-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj „Chłopaka, który okradał domy. I dziewczynę, która skradła jego serce“LubimyCzytać1
-
ArtykułyCały ocean atrakcji. Festiwal Fantastyki Pyrkon właśnie opublikował pełny program imprezyLubimyCzytać1
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać4
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-04-24
2024-04-21
Bez apetytu
Powieść Chelsea G. Summers zebrała do tej pory mnóstwo pozytywnych opinii. Czytelnicy doceniają przede wszystkim odwagę w doborze tematu i kreację głównej bohaterki. Choć sama nie należę do zbyt wrażliwych odbiorców, lekturę "Tego głodu" musiałam rozłożyć sobie na raty – i to wcale nie przez makabryczne opisy morderstw.
Kanibalizm nie jest motywem, który często przebija się w literaturze, więc dobór tematu obiektywnie można uznać za oryginalny. Ale co z wykonaniem? Na pewno ciekawym zabiegiem było zestawienie jedzenia mięsa zwierząt (zwłaszcza tych inteligentnych) ze zjadaniem mięsa ludzkiego, ale trudno było mi znaleźć u siebie ten zachwyt, który towarzyszył innym czytelnikom – skąd zapewne wynikały moje liczne przestoje w lekturze. Historia opisana w "Tym głodzie" była ciekawa i głównie to motywowało mnie do odczytania go do końca.
Całkowicie odbiłam się od języka powieści, który wydał mi się wulgarny. Naprawdę nie mam nic przeciwko przekleństwom w literaturze, ale w przypadku książki Summers zabrakło mi wiarygodności i uzasadnienia dla takiej wulgarności. Bohaterka "Tego głodu" jest uznaną krytyczką kulinarną, często przebywającą w elitarnych miejscówkach, a sposób w jaki się wyraża jest czasami wręcz prostacki. Gdyby “p*zdy”, “c*pki” i “p*eprzenie” padały z ust nastolatki, uznałabym to za formę buntu, w przypadku bohaterki "Tego głodu" brzmi to po prostu niepoważnie.
Po wykształconej kobiecie, która odniosła sukces, można by się spodziewać klasy, polotu rozbrajającej inteligencji, ale niestety nie w tym przypadku. Narratorka próbuje szokować swoich odbiorców szeroko rozumianym głodem, ale nie jest bohaterką, która potrafi fascynować (jak na przykład Jean-Baptiste Grenouille z "Pachnidła"). Biorąc pod uwagę branżę, w której pracuje, za mało było w tej powieści samego jedzenia i pasji – ja głodu nie poczułam.
Nie powiedziałabym, że "Ten głód" jest złą powieścią. W moim przypadku była to po prostu powieść kompletnie nietrafiona – zwłaszcza w warstwie języka (choć sam przekład Urszuli Gardner nie budzi zarzutu). Prawdopodobnie zawiodły mnie też zbyt duże oczekiwania. Powieści Summers nie odradzam i na pewno będę śledzić opinie na jej temat, żeby zestawić je z moją własną.
Bez apetytu
Powieść Chelsea G. Summers zebrała do tej pory mnóstwo pozytywnych opinii. Czytelnicy doceniają przede wszystkim odwagę w doborze tematu i kreację głównej bohaterki. Choć sama nie należę do zbyt wrażliwych odbiorców, lekturę "Tego głodu" musiałam rozłożyć sobie na raty – i to wcale nie przez makabryczne opisy morderstw.
Kanibalizm nie jest motywem, który...
2024-04-01
Caravaggio z wyboru
Jak ja uwielbiam takie historie! "Być jak Caravaggio" wciąga od pierwszej strony, więc jeżeli lubicie opowieści o sztuce oraz hochsztaplerach pełnych tupetu i fantazji, jest to książka, po którą koniecznie powinniście sięgnąć, zwłaszcza że jej główny bohater ma wiele wspólnego z tytułowym włoskim malarzem – i nie mam tu na myśli tylko talentu.
Tony Tetro opowiada historię życia i przybliża czytelnikom tajniki swojego fachu. Chociaż otwarcie trzeba przyznać – Tetro był oszustem, to jednak oszustem z ogromnym urokiem osobistym i – co tu dużo mówić – przede wszystkim niespotykanym talentem. Chociaż ciekawostek o historii konkretnych dzieł i artystów mogło być w tej pozycji znacznie więcej, to we wspomnieniach domorosłego Caravaggia nie brakuje tajemnic związanych podrabianiem i postarzaniem dzieł sztuki.
