-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
-
ArtykułyMoa Herngren, „Rozwód”: „Czy ten, który odchodzi i jest niewierny, zawsze jest tym złym?”BarbaraDorosz1
-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać2
Biblioteczka
2022-12-31
2022-05-04
Średni ten zbiorek, a raczej, w moim wydaniu, połowa zbiorku - "Marzenia i Koszmary II". Najlepsze było bez dwóch zdań opowiadanie o Sherlocku Holmesie i Watsonie, napisane w bardzo klimatyczny sposób; bardzo je polecam fanom tego duetu bohaterów. No ale właśnie: sporo tu opowieści spoza gatunku horroru, jak kryminały i obyczajówki, a te historie grozy, które są, nie są jakoś specjalnie udane. Czyta się całkiem dobrze - po prostu poprawna, rzemieślnicza robota.
Jednak może pierwsza połowa zbiorku jest lepsza, wypowiadam się tylko o tej drugiej. Opowiadania o bejsbolu pominęłam, bo jestem kompletnie zielona w temacie.
Średni ten zbiorek, a raczej, w moim wydaniu, połowa zbiorku - "Marzenia i Koszmary II". Najlepsze było bez dwóch zdań opowiadanie o Sherlocku Holmesie i Watsonie, napisane w bardzo klimatyczny sposób; bardzo je polecam fanom tego duetu bohaterów. No ale właśnie: sporo tu opowieści spoza gatunku horroru, jak kryminały i obyczajówki, a te historie grozy, które są, nie są...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-14
Niby czytało mi się przyjemnie, ale akcja toczy się jednak nieco za powoli, a autor za często powtarza te same opisy. Bardzo dobra redakcja i tłumaczenie (nie podobały mi się tylko pojedyncze wyrażenia w niektórych dialogach), biorąc pod uwagę, jak strasznie nieformalnie napisane są light novelki w oryginale. Gorzej, że humor jest bardzo, no, w stylu anime, np. obrażona postać kobieca, dotąd pisana normalnie, nagle uderzająca postać męską. Mnie takie nagłe kreskówkowe zagrania wytrącały z "wczówki".
W skrócie: fajne i ładnie wydane (ten zapach papieru - mój ulubiony!) czytadło, ale też nic specjalnego. Raczej nie sięgnę po dalsze części.
Niby czytało mi się przyjemnie, ale akcja toczy się jednak nieco za powoli, a autor za często powtarza te same opisy. Bardzo dobra redakcja i tłumaczenie (nie podobały mi się tylko pojedyncze wyrażenia w niektórych dialogach), biorąc pod uwagę, jak strasznie nieformalnie napisane są light novelki w oryginale. Gorzej, że humor jest bardzo, no, w stylu anime, np. obrażona...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-02
Krótki, lecz warty uwagi zbiorek opowieści z dreszczykiem od klasycznych autorów. Opowiadania są różnorodne i w większośći bardzo interesujące. Najlepszymi z nich są bez dwóch zdań te najbardziej znane, czyli "Loteria" Shirley Jackson oraz "Najniebezpieczniejsza gra" Richarda Connella. Oba szokujące, choć ich wstrząsające elementy są dawkowane w tak odmienny przez autorów sposób. Już ze względu na te dwa teksty polecam tę antologię, choć przecież reszta tekstów też jest niczego sobie.
Nie ma tu w zasadzie złych historii, w najgorszym wypadku współczesny czytelnik może uznać niektóre za przeciętne. Mnie wszystkie się podobały i trzymały w mniejszym lub większym napięciu. Zwłaszcza "Podejrzenie", choć w sumie niezbyt oryginalne, to jednak przez wolne tempo rozwijania fabuły wierciło mi cały czas dziurę w brzuchu - w pozytywnym sensie. Znajdziemy w "Tchnieniu grozy" także teksty z elementami mystery, napawające nas narastającym niepokojem ("Wyznanie", "Płowy pies"). Jeszcze inne zaś są bardziej... humorystyczne. Które? To musicie już odkryć sami. :)
Krótki, lecz warty uwagi zbiorek opowieści z dreszczykiem od klasycznych autorów. Opowiadania są różnorodne i w większośći bardzo interesujące. Najlepszymi z nich są bez dwóch zdań te najbardziej znane, czyli "Loteria" Shirley Jackson oraz "Najniebezpieczniejsza gra" Richarda Connella. Oba szokujące, choć ich wstrząsające elementy są dawkowane w tak odmienny przez autorów...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-25
Nie podzielam zachwytów nad Wurtem. Tak, pomysł na świat jest intrygujący - ale jest to plusem tylko na początku, gdy czytelnik próbuje jeszcze go rozszyfrować i czeka na dalsze wskazówki... które ostatecznie nie nadchodzą. Nie mówię o zwykłych niedopowiedzeniach, tylko o sprawach najistotniejszych. Czym właściwie jest Wurt - narkotycznymi wizjami zaprogramowanymi komputerowo (skoro piórka mają piksele i są masowo produkowane), formą zbiorowej podświadomości (jak sugeruje motyw snu) czy światem równoległym (skoro elementy z Wurta mogą się dostać na Ziemię i vice versa)?
