale przyciąganie znam, uczucie spełnienia i nieopisanej radości po osiągnięciu wierzchołka znam. Tyle czy to jest warte aż takiego poświęcenia? Pot, odciski, wyczerpanie, zmęczenie – ok, ale cała reszta? Po co pchać się tłumnie w miejsca, które było nie było nie są przystosowane dla ludzi. Ja bym się głęboko zastanowiła. Staram się zrozumieć alpinistów, ich pasję, chyba nie do końca potrafię, ale jest to swoista grupa, która tak już ma, że chce zdobywać, być ciągle lepszym itp. Ale już na pewno nie zrozumiem tych, którzy śniegu nie widzieli, górę na zdjęciu, ale mają pieniądze i chcą. Nie rozumiem braku wyobraźni i ignorancji wobec natury i przyrody, braku szacunku wobec ogromu gór. Ale nie o tym miało być tylko o książce.
Bardzo interesująca relacja. Czuć było, że autor mocno przeżył wszystkie wydarzenia jakie miały wtedy miejsce. Daje do myślenia, przedstawia różne punkty widzenia. Autor nie szczędzi krytyki wobec siebie samego, mam nadzieję, że szczerze. Dobrze się całość czytało, może poza końcówką, epilogiem, sporem o różne fakty zawarte w książce między dwoma uczestnikami wyprawy.
Książka pokazuje, że góry są kapryśne i trzeba zachować zdrowy rozsądek, w pewnych sytuacjach, nawet ogromne umiejętności mogą nas nie uratować, a ignorancja przyczynić się do śmierci kogoś innego.
„…trudno jest zabić chłopięce marzenia…”
„Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby ich ratować. Wysokość ponad 8000 metrów – to nie jest miejsce, gdzie ludzie mogą sobie pozwolić na moralność”.
Ostatnimi czasy tematyka górska coraz bardziej mnie interesuje, chyba wszystko za sprawą książki Dana Simmonsa pt. „Abominacja”, w której, pomimo iż to w znacznej części fantastyka, całość przedsięwzięcia jakim jest zdobycie...
2020-12-28
Biorąc pod uwagę, że całkiem niedawno oglądałam miniserial, a nawet dwukrotnie, nie obędzie się bez porównań. Książka wydana w latach osiemdziesiątych, dokładnie w roku moich urodzin, przedstawia świetną historię wybitnie inteligentnej dziewczynki, która poprzez ówczesne praktyki stosowane w sierocińcach, czyli podawanie dzieciom środków uspakajających, uzależnia się od używek, wmawiając sobie, że tego właśnie potrzebuje. Dziewczynki, która uczy się funkcjonować w społeczeństwie i w której rodzi się pasja do szachów.
Historia Beth Harmon, która zostaje sierotą w wieku około ośmiu lat, trafia do sierocińca, gdzie woźny uczy ją grać w szachy jest niecodzienna i niezwykła. Ma w sobie klimat i urok, genialnie się ją czyta i przeżywa razem z główną bohaterką jej porażki i sukcesy, i pomimo iż dziewczyna ma charakterek, to i tak kibicuje się jej we wszystkim. Do tego ma pasję, opisaną tak plastycznie, że zaczynam autentycznie zazdrościć jej talentu. Zawsze pasjonowały mnie historie o niezwykłych ludziach, o tym, co dzieje się w ich głowach, z czym muszą się wewnętrznie zmagać. To jest ciekawe i fascynujące.
Ekranizacja niewątpliwie tchnęła więcej życia w tą opowieść. Wizualnie piękna, z aktorką niebanalnej urody. Posiadała wszystko, cudowny klimat, charakteryzację bohaterów, świetną muzykę. Trochę lepiej rozwinęła wątki, a przynajmniej je dopowiedziała, np. z Townesem. Może nie specjalnie w moim guście dopowiedziała, bo przecież jakby nie pojawił się żaden gej w filmie to by była tragedia, ale w książce ten motyw się urywa i gdzieś ginie. Podobnie jak z pierwszą dziewczyną, z którą grała Beth. No i co najważniejsze, zdecydowanie łatwiej było mi obserwować długie partie szachów, skupiać się na mimice twarzy i otoczce wizualnej, niż czytać opisy tych partii, równie długie, czytać na jakie pola skaczą pionki, co mi kompletnie nic nie mówi i łapałam się jednak na tym, że te fragmenty pochłaniałam z mniejszą uwagą, bez zbytniego wgłębiania się w sytuację.
