-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-01-01
2014-03-12
I to jest właśnie To!:)
Piąty numer Białego Orła jest pierwszym komiksem z tej serii w którym naprawdę poczułem, że mam do czynienia z superbohaterem. Poczułem to na jednej stronie, na której rozprawia się on z - do tej pory - swoim fizycznie największym przeciwnikiem. Całość jest świetnie narysowana, skadrowana i pokolorowana. I nie ma tam ani chmurki dialogu!
Poza tym komiks nadal notuje zwyżkę formy na każdym możliwym polu. Syrena w końcu wygląda bardziej na postać niż ozdobnik, obaj "Panowie" odpowiedzialni za kataklizm też bardzo ciekawie odgrywają swoje role. Jak i nowy, tajemniczy osobnik z dachu hotelu.
Dowcipy i humor tego numeru trafiają w perfekcyjne tony, zarówno bawiąc jak i dając pstryczka w noc konkurencji z zachodu. Nie odżegnując się jednak od niej.
Podsumowując "Wielka draka w stolicy" dowodzi, że Biały Orzeł ma potencjał nie tylko jako nowość, czy z powodów patriotycznych, ale jako komiks superbohaterski sam w sobie.
I utwierdza mnie w przekonaniu, aby kupić kolejne jego przygody.
I to jest właśnie To!:)
Piąty numer Białego Orła jest pierwszym komiksem z tej serii w którym naprawdę poczułem, że mam do czynienia z superbohaterem. Poczułem to na jednej stronie, na której rozprawia się on z - do tej pory - swoim fizycznie największym przeciwnikiem. Całość jest świetnie narysowana, skadrowana i pokolorowana. I nie ma tam ani chmurki dialogu!
Poza tym...
Podchodziłem do tej książki z niechęcią, ale w pełni mnie pochłonęła. Do tego stopnia, że pan Jacek zdołał mnie przekonać do swojej wizji powodów upadku Rzeczplitej. Złożył to gładko, składnie i przystępnie a opisał w sposób świetny.
Podchodziłem do tej książki z niechęcią, ale w pełni mnie pochłonęła. Do tego stopnia, że pan Jacek zdołał mnie przekonać do swojej wizji powodów upadku Rzeczplitej. Złożył to gładko, składnie i przystępnie a opisał w sposób świetny.
Pokaż mimo to2011-01-01
Książka ta jest bardzo ciekawą pozycją. Po pierwsze oferuje bardzo... neutralne podejście do współczesnej Rosji, pokazując tak wspaniałe rzeczy jak i problemy tego kraju jak i naszych z nim relacji.
Jest też świetnie napisana i ma ciekawą fabułę oraz bohaterów. Niektóre motywy pojawiają się znikąd, tak jak czasem w realnym życiu nieraz dziwne rzeczy stają nam na drodze niespodziewanie.
Jakbym miał się do czegoś przyczepić to do kwestii fantastycznych. Sprawiają wrażenie dodanych bardzo, baaardzo na siłę, aby spełnić wymagania "Fabryki...". A szkoda
Książka ta jest bardzo ciekawą pozycją. Po pierwsze oferuje bardzo... neutralne podejście do współczesnej Rosji, pokazując tak wspaniałe rzeczy jak i problemy tego kraju jak i naszych z nim relacji.
Jest też świetnie napisana i ma ciekawą fabułę oraz bohaterów. Niektóre motywy pojawiają się znikąd, tak jak czasem w realnym życiu nieraz dziwne rzeczy stają nam na drodze...
Akcja tej 248-mio stronicowej powieści zaczyna się spokojnie, od opisu Asgalunu, jedynego prawdziwego portu w Shemie. W nim to, w jednej z podlejszych tawern siedzi Conan, nudząc się bardzo. Wojen chwilowo nie ma, a i za awanturnictwo, czy złodziejstwo brać mu się już nie chce. Oczywiście, jeśli głód go bardziej przyciśnie to bez oporów odkurzy umiejętności nabyte w Shadizar czy Arenjun. Los, lub jak niektórzy wolą twierdzić – kaprys bogów – mają jednak inne plany.
Do tej samej gospody zagląda bowiem trójka nietypowych gości – hyperboryjska piękność, ogromny akwiloński szlachcić i drobny uczony. I szukają właśnie Conana, z imienia i nazwiska. Słyszeli bowiem o jego podróżach na dalekie obszary Czarnego Wybrzeża, nieoznaczone na zwyczajowych mapach. Sami planują się tam wybrać, aby odnaleźć brata szlachcica a męża Hyperboryki i chcą przewodnika, który zna się na rzeczy.
