-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel12
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-02-29
2024-01-15
2023-11-15
Nie ma się co rozwodzić, bo już o zaletach Maradaine wiele mówiłam - jak i zresztą o wadach przy poszczególnych częściach. Ta książka jest niejako zwieńczeniem dotychczasowej pracy autora. Jak Avengersi od Marvela, ci pierwsi. I podobnie zresztą do nich, jest to pozycja napakowana akcją i zabawnymi interakcjami znanych nam już postaci. Swego rodzaju finał, który jednak daje też do zrozumienia, że wiele jeszcze przed nami.
To tyle i aż tyle. Bawiłam się wyśmienicie, a po kolejne części Maradaine z pewnością sięgnę - choć pewnie tym razem po dłuższej przerwie.
Nie ma się co rozwodzić, bo już o zaletach Maradaine wiele mówiłam - jak i zresztą o wadach przy poszczególnych częściach. Ta książka jest niejako zwieńczeniem dotychczasowej pracy autora. Jak Avengersi od Marvela, ci pierwsi. I podobnie zresztą do nich, jest to pozycja napakowana akcją i zabawnymi interakcjami znanych nam już postaci. Swego rodzaju finał, który jednak daje...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-10
Miałam ogromne oczekiwania do tej książki, bo spotykają się w niej moje dwie ulubione podserie Maradaine. I, co by tu wiele nie mówić, nie zawiodłam się. Choć Thorn nie miał POV, na co po cichu liczyłam, jego rola wpisała się dobrze w fabułę. Do tego reszta załogi wypadała równie sympatycznie, co w poprzednich częściach.
Nie ma w sumie na co narzekać. Jasne, jakbym chciała, to idzie się do czegoś przyczepić, np. że postacie trochę za łatwo dzielą się sekretami. Ale szczerze mówiąc, niewiele mi to przeszkadzało. "Maradaine" to jedyna seria, jaką znam, co robi takie przeplatanki. Co najwyżej jest jeszcze "Cosmere" Sandersona, ale "Cosmere" jest o wiele mniej skupione i tam bohaterowie różnych serii na ogół się nie spotykają. Tymczasem "Maradaine" dzieje się w jednym mieście, z antagonistami co łączą się ze sobą równie często jak bohaterowie. Za samo to należą się pewne fory.
Tak więc tak. 9/10, ulubiona spośród książek, które przeczytałam ostatnio.
Miałam ogromne oczekiwania do tej książki, bo spotykają się w niej moje dwie ulubione podserie Maradaine. I, co by tu wiele nie mówić, nie zawiodłam się. Choć Thorn nie miał POV, na co po cichu liczyłam, jego rola wpisała się dobrze w fabułę. Do tego reszta załogi wypadała równie sympatycznie, co w poprzednich częściach.
Nie ma w sumie na co narzekać. Jasne, jakbym...
2021-07-30
Wybitna to słowo bardzo dobrze oddające moje odczucia o tej książce - a szerzej, o całej duologii.
Spoilery jeśli ktoś nie zna faktów historycznych.
Nie jest to lektura łatwa i szybka. Nie jest to proste oderwanie się od rzeczywistości jak wiele powieść fantasy obecnie, które uparcie trzymają nas w przeświadczeniu, że rzeczywistość jest czarno-biała, a po szarość sięgają tylko w taki sposób na niby, żeby było bardziej "cool" czy "doroślej". Wręcz przeciwnie - "A Declaration", a jeszcze bardziej "A Radical Act" rzucają czytelnikowi w twarz naszą ponurą rzeczywistością pod lekkim tylko przykryciem magii. Być może przychodzi im to o tyle łatwiej, że w istocie na rzeczywistości są bazowane - rewolucji francuskiej i wojnach napoleońskich. Niemniej jednak, przekucie faktów historycznych we wciągającą i strukturalnie działającą fabułę to nie lada wyczyn i za samo to należą się pochwały.
O stylu już pisałam przy okazji części pierwszej. O wyśmienitych postaciach i debatach również. Nie będę się powtarzać - poziomem literackim ta pozycja zdecydowanie dorównuje poprzedniczce.