Mogłabym na to przymknąć oko, gdyby nie to, że bohaterowie książki zdają się wiedzieć dużo więcej na ten temat niż czytelnik - przyjmują Wurta jako normalny element codzienności, jak coś dla nich zrozumiałego. Nie ma to jak wycięty worldbuilding pozwalający autorowi w każdym momencie nagiąć zasady, które ponoć jakieś są, ale nie wiadomo jakie. Jak ja mam w ogóle przejmować się nietypowymi ponoć zdarzeniami, kiedy ramy tych typowych nigdy nie zostały sprecyzowane? Deus ex machina na deus ex machinie i tyle.
Do tego fabuła jest strasznie miałka, a bohaterowie niemal bez wyjątku niemiłosiernie płascy i bez porządnej motywacji. Już najgorszy jest chyba główny bohater, Skryba. Czemu wszyscy wokół tyle ryzykują dla tego bezbarwnego gościa? Dlaczego tak wiele dla nich znaczy? Nie wiadomo. Nie zostało tu nakreślone żadne porządne tło dla jego przyjaciół, więc odpowiedź zostaje tylko jedna: bohaterowie robią x a nie y tylko po to, żeby pchać fabułę do przodu, a nie dlatego, że ma to większy sens.
Takie wady można jeszcze znieść w opowiadaniach, ale w powieści to już gruby grzech. Co zresztą potwierdzają 3 opowiadania ze świata Wurta zamieszczone w wydaniu Maga z serii Uczta Wyobraźni, które czytało mi się lepiej niż główny utwór.
Plusem jest prosty a często ujmująco głupkowaty język powieści, bo dzięki niemu szybko się to czyta i można się - zamierzenie przez autora lub nie - pośmiać.
Z innych plusów to jak wspomniałam sam pomysł wyjściowy na Wurt, oraz niektóre postacie. Najlepszą był zdecydowanie Kot Gracz, szkoda że to nie o nim była ta książka. Jego rola idealnie nadaje się na przewodnika po tym dziwnym świecie, no i był sympatyczniejszy/ciekawszy niż wszyscy główni bohaterowie razem wzięci.
Do tego Stwór. Kibicowałam biedakowi bardziej niż całej tej reszcie rozbuchanych narkomanów i huliganów. Szkoda, że był tylko przelotnie wspominany niczym jakiś nieciekawy piesek, choć przecież narrator wyjawia nam, że to istota myśląca i że Stwór w pewnym momencie woła go nawet po imieniu. Ale czy w związku z tym ktoś kiedykolwiek próbuje dociec jego imienia? Nie, nazywają go Stwór i tyle, traktując go niemal jak niezbędny rekwizyt a nie zagubioną w nowym świecie istotę.
Może to detal, ale ten przykład pokazuje doskonale, jakich nie budzących sympatii mamy tu bohaterów, i jak wiele interesujących i od razu nasuwających się kwestii pozostaje zignorowanych.
Ot, taka wprawka w worldbuildingu bez głębszego znaczenia. Można poczytać, jeśli przypadnie wam do gustu styl autora i tyle.
Nie podzielam zachwytów nad Wurtem. Tak, pomysł na świat jest intrygujący - ale jest to plusem tylko na początku, gdy czytelnik próbuje jeszcze go rozszyfrować i czeka na dalsze wskazówki... które ostatecznie nie nadchodzą. Nie mówię o zwykłych niedopowiedzeniach, tylko o sprawach najistotniejszych. Czym właściwie jest Wurt - narkotycznymi wizjami zaprogramowanymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-28
Ach, Brian W. Aldiss... Pisarz z dużym talentem do budowania intrygujących światów i jeszcze większym antytalentem do kreacji postaci. Takie były moje wrażenia z "Cieplarni", którą przez wybitnie wręcz nieciekawych protagonistów rzuciłam w kąt w połowie. Mimo to dałam mu drugą szansę w nieco niechronologicznym porządku, bo "Non stop" to przecież powieściowy debiut Aldissa. O dziwo, jest według mnie dużo lepszy od wspomnianej "Cieplarni".
Główny bohater "Non stop" również tu jest papierowy i STRASZLIWIE nudny, ale na szczęście niektóre ważne postacie poboczne prezentują wyraźne charaktery. Ba, wśród nich są i takie, które oprócz posiadania jakiegoś głębszego rysu są do tego nawet dość (ale tylko dość) interesujące. Niestety ci bohaterowie, po których spodziewałam się najciekawszych wątków, zostali szyko zmarnowani ("najlepszy" pod tym względem jest Wantage, po którego jak dla mnie przedwczesnej śmierci dostajemy od innej postaci szybki monolog na temat jego psychologii i przeszłości - tak śmiesznego wręcz odwrócenia zasady "show, don't tell" to ja już dawno nie czytałam).
