-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
Kolejny kamyczek do ogródka "zła, rasistowska Ameryka", który ludzie pokroju Wilkerson będą uprawiać pomimo rosnącej liczby dowodów, że ich ogródek to w rzeczywistości wielkie wysypisko śmieci.
Pulitzera otrzymała również Nikole Hannah-Jones za nieudaną próbę wmówienia Amerykanom, że ich kraj istnieje nie od 1776, a od 1619 roku. I zapewne za ataki na prawdziwych badaczy historii Ameryki, którzy na Projekcie 1619 nie pozostawiali suchej nitki. Takich jak James McPherson, do którego zarzutów Hannah-Jones odniosła się, bredząc na swoim Twitterze, że jest "białym historykiem" i na tym kończąc sprawę.
Kolejny kamyczek do ogródka "zła, rasistowska Ameryka", który ludzie pokroju Wilkerson będą uprawiać pomimo rosnącej liczby dowodów, że ich ogródek to w rzeczywistości wielkie wysypisko śmieci.
Pulitzera otrzymała również Nikole Hannah-Jones za nieudaną próbę wmówienia Amerykanom, że ich kraj istnieje nie od 1776, a od 1619 roku. I zapewne za ataki na prawdziwych badaczy...
Jedna z tych wielkich powieści, do których będę wracać, aby zobaczyć, ile umknęło mi przy pierwszej lekturze.
Książka formalnie prosta, bez wynalazków i eksperymentów cechujących. Czyta się szybko, polecam nawet jeśli ktoś jest zapracowany i ma ochotę na coś lżejszego.
Pracuję też jako nauczyciel akademicki i mogę potwierdzić, że zjawisko, które Williams opisuje na przykładzie doktoranta Walkera i jego promotora Lomaxa, dotarło już na polskie uniwersytety. Rola erudycji i faktycznej bystrości maleje na rzecz sprytu w wygrywaniu grantów i biegłości w używaniu zaimków. Uczelnie upodabniają się do korporacji, co dokładnie przewidział Bill Readings w "Uniwersytecie w ruinie". Stoner by płakał.
Jedna z tych wielkich powieści, do których będę wracać, aby zobaczyć, ile umknęło mi przy pierwszej lekturze.
Książka formalnie prosta, bez wynalazków i eksperymentów cechujących. Czyta się szybko, polecam nawet jeśli ktoś jest zapracowany i ma ochotę na coś lżejszego.
Pracuję też jako nauczyciel akademicki i mogę potwierdzić, że zjawisko, które Williams opisuje na...
Tylko podczas jednego ataku dronów podwójnego uderzenia, przeprowadzonego przez Baracka Obamę w Jemenie w 2011 roku, zginęło 55 osób, w tym 21 dzieci. A teraz żona zbrodniarza wojennego uczy, jak budować związki i trwałe relacje społeczne.
Tylko podczas jednego ataku dronów podwójnego uderzenia, przeprowadzonego przez Baracka Obamę w Jemenie w 2011 roku, zginęło 55 osób, w tym 21 dzieci. A teraz żona zbrodniarza wojennego uczy, jak budować związki i trwałe relacje społeczne.
Pokaż mimo to
Zgrabne powieścidło idealne na długą podróż pociągiem, stąd cztery gwiazdki.
Do książki wybitnej sporo jednak "Alamutowi" brakuje. Wbrew temu, co twierdzi autor, asasyni nie zabijali pod wpływem haszyszu - ten ostatni prawdopodobnie wspomagał wywoływanie transu, w którym stawali się podatni na nauki Starca z Gór. Opisy przeżyć po haszyszu jakby drewniane - czy ten narkotyk rzeczywiście produkuje potężne wizje, jak sugeruje Bartol? W przeszłości nie raz miałem do czynienia z tą substancją i nic podobnego nie pamiętam. Od Marco Polo swoją drogą wiemy, że do rzekomego raju asasyni trafiali po zażyciu opium, a nie haszyszu, jak chciałby Bartol. Opis, który nie różnicuje takich spraw, nie może być dobry.
