-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
Mam słabość do antologii. I właśnie to spowodowało, że sięgnęłam po gatunek, który do tej pory omijałam szerokim łukiem. Sama nie wiem czemu. Dobra, wiem, myślę, że jeśli coś jest tak modne i na fali, to ja z przekorą płynę w innym kierunku, tym, niszowym, bo przecież większość nie może mieć racji. Teraz pozostaje mi tylko nadrobić zaległości, bo już mam świadomość, ile dobrych książek mnie ominęło. Jeśli długo, jak ja, wzbranialiście się przed skandynawskimi kryminałami, to nie było przed czym, bo to nie kolejny potop szwedzki. To znaczy potop, ale w przyjemniejszym sensie. Już sobie zrobiłam listę must have, czyli książek które muszę mieć i położę je na oczywiście, że szwedzkim regale z Ikei.
Ale nie o meblach miałam pisać, tylko o książce. Co więc oferuje nam Ciemna strona?
Wybierając ten zbiór, myślałam, że może być dobry. Myliłam się, bo to zdecydowanie jedna z ciekawszych pozycji, jaką ostatnio przeczytałam. Przy kilku tekstach towarzyszył mi zachwyt. A ja zazwyczaj aż tak się nie zachwycam, więc coś w tym musi być.
Antologię rozpoczyna Spotkanie po latach Tove Alsterdal. Lepszego początku nie mogło być. Opowiadanie urzeka od pierwszych zdań, jest nastrojowe, mocne, wbijające się w pamięć, trzymające w napięciu, nasycone emocjami i barwami. Przywodzi na myśl Ofelię Johna Everetta Millaisa. Aż czuje się ciarki i jeszcze przez chwilę po lekturze nie można się otrząsnąć. To bardziej groza niż kryminał, a niesamowity warsztat, plastyczne opisy i psychologia postaci, sprawia, że trudno je zapomnieć.
Tove Alsterdal nie jest u nas tak znana, jak choćby Åsa Larsson, ale myślę, że to się zmieni po wydaniu jej debiutanckiej powieści Kobieta na plaży, która wkrótce ukaże się w Polsce.
Cilla Börjlind i Rolf Börjlind napisali wspólnie blisko pięćdziesiąt scenariuszy filmowych, oraz dwie powieści, ale nigdy wcześniej nie tworzyli opowiadań, więc Lubił swoje włosy to ich debiut, jeśli chodzi o krótką formę. To również bardziej groza niż kryminał, przedstawiona z punktu widzenia mordercy. Jesteśmy świadkami jego zbrodni, urojeń, przeplatających się wspomnień. Jest duszno i mrocznie, a zewsząd otacza nas psychodeliczny klimat.
Z kolei Åke Edwardson zabiera nas na łosiowe safari. Polowania to prawdziwie męska rzecz, a Nigdy w rzeczywistości to swoiste ostrzeżenie. Przed czym? Przed kim? Tego dowiecie się po przeczytaniu opowiadania. Pomimo spodziewanego finału przyjemnie się czyta.
I w nasz ciemny dom... Inger Frimansson to psychologiczny thriller. Mroczna strona ludzkiej natury w zderzeniu z krzywdą i wynikające z tego konsekwencje. Tak pokrótce można scharakteryzować opowiadanie, w którym obchody Dnia Świętej Łucji nie dla wszystkich są dobrą zabawą.
Ostatnie lato Paula towarzyszki życia Stiega Larssona, Evy Gabrielsson, jest jej całkiem udanym literackim debiutem. To kameralna historia o tym co ostateczne i nieuniknione. Głęboko refleksyjne i zapadające w pamięć.
Anna Jansson w Pierścieniu przedstawia nam historię chłopca, któremu wydaje się, że niczym Bilbo Baggins znalazł ten jedyny pierścień. Mamy też oczywiście zagadkowe morderstwo i śledztwo prowadzone przez policjantkę Marię Wern. A wszystko napisane doskonałym, plastycznym językiem sprawiającym, że opowieść małego Fredrika nabiera barw i staje się jak najbardziej prawdziwa.
Åsa Larsson zabiera nas w przeszłość aż do 1912 roku. Jej Sanie pocztowe to przykład dobrze opowiedzianej historii i jednocześnie najdłuższe opowiadanie w zbiorze. Spodobał mi się klimat, dzika przyroda północnej Szwecji, bliskiej sercu Åsy Larsson Kiruny, ciemny las, zwierzęta, które gdyby mogły mówić, pewnie pomagałaby w śledztwie.
W Supermózgu Stiega Larssona spodobał mi się głównie pomysł. Pod względem wykonania wcześniejsze opowiadania ze zbioru wypadają lepiej. Jednak trzeba pamiętać, że Larsson pisał je w wieku osiemnastu lat, gdy jeszcze zafascynowany był gatunkiem science fiction. To jedno z pierwszych opowiadań autora bestsellerowego cyklu Millenium. Całość tekstu jednak bardzo zapada w pamięć, a autor porusza w nim kwestię nadużycia władzy i wolności jednostki zabierając nas, odwrotnie niż Åsa Larsson, w odległą przyszłość.
W Nieprawdopodobnym spotkaniu zaskoczą nas Håkan Nesser i Henning Mankell. Autorzy poszli innym tropem, pobawili się konwencją nie szczędząc przy tym autoironii i wyszedł z tego całkiem fajny pastisz.
Alibi Senora Banegasa Magnusa Monteliusa to wciągająca historia „ku przestrodze”, która momentami nawet jest trochę zabawna, ale to czarny humor i śmiech przez łzy.
Coś w jego oczach Daga Öhrlunda przybliża nam problemy z którymi boryka się współczesna Szwecja i nie tylko. Różnice kulturowe, nietolerancja, “honorowe” zabójstwa. To tylko niektóre z kwestii, które autor postanowił nam przedstawić i obok których nie możemy przejść obojętnie.
Kolejnym opowiadaniem podejmującym problemy społeczne jest Ty zawsze przy mnie stój Malin Persson Giolito. Tym, co wysuwa się na pierwszy plan, jest doskonale zarysowana psychologia postaci, zwłaszcza Petry, matki samotnie wychowującej dzieci i młodej aspirantki Heleny Svensson. Przez cały czas jesteśmy trzymani w napięciu i niepewności tego, co się stanie dalej i jeśli dodać do tego dobry styl to otrzymamy jedno z lepszych opowiadań antologii.
Maj Sjöwall i Per Wahlöö przedstawiają nam historię pewnego oszusta. Tytułowy Multimilioner, bo tak nazywają kanciarza, jest jakby relacją autorów ze spotkania z pewnym sprytnym jegomościem. Wszystko ma miejsce na pokładzie znanego statku, Queen Elizabeth, dzisiaj przycumowanego u wybrzeży Florydy i pełniącego rolę hotelu.
Niesamowity styl Sary Stridsberg robi wrażenie. Kalendarz Braun jest tak pięknie napisany, że mógłby być o niczym, a i tak by się dobrze czytało. Zadziwiające jest to, jak dobrze autorka wczuła się w postać bohaterki opowiadania.
Johan Theorin w Zemście dziewicy zabiera nas na tajemniczą, odludną wyspę. Z miejscem tym związana jest pewna legenda i nikt nie zapuszcza się w te rejony. Chyba, że na morzu zostanie zaskoczony przez sztorm, jak w wypadku kilku rybaków.
Maitreja Veroniki von Schenck to jeden z nielicznych, słabych punktów antologii. Opowiadanie dobrze napisane, ale chwilami miałam wrażenie, że nazbyt naiwne i oderwane od rzeczywistości. Żałuję, że postać Stelli Rodin mnie nie przekonała, bo tematyka historii sztuki jest mi bliska.
Za to autorką, którą zaliczam do mocnej czołówki tej antologii jest Katarina Wennstam. Czasem wystarczy parę zdań i już wiemy, że to będzie dobra rzecz. W Późno ocknie się grzesznik autorka porusza temat nietolerancji, wykorzystując wyznanie o morderstwie sprzed lat.
