-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-02-22
2023-02-03
2022-12-04
2021-03-22
Alex Ferguson przez 38 lat kariery menedżerskiej sięgnął po zdumiewającą liczbę trofeów, a tym samym pomógł Manchesterowi United stać się jedną z największych światowych marek. Alex Ferguson napisał wcześniej już trzy książki o swoim uzależnieniu do futbolu. Wszystkie te wydania są pełne szczegółów dotyczących zawodów, turniejów, składów drużyn, w których grał i w których był trenerem. Ta książka „Być liderem” jest inna. Sam autor pisze, że starał się w niej podsumować to, czego się nauczył w życiu jako takim w pracy i jako menedżer. Książka ta zawiera pouczenia i sprostowania na temat tego, jak dążył do doskonałości na boisku i poza nim. Przyznaje, że jego podejście do przywództwa i zarządzania zmieniało się z upływem kolejnych sezonów.
Kariera Alexa Fergusona, to niezwykłe połączenie nieustępliwości, siły woli i zdolności przywódczych. Ferguson kierował wszystkim co działo się na boisku, opowiadał także za wydatki i listę płac. Wytwarzanie przychodu (negocjowanie umów telewizyjnych, pozyskiwanie sponsorów, ustalanie cen biletów, organizacja zagranicznych tournée przedsezonowych), zarządzanie sprawami reklamowymi i promocyjnymi, kontrolowanie systemu finansowego klubu oraz dbanie o stosunki międzyludzkie.
Nie jest to zwykła biografia dla fanatyków piłki nożnej. Inspiratorem do jej napisania jest sam Michael Moritz, Prezes Sequoia Capital, jednej z największych w Dolinie Krzemowej firm inwestycyjnych, posiadającej udziały w spółkach technologicznych i startupach o wartości niemal 1,5 biliona dolarów. Był on też członkiem zarządu Google’a, Yahoo!, PayPala i LinkedIn. Sir Moritz (w 2013 otrzymał tytuł szlachecki) poznał się na Sir Alexem na bankiecie, a ich późniejsza wieloletnia znajomość zaowocowała powstaniem tej publikacji. Zatem nie jest biografia trenera piłkarskiego. To książka o zarządzaniu firmą, ale z punktu widzenia właśnie trenera w drużynie piłkarskiej. Jest ona szeroko i dokładnie omawiana na studiach menedżerskich i coachingowych.
Alex Ferguson jest świadomy swoich sukcesów i umiejętnie je pielęgnuje. Czuć tu od samego początku język człowieka sukcesu, twardy, ale szczery i jednocześnie nie próbujący się przypodobać czytelnikowi językiem. Język człowieka o ogromnej samodyscyplinie, zapalne i dopracowanej organizacji, człowieka, który wyznawał swoje zasady życiowe i potrafił się dzielić swoją wiedzą.
Mnie najbardziej ujął sposób w jaki wypowiada się o swoich piłkarzach. Nie ma tu zbędnych czułości czy sentymentów, docenia ich talent, mówi o osiągnięciach i podkreśla profesjonalizm oraz indywidualność. Sam przyznaje, że dobrze wiedział, jak poskromić temperament młodych piłkarzy, aby nie przekładali swoich osobistych sukcesów nad sukcesy drużyny. Dla sir Alexa zawsze dobro drużyny było ważniejsze niż indywidualne dobro konkretnego piłkarza. Teraz na emeryturze Alex Ferguson nie jest człowiekiem skłonnym do melancholii, rozsmakowuje się we wspomnieniach swoich życiowych triumfów, czerpie satysfakcję ze swoich osiągnąć, zamiast żałować trofeów, które mu się wymknęły.
Alex Ferguson przez 38 lat kariery menedżerskiej sięgnął po zdumiewającą liczbę trofeów, a tym samym pomógł Manchesterowi United stać się jedną z największych światowych marek. Alex Ferguson napisał wcześniej już trzy książki o swoim uzależnieniu do futbolu. Wszystkie te wydania są pełne szczegółów dotyczących zawodów, turniejów, składów drużyn, w których grał i w których...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-06
Daniele Nardi był włoskim alpinistą, który zdobył pięć ośmiotysięczników, w tym dwa najwyższe szczyty świata: Mount Everest i K2. Najbardziej interesowały go trudne technicznie trasy oraz wspinaczka w czystym alpejskim stylu, czyli taka bez butli z tlenem. W 2012 roku rozpoczął realizację długofalowego projektu, obejmującego zimowe zdobycie szczytu Nanga Parbat nową drogą wiodącą przez Żebro Mummery’ego.
„Żebro, część masywu Nangi, to ściana ze skały i lodu, która prowadzi niemalże pionowo w kierunku szczytu. A przecież to, co się liczy, to zdobycie szczytu; to właśnie jest cel, który przyświeca każdemu alpiniście – tak myślałam. Nie wierzyłam, że wybór trasy, styl wejścia czy pora roku mogą wywrócić wspinaczkę do góry nogami i przeobrazić ją w niesamowitą przygodę bądź w pułapkę. (…) Żebro Mummery’ego to jedna z najbardziej wyrafinowanych dróg, jakie kiedykolwiek można było sobie wyobrazić. Wie to każdy alpinista”.
Ta droga stała się obsesją Nardiego. Spędził całe dnie, obserwując górę przez lornetkę z obozu bazowego. Nie umiał oderwać wzroku do Żebra Mummery’ego, które kusiło go tym, że tak bezczelnie pnie się do góry, zachęcając do wspinaczki. Wejście na górę przestało być tylko kwestią pchania ciała do granicy wytrzymałości, trenowania go, by móc osiągnąć zamierzony cel. Odczucia są tu dużo głębsze. Po pierwsze – adrenalinowy haj, że idzie się w nieznane i wychodzi naprzeciw swoim granicom. Po drugie - prasja, która sprawia, że na tym szczycie chce się być pierwszym. Nardi wnikliwy opisuje próby zdobycia szczytu, burzliwe wyprawy, w której zmieniały się plany, trasa oraz członkowie drużyny.
Jest też fragment o ciemnej stronie alpinizmu - o pewnym wyścigu, o prześciganiu się w sukcesach. To zupełnie inna stawka w grze. Pierwsze zimowe wejście na Nanga Parbat po wielu nieudanych próbach z pewnością przyniosłoby ogromną popularność, nowych sponsorów, notowania w świecie medialnym. Nardi jest tu do bólu szczery, pisze o konfliktach między członkami wypraw, o rozliczeniach finansowych, o plotkach, które sie pojawiają. Sam przy tym przyznaje, że ma niełatwy temperament. Jest kłótliwy, wybuchowy i ma ciężki charakter w obyciu codziennym.