Sięgałem również po powieść z nadzieją dowiedzenia się czegoś więcej o ezoterycznej nauce izmailitów i Al-Hakima. Autor tymczasem nie potrafi nawet zrozumiale wytłumaczyć 9-stopniowego systemu wtajemniczeń, który obowiązywał w tej sekcie. Na przykład czytamy, że tym, którym pierwszy stopień interpretacji Koranu nie wystarczał, mówiono, że Koran to metafora wielkiej tajemnicy. I to wszystko. Ale co to znaczyło, że Koran to "metafora wielkiej tajemnicy"? Jaka była dokładna treść tego typu nauk? Pomijam już tutaj fakt, że z kolei na s. 542 treść drugiego stopnia ma zawierać jasny regulamin dla wiernych walczących z bronią w ręku. Jak ten opis ma się do opisu ze s. 182, o którym wspominam wyżej?
No i na koniec (s. 542), przy okazji opisywania dalszych planów Starca z Gór,, z 9 stopni raptem robi się 5. Co to ma być?
Nie przekonała mnie wreszcie charakterystyka filozofii naczelnej postaci powieści, czyli owego osławionego ibn Sabbaha. Naprawdę nie wierzę, aby osoba z tamtej epoki - a do tego osoba tak wybitna - była w stanie snuć egzystencjalistyczne rozważania o pustym wszechświecie na poziomie licealisty mającego poważne problemy z dojrzewaniem.
Zgrabne powieścidło idealne na długą podróż pociągiem, stąd cztery gwiazdki.
Do książki wybitnej sporo jednak "Alamutowi" brakuje. Wbrew temu, co twierdzi autor, asasyni nie zabijali pod wpływem haszyszu - ten ostatni prawdopodobnie wspomagał wywoływanie transu, w którym stawali się podatni na nauki Starca z Gór. Opisy przeżyć po haszyszu jakby drewniane - czy ten...
Dla kobiet, które chcą stworzyć szczęśliwy związek. Każda mądra pani o tym wie ;)
Dla kobiet, które chcą stworzyć szczęśliwy związek. Każda mądra pani o tym wie ;)
Pokaż mimo to"Ruda sfora" otworzyła mnie na szamanizm syberyjski. Ps. Maju, spoczywaj w pokoju.
"Ruda sfora" otworzyła mnie na szamanizm syberyjski. Ps. Maju, spoczywaj w pokoju.
Pokaż mimo to
Warto dla porównania sięgnąć po "W ciemniej dolinie", którą opublikowało ostatnio po polsku Czarne, aby zobaczyć, jak fascynująco można pisać o schizofrenii. Ale nie tylko o formę chodzi. Kandel pomija badania prowadzone w tej materii przez takich tuzów jak Robert Friedman współodpowiedzialna za kolosalny postęp w dziedzinie badań nad genetycznymi uwarunkowaniami tej choroby. Btw. niezwykle ciekawe o tych sprawach opowiada autor wspomnianej wyżej pracy, Robert Kolker.
"Zaburzony umysł" to również najgorzej napisana pozycja z zakresu neurokognitywistyki, którą czytałem w ciągu ostatnich lat. Książka jest po prostu nudna.
Jestem w szoku, że umysł pokroju Erica Kandel potrafił spłodzić takiego gniota.
Warto dla porównania sięgnąć po "W ciemniej dolinie", którą opublikowało ostatnio po polsku Czarne, aby zobaczyć, jak fascynująco można pisać o schizofrenii. Ale nie tylko o formę chodzi. Kandel pomija badania prowadzone w tej materii przez takich tuzów jak Robert Friedman współodpowiedzialna za kolosalny postęp w dziedzinie badań nad genetycznymi uwarunkowaniami tej...
więcej mniej Pokaż mimo to
" [...] prowadziły nas gwiazdy... gwiazdy, wytrącone ze swych orbit. Żyjemy w czasach apokalipsy socjalizmu, towarzyszu Ryżyk...".