To co jest innego - tym razem poszczególne wątki kończą się zamiast rozpoczynać. Choć być może nie jest to całkowita prawda; jak w rzeczywistości, pewne rzeczy pozostają do zrobienia bądź wywalczenia w przyszłości. Ale samo to jest dość optymistycznym przekazem, że choć droga może i jest pokrętna, to jednak zmierzamy w dobrym kierunku.
Jest jeszcze Pitt. Moja ulubiona postać, być może w literaturze w ogóle. Dawno z żadnym bohaterem się tak nie zżyłam. Nad żadnym też dawno już nie płakałam. A jednak. Ostatecznie, wątek jego postaci jest o nas wszystkich. Jesteśmy śmiertelni i nasze najlepsze lata przypadają na wiek od dwudziestu lat do trzydziestki, może w obecnych czasach aż do czterdziestki czy pięćdziesiątki. Ale prędzej czy później zacznie nam brakować sił. Prędzej czy później, jak każda świeczka, i my zgaśniemy - a nasze ostatnie lata czy godziny nie będą tymi najjaśniejszymi.
Myślę, że ta prawda to coś, od czego wiele ludzi jak i książek ucieka. Ja bym również chętnie odwróciła głowę. H.G. Parry jednak w piękny sposób wzięła ją na przysłowiową klatę i przekuła w postać, której na pewno przez długie lata, jak nie dekady, nie zapomnę.
Mam tylko nadzieję, że jak przyjdzie mój czas, odejdę w sposób podobny jak Pitt w wersji Parry - godnie. A póki co, na pewno będę polecać "The Shadow Histories" jako niezwykłą duologię dla każdego, kto czuje się na siłach.
Wybitna to słowo bardzo dobrze oddające moje odczucia o tej książce - a szerzej, o całej duologii.
Spoilery jeśli ktoś nie zna faktów historycznych.
Nie jest to lektura łatwa i szybka. Nie jest to proste oderwanie się od rzeczywistości jak wiele powieść fantasy obecnie, które uparcie trzymają nas w przeświadczeniu, że rzeczywistość jest czarno-biała, a po szarość sięgają...
2020-09-04
Jak Sandersona kocham, to dawno nie czułam, że czytam książkę aż tak na poziomie. Od dłuższego czasu mam problemy ze znalezieniem lektur, które mnie faktycznie ekscytują. Sporo zwykłych czytajek, trochę zawodów, trochę zmarnowanych potencjałów. A tutaj - takie zaskoczenie.
Niewiele brakowało a w ogóle bym po tę książkę nie sięgnęła. Z tyłu okładki nie brzmi jak moja bajka. Znowu rewolucje, jakby takowych brakowało w amerykańskich fantasy. W dodatku historyczne! Tym gorzej, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo zazwyczaj nie czytam.
No ale gdzieś przypadkiem rzuciła mi się w oczy recenzja. Gdzieś przypadkiem mój wzrok spoczął na detalu, który całkiem mnie zaciekawił. A że wakacje przed ostatnim rokiem akademickim i siedzenie w domu - a co tam! Google Books i funkcja preview, zobaczmy, jak to jest napisane.
Rewelacja. Nieśmiało gdzieś w mojej piersi zabłysła iskierka ekscytacji, jakiej od dawna już nie czułam. Starałam się stłamsić, no ale jak już się pali, to się nie da. Podchwyciło, więc co tam, machnęłam się na bookdepsitory, zamówiłam kopię fizyczną. Czekam. Jaka udręka! Trzy tygodnie dobre szło, nieco ponad, dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Pewnie przez pandemię, a może tylko po to, żeby mi zrobić na złość.
No ale doszło. Nadzieje ogromne. Bałam się otwierać; wszak im wyższe oczekiwania, tym gorzej smakuje rozczarowanie. Otworzyłam jednak i nadal te pierwsze strony działają. Ale co kupiło mnie zupełnie - gdzieś chyba rozdział trzeci - to para prawników dyskutująca nad kruczkami, jak to pewnemu magowi zredukować wyrok za nielegalnie użycie nadprzyrodzonych zdolności w obronie żony. Nie żadne tam bitwy, śmierć rodziny, straszna opresja, co to tam jest ostatnio popularne jako otwarcie fabuły. Nie. Kupiła mnie rozmowa między prawnikami, napisana z finezją, bystrym humorem i ogólnie sensem i składnią. Dziwne? Może. Prawnikiem nie jestem, ale chyba wiem, co tak naprawdę zadziałało: inteligencja. Jak pisałam, dawno nie czułam, że czytam książkę na poziomie.