To, co nasuwa się w trakcie lektury "Być jak Caravaggio", to refleksja, czy dzieła sztuki kupuje się dlatego, że są dobre, czy tylko dlatego, że są podpisane konkretnym nazwiskiem. Gdyby obrazy namalowane przez Tetro były autentyczne, kosztowałyby setki tysięcy dolarów. Nawet znawcy malarstwa nie byli w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy jego obrazy to autentyczne dzieła sztuki, czy podróbki. Chociaż Tetro wykazywał się ogromną wiedzą, talentem i pomysłowością wiadomym było, że jeżeli doczeka się rozgłosu, to raczej w kronice kryminalnej.
"Być jak Caravaggio" to autobiografia z elementami powieści awanturniczej, w której główny bohater w brawurowy sposób łamie prawo, a jego czyny wcale nie wywołują tak negatywnych odczuć, jak można by się spodziewać. A nawet wręcz przeciwnie – zuchwałość i talent Tetro budzą podziw, a jego niesforność i pewna niedojrzałość, mogą wzbudzać sympatię. Żałuję, że ta pozycja nie jest choć trochę obszerniejsza (nie ukrywam, że ciekawostki z historii sztuki byłyby dla mnie zdecydowanie bardziej interesujące, niż kolejne modele samochodów Tetro), ale podtrzymuję, że naprawdę warto po nią sięgnąć.
Caravaggio z wyboru
Jak ja uwielbiam takie historie! "Być jak Caravaggio" wciąga od pierwszej strony, więc jeżeli lubicie opowieści o sztuce oraz hochsztaplerach pełnych tupetu i fantazji, jest to książka, po którą koniecznie powinniście sięgnąć, zwłaszcza że jej główny bohater ma wiele wspólnego z tytułowym włoskim malarzem – i nie mam tu na myśli tylko talentu.
Tony...
2024-03-24
To, co napędza świat
Kiedy myślę o najważniejszych, najbardziej pożądanych surowcach na świecie pierwsze, co przychodzi mi do głowy to ropa i gaz ziemny. Każdy ich niedobór lub zachwianie cen na światowych rynkach doprowadzają do poważnego, szeroko odczuwalnego kryzysu. A co gdybym powiedziała Wam, że zdecydowanie ważniejszy i bardziej wszechobecny w naszym codziennym życiu od tych dwóch surowców energetycznych jest… piasek?
Ed Conway zabiera czytelników w fascynującą podróż przez historię ludzkości i substancji, które napędzały i ciągle napędzają rozwój cywilizacyjny. "Skarby Ziemi" to jeden z tych reportaży, które pozwalają zupełnie inaczej spojrzeć na otaczający nas świat. Conway pokazuje, jak coś z pozoru nieistotnego, marginalizowanego jak na przykład piasek, czy sól tak naprawdę stanowi jeden z filarów naszej cywilizacji.
Reportaż Conwaya pozwala również spojrzeć inaczej na zjawisko konsumpcjonizmu, który – jak się okazuje – jest zjawiskiem o wiele bardziej złożonym i niebezpiecznym, niż powszechnie się uważa. Brak wiedzy na temat tego, skąd biorą się rzeczy wokół nas sprawia, że często bezrefleksyjnie wykorzystujemy zasoby, których już wkrótce może nam zabraknąć.
W przeciwieństwie do wielu reportaży dotyczących tematyki ekologicznej "Skarby Ziemi" dalekie są od snucia najbardziej katastroficznej wizji świata. Chociaż Conway prezentuje wiele zagrożeń wynikających z działalności człowieka, nie unika pokazania alternatyw i możliwości, które już są w naszym zasięgu, by uniknąć najczarniejszego scenariusza.
Chociaż pozornie mogłoby się wydawać, że tematyka "Skarbów Ziemi" nie każdemu będzie szczególnie bliska – przecież nie każdy pracuje lub chociażby interesuje się przemysłem wydobywczym, energetycznym, czy hutniczym – to nic bardziej mylnego. Zużycie surowców, o których pisze Conway, dotyczy absolutnie każdego człowieka żyjącego w zachodniej cywilizacji. Nasze domy, pojazdy, elektronika, która stała się częścią naszej codzienności – to wszystko nie tylko efekty pracy genialnych wynalazców, ale również niezwykle hojnej planety, na której przyszło nam żyć, a żeby to wszystko lepiej zrozumieć, serdecznie polecam lekturę "Skarbów Ziemi".
To, co napędza świat
Kiedy myślę o najważniejszych, najbardziej pożądanych surowcach na świecie pierwsze, co przychodzi mi do głowy to ropa i gaz ziemny. Każdy ich niedobór lub zachwianie cen na światowych rynkach doprowadzają do poważnego, szeroko odczuwalnego kryzysu. A co gdybym powiedziała Wam, że zdecydowanie ważniejszy i bardziej wszechobecny w naszym codziennym...