Arcydzieło na pewno to nie jest. Inaczej jak określilibyśmy "Ulissessa", "Makbeta" i "Mahabharatę"? Z pewnością jednak jest to dzieło wspaniałe, wybitne i wstrząsające.
Książka rosyjskiego, anarchizującego trockisty, który żył w czasach formowania się systemu Związku Radzieckiego. Serge pokazuje, dlaczego ten system ostatecznie zawiódł: bo był próbą stworzenia nowego społeczeństwa od podstaw. Społeczeństwa zaś nie da się stworzyć. Wyłania się ono wskutek trwającej przez wieki interakcji milionów indywiduów ludzkich.
Takim społeczeństwem było na przykład rosyjskie chłopstwo zniszczone przez Stalina. W jednym z rozdziałów Serge pokazuje, jak świetnie funkcjonujące, wielopokoleniowe gospodarstwa w jednym momencie zastąpione zostały przez kołchozy, które - sterowane odgórnie, rękoma planistów - musiały stać się siedliskiem śmierci i zniszczenia. Między innymi dlatego, że chłopi woleli wykończyć konie zamiast oddać je gospodarstwom kolektywnym oraz dlatego, że chłopi "nie przykładali się do obsiewania pól, których nie uważali za swoje".
"Dziś potrzebne są książki gwałtowne, pełne nieodpartej historycznej algebry, pełne bezlitosnych oskarżeń, książki, które osądzą ten czas: każda ich linijka powinna być wypełniona nieskazitelną mądrością, powinna być wydrukowana czystym ogniem" - pisze autor w innym miejscu. Dzieło Serge'a bez wątpienia jest taką książką.
" [...] prowadziły nas gwiazdy... gwiazdy, wytrącone ze swych orbit. Żyjemy w czasach apokalipsy socjalizmu, towarzyszu Ryżyk...".
Arcydzieło na pewno to nie jest. Inaczej jak określilibyśmy "Ulissessa", "Makbeta" i "Mahabharatę"? Z pewnością jednak jest to dzieło wspaniałe, wybitne i wstrząsające.
Książka rosyjskiego, anarchizującego trockisty, który żył w czasach...
2021-06-07
Książka Pollana to naukowy reportaż o historii i współczesności badań nad psychodelikami.
Ciekawie wygląda próba krytycznej oceny kaskaderskich i antynaukowych poczynań T. Leary'ego, dzięki którym psychodelikom na trwałe przypięto łatkę wywrotowej substancji zażywanej przez oszołomów. Pollan przypomina również niesłusznie zapomniane nazwiska wielkich, którzy na długo przez Leary'ym interesowali się halucynogenami, włączając je do terapii psychodynamicznej w celu niwelowania wpływu mechanizmów obronnych stanowiących dużą przeszkodę w psychoterapii.
Leary ani więc nie był pierwszy, ani ostatni. Był krzykaczem, który bardziej zaszkodził, niż pomógł.
Prowadzone na długo przed nim (a to jest baaardzo ciekawe) eksperymenty miały więcej wspólnego z establishmentem niż kontrkulturą. Pollan jest zresztą zdania, że kontrkultura - a więc, jeśli dobrze rozumiem: Lato Miłości, Charles Manson, beatnicy, Allen Ginsberg i Woodstock - była efektem prowadzonego przez CIA eksperymentu, który w pewnym momencie wyrwał się spod kontroli. Pomijając Gordona Wassona (bankiera z Wall Street, "odkrywcy" Marii Sabiny), autor sporo uwagi poświęca Alowi Hubbardowi, wpływowej postaci powiązanej z amerykańskim wywiadem. Gdyby nie on, informacja o istnieniu LSD prawdopodobnie nie przedostałaby się do masowego obiegu w Stanach Zjednoczonych lat 50-tych i 60-tych.
Tę dwuznaczność psychodelików dobrze widać w ich podstawowej właściwości, której dotąd nie poświęcano należytej uwagi. Meskalina czy psylocybina dramatycznie zwiększają podatność na sugestię. Na ile więc, powszechnie im przypisywane, doświadczenia unii z Absolutem, wyjścia poza ego czy harmonii z naturą są immanentnym efektem ich zażywania, a na ile warunków i nastawień (set & settings)?
