Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Już pomijając to, że to całkiem przeciętne (choć raczej z tych słabszych - bliżej jej do 4 niż do 6) fantasy, większość bohaterów jest jednowymiarowa i prawie zawsze wszystko układa się po myśli głównej bohaterki - nihil novi, większość fantasy na rynku tak wygląda i oscyluje między przeciętnością a beznadziejnością. Szybko się takie książki czyta i równie szybko się o nich zapomina. Jest parę satysfakcjonujących momentów, a jednym z największych plusów jest dla mnie to, że główna bohaterka jest starsza niż jej odpowiedniki w pozycjach tego typu - blisko jej do 30-stki. To co jednak skłoniło mnie do napisania tej opinii (bo zazwyczaj nie chce mi się tego robić) to sposób użycia obcego języka przez autorkę, a dokładniej języka niemieckiego. (Jeśli się mylę co do języka to proszę dać znać - usunę tę część opinii. Jestem jeddnak na tyle przekonana, że na razie to zostawiam.)

Fantastyka to gatunek, gdzie liczy się kreatywność. Autorzy prześcigają się w wymyślaniu nazw fikcyjnych krajów, miast, czy nawet imion. Jeśli ktoś kiedyś był zainteresowany pisaniem w tym stylu to pewnie wie, że istnieją niezliczone generatory nazw, blogi z poradami, fora dyskusyjne itp.. Rynek jest już jednak zalany falą tego typu pozycji, a kreatywność ludzka ma jakieś granice. Zresztą nie każdy jest Tolkienem, który miał wiedzę, pasję i cierpliwość do stworzenia całych systemów językowych, mitologii i kultur. Niektórzy chcą po prostu przekazać swoją historię i tyle – nie widzę w tym nic złego. Czytanie wyrazów wyglądających jakby kot przebiegł po klawiaturze i próba ich zapamiętania jest męcząca. Dlatego jak najbardziej zrozumiałe jest, że autorzy próbują czerpać z innych języków – w końcu taki wyraz brzmi trochę egzotycznie, a jednak trochę znajomo – jak coś, co może gdzieś tam istnieć. I właśnie po tym (za) długim wstępie przechodzę wreszcie do sedna.

Jennifer Estep zdecydowała się na zapożyczanie wyrazów z języka niemieckiego i tworzenie słów bazując na nich. No okej, gdzie tu jest problem? Otóż problem jest taki, że widać jak na dłoni, że tego języka nie zna. I jeszcze ten fakt to nic złego. Ale w momencie gdy autorka konsultuje się z google translatorem zamiast z „native speaker’em” czy tłumaczem i w efekcie zostaje wydana książka pełna wyrazów i fraz, które m.in. zawierają błędy ortograficzne (wedle zasad języka niemieckiego, oczywiście), to jednak coś jest nie tak.

Na szczęście nie ma aż tak wiele tych wyrazów, niestety jednak widzimy je często (Pani Estep ma ogromny problem z powtarzaniem się – spokojnie można by było zedytować tę książkę tak, żeby uciąć około 1/5). Pozwolę sobie więc wypisać moje spostrzeżenia:
>> Pomijam brak używania rodzajników, to akurat jest jak dla mnie na plus
>>„Tanzen Freund” i „Tanzen Falter” jako nazwy tańców. Okej, rzeczowniki z wielkiej litery, do tego brzmi „legitnie”. W czym problem? Po pierwsze, „tanzen” to bezokolicznik, a reszta to rzeczowniki. W języku angielskim możemy zestawiać niektóre czasowniki/bezokoliczniki z rzeczownikami i wychodzi z tego logiczne wyrażenie (wtedy staje się to przymiotnikiem odczasownikowym, np. „dancing queen” jak już jesteśmy w temacie tańca). W niemieckim wychodzi z tego zlepek dwóch wyrazów – tańczyć przyjaciel i tańczyć motyl.
>>„geldjager” jako nazwa grupy. Po pierwsze, to rzeczownik – dlaczego jest z małej litery? Po drugie, ten wyraz istnieje: Geldjäger – poszukiwacz/e skarbów (taka sama liczba mnoga). Przy multum klawiatur online czy funkcji worda nie jest problemem wyszukanie „a” z umlautem, ale jest jeden akceptowalny sposób na obejście tego: „ae”na miejsce „ä”. Tak niewiele, a tyle zmienia…
>>Najlepsze zostawiłam na koniec. To właśnie skłoniło mnie do napisania tej tyrady. Otóż mamy takie trzy wyrazy: „kronekling” – nazwa gry karcianej, ‘”geldkrone” i „silberkling” – dwie istotne karty. Pierwsze rzuca się w oczy to, że to rzeczowniki, a są z małej litery. Jeśli nawet pominiemy nazwy kart, to dlaczego nazwa tańca jest z wielkiej litery, a nazwa gry karcianej (która jest w tym przypadku turniejem objętym długą tradycją) z małej? Dziwne, ale da się przeżyć. Zanim więc przejdę wreszcie do sedna, najpierw to, co jest okej: Krone=korona, silber=srebrny, wyrazy proste łączące się w wyraz złożony – niemiecki jest z tego znany. Problem pojawia się, gdy użyte wyrazy znaczą coś zupełnie innego. Mamy tu grę, w której najważniejsze karty to srebrny miecz i złota korona, w zamierzeniu mającą nosić wdzięczną nazwę „korona (i?) miecz” od tychże kart. Jednak gdy domieszamy do tej koncepcji nieznajomość języka i brak umiejętności efektywnego korzystania z dobrych słowników online, to wychodzi:
1) geldkrone – Geld to złoto/pieniądze. Złota korona/korona ze złota to Goldkrone lub Krone aus Gold.
2)silberkling – w zamierzeniu, oczywiście, srebrny miecz. Co powinno być? Silberschwert to srebrny miecz. Silberklinge to srebrne ostrze. Natomiast wyszło połączenie „ze srebra” i „dzwonić/brzmieć” w 2 os. lp. trybu rozkazującego. Może ktoś kojarzy taką niemiecką kolędę/świąteczną piosenkę o wdzięcznym tytule: „Kling, Glöckchen”? Bo odkąd przeczytałam ten wyraz, za każdym razem gdy na niego trafiłam, w głowie rozbrzmiewał mi refren.
3)kronekling – pomijając oczywiście wyżej przytoczone użycie błędnego słowa, wyraz złożony może mieć łącznik pomiędzy wyrazami składowymi (s/en/n/er/e/ens ) w środku. Jednak to już skomplikowane zasady.

