-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać42
Biblioteczka
2020-05-28
2020-03-28
Eseje Eco z lat 60., 70. i początku 80. Książka przypadkowo chwycona w antykwariacie i równie przypadkowo otworzona na stronie z takim oto fragmentem: „Okresem kultury wizualnej jest średniowiecze, w którym katedra jest wielką księgą z kamienia i pełni w istocie funkcję plakatu reklamowego, ekranu telewizyjnego, mistycznego komiksu, który ma opowiedzieć i wytłumaczyć wszystko, co dotyczy ludów zamieszkujących ziemię, sztuk i zawodów, dni roku, pór zasiewów i zbiorów, tajemnic wiary, epizodów z historii boskiej i ludzkiej lub żywotów świętych (wielkich wzorców zachowań, tak jak dziś gwiazdy i piosenkarze, owa elita bez władzy politycznej, jak wyjaśniłby Francesco Alberoni, lecz posiadająca wielką moc charyzmatyczną).”
KATEDRA JAKO MISTYCZNY KOMIKS! Dziękuję, kupuję i nie żałuję.
Eseje Eco z lat 60., 70. i początku 80. Książka przypadkowo chwycona w antykwariacie i równie przypadkowo otworzona na stronie z takim oto fragmentem: „Okresem kultury wizualnej jest średniowiecze, w którym katedra jest wielką księgą z kamienia i pełni w istocie funkcję plakatu reklamowego, ekranu telewizyjnego, mistycznego komiksu, który ma opowiedzieć i wytłumaczyć...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-14
Mam ambiwalentny stosunek do książki Pawła Armady „Humanizm jako realizm”. Z jednej strony odbyłam przygodę, która zainspirowała mnie do przemyśleń i dalszych poszukiwań intelektualnych, z drugiej jednak niektóre tezy i komentarze autora, a w niektórych przypadkach ich enigmatyczność, nie tyle budziły moje zastrzeżenia (to też), co raczej niepokój. Nie chodzi mi o to, że strwożyła mnie perspektywa, że ktoś przeczyta „Humanizm…” i dojdzie do błędnych lub szkodliwych wniosków. Jeżeli się już czegoś obawiam, to rekomendowania tekstów, za gładką, wyrafinowaną treścią których, kryją się idee i projekty, które za błędne lub szkodliwe uważam.
Autor wygrzebał z zapomnienia dwóch, działających w I poł. XX wieku, amerykańskich myślicieli Irvinga Babbitta i Paula Elmera More’a, krytyków trwającego od czasów Rousseau projektu nowoczesności, i przeanalizował ich koncepcje dodając na ich tle własne przemyślenia. Rozważania te bardzo poszerzyły moje horyzonty, pozwoliły spojrzeć na wiele zagadnień pod innym kątem i zachęciły do czytania klasycznych filozofów (Platona), a dodatkowo pojawiła się masa tematów do dyskusji, które od jakiegoś czasu odbywam z moją bratnią duszą, która nie wytrzymała i sama wzięła się do lektury omawianej książki.
W bardzo, bardzo dużym uproszczeniu, Babbitt i More to krytycy projektu nowoczesności, którego filozoficznym ojcem był Rousseau, i którego centralnym punktem, w miejsce Boga, stał się człowiek. Tak wyniesiony na piedestał człowiek, utraciwszy pokorę, wiarę, duchowość i rozsądek, wprzęgnięty w postęp i konsumpcjonizm, narcystyczny i zachłanny, doprowadził do stanu, w którym jesteśmy teraz, zagłady ekologicznej i upadku wartości. Demokracja nie sprawdza się, gdyż masy ludzkie nie posiadają ani wiedzy, ani predyspozycji, żeby wybrać do rządzenia najlepszych z nas. Światem rządzi ekonomia i indywidualne spełnienie, czy to w sferze ambicji, czy to w sferze dostępu do dóbr materialnych, a powinny rządzić sprawy ducha. Jest nas za dużo, jak pisze autor, i zbyt wiele chcemy. Receptą ma być praca każdego człowieka nad sobą, zanim, a nawet zamiast, zabierze się do zmieniania innych ludzi, ćwiczenia w sztuce rezygnacji, „znalezienie <<ekwiwalentu dla łaski>>” boskiej, stanowiącej „wehikuł wynoszący myśli człowieka na poziom wyższy od biologicznego przetrwania i zaspokojenia”. „Veto power, czyli zdolność powiedzenia <<nie>>” oznacza „zdolność panowania nas sobą, odnajdywania w sobie pokory, okiełznania namiętności, samoograniczenia, koncentracji”.
Na poziomie teoretycznym nie sposób się z tym nie zgodzić, tym bardziej, że Babbitt opowiedział się za buddyzmem (w formie najbardziej pierwotnej) w opozycji do chrześcijaństwa, któremu słusznie zarzucał, że owszem uczy bycia pokornym, ale jednocześnie oducza samodzielności, czyni indywiduum podatnym na fatalizm, usposabia do mistycyzmu i fundamentalizmu religijnego. Buddyzm z kolei stawia na samopoznanie (co postulował już Sokrates), będące punktem wyjścia do pracy nad sobą i wzięcia odpowiedzialności za swoje życie i świat, w którym to życie akurat ma miejsce. Zaskoczył mnie więc autor „Humanizmu…”, który, idąc za More’em – piewcą Kościoła anglikańskiego, opowiedział się za chrześcijaństwem (cokolwiek miałoby to znaczyć).
