-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2017-03-21
2017-02-06
2015-06-22
2015-02-06
2015-01-25
2014-08-28
2014-08-21
2014-07-04
„Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją...”
Na odrzwiach bramy ten napis się czyta, (...)”,
I tak jak u progu piekła Dante Alighieri wypisał te słowa, tak Dan Brown śmiało mógłby na początku swego „Inferno” umieścić przestrogę „Ty, który otwierasz tą książkę, żegnaj się z nadzieją, że zamkniesz ją wcześniej niż na ostatniej stronie”. Tak stwierdzam, bez przesady. Serio, serio...
Robert Langdon, niczym James Bond – ino bez nabitej kabury, za to uzbrojony w mądrość specjalisty od symboli – staje przed niebagatelnym, aczkolwiek nie tak znowu mu nieznanym, wyzwaniem. Ot, musi ocalić świat przed zagładą. Nihil novi sub sole i prawie ziewnąć można zerknąwszy na treść streszczenia z obwoluty. A oto nasz bohater: „(...) w towarzystwie młodej lekarki (…), ścigany przez nieznanych wrogów(...) podąża śladem tajemniczych wskazówek ukrytych w słynnym poemacie Dantego [i tych] które skrywa historyczna fasada miasta [po to by] rozszyfrować zagadkę i uratować ludzkość przed śmiertelnym zagrożeniem”.
Czytelnik zaznajomiony z Brownem, zwęszy jednakowoż, że ta niewątpliwa schematyczność nic a nic nie stoi na przeszkodzie ku temu, by kolejny „fenomenalny apokaliptyczny thriller najpopularniejszego pisarza na świecie” (ach, ta subtelność okładkowego marketingu...) zapewnił frymuśną przygodę i przednią rozrywkę wielbicielom gatunku.
Wielu autorów pisze prawie-jak-Dan-Brown, a że „prawie” robi różnicę, to nie ma złudzeń- King in the Castle jest tylko jeden i wciąż panuje w nurcie literackim, którego był protoplastą.
„Najmroczniejsze czeluście piekieł
zarezerwowane są dla tych,
którzy zdecydowali się na neutralność
w dobie kryzysu moralnego.”
Tym cytatem, jako zachętą do lektury, zamykam mą adorację „Inferna”. Finem.
„Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją...”
Na odrzwiach bramy ten napis się czyta, (...)”,
I tak jak u progu piekła Dante Alighieri wypisał te słowa, tak Dan Brown śmiało mógłby na początku swego „Inferno” umieścić przestrogę „Ty, który otwierasz tą książkę, żegnaj się z nadzieją, że zamkniesz ją wcześniej niż na ostatniej stronie”. Tak stwierdzam, bez przesady....
2014-02-24
Za nastoletnich lat (w tym miejscu napiszę z emfazą – nie było to znowu tak dawno temu!), kryminały Chmielewskiej pochłaniałam jak jeden mąż i wespół z książkami Musierowicz, Siesickiej, Bahdaja i Nienackiego. Dlatego, do tej pory, z czułością, wspominam trupy wychodzące spod pióra autorki- po wielokroć byli mi towarzyszami weekendowych wieczorów czy wakacyjnych podróży. A że o przyjaciołach się nie zapomina – postanowiłam odświeżyć tą nieco posuniętą w latach znajomość.
Co wykoncypuje kobieta, gdy mężczyzna – ten aktualnie jedyny i właściwy, uparcie milczy, a przecież miał dzwonić? Nie odezwie się pierwsza, rzecz jasna! A gdy w trakcie tychże rozterek, pojawi się klin – tajemniczy, dwumetrowy i o pięknym głosie? Joanna postanawia wyjść z damsko-męskiego pata sprytnie i skutecznie, co nie oznacza, że podjęte kroki muszą być oczywiste lub, chociażby, logiczne. A że przy okazji uwikła się w telefoniczną aferę szpiegowską – tym lepiej! „Klin klinem!”. Debiutowi Chmielewskiej nie przypięłabym łatki powieści kryminalnej. Jest historią pomyłek i domysłów wybujałej wyobraźni bohaterki, która nader pragnie doświadczyć sensacji i, w sumie, skutecznie ją na siebie ściąga.
„Klin” polecam jako dobry początek znajomości z postrzeloną alter ego autorki – jeszcze w niejednym utworze zalezie współbohaterom za skórę, nam czytelnikom zapewniając przy tym przednią zabawę i skurcz uśmiechu na twarzy.
Za nastoletnich lat (w tym miejscu napiszę z emfazą – nie było to znowu tak dawno temu!), kryminały Chmielewskiej pochłaniałam jak jeden mąż i wespół z książkami Musierowicz, Siesickiej, Bahdaja i Nienackiego. Dlatego, do tej pory, z czułością, wspominam trupy wychodzące spod pióra autorki- po wielokroć byli mi towarzyszami weekendowych wieczorów czy wakacyjnych podróży. A...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-07
Fiu, fiu... nie spodziewałam się, że Bonda, Katarzyna Bonda, niczym w vesper martini – wstrząśnie (...czy zamiesza?) w mym mniemaniu o polskiej powieści kryminalnej. Nie, żebym miała do rodzimego nurtu nieprzychylny stosunek, lecz ostatnimi czasy literackie zbrodnie i występki wiązałam przeważnie z amerykańskimi tudzież skandynawskimi nazwiskami. Ani mi było myśleć, że takie gorszące czyny i ponure historie na naszej podlaskiej, białostockiej ziemi?