Może czepiam się szczegółów. Może powinnam chwilę się pośmiać, zignorować i o tym zapomnieć – ot kolejna przeciętna powieść fantasy z nietypowymi błędami. Pewnie większość tego nie zauważy – w końcu to książka skierowana przede wszystkim w pierwszej kolejności do odbiorców anglojęzycznych. Podejrzewam, że w szczególności do Amerykanów. Niemiecki nie jest popularnym językiem, a już na pewno nie w Stanach. A jednak żyjemy w jednej globalnej wiosce. Ludzie zazwyczaj znają co najmniej dwa języki. Migrują/podróżują w różne miejsca. Internet jest pełen wszelkich narodowości i w komentarzach czy na forach można natknąć się na dowolny język. Książki są tłumaczone. Naprawdę nie jest wcale mądre zakładać, że czytelnicy nie znają podstaw jakiegoś języka, bo jest mało popularny. Poza tym, np. rodowity Niemiec przeczyta to i poczuje się obrażony, że jego język został tak okaleczony. Bo czy nam, osobom posługującym się językiem polskim, byłoby miło podczas czytania np. francuskiej noweli natrafić na wyrazy z błędami ortograficznymi, o błędnym znaczeniu czy nielogicznie ze sobą zestawione? Ile osób denerwuje się gdy widzi komentarz Polaka, a w nim np. „bynajmniej” użyte zamiast „przynajmniej”. Niektórzy mają to gdzieś, a jednak sporo osób poczuje dyskomfort lub złość, a nawet będzie miało problemy ze zrozumieniem przekazu. Po coś istnieją te wszystkie zasady – gramatyka, interpunkcja, idiomy. Uważam więc, że wydanie takiej książki do sprzedaży jest po prostu nietaktowne. Szczególnie że, jak już na samym początku wspominałam, wystarczyłaby konsultacja z kimś posługującym się niemieckim biegle. W dobie internetu można nawet rzucić pytanie o poprawność w mediach społecznościowych, bo przy dużych zasięgach zawsze się znajdzie ktoś obeznany w temacie i chętny do pomocy. Dlatego uważam, że to co wyszło jest po prostu przykre i godzące w inteligencję czytelników.

* Mój niemiecki oscyluje między poziomami B2 i A1, więc jeśli popełniłam jakiś błąd, to byłabym wdzięczna za wiadomość – poprawię. Co prawda w przeciwieństwie do autorki zrobiłam „risercz”, ale nie chciałabym szerzyć nieprawdziwych informacji przez moją niską znajomość języka. I jeszcze raz, na wszelki wypadek dodam - pominęłam rodzajniki, nawet w "poprawnych wersjach".

** Jeśli ktoś doczytał do końca, to szczerze podziwiam. Sama nie wiem dlaczego tak się rozpisałam. Planowałam być produktywna. A ta opinia miała mi zająć ~15 min i miała zawierać krótszą wersję pierwszego akapitu, typ pojawiających się błędów i przypadek słowa „kling”. A wyszło to.

*** Ale serio, „Kling, Glöckchen” dalej cały czas gra mi w głowie. Pomocy ;_;

Już pomijając to, że to całkiem przeciętne (choć raczej z tych słabszych - bliżej jej do 4 niż do 6) fantasy, większość bohaterów jest jednowymiarowa i prawie zawsze wszystko układa się po myśli głównej bohaterki - nihil novi, większość fantasy na rynku tak wygląda i oscyluje między przeciętnością a beznadziejnością. Szybko się takie książki czyta i równie szybko się o nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niestety czuję niedosyt przez natłok wydarzeń - co chwila coś się dzieje i nie ma przez to poczucia, że wydarzenia mają znaczący wpływ na bohaterów. Brakuje mi momentów spowalniających ten rollercoaster (pojawia się ich kilka, ale są krótkie i jest ich po prostu mało w stosunku do akcji). Do tego pewne decyzje czy przemiany postaci (character arcs) wydają się impulsywne, wygodne dla fabuły, nieuzasadnione.

Zakończenie głównych wątków (i od razu dodam, że żadnych spoilerów tu nie będzie, to tylko takie ogólne przemyślenia) jest okej. Tutaj wg mnie autorka spokojnie mogła iść w różne kierunki i każdy miałby uzasadnienie. Mogło skończyć się tragedią, co byłoby taką opowieścią o przestrodze związaną z raczej paskudnymi charakterami i wadami bohaterów (co było podkreślane, bo każda osoba z tego uniwersum miała coś na sumieniu). Mogło też skończyć się cukierkowo - "i wszyscy żyli długo i szczęśliwie" - bo te książki mają baśniowy styl. No i oczywiście reszta opcji pomiędzy. To czy się komuś podobało czy nie jest kwestią preferencji i oczekiwań. Ja osobiście nie zamierzam się czepiać.

Co do samej fabuły też raczej nie mam zastrzeżeń. Do stylu pisania również. Ale wielkim minusem jest ta pośpieszność. Czytelnik po prostu nie ma kiedy odetchnąć i odczuć konsekwencji wydarzeń, bo za chwilę dzieje się coś nowego. Nie wiem, może to kwestia tego, że ostatnio głównie słucham audiobooków, bo ciężko mi znależć czas na czytanie - a jednak słuchanie wydłuża czas lektury. Czytam natomiast szybko, czasem za szybko. To mogło mieć jakiś wpływ na mój odbiór. Ale na razie zostaję przy tym: -2✭ za natłok wydarzeń, pośpiech i wygodne dla fabuły, jednak często nieuzasadnione, postępowanie bohaterów.

Niestety czuję niedosyt przez natłok wydarzeń - co chwila coś się dzieje i nie ma przez to poczucia, że wydarzenia mają znaczący wpływ na bohaterów. Brakuje mi momentów spowalniających ten rollercoaster (pojawia się ich kilka, ale są krótkie i jest ich po prostu mało w stosunku do akcji). Do tego pewne decyzje czy przemiany postaci (character arcs) wydają się impulsywne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

*Opinia napisana po 3 tomach i w trakcie 4 , jednak w związku z tym że w żaden sposób nie odnoszę się i nie komentuję wydarzeń, to wstawiam to jako przestrogę dla tych, którzy zastanawiają się czy zacząć tę serię.*

Akcja polepsza się z tomu na tom, ale nie jestem w stanie dać wyższej oceny przez styl pisania. Czy te książki nie miały edytora? Nie mogę uwierzyć, że zostały wydane w takiej postaci. Wyglądają jak wstępna wersja, taki brudnopis, żeby autorka nie pominęła niczego pisząc kolejne tomy. Chociaż to też dziwne, bo nie ma tu niczego skomplikowanego, postaci jest raczej niewiele (no bo jak przy takim GRR Martinie to rozumiem, ciężko jest nadążyć kto jest kim przy takiej ogromnej i dynamicznej obsadzie), nie dzieje się też aż tak dużo rzeczy. Generalnie przeciętnemu czytelnikowi wystarczy raz opowiedzieć o przeszłości głównego bohatera, ewentualnie można przypomnieć o jakichś istotnych szczegółach w dialogu między postaciami, tylko tak by brzmiało to naturalnie. Tutaj jest to tragiczne. Nie dość że wiele dialogów to takie nienaturalne przypomnienia wydarzeń, o których czytaliśmy parę stron wcześniej, to jeszcze takie przypomnienia co chwila powtarzają się w narracji. Jest to dla mnie o tyle bardziej irytujące, że zapoznaję się z tą serią w formie audiobooków, w związku z tym nie jestem w stanie po prostu przeskoczyć wzrokiem kolejnych powtórzeń tego samego. Gdyby nie to że ciekawią mnie losy bohaterów, których polubiłam, to rzuciłabym to w cholerę. Generalnie nie polecam ruszać tej serii. Jak ktoś już zaczął i nie darzy szczególną sympatią czy zainteresowaniem bohaterów i ich losów, to radzę porzucić i nie frustrować się dalej, bo jest multum o wiele lepszych książek tego typu. A jeśli ktoś tak jak ja dalej czuje dziwną potrzebę brnięcia w to bagno, to nie polecam audiobooków, bo słuchanie w kółko tych samych fragmentów tekstu bez możliwości ich przeskoczenia potrafi poważnie nadszarpnąć zdrowie psychiczne.