Być może doświadczenia te nie są wcale korelatem obecności psylocybiny czy kwasu lizerginowego w ciele człowieka, ale kulturowo indukowanych memów (Pollan: "To, co dla jednej osoby było 'depersonalizacją', dla kogoś innego mogło być 'poczuciem jedności'"). Zdaniem Pollana współczesne, globalne doświadczenie halucynogenne zostało w dużej mierze ukształtowane nie przez pejotl czy grzyby, ale przez prace takie jak "Drzwi percepcji". Wielcy pisarze pokroju Huxleya "odciskają piętno na świecie za sprawą swoich umysłów, a doświadczenie psychodeliczne już zawsze będzie nosić niezatarty ślad pozostawiony przez Huxleya".
Wszakże jedno wydaje się niezmienną cechą doświadczenia psychodelicznego, niezależną od otoczenia i nastawienia. Sugeruje ją ich nazwa będąca złożeniem dwóch greckich słów: "psyche" oraz "delos" (objawiający/pokazujący). Psychodeliki to zatem środki "objawiające/pokazujące umysł".
Co w tym szczególnego? Od siebie dodam, że zdaniem takich myślicieli, jak Thomas Metzinger, spędzamy życia w tunelach Ego, których ściany według filozofa mają być "transparentne", przezroczyste. Innymi słowy: wszystko to, co podsuwa nam umysł traktujemy serio, jak rzeczywistość; nie dostrzegamy reprezentacyjnego charakteru naszych spostrzeżeń oraz myśli.
Po przeczytaniu książki Pollana zaryzykowałbym tezę, iż dzięki psychodelikom ściany tunelu Ego tracą cechę przezroczystości, a podmiot uzyskuje bezpośredni wgląd w prawdziwą naturę doświadczenia będącego tworzoną w czasie rzeczywistym przez mózg symulacją.
Pytany o przyczynę cierpienia, Sam Harris lubi mawiać: "you're lost in thought". Myślimy nawet o tym nie nie wiedząc. Wydaje się, że psychodeliki uwyraźniają myśli i nastawienia, pozwalają lepiej je ujrzeć. Nic dziwnego, że po udanej sesji ludzie często zaczynają medytować, widzą bowiem, jak fascynujący, niezgłębiony jest umysł w swojej nieustannej, pozornie banalnej aktywności.
Analogia między medytacją a doświadczeniem psychodelicznym to kolejny temat książki. Autor jest zdania, że obie technologie bazują na wyciszaniu sieci wzbudzeń podstawowych będącej tą częścią mózgu, która najbardziej się uaktywnia podczas zatracania się w myślach i nastrojach - czyli zawsze wtedy, gdy tracimy uważność.
Wspomniana sieć neuronalna stanowi domyślny tryb działania mózgu. Za sprawą jej działania w umyśle pojawiają się treści ciążące ku podmiotowi: "[...] ku - jak pisali Davidson i Goleman w "Trwałej przemianie" - najróżniejszym drobiazgom związanym z opowieścią, którą snujemy o nas samych. Domyślny tryb działania mózgu umieszcza każde wydarzenie w kontekście tego, jak się ono odnosi do nas samych, każdego z nas umieszczając w centrum (...) wszechświata".
Eksperymenty Judsona Brewera, do których Pollan często się odwołuje pokazują, że u doświadczonych praktyków medytacji sieć wzbudzeń podstawowych jest mniej aktywna niż u osób z grupy kontrolnej. I teraz najciekawsze: to samo dzieje się podczas doświadczeń psychodelicznych. Pisze Pollan: "(...) to właśnie Brewer odkrył, że mózgi ludzi o dużym doświadczeniu w medytacji wyglądają bardzo podobnie do mózgów ludzi na psylocybinie: zarówno praktyka medytacyjna, jak i psychodeliki radykalnie zmniejszają aktywność w sieci wzbudzeń podstawowych".