Owa wyprawa, najpierw po niespokojnym Zachodnim Oceanie, a następnie przez dżungle, sawanny, pustynie i góry Czarnych Królestw jest lwią częścią tej opowieści. I klimat po prostu z niej wycieka. JMR zabiera nas we wspaniałą, dobrze i barwnie opisaną podróż, podczas której odwiedzamy tak znane już ze słyszenia miejsca, jak rzeka Styks, zwana przez niektórych Nilusem, czy leżące u jej ujścia najbardziej otwarte na innych stygijskie miasto Khemi. Jak i odwiedzamy obszary kompletnie nowe, jak Wybrzeże Kości, czy przełęcz Rogów Shushtu.
Pozostałą część powieści również nie odbiega poziomu opisu tej wspaniałej podróży. Mamy tutaj tajemnice, magię, zdrady, stare klątwy, plemienne wojny i prastare istoty. Oraz świetnie napisane, krwiste i żywe postacie.
Począwszy od wspomnianej trójki, przez vanirskiego kapitana statku którym będą podróżować (dzięki któremu dowiadujemy się całkiem sporo o ludach północy, jak i relacjach między nimi), aż po stygijskiego kapłana, czy niezwykłego murzyńskiego przewodnika po niezbadanych lądach. Każda z tych postaci dostaje dość „czasu antenowego” abyśmy mogli wykreować sobie ich pełen wizerunek i to pomimo faktu, że dla zachowania tajemnicy i tajemniczości tym razem śledzimy tylko losy Conana. Gdy ktoś znika jemu z oczu, znika i nam.
Conana JMR opisuje dobrze. Jego barbarzyńca jest dzikim człowiekiem lasu, tylko z grubsza ociosanym przez cywilizację, a i to tylko w stopniu, który sam uznał za stosowny. Jest mściwy, honorowy i świetny w walce czy poruszaniu po bezdrożach. Nie odnosimy jednak wrażenia, że jest lepszy we wszystkim od wszystkich. Raczej, że wyprawa po prostu świetnie trafiła w jego obszar ekspertyzy.
Technicznie książka jest świetna. Zero błędów, nieścisłości, brakujących liter, czy słów. Porządna, dopracowania i zapewne nie raz sprawdzona robota Cezarego Frąca i Haliny Sychowiec, Liwii (piękne imię swoją drogą, młodzi rodzice, idziemy w tym kierunku a nie ku Jessicom) Drubkowskiej i Jadwigi Ochlińskiej.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana okładka, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Okładkę ponownie zdobi Ken Kelly i muszę powiedzieć, że jestem w szoku. Nie tylko z poziomu kunsztu artystycznego, KK to w końcu KK, klasa sama dla siebie. W osłupienie wprawia mnie fakt, że obraz niemal kompletnie pasuje do treści! Naprawdę, sam byłem zaskoczony. Co prawda wspomniana Hyperboryjka ma białe, a nie czarne włosy, a nagi małpolud nigdy nie dusi tu Conana, ale owszem, występują one w tej powieści. Popieram taką zgodność obiema rękami!
Słowem zakończone, Conan i skarb Pythonu to książka świetna! Idealnie obrazuje, że każdy rodzaj fabuły jest lepszy, gdy zrobi się go w wersji fantasy. Jest to tyle istotne, że nie mam pewności, czy oryginalnie nie miała to być zwykła powieść przygodowa, dziejąca się w XIX, czy XX wieku. Jeśli tak, to niech wszyscy autorzy się uczą od Robertsa jak dołożyć odpowiednią ilość elementów, aby wyszło z tego bardzo przyjemne, fantastyczne danie.
Tom ten mogę z czystym sumieniem polecić każdemu zwolennikowi powieści przygodowych, fantastycznych, a miecza i magii, oraz samego cyklu o Conanie w szczególności.
Akcja tej 248-mio stronicowej powieści zaczyna się spokojnie, od opisu Asgalunu, jedynego prawdziwego portu w Shemie. W nim to, w jednej z podlejszych tawern siedzi Conan, nudząc się bardzo. Wojen chwilowo nie ma, a i za awanturnictwo, czy złodziejstwo brać mu się już nie chce. Oczywiście, jeśli głód go bardziej przyciśnie to bez oporów odkurzy umiejętności nabyte w...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-04-01
Książka jest świetna, choć trochę ciężkawa. Bardziej niż powieść fabularna, przypomina opis świata.
Świat ten jest jednak genialny:) To moje ulubione rodzime uniwersum, choć wątki kosmiczne mam nadzieje, że autor już z niego odpuści.
Książka jest świetna, choć trochę ciężkawa. Bardziej niż powieść fabularna, przypomina opis świata.
Świat ten jest jednak genialny:) To moje ulubione rodzime uniwersum, choć wątki kosmiczne mam nadzieje, że autor już z niego odpuści.
Choć nie jest to moja ulubiona książka pana Jacka, to zdecydowanie jest najlepiej napisaną powieścią jego autorstwa. Wszystko od zawiązania akcji po iście epickie zakończenie trzyma przy kolejnych kartkach i daje wiele satysfakcji.
