-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2014-01-15
2014-04-08
2014-03-12
Terry Pratchett- w tej chwili prawdopodobnie najbardziej poczytny brytyjski autor fantasy i science-fiction, twórca równo czterdziestu tomów cyklu "Świat Dysku" i wielu innych powieści, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego. Wszystkim, którym udało się do tej pory ominąć twórczość tego pisarza nasuwa się tylko jedno pytanie: "O co chodzi z tym Pratchettem?". I żeby uchronić biednego czytelnika od samotnego poszukiwania odpowiedzi na to pytanie, postaram się choć trochę przybliżyć twórczość tego pisarza, przytaczając jako przykład jeden z tomów osławionego "Świata Dysku", a mianowicie- "Zbrojnych".
PO PIERWSZE: Odpowiednia dawka absurdu
Świat Dysku jest uniwersum przypominającym średniowieczne wyobrażenie naszej planety. Mamy więc planetę płaską, która unosi się na grzbietach czterech słoni stojących z kolei na grzebiecie olbrzymiego żółwia leniwie płynącego przez ocean wszechświata. W centrum dziwacznie skonstruowanego wszechświata znajdziemy Ankh-Morpork, megametropolię z gildią niemal każdego zawodu (poczynając od Gildii Psów, a kończąc na przykład na Gildii Tancerek Egzotycznych) i rzeką Ankh, na której niemalże można rysować kredą obrysy zwłok. I to właśnie w tej niezwykłej krainie, w mieście, w którym działa w świetle prawa wyłącznie przestępczość zorganizowana toczy się akcja "Zbrojnych".
PO DRUGIE: Satyra
Jak się bowiem okazuje, celem "Świata Dysku" jest nie tylko doprowadzenie czytelnika do łez ze śmiechu, ale także skłonić do zastanowienia. Ankh-Morpork, mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się światem zupełnie nielogicznym i konsekwentnym, przy dłuższych oględzinach zdradza zaskakujące podobieństwo do (wcale nie bardziej konsekwentnego) świata, w którym żyjemy...Mamy więc przedstawione w krzywym zwierciadle i z zaskakującym humorem całkiem poważne tematy, takie jak rasizm, feminizm, religia czy nawet śmierć. Wyolbrzymieniu i zniekształceniu ulegają także gatunki literackie i stereotypy; "Zbrojni" są udaną satyrą kryminału z prawdziwym śledztwem i zbrodnią dużego formatu, mimo humoru doskonale budującą napięcie i ścielącą szeroko trupy...
PO TRZECIE: Sympatyczni bohaterowie
Głównymi bohaterami cyklu "Świat Dysku" są członkowie Straży Miejskiej na czele z postacią kapitana Samuela Vimesa, których sylwetki przewijają się przez niemal wszystkie (za wyjątkiem może pierwszego) tomy cyklu. Mamy więc kaprala Marchewę, prostolinijnego młodzieńca (podobno krasnoluda) obdarzonego nieprzeciętną charyzmą i kompletną nieznajomością zasad interpunkcji, funkcjonariusza Detrytusa- trolla mającego spore problemy z czynnością salutowania, Anguę czyli jedyną w Straży kobietę, która podczas pełni nie do końca jest kobietą i wspomnianego już wcześniej kapitana Vimesa- wiecznie niewyspanego, ale mimo to przenikliwego i cynicznego.... A to i tak ledwie kilku z nich bo we wszystkich tomach jest strażników i innych nietuzinkowych postaci więcej, dużo więcej...
PO CZWARTE: Kto by czytał od początku?
Pisząc czterdziestotomowy cykl raczej trudno się spodziewać, że potencjalny czytelnik zacznie od pierwszego tomu i będzie z mozołem i uporem brnął przez coraz to kolejne, mając w pamięci wydarzenia i postaci z wszystkich książek już przeczytanych. Dzięki więc niech będą Pratchettowi, że (przy jednoczesnym zachowaniu spójności) uczynił swoją serię możliwą do rozpoczęcia z dowolnego punktu- nieważne, czy zaczniesz od tomu dwudziestego czy, powiedzmy, trzydziestego czwartego, będziesz w stanie bez problemu wczuć się w akcję i zapoznać z bohaterami cyklu.
PO PIĄTE: Śmiech
Reakcje ludzi czytających Pratchetta są różne- od zduszonego parskania, po niekontrolowane rżenie (nieraz przyciągające zaskoczone spojrzenia ludzi będących świadkami napadu wesołości), ważne jest jednak jedno- Pratchett bawi, jednocześnie ucząc i wychowując. I właśnie dlatego uważam, że choć w "Świecie Dysku" są tomy słabsze i lepsze, z pewnością warto zapoznać się z którymś z nich.
Inne moje recenzje na: http://k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com/
Terry Pratchett- w tej chwili prawdopodobnie najbardziej poczytny brytyjski autor fantasy i science-fiction, twórca równo czterdziestu tomów cyklu "Świat Dysku" i wielu innych powieści, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego. Wszystkim, którym udało się do tej pory ominąć twórczość tego pisarza nasuwa się tylko jedno pytanie: "O co chodzi z tym Pratchettem?". I żeby uchronić...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-27
Barcelona lat dwudziestych dwudziestego wieku- mroczna,tajemnicza, niebezpieczna i niesamowicie piękna. To właśnie w tej scenerii toczy się akcja kultowej już powieści Carlosa Ruiza Zafóna. Jej głównym bohaterem jest młody pisarz zarabiający marne pieniądze na pisaniu powieści w odcinkach i zakochany obsesyjną, niemożliwą do spełnienia miłością. Kiedy dostaje propozycją napisania powieści w zamian za fortunę i coś jeszcze, nie waha się ani chwili, nie wiedząc, że podpisuje tym samym kontrakt z diabłem...