Oczywiście rodzi się pytanie, czy jednorazowa sesja psychodeliczna trwale wycisza wspomniany obszar mózgu - tak jak to robi regularna medytacja. Z tego, co przeczytałem, książka nie dostarcza odpowiedzi na to pytanie. Trzeb poczekać na dalsze badania. Albo... czym prędzej zasiąść do medytacji.
Książka Pollana to naukowy reportaż o historii i współczesności badań nad psychodelikami.
Ciekawie wygląda próba krytycznej oceny kaskaderskich i antynaukowych poczynań T. Leary'ego, dzięki którym psychodelikom na trwałe przypięto łatkę wywrotowej substancji zażywanej przez oszołomów. Pollan przypomina również niesłusznie zapomniane nazwiska wielkich, którzy na długo...
2020-10-25
Cenna pozycja, szczególnie w czasach, kiedy na Zachodzie Dhamma jest coraz częściej zawłaszczana przez lewicę. Batchelor przekonująco argumentuje za czymś, co można by nazwać ponadkulturowym, kognitywnym rdzeniem buddyzmu dającym narzędzia do pracy nad sobą w niestałym, nieprzewidywalnym świecie - narzędzia, które sympatykom partii Razem mogą być przydatne nie mniej niż Samowi Harrisowi, konserwatywnym rewolucjonistom czy Azjatom z ich zamiłowaniem do wojny (fragment o Koreańczykach, którzy na jeden dzień przerywają odosobnienie medytacyjne, by wziąć udział w szkoleniu wojskowym doprawdy wspaniały).
Batchelor - jak chyba nikt wcześniej - przybliżył mi również historycznego Buddę. Książka jest tak pomyślana, że w II części autor opisuje wrażenia z pobytu w miejscach życia. Przejmujące są opisy melancholii zapadłych dziur, które zostały po niegdyś kwitnącej stolicy klanu Śakjów czy po Radźagasze, jak gdyby potwierdzając kluczowe, buddyjskie rozpoznanie rzeczywistości: wszystko, co powstaje, podlega rozpadowi i nie jest mną.
Cenna pozycja, szczególnie w czasach, kiedy na Zachodzie Dhamma jest coraz częściej zawłaszczana przez lewicę. Batchelor przekonująco argumentuje za czymś, co można by nazwać ponadkulturowym, kognitywnym rdzeniem buddyzmu dającym narzędzia do pracy nad sobą w niestałym, nieprzewidywalnym świecie - narzędzia, które sympatykom partii Razem mogą być przydatne nie mniej niż...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-11
Od dawna uważam Harrisa za jednego z najciekawszych żyjących amerykańskich intelektualistów. Trzeba mieć cojones, żeby głosić takie niepoprawne politycznie poglądy na temat islamu, prawa do posiadania broni palnej i szkodliwych skutków działalności ruchu Black Lives Matter, a jednocześnie nie pozwolić sobie przykleić łatki oszołoma.
Tematem książki jest świadomość, którą Harris bada z dwóch perspektyw: jako doświadczony praktyk medytacji i jako neuronaukowiec (napisał doktorat pod kierunkiem Marco Iacoboniego, wypada więc założyć, że faktycznie wie, o czym pisze). To chyba właśnie połączenie obu perspektyw w jedną narrację powoduje, że książka jest taka dobra.