Gregg natomiast mógłby spokojnie być głównym bohaterem, bo jego biografia jest dużo ciekawsza od tej protagonisty, a co ważniejsze śledzenie fabuły z jego perspektywy byłoby naturalniejsze (duże spoilery w tym nawiasie! Porównajcie sami: Gregg odkrywający na początku, że jest potomkiem kapitana statku, co daje mu logiczny powód do ucieczki z domu w głąb tegoż statku i zebrania wokół siebie armii różnorakich postaci, versus to, co dostaliśmy - czyli Roy, który ucieka w głąb statku, bo brak mu chyba sensu życia, ale w sumie to sam nie wie czemu to zrobił, a potem nagle przez rozmowę z odnalezionym w dziczy bratem Greggiem odkrywa, że oboje są potomkami kapitana statku. Moje wrażenie to było głównie OCH, CO ZA PRZYPADEK! Nasz główny bohater to potomek kapitana? Na szczęście zdecydował się ot, tak sobie, biegać po statku, żeby móc to odkryć, CO ZA PRZYPADEK)
Zamiast tych postaci zostajemy z bezpłciowym maczo (tak, jakimś cudem jest to możliwe) Royem, a później też z jego ukochaną Vyann. Vyann jest zresztą jedną z największych wad tej powieści, bo ta jedyna ważna w książce postać kobieca zaczyna naprawdę obiecująco, by super szybko zjechać do roli kobitki, której pożąda Roy. Następnie totalnie bez powodu ona też się w nim zakochuje i zmienia charakter o niemal 180 stopni. A do tego narracja CZĘSTO raczy nas opisami w stylu "było tam gorąco. Roy spojrzał na przyklejoną do biustu Vyann koszulę. Jej piersi były dla niego najsłodszymi owocami" (pff, jakie to oryginalne) lub "do pokoju weszła Vyann, wyglądała świeżo i ładnie" (cytat dosłowny, co za drewniane wtrącenie). Już pół biedy, jakby to był tylko taki głupkowaty styl obowiązujący opisy wszystkich bohaterów. Ale nie - nigdy nie dostajemy tekstów a la "facet X zgiął swe muskularne ramiona" czy "włosy gościa Y błyszczały niesamowicie". Dotyczy to tylko naszej jedynej żeńskiej bohaterki i zwyczajnie żenada ogarnia, jak się to czyta.
Ok, przejdźmy w końcu do tego, co w "Non stop" najlepsze - kreacji świata. Odkrywanie budowy statku i jego kolejnych tajemnic jest intrygujące nawet mimo tego, że opisy pomieszczeń są zaskakująco nieobrazowe. Może i ostatecznie nie ma tu nic wybitnego, jednak uniwersum jest zgrabne i żywe. Podobała mi się zwłaszcza religia na kanwie tekstów Freuda o świadomości - ciekawy pomysł, który (w przeciwieństwie do postaci) został też odpowiednio rozwinięty. Akcja czasem się wlecze, w związku z czym sporo czasu zajęło mi doczytanie tej historii do końca, ale ostatecznie CHCIAŁAM ją doczytać. Właśnie ze względu na intrygujący świat stworzony. Choć muszę dodać, że spójność tegoż świata zepsuło mi mocno bezsensowne wprowadzenie myślących szczurów (?!) i ich telepatycznych zwierzęcych niewolników (?!?!). Tak... Dobrze przeczytaliście. Zabiło to moje zawieszenie niewiary, bo oprócz nich nic równie wariackiego w tej książcę nie ma.
Koniec końców nie byłam oczarowana, ale nie żałuję też jakoś mocno lektury. No, może trochę, bo ci Roy i Vyann to ech, szkoda gadać. W zasadzie to nie polecam. Może tylko wielkim fanom tego typu zamkniętych światów.
Ach, Brian W. Aldiss... Pisarz z dużym talentem do budowania intrygujących światów i jeszcze większym antytalentem do kreacji postaci. Takie były moje wrażenia z "Cieplarni", którą przez wybitnie wręcz nieciekawych protagonistów rzuciłam w kąt w połowie. Mimo to dałam mu drugą szansę w nieco niechronologicznym porządku, bo "Non stop" to przecież powieściowy debiut Aldissa....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-15
Zdecydowanie najlepszy zbiór opowiadań tego autora, po jaki sięgnęłam, ponieważ - w odróżnieniu od innych - ten nie zmęczył mnie i w związku z tym doczytałam go do końca. Co tylko utwierdza mnie w moim wcześniejszym odczuciu, że wczesny King to najlepszy King.
Opowiadania mają różnorodne konwencje: zaczynamy od historii lovecraftowskiej zarówno przez tematykę, jak i formę; potem mamy pulpę, thrillery, a nawet opowiadania obyczajowe (trochę paradoksalnie wywołujące zresztą największe emocje). Same motywy, którymi straszy nas pisarz, są czasem mocno klasyczne, a czasem naprawdę bardzo oryginalne. Do wyboru, do koloru! Styl pisania jest jak zwykle gładki i przyjemny - czytelnik łatwo się wczytuje w każdą historię. Tylko że, no właśnie... choć w krótkiej formie ważne jest, jak się zacznie, to równie znaczące jest przecież to, jak się skończy.