Jak to u Zafóna bywa, ważniejsze jest tu "jak" niż "co". Książka nie byłaby nawet w połowie tak porywająca, gdyby nie cudowne, plastyczne opisy Barcelony. Aż chce się jechać tam i z książką zamiast przewodnika w ręku poznawać jej zakamarki. Rzadko zdarza się trafić na książkę, podczas której czytania, mimo, że pozornie nic się nie dzieje, włos jeży si na głowie. Taką właśnie książką jest "Cień wiatru", książka z pogranicza gatunków literackich, zgrabnie łącząca realizm fantastyczny z thrillerem, horrorem i sensacją. Mieszanka ta jest mieszanką bez wątpienia smakowitą.
Pisarz umieścił w powieści kilka miłych smaczków dla osób, które przeżyły już spotkanie z "Cieniem Wiatru". Nie przeszkadza to jednak wcale zabrać się za "Grę...", nie przeczytawszy wcześniej pierwszej z bestsellerowych powieści autora- "Gra Anioła" nie jest kontynuacją "Cienia Wiatru", wręcz przeciwnie, bo jego akcja umiejscowiona jest w czasie kilkadziesiąt lat wcześniej, a czytelnik, który nie zetknął się z pierwszą z książek nie straci nic poza kilkoma miłymi nawiązaniami.
Oczywiście, nie obyło się także bez wad, a wadą jest to, że czytając którąś z kolei książkę Zafóna nie można oprzeć się wrażeniu, że w rzeczywistości czyta się wciąż jedną i tą samą powieść. Książki tego autora, poczynając od najwcześniejszych, jak "Książę Mgły", są po prostu do siebie podobne. Powtarza się w nich pewien schemat...Ale nie przeszkadza to tak bardzo, jeśli tylko czyta się te książki w odpowiednim odstępie czasu.
Książkę pochłania się niemal jednym tchem- 608 stron to nie byle co, a pomimo to przeczytanie książki jest kwestią kilku dni, podczas których zafascynowany czytelnik niemal nie odrywa się od lektury. I chyba to jest najlepszym opisem tej książki- ona po prostu wciąga z mocą odkurzacza przemysłowego, co mogą potwierdzić tysiące ludzi na świecie, którzy dali się porwać magii Barcelony i Cmentarza Zapomnianych Książek.
Więcej moich recenzji na: http://k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com/
Barcelona lat dwudziestych dwudziestego wieku- mroczna,tajemnicza, niebezpieczna i niesamowicie piękna. To właśnie w tej scenerii toczy się akcja kultowej już powieści Carlosa Ruiza Zafóna. Jej głównym bohaterem jest młody pisarz zarabiający marne pieniądze na pisaniu powieści w odcinkach i zakochany obsesyjną, niemożliwą do spełnienia miłością. Kiedy dostaje propozycją...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-06
2014-07-22
Pierwszym, czym książka zaskakuje jest objętość - trzymając w dłoniach sześciuset stronicową cegłę wręcz trudno uwierzyć, że jest to debiut hiszpańskiej autorki. Takie gabaryty powieści zapowiadają niekrótką zabawę, a opis na odwrocie okładki mami obietnicą przemierzenia wraz z bohaterką zakamarków tytułowego Madrytu, a także kolonialnego Maroka... Czy warto jednak wierzyć tym obietnicom?
Dużą, a nawet największą zaletą tej książki jest zgrabne łączenie gatunków - to, co na początku wydaje się zwykłym romansem zmienia się w szpiegowską powieść akcji, łącząc obydwa te gatunki ze sporą dawką historii Hiszpanii z okresu dwudziestolecia międzywojennego i pierwszej wojny światowej. Przyznać trzeba, że to ostatnie wyszło autorce wyjątkowo zgrabnie - mimo sporej dawki wiedzy historycznej książka nie wydaje się w najmniejszym stopniu przeładowana, pozwala jednak poszerzyć wiedzę na temat mało w naszym kraju znany, jakim jest wojna domowa w Hiszpanii. Autorka nie korzysta przy tym z wątpliwych źródeł informacji - szczegółowy spis wszystkich publikacji, z jakich korzystała by uwiarygodnić swoją powieść znajduje się na ostatnich stronach.
Sira, główna bohaterka powieści jest młodą dziewczyną, której życie nieodwołalnie zmienia wizyta w sklepie, w którym planuje zakupić maszynę do pisania. To ona jest zaczątkiem późniejszych wydarzeń, które prowadzą ją do Maroka i z powrotem do Madrytu, od skrajnej nędzy, przez salony elity, aż do ryzykownych, szpiegowskich zadań. Zmieniają się okoliczności historyczne, zmienia się, rzecz jasna, moda i zmienia się główna bohaterka - z nieśmiałej, niezdecydowanej dziewczyny zmienia się w silną kobietę z niezwykłą zaradnością radzącą sobie z wyzwaniami, jakie stawia przed nią życie w niebezpiecznych czasach. Jest krawcową, szpiegiem, uwodzicielką i z każdym z tych zadań radzi sobie na swój własny, wyjątkowy sposób.
Jak już wspominałam w którejś z poprzednich recenzji, pierwszoosobowa narracja nie należy do moich ulubionych i zazwyczaj staram się jej unikać... Od każdej reguły są jednak wyjątki i takim właśnie wyjątkiem jest "Krawcowa z Madrytu", która, mimo, że poprowadzona z punktu widzenia głównej bohaterki, nie jest naiwna ani infantylna, a ten sposób narracji tylko podkreśla zmiany, jakie dokonują się w Sirze podczas trwania powieści. Jest to idealna książka na wakacje, gdy ma się na czytanie cały dzień, w przeciwnym razie bowiem jest możliwe, że zarwiecie za jej przyczyną kilka nocy - mimo wspomnianej już wcześniej, nieco przerażającej objętości powieść czyta się szybko, wciąż jest to jednak sześćset stron, przełknięcie jej w ciągu jednego dnia może być więc trochę problematyczne.
Moim zdaniem książka ta ma w sobie wszystko, co mieć powinna - wartką akcję, gorącą miłość i szczyptę tajemnicy. Ciekawym dodatkiem jest możliwość poszerzenia swojej wiedzy o niespokojnych czasach, w których dzieje się jej akcja, a także modzie nieodłącznie tym czasom towarzyszącej. To po prostu kawał dobrej literatury którą trudno się delektować bo jest jak słodkie ciastko - nie można się powstrzymać i pożera się je w całości.