Nardi opisuje również akcję ratowniczą ze stycznia 2018 roku. Wtedy to w drodze na szczyt utknęli Élisabeth Revol i Tomek Mackiewicz. Na ratunek wspinaczom wyruszyli członkowie polskiej Narodowej Wyprawy Zimowej na K2 – Adam Bielecki, Denis Urubko – którzy zostali przetransportowani śmigłowcem spod K2 na Nanga Parbat (na około 4800 m n.p.m.) Bielecki i Urubko dotarli w rekordowym czasie (około 8 godzin), po nocnej wspinaczce, do Élisabeth Revol, z którą spotkali się na wysokości około 6000 metrów. Zespół sprowadził himalaistkę na teren dostępny dla śmigłowców ratunkowych, jednak nie zdecydował się na wyruszenie po Mackiewicza ze względu na zbliżające się załamanie pogody i nikłe szanse powodzenia akcji ratunkowej. Obaj himalaiści za tę akcję zostali odznaczeni.
„Nie dało się go nie lubić. [o Tomku] Na swój naiwny i niedorzeczny sposób był ucieleśnieniem najczystszej wersji alpinizmu, tej, którą wszyscy reprezentowaliśmy na początku i w której chcielibyśmy mieć odwagę pozostać”.
Daniele Nardi był włoskim alpinistą, który zdobył pięć ośmiotysięczników, w tym dwa najwyższe szczyty świata: Mount Everest i K2. Najbardziej interesowały go trudne technicznie trasy oraz wspinaczka w czystym alpejskim stylu, czyli taka bez butli z tlenem. W 2012 roku rozpoczął realizację długofalowego projektu, obejmującego zimowe zdobycie szczytu Nanga Parbat nową drogą...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-27
Robin Norwood to znana amerykańska psychoterapeutka specjalizująca się w terapii rodzin. Zajmuje się leczeniem szeroko rozumianych uzależnień. Przez wiele lat pracowała z żonami alkoholików. Po tę książkę sięgały kobiety blisko ćwierć wieku temu w nadziei znalezienia ratunku i wyzwolenia od udręki miłości i od partnera. Najpierw książka pomogła kobietom w Stanach Zjednoczonych, a potem była tłumaczona na 25 języków. Teraz, po raz szósty, wydana została w Rebisie.
W czym tkwi fenomen tej książki? Robin wychodzi z założenia, że wyleczenie się z kochania za bardzo działa na takiej samej zasadzie, jak leczenie z uzależnienia alkoholowego. Pytanie tylko, dlaczego należy leczyć się z kochania?
Czasami bywa tak, że kochamy w rozpaczliwej nadziei, że mężczyzna uśmierzy nasze lęki. Niestety, lęki - a wraz z nimi obsesja - pogłębiają się, aż w końcu darzenie miłością po to, by ją otrzymać w zamian, przeistacza się w główną siłę napędową naszego życia. A skoro strategia nie przynosi efektów, próbujemy jeszcze raz, kochamy jeszcze mocnej. I tak zaczynamy kochać za bardzo. Jednak nie tylko kobiety mają skłonność do kochania za bardzo. W nałóg taki popadają także niektórzy mężczyźni, a ich odczucia i zachowania wypływają z analogicznych źródeł. Na ogół jednak emocjonalne okaleczenie w dzieciństwie nie wywołuje w mężczyzn tendencji do „chorej miłości”. Wskutek całego splotu czynników kulturowych i biologicznych ratują się oni zwykle poprzez pogoń za czymś raczej bezosobowym i zewnętrznym, niż intymnym. Obsesyjnie zajmują się pracą, sportem, czy jakimś hobby, podczas gdy kobiety - uwarunkowane przez biologię i kulturę - rzucają się w romans. Często właśnie z człowiekiem emocjonalnie upośledzonym.
Robin Norwood przedstawia tu przypadki kobiet, które spotkała na swojej drodze. Opowiada tu ich historie, pisze o sposobach ich myślenia oraz próbuje uzmysłowić destrukcyjny charakter błędnego wzorca, wskazuje jego genezę oraz dostarcza narzędzi do skutecznego uporania się z nim. Celem psychoterapeutki była pomoc kobietom, które kochają za bardzo. Ostrzega ona jednak we wstępie, że właśnie dla takich kobiet, książka może być nieprzyjemna. Jeśli odkryje się w którejś opowieści podobieństwa, lektura może zupełnie nie poruszyć, może znudzić albo zirytować. „Wszyscy bowiem zaprzeczamy czemuś, co okazuje się zbyt bolesne lub groźne, czego nie potrafimy zaakceptować. Zaprzeczenie to naturalny środek samoobrony, działa automatycznie i spontanicznie. Być może dopiero przy powtórnej lekturze będziesz umiała stawić czoło swym doznaniom i najgłębszym przeżyciom”.
Dlatego trzeba ją czytać powoli, starając się wczuć intelektualnie i emocjonalnie w kobiece opowieści. Przypadki te mogą wydać się skrajne. Niestety w rzeczywistości bywa dużo gorzej. Jeden z paradoksów życia polega na tym, że kobiety reagują ze współczuciem i zrozumieniem na nieszczęścia cudze, a zarazem kompletnie nie dostrzegają (jak gdyby zaślepione) nieszczęść, które przygniatają je same.
Czytając tę książkę poznaje się postawy różnych kobiet. Śledząc ich losy, zaczyna się rozumieć mechanizmy, które sterują naszym życiem. Dopiero wtedy - jak twierdzi autorka - „będziesz gotowa tak posłużyć się podanymi na koniec radami, by stworzyć sobie życie pełne radości, miłości i samorealizacji”.
