-
Artykuły„Trędowata” wraca na ekrany, a Herkules Poirot rusza tropem Agathy ChristieAnna Sierant13
-
Artykuły„Pisanie towarzyszy mi od dzieciństwa”: rozmowa z Barbarą WysoczańskąSonia Miniewicz3
-
ArtykułyNowa książka autora „Wyspy tajemnic”: coś więcej niż kryminałEwa Cieślik3
-
Artykuły„Foto Retro”, czyli XX-wieczna historia Warszawy zatrzymana w siedmiu albumachLubimyCzytać1
Biblioteczka
2023-06-21
2022-11-03
"It ends with us" to jedna z moich ulubionych książek Colleen. Byłam Team Atlas od pierwszego wpisu z dziennika Lily. Zakończenie poprzedniej części było dla mnie słodko-gorzkie, było rzeczywiste, możliwe. Myślałam o tej historii wielokrotnie po zapoznaniu się z nią. Przeczytałam ją kilka razy. Była dla mnie przełomowa, pokazała mi tak wiele, sprawiła, że ZROZUMIAŁAM.
"It starts with us" jest leciutka jak piórko w porównaniu z częścią pierwszą, ale właśnie taka miała być. Dać nadzieję, rozjaśnić przyszłość dla Lily. I chociaż w porównaniu z poprzednim tomem ten nazbyt często wydawał mi się odklejony od rzeczywistości, to jednak jestem wdzięczna, że autorka właśnie tak to rozegrała. Wierzę, że są czytelnicy, którzy właśnie takiego sequela potrzebowali.
"It ends with us" to jedna z moich ulubionych książek Colleen. Byłam Team Atlas od pierwszego wpisu z dziennika Lily. Zakończenie poprzedniej części było dla mnie słodko-gorzkie, było rzeczywiste, możliwe. Myślałam o tej historii wielokrotnie po zapoznaniu się z nią. Przeczytałam ją kilka razy. Była dla mnie przełomowa, pokazała mi tak wiele, sprawiła, że ZROZUMIAŁAM.
"It...
2022-10-12
Z trylogią „Delirium” Lauren Oliver jest jak z pierwszą miłością. Możesz generalnie o niej nie pamiętać, ot, czasem wspominać z sentymentem, bo przecież należy do przeszłości. Tak tak… tylko wystarczy jedno zdarzenie, jedno dłuższe spojrzenie, żeby COŚ POCZUĆ. Wystarczy jedna strona, by zalało Cię znajome uczucie, by odżyło wspomnienie dobrych rzeczy, które łączyły się z tym wyjątkowym stanem.
Requiem jest skonstruowana tak, że natychmiast wpadasz w wir akcji, silnych emocji i trudnych wyborów. Nieważne, czy poprzednie części trylogii czytałeś kilka lat temu czy jesteś z serią na bieżąco – wszystko powraca a historia Cię wciąga, po prostu. Tegoroczny re-read był czystą przyjemnością. Przypomniałam sobie za co pokochałam tę serię.
Pokochałam ją za sceny, które widzisz, słyszysz i czujesz. Pokochałam ją za bohaterkę, która dojrzewa na przestrzeni tych trzech książek i z dziewczyny, która okropnie mnie wkurzała, stała się kimś niesamowicie inspirującym. Pokochałam ją za koncepcję świata, w którym miłość uznana jest za chorobę oraz za rozegranie tej kreacji przez Lauren Oliver. Pokochałam ją za przełamanie toposu wybrańca. Pokochałam ją za Alexa. Pokochałam ją za przyjaźń Leny i Hany. Pokochałam ją za wątek relacji matki z córką. Pokochałam ją za Juliana. Pokochałam ją za dreszcze, za gęsią skórkę, za westchnięcia i za okrzyki frustracji. Pokochałam ją za emocje. Pokochałam ją za rozkminy na temat najważniejszych dla mnie wartości.