„Humanizm…” nastroił mnie jednak głównie polemicznie, pojawiło się więcej pytań niż autor zaoferował odpowiedzi. Snute tu koncepcje, nawet dobrze brzmiące „veto power”, nie są rozwijane do poziomu praktycznego zastosowania, nie wiadomo więc na czym konkretnie to chrześcijańskie panowanie nad sobą i samoograniczenie we współczesnym świecie, u człowieka uwikłanego w nowoczesność, miałoby polegać. Nie jest to napisane wprost (szkoda, bo muszę zmagać się z nadmiarem wątpliwości i domniemań), ale trudno zza ściany zdań nie zauważyć konturów postulatu ograniczenia lub odebrania praw obywatelskich. Autor jest niechętny prawom człowieka, różnym ideologiom z lewa i z prawa (głównie z lewa, a z prawa to nacjonalizmom), masom ludzkim. Ja też niespecjalnie za tym wszystkim przepadam, widać często w praktyce jak idee te ulegają wykoślawieniu w kontakcie z rzeczywistością, w tym z naturą ludzką, zaś z przywilejów wynikających z koncepcji humanitaryzmu (czy wiary w człowieka) korzystają czasem ludzie, którzy, jeśli spojrzymy na problem z pozycji poczucia sprawiedliwości, na to nie zasługują (niedawno czytałam Alice Schwarzer, jedną z najbardziej znanych niemieckich feministek, która w książce „Moja algierska rodzina” opowiada o rozgoryczeniu Algierczyków nie rozumiejących, dlaczego Niemcy udzielili azylu islamskim fundamentalistom, odpowiedzialnym za okrutną śmierć co najmniej kilkudziesięciu tysięcy ludzi w czasie trwającej w latach 90. wojny domowej. Owszem, w Algierii groziła im za to kara śmierci).
Ale czy rzeczywiście odpowiedzią na te błędy i wypaczenia ma być wiara w Boga, i to w Boga chrześcijańskiego? Rozumiem, że „Humanizm…” to nie poradnik, ani podręcznik, nie jest to program polityczny ani manifest, to esej filozoficzno-polityczny o dość wysokim poziomie abstrakcji, w którym autor, niewątpliwie erudyta, oddaje się czemuś (Amerykanie nazywają to self-indulgence), co sprawia przyjemność i pozwala się intelektualnie i pisarsko wyżyć. Nie mogę się jednak powstrzymać (okazuje się, że zastosowanie veto power w praktyce nie jest wcale takie proste), żeby nie zejść na niższe piętra, gdzie widok jest gorszy i pachnie cebulą z pobliskiej restauracji, i nie zadać choć paru prymitywnych pytań: w jaki sposób wiara w Boga chrześcijańskiego miałaby być zaaplikowana np. Chińczykom lub Indusom, których rosnąca klasa średnia chce konsumować z rozmachem godnym Amerykanina z zamożnych suburbiów? Czy w odniesieniu do wiary człowieka z czasów przednowożytnych nie zachodzi przypadkiem błąd anachronizmu, czyli oceniania przeszłości przez pryzmat teraźniejszości? Taki Harari twierdzi na przykład, że istnienie Boga w dawnych wiekach nie było kwestią wiary, lecz kwestią wiedzy; ludzie nie tyle wierzyli, co wiedzieli, nie widząc na własne oczy, że w niebiosach jest Bóg, a w ciemnym lesie wiedźmy spółkują z diabłem. Czy w takim razie, po tym wszystkim, co człowiek zobaczył i przeczytał, o bezkresie Wszechświata, fizyce kwantowej, ewolucji, innych religiach itd., jest nadal w stanie uczciwie wierzyć w Boga, i to w Boga chrześcijańskiego? Nie sposób odzobaczyć, co już się zobaczyło i od-czytać, co już się przeczytało. Czy chrześcijaństwo ma być oparte na jakieś strukturze, na Kościele, czy pozostać sprawą indywidualną? Czy to oznacza wprowadzenie teokracji? Z kolei czy marzenie o likwidacji demokracji, nie stanowi przepisu na faszyzm i wojnę (jak to miało miejsce przed II wojną światową w krajach Europy Zachodniej, kiedy to obywatele Francji, Niemiec czy Polski gremialnie uznali, że demokracja generuje jedynie chaos i nie jest nikomu do niczego potrzebna, a co opisuje szczegółowo Tony Judt w „Historii niedokończonej. Francuscy intelektualiści 1944-1956”)? Tego typu pytań pojawiło się w trakcie lektury znacznie więcej, i dobrze, bo po pierwsze, dobrze robi czytanie rzeczy, z którymi się nie zgadzam lub, które budzą nasze wątpliwości (chyba, że to jakieś plugastwo), a po drugie, któż nie lubi zmagań z lekturą (to ostatnie pozostawiam bez komentarza).
Na koniec trochę psychologii kuchennej, mam nadzieję, że autor się nie obrazi. Jawi mi się on jako „prawy umysł” (opisany przez Jonathana Haidta), typ psychologiczny, dążący do porządku, ładu wedle ściśle określonych, konserwatywnych zasad, nie tolerujący żadnych od nich odstępstw. W esejach Armady dostrzegam paternalizm, potrzebę autora uporządkowania świata, powrotu do starych wartości, nawet jeśli miałoby to oznaczać nadużycia i cierpienie. Tym niemniej, wobec naporu w przestrzeni publicznej barbarzyńskiej, populistycznej prawicy, aż miło poczytać sobie konserwatystę erudytę i myśliciela.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa, co mogło wpłynąć na moją opinię o niej.