*Opinia napisana po 3 tomach i w trakcie 4 , jednak w związku z tym że w żaden sposób nie odnoszę się i nie komentuję wydarzeń, to wstawiam to jako przestrogę dla tych, którzy zastanawiają się czy zacząć tę serię.*

Akcja polepsza się z tomu na tom, ale nie jestem w stanie dać wyższej oceny przez styl pisania. Czy te książki nie miały edytora? Nie mogę uwierzyć, że zostały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Akcja polepsza się z tomu na tom, ale nie jestem w stanie dać wyższej oceny przez styl pisania. Czy te książki nie miały edytora? Nie mogę uwierzyć, że zostały wydane w takiej postaci. Wyglądają jak wstępna wersja, taki brudnopis, żeby autorka nie pominęła niczego pisząc kolejne tomy. Chociaż to też dziwne, bo nie ma tu niczego skomplikowanego, postaci jest raczej niewiele (no bo jak przy takim GRR Martinie to rozumiem, ciężko jest nadążyć kto jest kim przy takiej ogromnej i dynamicznej obsadzie), nie dzieje się też aż tak dużo rzeczy. Generalnie przeciętnemu czytelnikowi wystarczy raz opowiedzieć o przeszłości głównego bohatera, ewentualnie można przypomnieć o jakichś istotnych szczegółach w dialogu między postaciami, tylko tak by brzmiało to naturalnie. Tutaj jest to tragiczne. Nie dość że wiele dialogów to takie nienaturalne przypomnienia wydarzeń, o których czytaliśmy parę stron wcześniej, to jeszcze takie przypomnienia co chwila powtarzają się w narracji. Jest to dla mnie o tyle bardziej irytujące, że zapoznaję się z tą serią w formie audiobooków, w związku z tym nie jestem w stanie po prostu przeskoczyć wzrokiem kolejnych powtórzeń tego samego. Gdyby nie to że ciekawią mnie losy bohaterów, których polubiłam, to rzuciłabym to w cholerę. Generalnie nie polecam ruszać tej serii. Jak ktoś już zaczął i nie darzy szczególną sympatią czy zainteresowaniem bohaterów i ich losów, to radzę porzucić i nie frustrować się dalej, bo jest multum o wiele lepszych książek tego typu. A jeśli ktoś tak jak ja dalej czuje dziwną potrzebę brnięcia w to bagno, to nie polecam audiobooków, bo słuchanie w kółko tych samych fragmentów tekstu bez możliwości ich przeskoczenia potrafi poważnie nadszarpnąć zdrowie psychiczne.

(W sumie nie pisałam nic o wydarzeniach z tomów 1-3, więc skopiuję tę opinię i wstawię jako ostrzeżenie przy pierwszym tomie z odpowiednią notką)

Akcja polepsza się z tomu na tom, ale nie jestem w stanie dać wyższej oceny przez styl pisania. Czy te książki nie miały edytora? Nie mogę uwierzyć, że zostały wydane w takiej postaci. Wyglądają jak wstępna wersja, taki brudnopis, żeby autorka nie pominęła niczego pisząc kolejne tomy. Chociaż to też dziwne, bo nie ma tu niczego skomplikowanego, postaci jest raczej niewiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Byłoby 9, może nawet i 10 gwiazdek, ale ten jeden wątek z książkami (będziecie wiedzieć o co chodzi jak się zacznie)... ugh. cringey af. I to do tego gra większą rolę w całokształcie fabuły niż może się z początku wydawać. Niemniej jednak po przejrzeniu opinii bałam się, że się zawiodę - a tak wcale nie było. Ale to opinia po pierwszym przeczytaniu, czas pokaże czy się zmieni i w jaki sposób.

Byłoby 9, może nawet i 10 gwiazdek, ale ten jeden wątek z książkami (będziecie wiedzieć o co chodzi jak się zacznie)... ugh. cringey af. I to do tego gra większą rolę w całokształcie fabuły niż może się z początku wydawać. Niemniej jednak po przejrzeniu opinii bałam się, że się zawiodę - a tak wcale nie było. Ale to opinia po pierwszym przeczytaniu, czas pokaże czy się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka napisana bardzo ładnie, historia stosunkowo wciągająca, postacie ciekawe. Nie jestem jednak w stanie dać więcej gwiazdek za obrzydliwe przesłanie (jedno z głównych!), że każda kobieta kocha dzieci i pragnie je mieć. Początkowo tak się cieszyłam, że jedna bohaterka boi się i wdryga przed ciążą i rodzeniem, bo jako położna wie jak wygląda poród i jakie są jego konsekwencje dla zdrowia i często nawet życia kobiety - i w związku z tym przysięga nigdy nie rodzić. Co za wspaniała postać! Inteligentna, ma swoje zdanie i broni go, a dodatkowo nikomu innemu go nie narzuca. Ma swoje cele w życiu i dąży do ich spełnienia. Niestety jednak wyszło na to, że miłość do mężczyzny redukuje jej postać do bycia obiektem jego zainteresowania. Zachowuje na szczęście wiele swoich dobrych cech, ale z interesującej oraz kompleksowej postaci staje się kolejnym tekturowym modelem kobiety zaprogramowanym na "miłość" (i w rezultacie również macierzyństwo, bo przecież jak powszechnie wiadomo, miłość u kobiety = macierzyństwo). To obrzydliwe, że autorka, sama będąc kobietą, uważa to za dobre rozwiązanie. Jakby nie można było wpaść na to, że miłość nie prowadzi do automatycznej chęci posiadania dziecka - to po pierwsze. A po drugie jakby nie istniały inne możliwości bycia rodzicem - na przykład ADOPCJA. Szczególnie w świecie pełnym sierocińców. Dawno nie spotkałam się z książką, w której świetnie napisana postać zostaje pod koniec sprowadzona do roli drugiej połówki dla innej postaci i ulega jej woli i pragnieniom by doszło do związku, jakby w miłości nie istniało słowo KOMPROMIS. Szczególnie razi to ze względu na inny wątek, który został napisany przepięknie od początku do końca - o miłości ojcowskiej, która przezwycięża fakt nie bycia biologicznym ojcem dziecka. Co to więc za podwójne standardy? Czy kobieta musi być biologiczną matką, żeby kochać dziecko? (w sumie w innym wątku został napomknięty podobny przekaz) Czy w ogóle musi pragnąć dziecka, jeśli chce miłości? Czy związki nie mogą zaistnieć bez spełnienia oczekiwań mężczyzny, za to kobieta musi się do tych oczekiwań dopasować? Do cholery, z tego co pamiętam, to nawet "Zmierzch" lepiej podjął te tematy. I chociaż ma multum innych problemów i jest ogólnie słabą serią to wolę, żeby młode osoby trafiły najpierw na książki tego typu, by mogły potem rozpoznać sygnały ostrzegawcze toksycznego związku i doszukać się obrzydliwych stereotypów - by móc z tym walczyć i nie zmieniać swoich poglądów byleby tylko być z kimś w związku.

Książka napisana bardzo ładnie, historia stosunkowo wciągająca, postacie ciekawe. Nie jestem jednak w stanie dać więcej gwiazdek za obrzydliwe przesłanie (jedno z głównych!), że każda kobieta kocha dzieci i pragnie je mieć. Początkowo tak się cieszyłam, że jedna bohaterka boi się i wdryga przed ciążą i rodzeniem, bo jako położna wie jak wygląda poród i jakie są jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Trochę się zawiodłam. A szkoda, bo książka miała potencjał.

Podobają mi się poruszone tu tematy ale niestety - zostały one tylko poruszone. Akcja jest dość powolna, co mi osobiście nie przeszkadzało.