Robin Norwood to znana amerykańska psychoterapeutka specjalizująca się w terapii rodzin. Zajmuje się leczeniem szeroko rozumianych uzależnień. Przez wiele lat pracowała z żonami alkoholików. Po tę książkę sięgały kobiety blisko ćwierć wieku temu w nadziei znalezienia ratunku i wyzwolenia od udręki miłości i od partnera. Najpierw książka pomogła kobietom w Stanach...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-06
Z powołania był księdzem, z wyksztalcenia bioetykiem, a z zawodu dyrektorem hospicjum. I choć pozornie wyglądał na luzaka, tak naprawdę w środku był tradycjonalistą. Ksiądz Jan Kaczkowski, mimo że zmarł już pięć lat temu, wciąż porusza sumienia. Sam przyznaje, że Kościół często działał – w wymiarze instytucjonalnym – jak korporacja, a on stawał przed rozmaitymi trybunałami. Idealnie się wpasowałam z czytaniem tej książki. Zaczęłam w Wielki Czwartek, gdy rozpoczynało się Triduum Paschalne, obchodzone przez różne wyznania chrześcijańskie na pamiątkę ustanowienia sakramentów: kapłaństwa i Eucharystii. Zatem spędziłam rekolekcje z księdzem Kaczkowskim leżąc na kanapie w domu. To był doskonały czas, aby na chwilę się zatrzymać, przypomnieć lub uświadomić sobie, co w życiu jest ważne.
Książka jest przepiękne wydana. Walory duchowe przeplatają się tu z estetyką piękna. Każdy z 9 rozdziałów poprzedza tekst ze Starego Testamentu oraz Ewangelii. Ksiądz Kaczkowski przywołując fragmenty z Biblii próbuje dotrzeć do czytelników, zwracając im uwagę na istotne rzezy lub tłumacząc, co jego zdaniem wynika z tych tekstów. Dodatkowym atutem są wspaniałe zdjęcia oraz cała szata graficzna książki.
Ze „Sztuki życia bez ściemy” wyłania się obraz kapłana, który jest pogodzony ze swoim losem. Ksiądz szczerze pisze tu o bliskości: „Być to znaczy kochać, przytulać się , być superblisko. (…) Nie ma nic piękniejszego między ludźmi, którzy się kochają, nad przytulanie. Nie ma nic cudowniejszego niż możliwość powiedzenia Kocham Cię, Jestem blisko”, wspomina też o eutanazji: „Eutanazja nie jest zatem alternatywą dla cierpienia. Zresztą nie można walczyć z cierpieniem, eliminując jego podmioty, czyli ludzi cierpiących”. Porusza też właśnie temat cierpienia, powołuje się tutaj na słowa innego księdza. „Ksiądz Tischner powiedział, że cierpienie nie uszlachetnia, a potem dodał w kolejnej swojej książce, Myślenie według wartości, że nie jest istotne jak, ale jest istotne, z kim przeżywasz cierpienie. Mam nadzieję, że państwo, jeżeli będziecie pracować nad relacjami z waszymi najbliższymi, jeżeli będziecie ćwiczyć bliskość, pomożecie kiedyś swoim krewnym przeżyć cierpienie”.
Bardzo podobały mi się również fragmenty o przyzwoitości i pokorze. „Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostawał w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”. [Mt 6, 2-5.] Bardzo aktualny fragment, szczególne w czasach, gdzie wiele osób fotografuje się w mediach społecznościowych, właśnie w momencie, kiedy komuś pomaga. Ksiądz Kaczkowski zwraca tu uwagę na sumienie i na to, żeby mieć odwagę zejść na jego samo dno i tam wszystko ponazywać, be ukrywania i fałszywej moralności.
I na koniec jeden z piękniejszych fragmentów książki, naprawdę dający do myślenia: „Łaskawi państwo, to że staramy się być przyzwoitymi ludźmi, to, że zasadniczo nie zabijamy, nie okradamy, co do zasady nie zdradzamy i próbujemy się – przepraszam za kolokwializm – nie łajdaczyć, to jeszcze żadna zasługa. To, że staram się mówić mniej więcej przyzwoite kazania, to jeszcze żadna moja zasługa. To, że kochacie swoje dzieci albo swoich rodziców, albo jesteście wierni w związkach, to jeszcze żadna wasza zasługa. Wtedy wychodzimy tylko i wyłącznie na zero. Słudzy nieużyteczni jesteśmy. Wykonaliśmy wszystko, co powinniśmy wykonać. Co możemy zrobić więcej? Czy możemy zrobić, żeby więcej od siebie wymagać?”.
Z powołania był księdzem, z wyksztalcenia bioetykiem, a z zawodu dyrektorem hospicjum. I choć pozornie wyglądał na luzaka, tak naprawdę w środku był tradycjonalistą. Ksiądz Jan Kaczkowski, mimo że zmarł już pięć lat temu, wciąż porusza sumienia. Sam przyznaje, że Kościół często działał – w wymiarze instytucjonalnym – jak korporacja, a on stawał przed rozmaitymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-12
Graham Masterton jest zaliczany do grona najpopularniejszych pisarzy grozy. Urodził się w 1946 roku w Edynburgu. Zanim rozpoczął karierę pisarską, pracował jako redaktor naczelny pism dla dorosłych panów („Mayfair”,„Penthouse”). Swój pierwszy horror Manitu opublikował na początku lat siedemdziesiątych. Książka momentalnie stała się bestsellerem. Masterton napisał ponad 60 powieści grozy, lecz jego dorobek literacki jest znacznie większy. Oprócz horrorów, Masterton jest autorem wielu poradników seksuologicznych, zbiorów opowiadań, powieści sensacyjnych, obyczajowych i historycznych. Jest pisarzem niezwykle płodnym i jak sam powtarza, w jego głowie co chwila rodzą się nowe pomysły na następne, mrożące krew w żyłach powieści. Wstaje codziennie o szóstej rano i pisze przez sześć, siedem godzin, co pozwala mu prowadzić potem całkiem bogate życie towarzyskie.
Masterton nawiązuje do historii ludzi, którzy jako pierwsi zamieszkiwali Dolinę Wielkiego Niedźwiedzia w Kalifornii. Byli to Indianie Serrano. Serrano oznacza alpinistów lub tych z Sierras. Lud Serrano, który zasiedlił większą część gór San Bernardino, nazywał siebie Yuhaviatam lub ludem sosen. Szacuje się, że tubylcy Serrano po raz pierwszy osiedlili się w Big Bear między 1500 a 2000 lat temu. Serranos mieli zarówno zimowe, jak i letnie osady na całym obszarze. Podczas, gdy ich zimowa wioska znajdowała się w Dolinie Lucerny, latem przenieśli się do wiosek w górach San Bernardino, ponieważ wysokość zapewniała niższe temperatury. Tam właśnie zakładali obozy, aby przetrwać upały. Polowali na zwierzynę spożywali orzeszki pinyon, fasolę mesquite, fasolkę szparagową, jagody jałowca i nasiona. Według jednej z ich legend pewnego dnia, gdy opuszczali pustynię Mojave, szukając nowego miejsca do życia, znaleźli osłoniętą dolinę w okolicy, w której teraz jest Park Narodowy Joshua Tree. Kiedy tam przybyli i rozbili obóz, zaginęła dziewczyna. Jej matka zawodziła z rozpaczy. Na szczęście dziewczyna wkrótce wróciła i pokazała plemieniu wejście do pieczary, którą odkryła. W środku było wielkie jezioro z nieprawdopodobnie czystą wodą. Nazwano je Jeziorem Zaginionej Dziewczyny.