Huberta Meyera, profilera w stanie spoczynku, zaszytego w mazurskiej samotni, zaskakuje oferta włączenia się do poszukiwań zaginionej dziewczynki. Instynkt śledczego oraz niewątpliwy pustostan finansowy skłaniają psychologa do przyjęcia propozycji. Nie zdradzę zbyt wiele, wyjawiając, że niebawem ciało uduszonej i skrępowanej w dziecięcym wózku nastolatki, zostaje odnalezione przy grobie także, i nie tak dawno, zamordowanego chłopca. Odtąd krąg podejrzanych przenika grono pokrzywdzonych i świadków. Meyer, a wraz z nim czytelnik, krąży tedy pośród sylwetek ludzi zbolałych, rozbitych, godnych pożałowania i docieka, która persona skrywa demoralizację tak nikczemną, że pozbawiającą życia innych. Czy to matka zmarłej Zosi – cyganka, gnębiona przez ultrakatolicką teściową? Czy może florystka, kontaktująca się z (nie)umarłym synem? Inny Ktoś? Prawda zdaje się snuć pomiędzy blokami białostockich Dziesięcin i jeździć tramwajem linii szesnaście. Chapeau bas dla autorki za, przyprawiającą o ciarki, wiarygodność bohaterów i wnikliwość psychologiczną - nie powstydziłyby się ich niejedne akta prokuratorskie czy sądowe.
„Florystka” zapewnia oprócz detektywistycznej zabawy w „kto zabił?”, wycieczkę w dyssocjalne rejony polskiego społeczeństwa. Strach się bać, a ja – na dobitkę – polecam!
Fiu, fiu... nie spodziewałam się, że Bonda, Katarzyna Bonda, niczym w vesper martini – wstrząśnie (...czy zamiesza?) w mym mniemaniu o polskiej powieści kryminalnej. Nie, żebym miała do rodzimego nurtu nieprzychylny stosunek, lecz ostatnimi czasy literackie zbrodnie i występki wiązałam przeważnie z amerykańskimi tudzież skandynawskimi nazwiskami. Ani mi było myśleć, że...
więcej mniej Pokaż mimo to
Chmielewskiej drugie dzieło i pierwszy kryminał, zarazem. Jest denat. Jest śledztwo. I jest cała zgraja potencjalnych sprawców zbrodni, którzy łącznie... a i każdy, na swój sposób, z osobna z poważnej zbrodni czynią nonszalancki galimatias.
W miejscu i godzinach pracy trupem pada Tadeusz Stolarek, instalator sanitarny. Jego śmierć, bez wątpienia wywołana ręką osoby trzeciej, wprawia całą pracownię architektoniczną w zdumienie, być może i w szok, ale bynajmniej nie w żal, bo jak się okazuje każdy z kolegów zza biurka posiadał z nieboszczykiem zatargi, skrycie ukrywane i kompromitujące. Tadeuszowi, po prawdzie, kara się należała, co nie zmienia faktu, że morderca wykryty zostać musi. I tu zaczyna się ambaras, bo podejrzani tworzą zbiorowość barwną, niesubordynowaną i twórczą, co prowadzącym dochodzenie wyjątkowo utrudnia dojście do prawdy.
„Wszyscy jesteśmy podejrzani” to klasyka– jeden trup, wiele powodów do zabójstwa i dedukcyjne odkrywanie sprawcy, ubarwiona tym co u Joanny Chmielewskiej okaże się najlepsze i charakterystyczne, czyli solidną dawką humoru sytuacyjnego i błyskotliwymi gagami słownymi.
„- No dobrze, wobec tego teraz myślmy rozsądnie...
- Potrafimy? - spytała Alicja z powątpiewaniem.
- Będziemy się starać. Zastanówmy się od początku. Dlaczego Tadeusz wyszedł przed śmiercią z pokoju i poszedł do sali konferencyjnej?
- Bo po śmierci już by mu się to nie udało...
- Ja do ciebie mówię poważnie!
- Widocznie chciał zginąć w spokoju, a nie w tym hałasie, który oni tam robią.”
Owszem, polecam!
Chmielewskiej drugie dzieło i pierwszy kryminał, zarazem. Jest denat. Jest śledztwo. I jest cała zgraja potencjalnych sprawców zbrodni, którzy łącznie... a i każdy, na swój sposób, z osobna z poważnej zbrodni czynią nonszalancki galimatias.
więcej Pokaż mimo toW miejscu i godzinach pracy trupem pada Tadeusz Stolarek, instalator sanitarny. Jego śmierć, bez wątpienia wywołana ręką osoby...