Ta i inne moje opinie także na: k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com
Pierwszym, czym książka zaskakuje jest objętość - trzymając w dłoniach sześciuset stronicową cegłę wręcz trudno uwierzyć, że jest to debiut hiszpańskiej autorki. Takie gabaryty powieści zapowiadają niekrótką zabawę, a opis na odwrocie okładki mami obietnicą przemierzenia wraz z bohaterką zakamarków tytułowego Madrytu, a także kolonialnego Maroka... Czy warto jednak wierzyć...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-29
Myślę, że czytelnicy przywykli do myśli, że objętość jest równa fabule. Po ciężkich, grubych tomiskach spodziewamy się dużo więcej niż trzymając w dłoni niepozorną książeczkę, a taką właśnie niepozorną książeczką jest dzieło Jonathana Carrolla, które mimo tego zapada w pamięć na bardzo długo.
Głównym bohaterem powieści jest Joe, młody pisarz wyjeżdżający do Wiednia, gdzie zaprzyjaźnia się z dość ekscentryczną parą. Między Joem a Tate'ami szybko rodzi się przyjaźń, która w przypadku Indii Tate przeradza się w uczucie... Gdy jednak Paul Tate umiera wkrótce po dowiedzeniu się o romansie żony, zaczynają się dziać rzeczy dziwne...
Pierwszoosobowa narracja nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej, tym razem jednak narracja ta jak najbardziej pasuje do tej dziwnej książki. Bo bohater, mimo, że zupełnie normalny, a momentami nawet nieco nudny, jest też bardzo wiarygodny i jego myśli i reakcje sprawiają, że dość łatwo się z nim utożsamiać. Nie jest sam w sobie interesujący, jego sylwetkę ożywiają ludzie i zdarzenia dookoła niego, mimo tego jednak nietrudno go polubić.
Kreacja Carrolla nie daje się wtłoczyć w ramy jednego gatunku: książka ma w sobie coś z dramatu, coś z romansu, smaczku dodają jej elementy fantastyczne, a samo zakończenie to nic innego, jak czysty absurd. Bo to właśnie zakończenie czyni tą powieść wyjątkową i sprawia, że trudno o niej zapomnieć. Jest tak wyrwane z kontekstu i niesamowite, że nikt nie jest w stanie go przewidzieć. Wgniata w fotel i powoduje, że na twarzy pojawia się wyraz bezbrzeżnego zdumienia i to wszystko, co można na jego temat powiedzieć by ewentualnemu czytelnikowi nie psuć niespodzianki.
Jonathan Carroll jest bez wątpienia pisarzem oryginalnym, a jego książka, mimo, że od jej wydania minął już dłuższy czas, nie straciła ani trochę na aktualności. Polecam ją serdecznie każdemu, kto chciałby sprawić, że po zamknięciu okładki nie będzie mógł zamknąć również oczu, każdemu, kto chciałby wczuć się w klimat pięknego Wiednia, a przede wszystkim spędzić trochę czasu z przyjemną, lekką lekturą.
Ta i inne moje recenzje także na: http://k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com/
Myślę, że czytelnicy przywykli do myśli, że objętość jest równa fabule. Po ciężkich, grubych tomiskach spodziewamy się dużo więcej niż trzymając w dłoni niepozorną książeczkę, a taką właśnie niepozorną książeczką jest dzieło Jonathana Carrolla, które mimo tego zapada w pamięć na bardzo długo.
Głównym bohaterem powieści jest Joe, młody pisarz wyjeżdżający do Wiednia, gdzie...
2014-08-08
2014-11-09
2014-01-23
Opowieści zawarte w Atlasie Chmur łączą zasadniczo trzy rzeczy. Pierwszą z nich jest blizna w kształcie komety, którą posiada każdy z narratorów i która sugeruje, jakoby byli oni różnymi wcieleniami tej samej osoby. Drugą, zawarte w każdej opowieści hasła dotyczące nieprzypadkowości pewnych wydarzeń, przeznaczenia i tym podobnych...Trzecią natomiast jest to, że każdy z narratorów Atlasu spotyka się z różnie rozumianą dyskryminacją ze strony społeczeństwa- Luisa Rey jest lekceważona ze względu na swoją płeć, Sonmi- ponieważ nie jest czystokrwistą, a jedynie klonem stworzonym na potrzeby a Timothy Cavendish ze względu na swój podeszły wiek. We wszystkich opowieściach pojawia się także motyw korporacji, dążenia do władzy i pieniędzy za wszelką cenę i krytyka konsumpcjonizmu.
Atlas Chmur jest mozaiką ze starannie dopasowanych do siebie elementów, które tworzą wspaniały, urozmaicony obraz. To jedna wielka zabawa stylem, formą i gatunkiem- od kryminału, przez komedię aż do science fiction, więc jest z czego się pośmiać, jest przy czym popłakać i nad czym zamyślić się na chwilę. To książka, do której ma się ochotę wracać i źródło ciekawych, trafnych cytatów, ale nie obyło się także bez słabszych momentów i dłużyzn, chwilami nie udawało się także Mitchellowi uniknąć banałów. Atlas wymaga także uważnego, zaangażowanego czytelnika który będzie w stanie poskładać wszystkie części układanki.
Podsumowując: Czy warto? Oczywiście, że warto, choćby dla momentów świetnych, mocno zapadających w pamięć. Choćby po to, by zachwycić się mieszanką gatunków...Nie nazwałabym Atlasu Chmur arcydziełem, ale z pewnością jest wart przeczytania.
Porównanie książki z filmem na: k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com
Opowieści zawarte w Atlasie Chmur łączą zasadniczo trzy rzeczy. Pierwszą z nich jest blizna w kształcie komety, którą posiada każdy z narratorów i która sugeruje, jakoby byli oni różnymi wcieleniami tej samej osoby. Drugą, zawarte w każdej opowieści hasła dotyczące nieprzypadkowości pewnych wydarzeń, przeznaczenia i tym podobnych...Trzecią natomiast jest to, że każdy z...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-20
Oj, czego to się o tej Mrocznej Wieży nie mówi! Zanim sięgnęłam po tą książkę zdążyłam nasłuchać się niemal tylu opinii ilu jest czytelników tej książki- a to ktoś serię Kinga wychwalał pod niebiosa, a to równał z ziemią, nazywając nudną i nijaką... A jako, że posługiwanie się cudzą opinią nie należy do moich najmocniejszych stron, postanowiłam w końcu sama sięgnąć po to dziełko i - a jakże - zrecenzować je.