Całość: http://szortal.com/node/4765
Mam słabość do antologii. I właśnie to spowodowało, że sięgnęłam po gatunek, który do tej pory omijałam szerokim łukiem. Sama nie wiem czemu. Dobra, wiem, myślę, że jeśli coś jest tak modne i na fali, to ja z przekorą płynę w innym kierunku, tym, niszowym, bo przecież większość nie może mieć racji. Teraz pozostaje mi tylko nadrobić zaległości, bo już mam świadomość, ile...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przeszłość. Czasem chcemy się nad nią pochylić, niekiedy zapomnieć. A czym innym są stare fotografie, zapomniane albumy, jak nie powrotem do przeszłości? Do czasów kiedy byliśmy piękni i młodzi, albo tylko młodzi. I właśnie w taką sentymentalną podróż zabiera nas Agnieszka Osiecka, dzieląc się z nami migawkami z życia własnego i bliskich.
Pstryk, błysk flesza i jesteśmy utrwaleni dla potomnych. A kogo utrwaliła Agnieszka Osiecka? Tego dowiemy się z książki Na początku był negatyw.
Agnieszka Osiecka była poetką, a także autorką tekstów wielu przebojów, to wie chyba każdy. Jednak niewielu pewnie, że uwielbiała robić zdjęcia. Na początku był negatyw jest zapisem tej fotograficznej pasji Agnieszki, która trwała od trzynastego lub czternastego roku życia. Przez lata migawką aparatu uchwyciła swoich przyjaciół, córkę Agatę Passent i miejsca do których chętnie powracała, zwłaszcza ukochane Mazury, Tykocin i Florydę.
Całość opatrzona jest barwnymi komentarzami, przemyśleniami działającymi inspirująco i przynajmniej na mnie trochę nostalgicznie. Ale nie z powodu posępności, tylko jakiejś aury starych czasów, która przewija się przez całą książkę.
Zdjęcia mają w sobie prawdę. Jest w nich magia, czasem większa niż w słowach i potrafią bardziej poruszyć. Pokazują kim jesteśmy, albo byliśmy. Te wszystkie, chciane i niechciane (bo tak wypada), grupowe, zrobione przez przypadkowe osoby - na których zazwyczaj nie wychodzimy dobrze, bo przypadkowe osoby chcą tylko szybko pstryknąć, a my wypaść naturalnie. Zdjęcia, którym przyglądając się dziwimy (jak ten czas szybko płynie), takie, które powodują uśmiech na twarzy i te nadające się tylko do wyrzucenia. Wszystkie one są wehikułem czasu do którego możemy wsiąść i przenieść się w przeszłość. Tym razem jest to przeszłość Agnieszki Osieckiej, choć nie tylko. To przeszłość legend tamtego pokolenia: Marka Hłaski, Zbyszka Cybulskiego, Jerzego Giedroycia i wszystkich ludzi, których sportretowała Osiecka, by zapamiętać ich, jakimi byli naprawdę.
Całość: http://szortal.com/node/4851
Przeszłość. Czasem chcemy się nad nią pochylić, niekiedy zapomnieć. A czym innym są stare fotografie, zapomniane albumy, jak nie powrotem do przeszłości? Do czasów kiedy byliśmy piękni i młodzi, albo tylko młodzi. I właśnie w taką sentymentalną podróż zabiera nas Agnieszka Osiecka, dzieląc się z nami migawkami z życia własnego i bliskich.
Pstryk, błysk flesza i jesteśmy...
Myśleliście, że Loki już nie wróci? Nic bardziej mylnego. Dlaczego? Bo Kłamcy nie można ufać.
Jak ktoś mówi “zaraz wracam”, a oglądacie slasher - na bank nie wróci... Gdyby Loki zapowiedział to samo, to wiecie, że kłamie? Jednak nie można mieć pretensji do Kłamcy, w końcu taka jego natura. A zatem spotykamy go ponownie.
W realnym świecie do Lokiego nie sposób byłoby odczuwać cienia sympatii. W świecie fikcji, w uniwersum Ćwieka, jak najbardziej, bo to barwna postać, która budzi mimo wszystko pozytywne odczucia, chyba, że jest się pechowo mitologicznym bóstwem. Wtedy Loki nie będzie się z nami patyczkował, wyjmie tylko wykałaczkę z ust i spuści łomot.
Na szczęście do bóstwa mi daleko, jestem tylko człowiekiem z krwi i kości więc mogę spokojnie się wziąć za lekturę. A te karty jeszcze mnie tak kuszą. Może jednak partyjkę, a książka na bok? A może jednak nie? Powstrzymam się. Dam radę, na Odyna! Ale gdyby to była planszówka, kto wie...
Jak domyślacie się pewnie po tytule, Kłamca 2,5 plasuje się pomiędzy Bogiem marnotrawnym, a Ochłapem Sztandaru, czyli drugim i trzecim tomem cyklu. Pogłoski o tym, że Loki sączył drinki (czyt. upijał się) na plaży okazały się nieprawdziwe. W telegraficznym skrócie - zlecenia, zlecenia, zlecenia. Zdobywanie piórek, ciągle w ruchu, nowi ludzie, co dzień okazje do małych oszustw i wielkich przekrętów.
Kłamca 2,5. Machinomachia to trzy historie różnej długości i kalibru. Od zwykłych, prostych zleceń, jak w pierwszym opowiadaniu pt. Handlarz snów, poprzez SWAT, o którym powiem tylko tyle, że nie ma nic wspólnego z oddziałem policji do zadań specjalnych, skończywszy na tytułowej Machinomachii, w której... ale to sami już przeczytacie.
Nie chcąc psuć zabawy w odkrywaniu fabuły i intryg Lokiego, dodam, że w ostatnim opowiadaniu jest iście hollywoodzki rozmach, a w każdym - do czego przyzwyczaił nas już autor - masa nawiązań do popkultury.
Gdybym miała porównać Kłamcę 2,5 do filmu, to byłaby mieszanka kina akcji, umiejętnie łączącego dowcip i przepych efektów specjalnych, gdzie wszystko rozgrywa się w zawrotnym tempie. Loki więc jest w swoim żywiole, może do woli kręcić i kombinować, by ostatecznie to jego było na wierzchu.
Spotykamy też starych znajomych znanych już z pozostałych części, lecz mimo to najnowszy zbiorek Ćwieka możemy czytać odrębnie. Pomimo, że akcja umiejscowiona jest między drugim, a trzecim tomem, są to samodzielne historie, więc ktoś kto dopiero zaczyna przygodę z Kłamcą, spokojnie może sięgnąć po Machinomachię. A jeśli ktoś czytał pozostałe tomy Kłamcy, to będzie znał już bohaterów i z ciekawości sprawdzi, co tam u nich.
Całość: http://szortal.com/node/4865
Myśleliście, że Loki już nie wróci? Nic bardziej mylnego. Dlaczego? Bo Kłamcy nie można ufać.
Jak ktoś mówi “zaraz wracam”, a oglądacie slasher - na bank nie wróci... Gdyby Loki zapowiedział to samo, to wiecie, że kłamie? Jednak nie można mieć pretensji do Kłamcy, w końcu taka jego natura. A zatem spotykamy go ponownie.
W realnym świecie do Lokiego nie sposób byłoby...
Nie tak dawno czytałam wywiad Piotra Zychowicza z brytyjskim historykiem Davidem Irvingiem. Kontrowersyjny badacz wysnuwał tezę, jakoby Himmler był odpowiedzialny za zagładę Żydów, a Hitler o niczym nie wiedział. Przyznam, zaskoczyło mnie to. Zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle było możliwe. Czyżby Himmler był gorszy od Hitlera? Z drugiej strony, Irving znany był już z wypowiedzi wywołujących oburzenie, łącznie z negacją używania w obozach zagłady gazu. Więc gdy tylko nadarzyła się okazja sięgnęłam po Buchaltera śmierci, drugą, po omawianej jakiś czas temu na Szortalu biografii Stalina, część serii "Oblicza zła". Nie bez powodu tak nazwanej, gdyż poznajemy w niej największych zbrodniarzy i fanatycznych przywódców XX wieku.