Styl wciąga, mimo że nie jest mega prosty, czy wręcz prostacki, jak wiele YA czy popularnych fantasy co się ostatnio oczytałam. Wręcz przeciwnie, idzie odświeżyć bardziej formalny zasób słownictwa; i choć po słownik sięgnęłam zaledwie trzy razy i tak po lekturze mam wrażenie, że mój angielski poszybował.
A to tylko drobny aspekt lektury. Jest co chwalić. Postacie - realistyczne i ludzkie, świetne wpasowane w tło historyczno-magiczne. Dialogi i narracja, świetny humor i przekomarzanie się przeplatane z pełnymi powagi czy wręcz krwawymi wydarzeniami. Autorka też nie stronieni od tego ostatniego, nie wybiela. Obawiałam się, że z rewolucji zrobi się jakiś święty Graal, najwyższe dobro, a tu nie. Nie było przykrywania rzezi, jaka nastąpiła po deklaracji "praw magów". Nadano jej tylko nowy kontekst.
A propo kontekstu. Autorce udało się wziąć fakty historyczne i dodać do nich magię w taki sposób, by wszystko miało całkowity sens i spójność. Nie trzeba też znać historii by się tą lekturą cieszyć. Wręcz podejrzewam, że nadmierna wiedza może nieco przeszkadzać, ponieważ koniec końców wydarzenia, przynajmniej w tej części, toczą się tak samo jak w rzeczywistości. Osobiście znałam tylko historię Robespierre'a i samej rewolucji, a i to nie w szczegółach. Czytało mi się z tym znakomicie.
Na koniec powiem - to nie jest szybka książka. Choć może to moja wina, bo czytałam powoli i starannie, niczym sącząc drogie wino, żeby starczyło na dłużej. W każdym razie, zajęło mi to ponad tydzień, a normalnie jestem osobą, która wyśmienite książki połyka w trzy dni.
Z pewną obawą czekam na część drugą. Co, jeżeli okaże się gorsza od poprzednika? No ale niestety nieuchronną częścią sukcesu jest zwiększona obawa przed porażką i na to nic nie poradzę. Pozostaje mi zaciskać kciuki.
Jak Sandersona kocham, to dawno nie czułam, że czytam książkę aż tak na poziomie. Od dłuższego czasu mam problemy ze znalezieniem lektur, które mnie faktycznie ekscytują. Sporo zwykłych czytajek, trochę zawodów, trochę zmarnowanych potencjałów. A tutaj - takie zaskoczenie.
Niewiele brakowało a w ogóle bym po tę książkę nie sięgnęła. Z tyłu okładki nie brzmi jak moja bajka....
Książka rewelacyjna, nawet jeśli kierowana dla dzieci (sama przeczytałam ją po raz pierwszy mając 11 lat). Jeśli ktoś lubi mitologię nordycką, z pewnością przymknie na to oko ;)
Książka rewelacyjna, nawet jeśli kierowana dla dzieci (sama przeczytałam ją po raz pierwszy mając 11 lat). Jeśli ktoś lubi mitologię nordycką, z pewnością przymknie na to oko ;)
Pokaż mimo to2018
Godna kontynuacja, ze satysfakcjonującym - w większości - zakończeniem. W dodatku tym razem początek natychmiast trzyma w napięciu, a balans przeszłość/teraźniejszość zdecydowanie lepszy niż w poprzedniej części, mniej flashbacków, a lepsze tempo wydarzeń bieżących. Za to oraz za cameo mojej ulubionej postaci z poprzedniej trylogii autorki, daję gwiazdkę wyżej.
Czy to oznacza, że tym razem nie mam na co narzekać? Otóż, nie. Widzicie, pozostał jeden wkurzający zabieg, który zauważyłam już w "Six of Crows", choć tam był rzadziej stosowany, więc zapomniałam o nim przy recenzji. Tutaj było go tak wiele, że mojej pamięci nie umknął. Widzicie, książka pisana jest w trzeciej osobie ograniczonej, tzn. narrator wie dokładnie tyle, ile postać z której punktu widzenia opisywane są wydarzenia. A przynajmniej tak powinno być, bo autorka nagminnie zataja przed czytelnikiem fakty, o których bohaterowie doskonale wiedzą.