Choć nie jest to moja ulubiona książka pana Jacka, to zdecydowanie jest najlepiej napisaną powieścią jego autorstwa. Wszystko od zawiązania akcji po iście epickie zakończenie trzyma przy kolejnych kartkach i daje wiele satysfakcji.
Pokaż mimo to
System RPG, podręcznik historii, biały kruk... Cóż chcieć więcej?
A tak, wiem - dodatków! :)
System RPG, podręcznik historii, biały kruk... Cóż chcieć więcej?
A tak, wiem - dodatków! :)
Bez wątpienia razem z drugim tomem jest to moja ulubiona książka pana Jacka. Ogrom wiedzy jaką, niejako mimochodem nam przekazuje, jest niesamowity, ale i tak blednie w porównaniu z klimatem i fabułą. Dodatkowo świetnie pokazuje, na żywym, historycznym przykładzie, że sztampowe rzeczy znane z marnych filmów, czasem też zdarzają się w prawdziwym życiu.
Bez wątpienia razem z drugim tomem jest to moja ulubiona książka pana Jacka. Ogrom wiedzy jaką, niejako mimochodem nam przekazuje, jest niesamowity, ale i tak blednie w porównaniu z klimatem i fabułą. Dodatkowo świetnie pokazuje, na żywym, historycznym przykładzie, że sztampowe rzeczy znane z marnych filmów, czasem też zdarzają się w prawdziwym życiu.
Pokaż mimo toBez wątpienia razem z drugim tomem jest to moja ulubiona książka pana Jacka. Ogrom wiedzy jaką, niejako mimochodem nam przekazuje, jest niesamowity, ale i tak blednie w porównaniu z klimatem i fabułą. Dodatkowo świetnie pokazuje, na żywym, historycznym przykładzie, że sztampowe rzeczy znane z marnych filmów, czasem też zdarzają się w prawdziwym życiu.
Bez wątpienia razem z drugim tomem jest to moja ulubiona książka pana Jacka. Ogrom wiedzy jaką, niejako mimochodem nam przekazuje, jest niesamowity, ale i tak blednie w porównaniu z klimatem i fabułą. Dodatkowo świetnie pokazuje, na żywym, historycznym przykładzie, że sztampowe rzeczy znane z marnych filmów, czasem też zdarzają się w prawdziwym życiu.
Pokaż mimo toI tu wszystko zaczyna się rozwijać. Kunszt pana Jacka jest na najwyższym poziomie, a opisy batalistyczne momentami zapierają dech w piersi lepiej niż niejeden film o nieograniczonym budżecie. Czapki z głów.
I tu wszystko zaczyna się rozwijać. Kunszt pana Jacka jest na najwyższym poziomie, a opisy batalistyczne momentami zapierają dech w piersi lepiej niż niejeden film o nieograniczonym budżecie. Czapki z głów.
Pokaż mimo to2014-03-13
Zabójca demonów to bez wątpienia majstersztyk Kinga, przynajmniej jeśli idzie o sagę Gotreka i Felixa.
Opowieść poprowadzona jest po mistrzowsku, zawierając w odpowiednich proporcjach przygody, walkę i horror. Wraz z bohaterami odwiedzamy tu szereg miejsce, od krasnoludzkiej faktorii, przez gród Ulryka, Kislev po okryte tragiczną sławą Pustkowia Chaosu.
Podróż ta jest wspaniałym, nastrojowym elementem, pokazującym wiele z tajemnic i klimatów świata Warhammera. Jest to jedno z najlepszych na polskim rynku źródło informacji o krasnoludach.
Bohaterowie są silną podporą tej wspaniałej historii. Obok swoistego narratora historii, Felixa, ludzkiego Spamiętywacza i jego przyjaciela, szukajacego chwalebnej śmierci, krasnoludzkiego Zabójcę Gotrka, dostajemy wiele, wiele klimatycznych postaci tak drugo jak i trzecioplanowych.
Wśród tych drugich należy wymienić czarodzieja Maxa, czy kislevską szlachciankę Ulrykę i jej ojca, którzy dostaną więcej miejsca na rozwinięcie skrzydeł w kolejnych tomach.
Drugoplanowcy to z kolei krasnoludy, w tym dwaj rewelacyjni Zabójcy, Malakai Makaison i zwłaszcza Snorri Gryzonos. Obaj są doskonałym kontrastem dla Gotreka, jak i świetnym uzupełnieniem obrazu krasnoludzkich zabójców.
Akcja powieści toczy się wartko. Cały czas coś się dzieje, coś zmienia, ktoś walczy albo są inne problemy. Miejscami jest to równoważone humorystycznymi wstawkami, gdzie indziej barwnymi opisami świata i realiów.