Mroczna Wieża? A z czym to się je?
Stephen King, jak powszechnie wiadomo, jest jednym z bardziej poczytnych autorów horrorów i thrillerów naszych czasów. Tym bardziej dziwi, że najdłuższa seria jego autorstwa utrzymuje się bardziej w klimatach fantastycznych, chwilami ocierając się nawet o science fiction, czy... Western. Sam autor utrzymuje, że jest to jego opus magnum (często porównuje się Wieżę z Władcą Pierścieni J.R.R. Tolkiena, tą serię także King podaje w przedmowie jako inspirację) , a cykl z pewnością stanowi nie lada gratkę dla wszystkich fanów twórczości Kinga- pojawiają się w nim odniesienia i nawiązania do wielu z jego powieści. Saga pisana była przez 42 lata- od 1970 do 2012 roku.
Była pustynia...
...A przez pustynię wędrował rewolwerowiec, podążając śladem człowieka w czerni. Takim właśnie statycznym krajobrazem wita nas pierwszy tom cyklu. O głównym bohaterze wiemy praktycznie tyle, co nic- wiemy, że na imię ma Roland, i, że ze znanych tylko sobie powodów chce dopaść równie tajemniczego człowieka w czerni. Kolejne rozdziały powieści odsłaniają przed nami kilka wspomnień z młodości Rolanda, jednak dokładny jego życiorys i motywy pozostają nieznane. Kim jest człowiek w czerni? Co jest dla Rolanda ważniejsze - dostanie się do Wieży czy bezpieczeństwo ważnych dla niego osób? Tego wszystkiego dowiemy się podczas lektury pierwszego tomu cyklu.
No i co dalej?
Jest jedna, bardzo ważna cecha którą ta książka posiada- pozostawia po sobie niedosyt. Język jest tu taki sobie, wręcz nieco odstaje w porównaniu z innymi powieściami tego autora, ale biorąc poprawkę na to, że "Roland" powstał we wczesnym okresie jego twórczości, można to przeboleć. Nie do końca wyważona jest też akcja- chwilami ciągnie się jak dobre toffi, tylko po to, by za moment przyspieszyć do tego stopnia, że nie do końca wiadomo, co się dzieje. Za to, kiedy już się książkę skończy, w głowie nagle pojawia się milion pytań, a w tym jedno główne: a co było dalej?
Ciąg dalszy nastąpi
Podobno "Roland" dużo zyskuje przy ponownym przeczytaniu, kiedy jest się już po lekturze wszystkich ośmiu tomów Mrocznej Wieży. Być może rzeczywiście nabiera on wtedy więcej sensu i układa się w całość z resztą cyklu, ale póki co jest dla mnie jedynie wcale zgrabnym wprowadzeniem w dziwny świat rewolwerowców i człowieka w czerni. To prawda, że mogłoby to być wprowadzenie lepsze, nieco bardziej przemyślane, jednak jest dla mnie na tyle intrygujące i ciekawe, że z przyjemnością sięgnę po kolejne tomy.
Ta i inne recenzje również na: k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com
Oj, czego to się o tej Mrocznej Wieży nie mówi! Zanim sięgnęłam po tą książkę zdążyłam nasłuchać się niemal tylu opinii ilu jest czytelników tej książki- a to ktoś serię Kinga wychwalał pod niebiosa, a to równał z ziemią, nazywając nudną i nijaką... A jako, że posługiwanie się cudzą opinią nie należy do moich najmocniejszych stron, postanowiłam w końcu sama sięgnąć po to...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-04
Hazel Grace ma szesnaście lat i jedynym, co utrzymuje ją przy życiu jest aparat tlenowy, który ciągnie ze sobą na wózku gdziekolwiek się uda. Gdy jednak na spotkaniu grupy wsparcia spotyka Augustusa... Tak tak, wszyscy znamy tą historię i doskonale wiemy, co będzie dalej - to wstęp do poruszającej, wyciskającej łzy historii o miłości. Ta książka nie zaskakuje, ale czy to źle?
Tym, co podoba mi się w tej książce najbardziej, jest różnorodność. Nie jest to na szczęście książka, przy której czytaniu trzeba płakać bez przerwy - bardziej poważne momenty przeplatają się z tymi zabawnymi. Nie brakuje też komizmu słownego, w postaci czy to nieustannego żartowania z "bonusów rakowych", czy to wypowiedzi Gusa na temat papierosów. Samych bohaterów nie można nie polubić - to oryginalni, dowcipni młodzi ludzie z nietypowym światopoglądem. Tym, co również pomaga w odbiorze książki jest ironiczne podejście do choroby którym Green obdarzył swoich bohaterów; nie zadają oni poważnych pytań w stylu "dlaczego ja?", nie rozwodzą się nad własnym nieszczęściem. Dzięki temu książka nie wydaje się mdła, a jednocześnie sprawia to, że jeszcze bardziej utożsamiamy się z bohaterami, bardziej odbieramy ich nieszczęście jako sprawę osobistą.
Najważniejszym wątkiem książki pozostaje jednak -obok choroby - wątek ulubionej książki Hazel, "Ciosu udręki" i jej autora, Petera van Houtena, którego nasza bohaterka bardzo chciałaby spotkać by znaleźć odpowiedź na kilka pytań, wśród których najważniejszym jest oczywiście to dotyczące chomika Homera. Motyw ten zdaje się podkreślać stanowisko samego Greena, który już na wstępie zaznacza, że jego dzieło to stuprocentowa fikcja. Jest to jakby prośba do czytelników by nie traktowali ani tej książki, ani jej bohaterów zbyt poważnie.