I nie, nie czepiam się tych wszystkich momentów, gdy Kaz robił wstęp do przedstawiania wszystkim planu, po czym następował time skip. To jest jak najbardziej zrozumiałe - jak inaczej trzymać czytelnika w napięciu, jeśli tym razem wszystko ma pójść po myśli bohaterów? Problem pojawia się, gdy bohaterowie momentami myślą i zachowują się jakby sami doznali nagłej amnezji i zapomnieli, ze to co właśnie robią jest jak najbardziej zgodne z planem. Przykład z brzegu - gdy Inej będąc więziona na początku książki potyka się i rozbija porcelanowe naczynie. Zdarzenie obserwujemy z jej perspektywy i wydaje nam się, że bohaterka po prostu zasłabła, bo dokładnie takie są jej myśli. Jednak kiedy służący już wychodzą, okazuje się, że Inej zrobiła to specjalnie, po to tylko, by zwinąć odłamek porcelany. I po co to? Nie dość, że łamie to zasady trzeciej ograniczonej, to jeszcze zamiast zaskakiwać w dobry sposób sprawia wrażenie nieszczerego i przez to pozostawia nieprzyjemny posmak w ustach czytelnika.
A teraz sekcja SPOILEROWA - bo jest jeszcze jedna rzecz do obgadania.
Mianowicie - Matthias. Z jednej strony chwali się, że nie wszyscy bohaterowie żyli długo i szczęśliwie. Z drugiej... sposób w jaki zginął był mocno niesatysfakcjonujący. Przyznam się, że o tym że zginie wiedziałam zawczasu, bo przeglądając newsy o kolejnej książce autorki, "King of Scars", dokopałam się nieszczęśliwie do spekulacji, z kim to Nina może się hajtnąć. I niby były opcje, że może ona i Matthias się rozejdą, że może wrócą do swoich krajów z takich czy innych powodów, jednak wydawało mi się to niesamowicie nieprawdopodobnie. Pozostawała nieszczęśliwa śmierć. Jednak wykonanie... Nie zrozumcie mnie źle, to jak Nina żałowała, że nie może Matthiasa uratować oraz wszystko to co działo się po jego śmierci, wszystko to było bardzo dobrze napisane. Sam jednak powód dla którego zginął, sposób - moim zdaniem wypadł słabo. Stało się to po wielkim finale, w czasie, kiedy teoretycznie bohaterowie powinni już być bezpieczni, taka fałszywa nuta na sam koniec symfonii. No cóż no, nic się nie poradzi, a gościa aż tak strasznie nie lubiłam, choć jego relacji z Niną mi szkoda.
I tak mogę z przekonaniem powiedzieć, że Leigh Bardugo zyskała ogromny szacunek w moich oczach. Przeskok jakości pomiędzy jej poprzednią trylogią a tą dylogią był ogromny i bardzo się cieszę, że dałam jej drugą szansę. Teraz z nadzieją wyczekuję "King of Scars" (Nikolai! <3) i oby autorka szła już tylko w górę :3
Godna kontynuacja, ze satysfakcjonującym - w większości - zakończeniem. W dodatku tym razem początek natychmiast trzyma w napięciu, a balans przeszłość/teraźniejszość zdecydowanie lepszy niż w poprzedniej części, mniej flashbacków, a lepsze tempo wydarzeń bieżących. Za to oraz za cameo mojej ulubionej postaci z poprzedniej trylogii autorki, daję gwiazdkę wyżej.
Czy to...
2018
Wstrzymywałam się z lekturą tej jednej serii Sandersona, gdyż odstraszała mnie od niej docelowa widownia - Middle Grade, czyli dzieci mniej więcej w wieku 10-12. W pamięci miałam ostatnie klapy z Riordanem, inne książki, pożyczane od brata, które choć całkiem w porządku, to jednak nie byłam w stanie przebrnąć.
Okazało się, że moje obawy były w tym przypadku całkowicie bezzasadne. Kunszt wziął górę nad gatunkiem. Czyta się szybko, miło i zabawnie, i choć bohaterowie są koncepcyjnie prości to i tak stanowią sympatyczną gromadkę.