Mam ambiwalentny stosunek do książki Pawła Armady „Humanizm jako realizm”. Z jednej strony odbyłam przygodę, która zainspirowała mnie do przemyśleń i dalszych poszukiwań intelektualnych, z drugiej jednak niektóre tezy i komentarze autora, a w niektórych przypadkach ich enigmatyczność, nie tyle budziły moje zastrzeżenia (to też), co raczej niepokój. Nie chodzi mi o to, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-03-25
Już na wstępie autor nie oszczędza czytelnika, wyliczając pewne dane określające naszą sytuację:
„(…) - szacunkowa liczba ludzi, którzy kiedykolwiek żyli na Ziemi – 100-115 miliardów,
- powstanie życia na Ziemi – 3,5 miliarda lat temu,
- powstanie człowieka (homo habilis) – 2 miliony lat temu,
- przewidywany czas, który upłynie do śmierci naszego słońca – 6-7 miliardów lat,
- czas, który upłynął od Wielkiego Wybuchu – 13,7 miliarda lat,
- ilość gwiazd w naszej galaktyce – 200 miliardów,
- ilość galaktyk w znanym nam wszechświecie – setki miliardów,
- przewidywana na 2020 rok globalna ilość danych zapisanych na nośnikach elektronicznych (Big Data) – 40 tysięcy eksbajtów,
- ilość atomów w znanym nam wszechświecie – około stu tridecylionów (10 do potęgi 80),
- przewidywany czas, który upłynie od teraz do śmierci cieplnej wszechświata – 10 do potęgi 1000 lat,
- przewidywany czas trwania mrocznej ery, która nastąpi po erze degeneracji materii wszechświata (rozpadzie protonów) oraz po erze czarnych dziur – bliski nieskończoności,
- ilość wszechświatów – potencjalnie nieskończona”.
W razie problemów z wizualizacją polecam https://www.buzzfeed.com/daves4/the-universe-is-scary?utm_term=.cfVvJg8Jwy#.bbGd9Vn9MP - od czasu do czasu torturuję się tymi widokami, zwłaszcza przed zaśnięciem.
Autor stawia fundamentalne wobec tak nieludzkich liczb i przestrzeni pytania: „Jak żyć w nieskończoności? Czy moje życie ma jakikolwiek sens? A jeśli nie ma, to jak żyć bez sensu?” Różne są przecież postawy wobec „wstrząsu psychologiczno-estetycznego” w obliczu bezkresu. Można zamknąć się w życiu tu i teraz, względnie w perspektywie jedynie własnego życia, zanurzając się (i nużąc) w prozie codzienności. Taka postawa „jest unieważnieniem problemu, neurotycznym wyparciem go ze świadomości”. Druga, wymieniona przez autora postawa to ugięcie się wobec miażdżących wielkości, poddanie się bez walki, „uznanie znikomości własnego położenia (w tym: problemów, aspiracji, ambicji, decyzji itd.)”.
Czy istnieje wobec tego trzecia droga? Wygląda na to, że tak. Nie zdradzę jednak na czym ona polega, jakie rozwiązanie zaproponowano w tej książce, pozostawiając to w sferze suspensu.
Marcin Polak, doktor filozofii, współzałożyciel i redaktor naczelny magazynu o intrygującej nazwie „Nowa Orgia Myśli”, postanowił odciążyć tę część ludności, która stawia sobie, tak niepraktyczne zdawałoby się w świecie groszoróbstwa, pytania o sens życia, od konieczności błądzenia w poszukiwaniu na nie odpowiedzi. Autor skompilował i twórczo zinterpretował osiągnięcia myśli ludzkiej w tym zakresie, poczynając od filozofii Fryderyka Nietzschego, przez rozważania psychoanalityka Jacquesa Lacana, aż do transowej, hipnotyzującej prozy Thomasa Bernharda.
Meandry myśli, piękno logiki, „orgia” zaskoczeń – jestem wdzięczna autorowi za różnorodność emocji, których mi dostarczył i poczucie, wcale nie tak częste, że coś drgnęło w szarych komórkach, została naciśnięta dźwignia i otworzyło się w mym umyśle przynajmniej jedno z milionów okien na świat.
Już na wstępie autor nie oszczędza czytelnika, wyliczając pewne dane określające naszą sytuację:
„(…) - szacunkowa liczba ludzi, którzy kiedykolwiek żyli na Ziemi – 100-115 miliardów,
- powstanie życia na Ziemi – 3,5 miliarda lat temu,
- powstanie człowieka (homo habilis) – 2 miliony lat temu,
- przewidywany czas, który upłynie do śmierci naszego słońca – 6-7 miliardów...
