-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
Zygmunt III to chyba najbardziej spotwarzony król naszego kraju. Narosło wokół niego wiele nieprawdziwych przekonań, niestety wciąż powszechnie przyjmowanych, a co gorsza, powtarzanych na lekcjach historii w szkołach. Na szczęście od niedawna kłamliwe opinie o władcy są prostowane i w nurt ten wpisuje się owa książka. Dobrze się ją czyta i została rzetelnie napisana, polecam ją każdemu, kto interesuje się nowożytną historią Polski.
Zygmunt III to chyba najbardziej spotwarzony król naszego kraju. Narosło wokół niego wiele nieprawdziwych przekonań, niestety wciąż powszechnie przyjmowanych, a co gorsza, powtarzanych na lekcjach historii w szkołach. Na szczęście od niedawna kłamliwe opinie o władcy są prostowane i w nurt ten wpisuje się owa książka. Dobrze się ją czyta i została rzetelnie napisana,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Na tę książkę natrafiłam w zasadzie przypadkiem i z ciekawości postanowiłam się nad nią pochylić. Już po przeczytaniu pierwszego rozdziału wiedziałam, że nie będę żałować.
Świetnie się ją czyta, styl jest lekki, nie brakuje humorystycznych akcentów. Książka składa się z wielu krótkich i wyraźnie oddzielonych od siebie rozdziałów, przez co już na pierwszy rzut oka wydaje się być przejrzysta, po prostu przyjemna dla oka. Miałam miłe wrażenie, że raczej nie czytam książki, ale jakiś list skierowany bezpośrednio do mnie, ponieważ jest tam bardzo dużo zwrotów do czytelnika.
Nie da się ukryć, że "Nigdy się nie poddawaj" potrafi dać porządnego kopa motywacji, zwłaszcza, jeżeli jest się w trudnym momencie i warto na całe życie zapamiętać wskazówki, jakie przekazuje czytelnikom w swoim dziele pan Trump.
Na tę książkę natrafiłam w zasadzie przypadkiem i z ciekawości postanowiłam się nad nią pochylić. Już po przeczytaniu pierwszego rozdziału wiedziałam, że nie będę żałować.
Świetnie się ją czyta, styl jest lekki, nie brakuje humorystycznych akcentów. Książka składa się z wielu krótkich i wyraźnie oddzielonych od siebie rozdziałów, przez co już na pierwszy rzut oka wydaje...
Z bólem serca oceniam tę książkę jedynie jako taką, która "może być", ponieważ spodziewałam się czegoś lepszego pod nazwiskiem Rowling. Niestety, moje wrażenie było takie, jakby ktoś podsunął ten tekst autorce serii, a ona nawet nie czytając, zaakceptowała go.
Nie rozumiem przede wszystkim jednej rzeczy - jest tutaj wiele niezgodności z poprzednimi książkami, więc dlaczego "Harry Potter i Przeklęte Dziecko" było promowane, jako ósma część lub po prostu jako kontynuacja? Moim zdaniem o wiele lepiej by było, gdyby ten SCENARIUSZ został wydany pod jakąś inną nazwą, niż słynne "Harry Potter i...", bo przykro mi, ale to "dzieło" nijak ma się do poprzednich książek, a i też oczekiwania fanów byłyby inne i nie byłoby tyle zawiedzionych głosów.
Natomiast to, co mi się podobało to fakt, że tę opowieść rzeczywiście dobrze się czytało. Moim zdaniem te powroty do przeszłości były ciekawe i akcja rzeczywiście wciąga, ale wtedy, kiedy pamięta się, że to NIE jest ósma część serii.
Nie podoba mi się w tej książce wiele rzeczy, ale najbardziej rażą mnie bohaterowie. O ile do Albusa czy Scorpiusa nic nie mam, tak stary skład, czyli Harry i reszta, to nie są już te same osoby. Wiem, że są starsi o sporo lat, ale nie chodzi o wiek. Najgorzej moim zdaniem potraktowano Rona, który miał być chyba takim dobrym wujkiem-śmieszkiem, a momentami zachowuje się jak półgłówek. Nie podobało mi się też powołanie na krótko do życia postaci Snape'a, który w moich oczach tak naprawdę nie był prawdziwym Severusem, bo jego zachowanie również było jakieś takie, hm, niekanoniczne. Relacje pomiędzy postaciami też są dziwne (zwłaszcza te pomiędzy Draconem a Harrym, Ronem i Hermioną), dialogi często jakby jakieś wymuszone... W ogóle cały ten konflikt Albusa z Harrym też wydawał mi się nieco naciągany.