Na poszukiwanie legendarnego jeziora wyruszają bohaterowie książki. San Bernardino dotyka susza w samym środku lata. Okazuje się, że zarządzanie zasobami wody było, delikatnie mówiąc, niepoprawne. W zawiązku z tym zarząd i gubernator, w ramach oszczędności, decydują się odciąć wodę mieszkańcom miasta. Wybiera oczywiście dzielnice najbardziej ubogie, a tam gdzie ma wielu zwolenników, woda płynie szerokimi strumieniami. W mieście wybuchają zamieszki, ponieważ mieszkańcy nie zostali poinformowani i awarii, zatem nie zdążyli zrobić zapasów. Policja nie jest w stanie opanować rozruchów i wandalizmu. I tutaj jak na amerykańskie realia przystało - pojawia się superbohater. Martin Makepeace - były żołnierz marines, a obecnie pracownik opieki społecznej bierze sprawy w swoje ręce. A dokładniej bierze broń do ręki i od tego momentu zabija wszystkich, którzy stają mu na drodze. Martin robi to oczywiście w szczytnym celu - chce chronić swoją rodzinę i wywieźć ją w bezpieczne miejsce. Bez skrupułów planuje atak na furgonetkę więzienną, w której przewożony jest jego syn. Taylor został niesłusznie oskarżony o zabójstwo i gwałt. Martin razem Santosem (mężczyzną pochodzącym jeszcze z ludu Yuhaviatam) uciekają z miasta, aby chronić swoje rodziny przed śmiercią z wykończenia i pragnienia. Zmierzają tropem dawnych ludów w poszukiwaniu jeziora.
To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Mastertona. Czytałam wcześniej jego horrory. (Czerwony hotel, Panika, Infekcja). Masterton to autor, którego albo się kocha, albo nienawidzi. Jego niezaprzeczalną zaletą jest pomysłowość, w swoich książkach kreuje tak niesamowite wizje rzeczywistości, że czytelnik nie potrafi się oderwać się od lektury. Niestety zdarza mu się szablonowość i przerysowanie. Do jego książek też trzeba podchodzić z pewnym dystansem, nie są specjalnym wyzwaniem intelektualnym, ale potrafią zauroczyć. Trzeba być też wyjątkowo odpornym na drastyczne opisy, nie są to książki dla kogoś o słabych nerwach i zbytniej wrażliwości. Tutaj również mamy makabrę i masakrę w jednym. Fontanny krwi tryskające na wszystkich i wszystko dookoła, wnętrzności ludzkiego ciała, poza tym brutalność i okrucieństwo bohaterów, dla których życie ludzkie nie ma znaczenia. I żeby być szczerą do końca to nie jest to chyba najlepsza książka tego pisarza, horrory wychodzą mu zdecydowanie lepiej. Tutaj mamy krwawą i brutalną jatkę w stylu „zabili go i uciekł”, gdzie jeden marines strzela i zabija wszystkich, a sam pozostaje niezniszczalny. Jednak „Susza” jako przerywnik między innymi lekturami, jak najbardziej odpowiednia. Nie trzeba zmuszać się do wysiłku intelektualnego i na leżaczku, na plaży lub przy basenie, poczytać sobie coś, co oderwie nas o codziennych problemów.
Graham Masterton jest zaliczany do grona najpopularniejszych pisarzy grozy. Urodził się w 1946 roku w Edynburgu. Zanim rozpoczął karierę pisarską, pracował jako redaktor naczelny pism dla dorosłych panów („Mayfair”,„Penthouse”). Swój pierwszy horror Manitu opublikował na początku lat siedemdziesiątych. Książka momentalnie stała się bestsellerem. Masterton napisał ponad 60...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-22
Mons Kallentoft pochodzi ze Szwecji, dorastał w okolicach Linköpingu, obecnie mieszka w Palmie na Majorce. Jego książki o inspektor policji kryminalnej Malin Fors sprzedano w ponad trzech milionach egzemplarzy, Mons podbił serca czytelników, moje też. Jego cykl o policjancie Zacku Herrym odnosi obecnie sukcesy w Szwecji i wielu innych krajach.
Mons przenosi czytelnika na Majorkę. To tam dzieje się akcja „Patrz, jak spadam”. Nie ulega wątpliwości, że Mons Kallentoft ma ogromny talent i cały czas doszlifowuje swój warsztat. Ma świetnie dopracowany styl, umiejętnie posługuje się metaforami i obrazami poetyckimi. Pięknie i efektownie pisze o codziennych tragediach, o rozterkach duszy. Całą narrację prowadzi w czasie teraźniejszym, co sprawia, że czytelnik bardziej identyfikuje się z postaciami. Przez to jesteśmy włączeni w tempo pościgu, w wyścig z czasem, tu i teraz przenikamy do myśli bohaterów. Jednak nowy cykl jest zupełnie inny niż jego poprzednie serie. Nie ma tu pościgów i walki z czasem, jest raczej podróż w głąb duszy bohaterów.
Tim Blanck to były szwedzki policjant, teraz pracujący jako prywatny detektyw na hiszpańskiej Majorce. Miejsce nowej pracy nie wybrał przypadkowo. To tu, trzy lata temu, zaginęła jego szesnastoletnia córka Emme. Tim nadal szuka córki. Poprzysiągł, że nigdy nie przestanie. Ta przysięga rozbiła jego małżeństwo i sprowadziła go do Palmy, gdzie właśnie mieszka i zarabia na życie. Emme razem z koleżankami wybrała się na wymarzone wakacje, aby zakosztować wolności i szalonych imprez. Pewnej nocy nie wróciła do hotelu i ślad po niej zaginął.