Oczywiście, że mam pewne zarzuty. Chyba miałam je również te wiele lat temu. Mam za złe autorce, że nie wykorzystała sposobności do opowiedzenia czytelnikom o poliamorii. Wątek skomplikowanej relacji Leny z chłopcami miał ogromny potencjał do tego, by powiedzieć czytelniczkom, że owszem, można wybierać, ale że to nie jest tak, że jedna miłość jest prawdziwsza od drugiej. Być może taki był koncept na początku, a być może tylko ja się go próbują dopatrzeć w niektórych dialogach czy akapitach z myślami Leny. Są jednak również inne, które sprawiły, że dyskusja o poliamorii nie została zapoczątkowana a nastoletnia ja wciąż żyła w przeświadczeniu, że musi szukać swojej „one true love”.
Za zakończenia każdej części, byłam na Lauren Oliver wściekła, chociaż za każdym razem był to zupełnie inny odcień złości. Po latach myślę, że należy to rozpatrywać jako atut tej trylogii, a nie wadę. Podczas tegorocznego re-readingu Requiem odkryłam, że ta historia, chociaż wciągnęła mnie równie mocno jak przed laty (a może nawet mocniej?) już jest dla mnie o czymś innym. Zauważyłam w niej nowe rzeczy. Moją uwagę zwróciły inne wątki a nawet inne postacie. Dlatego polecam sięgnąć po tę trylogię (również ponownie).
Z trylogią „Delirium” Lauren Oliver jest jak z pierwszą miłością. Możesz generalnie o niej nie pamiętać, ot, czasem wspominać z sentymentem, bo przecież należy do przeszłości. Tak tak… tylko wystarczy jedno zdarzenie, jedno dłuższe spojrzenie, żeby COŚ POCZUĆ. Wystarczy jedna strona, by zalało Cię znajome uczucie, by odżyło wspomnienie dobrych rzeczy, które łączyły się z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-12
Reinterpretacja mitu to trudna sztuka wymagająca odwagi. Autor z pewnością ma świadomość, że poziom wiedzy historycznej czytelników może być wysoki, a odbiorca jest wyposażony w pewne kompetencje kulturowe, które sprawiają, że z jednej strony książka może osiągnąć komercyjny sukces – przecież przyciąga nas to co znamy - z drugiej zaś, jest to trudniejsze, bo wystarczą drobne pęknięcia czy kilka nieścisłości, żebyśmy jako odbiorcy okrzyknęli takie dzieło „marną próbą”, czy „podróbką”. Zadanie szalenie trudne: stanąć oko w oko z powszechnie znaną historią, zmierzyć się z nią i wyjść z tego zwycięsko. Autorce „Pani Labiryntu” z pewnością to się udało. W jej książce nie znalazłam pęknięć, chociaż przyznam się, że niejednokrotnie weryfikowałam podawane przez nią informacje. Tak świetnie i rzetelnie przedstawiony świat starożytnej Grecji to jeden z powodów dla których ta powieść WARTA waszego czasu i uwagi.
Jestem wymagająca w stosunku do reinterpretacji, ponieważ chcę widzieć sens w oparciu się o znaną opowieść. Uważam, że autor nie powinien marnować potencjału jaki daje odniesienie do utworu zakorzenionego w kulturze. Retelling to potężna broń, którą nie wszyscy potrafią się posługiwać. Zbyt wiele przeczytałam kiepskich propozycji czerpania z mitologicznymi motywami, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Autorzy często wpadają w pułapkę, myśląc, że to zadanie będzie proste - ponieważ (w zależności, co zechcą wykorzystać) mają już dużą część historii wymyśloną, spójną z innymi elementami i zakorzenioną w zbiorowej pamięci, dzięki czemu przewidują przychylność odbiorców. Doświadczony czytelnik szybko wychwyci, czy autor sięgnął po mit, baśń czy inną kanoniczną opowieść, dlatego, że nie miał wystarczająco pokładów twórczości własnej czy po to, by wykorzystać jej siłę, do konkretnego przekazu. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że autorka sięgnęła po mit, z którego wywodzi się frazeologizm „nić Ariadny”, świadomie, by oddać głos tym, którzy wcześniej go nie mieli i rzucić nowe światło na historie postaci mitologicznych – Ariadny, Dedala, Europy, Pezyfae, Tezeusza i innych.