Myślę, że Rowling zrobiłaby lepiej, gdyby w tych swoich działaniach ożywiania świata czarodziejów zajęła się tym, o czym naprawdę chcą czytać fani, np. świetnym pomysłem byłaby seria książek o świecie z czasów pierwszej wojny z Voldemortem, gdy powołano pierwszy skład Zakonu Feniksa. No a tak, pozostał mi jakiś niesmak po przeczytaniu tej książki i jak dla mnie, świat Harry'ego Pottera skończył się na siódmej części serii.
Z bólem serca oceniam tę książkę jedynie jako taką, która "może być", ponieważ spodziewałam się czegoś lepszego pod nazwiskiem Rowling. Niestety, moje wrażenie było takie, jakby ktoś podsunął ten tekst autorce serii, a ona nawet nie czytając, zaakceptowała go.
Nie rozumiem przede wszystkim jednej rzeczy - jest tutaj wiele niezgodności z poprzednimi książkami, więc dlaczego...
Książkę po raz pierwszy przeczytałam mając naście lat zafascynowana jedną z jej adaptacji. Teraz wracam do niej po pewnym czasie, patrząc na nią już trochę inaczej i stwierdziłam, że muszę tutaj napisać parę słów.
Wydaje mi się, że postać Quasimoda jest dosyć szeroko znana w masowej kulturze. Mamy przecież bajki, filmy czy musicale nawiązujące do historii napisanej przez Wiktora Hugo. Mimo to, pamiętam, że jak pierwszy raz sięgnęłam po "Katedrę Marii Panny w Paryżu", byłam nieco zdziwiona jej fabułą. Oczywiście pozytywnie. Mimo naprawdę świetnych adaptacji, żadna tak naprawdę nie oddaje w pełni klimatu tego dzieła, zresztą tak jest chyba zawsze - zawsze to książka jest lepsza niż nawet najlepsza jej ekranizacja (przynajmniej w moim odczuciu).
Chociaż to Quasimodo jest tutaj tak naprawdę najczystszą postacią, najbardziej poruszyła mnie osoba archidiakona. Sama nie wiem dlaczego, po prostu jego rozterki wzruszały mnie najbardziej. Mimo że nie jest zbyt pozytywną postacią, czuję do niego sympatię i współczucie. To człowiek, jakby nie było, o słabym charakterze, którego nieszczęśliwa miłość doprowadziła do obłędu.
Teraz przejdę do tych mniej pozytywnych rzeczy. Nieco razi mnie, że autor często wtrąca zwroty do czytelnika i wybiega w przyszłość, nawiązując do czasów między innymi mu współczesnych. Także mniej podobają mi się szczegółowe opisy katedry czy Paryża. Trochę wybija to z rytmu w czasie czytania. Wolałabym, żeby książka traktowała tylko o losach głównych postaci.
Jednakże w ocenie nie mam serca dać mniej, niż cały komplet gwiazdek. Jest to książka, która zajmuje miejsce na podium w mojej biblioteczce.
Książkę po raz pierwszy przeczytałam mając naście lat zafascynowana jedną z jej adaptacji. Teraz wracam do niej po pewnym czasie, patrząc na nią już trochę inaczej i stwierdziłam, że muszę tutaj napisać parę słów.
Wydaje mi się, że postać Quasimoda jest dosyć szeroko znana w masowej kulturze. Mamy przecież bajki, filmy czy musicale nawiązujące do historii napisanej przez...
W mojej klasyfikacji „Księżyc w nowiu” otrzymuje, zaraz po „Przed świtem”, zaszczytne miano najgorszej części sagi. A może nawet są jednakowo fatalne?
Już pal licho nudę i kolejne niedorzeczności w tej książce. Najgorszym posunięciem Meyer jest gloryfikacja samobójstwa (nie, Bella nie chciała sobie tylko popływać).
Dziewczyno, chłop cię rzucił? Nie próbuj żyć normalnie, bez niego i tak nie jesteś w stanie normalnie funkcjonować!