ZSRR okiem Johna Steinbecka
Nie jest żadną tajemnicą, że John Steinbeck jest jedynym z najwybitniejszych amerykańskich prozaików, a jego powieści długo rezonują w czytelniku. Do jego talentów bez wahania można dopisać zmysł obserwatora, co potwierdza również "Dziennik z podróży do Rosji", który miał być szczerą relacją z tego, jak wyglądało codziennie życie przeciętnego obywatela Związku Radzieckiego.
Steinbeck ze swoją ciekawością i chęcią poznawania ludzi wyruszył w podróż po kilku krajach ZSRR w czasach, w których taka wyprawa dla amerykańskiego obywatela była właściwie niemożliwa. Zapęd pisarza nie ograniczył się jedynie do zwiedzenia Moskwy i chociaż najbardziej interesowało go życie na rosyjskiej prowincji, zahaczył również o Gruzję i Ukrainę.
Sam Steinbeck założył, że w swoich notatkach z podróży postara się być całkowicie obiektywnym i bezstronnym obserwatorem, nie oznacza to jednak, że zrezygnował ze swojego specyficznego (momentami groteskowego) postrzegania i opisywania rzeczywistości. Każdy, kto dotrze do momentu, w którym autor próbuje wydostać się z Gruzji, będzie wiedział, co mam na myśli.
Po przeczytaniu "Dziennika z podróży do Rosji" bardzo żałuję, że John Steinbeck nie stworzył więcej dzieł z reporterskim zacięciem. Co prawda nie jestem w stanie ocenić, na ile relacja autora "Gron gniewu" została ubarwiona, lub ukształtowana “sterylnymi” warunkami, które zapewne zostały odgórnie zarządzone przez władze ZSRR. Nie zmienia to jednak faktu, że lektura "Dziennika" daje naprawdę sporo frajdy. Zapiski Steinbecka są pełne humoru, a lekkość stylu sprawia, że trudno oderwać się od tego tytułu.
ZSRR okiem Johna Steinbecka
Nie jest żadną tajemnicą, że John Steinbeck jest jedynym z najwybitniejszych amerykańskich prozaików, a jego powieści długo rezonują w czytelniku. Do jego talentów bez wahania można dopisać zmysł obserwatora, co potwierdza również "Dziennik z podróży do Rosji", który miał być szczerą relacją z tego, jak wyglądało codziennie życie przeciętnego...
2024-02-18
Niezbyt groźna powieść grozy
Jedną z moich czytelniczych słabości są powieści Grady’ego Hendrixa, które być może nie zaliczają się do literatury najwyższych lotów, ale w swoim gatunku bywają najlepsze. Od kilku lat śledzę wszystkie polskie premiery tego autora, więc najnowsza z nich nie umknęła mojej uwadze.
"Jak sprzedać nawiedzony dom" – bo o tym tytule mowa – rozpoczął się naprawdę obiecująco. Główna bohaterka (Louise) otrzymuje wiadomość, że jej rodzice zginęli w wypadku, w związku z czym musi wrócić w rodzinne strony i ponownie spotkać się z bratem, z którym od lat nie utrzymuje bliższego kontaktu. Po powrocie okazuje się jednak, że w domu panuje dziwna, niepokojąca atmosfera, którą potęguje kolekcja lalek latami gromadzonych przez matkę Louise. Czy to może wywołać uczucie niepokoju? Jak najbardziej!
Niestety później całe to fantastycznie podbudowane napięcie spada za sprawą sporu między rodzeństwem, kiedy wątki grozy zostają zepchnięte na drugi plan. Warto w tym miejscu jeszcze zaznaczyć, że cała relacja Louise i jej brata jest dość chaotyczna, a ich wybory często są zwyczajnie nieracjonalne, co dodatkowo sprawia, że trudno jest wejść w tę fabułę.
Akcja powieści znów nabiera tempa, gdy zaczynamy poznawać perspektywę Marka, a cała historia zyskuje wtedy nieco głębi. Ostatnia część niestety znów jest bardzo chaotyczna, a decyzje bohaterów coraz trudniej jest logicznie wytłumaczyć. W całości zabrakło mi charakterystycznej dla Grady’ego Hendrixa groteski. Uwielbiam czarne poczucie humoru tego autora, a w "Jak sprzedać nawiedzony dom" zabawnych momentów jest naprawdę niewiele.