„Pani Labiryntu” to oczywiście powieść, ale odnajdziemy w niej również cechy dystynktywne mitu, co wpływa niesamowicie na klimat i "adekwatność" tej reinterpretacji. Autorka wyciągnęła kilka ważnych motywów i udźwignęła zaproponowany przez siebie temat. Strategicznie obracała, pogłębiała i żonglowała wątkami oraz postaciami z mitologii greckiej wykorzystując je do snucia opowieści z przesłaniem. Wyszła poza mit i stworzyła niezwykłą powieść, pozostającą w ścisłym związku z tą prostą formą storytellingową.
Najbardziej w stylu Magdy Knedler zaskakiwało mnie połączenie rzeczy pozornie sprzecznych. Czasem zatrzymywałam się i podziwiałam poszczególne zdania, próbując zrozumieć, jak można snuć zdania jednocześnie tak malownicze i konkretne za razem. „Pani Labiryntu” jest przepięknie napisana. Jednak to, co po lekturze stanowi dla mnie jeden z największych atutów tej książki w pierwszej chwili mnie trochę odstraszało.
Nie wierzyłam, że „Pani Labiryntu” mnie wciągnie - mgliście pamiętam moją reakcje na pierwsze dwa rozdziały, ale zanotowałam, że początek był przegadany, oparty na „tell” zamiast „show”. Mnóstwo informacji, które nie wypływały z tego, co się działo w scenie. Martwiłam się, że książka napisana w tym stylu, nie będzie mnie satysfakcjonować. Obawiałam się nawet, że narracja będzie mnie męczyć. Zamiast śledzić historię myślałam sobie „kurde, ile tell!” i "czy naprawdę muszę się tego dowiedzieć w tym momencie?". Ku mojej wielkiej radości okazało się, że był to początek, który wprowadzał czytelnika, nie dawał mu złudzeń, nie obiecywał, że wydarzenia zewnętrzne będą ważniejsze od wewnętrznej podróży bohaterki. To początek, który zaciekawi odbiorcę obeznanego z lekturą mitów, które zwykle rozpoczynają się od przedstawienia rodziny, opisu istotnych kolekcji, tak jak pierwszy rozdział „Pani Labiryntu”. Początek, który zapowiada, że intelekt i rozwój bohaterki będą równie ważne, a może nawet ważniejsze, od zdarzeń fabularnych. Szybko zrozumiałam, że to nie jest przegadana książka - co mi się podoba, chociaż przyznaję, zostałam zaskoczona. Często się to zdarza w powieściach, które nie wykorzystują podróży Campbella a świadomie lub nie sięgają po Murdock czy Hudson. W historii Ariadny to się nie wydarza - mamy wspaniałą i pełną podróż bohaterki, przy równocześnie angażującej i ciekawej akcji.