Od początku książki wylewa się na czytelnika ogromna i wszechogarniająca fala depresji Tima. Jego psychika jest w rozsypce, urojenia mieszają się z obsesją na punkcie odnalezienia córki. Ta mroczna depresyjność trochę przytłacza i momentami trudno się przez nią przebić. Ale w końcu ta wielka bańka depresji pęka. Fabuła nabiera spójności. Pojawiają się nowe motywy i inni bohaterowie powiązani ze sprawą. Okazuje się, że Majorka, nie jest mekką turystów ani rajem na ziemi. To miejsce skorumpowanych firm i przedsiębiorców, którzy posuną się do wszystkiego, aby ich biznes przetrwał. Miejsce potu, brudu, łez i nadużyć.
Mam mieszane uczucia po lekturze pierwszego tomu serii. To z pewnością bardzo trafnie przedstawiony obraz bólu ojca po stracie córki. Niepewności czy żyje, co się z nią stało. Nastój Tima udziela się czytelnikowi i nie do końca wiem, czy można to zaliczyć na plus, czy na minus. Jest przytłaczający, ale tym samym bardzo prawdziwy i bolesny. „Została mu tęsknota za nią. I nawet jej nie jest już taki pewny. Nie wie, jak ta tęsknota wygląda, co oznacza, jakie to uczucie, ciepłe czy zimne, wilgotne czy suche, czy to krzyk czy szept, płacz czy śmiech”.
Jeśli ktoś nie czytał wcześniejszych książek Monsa i chce poznać jego styl, obawiam się, że ta akurat seria może być źle zrozumiana, a co gorsza niedoceniona. A to naprawdę kawał dobrej literatury. Dodatkowo bardzo podoba mi się okładka, jest szalenie hipnotyzująca, oślepiająca zachęcająca do szalonych impez na gorącej Majorce. Tam, gdzie można wpaść w wir odurzenia, wolności, beztroski, zapomnienia o problemach. Okrutnie i brutalnie ten wir może jednak wciągniąć i nie wypuścić. Polecam.
Mons Kallentoft pochodzi ze Szwecji, dorastał w okolicach Linköpingu, obecnie mieszka w Palmie na Majorce. Jego książki o inspektor policji kryminalnej Malin Fors sprzedano w ponad trzech milionach egzemplarzy, Mons podbił serca czytelników, moje też. Jego cykl o policjancie Zacku Herrym odnosi obecnie sukcesy w Szwecji i wielu innych krajach.
Mons przenosi czytelnika na...
2020-12-13
Clara Amane to ukrywająca się pod pseudonimem dwudziestodwuletnia mieszkanka małej miejscowości w malowniczych Górach Izerskich. Tak się składa, że również mieszkam w tej miejscowości, zatem autorka już na wstępie ma dużego plusa. Zawsze kibicuję osobom, które odnoszą sukces, szczególnie, jeśli pochodzą z moich stron. Autorce serdecznie gratuluję wydania książki i życzę rozwoju talentu pisarskiego. Nie tak dawno Clara (Ania) chodziła do szkoły podstawowej, w której pracuję. A sukcesy naszych absolwentów cieszą podwójnie.
więcej na http://recenzje-bibliofilki.blogspot.com/2020/12/obawiam-sie-ciebie-clara-amane.html
Clara Amane to ukrywająca się pod pseudonimem dwudziestodwuletnia mieszkanka małej miejscowości w malowniczych Górach Izerskich. Tak się składa, że również mieszkam w tej miejscowości, zatem autorka już na wstępie ma dużego plusa. Zawsze kibicuję osobom, które odnoszą sukces, szczególnie, jeśli pochodzą z moich stron. Autorce serdecznie gratuluję wydania książki i życzę...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-07
„Nie bądź niczyim narzędziem, zwłaszcza że nie masz pewności, czy w ogóle działasz w czyimiś imieniu. Bądź człowiekiem. A człowiek to istota, która nie jest instrumentem. Która może uczynić coś, co nie jest uwarunkowane! Sama może podjąć decyzję, która jest całkowicie zaskakująca w takich, a nie innych okolicznościach... Taką decyzją byłoby twoje przebaczenie zbrodniarzowi, jak Chrystus zrobił to na krzyżu. Każdy twój ruch niech będzie początkiem czegoś nowego bez oglądania się na przeszłość. Życie to nie szachy! W każdej chwili możesz wykonać ruch niezgodny z teorią i wygrać. No co? Kim wolisz być: katem, narzędziem zemsty czy istotą o wolnej woli?”
Ten fragment powieści bardzo dobrze opisuje charakter Eberharda Mocka - bohatera cyklu sensacyjnych kryminałów Marka Krajewskiego. To już 10 tom z serii. Stali czytelnicy pana Marka zdążyli bardzo dobrze poznać głównego bohatera. Radca kryminalny posiada bardzo bogatą biografię, a autor z każdą powieścią uzupełnia w niej luki.
Tym razem akcja dzieje się w roku 1928. Przedwojenny Breslau to miasto grzechu i rozpusty. Pełne zwyrodnialców, rzezimieszków, ludzi opętanych zemstą, miasto cuchnące i brudne. „Wokół serca Wrocławia, czyli Rynku ozdobionego pięknym renesansowym ratuszem, rozpościerała się gnijąca tkanka miejska. Wysmukłe kamieniczki w Rynku były podobne do dam lekkich obyczajów - niegdyś pięknych i bogatych, dzisiaj zubożałych i pokrytych grubą warstwą makijażu - które pod wspaniałymi sukniami chowają brudna i podartą bieliznę. Na tyłach pięknych zabudowań rozciągał się bowiem świat ubóstwa, upadku i przestępczości”.
Mock zostaje wezwany do szpitala psychiatrycznego przy Kletschkau Strasse. Staje tam twarzą w twarz ze swą dawną kochanką. Jej córka i syn zostali porwani, a ślad po nich zaginął. Po stracie ukochanej Sophie nic nie wstrząsnęło Mockiem równie mocno jak to spotkanie. Hedwig postradała zmysły, o porwanie i prawdopodobne morderstwo dzieci oskarża własnego męża. Ponadto kobieta wpadła w ciężką depresją spowodowaną długotrwałym stresem, rodzaj anhedonii, czyli braku odczuwania przyjemność z czegokolwiek. Bardzo lubię takie dygresje u Krajewskiego, gdzie autor tłumaczy pewne słowa, odwołując się do etymologii.