Najnowsza powieść Hendrixa różni się od jego poprzednich tytułów. Choć autor znów korzysta ze wszystkich znanych w popkulturze rozwiązań, to klimat w "Jak sprzedać nawiedzony dom" jest znaczenie cięższy niż chociażby w "Mojej przyjaciółce opętanej" czy "Horrorstör". Mam również wrażenie, że jego najnowsza pozycja jest o wiele bardziej brutalna od poprzednich publikacji, choć to odczucie może wynikać z tego, że krwawe sceny nie są rozładowywane elementami humorystycznymi. Nie jest to moja ulubiona powieść Hendrixa, ale na pewno będę jeszcze wracać do tego autora.
Niezbyt groźna powieść grozy
Jedną z moich czytelniczych słabości są powieści Grady’ego Hendrixa, które być może nie zaliczają się do literatury najwyższych lotów, ale w swoim gatunku bywają najlepsze. Od kilku lat śledzę wszystkie polskie premiery tego autora, więc najnowsza z nich nie umknęła mojej uwadze.
"Jak sprzedać nawiedzony dom" – bo o tym tytule mowa – rozpoczął...
2024-02-11
Powrót na wrzosowiska
Perypetie kapryśnej i naburmuszonej Mary Lennox należą do moich ulubionych literackich historii. Powieść Frances Hodgson Burnett była jedną z pierwszych “pełnowymiarowych” książek, jakie przeczytałam w życiu i pozostawiła w moim sercu ogromny sentyment. W ciągu kolejnego ćwierćwiecza wracałam do tego tytułu wielokrotnie, ale przecież nic nie szkodzi, by sięgnąć po niego raz jeszcze, prawda?
"Tajemniczy ogród" w wydaniu, po które właśnie sięgnęłam, wyróżnia się przepiękną szatą graficzną. Ilustracje Ingi Moore idealnie uzupełniają treść powieści i stanowią niezaprzeczalną ozdobę całej publikacji, która sprawdzi się zarówno wśród młodszych, jak i starszych czytelników. Przekład Jerzego Łozińskiego świetnie oddaje klimat powieści i epokę, w której rozgrywa się akcja.
Samą fabułę zapewne wielu z Was kojarzy – osierocona Mary Lennox trafia z egzotycznych Indii do ponurego angielskiego dworu na wrzosowiskach. Dziewczynka stopniowo odkrywa tajemnice posiadłości i jej mieszkańców. Ostatecznie jej przybycie odmienia nie tylko jej własne życie, ale wywiera ono wpływ na wszystkich mieszkańców posiadłości.
To prawda, że powieść Frances Hodgson Burnett jest odrobinę naiwna (w ten uroczy sposób), ale jej przesłanie jest ciągle aktualne. Zmiana bohaterów powieści korespondująca ze zmianami w tytułowym ogrodzie i porami roku jest jedną z moich ulubionych części całej historii, a elementy klasycznej powieści wiktoriańskiej sprawiają, że lektura jest satysfakcjonująca – niezależnie od wieku czytelnika.
Powrót na wrzosowiska
Perypetie kapryśnej i naburmuszonej Mary Lennox należą do moich ulubionych literackich historii. Powieść Frances Hodgson Burnett była jedną z pierwszych “pełnowymiarowych” książek, jakie przeczytałam w życiu i pozostawiła w moim sercu ogromny sentyment. W ciągu kolejnego ćwierćwiecza wracałam do tego tytułu wielokrotnie, ale przecież nic nie szkodzi,...
2024-02-11
W pogoni za Białym Królikiem
Przygody Alicji zna chyba każdy, ale odnoszę wrażenie, że bajkowa wersja w wykonaniu Disneya tak bardzo narzuciła pewną wizję i utarła się w popkulturze, że trudno wyobrazić sobie główną bohaterkę inaczej niż w niebieskiej sukience z białym fartuszkiem i kokardą na głowie. Nie inaczej jest z Kotem z Cheshire, który w ekranizacji jest zupełnie innym bohaterem, niż ten napisany przez Lewisa Carrolla.
Nowe wydanie "Przygód Alicji w Krainie Dziwów" z ilustracjami Helen Oxenbury serwuje czytelnikowi zupełnie inną estetykę niż ta, do której przywykliśmy. Chociaż wizja Oxenbury też nie należy już do świeżynek, to jej styl jest o wiele bardziej uniwersalny, przez co może wydawać się bardziej przystępny dla wielu czytelników – zwłaszcza tych młodszych, którzy nie są przywiązani do disneyowskiej koncepcji.