Autorka wykonała wspaniałą robotę. Do pewnego momentu wiedziałam czego się spodziewać. Przekonana unikatowym językiem, świetnie wykreowanymi bohaterami, koneksjami pomiędzy różnymi mitami oraz niezwykłą spójnością faktów i fikcji, czytałam dalej. Dostrzegałam kolejne lekcje, które wyciąga Ariadna ze spotkań i kolejnych zdarzeń, dostrzegałam jak wiele wraz z nią może uczyć się czytelnik, dostrzegałam ile ja się uczę i chciałam wciąż „więcej”. Towarzystwo wartości oceniam na plus dla tej książki, nie trzeba było czekać na zakończenie, by czerpać z powieści Knedler coś więcej niż rozrywkę. Kończąc praktycznie każdy rozdział, wciąż byłam ciekawa, co autorka zgotowała na kolejnych stronach. Przyciągały mnie przemyślenia Ariadny a także zdarzenia fabularne. Ponieważ w pewnym momencie czytelnika intryguje to, że doświadcza jednak knedlerowej wizji, nie ma pewności na ile autorka zechce trzymać się struktury mitu a na ile zdecyduje się od niej odbiec. W micie jest zbyt mało informacji, by mieć pewność, co do następnych zdarzeń w książce. Poza tym świadomość, że to jest reinterpretacja, dała autorce możliwość swobody fabularnej, świadomy tego czytelnik, wie, że nie wie - czego ma się spodziewać. Zachwycało mnie to, do tego stopnia, że nie mogłam przestać czytać. Czytałam w tramwajach, w kolejkach a nawet na przejściach dla pieszych, gdy stałam na czerwonym. Jedna z najbardziej wciągających książek, które czytałam w tym roku.
W pewnym momencie dzieje się rzecz, której się nie spodziewałam i bałam się - jak to będzie. Miałam wiele pytań, pewne rzeczy były dla mnie przyjemne niejasne - na tyle, że czułam się zaintrygowana, ale nie głupia lub zmanipulowana przez dawkującą informacjami autorkę. Magda Knedler zostawia czytelnikowi nici, by mógł samodzielnie je powiązać, zanim ona to zrobi w postaci sceny. Dzięki temu uznałam tę powieść za angażującą, ale nie męczącą. Wspaniała robota.
Uważam, że ta powieść jest bardzo dobrym retellingiem dlatego, że ja nie tylko uwierzyłam autorce, że „tak mogło być” - narracja wzbudziła moje zaufanie i wciągnęła mnie do tego świata - więcej: JA CHCIAŁAM ŻEBY TAK BYŁO. Czyli jako czytelniczka nie tylko przyjęłam pewną fikcję literacką, tylko ta fikcja jest dla mnie tak realna i sensowna, że ja bardzo bym chciała, by ten sens miał odzwierciedlenie w rzeczywistości. Sens i logika to cechy tylko dobrej literatury, dobrze napisanego retellingu. Chciałabym ten sens i logikę przełożyć na prawdę. Co oczywiście nie jest możliwe. Choćby autor przekopał wszystkie źródła - nie był w tym miejscu i czasie, by poświadczyć, że tak właśnie było. To niemożliwe i dobrze, że pozostaje niemożliwym, bo własne tutaj wkracza fikcja, którą tak kochamy i której wszyscy (choć w rożnym stopniu) potrzebujemy.
Podczas czytania książki Magdy Knedler zapominałam o bożym świecie. Opowieść wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie zdawałam sobie sprawy z upływającego czasu i właściwie było mi obojętne, że przemija - losy Ariadny były wtedy ważniejsze nóż cokolwiek innego. Jest to dla mnie tym bardziej niesamowite, że żyję dosyć szybko i intensywnie, teoretycznie nie mam czasu na pochłonięcie przez fikcję, a jednak, "Pani Labiryntu" sprawiła, że czytanie nie było dla mnie czynnością, nie było czytaniem, tylko immersyjnym doświadczeniem, portalem do przeszłości, przenośnikiem do rzeczywistości z mitów greckich.
Czuję, że ta wielowymiarowa historia dla każdego może być o czymś innym. Dla mnie to była historia o dążeniu do prawdy, o sile pozorów i legend, które tworzą ludzie. Odbyłam dzięki niej lekcje o kobiecości, relacjach, naszym wpływie na innych, nasz świat i naszą planetę. Długo by wymieniać ile myśli budziło się we mnie dzięki tej książce.
KAŻDY może się z niej wiele nauczyć. Słowa Magdy Knedler wciągają nas do niesamowitego labiryntu i prowokują do refleksji. Chylę czoła i polecam Wam tę powieść.