Peter Longerich stworzył kompletną biografię Himmlera. Wnikliwe studium prawej ręki Hitlera i jednego z najbardziej wpływowych ludzi III Rzeszy, obejmujące okres od wczesnego dzieciństwa, aż do samobójczej śmierci po (według oficjalnej wersji) połknięciu kapsułki z cyjankiem. Prześledzić możemy całe życie Himmlera i odpowiedzieć sobie na pytanie: jak to się stało, że chłopiec wychowywany w porządnej, chrześcijańskiej rodzinie, stał się “księgowym śmierci”?
Autor równie dobrze nakreślił też historyczne tło czasów, w których przyszło żyć Himmlerowi. Był to okres, gdy Niemcy dochodziły do siebie po przegranej wojnie. W kraju szalała inflacja, a wszystko to miało niebagatelny wpływ na poglądy i decyzje Heinricha, które okazały się katastrofalne w skutkach.
Jest to najbardziej obszerna i wnikliwa biografia Himmlera, jaka do tej pory została napisana. Peter Longerich pracował nad książką ponad dziesięć lat z przerwami na inne publikacje. Tyle zajęło mu dotarcie do źródeł, przestudiowanie zebranych materiałów, konsultacje z innymi historykami, a nawet psychoanalitykami. Ten ogrom pracy zaowocował książką, która licząc prawie tysiąc stron, ukazuje wszystkie przejawy działalności i twarze Heinricha Himmlera.
Całość: http://szortal.com/node/4935
Nie tak dawno czytałam wywiad Piotra Zychowicza z brytyjskim historykiem Davidem Irvingiem. Kontrowersyjny badacz wysnuwał tezę, jakoby Himmler był odpowiedzialny za zagładę Żydów, a Hitler o niczym nie wiedział. Przyznam, zaskoczyło mnie to. Zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle było możliwe. Czyżby Himmler był gorszy od Hitlera? Z drugiej strony, Irving znany był już z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest już Po zachodzie słońca, a ja wciąż siedzę nad recenzją. Szkoda, że nie mam Ręki mistrza, wtedy z omówienia wyszłaby perełka. Nie czekam na oLśnienie, bo Pod kopułą klaruje mi się pomysł. W Czarnym domu pogasły światła, nikt mi nie przeszkadza. Dochodzi Czwarta po północy, Komórka milczy, ja cierpię na Bezsenność, mając tylko swoje Marzenia i koszmary całe Cztery pory roku. Na ekranie laptopa, który Złote lata ma już za sobą, miga kursor, czeka na moje przemyślenia o książce Sprzedawca strachu Roberta Ziębińskiego.
Robert Ziębiński napisał książkę, na jaką czekałam. Przy ogromnej ilości ekranizacji dzieł Kinga, jeszcze nikt nie poświęcił całej uwagi temu zagadnieniu. Teraz temat jest wyczerpany... A było o czym pisać. Bo Stephen King jest jednym z nielicznych pisarzy, których prawie cała bibliografia została przeniesiona na ekran. Trochę mnie to zastanawiało, a po przeczytaniu tej książki wiem już dlaczego.
Sprzedawca strachu zawiera omówienia wszystkich filmów Kinga. Oczywiście tych oficjalnych, bo gdyby wziąć pod uwagę produkcje amatorskie, byłoby tego tyle, że Robert Ziębiński spędziłby pewnie na pisaniu tej książki jeszcze z rok. A tak, mamy już dziś bazę ekranizacji mistrza, zebraną w jednym miejscu.
Jednak Sprzedawca... to coś więcej niż leksykon. Każdy film, oprócz opisu fabuły, opatrzony jest oceną autora i bardzo często zestawem ciekawostek o produkcji, czy Kingu.
Możemy się zatem dowiedzieć czemu Stephen, mimo, że nie znosi ekranizacji Lśnienia Stanleya Kubricka, nie może mówić o nim źle, jak skończył się reżyserski debiut Kinga, w których ekranizacjach stanął osobiście przed kamerą i czy jest dobrym aktorem.
Całość: http://szortal.com/node/4965
Jest już Po zachodzie słońca, a ja wciąż siedzę nad recenzją. Szkoda, że nie mam Ręki mistrza, wtedy z omówienia wyszłaby perełka. Nie czekam na oLśnienie, bo Pod kopułą klaruje mi się pomysł. W Czarnym domu pogasły światła, nikt mi nie przeszkadza. Dochodzi Czwarta po północy, Komórka milczy, ja cierpię na Bezsenność, mając tylko swoje Marzenia i koszmary całe Cztery pory...
więcej mniej Pokaż mimo to
Są takie książki, które mieszają nam w głowach. Po ich przeczytaniu spoglądamy na ulice miast z zupełnie innej perspektywy. Nie wydają nam się już tak miłe i bezpieczne. Widzimy przemoc w domowym zaciszu i dzielnicach, nie tylko tych najpodlejszych.
Wchodzimy do świata, gdzie nie liczy się człowiek. Taką książką był dla mnie ostatnio Wykolejony.
Wykolejony to wciągający kryminał, poruszający problem przemocy, handlu żywym towarem, prostytucji i stręczycielstwa. Gdy bardziej zagłębiamy się w powieść odkrywamy, że głównym bohaterem nie jest detektyw, tylko właśnie owa, występująca w wielu odmianach przemoc. To na jej pokazanie, autor kładzie największy nacisk, doskonale przedstawiając działanie świata przestępczego i jego ofiar. Bo ludzie potrafią być bezwzględni. Dla pieniędzy są gotowi zrobić i poświęcić wszystko.
Mamy trzy połączone historie. Thomasa Ravnsholda “Ravna”, policjanta na przymusowym urlopie, topiącego smutki w alkoholu po stracie ukochanej kobiety. Maszy, sprzedanej przez narzeczonego do miejsca, gdzie nie tylko się tańczy i seryjnego mordercy, preparującego swoje ofiary.
Thomas na prośbę matki dziewczyny, zgadza się odnaleźć, zaginioną przed trzema laty Maszę. Szybko okazuje się, że nie była taka niewinna i pracowała jako prostytutka. Kiedy detektyw zagłębia się w sprawę, odkrywa rzeczy, o jakich nawet mu się nie śniło.
Wydawałoby się, że w społeczeństwach rozwiniętych można temu zaradzić. W XXI wieku niewolnictwo powinniśmy mieć dawno za sobą. Przecież Szwecja, czy Dania to nie Nigeria. A jednak dalej działają kluby i salony masażu, będące “przykrywką” dla nielegalnej działalności, bo to dobry biznes i ma się kręcić. Brak świadków, dowodów, dziewczyny nie chcą “sypać”, czują się zastraszone, bo stawką jest ich życie. A naprawdę grube ryby w tym interesie działają przez pośredników i sami są “czyści”.
Jest to gorzka ocena, nieudolnych organów ścigania, działania państwa, ludzi, którzy myślą tylko o tym by zaspokoić swoje żądze i pragnienia. W tym wszystkim musi się odnaleźć Thomas “Ravn” Ravnsholdt, detektyw po przejściach. Początkowo jego zachowanie wydawało mi się dziwne, często nie mógł się zdecydować, pomóc czy nie. Jednak ludzie nie są tak prości i przewidywalni jak często chcielibyśmy. Wahamy się, staczamy wewnętrzne walki i kalkulujemy czy warto pakować się w kłopoty. Taki właśnie jest Thomas.
Całość: http://szortal.com/node/4999
Są takie książki, które mieszają nam w głowach. Po ich przeczytaniu spoglądamy na ulice miast z zupełnie innej perspektywy. Nie wydają nam się już tak miłe i bezpieczne. Widzimy przemoc w domowym zaciszu i dzielnicach, nie tylko tych najpodlejszych.
Wchodzimy do świata, gdzie nie liczy się człowiek. Taką książką był dla mnie ostatnio Wykolejony.
Wykolejony to wciągający...
Jeśli pająk mówi do was “cześć” a wy nie dziwicie się i mu odpowiadacie (w końcu do Alicji przemawiał Biały Królik) wdając się później w dyskusję natury filozoficznej, to najprawdopodobniej doświadczyliście halucynacji. Podobnie, gdy uczestniczycie w zawodach psich zaprzęgów, a nagle okazuje się, że w obudowie sań jedzie z wami jeszcze inny mężczyzna, czy gdy ekipa wspomagająca wyścig kolarski zamienia się w kosmitów. Nie martwcie się, prawdopodobnie byliście zbyt zmęczeni, niewyspani, lub pod wpływem stresu. Bo nie zawsze widzenie i słyszenie rzeczy, których nie ma, jest objawem choroby.