Perłą w koronie tego dzieła jest ostatnia bitwa, będąca kwintesencją mrocznego klimatu tego świata. Jest ona słodko-gorzka i od czytelnika zależy na które elementy zwróci większą uwagę.
Niestety, powieść cierpi trochę przez niechlujstwo polskiego wydania. Da się to wyczuć zwłaszcza pod koniec książki, gdzie literówki stają się częstsze, gęściej też pojawiają się braki...kropek na końcach zdań, czy przeprowadzeń wypowiedzi do nowej linii.
Raz też autor albo tłumacz pogubili się w opisie kto jakiej broni używa.
Zaznaczyć też muszę, że wydawca zmarnował sporo papieru, zaczynając zawsze nowy rozdział na nieparzystych stronach. Lepiej by było jakby za te pieniądze zatrudnił kogoś do dokończenia korekty.
To wszystko jednak tylko smugi brudu na niemal nieskazitelnym klejnocie tej powieści, którą polecam każdemu.
Zabójca demonów to bez wątpienia majstersztyk Kinga, przynajmniej jeśli idzie o sagę Gotreka i Felixa.
Opowieść poprowadzona jest po mistrzowsku, zawierając w odpowiednich proporcjach przygody, walkę i horror. Wraz z bohaterami odwiedzamy tu szereg miejsce, od krasnoludzkiej faktorii, przez gród Ulryka, Kislev po okryte tragiczną sławą Pustkowia Chaosu.
Podróż ta jest...
2012-01-01
Ta książka po prostu wbija w ziemię. Świetny język, doskonały klimat, bardzo dobra fabuła :)
Ta książka po prostu wbija w ziemię. Świetny język, doskonały klimat, bardzo dobra fabuła :)
Pokaż mimo to2014-03-11
Po Pierwszym Locie przyszedł czas na pierwszą faktyczną przygodę. I autorzy uderzyli tym razem z grubej rury - oddając nam dwie surrealistyczne, prawie wszechpotężne istoty.
Muszę przyznać, że Pan Pyta i Pan Odpowiada z początku spowodowali u mnie mieszane uczucia. Wszechpotęga jest strasznie oklepanym tematem. Tu jednak, potraktowano ją w rewelacyjny sposób. Obie istoty nie są antagonistami, nie bezpośrednio. Są raczej siłami natury, z którymi trzeba się pogodzić.
Całość daje bardzo przyjemny klimat, znany z najlepszych opowieści fantasy.
Nie są to też jedyne nowe postaci jakie dostajemy. W tym numerze pojawia się też pierwsza polska superbohaterka - Syrena. Niestety nie dostaje zbyt dużo do roboty, bardziej będąc ozdobą, niż postacią. Niestety autorzy nie kryją się z tym zwykle rysując ją w taki sposób aby pokazać i dekolt i tyłek. Na szczęście mają w tym o wiele więcej taktu niż ich bardziej doświadczeni koledzy z zachodu, dzięki czemu kręgosłup Syreny nie jest z gumy.
Tutaj też pojawia się Obywatel, z miejsca ulubieniec publiczności. Brutalny, bezkompromisowy, uzbrojony w wysoce zaawansowany łom, którym bez oporów okłada przestępców. Bez trudu można się domyślać czemu tyle osób go lubi (choć i tak Rycerz Polski jest lepszy!).
Sam Biały Orzeł nie tylko musi poradzić sobie z kataklizmem, który za sprawą obu wszechwładnych istot nawiedził Warszawę. Musi również uporać się z bagażem doświadczeń i odkryć dokonanych w Pierwszym Locie.
Daje mu to bardzo ludzką stronę. Na szczęście nie przesadzono z tym, dzięki czemu nie stał się jęczącym męczennikiem jak wielu zachodnich superbohaterów na pewnym etapie swojej kariery.
Od strony graficznej, komiks jest po prostu piękny. Tła, kolory, dynamika czy same postaci wykreowano z prawdziwym artyzmem. Jedynie zbytnie eksploatacja seksowności Syreny psuje trochę odbiór.
Podsumowując, wszystkie wady jakie miał Pierwszy Lot zostały poprawione, historia postępuje szybko i nie jest przegadana.
Znaczny wzrost i tak dobrej już formy. Polecam.
(Mam wersję z inna okładką, tak tylko zaznaczam)
Po Pierwszym Locie przyszedł czas na pierwszą faktyczną przygodę. I autorzy uderzyli tym razem z grubej rury - oddając nam dwie surrealistyczne, prawie wszechpotężne istoty.
Muszę przyznać, że Pan Pyta i Pan Odpowiada z początku spowodowali u mnie mieszane uczucia. Wszechpotęga jest strasznie oklepanym tematem. Tu jednak, potraktowano ją w rewelacyjny sposób. Obie istoty...
2014-10-18
Tom ten ma zaskakująco nie pasujący tytuł i nie jest to wina naszego tłumaczenia. Gdybyśmy chcieli zachować motyw podziemi to trafniejsze by było „Conan i podziemie miłości”...