Oprócz dość nietypowych (co w moich oczach jest zaletą) ilustracji, "Przygody Alicji w Krainie Dziwów" niosą za sobą również nowy przekład. Chociaż część czytelników nie zawsze zgadza się z Jerzym Łozińskim i ciągle wypomina nieszczęsnego Bagosza, to nie można odmówić mu ogromnego doświadczenia i lekkości przekładu. W przypadku powieści Carrolla nie mam najmniejszych zastrzeżeń.
Jeżeli nie macie oporów, by sięgać po klasyczne powieści w mniej klasycznym wydaniu, "Przygody Alicji w Krainie Dziwów" mogą okazać się dla Was świetnym powrotem do lektury z dzieciństwa. Ja oporów nie mam najmniejszych, a ilustracje Helen Oxenbury wydają mi się urocze (momentami nawet rozczulające), więc powrót do tej historii uważam za bardzo udany.
W pogoni za Białym Królikiem
Przygody Alicji zna chyba każdy, ale odnoszę wrażenie, że bajkowa wersja w wykonaniu Disneya tak bardzo narzuciła pewną wizję i utarła się w popkulturze, że trudno wyobrazić sobie główną bohaterkę inaczej niż w niebieskiej sukience z białym fartuszkiem i kokardą na głowie. Nie inaczej jest z Kotem z Cheshire, który w ekranizacji jest zupełnie...
2024-01-31
Królowie chaosu
Do mojej banki informacyjnej od czasu do przebijały się informacje o różnych atakach hakerskich, ale nigdy nie łączyłam ich w jedną całość. Dopiero lektura książki Geoffa White’a uświadomiła mi, jak wiele tych spraw było ze sobą powiązanych. Dlaczego ten temat w ogóle wart jest uwagi? Chociażby dlatego, że wraz z rozwojem technologii konflikty międzynarodowe zmieniają swoją specyfikę i przenoszą się na zupełnie nowe pola, a ofiarą może stać się każdy.
"Wielki skok Grupy Lazarus" opowiada o sianiu chaosu przez grupę północnokoreańskich cyberprzestępców działających z poparciem koreańskiego rządu, mających na celu nie tylko osiągnięcie korzyści finansowych, ale również zwiększenie poczucia zagrożenia w międzynarodowej przestrzeni. White w swojej książce prezentuje, jak trudnym zadaniem było ustalenie, że za tyloma różnymi przestępstwami stoi jedna grupa hakerów na dodatek sterowana przez rząd Korei Północnej. Ataki DDoS, włamania i cyberkradzieże (w tym przedpremierowych filmów Sony Pictures), napady na banki, wykradanie danych w celu szantażowania ofiar – to tylko niektóre metody działania Grupy Lazarus.
Reportaż White’a czytałoby się jak powieść sensacyjną, gdyby nie fakt, że opisane wydarzenia zdarzyły się naprawdę i dotknęły prawdziwych ludzi – czy to przez kradzież pieniędzy, utratę pracy, aż po narażenie ich życia i zdrowia. Być może popadanie w paranoję nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale warto mieć świadomość, jakie zagrożenia czyhają na nas w cyberprzestrzeni, w której tak naprawdę nikt nie może czuć się bezpieczny. "Wielki skok Grupy Lazarus" to świetny reportaż i kolejna pozycja od wydawnictwa Szczeliny warta uwagi.
Królowie chaosu
Do mojej banki informacyjnej od czasu do przebijały się informacje o różnych atakach hakerskich, ale nigdy nie łączyłam ich w jedną całość. Dopiero lektura książki Geoffa White’a uświadomiła mi, jak wiele tych spraw było ze sobą powiązanych. Dlaczego ten temat w ogóle wart jest uwagi? Chociażby dlatego, że wraz z rozwojem technologii konflikty...
2023-12-22
Wodzeni za nos
"Biedne istoty" z całą pewnością są jednym z moich największych literackich zaskoczeń tego roku. Nie pamiętam, kiedy ostatnio udało mi się przeczytać coś tak przedziwnego i przewrotnego. Po skończonej lekturze nie dziwi mnie fakt, że za ekranizację tego dzieła zabrał się Yorgos Lanthimos.
Alasdair Gray pełnymi garściami czerpie z tradycji wiktoriańskich powieści grozy, więc fani tej epoki w "Biednych istotach" z pewnością odnajdą wiele odniesień i nawiązań. Warto jednak zaznaczyć, że osoby szukające realistycznych opisów zabiegów i procedur medycznych, nie znajdą tego w książce Graya – to powieść obyczajowa z elementami fantastyki, a nie literatura faktu. Spotkałam się z zarzutami, że opis operacji w czasach początków antyseptyki jest nierealistyczny, ale równie dobrze moglibyśmy domagać się realizmu w "Frankensteinie". Nie o realizm w takich historiach chodzi.