2017-11-19
Emocjonalny esej autorstwa biologa ewolucyjnego, broń cię Panie Boże książka naukowa. Zresztą ciężko byłoby, przy uwzględnieniu zasad logiki formalnej i metod naukowych, na poważnie udowadniać, że Bóg nie istnieje, tak jak i równie dziwaczne jest udowodnianie, że Bóg istnieje. Co prawda Dawkins zaznacza na wstępie, że chodzi mu przede wszystkim o walkę z osobowym wyobrażeniem o Bogu – czyli mężczyzny otoczonego aniołami na rydwanie z chmur, jednak później opuszcza swoje założenie, i kąsa również wyobrażenie bezosobowe, czyli byt lub siłę nadrzędną wobec (Wszech)świata i ludzi. To tyrada zwalczająca fundamentalistów religijnych, którzy plenią się na świecie, a ich rozród następuje zdaje się przez pączkowanie. Cel więc słuszny, i ja się z nim identyfikuję, jak spotykam fundamentalistę religijnego to przechodzę na drugą stronę ulicy i nie mówię mu dzień dobry. Szkoda jednak, że pewnym momencie Dawkinsa zdecydowanie poniosło i niespodziewanie zagalopował na stronę wroga przyoblekając się w typowe dla radykałów szatki skrajnej przesady, głupoty, bezmyślności i braku empatii. Ja rozumiem, że Dawkins szczerze nienawidzi fundamentalistów, ja też ich nie trawię za ten brak żenady, przekonanie o swojej wyższości moralnej i podważanie dokonań nauki, a to wszystko z diabłem w sercu i pałą w ręku. Jakkolwiek rozgoryczony i porządnie wkurzony, niczym jakiś szurnięty ideolog, twierdzi, że na równi z molestowaniem seksualnym dzieci szkodliwe jest uczenie się przez te dzieci dogmatów religijnych. Nie ma dla niego różnicy czy ksiądz molestuje dzieci czy udziela tymże dzieciom lekcji religii. Dawkinsowi chlapnęło się to na jakiejś konferencji, i zamiast wycofać się rakiem, brnie w to dalej przez kilka stron. Panie Richardzie Dawkinsie, weź się Pan stuknij barankiem w ścianę, porównujesz Pan rzeczy nieporównywalne, a taka retoryka odbiera Pańskiej książce powagi. Rozsierdzić mogą też wywody o najgorszych z najgorszych wg skali Dawkinsa, czyli ludziach ze środka, umiarkowanych, próbujących jakoś pożenić wiarę i religię z nauką. Tych strasznych ludzi Dawkins szczególnie nie cierpi.
Uważam jednak, że warto przeczytać, nie tylko dla siebie samego, żeby np. rozpocząć poszukiwania i podjąć tropy własnego stosunku do kwestii Boga. „Bóg urojony” jest też światowym bestsellerem, może kiedyś trzeba będzie w towarzystwie na przyjęciu albo w kolejce po chleb i mięso na kartki jakoś się do tych tematów ustosunkować. W książce są też cytowane wyznania wiary ateistów, Alberta Einsteina, Carla Sagana czy Bertranda Russella. Jak oni pięknie opisywali swój brak wiary w Boga, a raczej wyznawali wiarę w boską strukturę Wszechświata i przyrody oraz w prawa fizyki.
Dla ciekawych poniżej skala wiary, jeżeli mogę tak to ująć, zaprezentowana w książce; drabina przekonań o istnieniu Boga zawieszona pomiędzy dwoma przeciwstawnymi poglądami. Dla miłujących porządek narzędzie samoklasyfikacyjne. Co ciekawe, kierując się tą skalą, sam Dawkins nie jest przekonany czy jest szóstką czy siódemką, ma wątpliwości. Oto skala:
1. Silny teizm. Stuprocentowa pewność istnienia Boga. Odwołując się do słów Carla Gustawa Junga: „Ja nie wierzę. Ja wiem”.
2. Bardzo wysokie prawdopodobieństwo, ale nie absolutna pewność. De facto teista. „Nie jestem bezgranicznie przekonany, ale głęboko wierzę w Boga, a moje życie opiera się na przekonaniu, że On tu jest”.
3. Nieco powyżej pięćdziesięciu procent. W zasadzie agnostyk, acz skłaniający się ku teizmowi. „Nie mam pewności, ale raczej wierzę”.
4. Dokładnie 50%. Pełna indyferentność. „Istnienie i nieistnienie Boga to równorzędne możliwości”.
5. Nieco poniżej pięćdziesięciu procent. W zasadzie agnostyk, ale skłaniający się ku ateizmowi. „Nie mam pewności, ale raczej jestem sceptyczny.
6. Bardzo niskie prawdopodobieństwo (ale jednak nie pewność). De facto ateista. „Nie mam pewności, ale istnienie Boga uważam za mało prawdopodobne i na tym założeniu opiera się moje życie”.
7. Silny ateizm. „Wiem, że nie ma Boga, z taką samą pewnością, z jaką Jung ‘wie’, że on jest”.
Emocjonalny esej autorstwa biologa ewolucyjnego, broń cię Panie Boże książka naukowa. Zresztą ciężko byłoby, przy uwzględnieniu zasad logiki formalnej i metod naukowych, na poważnie udowadniać, że Bóg nie istnieje, tak jak i równie dziwaczne jest udowodnianie, że Bóg istnieje. Co prawda Dawkins zaznacza na wstępie, że chodzi mu przede wszystkim o walkę z osobowym...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-14
Klasyczne dzieło, momentami chaotyczne i przyciężkawe, ale krótkie i pomocne. Ocena 7* nie jest odzwierciedleniem moich wrażeń z lektury, tylko tego, że "Erystyka" należy do żelaznego kanonu eseistyki i myśli filozoficznej, i jako taka, niech błyszczy na LC, może komuś wpadnie w oko. Zresztą, nawet jeśli nie jest się sroką, chyba każdemu zależy na tym, żeby orientować się, kiedy rozmówca dopuszcza się manipulacji, i samemu manipulować, ... oczywiście w słusznej sprawie (piszę o tym zupełnie poważnie).