Niemniej jednak, jest to ciekawe zagadnienie, obok którego trudno przejść obojętnie. Tym problemem zajął się Oliver Sacks w swoim opracowaniu pt. Halucynacje.
Każdy z nas wie, czym są halucynacje. Chociaż większości te doświadczenia są obce, często utożsamiamy je z chorobą psychiczną. Tak się jakoś utarło, że jest to niejako synonim schizofrenii. Lecz nie było tak zawsze. Były czasy, gdy zjawisko to kojarzono z pisarzami, artystami, a w niektórych kulturach trans i zwidy wywoływane różnymi substancjami dostępne były tylko wybranym, uprzywilejowanym członkom społeczności, szamanom i wróżbitom. Od dawna tak nie jest, bo choć mamy XXI wiek, za sobą czasy przymusowego “leczenia” elektrowstrząsami, czy zamykania w zakładach dla psychicznie chorych, to dalej halucynacje są czymś wstydliwym, do czego lepiej się nie przyznawać.
Najnowsza książka Olivera Sacksa jest czymś w rodzaju przewodnika po rodzajach halucynacji. Ten czynny zawodowo brytyjski neurolog i psychiatra opierając się na zapisach osób, które doświadczyły tego zjawiska, próbuje odpowiedzieć na pytanie o źródła, znaczenie i wpływ halucynacji na jakość życia ludzi, którzy ich doznają.
Sacks prezentuje nam mnogość takich doświadczeń, począwszy od Zespołu Charlesa Bonneta, na który sam cierpi, dziwnych głosów, halucynacji węchowych, autohalucynacji po fantomy, cienie i sensoryczne widma. Każdy rozdział opisuje indywidualne przypadki. Autor cytuje opowieści wielu pacjentów, którzy chętnie podzielili się swoimi doświadczeniami halucynacyjnymi, sprawiając, że publikacja nie jest tylko suchą teorią. Na przykładach bardziej potrafimy poczuć, czasem zabawne, a niekiedy tragiczne skutki widzenia bądź słyszenia wytworów naszego umysłu i bardziej zrozumieć ludzi, którzy z halucynacjami muszą żyć na co dzień. Jedni radzą sobie z tym lepiej, drudzy gorzej, a dla niektórych jest to miła odskocznia od szarej rzeczywistości.
Całość: http://szortal.com/node/5013
Jeśli pająk mówi do was “cześć” a wy nie dziwicie się i mu odpowiadacie (w końcu do Alicji przemawiał Biały Królik) wdając się później w dyskusję natury filozoficznej, to najprawdopodobniej doświadczyliście halucynacji. Podobnie, gdy uczestniczycie w zawodach psich zaprzęgów, a nagle okazuje się, że w obudowie sań jedzie z wami jeszcze inny mężczyzna, czy gdy ekipa...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z twórczością Clive’a Barkera, okrzykniętego przez Kinga “przyszłością horroru”, po raz pierwszy spotkałam się przy okazji powieści Kobierzec. Nie był to jednak horror, lecz, podobnie jak Imajica, dark fantasy. Świat utkany w dywanie zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Okazało się, że to, co Barkerowi wychodzi najlepiej, przynajmniej moim zdaniem, to połączenie fantasy i grozy. Dlatego gdy tylko wydawnictwo Mag w serii Uczta Wyobraźni wznowiło Imajicę już nie w dwóch, ale jednym tomie, wiedziałam, że po nią sięgnę, mając nadzieję, że dorówna, a może nawet okaże się lepsza niż Kobierzec.
Życie Gentle’a po spotkaniu pięknej Judith Odell i Pie’Oh’Paha, zabójcy pochodzącego z ukrytego wymiaru egzystencji, zostaje wywrócone do góry nogami. Gentle, który do tej pory zajmował się głównie fałszowaniem dzieł sztuki i kolejnymi romansami, odkrywa, że oprócz naszego są jeszcze inne światy. Trójka bohaterów rozpoczyna wędrówkę przez niebezpieczne, nieznane dotąd rzeczywistości, a to wszystko, by odkryć kim naprawdę są i jaką misję mają do spełnienia.
Imajica to pięć różnorodnych, ale mających na siebie wpływ światów. Cztery z nich są ze sobą połączone w taki sposób, że podróż między nimi jest możliwa dla zwykłych, niewtajemniczonych wędrowców. Piąte Dominium to Ziemia jaką znamy. Z tą różnicą, że oddzielona jest od pozostałych otchłanią, zwaną In Ovo. Strefę tę zamieszkują niebezpieczne i złośliwe byty, przez co Imajica od wieków odwiedzana była tylko przez nielicznych.
Światy opisane przez Barkera są pełne życia. Zaludnione przez dziwaczne rasy, tworzące często niezwykłe i ciekawe społeczności. Spotykamy boginie, zamieszkujące jeziora i uwięzione w lodowych ostępach, a nawet Mistyfa, potrafiącego zmieniać wygląd, a nawet płeć, w zależności z kim ma do czynienia.
Co interesujące, goście z Ziemi wywarli duży wpływ na kulturę i codzienne życie mieszkańców Imajiki. Do połączonych światów dawno dotarła technika, są więc samochody, a dość popularnym środkiem transportu jest kolej. Nawet moda wyznaczana jest najnowszymi trendami, przyniesionymi z tajemniczego dominium, jakim dla mieszkańców Imajiki jest Ziemia.
Clive Barker stworzył dzieło, od którego trudno się oderwać, bo Imajica robi wrażenie. Nie tylko niecodziennymi pomysłami, mnogością szczegółów, wykorzystanych motywów, ale też imponującym warsztatem pisarskim. Widać, że potrafi i jeśli pisze prosto, to tylko dlatego, że tak chce. W Imajice wszystko wypada tak prawdziwie i realnie, że dosłownie płyniemy przez kolejne rozdziały, niczemu się nie dziwiąc. Nawet nazwy miast: Patashoqua, Yzordderrex, czy imiona bohaterów, takie jak N`ashap, Thes`Reh`Ot albo Paramarola nie śmieszą, choć brzmią niecodziennie. Znakomicie oddają ducha Imajici, wpasowując się idealnie w ten trochę zwariowany i inny od naszego świat.
Całość: http://szortal.com/node/5022
Z twórczością Clive’a Barkera, okrzykniętego przez Kinga “przyszłością horroru”, po raz pierwszy spotkałam się przy okazji powieści Kobierzec. Nie był to jednak horror, lecz, podobnie jak Imajica, dark fantasy. Świat utkany w dywanie zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Okazało się, że to, co Barkerowi wychodzi najlepiej, przynajmniej moim zdaniem, to połączenie fantasy i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Są książki, których się nie zapomina. Szczęśliwa ziemia jest jedną z nich. Po lekturze pozostaje poczucie, że autor nic lepszego już nie napisze, bo taka powieść zdarza się tylko raz. Jeden, jedyny, inaczej nie byłoby sprawiedliwie. W czasach kiedy wydaje się, że wszystko już zostało opowiedziane i napisane, rzadko kiedy mamy do czynienia z tak prawdziwą, poruszającą, piękną, chociaż niewątpliwie smutną historią.
Wszyscy pragniemy szczęśliwego życia i dążymy do tego na wszelkie możliwe sposoby. Dla Blekoty szczęście to miłość. Sikorka pragnie bogactwa. Dj Krzywda chciałby zostać sam. Trombek, by to wszystko się skończyło. A Szymek po prostu chciałby przestać słyszeć. Czy ich marzenia się spełnią i dostaną to czego pragną?
Czwórka przyjaciół związanych tajemnicą, chcących opuścić przeklęte Rykusmyku i zacząć gdzieś od nowa. Szukających swojej własnej, szczęśliwej ziemi.
Szczęśliwa ziemia jest do bólu szczera, wiarygodna i opowiedziana jak to u Orbitowskiego stylem nienachalnym, nienarzucającym się, nie próbującym u czytelnika wywołać na siłę emocji.