Zresztą. Jaka książka dla dzieci? Toż to książka dla pisarzy, obnażająca prawdziwą naturę pisarskiej braci w soczyście sarkastyczny sposób, a tylko dla pozorów upchnięto ją obok książek dla młodszej widowni.
Wstrzymywałam się z lekturą tej jednej serii Sandersona, gdyż odstraszała mnie od niej docelowa widownia - Middle Grade, czyli dzieci mniej więcej w wieku 10-12. W pamięci miałam ostatnie klapy z Riordanem, inne książki, pożyczane od brata, które choć całkiem w porządku, to jednak nie byłam w stanie przebrnąć.
Okazało się, że moje obawy były w tym przypadku całkowicie...
2018
Spokojnie trzyma poziom pierwszej części, a nawet lekko ją przewyższa. Niemniej jednak nie dość mocno, by zasłużyć na 9/10. Ale któraś z kolejnych kilku części, kto wie...
Spokojnie trzyma poziom pierwszej części, a nawet lekko ją przewyższa. Niemniej jednak nie dość mocno, by zasłużyć na 9/10. Ale któraś z kolejnych kilku części, kto wie...
Pokaż mimo to2018
Książeczka jeszcze lepsza niż poprzedniczki, z ciekawymi postaciami, zwrotami akcji i wyśmienitym pociągnięciem wątków wcześniej już napoczętych. O ile pierwsza część mnie fabularnie na kolana nie powaliła, a druga miała jeden fajny twist, o tyle tutaj bardziej już widać Sandersonowy styl rozwiązywania akcji. Polecam, warto!
Książeczka jeszcze lepsza niż poprzedniczki, z ciekawymi postaciami, zwrotami akcji i wyśmienitym pociągnięciem wątków wcześniej już napoczętych. O ile pierwsza część mnie fabularnie na kolana nie powaliła, a druga miała jeden fajny twist, o tyle tutaj bardziej już widać Sandersonowy styl rozwiązywania akcji. Polecam, warto!
Pokaż mimo to2018
Z Sandersona jest większy sadysta, niż się tego spodziewałam. Ale cóż, w sumie to go rozumiem, też bywam sadystką, jak piszę XD Teraz tylko kwestia, co z ciągiem dalszym...
Z Sandersona jest większy sadysta, niż się tego spodziewałam. Ale cóż, w sumie to go rozumiem, też bywam sadystką, jak piszę XD Teraz tylko kwestia, co z ciągiem dalszym...
Pokaż mimo to2023-09-30
Gdyby ktoś mi powiedział jeszcze te 4 lata temu, że jednymi z moich ulubionych książek w ogóle będą chińskie light novelki m/m, to bym go wyśmiała i to bezlitośnie. No ale cóż, najpierw zdarzyło się Mo Dao Zu Shi, a teraz zdarza się Thousand Autumns, które w dodatku podoba mi się jeszcze bardziej.
Sztuczka polega na tym, że żadne z tych dwóch dzieł nie jest ściśle rzecz ujmując romansem. Oczywiście zawiera w sobie romans, w dodatku poprowadzony bardzo fajnie, ale przede wszystkim jest to po prostu opowieść fantasy, osadzona w świecie niby to historycznym, ale wyidealizowanym na tyle, że czuć, jakby to było gdzieś zupełnie indziej niż na ziemii. Zamiast magii mamy sztuki walki, które w sumie funkcjonują całkiem jak magia, w dodatku struktura społeczeństwa i kultura są dla przeciętnego czytelnika z Polski całkiem nieznane. Czuć się więc można, jakby się czytało Tolkiena na nowo, kiedy się jeszcze nie znało elfów, smoków i tak dalej.
Z książki można w zasadzie wyciąć romans i zastąpić go przyjaźnią, a mimo to i tak wszystko by działało. Postacie są dobrze zarysowane, każdy ma powody czemu daną rzecz robi, a fabuła się spina razem i poprowadzona jest ciekawie, z nieoczywistymi niekiedy twistami. Styl jest specyficzny - pewnie nie każdemu może pasować, no ale mi pasuje. Tu może mogłabym się trochę przyczepić, że ekspozycja nie jest zbyt dobrze poprowadzona i często przytłacza się czytelnika dużą ilością imion - ale też z innej strony to nie wiem, które z tych imion to postacie historyczne i już znane, a które to inwencja autorki. Podejrzewam, że dla domyślnego, chińskiego odbiorcy wszystko w tej nowelce jest jasne.