Reinterpretacja mitu to trudna sztuka wymagająca odwagi. Autor z pewnością ma świadomość, że poziom wiedzy historycznej czytelników może być wysoki, a odbiorca jest wyposażony w pewne kompetencje kulturowe, które sprawiają, że z jednej strony książka może osiągnąć komercyjny sukces – przecież przyciąga nas to co znamy - z drugiej zaś, jest to trudniejsze, bo wystarczą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-03
Zachwycająca, niebanalna i soczysta. Jestem pełna podziwu dla narracji, fabuły i bohaterów, których wykreowała Maas. Podziwiam jej sprytne wykorzystanie motywów z "Pięknej i bestii", dialog z nimi i kreatywne modyfikacje. Najbardziej inspirująca lektura tego roku. Polecam z czystym sumieniem.
Zachwycająca, niebanalna i soczysta. Jestem pełna podziwu dla narracji, fabuły i bohaterów, których wykreowała Maas. Podziwiam jej sprytne wykorzystanie motywów z "Pięknej i bestii", dialog z nimi i kreatywne modyfikacje. Najbardziej inspirująca lektura tego roku. Polecam z czystym sumieniem.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-04
Powrót mojej ulubionej odmiany hooverowskich opowieści - wybitnie skonstruowani bohaterowie, ważne tematy, historia czasem wyciskająca łzy a czasem wywołująca uśmiech, majstersztyk storytellingu. Pochłonęłam szybko, stale mając z tyłu głowy, że z jednej strony, chcę jak najprędzej poznać i wchłonąć tę historiej, a z drugiej, nie chcę się spieszyć, bym była z nią na długo. Polecam.
Powrót mojej ulubionej odmiany hooverowskich opowieści - wybitnie skonstruowani bohaterowie, ważne tematy, historia czasem wyciskająca łzy a czasem wywołująca uśmiech, majstersztyk storytellingu. Pochłonęłam szybko, stale mając z tyłu głowy, że z jednej strony, chcę jak najprędzej poznać i wchłonąć tę historiej, a z drugiej, nie chcę się spieszyć, bym była z nią na długo....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-03
Nie piszę recenzji. Wyrzucę z siebie tylko krótki komentarz, bardziej dla mnie samej, niż dla kogoś innego.
"Dwór szronu i blasku gwiazd" to taki dodatek bardziej, niż realna część czwarta w moim odczuciu. Zawiodło mnie zignorowanie struktury opowieści. Myślę, że nawet w przypadku krótkiej fabuły, można ją było zachować. Na obecnym etapie przeraża mnie wizja kolejnych książek, których główną bohaterką ma być Nesta. Wiem, że w fandomie jest uwielbiana, ale ja jeszcze nie łapię jak można ją lubię. Irytuje mnie jej stosunek do innych i jej niedojrzałość emocjonalna. Szkoda mi Kasjana, serio. Ceniłam sobie sceny Rhysanda i Tamlina, relację Elaine i Aza, pogłębienie postaci Morrigan oraz to, że Feyra była Feyrą a Rhys wciąż Rhysem. Z jednej strony jestem zawiedziona, z drugiej - byłoby mi szkoda, gdyby tych uzupełnień nigdzie nie było ;)
Nie piszę recenzji. Wyrzucę z siebie tylko krótki komentarz, bardziej dla mnie samej, niż dla kogoś innego.
"Dwór szronu i blasku gwiazd" to taki dodatek bardziej, niż realna część czwarta w moim odczuciu. Zawiodło mnie zignorowanie struktury opowieści. Myślę, że nawet w przypadku krótkiej fabuły, można ją było zachować. Na obecnym etapie przeraża mnie wizja kolejnych...
