-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel22
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel3
Biblioteczka
2024-05-05
2024-04-21
2024-04-16
2024-04-09
Nie ma tutaj tak zawiłych intryg jak w martinowskiej sadze Pieśni Lodu i Ognia, nie ma też tak złożonych i wielowymiarowych postaci. Ale mnie Follet i tak kupił, więc na pewno sięgnę po inne jego dzieła. Zbyt oczywisty podział na dobro i zło to jedna z wad tej powieści, kolejna to moim zdaniem typowa przypadłość pokolenia autora - pisarzy ery rewolucji seksualnej. Natrętne wręcz pisanie o seksie, seksualności, często niezręczne, czy wręcz żenujące opisy. Nie zrozumcie mnie źle - nie jestem ani purytańskim dewotą, ani poplecznikiem feminizmu. Nie jestem też hipokrytą - nawet jako nastolatek czytając literaturę współczesną, najbardziej utyskiwałem na "źle podaną i nachalną erotykę" (dlatego nigdy nie polubiłem perwercha Mastertona). Teraz "na czasie" jest wytykanie starym boomerom dziaderskiej obsesji wobec kobiecego ciała. Zresztą idę o zakład, że gdyby zrobić dziś wywiad z Folletem i zapytać go o te liczne erotyczne wtręty (w szczególności opis gwałtu z Filarów Ziemi), to wykręcałby się jak węgorz, że "teraz się wstydzi, kiedyś to inaczej pisano, że jest 100% wok" etcetera. Doprecyzuję może - wywalone mam na fanatyków kultury wok i nie przeszkadza mi pisanie o seksie, ale w FZ są właśnie przykłady źle napisanych fragmentów w tej tematyce - wspomniany już opis gwałtu (problemem nie jest sam akt zbrodni, a bardziej przyjęta perspektywa i erotyzujące detale, bez skupienia się na traumie dziewczyny), czy półtora stronnicowy (sic!) opis harców dwójki bohaterów. Bohater robi to po raz pierwszy, a odwala przy tym kombinacje, jakich nie powstydziłby się zawodowy aktor porno. Niemniej "immersja" obcowania w XII wiecznej Anglii jest w tej powieści bardzo silna. Obawiałem się postaci mocno uwspółcześnionych, motywowanych pasjami i ambicjami ludzi XX wieku, na szczęście poza zbuntowaną Ellen reszta bohaterów myśli i działa jak ludzie ich epoki. Zresztą i Ellen przez to, że jest jedyną "wiedźmą" w powieści, wpasowuje się w kolaż bohaterów. Religia, wojna, głód odciskają piętno na wydarzeniach i działaniach bohaterów. Akcja jest wartka, opisy szczegółowe, a i kilka twistów fabularnych się znalazło. No i najważniejsze - pomimo bało-czarnych odcieni bohaterów udało się wywołać emocje. Kilka scen aż kipi od epickości i aż chciałoby się usłyszeć w tle Zimmera czy Djawadiego.
Nie ma tutaj tak zawiłych intryg jak w martinowskiej sadze Pieśni Lodu i Ognia, nie ma też tak złożonych i wielowymiarowych postaci. Ale mnie Follet i tak kupił, więc na pewno sięgnę po inne jego dzieła. Zbyt oczywisty podział na dobro i zło to jedna z wad tej powieści, kolejna to moim zdaniem typowa przypadłość pokolenia autora - pisarzy ery rewolucji seksualnej. Natrętne...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-31
2024-02-23
2024-02-13
2024-01-25
2023-12-22
Podobnie jak przedmówca - i ja sięgnąłem po tę pozycję w zimowe dni, by poczuć jeszcze większą "immersję". Niemniej dla mnie ta pozycja jest pewnym rozczarowaniem, ale głównie przez wzgląd na czasy w jakich powstała. Zdjęcia są czarnobiałe i niewyraźne - za nic nie oddają piękna dalekiej Laponii. Ryciny mało czytelne. Na pewno też współczesny autor podszedłby do tematu nieco inaczej, inny byłby warsztat, język, pojawiłyby się pewnie jakieś wywiady, więcej relacji czy poruszania tematów trudnych (bo i kraje Skandynawskie mają wiele na sumieniu w kwestii tłamszenia tożsamości Saamów). Cóż, jedna z tych pozycji która nie przetrwała próby czasu, choć merytorycznie jest OK.