Z największych plusów:
+ bardzo ładnie napisana relacja dwóch bohaterek. Związek lgbt, który do tego nie jest toksyczny, nie ma żadnych durnych trójkątów miłosnych i romans opiera się nie tylko na fizyczności, ale też przyjaźni. Ze świecą szukać takich związków (zarówno homo, jak i hetero)
+ wreszcie nie mamy tego przenudnego motywu "bohaterka wbrew swojej woli wstępuje do haremu/staje się kochanką króla i zakochuje się w nim. Okazuje się, że tak naprawdę to on jest dobry - po prostu niezrozumiany/skrzywdzony przez los/każda kobieta jest wyrachowana i udaje miłość, a tak naprawdę go nie kocha, ale bohaterka jest inna™ itd."

Z największych minusów:
- książka jest dość chaotycznie napisana. Wątki są rozpoczynane, ale nawet nie wiadomo który z nich jest tak do końca ważny? Niby dzieje się coś znaczącego (np bohaterka jest w mniejszym lub większym niebezpieczeństwie) ale:
a) problem jest niemal natychmiast rozwiązany - i okazuje się że jednak wcale nie było się o co martić,
b) sama autorka chyba zapomina o rozpoczętych wątkach i zamyka je jak się jej przypomni. Sczególnie widać to na sam koniec, który jest jednym wielkim chaosem - niestety jednak nie jest to pozytywny chaos.
- epilog, który jest żałosnym cliffhangerem na siłę. Gdyby nie on, to ocena byłaby o gwiazdkę wyższa. Skutecznie zniechęcił mnie do sięgnięcia po kolejną część. Zresztą uważam, że ta książka wypadłaby o niebo lepiej jako stand-alone. No ale niestety - trzeba wszystko rozbijać na duologie, trylogie etc, bo hajs się musi zgadzać. Przykre.

Trochę się zawiodłam. A szkoda, bo książka miała potencjał.

Podobają mi się poruszone tu tematy ale niestety - zostały one tylko poruszone. Akcja jest dość powolna, co mi osobiście nie przeszkadzało.

Z największych plusów:
+ bardzo ładnie napisana relacja dwóch bohaterek. Związek lgbt, który do tego nie jest toksyczny, nie ma żadnych durnych trójkątów miłosnych i romans...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

*Opinia zawiera cytaty z Kingdom of Ash, ale żaden z nich nie zdradza fabuły – nie zamierzam nikomu psuć przyjemności z czytania, bardzo więc proszę o nie zgłaszanie tego jako spoiler (jak już parę razy się zdarzyło - jest to bardzo irytujące)

“Aelin blinked three times. Are you all right?
Two blinks answered. No.”

Długą drogę przebyła Aelin wraz ze swoimi kompanami. A ja razem z nimi. I nie żałuję ani sekundy spędzonej w tym świecie. Dalej nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Że już nie dowiem się, co dalej. Nie poznam dalszych losów tych, którzy przeżyli. Tak, za rok wyjdzie The World of Throne of Glass i ma tam być opis tego jak się ma Erilea 10 lat po zakończeniu wydarzeń z Kingdom of Ash. Ale to już nie będzie to samo. I mimo radości z tego jak zakończyła się ta historia, mimo spełnionych (większości) oczekiwań – odczuwam melancholię. Pozwolę sobie zacytować:

“The pain of parting because of how wonderful it had been.”

I nie zrozumcie mnie źle – seria zakończyła się w idealnym momencie. Trzeba wiedzieć kiedy skończyć, żeby nie zepsuć serii tak jak chociażby w przypadku cyklu Harry Potter. Niedosyt jest w tym przypadku wskazany. Ale pragnienie poznania dalszych losów ukochanych bohaterów pozostanie i zawsze będzie się czaić tam gdzieś z tyłu głowy.

Jestem świadoma, że patrząc obiektywnie, seria Throne of Glass nie jest ani żadnym arcydziełem, ani niczym szczególnie rewolucyjnym. Ot taka ładna baśń dla starszej młodzieży i młodych dorosłych, głównie dla tej żeńskiej części. Dostrzegam wady i zgadzam się z częścią krytyki – język jest prosty, dużo powtórzeń, wszyscy są piękni i młodzi (jak w większości książek tego gatunku), dużo romansu (chociaż tu akurat co kto lubi; dla jednego może być za dużo, a ktoś inny czyta tylko dla wątków romantycznych), trochę za dużo erotyki (wg mnie niektóre sceny można było pominąć, albo opisać mniej dokładnie, ale tak jak wcześniej – co kto lubi) i jeszcze inne rzeczy o których w tej chwili nie pamiętam. Niektóre argumenty, np. ten ukochany przez sjw – brak reprezentacji!!1!one!1 – po prostu przemilczę. Wdawanie się z tymi ludźmi w dyskusję, to jak gra w szachy z gołębiem. Nie muszę chyba dopowiadać reszty.

Ale ad rem. Jestem świadoma wad i niedociągnięć. Zauważam je podczas lektury (a każdą książkę z tej serii czytałam wielokrotnie) i są sceny, które kłują mnie w oczy. Nie przeszkadza mi to jednak w czerpaniu przyjemności z lektury – nie czytam o to, żeby wyszukiwać wady. Dla wielu osób ten fakt czyni mnie kolejną bezkrytyczną fanką, ale… co z tego? Czytanie tych książek sprawia mi radość. A z powodów osobistych, seria ta jest dla mnie po prostu ważna. I pod koniec dnia tylko to ma znaczenie.

A teraz, po tym (za) długim wstępie, przejdę wreszcie do moich przemyśleń po lekturze Kingdom of Ash. Zaznaczam, że po pełnym emocji pierwszym pochłonięciu (od deski do deski, praktycznie non-stop) wzięłam głęboki wdech (dużo głębokich wdechów) i przeczytałam jeszcze raz. I ponownie. Przesłuchałam też audiobooka. Także mogę już na spokojnie opisać co mi się podobało, a co nie. Zdziwilibyście się ile szczegółów umyka, kiedy czyta się tak, żeby jak najszybciej dowiedzieć się co będzie dalej i jak to się skończy.

Przede wszystkim chciałabym odnieść się tego, co zarzuca się Maas – inspiracji Władcą Pierścieni. Niektórzy nawet posługują się określeniem plagiat. Plagiat, proszę państwa, to dla mnie wydanie mocno przerobionego fanfiction na podstawie jakiejś serii – kłania się 50 Shades of Gray, czy The Mortal Instruments, przy czym ten pierwszy przypadek jest tak bezczelny, że połowa kasy powinna pójść do autorki Zmierzchu, czyli inspiracji dla tego śmiecia. W tym przypadku widzę tylko inspirację – która sama w sobie nie jest niczym złym. Tolkien to ojciec fantastyki – nie da się napisać epickiej powieści fantasy (w której są magia, elfy itp.) i się do niego w jakimś stopniu nie odnieść. Osobiście nie czytałam lotr (fabuła nie jest dla mnie ciekawa – tak, wiem, zaraz się pojawi tłum z widłami – ale wiem o co chodzi i znam historię paru interesujących mnie postaci <np. Aragorn>. W pełni doceniam też geniusz Tolkiena), także o tych nawiązaniach dowiedziałam się z komentarzy innych czytelników. „Terrasen calls for aid” – to tylko fraza i podejrzewam, że pojawia się w niejednej powieści fantasy. Przecież Tolkien nie miał monopolu na pisanie o oblężeniach. Co do pocisków z ludzkich głów – to taktyka intymidacyjna, tak jak np. nabijanie ludzi na pal czy zostawianie szczątków na szubienicy. Taka wiadomość: „wy też tak skończycie”. Stosowana zarówno w powieściach, jak i w historii. Więc jest to wg mnie o prostu czepianie się na siłę.