Praktykujący znajdą w niej szereg uwag, które mogą pomóc w doświadczalnym ujęciu takich kwestii, jak iluzoryczność "ja". Osoby natomiast, które nie miały do tej pory do czynienia z praktyką, znajdą solidne argumenty na rzecz jak najszybszego nadrobienia tej zaległości (choć tutaj późniejsza "Trwała przemiana" Davidsona i Golemana wydaje się jednak niezastąpiona). Nie do końca mnie przekonała krytyka therawady, choć z drugiej strony fajnie pokazał specyfikę dzogczen, mającego umożliwić natychmiastowe doświadczenie niedwoistości, do którego potem będzie się wracać w dowolnej chwili. Tak czy owak, wydaje się, że w obu szkołach chodzi zasadniczo o to samo - o skierowanie uwagi na bieżący moment i zobaczenie, że wówczas coś ciekawego dzieje się z "ja". Kiedy natomiast pojawia się "ja"? I tutaj Harris mówi coś, o czym wcześniej nie myślałem. Jest ono wytworem neuronalnej sieci trybu domyślnego, która aktywuje się najbardziej, kiedy myślimy o sobie i kiedy gubimy się w myślach. Badania - chyba jednak lepiej i kompetentniej przedstawione przez Metzingera - pokazują, że jest to zarazem stan, w którym spędzamy większość życia, w którym pojawia się niepokój, lęk, poczucie niespełnienia. W którym czujemy się nieszczęśliwi. "Otwórz zatem oczy i patrz".
Od dawna uważam Harrisa za jednego z najciekawszych żyjących amerykańskich intelektualistów. Trzeba mieć cojones, żeby głosić takie niepoprawne politycznie poglądy na temat islamu, prawa do posiadania broni palnej i szkodliwych skutków działalności ruchu Black Lives Matter, a jednocześnie nie pozwolić sobie przykleić łatki oszołoma.
Tematem książki jest świadomość, którą...
2020-09-27
Opowieść o złamanym życiu, a zarazem rozwinięcie wątku dwóch braci, chyba jednego z bardziej archaicznych motywów mitologicznych - dwóch braci, których konflikt generuje stwórczą dynamikę kosmosu. Z tym że o ile w mitach bracia wyznaczają odrębne bieguny, reprezentując - jak Ioskeha w micie Irokezów - wegetację, wiosnę, narzędzia lub - jak Tawiskaron w tym samym micie - zimę, huragany, chaos i spustoszenie, o tyle w "Królestwie" każdy z braci wydaje się uosabia obie te skrajności. Być może stąd ten dojmujący smutek w najnowszej powieści Nesbø - ze świadomości, że wszystko uległo jakiemuś przerażającemu pomieszaniu.
"Czy twój ojciec lubił żyć?" - pyta policjant jednego z braci. "Czy lubił żyć? A kto u diabła l u b i żyć?" - słyszy w odpowiedzi.
Opowieść o złamanym życiu, a zarazem rozwinięcie wątku dwóch braci, chyba jednego z bardziej archaicznych motywów mitologicznych - dwóch braci, których konflikt generuje stwórczą dynamikę kosmosu. Z tym że o ile w mitach bracia wyznaczają odrębne bieguny, reprezentując - jak Ioskeha w micie Irokezów - wegetację, wiosnę, narzędzia lub - jak Tawiskaron w tym samym micie -...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zważywszy na okładkę zdumiewająco dobra rzecz. Warsztatowo Arkadiusz Borowik to pisarz nie do zagięcia: bardzo sprawnie destyluje napięcie, zmniejsza je bądź podkręca. W efekcie nie nudziłem się ani przez moment. Postacie bohaterów: Ryś, Izydor, Suchecki, Justyna nie tylko się czyta, ale i widzi. Książka miewa też ciekawe momenty filozoficzne takie jak ten, w którym Ryś - nauczyciel w tym samym liceum co główny bohater - wykłada swój pogląd na temat stanu społeczeństwa, którego członkowie oddają swoje dzieci na wychowanie nauczycielom traktowanym przez ogół jak wyrzutki.
Zważywszy na okładkę zdumiewająco dobra rzecz. Warsztatowo Arkadiusz Borowik to pisarz nie do zagięcia: bardzo sprawnie destyluje napięcie, zmniejsza je bądź podkręca. W efekcie nie nudziłem się ani przez moment. Postacie bohaterów: Ryś, Izydor, Suchecki, Justyna nie tylko się czyta, ale i widzi. Książka miewa też ciekawe momenty filozoficzne takie jak ten, w którym Ryś -...
więcej Pokaż mimo to