Ale, skoro to nie jest produkcja Digital Playgrounds, lepiej byłoby skupić się na tym co jest istotniejszym motywem powieści – śmierci zza grobu.
Fabuła tym razem zaczyna się łagodnie, wiosennie i sielankowo. Trzydziestoletni Conan jedzie do małego księstewka na północy Nemedii aby wziąć udział w turnieju dostępnym tak dla gminu jak i szlachty. Po drodze spotyka lokalnego obieżyświata, franta, obiboka i barda, który zna każdego i jest przez każdego lubiany. Nie inaczej jest z Conanem.
Razem docierają do bogatego, pogodnego i sprawnie zarządzanego księstwa, bez potworów, demonów, klątw, czy nawet zwykłych bandytów. Mądry książę już lata temu skutecznie uporał się z takimi problemami i ludziom żyje się dostatnio.
Tylko miejscami czasem narzekają na nowego doradcę swego pana i z jednej strony z nadzieją, z drugiej z trwogą oczekują turnieju, w którym i on planuje wziąć udział. Z nadzieja bo to ponoć fajtłapa, z obawą, bo jeśli wygra zdobędzie szlachectwo i stałe miejsce przy księciu, na którego ma zły wpływ.
Kiedy wróciłem po latach do tej powieści, z początku nie pamiętałem co mi się w niej tak podobało. Sielankowo, powolny początek był odświeżający, pozwalał odetchnąć i wręcz grzał dusze po mhroku czy mroku innych powieści fantasy, nawet z samej Czarnej Serii (a kto wie, czy nie głównie...). W końcu jednak novum mijało i co wtedy?
Wtedy autor pokazuje mistrzostwo w operowaniu nastrojem, kiedy sielanka stopniowo, na naszych bezsilnych oczach zmienia się w koszmar. Znaki mamy prawie od początku, o wszystkim jesteśmy ostrzeżeni, a nawet znając dalsze losy postaci wiemy co będzie. A mimo to nie jesteśmy przygotowani na wydarzenia.
Tym samym fabuła i klimat w tym tomie są naprawdę, naprawdę świetne.
Conana autor trochę przegina. Przez większość książki jakoś by to jeszcze uszło, ale pod koniec pada nagle takie zdanie, które trudno obronić. Co prawda ostatnia walka trochę to robi, ale bardziej zapamiętuje się niesmak po owym jednym zdaniu.
Pozostali bohaterowie wyszli autorowi znacznie lepiej. Tak wspomniany frant, który towarzyszy nam przez całą książkę jak i te drugorzędne. Księżna, kowal, szynkarz, wszyscy wypełniają swoje role społeczne, bądź fabularne, ale są opisani z taką dozą smaku, że można ich sobie bardzo łatwo wyobrazić.
Prawdziwym rarytasem jest natomiast główny zły. Z jednej strony nie jest nikim niezwykłym – nawet zagrożenie stanowi tylko lokalne. To jest jednak w mojej ocenie jego siła. Nie musi grozić śmierć i zniszczenie na skalę całego świata, abyśmy jako czytelnicy się przejmowali. Wystarczy śmierć jednej osoby, aby z historii zrobiła się tragedia. I autor zdaje sobie z tego sprawę.
I umie to wykorzystać!
Główny przeciwnik ma stosunkowo mało miejsca w powieści, ot tyle abyśmy też zdołali go znienawidzić, ale aby jego motywacja była dla nas zrozumiała. Do tego kilka luźnych zdań tu i tam urealniają go, jako kogoś mającego swoją przeszłość, swoje wcześniejsze sukcesy i porażki.
Forma jest dobra. Opisy dość barwne i emocjonalne. Choć miejscami zachowania postaci mogą wywołać westchnienie zniechęcenia, to są one rzadkie i mocno rozstrzelone.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Za okładkę odpowiada Michael Herrig, chyba debiutujący w ramach Czarnej Serii. Nie jestem pewien co o niej sądzić. Nie chodzi mi tu o kunszt artystyczny, okładka jest bowiem bardzo ładna.
Moje niezdecydowanie powoduje fakt, że choć ilustracja nie ma absolutnie nic wspólnego z fabułą, tak do tytułu pasuję idealnie. Cóż, trzeba będzie zostawić to bez pochwały czy nagany...
Podsumowując tom ten jest ciekawym zjawiskiem. Z jednej strony jest to bowiem typowe, rycerskie fantasy (w dodatku mam wrażenie, że oryginalnie nie miało wiele wspólnego z Conanem), z drugiej strony jest ono napisane naprawdę dobrze.
Zaryzykuję i polecę ten tom wszystkim wielbicielom Conana i nisko magicznego fantasy, oraz baśniowych klimatów.