2022-05-08
kaz fu*king brekker <3
A tak serio: Wspaniale, że dostaliśmy pov Wylana. Szóstka Wron stała się dla mnie jeszcze wyrazistsza, chociaż nie sądziłam, że to możliwe. Książka momentami była "nieodkładalna", ale łapałam się na tym, że przeciągam czas czytania - świadoma, że nie ma kontynuacji. Większego zachwytu niż po 1 części przeżyć nie mogłam, ale cudownie było gościć znów w Ketterdamie. Jeden element mnie tylko zawiódł - miał sens, oczywiście, ale nie złamał mi serca, tylko mnie zdenerwował - kto czytał, zapewne domyśli się co z "końcówki" mam na myśli.
Czy polecam? Polecam. Przynajmniej dla Wylana.
kaz fu*king brekker <3
A tak serio: Wspaniale, że dostaliśmy pov Wylana. Szóstka Wron stała się dla mnie jeszcze wyrazistsza, chociaż nie sądziłam, że to możliwe. Książka momentami była "nieodkładalna", ale łapałam się na tym, że przeciągam czas czytania - świadoma, że nie ma kontynuacji. Większego zachwytu niż po 1 części przeżyć nie mogłam, ale cudownie było gościć znów...
2022-03-18
Do trzech razy sztuka, czyli przydługawa historia o tym, jak dwukrotnie porzucałam "Niewidzialne Życie Addie LaRue" i wciągnęłam się dopiero za trzecim podejściem. I o tym, że pokochałam tę historię. Zarzutów mam całe mnóstwo, o czym świadczą wspomniane przed chwilą "porzucania", ale nawet dla nich po przeczytaniu całości znalazłam uzasadnienia.
To jedna z tych książek, które zbyt łatwo porzucić. A szkoda, bo historia jest niezwykła a bohaterowie warci poznania.
Pokochałam ją już w trakcie, ale bardzo późno.
Uważam, że można było skrócić czytelnicze męki i trochę wcześniej wyruszyć z akcją. Jednak retrospekcje były potrzebne, by poczuć ciężar klątwy, by uwikłać się w relację Addie i Luca, i by pokazać nam, ile uporu i uroku miała w sobie Adeline.
Wierzyłam nawet w te postacie, które pojawiały się w tej książce epizodycznie. Myślę, że to zasługuje na wspomnienie, bo biorąc pod uwagę, jak wiele razy Addie natrafiła na jakąś ludzką monotonię, to samo mogło stać się z nieznaczącymi bohaterami.
Czytając tę historię, tym bardziej uświadomiłam sobie własne pragnienie pozostawienia śladu po sobie. Klątwa Addie paliła mnie do żywego, zapewne nie udźwignęłabym jej. Nie odważyłabym się na nią nawet zerknąć, przeglądając wzory cyrografów. Za to... być może skusiłabym się na inną klątwę.
I niby człowiek wie, że nie powinien modlić się do bogów, którzy odpowiadają po zmroku. Muszę sobie notorycznie przypominać, że książkowy Luc, jest tylko jeden. (Niestety?)
Napisałabym chętnie więcej, ale nie chciałam spojlerować.
Polecam, ale tylko wytrwałym, którzy doczytują książki do końca. Bo serio, pierwsze kilkaset stron - może przypaść do gustu, a pewnie, ale chyba nie czytelnikowi, który chce, by fabuła już na początku ruszyła z kopyta.
Do trzech razy sztuka, czyli przydługawa historia o tym, jak dwukrotnie porzucałam "Niewidzialne Życie Addie LaRue" i wciągnęłam się dopiero za trzecim podejściem. I o tym, że pokochałam tę historię. Zarzutów mam całe mnóstwo, o czym świadczą wspomniane przed chwilą "porzucania", ale nawet dla nich po przeczytaniu całości znalazłam uzasadnienia.
To jedna z tych książek,...
2022-01-14
Zbieram kawałeczki mojego zaczytanego serce, które rozpadło się w skutek emocjonalnej rakiety, jaką Maas posłała w nie w ostatnich rozdziałach tej książki.
Bałam się, jak to będzie. Jak będzie jawił mi się teraz Tamlin? Czy uwierzę w perspektywę Rhysa? Czy Feyra zacznie mnie wkurzać, a może sprosta poprzeczce, którą postawiła w pierwszym tomie?