W sumie więc nie mam na co narzekać, jak tylko na to, że dopiero dwa tomy są przetłumaczone na angielski a ma ich być nie wiem ile dokładnie, ale pewnie co najmniej 5. Będzie się trzeba naczekać.
Drugi tom chwycę pewnie niedługo, choć jeszcze nie wiem, czy od razu. A tymczasem jeśli ktoś np. polubił Mo Dao Zu Shi i szuka czegoś podobnego, to zdecydowanie Thousand Autumns polecam!
Gdyby ktoś mi powiedział jeszcze te 4 lata temu, że jednymi z moich ulubionych książek w ogóle będą chińskie light novelki m/m, to bym go wyśmiała i to bezlitośnie. No ale cóż, najpierw zdarzyło się Mo Dao Zu Shi, a teraz zdarza się Thousand Autumns, które w dodatku podoba mi się jeszcze bardziej.
Sztuczka polega na tym, że żadne z tych dwóch dzieł nie jest ściśle rzecz...
2023-10-03
W sumie wszystko co miałam do powiedzenia to powiedziałam przy okazji pierwszego tomu. Nie będę się więc rozwodzić ;)
W sumie wszystko co miałam do powiedzenia to powiedziałam przy okazji pierwszego tomu. Nie będę się więc rozwodzić ;)
Pokaż mimo to2021-12-26
Normalnie nie daję 10/10. "Mo Dao Zu Shi" ma jednak specjalne miejsce w moim serduszku jako jedna z moich ulubionych opowieści w ogóle i spodziewam się, że na długo tak pozostanie.
Dla kontekstu, po raz pierwszy zetknęłam się z tą historią w formie chińskiego anime. Wychodził właśnie pierwszy sezon, więc było to nieco ponad 4 lata temu. No i w zasadzie od pierwszego odcinka mnie kupiło. Mimo że wielu rzeczy nie rozumiałam, mimo że ciężko mi było na pierwszy rzut oka odróżnić od siebie bohaterów, mimo że animacja miejscami pozostawiała sporo do życzenia - była jakaś taka iskra w postaciach, do tego połączona z światem przedstawionym z jakim się nigdy wcześniej nie spotkałam. No i wciągnęło mnie.
Od tamtej pory nie tylko przeczytałam nowelkę w tłumaczeniu fanowskim, ale też manhuę (komiks) jak i obejrzałam dramę "The Untamed". I tak w mojej głowie sama opowieść w pewien sposób przerosła te media. Niektóre zmiany w adaptacjach mi się podobały, inne nie. Każda z nich miała pewne wady, łącznie z oryginałem, czyli książką. O niektórych można wręcz powiedzieć, że opowiadają alternatywną historię. Jednak pozostaje serce, dno opowieści, takie najbardziej podstawowe elementy, które zawsze da się rozpoznać.
Łącznie w mojej głowie istnieje wersja, która ma wszystkie "lepsze" zmiany a nie ma żadnych ze zmian, które uważam za "gorsze" i stąd bierze się moje 10/10. Niemniej jednak chętnie odświeżę sobie oryginał, tym razem w oficjalnym tłumaczeniu, a osobom niezaznajomionym z historią z pewnością ją polecam!
Normalnie nie daję 10/10. "Mo Dao Zu Shi" ma jednak specjalne miejsce w moim serduszku jako jedna z moich ulubionych opowieści w ogóle i spodziewam się, że na długo tak pozostanie.
Dla kontekstu, po raz pierwszy zetknęłam się z tą historią w formie chińskiego anime. Wychodził właśnie pierwszy sezon, więc było to nieco ponad 4 lata temu. No i w zasadzie od pierwszego...
Wyobraźcie sobie w świat, w którym magia opiera się na kredzie i geometrii, gdzie "magowie" wysyłają narysowane, dwuwymiarowe stworki by zaatakować przeciwnika, który z kolei broni się rysując kółka, linie, fale... Brzmi dziwacznie? Ano brzmi. Jednakże wystarczy napis "Brandon Sanderson" na przedniej okładce, by mieć pewność, że jakkolwiek dziwaczny by się dany pomysł nie wydawał, książka i tak będzie wyśmienita.