Tom ten ma zaskakująco nie pasujący tytuł i nie jest to wina naszego tłumaczenia. Gdybyśmy chcieli zachować motyw podziemi to trafniejsze by było „Conan i podziemie miłości”...
Ale, skoro to nie jest produkcja Digital Playgrounds, lepiej byłoby skupić się na tym co jest istotniejszym motywem powieści – śmierci zza grobu.
Fabuła tym razem zaczyna się łagodnie, wiosennie i...
Zawiązanie akcji jest podobne jak w filmie. Conan i jego przyjaciel Malak ukradli stertę klejnotów, a gdy zatrzymują się aby wypocząć, atakują ich zamorańscy strażnicy. W walce ginie ich znacznie mniej niż w filmie, lepiej też przestawiono czemu nie używają śmiercionośnej broni. Bobmata powstrzymuje atak rogiem, a nie...procą?
W każdym razie Taramis przedstawia Conanowi swoją ofertę, przy czym doskonale wie o Valerii. Okazuje sie, że powód dla którego Cymerianin ma towarzyszyć jej bratanicy jest nie tyle kunszt (nikt nie nazywa go mistrzem złodziei, ba wszyscy wiedzą, że jeśli o to rzemiosło chodzi to Malak jest o wiele lepszy), a fakt jego, niespotykanego w Zamorze wyglądu, który również opisano w Zwojach ze Skelos.
Tym czego księżniczka nie mówi Conanowi jest prawdziwy cel wyprawy. Ot ma towarzyszyć/ochraniać dziewczynę, która ma zdobyć dwa magiczne skarby. Po co, na co, to już nie jego sprawa. Dagoth nie jest wspomniany ani razu, jego posąg również jest ukryty przed wzrokiem postronnych.
I tak Conan wyrusza, początkowo tylko z Jehnną i Bombatą, później zgarniając kolejnych członków drużyny. Tym razem nikt nie jest pominięty, tylko Malak również musi dołączyć na szlaku.
A warto też wspomnieć, że scena z wielbłądami przedstawiona została inaczej, w o wiele sensowniejszy i mniej komediowy sposób.
Podsumowując fabuła została przedstawiona dokładniej, w wielu elementach lepiej. Dodane zostały wątki romansowe, postacie poboczne dostają o wiele większą rolę (miejscami), dialogi też są lepiej napisane.
Niestety, na minus muszę zaliczyć fabule wg. Jordana przejście w kierunku klasycznego podziału na „dobro i zło”. Zula nagle przestała być bandytką, a tymi złymi byli mieszkańcy wioski na którą napadła. Filmowy Thoth-Amon (z oczywistych powodów przemianowany tutaj na Amon-Rama) natomiast przestał być enigmatycznym arcymagiem o którym nic nie wiemy i stał bardziej schematycznym złym czarodziejem.
Wielka szkoda, bowiem filmowy Conan Niszczyciel był pod tym względem ewenementem w dziedzinie fantasy, z jego niejednoznacznymi moralnie postaciami. Dopiero teraz, mocno nieudolnie, próbuje to powtórzyć Gra o Tron, ale brakuje jej klimatu i logiki.
Ciekawie, choć momentami niespójnie przedstawiony jest sam Cymerianin. Z opisów wyglądu tak jego wiek jak i postura zmieniają się kilkukrotnie od nastolatka do młodego mężczyzny i od mocno zbudowanego po olbrzyma. Umiejętności oddano równie dobrze jak w filmie, tak jeśli idzie o siłę, co o zdolność walki. W dialogach dodano zmiankę o wspinaczce, co też jest plusem.
Nietypowo natomiast oddano charakter Conana, poprzez dodanie mu obsesji. Okazuje się bowiem, że ma on wobec Valerii jakiś dług, który spłacić chce za wszelką cenę. Nie wiem o co chodzi, ale to, wraz z kilkukrotną wzmianką złotego amuletu ze smokiem jaki od niej utrzymał, wprawia mnie w przekonanie, że Jordan napisał swoją nowelizację Conana Barbarzyńcy, której niestety u nas nie wydano. A szkoda, bo nie mogła być raczej gorsza od tego co zaoferowali nam Carter i de Camp.
Wracając jednak do tematu to oprócz obsesji świetnie oddano pozostałe jego cechy. Lojalność wobec przyjaciół, odwagę, determinację, pogardę dla cywilizowanych tytułów i konwenansów. To ostatnie tworzy w epilogu świetny motyw.
Najlepsze jest jednak rozwiązanie kwestii walki z samym bogiem na końcu i to jak, oraz czemu do niej dochodzi.
Postacie drugoplanowe są gigantyczną przewagą książki nad filmem.