Tu dochodzimy do mojego głównego problemu ze zbiorkiem. W pełnoprawnych powieściach King, jak wiadomo, uwielbia "budować tło" jak powiedzą jego najwięksi fani, a ja powiem "lać wodę". W opowiadaniach ma on jednak czasem problem odwrotny - kończą się one dość często po prostu za wcześnie. Ale to jeszcze da się przeżyć, najgorsze, że te nagłe zakończenia są niemal zawsze zwyczajnie nie wiadomo skąd wzięte (historia nagle ma nowy wątek), a przez to rozczarowujące. Boli to tym bardziej, że najmocniej widoczne jest przy według mnie jednych z najlepszych historii w tomiku, czyli "Czasami wracają" (z której spokojnie można było zrobić powieść) oraz "Wiem, czego ci potrzeba".
Inną wadą może być to, że niektóre z tych oryginalniejszych pomysłów autora są naprawdę... no, tak oryginalne, że aż bzdurne. Ale co kto lubi, w imię pulpy można przecież dużo przyjąć na klatę. Tylko "Kosiarz trawy" przebrał dla mnie miarę i był jedynym opowiadaniem, które zupełnie mi się nie podobało.
No właśnie, chyba sporo ponarzekałam, ale ogólnie to przy wszystkich innych historiach miło pozabijałam sobie czas. Także zbiór z czystym sumieniem w takich celach polecam.
Jeśli chcecie przeczytać tylko najwartościowszą rzecz z tej książki zamiast fundować sobie relaks przy jakości różnorakiej, to kieruję was do opowiadania "Jestem bramą" - świetny pomysł, dość nietypowy bohater, trzymająca w napięciu historia i NIESPAPRANE ZAKOŃCZENIE. Gdyby wszystkie opowieści były na takim poziomie, to dodałabym tę książkę do ulubionych raz-dwa. Ach, no i nie zapominajmy o "Ostatnim szczeblu w drabinie", który również na pewno ze mną zostanie.
PS. Nie mam pojęcia, czemu tłumacz przełożył (a redaktor - nie skorygował) dwukrotnie wymieniony w opowiadaniach tytuł filmu "Night of the living dead" na "Noc żywej śmierci". Nie ma to sensu ani pod względem językowym, ani kulturowym (oficjalny polski tytuł to przecież "Noc żywych trupów"), a w książce z gatunku horror jest strasznie rażące. Tłumaczenie Boogeymana na Czarny Lud też jest dziwaczne (skąd ta liczba mnoga...? Z jednego potwora w szafie zrobił się cały lud), ale przynajmniej dużo bardziej niepokojące niż oryginalnie użyte słowo.
Zdecydowanie najlepszy zbiór opowiadań tego autora, po jaki sięgnęłam, ponieważ - w odróżnieniu od innych - ten nie zmęczył mnie i w związku z tym doczytałam go do końca. Co tylko utwierdza mnie w moim wcześniejszym odczuciu, że wczesny King to najlepszy King.
Opowiadania mają różnorodne konwencje: zaczynamy od historii lovecraftowskiej zarówno przez tematykę, jak i formę;...
2019-10-04
Opinia dotyczy obu części "Opowieści fantastycznych", jako że w serwisie tom 1 i tom 2 figurują jako odmienne wydania tej samej książki ("Opowieści..." w wersji jednotomowej to wydanie główne). Pozycja ta, oprócz opowiadań, zawiera także dwie słynne krótsze powieści autora - "Niewidzialnego człowieka" oraz "Wehikuł czasu". Pomijam je w mojej opinii, ponieważ wypowiedziałam się już na ich temat przy ich samodzielnych wydaniach.
Wells jest równie świetny w formie krótkiej, co w długiej. Opowiadania są utrzymane w naprawdę wielu różnych nastrojach - od humorystycznych, poprzez melancholijne a na niepokojących, czy wręcz przerażających, kończąc. Czego my tu nie mamy? Ludzie latający na różne sposoby, magiczne przedmioty, odcięte od świata krainy, niezwykłe zwierzęta, paranormalne zjawiska natury wszelakiej, kontakt z kosmitami czy wreszcie nawet apokalipsa! Wells zdaje się wyczerpywać arsenał motywów fantastyki naukowej już na samym początku jej istnienia jako odrębnego gatunku literackiego.
Opowiadania bronią się nie tylko samymi pomysłami, ale też - jak przywykliśmy u tego autora - bohaterami owych historii. Są to postacie od razu budzące naszą sympatię, którym nie sposób nie współczuć czy też ich nie dopingować. Ich charaktery są nakreślone prosto, lecz z dużą naturalnością. Ponadto opowiadania zawsze biorą sobie za główny cel nie tylko opis fantastycznych zdarzeń, lecz także analizę ich wpływu na kondycję przeżywających je ludzi. Mają one zatem też ciekawy aspekt psychologiczny.