Cieszę się, że przeczytałam. Nie mogę się doczekać aż sięgnę po kontynuację tej historii, która sprawiała, że zapominałam o tym, że czytam, która wciągała mnie do tego stopnia, że przenosiłam się tam, do Prythianu i inne zakątki Kontynentu, Czasem musiałam odłożyć książkę na kilka minut, bo szalejących emocji, było we mnie zbyt wiele, by kontynuować czytanie. Nie twierdzę, że to książka idealna, czy bez wad. Nie mówię, że spodoba się wszystkim, ani nawet że powinna. Kwestia gustu. W moim odczuciu nie wszystkie sceny były smaczne, czy potrzebne, ale nie zaważyło to na odbiorze całości - nie przysłoniło zachwytu.
Jeden z najlepszych prezentów pod choinkę, ever. Dzięki kochanie!
Zbieram kawałeczki mojego zaczytanego serce, które rozpadło się w skutek emocjonalnej rakiety, jaką Maas posłała w nie w ostatnich rozdziałach tej książki.
Bałam się, jak to będzie. Jak będzie jawił mi się teraz Tamlin? Czy uwierzę w perspektywę Rhysa? Czy Feyra zacznie mnie wkurzać, a może sprosta poprzeczce, którą postawiła w pierwszym tomie?
Cieszę się, że...
2021-12-13
2021-04-14
Bardzo wiele zależy od tłumaczenia. "Małe kobietki" mogą być nużącą, acz zawiłą opowiastką, ale może być również ciekawą i zabawną historią czterech sióstr March. Cieszę się, że dałam jej szansę po raz drugi, tym razem w nowym wydaniu. Myślę, że to taka książka, którą można śmiało czytać rezolutnym, małym kobietkom :)
Bardzo wiele zależy od tłumaczenia. "Małe kobietki" mogą być nużącą, acz zawiłą opowiastką, ale może być również ciekawą i zabawną historią czterech sióstr March. Cieszę się, że dałam jej szansę po raz drugi, tym razem w nowym wydaniu. Myślę, że to taka książka, którą można śmiało czytać rezolutnym, małym kobietkom :)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-15
Colleen Hoover może nawet napisać horror i i tak bym go przeczytała. Chociaż już przy "Layli" miałam stracha, przez pierwsze kilkadziesiąt stron! Długo nie wiedziałam co myśleć o tej książce, ale w ostatecznym rozrachunku uwielbiam ją nie mniej od innych poczynań Hoover. Chyba jestem dobrą fanką (a CoHo znamienitą pisarką, no cóż).
Colleen Hoover może nawet napisać horror i i tak bym go przeczytała. Chociaż już przy "Layli" miałam stracha, przez pierwsze kilkadziesiąt stron! Długo nie wiedziałam co myśleć o tej książce, ale w ostatecznym rozrachunku uwielbiam ją nie mniej od innych poczynań Hoover. Chyba jestem dobrą fanką (a CoHo znamienitą pisarką, no cóż).
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-13
Historia, która zupełnie mnie pochłonęła. Bohaterowie, tak realni, że pozwoliłam sobie uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Książka piękna, trudna i w moim odczuciu - bardzo prawdziwa - o świecie i ludziach, którzy nigdy nie są czarno-biali.
Historia, która zupełnie mnie pochłonęła. Bohaterowie, tak realni, że pozwoliłam sobie uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Książka piękna, trudna i w moim odczuciu - bardzo prawdziwa - o świecie i ludziach, którzy nigdy nie są czarno-biali.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-05
Jeden z niewielu przypadków, w których film jest lepszy od książki, ale zrzucam winę na swój wiek - może już jestem na książkową Narnię po prostu za stara. Jednak chylę czoła przed C.S. Lewisem, bo wykreował znakomity świat, za którym tęsknię częściej niż wypada się przyznać. Bo to dzięki niemu właśnie studio filmowe mogło stworzyć jeden z moich ukochanych filmów fantasy.