Trudno pisać książki o raku, trudno pisać o umieraniu i robić to nie zahaczając o utarte frazesy i wyciskania łez na każdym kroku. Johnowi Greenowi się to udało i chociaż fabuła "Gwiazd naszych wina" niczym nie wykracza poza schemat melodramatu, książka ta ma w sobie coś, co sprawia, że zwyczajnie nie jest nudna i chce się ją czytać. Być może nie jest to lektura niesamowicie ambitna, ale myślę, że warto po nią sięgnąć by nieco popłakać, nieco się pośmiać i być może znaleźć cząstkę siebie w Hazel i Augustusie.
Ta i inne moje recenzje także na: k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com
Hazel Grace ma szesnaście lat i jedynym, co utrzymuje ją przy życiu jest aparat tlenowy, który ciągnie ze sobą na wózku gdziekolwiek się uda. Gdy jednak na spotkaniu grupy wsparcia spotyka Augustusa... Tak tak, wszyscy znamy tą historię i doskonale wiemy, co będzie dalej - to wstęp do poruszającej, wyciskającej łzy historii o miłości. Ta książka nie zaskakuje, ale czy to...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-06
Powstanie Warszawskie - jeden z najbardziej kontrowersyjnych i najszerzej dyskutowanych rozdziałów historii Polski. Wywiad, który przeprowadzili ze Stanisławem Likiernikiem Emil Marat oraz Michał Wójcik jest kolejną już pozycją na ten temat która w ostatnich czasach ukazała się w naszym kraju. Kolejną, na tyle jednak odmienną od innych, że nieprzedstawiającą powstania w formie reportażu czy wspomnień, a oczami świadka i uczestnika wydarzeń z 1944 roku. Nie jest to także kolejna opowiastka o bohaterskim umieraniu, książka ta nie jest pochwałą "moralnego zwycięstwa" Polaków, a czymś chwilami zgoła innym...
Stanisław Likiernik to żołnierz Kedywu (Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej). Uczestniczył w najważniejszych akcjach sabotażowych i zajmował się wykonywaniem wyroków podziemnego sądu, podczas powstania kilkakrotnie ranny, od 68 lat przebywa na emigracji we Francji. Jego relacja być może nie należy do obiektywnych, trudno jednak odmówić jej realizmu. Likiernik, mimo, że nie kwestionuje bohaterstwa powstańców, kilkakrotnie podważa i krytykuje decyzję o wybuchu powstania, która jego zdaniem została podjęta nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie."Nie wiem co to jest moralne zwycięstwo,"-mówi-"ale wiem, że zginęło dwieście tysięcy ludzi, wiem, że miasto zostało zniszczone. Jeżeli to jest zwycięstwo, to nie potrafię odróżnić zwycięstwa od klęski i chyba trzeba zmienić znaczenie słów." Przypomina, że żołnierze AK przede wszystkim musieli wykonywać wydane im rozkazy, ale poddaje w wątpliwość powody, które kierowały dowództwem owe rozkazy wydającym. Były żołnierz bywa krytyczny wobec współczesnych zwyczajów (jak na przykład rekonstrukcje historyczne które uważa za bezsensowne i zbyteczne), odpowiada na każde zadane mu pytanie bez owijania w bawełnę, zgodnie z własnym osądem.
Nie bez znaczenia jest tutaj także rola dziennikarzy, którzy zadając pytania nierzadko dotyczące trudnych i bolesnych tematów robią to delikatnie, bez zbytniego narzucania się. Akceptują także niechęć Likiernika do odpowiadania na niektóre pytania. Czasami dyskutują, czasami proszą o dokładniejsze wyjaśnienie, nigdy jednak nie pozostają bierni wobec wspomnień powstańca. W czytaniu bardzo pomaga również forma - książka poprzetykana jest przypisami i ramkami opisującymi poszczególne postaci które wymienia Likiernik. Nie przeszkadza to i nie przerywa wątku, a wręcz przeciwnie - daje możliwość zorientowania się w sytuacji bez przerywanie lektury i internetowych poszukiwań któregoś kolejnego nazwiska. Poza tym wywiad jest bardzo przejrzysty, czyta się go łatwo, dość szybko i przyjemnie.
Z opiniami bohatera tego wywiadu nie trzeba się zgadzać i przyznam, że mnie samej niektóre z nich się nie spodobały, trzeba jednak pogodzić się z jego sądami do których wydaje się być uprawniony jak nikt inny. Poza tym jest to wyraziste, wiarygodne świadectwo czasów powstania z którym na pewno warto się zapoznać nie tylko po to, by skonfrontować swoją opinię z opinią naocznego świadka tych wydarzeń, ale także by po prostu wzbogacić swoją wiedzą na temat tego ważnego rozdziału w historii Polski.
Ta i inne moje recenzje także na: k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com
Powstanie Warszawskie - jeden z najbardziej kontrowersyjnych i najszerzej dyskutowanych rozdziałów historii Polski. Wywiad, który przeprowadzili ze Stanisławem Likiernikiem Emil Marat oraz Michał Wójcik jest kolejną już pozycją na ten temat która w ostatnich czasach ukazała się w naszym kraju. Kolejną, na tyle jednak odmienną od innych, że nieprzedstawiającą powstania w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-16
Z własnej inicjatywy zapewne nie tknęłabym tej książki, ale, zdobyta z wymiany na Targach Książki w Krakowie, stała na półce już od pewnego czasu. A jako, że nieprzeczytane stosiki na półce działają na mnie dość deprymująco, trzeba było coś z tym zrobić. Przeczytanie 360 stron zajęło mi nieco ponad pół dnia i muszę przyznać, że nie jestem tak niezadowolona, jak zazwyczaj gdy sięgam po pozycję z gatunku, który szumnie określa się mianem "fantastyki paranormalnej". A dlaczegóż to? Cóż, jest kilka powodów...
Powieść Tricii Rayburn, przez "Publisher Weekly" określana jako "...doskonały paranormalny thriller", chwilami potrafiła nawet całkiem przyjemnie trzymać w napięciu. I choć rozwiązanie problemu, z którym podczas całego tomu borykali się główni bohaterowie było z góry narzucone przez tytuł, chwilami zdarzało mi się zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi, co zdecydowanie liczy się na plus.