Ale nie da się ukryć, że autor stworzył coś naprawdę dobrego. Historię, którą zapamiętam. Która jest jakaś i ma to coś w sobie. Gorąco polecam, zarówno „Gambit królowej” jak i inne książki autora.
Biorąc pod uwagę, że całkiem niedawno oglądałam miniserial, a nawet dwukrotnie, nie obędzie się bez porównań. Książka wydana w latach osiemdziesiątych, dokładnie w roku moich urodzin, przedstawia świetną historię wybitnie inteligentnej dziewczynki, która poprzez ówczesne praktyki stosowane w sierocińcach, czyli podawanie dzieciom środków uspakajających, uzależnia się od...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-18
„Nauczycielka powiedziała: <<Narysujcie promieniowanie>>. Narysowałam, jak pada żółty deszcz… I płynie czerwona rzeka.”
Wreszcie udało mi się „dorwać” tę książkę, od jakiegoś czasu chodzi za mną temat czarnobylskiej katastrofy. Zawsze była to jakaś dziwna i niewyjaśniona fascynacja tym tematem. Po niedawnej lekturze książki „Druga połowa nadziei” temat do mnie powrócił, a po obejrzeniu genialnego serialu „Czarnobyl” z 2019 roku chciałam wiedzieć wszystko i o wiele więcej. A co jest ważniejszego, niż relacje świadków? Żadne suche fakty, nawet najładniej opisane, nie zastąpią wspomnień tych, którzy ten okres przeżyli, którzy stracili wtedy swoje domy, swoich bliskich i to w sposób, który łzy wyciska i przeraża równocześnie, mocniej niż najgorszy i najstraszniejszy horror. Bo to dosłownie horror, co Ci ludzie przeżyli i tym samym jest historia tych, którzy zginęli, jak poświęcali swoje życie, czy to dla chwały, czy dla ojczyzny i ratowania milionów, czy z nieświadomości niebezpieczeństwa, czy też bo rząd tak chciał, a z nim się nie dyskutuje, bo „..gniewu z góry lękano się bardziej niż atomu.”
26 kwietnia 1986 roku. Czarnobyl. Wybuch reaktora elektrowni jądrowej. Autorka zebrała w swojej książce właśnie relacje ludzi, których ta tragedia dotknęła osobiście. Są to przeróżne w stylu i w wymowie wypowiedzi, m.in. żon strażaków i likwidatorów, które opiekowały się swoimi chorymi mężami do samego końca, dzieci, które przetrwały z mniejszym bądź większym uszczerbkiem na zdrowiu, nielegalnych mieszkańców strefy czarnobylskiej, żołnierzy, naukowców. Od jednych nie można było się oderwać, niosły ze sobą tragiczny przekaz i taką też historię, przybliżyły mi to, co się wtedy działo, jak reagowali na to ludzie i rząd, prywatne odczucia tych ludzi w związku z katastrofą. Inne nieco zbaczały z torów, były nieskładne i zahaczały o odrębne tematy, jakby ludziom w danej chwili przypominało się coś zupełnie wyrwanego z kontekstu. Było to niełatwe w odbiorze, ale prawdziwe i myślę, że właśnie w tej prawdziwości tkwi moc tej książki.
Muszę przyznać, że była to lektura z całą pewnością przejmująca. Ogromna ilość ludności, zwierząt, ogromny teren na którym promieniowanie odcisnęło swoje piętno. Trudno odnieść się do wydarzeń, które nie były wydarzeniami moich czasów, można starać się zrozumieć, współczuć tragedii, podobnie jak czytając o wojnach i ich konsekwencjach. Nie umiałabym tak bezpośrednio jak autorka stwierdzić, że katastrowa czarnobylska sięgała dalej niż Holocaust, Auschwitz, Kołyma, bo ucierpiały też zwierzęta i środowisko naturalne. Trudno licytować się na tragiczność danego wydarzenia. Każde miało swój przebieg i konsekwencje, które na danej społeczności w jego zasięgu odcisnęły się w psychice i świadomości. Także pomimo iż rozumiem dramat i następstwa sytuacji, odpuściłabym takie odważne twierdzenia.
Trochę zabrakło mi w tutaj też samej autorki. Chciałabym poznać jej styl, dowiedzieć się więcej o niej samej poprzez jej książkę, nie tylko tego, że jest prawdopodobnie dobrym i cierpliwym słuchaczem. Poza jednym monologiem nie dostajemy nic więcej.