Najlepszym tego przykładem jest Malak. Komediową, zrzędzącą i irytującą karykaturę godną filmowej wersji Dudgeons&Dragons, Jordan kilkoma zabiegamy przerobił na pewnego siebie, zuchwałego złodzieja. Nie tylko już nie irytuje, ale jest przydatnym towarzyszem podróży, miejscami istotnym dla fabuły.
Zula jak już wspomniałem nie jest bandytką a najemniczką, do tego mniej przypomina sztandar wojującego feminizmu, a bardziej osobę z krwi i kości.
Akiro zyskał cały zasób mocy magicznych, od strzelania kulami ognia i piorunami, po magiczne pułapki. Jego charakter również stał się bardziej... seniorski. Zdarza mu się chwytać innych za słówka, mówić pobłażliwie, czy wręcz naigrywać. Tylko zmiany wyglądu nie jest pewien, Jordan zrobił go bowiem pulchnym. Pulchny Mako? Nie, to nie pasuje.
Jehnna jest kolejnym plusem. Okazuje się bowiem, że jej „niewinność” której wymaga Dagoth jest kwestią ducha, a nie ciała, co jest zawsze miłą odskocznią od oklepanych schematów. Co więcej RJ tak ją opisuje i wyjaśnia jak została tym niewinnym kwiatuszkiem. Do tego zrobili ją czarnowłosą, co jest znacznie logiczniejsze zważywszy na kraj pochodzenia.
Taramis i Bombata również mają swoje drobne zmiany, wszystkie na plus.
Najgorzej oceniam zmianę w samum Dagothcie, który z siły natury stał się bardziej postacią. Gada, ma humory itd. Tym samym jego możliwości czynią go czymś z prozy H.P. Lovcrafta, podczas gdy teksty odsuwają od niej. Tak więc mieszane odczucia.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Co do ilustracji to tym razem jest ona zaskakująco pasująca. Długowłosy kulturysta pasuje w pełni na Conana, czarnowłosa piękność natomiast na Jehnnę. Tło też pasuje, bowiem tak opisane są góry przez które podróżują bohaterowie.
Za projekt okładki odpowiada Zbigniew Dowgiłło, ale czy to oznacza, że on narysował ową ilustrację – nie wiem.
Podsumowując Conan Niszczyciel to naprawdę świetna powieść i rewelacyjna nowelizacja dobrego filmu. Wciąga, czasem śmieszy, ogólnie daje wiele rozrywki. Co więcej końcówka próbuje wpasować wydarzenia z filmów w cykl książkowy.
Szczerzę mogę ją polecić każdemu fanowi fantastyki przygodowej.
Zawiązanie akcji jest podobne jak w filmie. Conan i jego przyjaciel Malak ukradli stertę klejnotów, a gdy zatrzymują się aby wypocząć, atakują ich zamorańscy strażnicy. W walce ginie ich znacznie mniej niż w filmie, lepiej też przestawiono czemu nie używają śmiercionośnej broni. Bobmata powstrzymuje atak rogiem, a nie...procą?
W każdym razie Taramis przedstawia Conanowi...
2014-01-01
Akcja tej 209-cio stronnej powieści dzieje się w ogarniętej buntem wschodniej prowincji Koth – Tantuzjum. Tam to w trakcie swojego najemniczego życia przybywa Conan, chcąc zaciągnąć do Wolnej Kompani swojego przyjaciela – brythuńczyka Hundolfa. Tysiące żołnierzy fortuny z wszystkich stron świata przybyło już do obozu pod miastem, gotowych za uczciwy grosz przelewać krew w walce z królem koth – Strabonusem.
To jednak dopiero początek bardzo zbitej, ale świetnie nakreślonej historii. Wątki zmieniają się i pojawiają naturalnie, dialogi są żywe i przyjemne, a istotne zwroty akcji odpowiednio, ale dyskretnie zaznaczone. Nawet największy z samej końcówki powieści.
W efekcie dostajemy opowieść dającą dużo przyjemności i wciągającą na swoje tory. Jest tu batalistyka, przygoda, tajemnica, nawet duża jak na książki o Conanie doza romansu.
Sam Cymerianin opisany został w sposób świetny. Tak gdy chodzi o charakter jak i możliwości. Jest świetnym wojownikiem, zna się na taktyce i wspinaczce, a do tego jest niezwykle silny. Carpenter zachował jednak umiar, który czyni z Conana bohatera, a nie podręcznikowy przykład przegięcia.
Pozostali bohaterowie są napisani równie dobrze, tak sojusznicy, wrogowie czy neutralni. Z racji mnogości prawie nikt nie dostaje znacznej ilości miejsca, autor jednak skutecznie kreśli w naszej wyobraźni ich obraz i zaznacza charaktery.
Od strony technicznej „Conan renegat” również prezentuje się bardzo dobrze. Nie trafiłem w nim na żadne błędy, czy literówki. Niektórym może jednak zgrzytnąć forma składania zdań przez pana Marka Mastelarza, który odpowiada za tłumaczenie. Jest to jednak tylko kwestia gustu.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek. Choć papier zdaje się być niższej jakości niż zwykle.