"Biedne istoty" to bardzo przewrotna opowieść, która wodzi czytelnika za nos. Główną bohaterką powieści jest Bella – kobieta uratowana przez ekscentrycznego lekarza, który próbuje nauczyć ją postrzegania świata. Alasdair Gray w metaforyczny sposób ukazuje akt męskiej kreacji (w tym przypadku objawiający się przez postać Belli), który szybko zaczyna odbiegać od pierwotnej wizji kreatora.
Uwielbiam wykreowanych przez Graya bohaterów – są absolutnie nieprzewidywalni (żeby nie powiedzieć, że momentami wręcz szaleni). W "Biednych istotach" autor robi z czytelnikami, co tylko zechce. Przedstawia nam jakąś wizję, by po chwili zaserwować zwrot akcji, który zmienia całkowicie odbiór bohaterów i całej historii.
Bardzo podoba mi się feminizm przedstawiony przez postać Belli. Chociaż główna bohaterka miała być dziełem jednego z mężczyzn, w pewnym momencie wyrywa się spod jego wpływów i zaczyna naginać otaczających ją ludzi do własnej woli. Jej świeże spojrzenie na wiele rzeczy i problemów społecznych zdecydowanie wyprzedza epokę, w której żyje. Sposób, w jaki przeżywa swoje życie, nie ulegając normom i wymogom społecznym, jest naprawdę fascynujący. Rozumiem, że niektórym sposób poprowadzenia narracji i sama historia nie przypadły do gustu, ja jednak zachęcam do sięgnięcia po "Biedne istoty" i wyrobienia sobie własnej opinii.
Wodzeni za nos
"Biedne istoty" z całą pewnością są jednym z moich największych literackich zaskoczeń tego roku. Nie pamiętam, kiedy ostatnio udało mi się przeczytać coś tak przedziwnego i przewrotnego. Po skończonej lekturze nie dziwi mnie fakt, że za ekranizację tego dzieła zabrał się Yorgos Lanthimos.
Alasdair Gray pełnymi garściami czerpie z tradycji wiktoriańskich...
2023-12-31
2023-12-10
2023-12-14
Do samounicestwienia
Edgar Allan Poe jest jednym z najpopularniejszych autorów szeroko rozumianej literatury grozy. Choć już za życia był postacią znaną, a jego losy są dość dobrze udokumentowane, wokół jego biografii narosło wiele kłamstw i zniekształceń (z książki Johna Trescha można dowiedzieć się dlaczego). "Ciemną stronę Księżyca" można zatem uznać za najpełniejszą i najrzetelniejszą dostępną biografię Poego.
Chociaż większość ludzi kojarzy Poego jako poetę i pisarza, to był on człowiekiem o bardzo rozległych zainteresowaniach (chyba mało kto wie, że napisał dość obszerną pracę z dziedziny konchiologii). Tresch ogromną część opowieści o Poem poświęcił jego pasjom i namiętnościom, co może być bardzo przydatne w analizowaniu jego twórczości, ale momentami dość skutecznie odciąga uwagę od głównego bohatera.
Od najwcześniejszych lat Poemu towarzyszył pewien tragizm, który odcisnął piętno również w jego dziełach. Śmierć najbliższych mu osób, długi, niepowodzenia, konflikty rodzinne ostatecznie doprowadziły go do choroby alkoholowej, która w bezpośredni sposób przyczyniła się do śmierci pisarza. Nie sposób jednak zauważyć, że Poe przejawiał wiele autodestrukcyjnych zachowań, które przełożyły się na jego tragiczną historię.
Wracając do książki Johna Trescha – czy "Ciemna strona Księżyca" to dobra biografia? Na pewno jest rzetelna – autor rozprawił się w niej z wieloma kłamliwymi opiniami na temat Poego. W biografii znajdziemy też całkiem sporo ilustracji i źródeł, które uzupełniają narrację Trescha. Czy biografia Poego mi się podobała? To zdecydowanie bardziej skomplikowane.
Z jednej strony w pełni doceniam ogrom pracy Trescha i cieszę się, że mogłam dowiedzieć się o Poem więcej niż popkulturowe klisze. Jest jednak coś, co bardzo zniechęcało mnie do lektury do tego stopnia, że w pewnym momencie chciałam ją porzucić. Każda dziedzina, którą zajmował się Poe, a którą Tresch chciał poruszyć, została opatrzona nieprzyzwoicie długim wprowadzeniem, w którym autor biografii kwiecistym językiem opisuje całe środowisko – czy to naukowe, czy literackie. Zanim dowiemy się, że Edgar Allan Poe interesował się mięczakami, serwuje się nam cały wykład o konchiologii. Wszystkie naukowe (i pseudonaukowe) pasje i fiksacje Poego są ciekawe, ale Tresch czasami tak bardzo stara się zarysować kontekst, że główny bohater całkowicie ginie w natłoku informacji.