A, właśnie, syreny. Tytułowe morskie piękności są tu przedstawione w sposób całkiem typowy, chociaż pierwszy raz spotkałam się właśnie z taką istotą w powieści paranormalnej. I dobrze, bo kolejna książka o wilkołakach czy wampirach (a może nawet jednych i drugich naraz) byłaby zwyczajnie nudna.
Co ciekawe, wątek miłosny, choć oczywiście się tutaj pojawia, nie jest aż tak wyeksponowany, jak to zwykle bywa w fantastyce paranormalnej. Odetchnęłam z ulgą, nie musząc co minutę czytać o głębokich spojrzeniach w oczy czy też zachwytach głównej bohaterki nad jej obiektem westchnień. Tricia Rayburns skupia się na akcji, co również można zaliczyć do zalet tej pozycji.
W porządku, nachwaliłam się, teraz czas wyliczyć wady tego krótkiego dziełka. Jeśli chodzi o pierwszą, moim zdaniem jest to momentami denerwujący język, w jakim napisana jest książka. Zdarzało mi się, że nawet po kilkukrotnym przeczytaniu zdania nie wiedziałam, co właściwie autorka miała na myśli.
Drugą wadą tego dzieła jest jak dla mnie właściwie...Sam gatunek. Czytając powieści paranormalne wciąż mam nieprzyjemne wrażenie, że są to popłuczyny po "Zmierzchu" powstałe by zaspokoić rynkowe zapotrzebowanie na tego typu pozycje. Jedynym, co się zmienia jest rodzaj zamieszanej we wszystko istoty (dla przypomnienia: mieliśmy już wampiry, wilkołaki, czarownice, duchy, elfy, a teraz także syreny) i strona związku, która obdarzona jest wyjątkową "mocą".
Podsumowując: pozycja idealna na jeden do dwóch wieczorów niewymagającej rozrywki, ale próżno szukać tutaj czegoś zapadającego na długo w pamięć, a pozycja tonie wśród innych zalewających rynek książek o podobnej tematyce.
Moje recenzje także na: k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com
Z własnej inicjatywy zapewne nie tknęłabym tej książki, ale, zdobyta z wymiany na Targach Książki w Krakowie, stała na półce już od pewnego czasu. A jako, że nieprzeczytane stosiki na półce działają na mnie dość deprymująco, trzeba było coś z tym zrobić. Przeczytanie 360 stron zajęło mi nieco ponad pół dnia i muszę przyznać, że nie jestem tak niezadowolona, jak zazwyczaj...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-15
Patrząc na tą książkę, mogłoby się wydawać, że mamy przed sobą całkiem przyzwoite science-fiction. Może bez jakichś fajerwerków, nowatorskich rozwiązań i tak dalej, ale po prostu- science fiction. Solidna dawka akcji, gdzieś tam opisy zaawansowanej technologii, główna bohaterka cyborg...Otóż NIE.
Podstawowym celem tej podstępnej pozycji jest wprowadzenie niewinnego czytelnika w błąd i sprowadzenie go na manowce zupełnie nowego gatunku literackiego. Zaczyna się całkiem niewinnie- mamy Soz, Jagernautkę czyli żołnierz związaną telepatycznie ze swoim myśliwcem i, jakby tego było mało, odczuwającą to, co czują zabijani przez nią ludzie. Powieść toczy się z jej punktu widzenia, więc całe szczęście, że jej postać jest dość starannie zarysowana i nie razi sztucznością. Soz ma rozterki moralne, denerwuje ją stereotyp dotyczący jej zawodu. I wszystko toczyłoby się swoją koleją, gdyby nie to, że Jagernautka w podejrzanych okolicznościach poznaje Jaibriola, następcę tronu Handlarzy, czyli osobę, którą teoretycznie powinna zgładzić natychmiast. Zamiast tego Soz i Jaibriol (przepraszam za spoilerowanie) zakochują się w sobie..I w tym momencie przestaje być fajne.
Coś, co jeszcze niedawno przypominało wcale przyzwoite science-fiction nagle zmienia się w klona pewnej książki, której tytuł rozpoczyna się na "Z" zamkniętego w eleganckim opakowaniu z napisem "science fiction"... I troszkę szkoda całkiem przyzwoicie się zapowiadającej fabuły, bo od tej pory zdecydowana większość objętości książki to rozpływanie się narratorki nad Jabriolem i ach, jaki on cudowny, ach jakże wspaniałe jest to, co nas łączy...Jak to nazwiemy? Romans naukowy? Nie chodzi o to, że "Wielka Inwersja" jest złą książką. Jest książką całkiem przyzwoitą, problem w tym, że...To po prostu miało być science fiction.
Inne moje recenzje na: k-jak-kocham-k-jak-ksiazki,blogspot.com/
A na Facebooku na: https://www.facebook.com/brethilbloguje
Patrząc na tą książkę, mogłoby się wydawać, że mamy przed sobą całkiem przyzwoite science-fiction. Może bez jakichś fajerwerków, nowatorskich rozwiązań i tak dalej, ale po prostu- science fiction. Solidna dawka akcji, gdzieś tam opisy zaawansowanej technologii, główna bohaterka cyborg...Otóż NIE.
Podstawowym celem tej podstępnej pozycji jest wprowadzenie niewinnego...
2014-07-13
Grzesiu Bednar jest przeciętnym polskim dresem z warszawskiej Pragi, który w wyniku kilku niezbyt przyjemnych zbiegów okoliczności ląduje ze złamanym nosem w szpitalnej sali. Gdzieś pomiędzy użeraniem się z dziewczyną a przyjmowaniem ton jedzenia od nazbyt troskliwej mamy, nasz bohater poznaje swoich współlokatorów z sali- Marudę, którego przezwisko nie wymaga chyba tłumaczenia, Kurza, który wbrew swojemu przezwisku na nazwisko ma Czystecki oraz tajemniczego Czwartego, wielbiciela książek niejakiego Josepha Conrada, który wkrótce zaczyna w gorączce dyktować tajemniczą historię, w której główną rolę odgrywa niejaki kozioł Drewniak...