Zdarzenia, nawet te wstrząsające, przedstawione są w sposób zwyczajny, dzięki czemu zyskują na prawdziwości. Ciągle mamy nieodparte wrażenie, że obcujemy z czymś szczerym, a fikcja jest tylko dodatkiem. Bo najlepsze powieści to te o życiu, nie wymyślonym, ale o takim, które się przeżyło.
To niezwyczajna opowieść, w której obyczajówka miesza się z grozą, pochłaniając bez reszty.
Zarazem bardzo osobista i traktująca o tym, co dla nas wszystkich ma istotne znaczenie. Rozterkach czasów młodzieńczych, przyjaźni, poszukiwaniu szczęścia, dorastaniu do pewnych decyzji, zagubieniu się w życiu i powrotach do miejsc, które przeklinaliśmy. A jeśli częściowo w powieści odnajdziemy samych siebie, jeszcze bardziej skłoni nas do zadumy.
Całość: http://szortal.com/node/5070
Są książki, których się nie zapomina. Szczęśliwa ziemia jest jedną z nich. Po lekturze pozostaje poczucie, że autor nic lepszego już nie napisze, bo taka powieść zdarza się tylko raz. Jeden, jedyny, inaczej nie byłoby sprawiedliwie. W czasach kiedy wydaje się, że wszystko już zostało opowiedziane i napisane, rzadko kiedy mamy do czynienia z tak prawdziwą, poruszającą,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wydawnictwo Literackie ostatnio bardzo rozpieszcza fanów kryminału. Nie tak dawno była Ciemna strona, potem Wykolejony, a teraz Laura. I coś czuję, że o tej powieści będzie głośno, a J. K. Johansson zamiesza na rynku kryminału. A właściwie zamieszają, bo to pseudonim kilku pisarzy zajmujących się tworzeniem scenariuszy filmowych dla największych stacji telewizyjnych świata. Przyznam, że zaintrygowało mnie to, podobnie jak określenie książki fińskim Miasteczkiem Twin Peaks, gdyż dla mnie, i pewnie dla wielu, jest to jeden z lepszych seriali. Dlatego Laura była dla mnie obietnicą powieści, o której długo nie zapomnę.
Palokaski, to mała podhelsińska miejscowość, w której wszyscy dobrze się znają i wiedzą o sobie wszystko. Tam wychowała się Miia, była policjantka i ekspert od internetu, a obecnie pedagog szkolny. Gdy jednak po latach powraca do szkoły, gdzie ma nadzieję odpocząć od pracy w policji, sielanka nie trwa długo. Początek roku szkolnego przynosi smutną wiadomość o zaginięciu dziewczyny z dobrego domu - Laury Anderson. Od teraz cała szkoła i lokalna społeczność żyje już tylko tym, a Miia przypomina sobie historię sprzed lat, kiedy to w podobny sposób zniknęła jej siostra, Venla. Gdy zaczyna prywatne śledztwo, okazuje się, że większość mieszkańców Palokaski ma coś do ukrycia i nawet brat Mii nie jest z nią tak do końca szczery.
Laura to mocna, wciągająca powieść, od której trudno się oderwać. Dopracowana i intrygująca fabuła, coraz to nowi podejrzani i wychodzące na światło dzienne zaskakujące fakty pokazujące Laurę w zupełnie innym świetle. Palokaski, podobnie jak Twin Peaks, kryje w sobie wiele tajemnic. Chociaż założenie jest podobne, to nie jest kalką kultowego serialu Davida Lyncha, raczej luźną inspiracją, w której czuje się podobny klimat. Jakąś aurę niesamowitości, zagadki, którą chcemy rozwiązać. Tutaj każdy ma coś do ukrycia. Niektórzy wydają się sympatyczni, ale podświadomie czujemy, że coś z nimi jest nie tak i mniej lub bardziej są zamieszani w zaginięcie dziewczyny. Mamy wielu podejrzanych. Bardzo skupiamy się na poznaniu prawdy o Laurze, odsiewaniu osób, które wydają się nieszkodliwe od tych naprawdę groźnych. Niby jest to proste, ale pozory często mylą, a do tego cały czas mamy wrażenie, że nikt z bohaterów nie jest do końca szczery i nie mówi wszystkiego, co wie.
Całość: http://szortal.com/node/5119
Wydawnictwo Literackie ostatnio bardzo rozpieszcza fanów kryminału. Nie tak dawno była Ciemna strona, potem Wykolejony, a teraz Laura. I coś czuję, że o tej powieści będzie głośno, a J. K. Johansson zamiesza na rynku kryminału. A właściwie zamieszają, bo to pseudonim kilku pisarzy zajmujących się tworzeniem scenariuszy filmowych dla największych stacji telewizyjnych świata....
więcej mniej Pokaż mimo to
Różowa radosna okładka, na niej bawiące się dziewczynki. Wydaje się, że będzie słodko, kolorowo i czeka nas lekka lektura. Sięgamy po książkę i trach, przygniata nas proza życia. I nawet pomimo tego, że współczujemy bohaterom, a czytanie ich historii po prostu chwilami boli, to brniemy dalej i jesteśmy urzeczeni. Wiarygodnie oddaną zwyczajnością, stylem, trafnością obserwacji i porównań. Tym, że wszystko można opowiedzieć tak pięknie, by czytelnik nie mógł się oderwać, a potem jeszcze długo o tej książce myślał. Witajcie W krainie czarów Sylwii Chutnik.
W krainie czarów jest zbiorem jedenastu opowiadań. Nie są to wesołe scenki z życia. Tytułowe opowiadanie to bardzo osobista historia, próba pogodzenia się ze stratą bliskiej osoby. To nie jest zmyślona historia, a Sylwia Chutnik pada tam prawie z nazwiska.
Anna z kolei to już literacka fikcja, ale wcale tego nie czujemy. Takie kobiety jak Anna Kowalec znamy, przemykają gdzieś obok, wiecznie zagonione, nie mające dla siebie czasu, myślące bardziej o innych niż o sobie. Żona, matka, córka, próbująca połączyć te role, wziąć na siebie wszystkie obowiązki jednocześnie utyskując i będąc przy tym nieszczęśliwą.
Inaczej do świata podchodzi, moja prawie imienniczka Pola. Ona czeka, trwa w oknie kamienicy i nie może pogodzić się z tym, że jej kariera jest skończona.
Bożena z Poznańskiej to historia prostytutki opowiedziana tak, żeby bolało. Na długo zapisuje się w pamięci i jest to najsmutniejsza opowieść w całym zbiorze.
Wszystko zależy od pani traktuje o tym, że nic nie zależy od nas i na niewiele rzeczy mamy wpływ. Często słyszymy, że jesteśmy panami swojego losu i gdy się przyłożymy, możemy osiągnąć wszystko. Sylwia Chutnik obala ten mit i uświadamia, że niektórzy z nas są skazani na porażkę.
Na koniec Sylwia Chutnik serwuje nam dwie historie rozgrywające się w piwnicy - Muranooo, opowieść o duchach z getta na Muranowie i rozpisaną w formie słuchowiska radiowego Piwnicę.
Wszystkie teksty ze zbioru wywarły na mnie wrażenie, bo Sylwia Chutnik doskonale opisuje polską rzeczywistość, problemy społeczne, syndrom sfrustrowanej Matki Polki, która musi zadbać o wszystkich, ale nie ma czasu dla siebie. Dla własnych potrzeb, marzeń, bo to ona musi być silna, bo wydaje jej się, że bez niej wszyscy zginą.
W krainie czarów to portret zwykłych ludzi. Nie wymuskanych, siedzących pod parasolami kawiarni, ale tych którzy próbują sobie udowodnić, że coś jeszcze znaczą, mają jakieś życie i plany.
Bohaterowie Chutnik ciągle na coś czekają, nie tracąc przy tym resztek nadziei. Wydaje im się, że są nieudani, niemodni i niepasujący. To są ludzie, którzy toczą bitwę za bitwą o lepszy los. Są zaprzeczeniem sukcesu, ale mimo niepowodzeń, nie poddają się, może dlatego, że kiedyś musi nadejść lepszy los, że nie może być przez całe życie pod górkę. Zmagają się z własnymi słabościami, pewne rzeczy im po prostu nie wychodzą, ale nie są bierni. Spotykamy ich w momentach dla nich przełomowych, w trudnej sytuacji i zastanawiamy się, czy jednak uda im się, jaki będzie ich kolejny krok. Tego nie wiemy, ale sami możemy dopowiedzieć sobie te historie.