„A tutaj było… Trzy tysiące mikrorentgenów na godzinę!... Ale oni boją się nie o ludzi, tylko o władzę. To jest kraj władzy, a nie ludzi. Priorytet państwa nie podlega dyskusji. A życie ludzkie ma zerową wartość.”
„Nauczycielka powiedziała: <<Narysujcie promieniowanie>>. Narysowałam, jak pada żółty deszcz… I płynie czerwona rzeka.”
Wreszcie udało mi się „dorwać” tę książkę, od jakiegoś czasu chodzi za mną temat czarnobylskiej katastrofy. Zawsze była to jakaś dziwna i niewyjaśniona fascynacja tym tematem. Po niedawnej lekturze książki „Druga połowa nadziei” temat do mnie powrócił, a...
2019-03-25
Dziękuję serdecznie wydawnictwu NieZwykłe za udostępnienie książki do zaopiniowania. Nie była to historia długa, ale jakże bogata w treści. I zdecydowanie miała to coś w sobie, co mogło zachwycić. I zachwyciło.
Autorka przedstawia swoją opowieść w trzech wątkach. Dostajemy więc historię młodej Ukrainki, która skuszona lepszym życiem, wykształceniem i pieniędzmi decyduje się na wyjazd za granicę, gdzie rzeczywistość okazuje się zupełnie inna i dziewczyna musi uciekać. Poznajemy matkę, której córka wyjechała do Niemiec, a nie daje znaków życia, a ona sama wspomina swoje losy w Prypeci w czasach, kiedy doszło do awarii elektrowni i wszystkie wydarzenia jakie miały miejsce potem. I dostajemy również porucznika milicji, który stara się rozwiązać sprawę zaginięć dziewcząt ze wschodu.
Wszystkie te wątki łączą się i wciągają. Autorka porusza ważne tematy, handel młodymi dziewczynami, które nie pragnęły niczego innego jak dostatniejszego życia dla swoich rodzin. Rodzin, które przeżyły piekło katastrofy jądrowej, rozbitych, naznaczonych. Tym samym dowiadujemy się również więcej o Prypeci, o tym jak wyglądała przed i w trakcie pamiętnych wydarzeń, oraz co stało się z jej mieszkańcami później.
Nic w tej opowieści nie jest przeciągnięte, wszystko idzie wartko do przodu, dostajemy wystarczającą ilość informacji, przemyśleń bohaterów, aby mieć o czym myśleć samemu i aby zainteresować się tematem, wzruszyć opowieścią i o niej nie zapomnieć. Ale ja bym jednak wolała odrobinę więcej, czuję lekki niedosyt.
Książkę polecam, jest ciekawa i na pewno warto po nią sięgnąć.
Dziękuję serdecznie wydawnictwu NieZwykłe za udostępnienie książki do zaopiniowania. Nie była to historia długa, ale jakże bogata w treści. I zdecydowanie miała to coś w sobie, co mogło zachwycić. I zachwyciło.
Autorka przedstawia swoją opowieść w trzech wątkach. Dostajemy więc historię młodej Ukrainki, która skuszona lepszym życiem, wykształceniem i pieniędzmi decyduje...
2018-08-10
„Myśli mają skrzydła”
Bardzo dziękuję Lubimy Czytać oraz wydawnictwu Czarna Owca za możliwość przeczytania tej książki przedpremierowo. Było to dla mnie niemałe wyzwanie, gdyż sporadycznie czytuję lekturę obyczajową, do tego tematyka powieści raczej do najweselszych nie należy, ale teraz, będąc już po tym doświadczeniu, muszę przyznać, że opowieść miała to coś, co mnie przyciągało jak magnes. Za każdym razem, kiedy odkładałam książkę, chciałam do niej szybko powracać, a to chyba jest największy plus – wzbudzenie zainteresowania losami bohaterów.
Książka stawia pytanie: „jak przeżyłbyś swoje życie, gdybyś wiedział, kiedy umrzesz?”. Cóż… osobiście nie chciałabym wiedzieć, bo mimo iż nie wierzę w takie rzeczy, jak przepowiednie itp., to jednak wiem, że jak zasieje się w głowie ziarenko, to mimo iż bardzo tego nie chcemy, nasze myśli są jak wolne ptaki i robią z nami co chcą. I tak też było w przypadku czwórki rodzeństwa, których historię prezentuje nam autorka. Niby niewinna wróżba kiełkuje w umysłach dzieci i chcąc nie chcąc odbija się na całym ich życiu.