Podobnie jak przedmówca - i ja sięgnąłem po tę pozycję w zimowe dni, by poczuć jeszcze większą "immersję". Niemniej dla mnie ta pozycja jest pewnym rozczarowaniem, ale głównie przez wzgląd na czasy w jakich powstała. Zdjęcia są czarnobiałe i niewyraźne - za nic nie oddają piękna dalekiej Laponii. Ryciny mało czytelne. Na pewno też współczesny autor podszedłby do tematu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-21
2023-09-02
2023-11-20
2023-10-28
2023-08-22
2023-06-30
2023-05-16
Kojarzycie ten mem z Drakieem?
POCZYTNI "PISARZE" - stworzyć ambitną historię, z głębokim rysem psychologicznym bohaterów, sięgać w głębię duszy, delektować czytelnika świetnie napisanymi dialogami - A po co to komu?
Napisać jakąś smętną historyjkę o zblazowanych korposzczurach po trzydziestce. Odwalić durny plot twist na koniec tak legitny, jak tłumaczenia komisji smoleńskiej - o to, to to, to się sprzeda
Kojarzycie ten mem z Drakieem?
POCZYTNI "PISARZE" - stworzyć ambitną historię, z głębokim rysem psychologicznym bohaterów, sięgać w głębię duszy, delektować czytelnika świetnie napisanymi dialogami - A po co to komu?
Napisać jakąś smętną historyjkę o zblazowanych korposzczurach po trzydziestce. Odwalić durny plot twist na koniec tak legitny, jak tłumaczenia komisji...
2023-04-23
2023-03-24
2023-02-16
Szczepan Twardoch jawi mi się jako ta postać z mema:
Na ilustracji Szczepan Twardoch z telefonem komórkowym przy uchu: „Nie mogę teraz rozmawiać, halsuję na Nordaustlandet i zaraz będę rollował sztaksle, zwijał kliwra i genuę”
„ - Ale to ty dzwonisz”
„- Na razie!”
Przeczytałem już niemal wszystko od śląskiego pisarza (został mi tylko „Wieczny Grunwald”) i już po „Pokorze” czułem mocne zmęczenie materiału i pewne poczucie deja vu. Zawsze była to jednak literatura wysokich lotów (no może poza pretensjonalnym „Bykiem”). Dlatego wielkie nadzieje pokładałem w „Chołodzie”, a apetyt podsycały pierwsze strony powieści. Liczyłem, że powieść historyczna mocniej przeplatać się będzie ze współczesnością, po cichu miałem nadzieję, że klimat zbliżony będzie do opowiadania ze zbioru „Ballada o pewnej panience” – o człowieku który ucieka na Spitsbergen by uciec przed stratą, rozpaczą i beznadzieją…
Tymczasem Twardoch objawił się na kartach swojego najnowszego dzieła jako bananowy celebryta, który szybko nudzi się wędrówką po norweskiej tundrze, w zasadzie jedzie na tę północ na złość wszystkim dookoła i dlatego, że może, bo go na to stać. Zamiast chłonąć polarną pustkę, czcić surowe klify lodowców w jakimś atawistycznym rytuale kultu natury jak u Faulknera, to pakuje się na nowoczesny kecz, a potem żali, że zmarzł w czasie rejsu i że mu żarcie liofilizowane zbrzydło.
Przy okazji zasypuje czytelnika nomenklaturą z dziedziny żeglarstwa, a kilkadziesiąt stron dalej nazwiskami i terminami realiów bolszewickiej Rosji. Sęk w tym, że te dziesiątki wyrażeń i sloganów są bardzo często zupełnie zbyteczne. Już przy lekturze „Pokory” miałem wrażenie, że Twardoch wymądrza się znajomością realiów rewolucji berlińskiej, niepotrzebnie ładując tam wszystko, co student historii 3 roku mógłby znaleźć na kolokwium. Teraz miałem aż przesyt informacji, przesyt nazwisk, terminologii. Szczególnie we fragmentach pisanych „przez” Widucha. Zupełnie, jakby Twardoch chciał wszystkie swoje notatki przygotowane na potrzeby powieści upchnąć koniecznie w finalnej wersji książki. Nie kryje się z tym nawet, bo co rusz protagonista upomina sam siebie: „Znowu te dygresje Widuchu- najduchu”.