Na wstępie zaznaczę - "The Rithmathis" to pozycja dla młodzieży, co widać w ograniczonej ilości bohaterów, spokojniejszym wprowadzeniu w świat przedstawiony oraz łatwiejszym języku niż w "Drodze królów" czy "Z mgły zrodzonym". Niemniej jednak Sanderson po raz kolejny tworzy niezwykłą, wciągającą opowieść o zaskakujących - i to jak! - zwrotach akcji, realistycznych, świetnie napisanych bohaterach oraz niesamowitym, wciągającym klimacie. Nic tylko umilić sobie czas w oczekiwaniu na kolejną część "Archiwum Burzowego Światła".
Proste słowo "polecam" nie jest w stanie przekazać, jak rewelacyjna jest ta książka i ciężko mi nawet znaleźć kolejne epitety. Po prostu przeczytajcie.
Wyobraźcie sobie w świat, w którym magia opiera się na kredzie i geometrii, gdzie "magowie" wysyłają narysowane, dwuwymiarowe stworki by zaatakować przeciwnika, który z kolei broni się rysując kółka, linie, fale... Brzmi dziwacznie? Ano brzmi. Jednakże wystarczy napis "Brandon Sanderson" na przedniej okładce, by mieć pewność, że jakkolwiek dziwaczny by się dany pomysł nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-23
Cóż mogę powiedzieć. Po RoW trochę się bałam, ale Sanderson jednak potrafi pisać książki. Jedyne co, to początek mnie lekko nużył, około 14%. Potem się zdecydowanie rozgrzało a finał był wyśmienity.
Cóż mogę powiedzieć. Po RoW trochę się bałam, ale Sanderson jednak potrafi pisać książki. Jedyne co, to początek mnie lekko nużył, około 14%. Potem się zdecydowanie rozgrzało a finał był wyśmienity.
Pokaż mimo to2020-10-19
Tak trochę nie mam słów. Slow burn fantasy - ale jak już wydarzenia się ze sobą łączą, to satysfakcja całkowicie wynagradza oczekiwania. Mi się zresztą od początku podobała, choć rozumiem, że styl nie dla każdego.
A poza tym... Czy tylko ja mam crusha na Jonathana Strange'a? Na pewno nie :"""D
Tak trochę nie mam słów. Slow burn fantasy - ale jak już wydarzenia się ze sobą łączą, to satysfakcja całkowicie wynagradza oczekiwania. Mi się zresztą od początku podobała, choć rozumiem, że styl nie dla każdego.
A poza tym... Czy tylko ja mam crusha na Jonathana Strange'a? Na pewno nie :"""D
Robertowi Jacksonowi Benett można ufać, jeśli chodzi o rewelacyjne części pierwsze. Z sequelami może być już różnie, ale po początek nowej serii sięgnęłam bez wahania zaraz po premierze. Nie rozczarowałam się.
Świat przedstawiony oryginalny, choć zdecydowanie dla ludzi o mocniejszych nerwach - jeśli ktoś na lekcjach biologii czuł się niedobrze, to przy lekturze może odczuć nawroty. Jednocześnie wartko poprowadzona fabuła, z wieloma zawirowaniami, składającymi się jednak zgrabnie w konkluzję.
Jeżeli chodzi o wady, jest ich w sumie kilka, ale żadna nie ciągnęła książki za bardzo w dół. Ot, po prostu obszary, które pisarzowi wyszły nieco gorzej:
- początek był dość wolny, z dużą ilością ekspozycji,
- postacie, choć wyraziste, miały jednak pewne poczucie płytkości,
- niektóre twisty były jednak przewidywalne.
Tyle. Nie mam za wiele do dodania. Jeśli ktoś szuka fantasy mystery w ciekawym świecie, to zdecydowanie się nie zawiedzie.
Robertowi Jacksonowi Benett można ufać, jeśli chodzi o rewelacyjne części pierwsze. Z sequelami może być już różnie, ale po początek nowej serii sięgnęłam bez wahania zaraz po premierze. Nie rozczarowałam się.
więcej Pokaż mimo toŚwiat przedstawiony oryginalny, choć zdecydowanie dla ludzi o mocniejszych nerwach - jeśli ktoś na lekcjach biologii czuł się niedobrze, to przy lekturze może odczuć...