Także sam styl pisania jest wciągający, i to już od pierwszych zdań. Wells doskonale wiedział bowiem, że w przypadku krótkiej formy nie ma zmiłuj: czytelnik musi zostać zainteresowany już na samiutkim początku.
Polecam!
Opinia dotyczy obu części "Opowieści fantastycznych", jako że w serwisie tom 1 i tom 2 figurują jako odmienne wydania tej samej książki ("Opowieści..." w wersji jednotomowej to wydanie główne). Pozycja ta, oprócz opowiadań, zawiera także dwie słynne krótsze powieści autora - "Niewidzialnego człowieka" oraz "Wehikuł czasu". Pomijam je w mojej opinii, ponieważ wypowiedziałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-30
2019-02-12
2019-01-16
Prawdziwa "nowa klasyka". Pani Rowling odwaliła kawał dobrej roboty, stwarzając świat i postacie, co do których czuję, że były ze mną od zawsze, jak Ania z Zielonego Wzgórza czy Zorro - chociaż to nieprawda, ten szał rodził się przecież przy mnie, a z powieścią zapoznałam się "dopiero" bodajże w trzeciej/czwartej klasie podstawówki.
To uniwersum (mówię teraz jednak tylko o pierwszym tomie, ewentualnie jeszcze drugim) jest po prostu żywcem wyjęte z serca dziecka. Szczegółowo opisany świat czarodziejów ze wszystkimi jego zwyczajami to dla mnie mistrzostwo; ciężko mi wyobrazić sobie, w jaki sposób miałby być przedstawiony, by bardziej zachwycić młodego czytelnika. Taki sam jak nasz, tylko że pełen magii - takiej pociesznej magii "dnia codziennego", jaką tylko dziecko może sobie wymarzyć. Jest trochę tajemniczości, bo co to za książka dla dzieci bez strachu? Są przyjaźnie, wrogowie i główny bohater, któremu nie sposób nie współczuć i nie dopingować go od pierwszego rozdziału. I, powiedzmy sobie szczerze, na którego miejscu każdy chciałby się znaleźć, choć przecież dzieciak nie ma idealnego życia. Ale przecież nikt z nas nie ma - i o to chodzi.
Prawdziwa "nowa klasyka". Pani Rowling odwaliła kawał dobrej roboty, stwarzając świat i postacie, co do których czuję, że były ze mną od zawsze, jak Ania z Zielonego Wzgórza czy Zorro - chociaż to nieprawda, ten szał rodził się przecież przy mnie, a z powieścią zapoznałam się "dopiero" bodajże w trzeciej/czwartej klasie podstawówki.
To uniwersum (mówię teraz jednak tylko o...
2018-06-27
Tytuł chwalony powszechnie jako najstraszniejsza powieść o nawiedzonym domu, jaka została napisana. Mnie niestety "Nawiedzony" srogo rozczarował. Jak wiele innych osób wspomniało, nie dzieje się tu nic godnego uwagi aż do połowy książki. W dodatku wszystkie dialogi są napisane w niesamowicie sztuczny, czy wręcz dziwaczny sposób. Towarzyskie pogaduszki są tu tak infantylne i zarazem kuriozalne, że ciężko jest traktować główne postacie inaczej niż z irytacją.
Żeby oddać sprawiedliwość - finał co prawda nabiera kolorów, ale ostatecznie też nie jest jakiś niesamowity. Musiałby być dużo lepszy, żeby nadrobić wspomniane powyżej wady. W skrócie pomysł był i rozumiem, "co autor miał na myśli" (psychologiczna groza), ale jak dla mnie nie został on należycie przedstawiony.
Tytuł chwalony powszechnie jako najstraszniejsza powieść o nawiedzonym domu, jaka została napisana. Mnie niestety "Nawiedzony" srogo rozczarował. Jak wiele innych osób wspomniało, nie dzieje się tu nic godnego uwagi aż do połowy książki. W dodatku wszystkie dialogi są napisane w niesamowicie sztuczny, czy wręcz dziwaczny sposób. Towarzyskie pogaduszki są tu tak infantylne i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-02
"Niewidzialny człowiek" jest którąś już z kolei klasyczną historią Wellsa, z którą się zapoznałam, i jak zwykle u tego pisarza jest ona napisana niezwykle zręcznie, dzięki czemu wciąga od pierwszych stron. Jednak posiada ona też element, którego się po tym autorze nie spodziewałam - główny bohater opowieści jest mianowicie postacią antypatyczną. Muszę przyznać, że nieźle mnie to zaskoczyło i stanowiło duży powiew świeżości wśród innych sławnych książek fantastycznych Wellsa.
Podobnie jak w "Wyspie doktora Moreau", na początku opowieść jest bardzo tajemnicza - czytelnik z niecierpliwością wyczekuje rozwikłania strasznego sekretu, podczas gdy autor podsuwa mu jedynie pewne tropy. Udało mu się nawet mnie zwieść! Innym dużym plusem są barwni bohaterowie, zwłaszcza odmalowani z poczuciem humoru mieszkańcy Iping. Między innymi ze względu na nich, jak również na to, że początek historii jest najbardziej niejednoznaczny, rozdziały rozgrywające się w Iping uważam zresztą za najlepszą część książki.