Pewnie ciężko będzie mi zapamiętać te wszystkie manewry, trochę szkoda, że nic nie ma o metodach zgładzania medialnych troli, ale przypomniałam sobie w trakcie lektury, i mam nadzieję, że już zapamiętam, że argumentum ad personam obnaża brak innych, rzeczowych argumentów, oraz że nie z każdym da się dyskutować (na dany temat bądź w ogóle). Schopenhauer niespodziewanie objawił tu swoją optymistyczną naturę, wg Schopenhauera da się pogadać z co najwyżej jednym (uwaga: nie jedną - patrz: dzieło tegoż autora "Feministyka, albo sztuka obchodzenia się z kobietami") na sto potencjalnych dyskutantów.
"Najlepszą radą jest zatem ta, którą podaje już Arystoteles w ostatnim rozdziale Topik: Nie dyskutować z pierwszym lepszym, lecz tylko z takimi, których znamy i o których wiemy, że mają dość rozumu, by nie prawić takich absurdów, których sami się muszą potem wstydzić. Należy dyskutować za pomocą argumentów, nie zaś pomocą apodyktycznych wypowiedzi, należy argumentów tych wysłuchiwać i w nie wnikać. Należy wreszcie dyskutować z ludźmi, którzy cenią prawdę, lubią słyszeć słuszne argumenty także z ust przeciwnika i są dość sprawiedliwi, aby móc znieść świadomość, że nie mają racji, jeżeli prawda jest po drugiej stronie. Wynika stąd,, że wśród setki ludzi znajdzie się może jeden, z którym warto podyskutować. Reszta niech mówi co chce, bowiem desipere est juris gentium [Ludzie mają prawo być głupimi]. Pamiętajmy o tym co mówi Voltaire: La paix vaut encore mieux que la verite [Spokój jest jeszcze więcej wart niż prawda], a pewne przysłowie arabskie brzmi:'Na drzewie milczenia dojrzewa jego owoc - pokój'."
O tym co się należy robić z osobnikami, z którymi nie należy dyskutować, a którzy jednocześnie rujnują ci życie, książka nie tylko nie wspomina, ale również nie odsyła zainteresowanych do odpowiednich pozycji.
Klasyczne dzieło, momentami chaotyczne i przyciężkawe, ale krótkie i pomocne. Ocena 7* nie jest odzwierciedleniem moich wrażeń z lektury, tylko tego, że "Erystyka" należy do żelaznego kanonu eseistyki i myśli filozoficznej, i jako taka, niech błyszczy na LC, może komuś wpadnie w oko. Zresztą, nawet jeśli nie jest się sroką, chyba każdemu zależy na tym, żeby orientować się,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-26
2016-11-19
„Każda wiara zawiera elementy wyparcia i afirmacji. Prawdziwy wyznawca, skonfrontowany z empirycznymi, logicznymi dowodami jawnej sprzeczności z wymogami wiary, nie ma innego wyjścia – musi przeczyć temu, co widzi, słyszy i myśli.” Tony Judt
„Próbowałem, ale nie potrafię znaleźć dowodów żadnych agresywnych działań Rosjan w ciągu ostatnich trzech dekad.” Jean-Paul Sartre, początek lat 50.
„(…) Nie widział, bo nie chciał widzieć.” Tony Judt
Książka Tony’ego Judta opowiada o postawie francuskich intelektualistów wobec Związku Radzieckiego (a właściwie stalinizmu) w okresie pierwszej powojennej dekady. Intelektualiści ci, niezależnie czy z opcji lewej czy prawej, czy świeccy czy katoliccy (sic!), stanęli w obronie Sowietów, a raczej komunizmu, który postrzegali jako jedyną nadzieję wobec szczerze przez nich znienawidzonego systemu kapitalistycznego. Sartre, de Beauvoir, Camus, Mounier, Mauriac, Aron, Gide, Merleau-Ponty i prawie wszyscy pozostali nie potępiali zbrodni dokonywanych przez Związek Radziecki oraz odmawiali uznania jego totalitarnego charakteru. Najczęstszymi postawami wówczas przyjmowanymi było całkowite zaprzeczanie faktom (wyparcie), niedowierzanie faktom, usprawiedliwianie, zasłanianie się koniecznością walki z kapitalizmem, oraz postawa najbardziej popularna – milczenie.
Judt nie ukrywa swojego zniesmaczenia, szczególnie wobec wylewających z siebie setki bzdur Sartre’a i Simone de Beauvoir. Ludzie skądinąd wyrafinowani popadli w stan nazywany przez Judta „czarną nocą inteligenckiej duszy”. Pomimo zapatrzenia w nich reszty świata, żyli jak prowincjusze w raptem trzech dzielnicach Paryża, w oderwaniu od rzeczywistości, pozbawieni szerszych horyzontów. Nie bacząc na miliony ofiar i nie rozlewając własnej krwi, produkowali błędne idee, mieląc przy tym własne lęki, zagubienie, traumy i kompleksy, jednocześnie stosując we własnym środowisku ostracyzm wobec tych, którzy chcieli zająć odmienne stanowisko. Ich słowa, pomimo że były tylko słowami, miały jednak pewną moc; nie żeby Stalin wskutek ich oporu przestał nagle mordować, ale ich postawy tworzyły klimat przyzwolenia wobec jego zbrodni. Można sobie wyobrazić, co czuli uciekinierzy ze Wschodu, w tym takie postaci jak Miłosz, zderzające się z murem obojętności i niedowierzania, a wręcz z atakiem ze strony tych właśnie ludzi, rzekomo szczególnie predystynowanych do właściwych osądów.