Teraz wreszcie o pozytywach i zachwytach (niestety nie będzie wszystkiego, bo nie chce spoilerować). Co w tym wszystkim podobało mi się najbardziej? To, co sprawiło, że pokochałam tę serię – bohaterowie. I chociaż Aelin zawsze będzie moją ulubioną postacią, to w tym tomie, najlepszy character’s arc należy do Manon. Aelin już od Queen of Shadows, a nawet od końcówki Heir of Fire, miała zdefiniowane cele i poglądy. Jasne, rozwój jej postaci następował również podczas Kingdom of Ash (bo przecież to nie jest tak, że postać całkiem przestaje się rozwijać), ale to już niewielkie zmiany. Natomiast rozwój Manon i Doriana: 10/10. W tej części wyróżniają się także Evangeline i Fenrys. Sceny z nimi, szczególnie interakcjie Evangeline-Darrow i Fenrys-Aelin – coś pięknego.

Opis tego, co przeżywała Aelin podczas tej części jest świetny. Zastanawiałam się, jak Maas sobie z tym poradzi (chociaż przecież już Heir of Fire udowadnia, że to jej mocna strona) i rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Jej obawy i traumy, pragnienia i cele – wszystko to zostało pięknie przedstawione. Jest to moja ukochana postać, nie przeczytałam książki z lepszą. I nie dlatego, że jest idealna – a dlatego, że nie jest. Uwielbiam wszystko co ją tworzy – przeszłość, pragnienia, wady i zalety. To, że arogancją i pychą ukrywa swój strach, że kocha piękno i luksus, że jest próżna, jej miłość do książek i muzyki, miłość i szacunek do zwierząt, że mimo udawania inaczej – potrzebuje pomocy innych, że tak ciężko jej polegać na najbliższych, że boi się straty i samotności, że jest zagubiona, że nie daje się złamać. Mogę tak długo. Nie mam słów krytyki na jej zachowanie w Kingdom of Ash, bo postępowała zgodnie z tym, jak została napisana.

Co mi się nie podobało? (Oprócz faktu istnienia Chaola, którego nie trawię i tego, że Yrene się marnuje będąc z kimś takim jak on) To jak potoczyła się historia Maeve. Przyznaję, spodziewałam się, że pójdzie w określonym kierunku i się trochę zawiodłam. Nie uważam, że było to złe, ale mogło być inaczej. To co się stało przy tworzeniu Zamknięcia/Klucza (nie wiem jakie jest oficjalne tłumaczenie, zresztą po polsku brzmi to tragicznie, ale chodzi mi o forging the Lock). Według mnie zadziało się za dużo rzeczy i zbyt chaotycznie – dużo osób nie zrozumiało co się stało. W dodatku przeczy to trochę temu, co było powiedziane w Empire of Storms. Uważam, że śmierć pewnej postaci była bezsensowna. To znaczy - wynikło z tego parę ładnie opisanych sytuacji, ale ciekawiej by było, gdyby ta postać przeżyła. To, że Nox Owen pojawia się tylko na chwilę. Co prawda Sarah przyznała, że nie miała dla niego żadnych planów i pojawił się tylko po prośbach fanów. Niemniej jednak szkoda. Chociaż to zrozumiałe przy ilości postaci, z których każda była ważna, ale niestety nie każda otrzymała tyle czasu, ile bym chciała. Ilość stron i tak została zredukowana – było ich ponad tysiąc i uznano, że to za dużo. Czy tak było? Dla mnie parę sytuacji mogłoby być rozwinięte, parę scen dokładniej opisanych, no i parę postaci powinno mieć trochę więcej do powiedzenia/uczynienia. Ale ogólnie jestem usatysfakcjonowana.

Podsumowując – to dla mnie piękne ukoronowanie serii, która zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Nie jest bez wad, ale jak już mówiłam – nie przeszkadzają mi one we wracaniu do lektury i do tego świata. Jestem wdzięczna, że Sarah J Maas stworzyła i podzieliła się ze światem tą opowieścią.

„Aelin blinked four times. I am here, I am with you.”

Wiem. I na zawsze pozostaniesz w moim sercu.

*Opinia zawiera cytaty z Kingdom of Ash, ale żaden z nich nie zdradza fabuły – nie zamierzam nikomu psuć przyjemności z czytania, bardzo więc proszę o nie zgłaszanie tego jako spoiler (jak już parę razy się zdarzyło - jest to bardzo irytujące)

“Aelin blinked three times. Are you all right?
Two blinks answered. No.”

Długą drogę przebyła Aelin wraz ze swoimi kompanami. A ja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

“You’re awful.” He said it as though he was delighted. “And the worst part is that you believe otherwise.”

"The Lost Sisters" to króciutka nowelka, która jest listem Taryn do Jude. Taryn wyjaśnia siostrze powody swojego postępowania. Poznajemy niektóre wydarzenia z jej perspektywy (chociaż według mnie parę ważnych scen zostało pominiętych). Nie sprawiło to, że ją polubiłam i nie uważam jej zachowania za właściwe i fair wobec Jude, ale pozwala nam to lepiej ją zrozumieć.

Ponoć przeczytanie tej pozycji jest niezbędne do pełnego zrozumienia nadchodzącego "The Wicked King", chociaż osobiście się z tym nie zgadzam. Ale w razie czego zawsze można po to sięgnąć, to niecałe 80 stron (reszta to fragment "The Wicked King").

“You’re awful.” He said it as though he was delighted. “And the worst part is that you believe otherwise.”

"The Lost Sisters" to króciutka nowelka, która jest listem Taryn do Jude. Taryn wyjaśnia siostrze powody swojego postępowania. Poznajemy niektóre wydarzenia z jej perspektywy (chociaż według mnie parę ważnych scen zostało pominiętych). Nie sprawiło to, że ją polubiłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dialogi są po prostu żenujące. Szczególnie te pod sam koniec książki. No i ogólnie wszystkie kłótnie z Aldriciem, bo wtedy zmienia się on w roszczeniowego pięciolatka tupiącego nóżką i strzelającego fochy. Chociaż to przynajmniej jest zabawne, bo dialogi miłosne są jeszcze gorsze: "My lady, my love blah blah" - aż się zęby psują od tej słodyczy. To chyba najgorsza część pod tym względem.

Zachowanie bohaterów jest śmieszne i nielogiczne. A założenie (jeszcze z pierwszego tomu), że skoro żywioł, którym bohaterka włada, czyli powietrze, nie może jej skrzywdzić - upadek jej nie zabije, jest dla mnie mocno naciągane. Tak, bo to wcale nie jest tak, że zabija zderzenie z podłożem. Nawet biorąc pod uwagę możliwość spowalniania upadku tworząc kieszenie powietrzne - nie trzeba wielkiej wysokości, żeby rozbić głowę o np. ostrą skałę.

Sama akcja jest... No jest. Chyba. Cośtam się dzieje. Nic szczególnie ciekawego, no i nie ma absolutnie żadnego suspensu. Chociaż pod tym względem akurat wg mnie najgorsza była pierwsza część (bo było to oczywiste, że Vhalla a: zatrzyma swoją moc, b: przeżyje ale pod jakimśtam warunkiem). Główni bohaterowie są nietykalni, można się ewentualnie martwić o pobocznych - oni jednak pojawiają się na tyle rzadko, że ciężko nawiązać jakąkolwiek więź, oprócz może sympatii.