Niestety, im bliżej ku końcowi, tym bardziej portet psychologiczny bohatera tytułowego staje się jednowymiarowy. Uwaga, spoilery: nie tylko nie chwieje się on ani na moment w swoich postanowieniach, ale nawet nie żałuje nigdy decyzji o staniu się permanentnie niewidzialnym! Widzi co prawda wynikłe z tego kłopoty, ale to wszystko.
Szkoda, bo liczyłam na większy balans między warstwą przygodową a psychologiczną powieści - taki, jaki udało się autorowi osiągnąć w o rok tylko późniejszej "Wojnie światów". Mimo to jednak bardzo miło wspominam lekturę "Niewidzialnego człowieka" i jak najbardziej polecam tę krótką powieść wszystkim miłośnikom fantastyki. Nie bez powodu stała się ona w końcu klasykiem w swej kategorii.
"Niewidzialny człowiek" jest którąś już z kolei klasyczną historią Wellsa, z którą się zapoznałam, i jak zwykle u tego pisarza jest ona napisana niezwykle zręcznie, dzięki czemu wciąga od pierwszych stron. Jednak posiada ona też element, którego się po tym autorze nie spodziewałam - główny bohater opowieści jest mianowicie postacią antypatyczną. Muszę przyznać, że nieźle...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-07
Mam z tą książką taki problem, że czasem siadało mi w niej napięcie - ale z drugiej strony, kiedy już powracało, to od "Misery" nie można było się oderwać. Ostatnie strony pochłaniałam wręcz błyskawicznie, jednocześnie nie mogąc doczekać się zakończenia i bojąc się, co może ono przynieść.
Jedna z dwóch największych zalet powieści to jej pełnowymiarowe postacie. Annie jest zarazem przerażająca, godna pożałowania, irytująca i intrygująca. Paul również nie jest czytelnikowi obojętny - prawdę mówiąc, to dawno nie martwiłam się tak mocno o los postaci literackiej.
Druga zaleta? Niemożność przewidzenia, jak to się wszystko skończy. Do ostatniej strony nie byłam w stanie "przejrzeć" Kinga.
Te dwie cechy sprawiają, że książka zdecydowanie gwarantuje sporo mocnych emocji, kiedy się w nią już wgryziemy.
Największa wada? Tłumaczenie, a może raczej słaba korekta tłumaczenia Roberta Lipskiego, przynajmniej w wydaniu Amber z 1991 roku - było w nim jedno bezsensownie przetłumaczone zdanie (babol godny ucznia podstawówki z rodzaju "they weren't trying. But I am" przełożone na "nie próbowali. Ale ja jestem"), jedna rażąca kalka językowa ("you can count me out" - "mnie możesz nie liczyć"), jeden brak lokalizacji ("wyglądała jak Cinderella" zamiast "jak Kopciuszek") oraz kilka pomniejszych niejasności. Mimo to język powieści jest ogólnie rzecz biorąc bardzo dobry.
Zdecydowanie polecam tę książkę wszystkim miłośnikom horrorów/thrillerów, choć jednocześnie nie określiłabym jej mianem wybitnej. "Misery" to jedna z ciekawszych opowieści grozy, z kilkoma mocno wbijającymi się w pamięć scenami.
Mam z tą książką taki problem, że czasem siadało mi w niej napięcie - ale z drugiej strony, kiedy już powracało, to od "Misery" nie można było się oderwać. Ostatnie strony pochłaniałam wręcz błyskawicznie, jednocześnie nie mogąc doczekać się zakończenia i bojąc się, co może ono przynieść.
Jedna z dwóch największych zalet powieści to jej pełnowymiarowe postacie. Annie jest...
2015-10-19
W większości mamy tu przekłady Bolesława Leśmiana, które nie należą niestety do moich ulubionych - często utrudniają mi one wręcz odbiór treści. Jednak zbiorek zyskuje dzięki umieszczeniu w nim rzadziej publikowanych opowiadań Poego, np. Hop-Froga czy Diabła na wieży. Poza tym jest tu cała trylogia kryminalna o C. Auguste Dupinie (w tłumaczeniu Wyrzykowskiego).
Jest też w tym wydaniu kilka ilustracji, choć niestety rozmieszczono je przypadkowo, a nie przy opowiadaniach, które obrazują.
W większości mamy tu przekłady Bolesława Leśmiana, które nie należą niestety do moich ulubionych - często utrudniają mi one wręcz odbiór treści. Jednak zbiorek zyskuje dzięki umieszczeniu w nim rzadziej publikowanych opowiadań Poego, np. Hop-Froga czy Diabła na wieży. Poza tym jest tu cała trylogia kryminalna o C. Auguste Dupinie (w tłumaczeniu Wyrzykowskiego).
Jest też w...