Oczywiście nie jest to takie proste, Judt podaje co najmniej kilkadziesiąt przyczyn takiego stanu rzeczy i bogactwo okoliczności, w tym widmo faszyzmu, wstydliwą kolaborację w czasie okupacji, kompromitującą Francuzów czystkę po wojnie (Épuration), grzechy kapitalizmu, antyamerykanizm, czy też (co mnie zaskoczyło, przecież mówimy, o kraju w którym wybuchła rewolucja, forpoczta wszystkich ludowych rewolucji), brak tradycji liberalizmu w kulturze intelektualnej Francji, a co za tym idzie brak zrozumienia dla praw człowieka. Są to jednakże przyczyny wyjaśniające, ale nie usprawiedliwiające (wyjaśnić da się wszystko, nawet Holocaust, ale nie usprawiedliwić w kontekście winy). Opamiętanie w niektórych przypadkach przyszło dość wcześnie (Camus w 1946 roku), dla niektórych, przynajmniej oficjalnie, nie przyszło nigdy (Sartre). W 1956 roku większość po prostu porzuciła ten temat bez słowa wyjaśnienia lub skruchy, przerzucając się np. na walkę z kolonializmem, zachłystując się przy tym Orientem i odrywając się już całkowicie od Zachodu oraz jego wartości.
Francuzi skompromitowali się, magia Paryża przestała działać, ale nie na długo, skoro kolejne fale francuskich intelektualistów wywierają silny wpływ na resztę świata, w tym uniwersytety (obecnie zdaje się mamy kolejną falę, których widocznym przedstawicielem jest Houellebecq). Metody Lacana (które Judt nazywa „metodami”, zresztą tak samo określał je Stanisław Lem!), Barthesa i Foucaulta, odczytywany na nowo marksizm, Judt postrzega jako idee „martwe” i względnie przestarzałe. Na marginesie, odnosząc się do sytuacji w Polsce, rzeczywiście Lacan i marksizm są dosyć popularni. Krytyka Polityczna, która wydała książkę Judta, wydaje również przewodniki o Lacanie, gwiazdą wydawnictwa jest zaś Slavoj Żizek, lacanista i marksista. Wydawnictwo Universitas wydało modną książkę „Fantomowe ciało króla”, którą przeczytałam i która bardzo mi się podobała, i której autor Jan Sowa zastosował m.in. metodę lacanowską i inne metody pochodzenia francuskiego (ach ta francuska metoda, magia działa;)). Ponieważ czytam sobie czasem lacanowsko-marksistowskie książki, żałuję że Judt nie rozwinął tego tematu, i bardzo chciałabym poczytać książki polemiczne, a nawet demaskatorskie, ale autorstwa myślicieli tej miary co Judt.
Lektura Judta jeszcze bardziej zniechęciła mnie do jakiejkolwiek religii w szerokim tego słowa znaczeniu, przy czym nie ma znaczenia, czy jest to religia oparta na Bogu, katolicyzm, islam, hinduizm, czy jest to religia świecka oparta na ideologii, wiara w system, komunizm, faszyzm, wiara w zielone ludki, kult pieniądza, kult jednostki, religia smoleńska czy wiara w ateizm lub postęp. Wszelkie religie, jeśli urosną w siłę, prędzej czy później deformują się i czynią spustoszenie (o ile nie dzieje się tak już u ich zarania). Wiara francuskich intelektualistów w komunizm jest dla mnie kolejnym dowodem na to, że żarliwość religijna zdecydowanie zbyt często nie idzie w parze z rozsądkiem i zwykłą przyzwoitością, za to nieuchronnie prowadzi do oderwania się od rzeczywistości. Świat może funkcjonować bez zinstytucjonalizowanej wiary, bez dogmatycznego systemu, tak twierdzi Judt, ale z wdrożonymi regułami etycznymi, dopowiadam sobie, choć to, tak czy siak, i tak utopia. Kwestia istnienia wiary czy systemu, oraz ich ocena, to problemy, na które pewnie nigdy nie znajdzie się zadawalającej odpowiedzi.
Książka Judta jest wymagająca, ale uważam, że ze względu na wielość tematów pobocznych, które porusza i ich różnorodność, poszerza horyzonty, i to nie tylko w zakresie historii. Wiele poruszanych tu kwestii jest kluczowych dla zrozumienia aktualnych kryzysów w Europie, w tym stosunku do muzułmanów (szkoda, że Judt już nie żyje, chciałabym poznać jego zdanie w tej sprawie).
„Każda wiara zawiera elementy wyparcia i afirmacji. Prawdziwy wyznawca, skonfrontowany z empirycznymi, logicznymi dowodami jawnej sprzeczności z wymogami wiary, nie ma innego wyjścia – musi przeczyć temu, co widzi, słyszy i myśli.” Tony Judt
„Próbowałem, ale nie potrafię znaleźć dowodów żadnych agresywnych działań Rosjan w ciągu ostatnich trzech dekad.” Jean-Paul Sartre,...
2016-01-05
2016-03-30
Przeczytałam gdzieś, że książka ta opisuje pozorny paradoks polegający na tym, że w krajach o zaostrzonej polityce aborcyjnej rodzi się mniej dzieci. No cóż, nic takiego w tej książce nie ma, choć postawiona teza dosyć intrygująca. Autorka opisuje tu jedynie problemy kobiet świata zachodniego, i o ile niektóre są również znane w takich krajach jak Polska, wciskane do tabel statystycznych dane dot. Polski (nadgorliwość autorki albo wydawcy) nie współgrają z tematyką książki.