Całość: http://szortal.com/node/5213
Różowa radosna okładka, na niej bawiące się dziewczynki. Wydaje się, że będzie słodko, kolorowo i czeka nas lekka lektura. Sięgamy po książkę i trach, przygniata nas proza życia. I nawet pomimo tego, że współczujemy bohaterom, a czytanie ich historii po prostu chwilami boli, to brniemy dalej i jesteśmy urzeczeni. Wiarygodnie oddaną zwyczajnością, stylem, trafnością...
więcej mniej Pokaż mimo to
Grahama Mastertona nikomu chyba nie muszę przedstawiać, bo gdy myślimy o literackiej grozie, to pierwsze nazwiska, które przychodzą do głowy to Stephen King i Graham Masterton. Autor często gości w Polsce, doczekał się nawet swojej ławki na krakowskich Plantach, więc można sobie tam przysiąść, albo na innej ławeczce, jak kto woli, i oddać się przyjemnej lekturze książki, oczywiście Mastertona. Możecie zacząć od cyklu Rook, którego pierwszą część przypomniało nam niedawno wydawnictwo Replika.
Jim Rook jest nauczycielem angielskiego w szkole specjalnej w West Grove Collage, gdzie zajmuje się trudną młodzieżą. Jego uczniowie często mają problem z przyswajaniem wiedzy, są agresywni i pochodzą z patologicznych rodzin. Jim jest pedagogiem z powołania potrafiącym dotrzeć do swoich podopiecznych, ale nie jest zwykłym nauczycielem. Odkąd jako dwunastolatek omal nie umarł na skutek powikłań po poważnym zapaleniu płuc, posiadł umiejętność postrzegania zjawisk nadprzyrodzonych i komunikowania się z duchami. Ten szczególny dar jednak komplikuje mu życie. Po tym, jak jeden z jego uczniów zostaje brutalnie zamordowany, Jim musi się zmierzyć z Umberem Jonesem, szalonym kapłanem voodoo, który ma moc opuszczania własnego ciała i dokonywania mordów pod postacią mgły. Trudno walczyć z mgłą, to tak, jakby walczyć z wiatrakami, pojedynek zatem jest nierówny, zwłaszcza że zakładnikami w nim są uczniowie.
Akcja powieści Rook koncentruje się wokół pochodzącego z Afryki kultu voodoo. Nie obejdzie się więc bez czarów, zaklęć, podróży poza ciałem i tajemniczego proszku zombie. Masterton po raz kolejny sięga po legendy, wierzenia ludowe i na nich buduje ciekawą, pełną akcji fabułę. Podobnie jak w przypadku Manitou, wychodzi mu to dobrze, chociaż dla mnie jest to bardziej przygodówka niż horror. Nie jest to zarzut z mojej strony, bo Rooka czyta się bardzo dobrze i trudno się od niego oderwać. Może to kwestia postaci. Jim budzi naszą sympatię. Kibicujemy mu, gdy zamiast popiołu ze spalonego ciała używa do rytuału popiołu z parówek z grilla, mając nadzieję, iż mogą ujść za ciało, bo nikt tak naprawdę nie wie, co jest w parówkach, nawet obdarzony szóstym zmysłem Jim. Nauczyciel, który ma szczęście, a właściwie pecha, znaleźć się tam, gdzie dzieje się coś złego. Wykorzystuje wtedy swój dar i wspomagany przez podopiecznych stawia czoło niebezpieczeństwu.
Całość: http://szortal.com/node/5224
Grahama Mastertona nikomu chyba nie muszę przedstawiać, bo gdy myślimy o literackiej grozie, to pierwsze nazwiska, które przychodzą do głowy to Stephen King i Graham Masterton. Autor często gości w Polsce, doczekał się nawet swojej ławki na krakowskich Plantach, więc można sobie tam przysiąść, albo na innej ławeczce, jak kto woli, i oddać się przyjemnej lekturze książki,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bo kaczory są kwaki, a koty mruczaki - taki oto opis widniał na tylnej stronie okładki pierwszego wydania Horror show.
Tak też miała rozpocząć się ta recenzja i gdy zobaczyłam, że wydawca zmienił opis, pomyślałam, że wstęp właśnie stracił na aktualności. Jak nic trzeba będzie napisać nowy, niekoniecznie lepszy, w którym mowy być nie może o kwakach i mruczakach. Będzie za to o Korporacji Ha!art, która może nie wydaje wiele książek, ale za to jakie! Sławomira Shutego, Jana Krasnowolskiego, Sylwię Chutnik, w której ostatnio się zaczytuję i oczywiście Orbitowskiego, którego powieść Horror show wydana w 2006 roku, doczekała się wznowienia.
A skoro mamy już wstęp, za który moje biadolenie chyba można uznać, to może przejdę już do omówienia książki.
Wiem, wiem miało być już o książce, ale ostatnio o Łukaszu Orbitowskim zrobiło się głośno. Pomijając nominację do Paszportu Polityki, Nike, Nagrody Grabińskiego (a to wszystko za sprawą Szczęśliwej ziemi), pisarz coraz częściej gości w Polsce pojawiając się na licznych spotkaniach autorskich, a całkiem niedawno odbyło się czytanie fragmentów Horror show w krakowskim Teatrze Barakah. Tak oto okrężną drogą dochodzimy do Horror show. A o czym jest książka?
Kraków - miasto królów. Niby takie piękne, mogłoby być nawet całe ze złota, ale zejdź po schodkach do toalety w Sukiennicach i cały czar pryska. Jakbyś był w zupełnie innym miejscu. Tam na górze zostawiasz za sobą Rynek, stare kamienice, piękny Kazimierz, a tu... Tutaj zawsze zostanie ten sam smród. A na domiar złego możesz spotkać Wuja, a wtedy już po tobie...
Jest jeszcze giełda. Miejsce ważne dla mieszkańców Krakowa i samego Orbitowskiego. Giełda przewija się w kilku powieściach Łukasza, ale to w Horror Show odgrywa dużą rolę. Było to miejsce magiczne, szczególnie w czasach gdy nie było jeszcze dostępu do internetu. Każdy mógł bez problemu kupić dowolną płytę z muzyką, sprzęt elektroniczny. Muzyka i gry komputerowe oczywiście nielegalne. Pirackie. Ale kto się tym przejmował? Bywało, że nawet tych spiraconych nikt nie chciał kupić.
Na balickiej giełdzie poznajemy Giełdziarza. Nikt nie wie, jak ma na imię, nawet on sam. Zresztą to nie istotne. Liczy się giełda, towar i zysk. Życie jest poukładane, składa się ze straganów, rozmów z ludźmi i przewijających się tłumów jednakowo wyglądających klientów. Do czasu, gdy w życie Giełdziarza wkrada się tajemnicza układanka, Brandon i budzący niepokój staruszek zwany Wujem.
Całość: http://szortal.com/node/5387
Bo kaczory są kwaki, a koty mruczaki - taki oto opis widniał na tylnej stronie okładki pierwszego wydania Horror show.
Tak też miała rozpocząć się ta recenzja i gdy zobaczyłam, że wydawca zmienił opis, pomyślałam, że wstęp właśnie stracił na aktualności. Jak nic trzeba będzie napisać nowy, niekoniecznie lepszy, w którym mowy być nie może o kwakach i mruczakach. Będzie za...
Od jakiegoś czasu w Strefie Gazy znowu trwa konflikt. W chwili, kiedy piszę recenzję, Hamas zaproponował 24 godzinne zawieszenie broni, ale nie wiadomo, co na to Izrael, wcześniej Hamas odrzucił analogiczne porozumienie i wystrzelił rakiety. Ta wojna wydaje się nie mieć końca. Jest wiele ofiar zwłaszcza po stronie palestyńskiej, a świat, jak zwykle w takich sytuacjach, patrzy bezradnie. To byłoby na tyle. Właściwie mam napisać recenzję, a nie streszczać sytuację na Bliskim Wschodzie. Od tego są serwisy informacyjne, a ja tymczasem omówię powieść, która tam właśnie się rozgrywa.