Szczerze mówiąc sama się zastanawiam, czemu dalej brnę w tę serię - pewnie dlatego, że bardzo szybko się ją czyta i można (a nawet trzeba, bo inaczej nie da się przez to przebrnąć bez bolącego od ciągłych facepalmów czoła) wyłączyć myślenie.

Dialogi są po prostu żenujące. Szczególnie te pod sam koniec książki. No i ogólnie wszystkie kłótnie z Aldriciem, bo wtedy zmienia się on w roszczeniowego pięciolatka tupiącego nóżką i strzelającego fochy. Chociaż to przynajmniej jest zabawne, bo dialogi miłosne są jeszcze gorsze: "My lady, my love blah blah" - aż się zęby psują od tej słodyczy. To chyba najgorsza część pod...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Frozen Tides Morgan Rhodes, Michelle Rowen
Ocena 8,1
Frozen Tides Morgan Rhodes, Mich...

Na półkach: , , ,

Jak na razie wszystkie książki z tej serii są mega przewidywalne i większość spotkań oraz wydarzeń to tzw. "plot conveniences" (przykład: jedna postać zostaje okradziona i pomaga jej inna. Nie potrzeba mi było opisu, żeby wiedzieć kto pomógł i w żadnym stopniu mnie to nie zaskoczyło. To spotkanie było sztucznie zaaranżowane, żeby popchnąć fabułę do przodu. I takich przykładów jest bardzo dużo.). Ale jest lepiej, zaczyna się robić ciekawiej. Ta część jest jak dotąd najciekawsza - zobaczymy co dalej.

Jak na razie wszystkie książki z tej serii są mega przewidywalne i większość spotkań oraz wydarzeń to tzw. "plot conveniences" (przykład: jedna postać zostaje okradziona i pomaga jej inna. Nie potrzeba mi było opisu, żeby wiedzieć kto pomógł i w żadnym stopniu mnie to nie zaskoczyło. To spotkanie było sztucznie zaaranżowane, żeby popchnąć fabułę do przodu. I takich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wow. Świetne uzupełnienie, a właściwie kontynuacja serii.

Jest parę rzeczy, m.in. decyzji postaci, które mi się nie podobały. Długość - dla mnie zdecydowanie za krótko (no ale dla mnie książki pani Maas mogą mieć i 1000 stron, a dla mnie to wciąż za mało). Pewne rzeczy zdarzyły się wg mnie zbyt szybko i przykro mi, że nie zostały lepiej opisane. Ale będą kolejne części, więc może?

Wspaniałym faktem dla mnie jest, że parę rozdziałów jest napisane z perspektywy innych postaci niż Rhys i Feyre (ale jakich to nie zdradzę, wg mnie lepiej samemu się przekonać). Chociaż uwielbiam o nich czytać, to jestem bardzo zadowolona, że reszta postaci jest częściej w świetle reflektorów i coraz więcej się o nich dowiadujemy. Np. pewna informacja o Mor sprawiła, że pokochałam ją jeszcze bardziej.

Są momenty zabawne, ciepłe, ciekawe, frustrujące i smutne. Więcej tych pozytywnych, jako że bohaterowie cieszą się chwilowym pokojem i starają zapomnieć o okropieństwach dopiero co przebytej wojny.

Ech, co tu dużo mówić - już nie mogę się doczekać kolejnej(ych) części, a czekanie będzie cierpieniem.

Wow. Świetne uzupełnienie, a właściwie kontynuacja serii.

Jest parę rzeczy, m.in. decyzji postaci, które mi się nie podobały. Długość - dla mnie zdecydowanie za krótko (no ale dla mnie książki pani Maas mogą mieć i 1000 stron, a dla mnie to wciąż za mało). Pewne rzeczy zdarzyły się wg mnie zbyt szybko i przykro mi, że nie zostały lepiej opisane. Ale będą kolejne części,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia przyjemna, to przyznam, i poruszone przez autorkę tematy ciekawe. Ale tyle dobrego mogę powiedzieć.

Dialogi sztuczne i infantylne.

Postacie można opisać paroma cechami, nie ma w nich żadnej głębi, np: Joy - wiecznie zrzędzi, wspaniała ogrodniczka, emerytka, boi się latać; Ayesha - piękna, skromna, super gotuje, kocha córkę i uciekła od męża itp.

Wszystkie sytuacje w tej książce po prostu się dzieją. Bo tak. Bez większej logiki. Kurs w 2 dni i już mistrzostwo w zawodzie. Wygrany konkurs, bo przecież główni bohaterowie są tacy wyjątkowi i najlepsi, i w ogóle. Ayesha jest deus ex machina tej książki, bo dzięki niej wszyscy się nagle stają szczęśliwi. Parę "głębokich" pogawędek i i problemy rozwiązane.

Wątek miłosny jest ogólnie sympatyczny, ale zupełnie nierzeczywisty. Dwie osoby z wielkimi traumami tak o się w sobie zakochują. Od pierwszego wejrzenia. Bo tak. Bo są piękni i smutni, i do siebie pasują.

No i na koniec - błędy w wydaniu! Literówki i wpadki interpunkcyjne rzucają się w oczy, ale mnie przede wszystkim raził brak sensu niektórych fragmentów. I ta składnia... Możliwe, że to wina tłumacza, ale momentami okropnie się czytało.

Czy polecam? Ja osobiście więcej po tę książkę nie sięgnę i wątpię, żebym skusiła się na któreś z pozostałych dzieł autorki. Jednak jak ktoś chce lekkie czytadło, gdzie wszystko się układa, a problemy praktycznie nie istnieją - to jasne, można sięgnąć.

Historia przyjemna, to przyznam, i poruszone przez autorkę tematy ciekawe. Ale tyle dobrego mogę powiedzieć.

Dialogi sztuczne i infantylne.

Postacie można opisać paroma cechami, nie ma w nich żadnej głębi, np: Joy - wiecznie zrzędzi, wspaniała ogrodniczka, emerytka, boi się latać; Ayesha - piękna, skromna, super gotuje, kocha córkę i uciekła od męża itp.

Wszystkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Po "Queen of Shadows" bałam się, że pani Maas trochę się wypisała, ale "Empire of Storms" temu na szczęście przeczy. To jest do tej pory najlepsza część tego cyklu i przebija "Heir of Fire". Zakończenie jest genialne i czekam z niecierpliwością na kolejną część. Są rzeczy, do których bym się przytknęła, ale niewiele one znaczą jeśli brać pod uwagę całokształt. Genialne rozwinięcie fabuły. Cały czas, nawet w momencie chwilowego rozluźnienia bohaterów, w tle czuć napięcie. Szczególnie pod koniec - do ostatniej strony. Książkę się po prostu pochłania.

Po "Queen of Shadows" bałam się, że pani Maas trochę się wypisała, ale "Empire of Storms" temu na szczęście przeczy. To jest do tej pory najlepsza część tego cyklu i przebija "Heir of Fire". Zakończenie jest genialne i czekam z niecierpliwością na kolejną część. Są rzeczy, do których bym się przytknęła, ale niewiele one znaczą jeśli brać pod uwagę całokształt. Genialne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Sekret” pożyczyła mi współlokatorka, dostrzegając moją nieprzemijającą depresyjność. Bardzo miło z jej strony, ale niestety takie bzdury to nie dla mnie. Próbowałam to przeczytać, ale nie dałam rady. Tam cały czas jest to samo. To książka o niczym. Słowo "sekret" pojawia się na każdej stronie (a wytrzymałam aż z 80) i to czasem po kilka razy. Czerwona lampka zapaliła się mi już w drugim akapicie przedmowy, gdzie pojawia się ono 3 razy i do tego każdy geniusz minionych lat zna ten wspaniały "sekret".