Jeden z niewielu przypadków, w których film jest lepszy od książki, ale zrzucam winę na swój wiek - może już jestem na książkową Narnię po prostu za stara. Jednak chylę czoła przed C.S. Lewisem, bo wykreował znakomity świat, za którym tęsknię częściej niż wypada się przyznać. Bo to dzięki niemu właśnie studio filmowe mogło stworzyć jeden z moich ukochanych filmów fantasy.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-09
Treść, która trafiła w moje serce. Inspirująca, pouczająca i wyjątkowa. To jedna z tych książek, która zawołała mnie z empikowej półki - bardzo się cieszę, że to zrobiła.
Treść, która trafiła w moje serce. Inspirująca, pouczająca i wyjątkowa. To jedna z tych książek, która zawołała mnie z empikowej półki - bardzo się cieszę, że to zrobiła.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-12
"Hashtag" to moja pierwsza styczność z twórczością Remigiusza Mroza. Pozytywne zaskoczenie. Być może niepotrzebnie wątpiłam w fenomen dzieł rzemieślnika. Po przeczytaniu, wciąż o niej myślę: coś mnie zastanawia, coś chciałabym raz jeszcze przeanalizować, z czymś się nie zgadzam i coś mi się podobało.
Nie umiem wydać o tej książce jednoznacznej opinii, ale fakt, że ta historia wciąż kotłuje mi się w głowie - mówi sam za siebie.
"Hashtag" to moja pierwsza styczność z twórczością Remigiusza Mroza. Pozytywne zaskoczenie. Być może niepotrzebnie wątpiłam w fenomen dzieł rzemieślnika. Po przeczytaniu, wciąż o niej myślę: coś mnie zastanawia, coś chciałabym raz jeszcze przeanalizować, z czymś się nie zgadzam i coś mi się podobało.
Nie umiem wydać o tej książce jednoznacznej opinii, ale fakt, że ta...
2019-01-06
Swoją przygodę z twórczością Jadowskiej zaczęłam od końca, tak właściwie - od trupa na plaży. Wśród wysypu opowiadań w miesiącach jesienno-zimowych to na "Dynię i jemiołę" padł mój wybór. I powiem szczerze, że był to BARDZO DOBRY WYBÓR. Kupiona w zeszłym roku, ale dopiero teraz znalazła (czy też raczej ja znalazłam) czas, żeby utkwić w mojej głowie i rozpalić we mnie żywą sympatię do bohaterów Jadowskiej :)
Swoją przygodę z twórczością Jadowskiej zaczęłam od końca, tak właściwie - od trupa na plaży. Wśród wysypu opowiadań w miesiącach jesienno-zimowych to na "Dynię i jemiołę" padł mój wybór. I powiem szczerze, że był to BARDZO DOBRY WYBÓR. Kupiona w zeszłym roku, ale dopiero teraz znalazła (czy też raczej ja znalazłam) czas, żeby utkwić w mojej głowie i rozpalić we mnie żywą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-16
Niesamowicie mocno szanuję Colleen Hoover za to, że dotyka tematów tabu, naświetla je z zupełnie nowej perspektywy i rozdaje czytelniczkom więcej niż nadzieję na lepsze jutro - rozdaje im wskazówki, drogowskazy i siłę, uchwycone w starannie dobranych słowach, cholernie ludzkich bohaterach i wzruszających historiach.
Niesamowicie mocno szanuję Colleen Hoover za to, że dotyka tematów tabu, naświetla je z zupełnie nowej perspektywy i rozdaje czytelniczkom więcej niż nadzieję na lepsze jutro - rozdaje im wskazówki, drogowskazy i siłę, uchwycone w starannie dobranych słowach, cholernie ludzkich bohaterach i wzruszających historiach.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Intrygująca!
Intrygująca!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to