Fani prozy Poego zdecydowanie powinni sięgnąć po "Ciemną stronę Księżyca" chociażby po to, by móc znaleźć w biografii elementy, które znalazły swoje ujście w jego twórczości. Niech moje zarzuty Was nie zniechęcą, bo to, co dla mnie w tej pozycji było wadą, dla innych może być ogromną zaletą, dającą ogląd na całą epokę. Potoczysty styl sam w sobie również nie jest defektem i może wynikać z tego, że Tresch bardzo intensywnie zaczytywał się w literaturze romantyzmu, a pisząc o Poem, chciał oddać ducha tej epoki. Podsumowując, nie zwracajcie uwagi na moje marudzenie i najlepiej oceńcie sami.
Do samounicestwienia
Edgar Allan Poe jest jednym z najpopularniejszych autorów szeroko rozumianej literatury grozy. Choć już za życia był postacią znaną, a jego losy są dość dobrze udokumentowane, wokół jego biografii narosło wiele kłamstw i zniekształceń (z książki Johna Trescha można dowiedzieć się dlaczego). "Ciemną stronę Księżyca" można zatem uznać za najpełniejszą i...
2023-12-03
Z sentymentem
Jest pewien typ książek, do którego mam słabość od najmłodszych lat – edukacyjne książki o zwierzętach dla dzieci. Jako dziecko miałam całkiem sporo tytułów dotyczących tej tematyki, ale z wiekiem wcale nie zaprzestałam śledzenia nowych publikacji. Tak w moje ręce trafiła "Zwierzęca księga rekordów".
Fakt, że książka Kathariny i Linnei Vestre ilustrowana jest w nie do końca poważny sposób nie oznacza, że jest ona dedykowana tylko młodszym czytelnikom. Zapewniam, że również dorośli będą w stanie znaleźć w niej coś dla siebie i dowiedzieć się paru zaskakujących ciekawostek.
To, co szczególnie przykuwa uwagę młodszych odbiorców (wiem to z doświadczenia), to fragmenty dotyczące sikania, robienia kup i puszczania bąków, które to czynności dzieciom wydają się nad wyraz zabawne. Zapewniam jednak, że choć lektura niejednokrotnie wywoła uśmiech na twarzy, nie jest to pozycja infantylna, a zabawne ciekawostki z wyżej wymienionych tematów stanowią humorystyczne wprowadzenie do poznania wielu innych wiadomości ze świata zwierząt.
Z duetu biolożki i ilustratorki powstała lekka, ciekawa i zabawna pozycja do czytania w każdym wieku. Pomysłowy rozkład “kategorii”, w których oceniane są poszczególne gatunki, lekki, humorystyczny styl i bardzo przyjemna dla oka szata graficzna sprawiają, że obok tego tytułu nie można przejść obojętnie. Bo czy może być coś lepszego, niż wiedza podana w tak dowcipny i nienachalny sposób?
Z sentymentem
Jest pewien typ książek, do którego mam słabość od najmłodszych lat – edukacyjne książki o zwierzętach dla dzieci. Jako dziecko miałam całkiem sporo tytułów dotyczących tej tematyki, ale z wiekiem wcale nie zaprzestałam śledzenia nowych publikacji. Tak w moje ręce trafiła "Zwierzęca księga rekordów".
Fakt, że książka Kathariny i Linnei Vestre ilustrowana...
2023-12-21
2023-12-09
2023-12-07
2023-12-13
2023-12-22
2023-12-09
Z szorstkim sentymentem
Bardzo długo zbierałam się do napisania kilku słów na temat najnowszego zbioru opowiadań autorstwa Claire Keegan. O irlandzkiej autorce zrobiło się głośno po polskiej premierze "Drobiazgów takich jak te", gdy wielu czytelników doceniło jej styl. Z bardzo dużymi oczekiwaniami sięgnęłam po "Przez błękitne pola" i chociaż od lektury minęło już kilka dni, ciągle trudno jest mi zebrać myśli na temat tych opowiadań.