2014-05-28
Druga książka tego autora, jaką przeczytałam (po "Kronikach marsjańskich"). Muszę przyznać, że bardzo ciekawe było już samo porównanie języka, jakim posługuje się Ray Bradbury w obu książkach. Z jednej strony jest on tu miejscami równie poetycki, co w "Kronikach...", a z drugiej - dużo więcej tu akcji i budowania napięcia. I chyba właśnie dzięki świetnej narracji powieść ta potrafiła mnie naprawdę wciągnąć.
Jeśli chodzi o samą historię, to miałam względem niej ogromne oczekiwania (klasyka fantastyki; książka, którą chciałam przeczytać już od wielu lat, itd) i niestety rozczarowałam się dość mocno. Szkoda mi było, że transformacja głównego bohatera dokonała się stosunkowo szybko, zwłaszcza że autor potrafił świetnie opisywać jego myśli i emocje. Myślę, że sama postać stałaby się realniejsza charakterologicznie, a i świat przedstawiony byłby bogatszy (= więcej informacji o sposobie myślenia strażaków), gdyby zmiany następowały wolniej. Poza tym nie podobało mi się nagłe urwanie powieści w momencie, w którym całość zaczęła się wyraźnie rozkręcać.
Jednak narzekania te nie oznaczają, że uważam fabułę "451 stopni Fahrenheita" za kiepską. Daleko mi do tego! Owszem, mogła być ona lepsza, bardziej rozbudowana - ale nie zmienia to faktu, że i tak śledziłam ją z wielkim zainteresowaniem. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie pod tym względem część trzecia powieści, od której nie sposób było się oderwać! Poza tym wszyscy bohaterowie byli naprawdę dobrze pomyślani i napisani, nawet jeśli autor nie poświęcił im wiele stron.
Koniec końców uważam, że zdecydowanie warto sięgnąć po tę książkę. Jest zwyczajnie bardzo dobra - nawet jeśli nie dorasta do swojej własnej legendy.
PS. Pierwsza strona "Fahrenheita" to majstersztyk otwierania powieści, mogłabym ją czytać na okrągło.
Druga książka tego autora, jaką przeczytałam (po "Kronikach marsjańskich"). Muszę przyznać, że bardzo ciekawe było już samo porównanie języka, jakim posługuje się Ray Bradbury w obu książkach. Z jednej strony jest on tu miejscami równie poetycki, co w "Kronikach...", a z drugiej - dużo więcej tu akcji i budowania napięcia. I chyba właśnie dzięki świetnej narracji powieść ta...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-02-10
Z jednej strony przekłady pana Sławomira Studniarza są dla mnie troszkę zbyt "klarowne" w składni zdania, co odbiera nieco tajemniczości prozie Poego. Jednak właśnie dzięki temu czyta się je bardzo przyjemnie, a czytelnik może łatwo wsiąknąć w akcję utworów. Nie są więc złe, wręcz przeciwnie - pan Studniarz to mój drugi w kolejce ulubiony tłumacz Poego (ustępuje tylko S. Wyrzykowskiemu); jego przekład "The Masque of the Red Death" jest przepiękny - a musicie wiedzieć, że jest to mój ulubiony utwór prozą autora "Kruka".
Dużą zaletą "Wyboru opowiadań" jest też, no cóż, sam wybór opowiadań. Znalazło się tu miejsce dla wielu nieznanych szerszej publiczności a ciekawych tekstów, koncentrujących się na kwestiach związanych z przemijaniem, życiem po śmierci, ale również miłością i sztuką. Słowem, jest to prawdziwy kąsek dla kogoś, kto chciałby poznać Poego nie tylko jako autora opowiadań grozy i historii kryminalnych. Polecam!
Z jednej strony przekłady pana Sławomira Studniarza są dla mnie troszkę zbyt "klarowne" w składni zdania, co odbiera nieco tajemniczości prozie Poego. Jednak właśnie dzięki temu czyta się je bardzo przyjemnie, a czytelnik może łatwo wsiąknąć w akcję utworów. Nie są więc złe, wręcz przeciwnie - pan Studniarz to mój drugi w kolejce ulubiony tłumacz Poego (ustępuje tylko S....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-02-01
Spodobał mi się ten wybór, ponieważ zawiera on przekłady autorstwa kilku różnych tłumaczy - dzięki temu możemy sobie porównać ich style i wybrać swojego faworyta. Poza tym mamy tu dwa dość rzadko przedrukowywane opowiadania: "Sfinks" oraz "Król Mór". Lubię zwłaszcza tę drugą historię, a to ze względu na obecny w niej groteskowy humor, którego nie spodziewałam się dotąd po tym autorze. :)
Spodobał mi się ten wybór, ponieważ zawiera on przekłady autorstwa kilku różnych tłumaczy - dzięki temu możemy sobie porównać ich style i wybrać swojego faworyta. Poza tym mamy tu dwa dość rzadko przedrukowywane opowiadania: "Sfinks" oraz "Król Mór". Lubię zwłaszcza tę drugą historię, a to ze względu na obecny w niej groteskowy humor, którego nie spodziewałam się dotąd po...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-28
Uwielbiam opowiadania Poego, ale na ich temat zostało napisane już wszystko. Oto zatem parę słów nie o nich samych, tylko o wydaniu "Opowieści niesamowitych" w serii "Arcydzieła literatury światowej":
Na początku drażniło mnie nieco zastosowanie w przekładzie mocno archaicznych słów (np. dość zabawnie brzmiąca "gędźba"), ale ostatecznie przekonałam się do tego zabiegu. Co więcej, wkrótce Stanisław Wyrzykowski stał się moim ulubionym tłumaczem opowiadań Poego. Tym bardziej żałuję, że w tym konkretnym wydaniu nie podano imienia i nazwiska osoby odpowiedzialnej za przekład (!). Dopiero przy porównaniu z innymi edycjami wywnioskowałam, że tłumaczem był S. Wyrzykowski.