Żarty żartami, ale czy jest ktoś, kto uważa, że odbieranie sobie życia czy narażanie się na niebezpieczeństwo przez nastoletnią dziewczynę z powodu wielce ukochanego jest choć trochę romantyczne? Pani autorko, daleko pani do Goethego czy któregokolwiek innego bajronicznego pisarza. Co innego, gdyby Meyer wskazała, że postępowanie Belli jest naganne, ale gdzie tam, przecież to takie romantyczne – być całkowicie uzależnionym od „miłości swojego życia”. Nie jestem feministką, ale mimo wszystko każdy z nas posiada ten najcenniejszy dar jakim jest życie i należy to szanować.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to książka skierowana do młodych ludzi. Nastolatków, dla których każde zauroczenie jest miłością na wieki i którzy są podatni na takie podszepty. Ja wiem, że autorka mimo wszystko nie może brać odpowiedzialności za domniemane czyny swoich czytelników… Ale mimo wszystko, gratuluję systemu wartości, droga pani Meyer.
W mojej klasyfikacji „Księżyc w nowiu” otrzymuje, zaraz po „Przed świtem”, zaszczytne miano najgorszej części sagi. A może nawet są jednakowo fatalne?
Już pal licho nudę i kolejne niedorzeczności w tej książce. Najgorszym posunięciem Meyer jest gloryfikacja samobójstwa (nie, Bella nie chciała sobie tylko popływać).
Dziewczyno, chłop cię rzucił? Nie próbuj żyć normalnie,...
Ostatnia i zarazem najgorsza część całej serii pani Meyer. Zacznę od wymienienia dwóch najpoważniejszych według mnie przewinień autorki – książka ta jest przepełniona niedorzecznościami i zakończenie zostało całkowicie zepsute. Może tylko zarysuję problem, bo długo byłoby o tym mówić, jak pisał wybitny polski dziejopis.
Jest kilka kwestii, które zrobiły na mnie wrażenie, oczywiście negatywne.
Zastanawia mnie, w jaki sposób Bella mogła uprawiać to i owo z Edwardem, którego ciało, wedle słów samej autorki, jest twarde i zimne jak kamień? To znaczy, w jaki sposób mogło jej się to podobać, jak uporczywie go o tym sama zapewniała? No, ale zostawmy tę kwestię, każdy lubi co innego.
Kolejny problem – ciąża Belli i dziecko. Jak Edward mógł je spłodzić, skoro sama autorka powiedziała, że jego ciało zatrzymało się w takim momencie, w jakim zostało przemienione? Tak, wedle Meyer wspaniały wampirzy jad zrobił swoje, ale tu znów sama sobie zaprzecza.
Co do dziecka (jak można wymyślić takie okropne imię?), to autorka świetnie rozwiązała sprawę w oparciu o priorytety, które wbija czytelnikom od pierwszego tomu – córcia szybciutko dorośnie i zatrzyma się w tym momencie swojego życia, kiedy już będzie piękną, młodą, dojrzałą kobietą (przede wszystkim z naciskiem na młodą i piękną). Tym samym oczywiście będzie żyć wiecznie, żeby przypadkiem w szczęśliwej rodzinie nie zdarzyła się żadna tragedia.
Skoro już jesteśmy przy potworze z Loch Ne… tfu, przy Renesmee, to wypadałoby wspomnieć kwestię wpojenia. Dla mnie jest to obrzydliwe. Nie będę się już rozwodzić ogólnie nad tym wymysłem autorki, który jest po prostu chory – bycie uzależnionym przez „miłość” nie jest romantyczne. Napisałam to w cudzysłowie, ponieważ tak naprawdę bohaterowie tej książki nie znają znaczenia tego słowa. Co innego, jeśli dwie osoby są w tym samym wieku, razem dorastają, później być może rodzi się między nimi uczucie, a co innego, jeśli ktoś jest przy kimś od zawsze, opiekuje się nim od maleńkości po to, by za jakiś czas utrzymywać z tą osobą kontakty seksualne. Pomijam już fakt, że w normalnym życiu Renesmee traktowałaby Jacoba jako kogoś w rodzaju starszego brata/wujka/ przyszywanego tatę i, co jest udowodnione, trudno byłoby jej pokochać go trochę innym rodzajem miłości.
Czytałam wypowiedzi Meyer na temat pewnych zagadnień, które porusza w książce, a które ja wymieniłam wyżej – polecam, momentami można się uśmiać, zwłaszcza wtedy, gdy autorka przeczy sama sobie.