Drzewo migdałowe jest debiutem powieściowym Michelle Cohen Corasanti, Amerykanki z żydowsko-polskimi korzeniami. Poruszającą historią palestyńskiego chłopca o imieniu Ahmad. Dwunastolatka, który musi zmierzyć się z dotychczas nieznanymi przeciwnościami losu: śmiercią, wojną, walką o zapewnienie bytu rodzinie. I aby nie zostać pokonanym nie wystarczy przetrwać, czasem trzeba przebaczyć, a to jest najtrudniejsze.
Zacznę od tego, co w książce podobało mi się najbardziej. Autorka dobrze przedstawiła trwający już przeszło pół wieku konflikt palestyńsko-izraelski. Co ciekawe, Corasanti, pomimo że jest Żydówką, zdecydowała się pokazać sytuację na Bliskim Wschodzie z perspektywy palestyńskiego chłopca o imieniu Ahmad. To właśnie losy Ahmada i jego rodziny pozwalają lepiej poznać historię zwaśnionych narodów. I choć konflikt stanowi tylko tło dla tej opowieści, to Corasanti dobrze go wykorzystała ukazując tragedię narodu palestyńskiego. Dobrze nakreśliła dramat ludzi pozbawionych własnej ziemi, wypędzonych z domów, systematycznie poniżanych i gnębionych. Nie będę zdradzać, co dokładnie spotkało Ahmada i jego bliskich, by nie spojlerować, ale było tego trochę. A nawet za dużo i tu moje jedyne zastrzeżenie do Drzewa migdałowego, bo ogrom cierpień, jakie spadły na tę rodzinę, można byłoby uznać za iście hiobowe. Domyślam się, że zamiarem autorki było wzbudzenie naszych emocji i to się udało, lecz chwilami wydawało mi się, że tego wszystkiego jest za wiele, za dużo cierpienia. Nie zmienia to oczywiście faktu, że fabularnie historia jest bardzo ciekawa i zajmująca. Odbywamy podróż do miejsc, w których prawdopodobnie nigdy nie będziemy i gdzie nie chcielibyśmy żyć. Towarzyszymy naszemu bohaterowi od chwili, gdy kończy dwanaście lat, aż do starości. Śledzimy dzieciństwo Ahmada, karierę naukową, pierwsze miłości, a wszystko w zmieniającym się ciągle świecie, który pędzi do przodu, ale niestety, nie owocuje to końcem wojny.
Całość: http://szortal.com/node/5662
Od jakiegoś czasu w Strefie Gazy znowu trwa konflikt. W chwili, kiedy piszę recenzję, Hamas zaproponował 24 godzinne zawieszenie broni, ale nie wiadomo, co na to Izrael, wcześniej Hamas odrzucił analogiczne porozumienie i wystrzelił rakiety. Ta wojna wydaje się nie mieć końca. Jest wiele ofiar zwłaszcza po stronie palestyńskiej, a świat, jak zwykle w takich sytuacjach,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Każdy, kto czytał Rzeki Londynu, domyśla się, że w kontynuacji Peterowi również przyjdzie prowadzić zagadkowe nadnaturalne śledztwa. Podobnie jak w części pierwszej wkroczymy w świat magii, bądź to magia zawita do naszego. Możemy być więc pewni, że czeka nas co najmniej jedna nieprzespana noc. Noc z Księżycem nad Soho.
Posterunkowy Peter Grant, detektyw w londyńskiej policji, uczeń czarodzieja, powraca. W Księżycu nad Soho ma do rozwiązania zagadkę podejrzanych zgonów muzyków jazzowych. W zbadaniu sprawy pomaga mu kochanka jednej z ofiar, piękna Simone Fitzwillian. Peter przeszukuje dzielnicę Soho, serce muzycznej sceny, by znaleźć źródło zła i dowiedzieć się, kto żeruje na nadzwyczajnie utalentowanych jazzmanach. Ma więc twardy orzech do zgryzienia, zwłaszcza, że tym razem, jednak będzie zmuszony poradzić sobie tylko z niewielką pomocą nadinspektora Nightingale’a, który doznał uszczerbku na zdrowiu. A żeby było ciekawiej, jest jeszcze parę wątków pobocznych, innych śledztw, romans, porwanie ambulansu, pewna Blada Dama i czarodziej Anonim.
Muszę przyznać, że z prawdziwą przyjemnością powróciłam do cyklu Bena Aaronovitcha. Choć nie obyło się bez wątpliwości, czy przypadkiem Księżyc nad Soho nie wypadnie bladziej od poprzednika. Jednak po lekturze kilku rozdziałów (i tu ciekawostka: Aaronovitch nadał im nazwy znanych standardów jazzowych i popularnych piosenek, głównie z lat trzydziestych i czterdziestych), nie miałam już wątpliwości, że Księżyc... nie tylko dorównał Rzekom Londynu, ale jest nawet lepszy. Czemu tak myślę? Może to za sprawą znajomości świata, bohaterów, zdecydowanie szybszej akcji, poczucia humoru i dystansu Petera do otaczającej rzeczywistości (to akurat bez zmian). Nie bez znaczenia jest też fakt, że wiele miejsca w pierwszej części było poświęcone zgłębianiu przez Petera sztuk magicznych. Nawet utrzymanie płomyczka na dłoni nie było łatwe do przyswojenia. W Księżycu nad Soho, Peter sprawia wrażenie bardziej doświadczonego, dzięki temu nie czytamy tak często o jego nieudanych magicznych próbach i autor więcej miejsca mógł przeznaczyć na specyficzny humor i akcję, co też wyszło powieści na plus.
Całość: http://szortal.com/node/5889
Każdy, kto czytał Rzeki Londynu, domyśla się, że w kontynuacji Peterowi również przyjdzie prowadzić zagadkowe nadnaturalne śledztwa. Podobnie jak w części pierwszej wkroczymy w świat magii, bądź to magia zawita do naszego. Możemy być więc pewni, że czeka nas co najmniej jedna nieprzespana noc. Noc z Księżycem nad Soho.
Posterunkowy Peter Grant, detektyw w londyńskiej...
Wychodzę przed blok, widzę kilku gości w dresach żłopiących piwo. Siedzą na ławeczce, bo ławeczka to styl życia. Ktoś się śmieje, ktoś ma mocno w czubie, ktoś pluje przed siebie, zgniata puszkę i rzuca w kierunku kosza na śmieci. Nie trafia. Puszka odbija się i dołącza do pozostałych na obsranym trawniku. Przyśpieszam kroku, mijam kolejne Betonowe pałace. To miasto w mieście, które rządzi się własnymi regułami. Dokładnie jak w powieści Gai Grzegorzewskiej, myślę.
Profesor, po dwóch latach spędzonych na Morzach Południowych, powraca w rodzinne strony, do Krakowa. Wprawdzie nie chce znowu wejść do osiedlowego półświatka, jednak ciągnie go na stare śmieci.
Dla Profesora bowiem dobrze jest tam, gdzie go nie ma. Pacyfik był tylko etapem przejściowym, a w Krakowie coś się dzieje. Musi wrócić i sprawdzić. Dobrym początkiem wydaje się znalezienie lokum i odzyskanie starego forda. Miasto też wydaje się spokojniejsze. Po zdetronizowanym Królu, władzę sprawuje otaczający się dość ekscentryczną i niebezpieczną gromadką, admin zwany Opiekunem. Szybko też okazuje się, że ma dla Profesora propozycję nie do odrzucenia. Ma odnaleźć jego piękną żonę Sophie, w przeciwnym wypadku sytuacja Profesora, i nie tylko, będzie bardzo, ale to bardzo nieciekawa. Nie pozostaje mu nic innego, jak podjąć się niechcianego śledztwa. Pomaga mu kumpel, Kojak, zwany przez Profesora Watsonem i Julia.
I tyle, jeśli chodzi o fabułę, to nic więcej nie napiszę, żeby nie popsuć wam zabawy.