Można by z pewnością zarysować fabułę tego utworu nieco dokładniej, pytanie tylko- po co? Jest to jedna z tych powieści, za które najlepiej zabierać się nie mając żadnych szczególnych oczekiwań czy wymagań; jej początek bardziej przypomina powieść dresiarską, książka jednak ewoluuje, zmieniając się w coś bardzo trudnego do zaklasyfikowania- ni to gawędę ze szczyptą realizmu fantastycznego, ni to horror okraszony wtrętami ze slangu...
Główny bohater też do bardzo typowych nie należy- któż w końcu widział, by bohaterem takiej powieści czynić dresa? Jak jednak szybko się okazuje, Grzesiu bardzo różni się od typowych przedstawicieli swojej subkultury- nieobce są mu przemyślenia na różne tematy, poczynając od miłości, a kończąc na...Uzależnieniu od książek. Bo od tej książki można się uzależnić, jest tu wszystko, co trzeba- wyraziści bohaterowie, genialny pomysł na fabułę i idealny język; prosty, trafiający dokładnie w sedno, ale z pewnością nie prostacki. Książkę czyta się bardzo szybko, prawie 400 stron zleciało jak z bicza strzelił, a wobec bohaterów nie dało się po prostu pozostać obojętnym, ale żaden z nich nie budził jednoznacznych emocji- nawet do wrednego kozła Drewniaka można było odczuć odrobinę sympatii, a z pozoru pozytywni bohaterowie chwilami byli trudni do polubienia.
Kończąc, mogę dodać jeszcze, że trafiłam na tą książkę przez czysty przypadek. I, jeśli tak właśnie wyglądają książkowe przypadki, to chcę, żeby przytrafiały mi się częściej. Bo "Dżozef" to nic innego, jak kawał dobrej powieści osadzonej w polskich realiach przy której nikt nie będzie się nudził.
Ta i inne moje recenzje również na: http://k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com/
A na Facebooku pod adresem: https://www.facebook.com/brethilbloguje
Grzesiu Bednar jest przeciętnym polskim dresem z warszawskiej Pragi, który w wyniku kilku niezbyt przyjemnych zbiegów okoliczności ląduje ze złamanym nosem w szpitalnej sali. Gdzieś pomiędzy użeraniem się z dziewczyną a przyjmowaniem ton jedzenia od nazbyt troskliwej mamy, nasz bohater poznaje swoich współlokatorów z sali- Marudę, którego przezwisko nie wymaga chyba...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-03
UWAGA: Książka wymaga skupienia przy czytaniu.
Tworzenie światów zupełnie fikcyjnych, rządzących się nowymi prawami fizyki i normami społecznymi nie jest łatwe, niełatwe jest też czytanie o nich- dzieło Dukaja wymaga skupienia, uwagi i sporej dozy wyobraźni abstrakcyjnej.
Rzeczywistość, którą przedstawia "Perfekcyjna niedoskonałość" jest światem końca naszego milenium. Jest to więc rzeczywistość odległa nam, w końcu, jeśli chodzi o cywilizację, to niesamowity szmat czasu... Z drugiej jednak strony, człowiek Dukaja wciąż ma wiele wspólnego z tym, którego znamy, chociaż podobieństwa te zaczynają z wolna się zacierać.
Rozpoczynając lekturę będziemy musieli przyswoić sobie sporą ilość nowych terminów, wśród których stahs (Standard Homo Sapiens) czy phoebe (Post-Human Being) są bodaj najłatwiejszymi do zrozumienia i zapamiętania. Chwilami można poczuć lekką dezorientację ilością i skomplikowaniem terminów.
Główny bohater powieści, Adam Zamoyski wcale nie jest w łatwiejszej sytuacji; zmartwychwstaniec z XXI wieku, mimo, że w swoich czasach był informatykiem terminologii kosmicznej, w XXIX rozumie tyle, ile zrozumiałaby średnio inteligentna małpa. Nie wie, co tu robi, nie wie, po co jest potrzebny. Mimo wszystko jednak dość szybko adaptuje się w nowym środowisku, przyswajając sobie nowe normy i technologie...Ale czy będzie w stanie zachować umiar w dążeniu do formy doskonałej, bezcielesnej?
"W świecie imitacji doskonałych sztuka rodzi się z przekłamań w kopiowaniu."
Główną problematyką utworu jest utrata człowieczeństwa i zacieranie jego granic wskutek postępu technologicznego i z tym tematem poradził sobie Dukaj doskonale, zasiewając ziarno niepewności w umyśle czytelnika i z typową dla filozofa złośliwością pozostawiając go bez odpowiedzi. Bo i co by to była za zabawa? W erze, w której nikt już swojego ciała nie identyfikuje ze sobą, pytanie o to, czym właściwie jest człowiek nie jest wcale pytaniem łatwym.
Pojawia się także problem cywilizacyjno-kulturowy; Tradycje sztywno ograniczają stahsów, czyniąc z nich niejako niewolników pewnych, z góry ustanowionych norm i wykluczając jakikolwiek rozwój języka czy tradycji. Jest to jedyny sposób na powstrzymania zaniku cywilizacji jako takiej, ale czy jest on naturalny?
Książka jest chwilami piekielnie zagmatwana, równie wciągająca, pełna dziwnej i wytrącającej z równowagi terminologii i filozoficznych rozważań, słowem- warto przeczytać!
Recenzja także na:
http://k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com/
UWAGA: Książka wymaga skupienia przy czytaniu.
Tworzenie światów zupełnie fikcyjnych, rządzących się nowymi prawami fizyki i normami społecznymi nie jest łatwe, niełatwe jest też czytanie o nich- dzieło Dukaja wymaga skupienia, uwagi i sporej dozy wyobraźni abstrakcyjnej.
Rzeczywistość, którą przedstawia "Perfekcyjna niedoskonałość" jest światem końca naszego milenium. Jest...
2014-04-17
Czego szuka Eric Weiner? Ano, szuka swojego Boga. I nie robi tego w sposób typowy dla współczesnych ludzi, czyli przeszukując źródło wszelkiej informacji zwane internetem, ale metodą doświadczalną. Przeżyć, poczuć, a nie tylko przeczytać- to właśnie jest dewizą autora, kiedy zabiera nas w niezwykłą podróż po religiach świata, tych powszechnie znanych i bardziej nietypowych.