Niemniej, pierwsza część powieści, to nadal ten rewelacyjny, sprawdzony Twardoch. Znów serwuje nam surowego i twardego bohatera - wolnego duchem, ale do szpiku kości egoistę. Światłego i wrażliwego, ale i zarazem hedonistycznego skurwysyna rodem z Plichowic.
Tematyka gułagu i totalitarnego odczłowieczenia naturalnie narzuca mocne tony i nie stroni od przemocy, ale ta przemoc w „Chołodzie” jest momentami aż przerysowana. Na przykład
cała postać Ljubow, jej zachowanie, język (aż nazbyt wulgarny i taki „współczesny”) jest przesadnie karykaturalna. O ironio, na tej samej stronie powieści wspomniana Ljubow mówi o tym, jak ludzie z łagrów tracą popęd seksualny, by za chwilę szczegółowo rozwodzić się nad życiem erotycznym osadzonych mówiąc o tym w najdrobniejszych detalach.
Powieść jednak swoje najgorsze oblicze ukazuje w drugiej części, gdy bohater trafia do tytułowego Chołodu… Znów – na jednej stronie autor kreśli sugestywną wizję społeczności dalekiej tundry, by za chwilę zrobić z nich przekomarzających się gamoni wyciągniętych żywcem z polskich kabaretów. Młodzi wilcy aż epatują mistycyzmem, ale za chwilę zachowują się jak współcześni nastolatkowie – przewracają oczami na uwagi rodziców. U Ljaudis niby jest poligamia, ale tak powierzchowna, jak moralność polskich uberkatolików. Oprócz poligamii mamy też niewolnice seksualne, ale autor zamiast spróbować przedstawić nam psychikę takich społeczności w takich realiach, serwuje nam teen school dramę z krwawym finałem. Słabe to było na każdym etapie.
Ale już szczytem zażenowania było, gdy z Twardocha wychodził rubaszny i podpity wujek Janusz z domowych imprez: przy żarcikach o chwoście, cipkach, jebaniu i nadziewaniu. Niesamowite, nawet taki autorytet literacki jak Szczepan Twardoch nie jest wolny od boomerskich żartów.
Szczepan Twardoch jawi mi się jako ta postać z mema:
Na ilustracji Szczepan Twardoch z telefonem komórkowym przy uchu: „Nie mogę teraz rozmawiać, halsuję na Nordaustlandet i zaraz będę rollował sztaksle, zwijał kliwra i genuę”
„ - Ale to ty dzwonisz”
„- Na razie!”
Przeczytałem już niemal wszystko od śląskiego pisarza (został mi tylko „Wieczny Grunwald”) i już po „Pokorze”...
2023-01-28
"Solaris" to Magnum Opus nie tylko Lema, ale i światowej scifi. Dla mnie prywatnie, to najlepsza książka jaką czytałem w życiu. Jednak z innymi dziełami Lema aż tak nie rezonuję. Długo zastanawiałem się czemu i znalazłem odpowiedź przy lekturze "Astronautów". Debiut literacki Lema uznawany jest za jedną z jego słabszych powieści. Myślę, że nie chodzi tylko o wymuszoną przez czasy pochwałę komunizmu, czy o szybko zdewaluowane fakty na temat astronautyki i życia na Wenus. Największym problemem całej twórczości Lema, szczególnie widocznym w "Astronautach", są słabo nakreślone sylwetki bohaterów. To są maszyny nie ludzie - sami erudyci, nudni, moralnie nieskalani, bez wad i przywar, bez pozanaukowych ambicji, słabości. Każdy ma tylko imię i profesję (często zresztą mało istotną, bo chemik doskonale zna się na astronomii, a astronom na geologii). W "Astronautach" Smith pyta Arseniewa - "Czy masz kogoś na Ziemi". Ten odpowiada, że tak, żonę. I to wszystko. Żadnych emocji, tęsknoty. Goście kilka tygodni przebywają razem, a potrafią rozmawiać tylko o zawiłych kwestiach naukowych. To jest jeszcze smutniejsze od zagłady nuklearnej.
"Solaris" to Magnum Opus nie tylko Lema, ale i światowej scifi. Dla mnie prywatnie, to najlepsza książka jaką czytałem w życiu. Jednak z innymi dziełami Lema aż tak nie rezonuję. Długo zastanawiałem się czemu i znalazłem odpowiedź przy lekturze "Astronautów". Debiut literacki Lema uznawany jest za jedną z jego słabszych powieści. Myślę, że nie chodzi tylko o wymuszoną przez...
więcej Pokaż mimo to