Uwaga, uwaga, a więc ten wspaniały "sekret", który zmieni nasze życie i rozwiąże wszystkie problemy, i w ogóle wszystko będzie super, to:

<werble>

Pozytywne myślenie.

To tak w skrócie. A rozwijając temat - być zawsze szczęśliwym i myśleć o dobrych rzeczach, bo przyciągamy do siebie to, o czym myślimy.

Śmiech na sali. Dziękuję, dobranoc.

Przykro mi, ale ja nie wierzę w bajeczki (chciałabym użyć słowa pie*****nie, ale nieładnie przeklinać publicznie) o tym, że jak będę myśleć jaka to będę piękna, zdrowa, bogata i odniosę same sukcesy – to nagle ktoś tam na górze powie: O, Ania myśli o samych dobrych rzeczach, ta spryciula odkryła "sekret", teraz trzeba jej to wszystko zesłać.

Pozwolę sobie przytoczyć jakiś przypadkowy fragment, który spróbuję zinterpretować:

„Podczas gdy moi księgowi wciąż martwili się o wyniki i na tym skupiali, ja koncentrowałam umysł na obfitości i dobrym samopoczuciu. Wiedziałam każdą cząstką ciała, że Wszechświat da mi to, czego pragnę, i tak się stało.”

Moja interpretacja: masz problem – siądź na tyłku i myśl pozytywnie, a Wszechświat da ci to, czego pragniesz.

Genialne! Że też wcześniej o tym nie pomyślałam. A my, głupi motłoch, codziennie walczymy na różne sposoby z problemami, pracujemy żeby coś osiągnąć, odnosimy sukcesy po wielu porażkach itd.. A tu wystarczy siąść i pozytywnie myśleć. Tylko ciśnie się mi na usta pytanie – czy ta pani żyje w tym samym Wszechświecie co ja? Bo spróbowałam i nie zadziałało. Może to trzeba jakieś specjalne warunki – odpowiednie miejsce do takiej „medytacji”, jakaś dieta, określony czas? No chyba, że Wszechświat mnie po postu nie lubi. :( Czekam na odpowiedzi od kogoś zorientowanego!

Zabrzmiało podle? Cóż, nie wierzę w bzdury. Przykro mi. Pewnie moje życie byłoby łatwiejsze, gdybym potrafiła sobie wmawiać słodkie kłamstewka i całym sercem wierzyć, że to prawda. Ale tak nie jest i koniec.

Jeżeli ta książka komukolwiek rzeczywiście pomogła – super. Naprawdę super. To znaczy, że istnienie tej pozycji na rynku ma jakiś sens. Ale należy liczyć się z tym, że w dzisiejszych czasach większość ludzi nie wierzy w takie bajki. Polecam tylko osobom, które chcą się podbudować, czytając ok. 180 stron pochwał jacy to są wspaniali i że wszystko się ułoży. Realiści niech trzymają się od tego z daleka, przynajmniej na odległość kija.

„Sekret” pożyczyła mi współlokatorka, dostrzegając moją nieprzemijającą depresyjność. Bardzo miło z jej strony, ale niestety takie bzdury to nie dla mnie. Próbowałam to przeczytać, ale nie dałam rady. Tam cały czas jest to samo. To książka o niczym. Słowo "sekret" pojawia się na każdej stronie (a wytrzymałam aż z 80) i to czasem po kilka razy. Czerwona lampka zapaliła się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli chciałabym napisać o czym jest "Kronika ptaka nakręcacza", to zacytowałabym opis: "Jeden z recenzentów streścił ją tak: Toru Okada traci najpierw pracę, potem kota, potem żonę a w końcu rozum". Od siebie dodałabym, że jest tu wiele trafnych i godnych uwagi przemyśleń - to niewątpliwie Murakamiemu przyznam. Ale choć namęczyłam się z tym tekstem, to sensu nie dostrzegłam.

I znowu nie potrafię ocenić książki Murakamiego. Próba nr 2 zakończona niepowodzeniem. Wcześniejsza próba - zbiór opowiadań pt. "Zniknięcie słonia". I o ile zrozumiałe jest, że opowiadania się ze sobą nie łączą, choć ich zbiór tworzy pewną całość - o tyle nie mogę pojąć, dlaczego "Kronika", będąca powieścią, jest tak chaotyczna. Tu życie codzienne, tu sen, tu jawa, trochę przeszłości, trochę opowiadań i listów - wszystko przeplecione, chaotyczne i wg mnie połączone przypadkowo. Jasne, przewijają się te same motywy i jest jakaśtam ciągłość (ptak nakręcacz, znamię, studnia, woda itp.), ale i tak ciężko się to czyta. Nie cierpię niespójności, szczególnie jeśli nie widzę w niej jakiegoś sensu.

Co do metafor - uwielbiam je. Uwielbiam oniryczność, symbolikę, poetyckość, przenośnie i zazwyczaj z przyjemnością czytam dzieła, które to zawierają. Ale tutaj to wszystko jest takie... hmmm... przesadzone? Nie umiem tego określić. To dla mnie taka jedna wielka abstrakcja i na siłę przypisywanie metafor do wszystkiego. Tak bardzo, że nie wiem już, co tam było metaforą, co nie. I o co do końca autorowi chodziło? Co chciał osiągnąć? Niestety nie udało mi się tego rozwikłać.

Poza tym taki wulgarny wręcz erotyzm. Czytałam to z niesmakiem. Nie gardzę dobrym erotyzmem, czy odrobiną pikanterii. Odpowiednio napisane sceny dodają książce smaczku, jako że to w końcu niezaprzeczalna część życia. A tu było to takie ordynarne i niesmaczne.

Podsumowując: z całego tego chaosu wyłowiłam trochę ciekawych przemyśleń, więc nie żałuję przeczytania tej książki. Ale, jak już wspomniałam, nie potrafię jej ocenić. Nie wiem też komu ją polecić. Osobom lubiącym abstrakcję? Chyba po prostu fanom Murakamiego.

Jeśli chciałabym napisać o czym jest "Kronika ptaka nakręcacza", to zacytowałabym opis: "Jeden z recenzentów streścił ją tak: Toru Okada traci najpierw pracę, potem kota, potem żonę a w końcu rozum". Od siebie dodałabym, że jest tu wiele trafnych i godnych uwagi przemyśleń - to niewątpliwie Murakamiemu przyznam. Ale choć namęczyłam się z tym tekstem, to sensu nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wiem co sądzić o tej książce. Nie potrafię ocenić czy jest dobra, czy zła. Czasami czytało się ją przyjemnie, czasami zmuszałam się do przebrnięcia przez niektóre fragmenty.

O czym jest? Nie potrafię do końca powiedzieć, ale spróbuję. To opowadania o zwyczajnych ludziach, przeciętnych szaraczkach, jakich codziennie mijamy na ulicy, w sklepie, pracy itd.. Jednak rzeczywistość w której się znajdują jest wypaczona. Murakami przedstawia ich w obliczu niecodziennych sytuacji, zapoznaje z osobliwymi personami, miesza się w ich sny i myśli.