Tym niemniej to poszerzająca horyzonty lektura, zwięźle i ciekawie napisana, która w szczególności może zaciekawić kobiety, które czynią sobie wyrzuty, że są złymi matkami oraz kobiety, które matkami być nie chcą. Można np. dowiedzieć się dlaczego kobiety we Francji rodzą stosunkowo dużo dzieci, a równie zamożne Niemki w ogóle się do tego nie palą. Okazuje się, że główna przyczyną jest różnie pojęty w tych krajach etos matki - w Niemczech matki-Polki (stop... znaczy się Niemki, rzecz jasna), pełnej poświęcenia i oddania, od której wymaga się bycia przede wszystkim matką, we Francji zaś model matki wyluzowanej, której może nie wszystko wychodzić i która, obok dziecka, może mieć własne życie, dzielić swój czas na czas dla siebie (w tym pracę) i czas dla dziecka, a nawet partnera. Nikt we Francji nie zarzuca takiej matce, że jest egoistką.
Kompletnie nie wiem, jak tę książkę przełożyć na polskie realia.
Przeczytałam gdzieś, że książka ta opisuje pozorny paradoks polegający na tym, że w krajach o zaostrzonej polityce aborcyjnej rodzi się mniej dzieci. No cóż, nic takiego w tej książce nie ma, choć postawiona teza dosyć intrygująca. Autorka opisuje tu jedynie problemy kobiet świata zachodniego, i o ile niektóre są również znane w takich krajach jak Polska, wciskane do tabel...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dosyć trudne przypowieści i eseje filozoficzne, których trzon stanowią rozważania o samobójstwie i absurdzie świata. Przeznaczone dla bardzo wyrobionego czytelnika, który funkcjonuje w świecie filozofii i nie irytuje się niejasnościami. Czuć ich siłę, zaskakują, niepokoją. Jeśli kiedyś zmądrzeję i jeszcze bardziej się wyciszę wewnętrznie, sięgnę po nie jeszcze raz.
"(...) doktryny, które mi wszystko tłumaczą, osłabiają mnie zarazem. Uwalniają mnie od ciężaru życia, a przecież muszę go nieść sam."
I coś na samopognębienie:
"Człowiek ukuwa sobie maksymy, żeby zapełnić dziury we własnym charakterze."
Dosyć trudne przypowieści i eseje filozoficzne, których trzon stanowią rozważania o samobójstwie i absurdzie świata. Przeznaczone dla bardzo wyrobionego czytelnika, który funkcjonuje w świecie filozofii i nie irytuje się niejasnościami. Czuć ich siłę, zaskakują, niepokoją. Jeśli kiedyś zmądrzeję i jeszcze bardziej się wyciszę wewnętrznie, sięgnę po nie jeszcze raz.
"(...)...
Nie warto inwestować czasu w tę książkę, ponieważ jej przesłanie ogranicza się do jednego: chcesz być szczęśliwy, wyzbądź się pragnień. No Amerykę odkrył po prostu. Może i nie byłoby to nawet takie straszne, gdyby nie to, że jest nudnawa - ok. 200 stron dosłownie ględzenia. Teraz oglądam okładkę i widzę, że z tyłu jest kilka zdań, które moim zdaniem, wyczerpują zawartość tej książki. Tak więc osobom, które chciałyby się zapoznać z jej treścią, polecam okładkę.
Nie warto inwestować czasu w tę książkę, ponieważ jej przesłanie ogranicza się do jednego: chcesz być szczęśliwy, wyzbądź się pragnień. No Amerykę odkrył po prostu. Może i nie byłoby to nawet takie straszne, gdyby nie to, że jest nudnawa - ok. 200 stron dosłownie ględzenia. Teraz oglądam okładkę i widzę, że z tyłu jest kilka zdań, które moim zdaniem, wyczerpują zawartość...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-30
Coś czuję, że zaprzyjaźnię się Alainem De Bottonem i przeczytam kolejne jego książki. Po bardzo interesującej "Architekturze szczęścia", jest to kolejna pozycja, która poszerzyła mi horyzonty i uzmysłowiła parę istotnych rzeczy.
Polecam ją ... wszystkim, bo mowa tu o sprawach, które dotyczą dosłownie wszystkich. Autor mądrze i z erudycją objaśnia funkcjonowanie jednostki w społeczeństwie, w którym jedynym wyznacznikiem wartości człowieka jest posiadany przez niego pieniądz. Ponadto, dla osób, które w takim społeczeństwie nie potrafią się odnaleźć, Botton sugeruje pewne całkiem sensowne rozwiązania, i żadne z nich nie polega na tym, żeby na siłę dostosować się do owczego pędu i bezmyślności większości.
Książka jest hojnie okraszona reprodukcjami, zdjęciami i wykresami, które ilustrują tematy w niej poruszone (czarno-białe co prawda, ale też cena książki nie jest wysoka - 39 zł z okładki).
Coś czuję, że zaprzyjaźnię się Alainem De Bottonem i przeczytam kolejne jego książki. Po bardzo interesującej "Architekturze szczęścia", jest to kolejna pozycja, która poszerzyła mi horyzonty i uzmysłowiła parę istotnych rzeczy.
Polecam ją ... wszystkim, bo mowa tu o sprawach, które dotyczą dosłownie wszystkich. Autor mądrze i z erudycją objaśnia funkcjonowanie jednostki...