Jeśli chodzi o zakończenie, to autorka poszła po linii najmniejszego oporu. Po co uśmiercać któregoś z pozytywnych bohaterów, dlaczego zakłócać harmonijne życie wampirzej rodziny? Lepiej wszystkich na siłę dla czytelnika uszczęśliwić. Ale nie w tym rzecz. Ja podczas czytania chcę czuć prawdziwe emocje, chcę przeżywać wszystko z bohaterami, razem z nimi śmiać się i płakać, chcę, żeby po przeczytaniu książka nie wychodziła z mojej głowy przez kilka dni. A co dostaję? Tak przesłodzone zakończenie, że moja krew zaczyna zamieniać się w lukier.
Ostatnia i zarazem najgorsza część całej serii pani Meyer. Zacznę od wymienienia dwóch najpoważniejszych według mnie przewinień autorki – książka ta jest przepełniona niedorzecznościami i zakończenie zostało całkowicie zepsute. Może tylko zarysuję problem, bo długo byłoby o tym mówić, jak pisał wybitny polski dziejopis.
Jest kilka kwestii, które zrobiły na mnie wrażenie,...
Przeczytałam tę książkę po raz pierwszy już parę lat temu, właśnie wtedy, kiedy był na nią wielki bum. Będąc wówczas młodym dziewczęciem, nie rozumiałam do końca pewnych spraw, ale na szczęście po latach mogę na nią spojrzeć z innej perspektywy.
Otóż "Zmierzch" jest to dla mnie typowy "odmóżdżacz", to znaczy książka, którą można przeczytać ot tak, nie wysilając się, dla relaksu. I po takim, że tak napiszę, zwykłym, jej przeczytaniu, na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się w niej w porządku. Teraz jednak widzę, że tak na poważnie, kiedy człowiek dobrze się w to wczyta i zanalizuje pewne fragmenty, to jest to książka nie o wielkiej miłości człowieka i wampira, która jest pełna przeszkód, o stopniowym pokonywaniu tych trudności w imię tejże miłości. To jest opowieść o toksycznym związku tyrana, który myśli, że we wszystkim jest najlepszy i wszystko mu wolno i uległej mu niewiasty, która jest tak pusta, jak pudełko po czekoladkach. Mogłabym wymieniać wady i złe zachowania tych postaci, które niekiedy są wprost przerażające, ale to nie odpowiednie do tego miejsce. Jeśli chodzi o styl, to jak już wyżej wspomniałam, nie jest wymagający i książkę łatwo się czyta. Chociaż momentami niektóre wypowiedzi bohaterów, zwłaszcza te o miłości, są tak wielce patetyczne, że aż sztuczne, a niekiedy wręcz głupie. Dałam dwie gwiazdki tylko za dwóch bohaterów, którzy zasługują w tej książce na pozytywne wyróżnienie – to Charlie (chociaż ma trochę za uszami) i Emmett.
Nie wiem czy jeszcze wrócę do „Zmierzchu”. Wiem natomiast, że po tę książkę nie powinni sięgać zbyt młodzi ludzie, niestety zwłaszcza wśród których jest ona popularna. Dlaczego? Dlatego, że powieść ta propaguje złe wzorce – co tam wnętrze człowieka, przecież to uroda, pieniądze i oczywiście nieśmiertelność są najważniejsze!
Przeczytałam tę książkę po raz pierwszy już parę lat temu, właśnie wtedy, kiedy był na nią wielki bum. Będąc wówczas młodym dziewczęciem, nie rozumiałam do końca pewnych spraw, ale na szczęście po latach mogę na nią spojrzeć z innej perspektywy.
Otóż "Zmierzch" jest to dla mnie typowy "odmóżdżacz", to znaczy książka, którą można przeczytać ot tak, nie wysilając się, dla...
Książka godna polecenia każdemu, kogo interesuje przyszłość całej naszej planety. Plusem jest powoływanie się autora na wiele innych dzieł podobnego typu, z tyłu znajdują się wskazówki bibliograficzne, do których także warto sięgnąć. Styl autora jest lekki, mimo natłoku informacji łatwo wszystko wchodzi do głowy.
Minus? Wtrącenia polityczne. Niepotrzebne, bez tego książka byłaby lepsza.
Książka godna polecenia każdemu, kogo interesuje przyszłość całej naszej planety. Plusem jest powoływanie się autora na wiele innych dzieł podobnego typu, z tyłu znajdują się wskazówki bibliograficzne, do których także warto sięgnąć. Styl autora jest lekki, mimo natłoku informacji łatwo wszystko wchodzi do głowy.
więcej Pokaż mimo toMinus? Wtrącenia polityczne. Niepotrzebne, bez tego książka...