Wszystko zaczęło się od pytania, wcale, jak się okazuje, niełatwego. "Czy odnalazłeś już swojego Boga?"- to pytanie zadane przez nieznajomą pielęgniarkę skłania narratora do refleksji i rozpoczęcia poszukiwań "swojego" bóstwa. Dezorientacjonista i, jak sam pisze, "kulinarny Żyd" wybiera więc osiem religii, zarówno mono- jaki i politeistycznych: sufizm, buddyzm, katolicyzm (w tym celu spędza kilka tygodni w klasztorze franciszkańskim), raelianizm, taoizm, wiccę, szamanizm i kabałę. W każdym z tych przypadków stara się podróżować do źródeł danej wiary i próbować ją zrozumieć, nieważne, jak dziwna by była.
Mimo, że dotyka tak poważnego tematu, jak problem z tożsamością religijną, Weiner potrafi zaskoczyć poczuciem humoru i lekkością. Komentuje swoje przemyślenia z poczuciem humoru co sprawia, że reakcje takie, jak śmiech są jak najbardziej na miejscu. Nie brakuje także fragmentów wartych zapamiętania, wyjątkowo trafnych. Podobno Joseph Campbell zapytany kiedyś o swoje praktyki religijne, odparł: "Podkreślam zdania w książkach". Autor "Poznam sympatycznego Boga" siebie także zalicza do "podkreślaczy", a i mnie podczas czytania tej książki nieraz nachodziła ochota by niektóre zdania podkreślić kolorowym markerem i dodać jeszcze dla zaakcentowania kilka potężnych wykrzykników. Jako jednak, że egzemplarz tej książki nie należał do mnie, trochę nie wypadało, ale, jak to mówią, liczą się chęci...
Oprócz tego, że dyskutuje na temat różnych religii (wiedzieliście, że raelianie wierzą, że jesteśmy jednym wielkim kosmicznym eksperymentem?), Eric Weiner wypowiada się także dość obszernie na temat depresji. Również te fragmenty książki zasługują na uwagę- mamy tu szczegółowe, przedstawione bez owijania w bawełnę, sreberka czy co tam jeszcze studium osoby, która wedle wszelkich standardów powinna być szczęśliwa i spełniona, a jednak...Nie jest.
Po przewróceniu ostatniej strony tej książki pozostaje tylko jedno pytanie: i co z końcu z tym Ericem? Znalazł "swojego" Boga? Dostąpił oświecenia, nirvany czy czegoś innego? Przeżył raptowne nawrócenie? Być może tak...Ale bardziej prawdopodobnie jest, że nie. W końcu, jak sam pisze:
"Nie wiem, co myśleć o skarpetkach w romby. O mleku sojowym. Skąd mam wiedzieć, czy istnieje jakiś Bóg?"
Ta i inne moje recenzje na: http://k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com/
Czego szuka Eric Weiner? Ano, szuka swojego Boga. I nie robi tego w sposób typowy dla współczesnych ludzi, czyli przeszukując źródło wszelkiej informacji zwane internetem, ale metodą doświadczalną. Przeżyć, poczuć, a nie tylko przeczytać- to właśnie jest dewizą autora, kiedy zabiera nas w niezwykłą podróż po religiach świata, tych powszechnie znanych i bardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to
W dzisiejszych czasach trudno znaleźć osobę, która nie słyszałaby choćby słowa o Nirvanie. Każdemu przynajmniej obiło się o uszy nazwisko lidera tego zespołu, Kurta Cobaina. Ale kim tak naprawdę był Cobain? Jak wyglądało jego życie i ile tak naprawdę wiemy o nim samym? Fanom i nie tylko fanom muzyka z Aberdeen książka ta na pewno pozwoli dowiedzieć się czegoś nowego.
I na myśli mam tutaj nie tylko ciekawostki z życia muzyka czy opisy jego kolejnych mieszkań, chociaż takowe również w książce się znajdują, ale głównie wnikliwy portret psychologiczny Kurta, czy też, jak sam siebie nazywał, Kurdta, przedstawiający go jako człowieka zmiennego, nieprzewidywalnego, ale przede wszystkim niezwykle wrażliwego. I tutaj nasuwa się pytanie- na ile portret ten jest rzeczywistą charakterystyką Kurta, a na ile domniemaniami? Podczas czytania książki zdarzało mi się zatrzymywać nad zwrotami takimi, jak "Kurt pomyślał...", czy też "Kurt uważał...". A skąd, u diabła, autor mógł wiedzieć co Kurt myślał? Mimo, że pan Cross z pewnością dokładnie zapoznał się z życiorysem Cobaina, tego typu nadinterpretacje powinien raczej zostawić dla siebie.
Co się tyczy reszty- doskonała biografia, szczegółowa, choć przez tę szczegółowość momentami dość trudna do przebrnięcia. "Pod ciężarem nieba" przedstawia Kurta Cobaina jako postać barwną, skomplikowaną i wyjątkową, pokazuje także historię uzależnienia od dwóch największych miłości jego życia: Courtney Love i heroiny. Próbuje także oddać choć w części specyfikę jego psychodelicznego świata, w którym przebywał przez całe swoje życie i który wyrażał poprzez swoją twórczość, teksty i muzykę.
Fanom Nirvany i nie tylko-zdecydowanie polecam.
Ta i inne recenzje także na: http://k-jak-kocham-k-jak-ksiazki.blogspot.com/
W dzisiejszych czasach trudno znaleźć osobę, która nie słyszałaby choćby słowa o Nirvanie. Każdemu przynajmniej obiło się o uszy nazwisko lidera tego zespołu, Kurta Cobaina. Ale kim tak naprawdę był Cobain? Jak wyglądało jego życie i ile tak naprawdę wiemy o nim samym? Fanom i nie tylko fanom muzyka z Aberdeen książka ta na pewno pozwoli dowiedzieć się czegoś nowego.
więcej Pokaż mimo toI na...