Biografia życia i myśli Schopenhauera, autorstwa filozofa i pisarza, wykładowcy Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego, jak informuje notka na okładce. Wspaniała książka, napisana z dużym zrozumieniem epoki, w której przyszło żyć Schopenhauerowi, z życzliwą kpiną wobec bohaterów „dzikich czasów filozofii”, nie tylko Szopka, ale także Kanta, Hegla, romantycznych poetów i filozofów (w jednym). W życiu wielkich myślicieli, jak się okazuje, nie brakowało farsy i hipokryzji, w końcu to też ludzie. Co najważniejsze jednak, mam wrażenie, że w końcu coś do mnie dotarło, coś zajaśniało, zaczęłam pojmować o co chodziło z duchem Hegla, po co te ceregiele z „Ja”, dlaczego to wszystko było do tego stopnia fascynujące, że współcześni filozofowie żałują, że nie urodzili się tamtych czasach. To zasługa talentów popularyzatorskich Safranskiego.
Obok setek olśnień, które dostarczyła mi ta książka, i przyjemności płynącej zaspokojenia wścibstwa (w końcu to biografia ekscentryka w otoczeniu ekscentryków), jedno dotyczy odkrycia, jak zdolnym stylistą był Schopenhauer. Stąd też z pewnością jego sukces i zaklepane wysokie miejsce w pamięci potomnych. Weźmy choćby jego definicję filozofii zainspirowaną pasją Schopenhauera do górskich wędrówek:
„Filozofia to wysoko położony alpejski szlak, prowadzi doń tylko stroma ścieżka przez ostre kamienie i kłujące ciernie: jest pusta, a im wyżej, tym bardziej monotonna; kto po niej idzie, nie może znać strachu, lecz wszystko musi zostawić za sobą i bez obawy samemu torować sobie drogę w mroźnym śniegu. Często staje nagle nad przepaścią, a pod sobą widzi zieloną dolinę: zawrót głowy gwałtowanie ciągnie go tam w dół; ale on musi się trzymać, choćby własną krwią miał przytwierdzić podeszwy do skały. Wkrótce jednak ujrzy świat daleko pod sobą, jego pustynie i trzęsawiska znikają, wyrównują się jego nierówności, żaden z jego fałszywych tonów nie dociera na górę, odsłania się za to jego zaokrąglony horyzont. On sam stoi bez przerwy pośród czystego, zimnego alpejskiego powietrza i widzi już słońce, podczas gdy w dole panuje jeszcze ciemna noc.”
Natomiast co mnie ujęło najbardziej, i co uważam w świecie, które ma takie, a nie inne kłopoty, polityczne, ekologiczne, społeczne, za najważniejsze pytanie, jakie może postawić sobie człowiek, to pytanie o odpowiedzialność wobec wolności. To zastanowienie się nad tym, jak zaniedbywanie odpowiedzialności przy korzystaniu z oferty wolności, doprowadza do stanu, który Safranski nazywa to kulturą wyjaśnienia przynoszącego ulgę.
Może to banał, ale mnie poruszają słowa Safranskiego, który pisze: „pragnienie swobód przewyższa odwagę i zdolność do wzięcia na siebie odpowiedzialności. Pragnie się wolności czynienia wszystkiego, swobody w zaspokajaniu własnych potrzeb, ale kiedy coś idzie nie tak, kiedy trzeba ponieść konsekwencje, wówczas nadchodzi pora na dyskursywną kradzież wolności: wystarczy wyjaśnić, że tak musiało być, i odpowiedzialność znika. Rozwinięta kultura ‘zawsze-możliwego-wyjaśnienia’ porusza się w bardzo ryzykownym obszarze granicznym: przejścia od wyjaśnienia do usprawiedliwienia są płynne. (…) A zatem ów (…) świat (…) z jednej strony jest miejscem dziania się prawdy i coraz większej wolności, z drugiej oferuje zarazem ułatwienia i usprawiedliwienia na wypadek nieszczęść, jakie tej wolności mogą się przytrafić. Wprost niepodobna dziś zatrzymać się na samym tylko istnieniu radyklanego zła. (Na przykład trzeba wyjaśnić fenomen Hitlera: nieszczęśliwe dzieciństwo, nekrofilia, drobnomieszczańskie lęki, interesy kapitału, szok modernizacyjny i tak dalej. Być może jednak wszystko to ma tylko uspokajać w obliczu zgrozy…).”.
Świetny wstęp do dalszych lektur, co u mnie wygląda tak: „Nietzsche. Biografia myśli” również autorstwa Safranskiego, „I am dynamite. A Life of Nietzsche” Sue Prideaux (kiedy pojawi się polskie tłumaczenie?), „Kawiarnia egzystencjalistów. Wolność, bycie i koktajle morelowe” Sarah Bakewell (już przeczytana – rewelacyjna!), „Freud. Życie na miarę epoki” Petera Gaya, „Ucieczka przed wolnością” Ericha Fromma i jakaś biografia Marksa, może być do spółki z Engelsem (jeśli kogoś to mierzi, to przypominam, że filozof ten miał ogromny wpływ na to, jak wygląda świat, w którym żyjemy i kim jesteśmy).
I taka mała przyjemność na koniec. Wśród literatury, która inspirowały Safranskiego w trakcie pracy nad książką, jak informuje bibliografia, pojawia się „Solaris” Stanisława Lema. Dziękuję ci, pokrewna duszo!
Biografia życia i myśli Schopenhauera, autorstwa filozofa i pisarza, wykładowcy Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego, jak informuje notka na okładce. Wspaniała książka, napisana z dużym zrozumieniem epoki, w której przyszło żyć Schopenhauerowi, z życzliwą kpiną wobec bohaterów „dzikich czasów filozofii”, nie tylko Szopka, ale także Kanta, Hegla, romantycznych poetów i...
więcej Pokaż mimo to