Dużym atutem powieści jest pierwszoosobowa narracja, która jakoś zawsze bardziej mi podchodzi. Być może jest to spowodowane tym, że czytając lubię poczuć się przez chwilę kimś innym, a jeśli opowieść jest autentyczna, akcja wartka, fabuła intrygująca i postacie tak oddane, że bez trudu mogę sobie je wyobrazić, zapominam, że to dzieje się tylko na kartach książki. Podobnie sprawa miała się z Betonowym pałacem, który pochłonął mnie bez reszty. Tutaj Gaja uczyniła narratorem Łukasza nazywanego Profesorem. To z jego perspektywy postrzegamy wydarzenia i poznajemy Julię Dobrowolską, prywatną detektyw i główną bohaterkę książek Grzegorzewskiej, z trochę innej strony.
Całość: http://szortal.com/node/5959
Wychodzę przed blok, widzę kilku gości w dresach żłopiących piwo. Siedzą na ławeczce, bo ławeczka to styl życia. Ktoś się śmieje, ktoś ma mocno w czubie, ktoś pluje przed siebie, zgniata puszkę i rzuca w kierunku kosza na śmieci. Nie trafia. Puszka odbija się i dołącza do pozostałych na obsranym trawniku. Przyśpieszam kroku, mijam kolejne Betonowe pałace. To miasto w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wyobraźcie sobie, że znikacie. Ludzie przestają was rozpoznawać, zauważać, patrzą jak na osobę, którą widzą pierwszy raz w życiu. I teraz pytanie, czy jest to cud niepamięci, faktycznie zniknęliście, wszyscy wokół uknuli spisek, czy może ludzkość ogarnęła zbiorowa ślepota. Nic z tych rzeczy, oj ludzie, toż to proste, wpadliście w szczelinę świata. Kto czytał Nigdziebądź, wie o czym mówię, resztę zapraszam do omówienia siódmego już wydania jednej z najsłynniejszych powieści Neila Gaimana, będącej adaptacją telewizyjnego serialu BBC (uff).
Obok nas istnieje inna rzeczywistość. Choć czasem wydaje nam się, że to my jesteśmy inni, albo świat zwariował. Co nie jest takie niemożliwe. Prawda? Gaiman wyobraził sobie, że takie miejsce jest pod nami. Trafiają tam ludzie zapomniani i niezauważani. Wpadają w szczeliny świata. To właśnie tu trafia Richard Mayhew po tym, jak ratuje znalezioną na ulicy ranną młodą kobietę, o wdzięcznym imieniu Drzwi, obdarzoną niezwykłym darem otwierania... No właśnie, zgadnijcie czego :) Odtąd wspólnie wędrują poprzez ciągnące się pod miastem kanały i podziemne przejścia, by znaleźć ludzi, którzy pozbyli się całej rodziny Drzwi i odkryć sposób na powrót Richarda do normalnego (czytaj nudnego, pozbawionego adrenaliny) życia. Pomocnej ręki, a właściwie skrzydła, ma udzielić legendarny anioł Islington. Ale najpierw trzeba go znaleźć, co utrudnia fakt, że tropem Richarda i Drzwi podążają Pan Croup i Pan Vandemar - para okrutnych najemnych morderców.
Londyn Pod jest miejscem z jednej strony trochę przytłaczającym, ciemnym, jak to w podziemiach, ale też pełnym życia i zaskakującym. Na przykład nasze targi, nie zmieniają często lokalizacji, choć może to i dobrze. U Gaimana normą zaś jest Ruchomy Targ, za każdym razem zorganizowany gdzie indziej. Spotyka się na nim większość mieszkańców Londynu Pod by wymieniać towary, wynająć ochronę, albo zwyczajnie zasięgnąć języka (bo jak wiemy, informacja też kosztuje). Jest to jedyne miejsce gdzie obowiązuje rozejm, nie można zabić, a żeby nie było tak różowo, są miejsca nie tak bezpieczne. Więc równie dobrze możemy natknąć się na Szczuromówców, Lamię wysysającą pocałunkiem życie. A jak będziecie mieć naprawdę, ale to naprawdę pecha, to wpadniecie na Pana Croupa i Pana Vandemara. Ale tego nikomu nie życzę, chociaż...
Całość na: http://szortal.com/node/6325
Wyobraźcie sobie, że znikacie. Ludzie przestają was rozpoznawać, zauważać, patrzą jak na osobę, którą widzą pierwszy raz w życiu. I teraz pytanie, czy jest to cud niepamięci, faktycznie zniknęliście, wszyscy wokół uknuli spisek, czy może ludzkość ogarnęła zbiorowa ślepota. Nic z tych rzeczy, oj ludzie, toż to proste, wpadliście w szczelinę świata. Kto czytał Nigdziebądź,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Londyn, magia, bogowie Tamizy, gniazdo wampirów w Purley. Duch rozruchów i rebelii. Humor. Akcja. Tajemnicze zbrodnie.
Tak krótko i chaotycznie można streścić książkę Rzeki Londynu, w której to właśnie chaos i nieporządek odgrywają dużą rolę.
Ale po co krótko, skoro można dłużej, recenzja to nie szort. Mogę się rozpisać, no to się rozpiszę, nie wiem, co z tego wyjdzie, ale może Peter Grant mi pomoże, w końcu to czarodziej.
Poznajcie Petera Granta. Policjanta, detektywa, ucznia czarodzieja, negocjatora rozejmu pomiędzy bogiem i boginią Tamizy.
Zdarza mu się też rozkopywać groby w Covent Garden, ale wszystko to w służbie porządku społecznego. Dodam, że trudno mu się skupić na szczegółach, ale to taki może mało istotny szczegół, chociaż utrudniający nieco życie i awans w policji. Peter inaczej postrzega świat, widzi rzeczy, których nie ma. Właśnie ten dar sprawia, że dostrzega go ostatni czarodziej w Anglii - Thomas Nightingale. A wszystko zaczyna się od nietypowego świadka, którego przesłuchuje Peter. Szybko okazuje się, że widzenie rzeczy, których nie ma, może być bardzo użyteczne w pracy policjanta.
Gdy więc w mieście budzi się prawdziwe zło, a duch rebelii i rozruchów opanowuje ulice zamieniając zwykłych obywateli w kukły odgrywające pełen przemocy spektakl, to właśnie Peter Grant musi sobie z nim poradzić. Nie jest sam, otaczają go piękne kobiety: podporucznik Lesley May, Beverley Brook - córka bogini Tamizy (orisza) i oczywiście nadinspektor Thomas Nightingale, który nie jest kobietą, ale mimo to też jest pomocny, jak to czarodziej. I nie zapominajmy o tajemniczej Molly - gosposi, która nie lubi pokazywać swoich zębów. Dodam tylko, że powodem tego nie jest próchnica...
Na brak pomysłów Ben Aaronovitch nie może narzekać. Obawiałam się nawet początkowo, że ilość nagromadzonych motywów i wątków w pewnym momencie mnie znuży i spowoduje przesyt. Jednak tak się nie stało i szybko okazało się, że autorowi udało się stworzyć wciągające urban fantasy, w którym to specjalny wydział policji zajmuje się morderstwami, których sprawcami są istoty nadnaturalne. Tak, to jest ten moment, w którym uwierzcie w duchy, wampiry, wilkołaki, wróżki, wiedźmy, czarowników i inne nadnaturalne istoty, jakie wam przyjdą do głowy, bo zawieszenie niewiary przy czytaniu tego typu literatury poprawia odbiór. Tak było w moim przypadku. Aaronovitch skutecznie oderwał mnie od codzienności, co było przyjemną odskocznią, serwując miejską fantasy z elementami kryminału i dobrze rozrysowanymi postaciami, zwłaszcza głównego bohatera.
Całość: http://szortal.com/node/4749
Londyn, magia, bogowie Tamizy, gniazdo wampirów w Purley. Duch rozruchów i rebelii. Humor. Akcja. Tajemnicze zbrodnie.
więcej Pokaż mimo toTak krótko i chaotycznie można streścić książkę Rzeki Londynu, w której to właśnie chaos i nieporządek odgrywają dużą rolę.
Ale po co krótko, skoro można dłużej, recenzja to nie szort. Mogę się rozpisać, no to się rozpiszę, nie wiem, co z tego wyjdzie,...