Mock nie spodziewa się, że będzie to początek najmroczniejszego jego śledztwa. Krok po kroku odkrywa upiorne powiązania między tajnym stowarzyszeniem okultystycznym, a budowniczymi miasta przyszłości w centrum Wrocławia. To bardzo ciekawy wątek, odwołujący się do idei Maksa Bergera, który chciał zrównać z ziemią rudery wokół Rynku, a następnie wybudować drapacze chmur ze szkła i metalu. Projekt Metropolis Wratislaviensis – mroczny pomysł futurystycznych wizji. Dodatkowo przywołany zostaje tu film Fritza Langa, obraz pełen okultystycznej symboliki.
Mock zatem nawet nie domyśla się, jak potężne siły śledzą każdy jego kroki. A w mieście dzieją się tymczasem makabryczne rzeczy - cmentarne czarne msze, wyuzdane praktyki seksualne, ofiary składane z dzieci Molochowi i ludzie, którzy nie cofną się przed niczym. Mocka zanim swoim analitycznym umysłem rozwiąże zagadkę, obudzi się w nim nieprzewidywalna godność
„To była kwestia podeptanej godności. Szacunek, na który miały wskazywać kwiaty i słodycze, stanowiły pozór, pustą fasadę, która runęła, obalona przez jedno obojętne spojrzenie, przez jakiś nieświadomy gest pogardy. (…) Po prostu godność jest nieprzewidywalna. Budzi się nagle, gdy nikt jej nie chce i nie oczekuje”.
Jeszcze innym ciekawym motywem jest zagadka wrocławskich bunkrów. W 2016 roku, przy okazji budowy biurowca koło Dworca Głównego, odkryto małe militarne betonowe stanowiska strzelnicze. Ten wątek pan Krajewski też tu wykorzystał. Jeśli chodzi o „dokładanie” tych wątków w napchanej już biografii Eberharda Mocka, niektórzy czytelnicy mogą mieć przesyt. Ja jeszcze nie mam. Choć momentami fabuła się dłużyła, szczególnie w środkowej części, uważam „Molocha” za jedną z lepszych w serii. Marek Krajewski trzyma odpowiedni poziom w kreowaniu portretu psychologicznego swojego bohatera. Ponadto mamy tu wciągającą historię, makabryczne śledztwo, naturalistyczne, wręcz turpistyczne sceny, realizm epoki oraz przedwojenny Wrocław jako kolejny wielki bohater.
„Nie bądź niczyim narzędziem, zwłaszcza że nie masz pewności, czy w ogóle działasz w czyimiś imieniu. Bądź człowiekiem. A człowiek to istota, która nie jest instrumentem. Która może uczynić coś, co nie jest uwarunkowane! Sama może podjąć decyzję, która jest całkowicie zaskakująca w takich, a nie innych okolicznościach... Taką decyzją byłoby twoje przebaczenie zbrodniarzowi,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-27
„Ama nesciri” - umiłuj bycie nieznanym. Te łacińskie słowa były dewizą Leszka Kołakowskiego. Człowieka niezwykłego. Filozofa, który niechętnie mówił o sobie i życiu prywatnym, pozostając w cieniu swojego dzieła. Korzystając z bogatego archiwum udostępnionego niedawno przez rodzinę, Zbigniew Mentzel opowiada historię niesamowitego człowieka. Jednak jak sam mówi: „Biografia Leszka Kołakowskiego to przede wszystkim biografia intelektualna, biografia myśli”.
Leszek Kołakowski to postać bardzo dynamiczna. W latach 50. XX wieku swoją intelektualną przygodę zaczynał od fascynacji komunizmem. Jak wielu młodych ludzi, którym przyszło dorastać w cieniu okrucieństwa wojny, zainteresował się ideą Marksa, która miała być „pogromcą nazizmu, mitem Lepszego Świata, tęsknotą za życiem bez zbrodni i poniżenia, królestwem równości i swobody”. Szybko jednak idealistyczne wyobrażenia Kołakowskiego legły w gruzach. Dla filozofa bezpośrednie zetknięcie się z prymitywną ideologią wszechobecną w Kraju Rad, było doświadczeniem porażającym. „Czysty kabaret” jak to po latach nazywał dyskusje jakie musieli toczyć goście z Polski z marksistowskimi mentorami. Można sobie wyobrazić, że dla tak wszechstronnie wykształconego człowieka, ciemnota kultury stalinowskiej i ta „gromada nieuków” była porażająca i przerażająca. Już wtedy Kołakowski dostrzegał procesy psychologiczne działające u ludzi poddanych odpowiedniej obróbce w „totalitarnej maszynce do mięsa”.
Filozof był przekonany, że religia to śmierć nauki. Trudno się jednak temu dziwić, ponieważ Kołakowski od początku próbował dokonać swoich rozrachunków z Panem Bogiem. Przeżyta we wczesnym dzieciństwie nieuleczalna choroba matki i jej śmierć, okrutne morderstwo popełnione na ojcu przez hitlerowców, masowe zbrodnie oglądane w nadmiarze, krzywdy i cierpienia, wszystko, czego dojrzewający Kołakowski doświadczył w czasie wojny i okupacji, mogło skłaniać go ku temu, „żeby z Bogiem się wadzić, a nawet kwestionować Jego istnienie. Księga Hioba budziła w nim moralny sprzeciw”. Musiało minąć wiele dziesięcioleci, aby Kołakowski jednej ze swoich książek nadał tytuł: „Bóg nam nic nie jest dłużny”. Jako dwudziestolatek miał pogląd zupełnie odwrotny, a z Pisma Świętego wybierał różne fragmenty i interpretował je na swój sposób, tak, aby Boga pokazać w najgorszym świetle. Zbigniew Mentzel próbuje usprawiedliwiać tu Kołakowskiego, przytacza krytykę księdza Tischnera, która jego zdaniem była bezzasadna.
Kołakowski podczas swojej intelektualnej wędrówki przeszedł drogę od fascynacji komunizmem, poprzez doświadczenie realnego socjalizmu, a skończył na uznaniu prymatu tradycyjnych wartości. Filozof pochylał się nad słabościami człowieka. Z biegiem czasu docenił te idee i wartości, które były w społeczeństwie obecne od dawna. Potrzebował na to jednak wielu lat poszukiwań.