Uwielbiam opowiadania Poego, ale na ich temat zostało napisane już wszystko. Oto zatem parę słów nie o nich samych, tylko o wydaniu "Opowieści niesamowitych" w serii "Arcydzieła literatury światowej":
Na początku drażniło mnie nieco zastosowanie w przekładzie mocno archaicznych słów (np. dość zabawnie brzmiąca "gędźba"), ale ostatecznie przekonałam się do tego zabiegu. Co...
2014-09-03
Niedawno odświeżyłam sobie film "Planeta małp" (1968) i w przypływie entuzjazmu postanowiłam zabrać się za książkę, na podstawie której powstał. Okazało się, że kinowy przebój jest luźną adaptacją powieści - co zwykle nie działa na korzyść ekranizacji. Jednak w tym przypadku film podobał mi się zdecydowanie bardziej niż książka.
Historia opowiedziana przez Pierre'a Boulle'a nie tylko przyjmuje odmienny bieg akcji; ma również innych ludzkich bohaterów, a świat małp wygląda inaczej i rządzi się nieco innymi prawami. Niestety odczuwałam te różnice jako wady, ponieważ wszystkie wspomniane elementy są zwyczajnie dużo słabsze od tego, co zaproponował film Schaffnera. Małpie społeczeństwo jest zbyt podobne do ludzkiego (ten sam ubiór, architektura miast, itd.), a sama historia ma w sobie mniej dramatyzmu i napięcia. Nie znaczy to jednak, że jest to kiepska książka. Czytało mi się ją przyjemnie dzięki dobremu stylowi autora; muszę przyznać, że narracja faktycznie ma w sobie coś z dzieł Herberta G. Wellsa, jak już ktoś wspomniał.
Jednak ostatecznie byłam rozczarowana. Może dlatego, że nie do końca polubiłam głównego bohatera powieści, a może dlatego, że tak bardzo lubię wersję filmową... Właściwie nie ma tu nic, co byłoby naprawdę godne uwagi, jeśli widziało się ekranizację. Uczciwie trzeba dodać, że w swoich czasach książka z pewnością musiała robić spore wrażenie. I zapewne może je zrobić jeszcze dziś, jeśli nie zna się filmów na jej podstawie - tylko czy jest tu ktoś taki?
Przeczytać można, ale polecić już trochę ciężko.
Niedawno odświeżyłam sobie film "Planeta małp" (1968) i w przypływie entuzjazmu postanowiłam zabrać się za książkę, na podstawie której powstał. Okazało się, że kinowy przebój jest luźną adaptacją powieści - co zwykle nie działa na korzyść ekranizacji. Jednak w tym przypadku film podobał mi się zdecydowanie bardziej niż książka.
Historia opowiedziana przez Pierre'a...
Zmusiłam się do dotrwania do 130 strony, po czym poddałam się ostatecznie po tych 10 rozdziałach. Nikt z trójki głównych bohaterów nie jest interesujący, fabuła też nieciekawa, a najgorsze, że akcja wlecze się zdecydowanie za powoli. A już najbardziej wlecze się w rozdziałach z Marią, czyli najnudniejszą główną bohaterką - mamy na przykład cały rozdział o tym, jak to Maria sprzedaje wodę, posuwający jej historię tylko o małą odrobinę na sam koniec... No fascynujące.
Do tego styl autora czy sposób budowania świata przedstawionego w niczym nie wynagradza tych podstawowych braków. A sama wizja upadającego świata - czy raczej jego części - zresztą również nie jest zbyt oryginalna. Plus fragmenty poświęcone rozważaniom nad ludzkimi zachowaniami (czasem w narracji, a czasem wepchnięte w nienaturalny sposób w dialogi) to nudne, wytarte oczywistości. Jak dla mnie nie warto.
Zmusiłam się do dotrwania do 130 strony, po czym poddałam się ostatecznie po tych 10 rozdziałach. Nikt z trójki głównych bohaterów nie jest interesujący, fabuła też nieciekawa, a najgorsze, że akcja wlecze się zdecydowanie za powoli. A już najbardziej wlecze się w rozdziałach z Marią, czyli najnudniejszą główną bohaterką - mamy na przykład cały rozdział o tym, jak to Maria...
więcej Pokaż mimo to