Okładkę ponownie zdobi Ken Kelly i jest ona dobra w swojej prostocie. Po fakcie mogłaby chyba zdobić większość tomów, jeśli tylko obok Conana w treści pojawia się czarnowłosa dziewoja, ale jak na Czarną Serię nie mam prawa narzekać.
Podsumowując Conan Renegat to książka świetna. Gdybym miał jej coś zarzucić, to stwierdziłbym, że jest za krótka. Tak świetna treść zasługiwała na dłuższą formę, o jakieś pięćdziesiąt, czy sto stron.
Tym samym tom ten polecam każdemu fanowi fantastyki.
Akcja tej 209-cio stronnej powieści dzieje się w ogarniętej buntem wschodniej prowincji Koth – Tantuzjum. Tam to w trakcie swojego najemniczego życia przybywa Conan, chcąc zaciągnąć do Wolnej Kompani swojego przyjaciela – brythuńczyka Hundolfa. Tysiące żołnierzy fortuny z wszystkich stron świata przybyło już do obozu pod miastem, gotowych za uczciwy grosz przelewać krew w...
więcej mniej Pokaż mimo toCo tu dużo mówić, Komuda to Komuda. Opowiadania są żywe, gładkie i z zacięciem. Kto chce poczuć klimat Dzikich Pól (np, przed sesją) niech sięga jak po swoje.
Co tu dużo mówić, Komuda to Komuda. Opowiadania są żywe, gładkie i z zacięciem. Kto chce poczuć klimat Dzikich Pól (np, przed sesją) niech sięga jak po swoje.
Pokaż mimo to2013-01-01
Książka ta wspaniale rozbudowuje uniwersum znane z Czarnego Horyzontu, pozostając moim ulubionym światem.
Jedyną wadą tej książki jest dołożenie starego opowiadania na końcu. Nie rozumiem po co pan Tomasz to zrobił. Odbiega ono negatywnie od pozostałych pod każdym możliwym względem
Książka ta wspaniale rozbudowuje uniwersum znane z Czarnego Horyzontu, pozostając moim ulubionym światem.
Jedyną wadą tej książki jest dołożenie starego opowiadania na końcu. Nie rozumiem po co pan Tomasz to zrobił. Odbiega ono negatywnie od pozostałych pod każdym możliwym względem
2014-03-04
Książka jest świetna. Porusza rzadko u nas dostępną tematykę okresu wojen napoleońskich, robi to przy tym w naprawdę przyjaznej formie.
Fabuła jest wartka i szybko się zmieniająca, postaci barwne, a opisy jak na współczesną literaturę - dość obrazowe.
Pan Andrzej bardzo ciekawie rozpoczyna przygody swojego bohatera, który w tym tomie nie jest nawet (według współczesnych norm) pełnoletni. Daje to wielkie nadzieje na przyszłość i mam nadzieje, że nie braknie autorowi weny i samozaparcia aby stworzyć o nim wiele tomów. Jest po temu wyraźnie miejsce.
Jedynie końcówka psuje troszkę efekt, sprawia bowiem wrażenie dość pośpieszonej. Na minus muszę też zaliczyć wydawnictwu marnowanie sporej ilości papieru na puste strony. Naprawdę nic by się nie stało, gdyby nowe rozdziały zaczynały się też na parzystych stronach.
W każdym razie z niecierpliwością czekam na Szablę Sobieskiego :)
Książka jest świetna. Porusza rzadko u nas dostępną tematykę okresu wojen napoleońskich, robi to przy tym w naprawdę przyjaznej formie.
Fabuła jest wartka i szybko się zmieniająca, postaci barwne, a opisy jak na współczesną literaturę - dość obrazowe.
Pan Andrzej bardzo ciekawie rozpoczyna przygody swojego bohatera, który w tym tomie nie jest nawet (według współczesnych...
Świetna kontynuacja "Chorągwi...". To co w tamtej książce było dobre, tutaj jest jeszcze lepiej rozwinięte - opis Rosji, fabuła, działania i charakter głównego bohatera.
Niestety, to co było wadą, wątki fantastyczne, tutaj poniekąd jest nadal. Przynajmniej w mojej ocenie, choć niektórzy pewnie się nie zgodzą. Dlatego nie obniżam swojej oceny.
Świetna kontynuacja "Chorągwi...". To co w tamtej książce było dobre, tutaj jest jeszcze lepiej rozwinięte - opis Rosji, fabuła, działania i charakter głównego bohatera.
Pokaż mimo toNiestety, to co było wadą, wątki fantastyczne, tutaj poniekąd jest nadal. Przynajmniej w mojej ocenie, choć niektórzy pewnie się nie zgodzą. Dlatego nie obniżam swojej oceny.