Książka składa się również z analizy tekstów filozofa, fragmentów jego korespondencji z przyjaciółmi oraz relacji jego znajomych. Pokazuje ewolucję poglądów oraz ciężką pracę jaką Kołakowski wkładał we własny rozwój i jak ogromna narzucił sobie dyscyplinę intelektualną. To bardzo rzetelna i dokłada biografia. Pełna również anegdot np. o zwiedzaniu Ermitażu oraz ciekawych ripost z różnymi ludźmi.
„Ama nesciri” - umiłuj bycie nieznanym. Te łacińskie słowa były dewizą Leszka Kołakowskiego. Człowieka niezwykłego. Filozofa, który niechętnie mówił o sobie i życiu prywatnym, pozostając w cieniu swojego dzieła. Korzystając z bogatego archiwum udostępnionego niedawno przez rodzinę, Zbigniew Mentzel opowiada historię niesamowitego człowieka. Jednak jak sam mówi: „Biografia...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-07
Niemal każdy z nas czuł kiedyś zazdrość lub miał zazdrosne myśli o swoim małżonku, przyjacielu, rodzeństwie, sąsiadce lub koleżance z pracy. Zazdrość jest naturalna i równie ludzka jak miłość czy strach. To uniwersalna emocja, którą możemy odnaleźć u ludzi różnych kultur, u dzieci, czy zwierząt. Doświadczamy jej, kiedy czujemy się z kimś szczególnie związani. A jeśli tej więzi coś zagraża, możemy czuć się zaniepokojeni lub urażeni.
Robert L. Leahy jest psychologiem, autorem i redaktorem 28 książek poświęconych terapii poznawczo-behawioralnej. Pełni funkcję dyrektora Amerykańskiego Instytutu Terapii Poznawczej w Nowym Jorku i profesora klinicznego psychologii na Wydziale Psychiatrii Weill Cornell Medical College. To właśnie podczas sesji metodą terapii poznawczo-behawioralnej przeprowadził liczne badania oraz wyciągał wnioski z rozmów z pacjentami. Terapia poznawczo-behawioralna stała się na całym świecie najbardziej cenioną metodą leczenia depresji i stanów lękowych oraz wielu innych problemów. Skupia się ona na naszych obecnych myślach, zachowaniach i interakcjach z ludźmi tudzież podsuwa narzędzia samopomocy, dzięki którym można sobie lepiej radzić z trudnościami.
Celem tej książki jest pomoc w zrozumieniu, że zazdrość nie jest z gruntu zła i stanowi część ludzkiej natury. w związku z tym nie należy jej potępiać ani się jej wstydzić. Może być pożyteczna, ponieważ pomaga odkryć te obszary w relacjach, które wymagają uwagi. Należy ją jednak zrozumieć i uwolnić się od nieszczęścia, które może ona sprowadzić.
Zazdrość nie jest jedną emocją - to mieszanka wielu potężnych zagmatwanych uczuć, takich jak gniew, złość, lęk, przerażenie, konsternacja, podekscytowanie, bezradność, smutek i poczucie beznadziei. Jednak zazdrosne myśli czy uczucia same w sobie nie stanowią głównego problemu. Problemy pojawiają się wraz ze wszystkimi zachowaniami strategiami kontroli, które następują po nich. Nasza reakcja pakuje nas w kłopoty. Reakcja łańcuchowa zapoczątkowana przez lęk może postępować tak szybko, że sami będziemy zaskoczeni tym, co mówimy i robimy. Odczuwać zazdrość to jedno, a działać pod jej wpływem to już inna sprawa.
Jednym z ciekawszych wniosków jakie autor wysunął to to, że mężczyźni i kobiety stają się zazdrośni, gdy zagrożona jest ich inwestycja genetyczna. „Badania potwierdzają tę teorię, wykazując że mężczyźni są bardziej skłonni odczuwać zazdrość o domniemaną niewierność seksualną, ponieważ kwestionuje ojcostwo. Kobiety są bardziej skłonne do zazdrości, gdy dostrzegają bliskość emocjonalną między swoim partnerem a inną kobietą, ponieważ to sugeruje, że zasoby i ochrona będą zapewniane komuś innemu”. Może coś w tym jest.
To bardzo wnikliwa i ważna książka, która pomoże zrozumieć zazdrość i znaleźć na nią antidotum. Autor daje wskazówki jak być szczerym ze samym sobą i jak wykonać odważny krok, który jest konieczny, by uspokoić zazdrosny umysł. Doktor Leahy pisze z dużą wrażliwością, przystępnie i w pełen współczucia sposób. W ostatecznym rozrachunku pokonanie zazdrości oznacza uwolnienie się od niezwykle bolesnych i destrukcyjnych przeżyć.
I na koniec cytat, który najbardziej mi się spodobał. „Ponieważ prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy upadłymi aniołami. Pamiętaj: nikt nie jest aż taki dobry. Nikt nie jest wolny od zazdrości, urazy, zawiści, nudy, złości czy rozczarowań. Każdy ma mroczną stronę oprócz tej jaśniejszej - mimo naszego pragnienia, by owa jasność obejmowała całą rzeczywistość. (...) Nie zawsze łatwo mieć przyjaciół, rodzeństwo i kolegów z pracy. (...) Zamiast perfekcjonizmu emocjonalnego lepsze są emocjonalna złożoność i bogactwo”.
Niemal każdy z nas czuł kiedyś zazdrość lub miał zazdrosne myśli o swoim małżonku, przyjacielu, rodzeństwie, sąsiadce lub koleżance z pracy. Zazdrość jest naturalna i równie ludzka jak miłość czy strach. To uniwersalna emocja, którą możemy odnaleźć u ludzi różnych kultur, u dzieci, czy zwierząt. Doświadczamy jej, kiedy czujemy się z kimś szczególnie związani. A jeśli tej...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-10
Katarzyna Nosowska nie rozczarowuje po raz kolejny. Uwielbiam jej styl, poczucie humoru i dystans do siebie. Pani Katarzyna utrzymuje stały ironiczny poziom. Chociaż świat staje na głowie, a życie zmienia się z dnia na dzień, jej felietony dodają otuchy i powodują uśmiech na twarzy. Gdy błądzimy przytłoczeni wątpliwościami, ona rozpala światełko nadziei. A gdy wydaje nam się, że pozjadaliśmy wszystkie rozumy, ona zasieje w nas ziarno niepewności. Kilkoma lekcjami, jakie dostała od życia, teraz dzieli się z nami i wytrwale tropi absurdy, którymi karmią nas autorytety. Genialna.