Było o czym pomyśleć w trakcie czytania. Przyznam, że nie od razu się wciągnęłam, historia Simona była dla mnie obca i nie w moim guście, z ledwością przez nią przebrnęłam, ale z każdym kolejnym rozdziałem było coraz lepiej i sama nie wiem, kiedy przepadłam. Autorka wykreowała cztery naprawdę różne postacie, każda na swój sposób ciekawa, do tego objęła swoją historią spore ramy czasowe, od późnych lat 60-tych po współczesność, przez co porusza bardzo wiele tematów. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie, coś co jest mu bliskie, a z drugiej momentami czuje się przesyt, jakby autorka chciała zawrzeć w swojej książce każdy z ważnych tematów. Homoseksualizm, AIDS, kwestie wiary i Boga, wojna, rasizm, badania na zwierzętach, problemy z komunikacją w rodzinie… pełen wachlarz rozmaitości. Może jest to przepis na sukces? Nie wiem. Mogę ocenić historię, czy autorka spisała się z głównym tematem, jakiego się podjęła i to, czy dobrze mi się tę książkę czytało. I tutaj z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że w obu tych przypadkach jestem na tak.
„Myśli mają skrzydła”
Bardzo dziękuję Lubimy Czytać oraz wydawnictwu Czarna Owca za możliwość przeczytania tej książki przedpremierowo. Było to dla mnie niemałe wyzwanie, gdyż sporadycznie czytuję lekturę obyczajową, do tego tematyka powieści raczej do najweselszych nie należy, ale teraz, będąc już po tym doświadczeniu, muszę przyznać, że opowieść miała to coś, co mnie...
„Co za ironia losu - przybyć tu na spotkanie przygody, po czym – wbrew własnej woli - znaleźć się w pułapce wyzwania trudniejszego niż to, którego się szukało.”
Zawsze ciężko ocenić czyjeś doświadczenia życiowe, wspomnienia, historię, która autor przeżył. Dla każdego to może mieć inne znaczenie, inny poziom zrozumienia. Niemniej jednak, pisząc książkę wystawiamy się na krytykę i na to, że nasze przeżycia będą w różny sposób opiniowane. Tak jest w przypadku tej powieści. Nie jest to typowa relacja ze zdobycia szczytu, ale dość osobisty dziennik przeżyć i myśli, jakie mogą się kłębić w głowie człowieka w najczarniejszej godzinie. Dlatego dla mnie zdecydowanie lepsza druga połowa książki, kiedy bohaterowie muszą się zmagać z dużo bardziej cięższymi problemami i wyborami.
Joe i Simon chcą zdobyć szczyt Siula Grande, sześciotysięcznik w Andach peruwiańskich. Stawiają sobie niesamowicie trudne wyzwanie, które kończy się sukcesem. Ale za jaką cenę?
Początek książki był dość mozolny. Dużo opisów trasy, dużo więcej niż jakiś wewnętrznych dygresji, czy dialogów. Później całość się rozwija i czyta się zdecydowanie lepiej. Ciągle się zastanawiam, co tacy ludzie jak Joe i Simon mają w głowach, że porywają się na coś tak karkołomnego. Znają przy tym możliwą cenę, że dla kogoś może być to ostatnia wycieczka, ale jednak prą dalej naprzód. A kiedy dochodzi do katastrofy, z chojraka zamieniamy się w osobę, która jednak nie chce zginąć i będzie walczyć w nieludzkich męczarniach o życie.
Niepojęte są dla mnie te sprzeczności, to ryzyko, to wystawianie się na tak ogromne niebezpieczeństwo. Ale jednocześnie ciekawie jest przeżywać z autorem jego myślenie, kiedy już dochodzi do tragedii. Jak zmienia się jego postrzeganie świata i czy w ogóle się zmienia. I co się czuje w chwili największego osamotnienia? Wiem, że autor nie porzucił wspinaczki, więc jeżeli chciałabym dowiedzieć się więcej o „zmianie sposobu myślenia” i o tym, dlaczego wraca się do swojej pasji mimo traumatycznych przeżyć i igrania ze śmiercią, musiałabym sięgnąć po inne książki autora. I może tak zrobię w przyszłości.
„Co za ironia losu - przybyć tu na spotkanie przygody, po czym – wbrew własnej woli - znaleźć się w pułapce wyzwania trudniejszego niż to, którego się szukało.”
więcej Pokaż mimo toZawsze ciężko ocenić czyjeś doświadczenia życiowe, wspomnienia, historię, która autor przeżył. Dla każdego to może mieć inne znaczenie, inny poziom zrozumienia. Niemniej jednak, pisząc książkę wystawiamy się na...