Przyznaję – być może względem tej pozycji miałam zbyt duże oczekiwania. Zdecydowana większość tekstów napisana jest całkowicie poprawne, a mimo to miałam problem, żeby w pełni wciągnąć się w lekturę. Długo liczyłam, że w końcu nastąpi jakiś przełom, ale spośród ośmiu opowiadań, zapamiętałam tak naprawdę tylko jedno (o takim samym tytule, co cały zbiór).
Keegan jest autorką, która sprawnie operuje słowem. Opowiadania zawarte w zbiorze "Przez błękitne pola" cechuje jednocześnie surowość i spora dawka melancholii. Nie mogę jednak pozbyć się wyrażenia, że po prostu prześlizgnęłam się po powierzchni tych tekstów. Choć czytało się je lekko, przypominały mi one raczej bardzo dobre wprawki pisarskie, niż dopracowane opowiadania, które na długo zostaną w czytelniku.
Keegan z nostalgią opisuje Irlandię, która zdaje się być główną bohaterką jej twórczości. W zbiorze znajdziemy teksty o miłości, samotności, żalu, które wydają się być zwykle wdzięcznym tematem, jednak w tym przypadku zabrakło mi w nich więcej emocji, rozbudowania historii, a czasami po prostu dopracowanego zakończenia. Zbiór napisany jest bardzo poprawnie, ale to za mało, żeby móc się nim zachwycić.
Z szorstkim sentymentem
Bardzo długo zbierałam się do napisania kilku słów na temat najnowszego zbioru opowiadań autorstwa Claire Keegan. O irlandzkiej autorce zrobiło się głośno po polskiej premierze "Drobiazgów takich jak te", gdy wielu czytelników doceniło jej styl. Z bardzo dużymi oczekiwaniami sięgnęłam po "Przez błękitne pola" i chociaż od lektury minęło już kilka...
O miejscach, w których miłość oznacz ból
Reportaży dotyczących Afryki w ostatnich latach powstało przynajmniej kilka. Czy jest więc sens, żeby napisać kolejny? Wiele zależy od tego, jak autor ugryzie temat, na który przed nim porwało się już kilka osób. W przypadku "Trzymaj się z dala", kochanie może trudno mówić o świeżym spojrzeniu, czy oryginalności, ale mimo wszystko warto zmierzyć się z trudnymi doświadczeniami bohaterów książki Konrada Piskały.
Zawsze gdy czytam reportaże o podobnej tematyce, zastanawiam się, gdzie przebiega granica między różnicami kulturowymi a oczywistym bestialstwem. Od najmłodszych lat staramy się uczyć dzieci otwartości i tolerancji, ale jak przejść do porządku dziennego wobec kultury, tradycji, która przyzwala na poniżanie i okaleczanie kobiet?
Konrad Piskała postanowił ukazać “miłość” w różnych krajach afrykańskich takich jak Erytrea, Etiopia, Kenia, Uganda czy Tanzania, ale przede wszystkim to, jak różne są jej definicje w różnych kręgach kulturowych. Niektóre z opisanych przez Piskałę historii są naprawdę przejmujące i przygnębiające – głownie dlatego, że nie ma zbyt dużej nadziei na szybką poprawę sytuacji kobiet w danym kraju.
Nie powiedziałabym, że "Trzymaj się z dala", kochanie czytało mi się źle, albo że wyłapałam w reportażu jakieś rażące błędy, jednak było w tej lekturze coś takiego, co sprawiło, że nie była ona dla mnie w pełni satysfakcjonująca. Odniosłam wrażenie, że autor nie do końca wiedział, o czym dokładnie chce pisać. Przeskakiwanie od bohaterki do bohaterki, od kraju do kraju sprawiło, że całość wypadła dość chaotycznie, a jedynym wspólnym mianownikiem było złe traktowanie kobiet.
Jeżeli tematyka dotykająca sytuacji kobiet w różnych regionach świata jest Wam szczególnie bliska, a ominęły Was wcześniejsze publikacje poświęcone tej problematyce, to najnowszy reportaż autorstwa Konrada Piskały powinien trafić w Wasze ręce. Dla osób, które siedzą w tym temacie od dawna, może nie być to szczególnie odkrywcza pozycja, jednak poruszające historie poszczególnych bohaterek mogą sprawić, że lektura okaże się dobrze i wartościowo spędzonym czasem.
O miejscach, w których miłość oznacz ból
więcej Pokaż mimo toReportaży dotyczących Afryki w ostatnich latach powstało przynajmniej kilka. Czy jest więc sens, żeby napisać kolejny? Wiele zależy od tego, jak autor ugryzie temat, na który przed nim porwało się już kilka osób. W przypadku "Trzymaj się z dala", kochanie może trudno mówić o świeżym spojrzeniu, czy oryginalności, ale mimo wszystko...