Motywem przewijającym się we wszystkich opowiadaniach jest samotność. Każdy bohater się z tym boryka, choć nie zawsze jest to powiedziane wprost. To bardzo częsty i zazwyczaj przemilczany problem XXI wieku. Szczególnie obecny w Japonii, gdzie ludzie zamykają się na innych i uciekają w pracę, albo dosłownie zamykają się w pokojach, nie mogąc poradić sobie presją społeczeństwa (tzw. hikikomori).

Najlepsze opowiadanie z tej antologii to wg mnie "Milczenie". Dlaczego tak bardzo mi się podoba? Jest chyba najbardziej realne. Nie ma tu żadnych wypaczeń, nie dzieje się nic dziwnego. Dwaj mężczyźni rozmawiają w oczekiwaniu na samolot. Jeden zadaje pytanie, a drugi, odpowiadając, wspomina o czasach gdy był uczniem. Przy okazji porusza parę kolejnych problemów dotyczących Japończyków: juken jigoku, czyli japońskie piekło egzaminacyjne, samobójstwo uczniów, dręczenie w szkole. Za to mogę spokojnie dać 10/10, reszty nie zamierzam oceniać i komentować.

Czy polecam? Nie wiem. To specyficzna książka. Podejrzewam, że większość nie znajdzie w niej nic ciekawego. Na pewno jeśli ktoś interesuje się kulturą japońską, to z ciekawością spojrzy na Kraj Kwitnącej Wiśni oczami pisarza, który stamtąd pochodzi. Haruki Murakami dostrzega i subtelnie opisuje problemy borykające Japończyków i to doceniam. Może nie zachwycił mnie, ale zamierzam sięgnąć po kolejne pozycje, które wyszły spod jego pióra.

Nie wiem co sądzić o tej książce. Nie potrafię ocenić czy jest dobra, czy zła. Czasami czytało się ją przyjemnie, czasami zmuszałam się do przebrnięcia przez niektóre fragmenty.

O czym jest? Nie potrafię do końca powiedzieć, ale spróbuję. To opowadania o zwyczajnych ludziach, przeciętnych szaraczkach, jakich codziennie mijamy na ulicy, w sklepie, pracy itd.. Jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zanim zacznę krytykę przyznam jedno: książka jest wciągająca i trudno ja odłożyć. Pokazuje też, i tu pozwolę sobie zacytować, że:

"To nie miłość rządzi światem - tylko pieniądze."

Dodałabym także, że na piedestale obok nich zasiadają również władza i seks. Ale autorka niczego nowego tutaj nie odkryła. Ostatni plusik dam za pokazanie jaką rolę w religii gra pieniądz i co kryje często kryje się za maską pseudopobożnego człowieka. I tutaj też zacytuję:

"Mój tata w kościele traktowany jest jak Bóg albo co najmniej święty. Osiągnął to dzięki pieniądzom. Wybudował kaplicę, powstawiał we wszystkich oknach witraże, ustanowił zwyczaj oddawania parafii dziesiątej części swojego rocznego dochodu, który jak się domyślacie, jest pokaźny. Pieniądze dały mu władzę sprawdzania duszpasterza i jego kazań. Jeżeli święty Piotr jest przekupny, z pewnością otworzy przed ojcem bramy nieba."

I tyle jeśli chodzi o pozytywy.

Co do wad - jest ich sporo. Nierealność sytuacji, niespójność wydarzeń, postacie, których najbardziej rzucającymi się w oczy cechami jest wygląd, o nijakich osobowościach i nielogicznych, wręcz sztucznych zachowaniach. Ale to da się przeżyć. Jednak język to już inna sprawa.

Jak książka może być dobra, jeśli jest okropnie napisana? Czy jeśli podam komuś pokryty lukrem i owocami zakalec, to te dekoracje zdołają ukryć nieprzyjemny posmak?

No więc właśnie. A język jest tu okropny. Tragedia. Już po prologu miałam ochotę rzucić książką. Nie mam pojęcia czy jest to efekt zamierzony, czy może styl pisania autorki, świadczący o ubogich umiejętnościach, ale czułam się, jakbym czytała opowiadanie napisane przez ucznia podstawówki.

Co do zakazanej miłości - to akurat mnie jakoś specjalnie nie odrzuciło. O gorszych rzeczach można przeczytać w gazetach. Ale pewne sytuacje są po prostu niesmaczne. No i szczerzę wątpię w opisane przez autorkę interakcje rodzeństwa. Są takie... sztuczne. I nierealne. Może gdyby cała czwórka urodziła się w niewoli rzeczywiście tak by się zachowywały. Ale większość życia spędziły wychowując się w normalnym środowisku, które ich kształtowało. Pominę tu bliźniaki, na nich ta sytuacja miała większy wpływ.

Podsumowując - nie polecam. Chyba że ktoś chce zabić czas jakimś czytadłem. Nie wiem czy mam ochotę kontynuować serię. Jeśli trafi kiedyś w moje ręce to pewnie przeczytam, ale na pewno nie chcę mieć tego na swojej półce.

Zanim zacznę krytykę przyznam jedno: książka jest wciągająca i trudno ja odłożyć. Pokazuje też, i tu pozwolę sobie zacytować, że:

"To nie miłość rządzi światem - tylko pieniądze."

Dodałabym także, że na piedestale obok nich zasiadają również władza i seks. Ale autorka niczego nowego tutaj nie odkryła. Ostatni plusik dam za pokazanie jaką rolę w religii gra pieniądz i co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli miałabym powiedzieć coś o tej powieści, to na pierwszą myśl narzucają mi się słowa: piękny obraz namalowany słowami. Lektura jest przyjemna, relaksująca. Zazwyczaj pożeram książki, ale w tym przypadku było inaczej. Delektowałam się każdym słowem, bo w tej cieniutkiej książeczce każde słowo jest ważne - każde ma swoją barwę i miejsce. I co powstaje? Obraz dorastania Aleksandry - jej dzieciństwo, przemiana w kobietę, dorosłość. W tle mamy Gdańsk w czasach PRL-u, morze, Kościół Marciacki, z którym bohaterka jest tak bardzo związana. Gama kolorystyczna jest, jak to w życiu, szeroka - od jasnych, ciepłych, słonecznych barw, do ponurych czerni i szarości. Czy warto? Zdecydowanie. Dla kogo? Nie widzę ograniczeń - każdy może się zrelaksować lekturą tej książki. Myślę jednak, że najbardziej docenią ją kobiety oraz miłośnicy sztuki.

Jeśli miałabym powiedzieć coś o tej powieści, to na pierwszą myśl narzucają mi się słowa: piękny obraz namalowany słowami. Lektura jest przyjemna, relaksująca. Zazwyczaj pożeram książki, ale w tym przypadku było inaczej. Delektowałam się każdym słowem, bo w tej cieniutkiej książeczce każde słowo jest ważne - każde ma swoją barwę i miejsce. I co powstaje? Obraz dorastania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyjemna, ciepła książka o miłości, przyjaźni i rodzinie. Jest wyidealizowana i wiele sytuacji jest słodkich aż do bólu, ale czasem trzeba nam w życiu trochę cukru. :)

Przyjemna, ciepła książka o miłości, przyjaźni i rodzinie. Jest wyidealizowana i wiele sytuacji jest słodkich aż do bólu, ale czasem trzeba nam w życiu trochę cukru. :)

Pokaż mimo to