Katarzyna Nosowska nie rozczarowuje po raz kolejny. Uwielbiam jej styl, poczucie humoru i dystans do siebie. Pani Katarzyna utrzymuje stały ironiczny poziom. Chociaż świat staje na głowie, a życie zmienia się z dnia na dzień, jej felietony dodają otuchy i powodują uśmiech na twarzy. Gdy błądzimy przytłoczeni wątpliwościami, ona rozpala światełko nadziei. A gdy wydaje nam...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-11
Książka, która również może zmienic sposób podejścia do wielu spraw, a raczej naszych problemów. Ważne, by zrozumieć, że każdy, absolutnie każdy ma w sobie oba schematy wewnętrznego dziecka: zarówno Dziecko Cienia, jak i Dziecko Słońca. Każdy z nas doświadczył bowiem jakichś zranień. "Wynikają one z samej istoty dzieciństwa: przychodzimy na świat mali, nadzy i całkowicie bezbronni. W każdym z nas jest zatem Dziecko Cienia, które czuje się słabe, małe i myśli o sobie, że jest nie w porządku. To pocieszające, że wszyscy mamy jakieś braki, coś do przepracowania, ale i alarmujące, bo oznacza, że pracę z wewnętrznym dzieckiem powinien wykonać praktycznie każdy".
Autorka podaje również sposoby na to, jak uzdrowić wewnętrzne dziecko. Przede wszystkim nasze Dziecko Cienia musi wyjść z kąta. I przemówić. My zaś mamy je usłyszeć, zrozumieć i zaakceptować.
Niebanalna książka, choć dosć okrutnie analizująca nasze nastawienie i sam charakter.
Książka, która również może zmienic sposób podejścia do wielu spraw, a raczej naszych problemów. Ważne, by zrozumieć, że każdy, absolutnie każdy ma w sobie oba schematy wewnętrznego dziecka: zarówno Dziecko Cienia, jak i Dziecko Słońca. Każdy z nas doświadczył bowiem jakichś zranień. "Wynikają one z samej istoty dzieciństwa: przychodzimy na świat mali, nadzy i całkowicie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-25
2019-01-15
Bardzo duża ilość błędów językowych, interpunkcyjnych oraz irytujący styl autorki przejawiający się w ciągłym zadawaniu pytań (ale rozumiem, że taka była koncepcja książki).
Cała historia nie jest ani wciągająca, ani pouczająca, ani fascynująca, ALE PRAWDZIWA. Wiele osób marzy o tym, aby spisać swoją historię miłosną. Niektórym to się nawet udaje, ale nie wszystkim udaje się ją wydać. Nikola swój cel osiągnęła, spełniła marzenie, wydała książkę, zatem szacun dla niej."Bądź realistą, zacznij marzyć". Dlatego podziwiam i życzę dalszego rozwoju.
Bardzo duża ilość błędów językowych, interpunkcyjnych oraz irytujący styl autorki przejawiający się w ciągłym zadawaniu pytań (ale rozumiem, że taka była koncepcja książki).
Cała historia nie jest ani wciągająca, ani pouczająca, ani fascynująca, ALE PRAWDZIWA. Wiele osób marzy o tym, aby spisać swoją historię miłosną. Niektórym to się nawet udaje, ale nie wszystkim udaje...
2020-06-26
„To nie facet ma przyjechać na białym koniu i uratować cię, ale sama musisz się uratować. Wymaga to jednak świadomości i poczucia tożsamości. Musisz wiedzieć, kim jesteś, a nie czekać, aż ktoś ci pokaże lepsze lustro i twoje korzystne odbicie”. Ten fragment powinien być przesłaniem tej książki. Najlepiej moim zdaniem oddaje sens tego, co panie chciały przekazać.
To moja pierwsza styczność z tymi paniami (razem). Felietony Katarzyny Miller owszem czytałam w „Zwierciadle” i bardzo sobie cenię psycholożkę za humor, dystans do siebie i zdroworozsądkowe podejście do wielu spraw. Nie czytałam „Instrukcji obsługi dziecka”, na którą wylała się fala krytyki, a książka została „zmiażdżona w Internecie”. No cóż... każdemu zdarzają się wpadki albo być może był to problem przesadnej nadinterpretacji, czyli patrzenia na wyrwane z kontekstu wypowiedzi, nie biorąc pod uwagę całości. Nie wiem... Ja dałam książce „Mam faceta i mam.. problem” szansę, ponieważ sam tytuł już zaciekawia, a jak sama autorka mówi „dużo pań będzie wiedziało o co chodzi”. I tu ma 100% rację.
Książka jest podzielona 10 bloków tematycznych. W każdym z nich są listy od czytelniczek (i czytelników też), w których opisane są relacje damsko-męskie. Mamy tu różne problemy, na przykład: "Gdzie ta namiętność?", "Zostać z nim czy go rzucić?", "A myślałam, że jestem taka cudna". Kobiety opowiadają (piszą) o swoim życiu, pierwszych partnerach, o tym, co dla nich ważne, jak postępują ich partnerzy, no i oczywiście o tym, jakich zachowań nie potrafią zrozumieć. Następnie obie panie rozmawiają i próbują dociec dlaczego w danym związku nie wyszło. Nie ma tu okrutnych ocen (choć i takie też się czasem zdarzają), a raczej wyciągane są wnioski. Panie mówią o oczywistych rzeczach, do których większość kobiet nie ma odwagi się przyznać albo umiejętnie udaje, że czegoś nie widzi.
„Oczekujemy, że już za pierwszym razem się uda, a jeśli nie, nastąpi koniec świata. Zapominamy, że jak każdą upragnioną rzeczą, także miłością możemy się sparzyć. Musimy się dopiero nauczyć, czego naprawdę chcemy, co nam odpowiada. To wszystko wychodzi w praniu. Trzeba czasu, żeby poznać mężczyznę. I musimy być otwarte na to, że odkrycie może nam się nie spodobać”.
„Współczesne kobiety jedną nóżką są w XXI wieku, gdzie mają pełne prawo zostać astronautą, kapitanem statku czy pilotem samolotu, a drugą tkwią w czasach, gdy były noszone na rękach”.
„Nie chodzi o to, by się nie cieszyć, ale o to, by nie wpadać natychmiast jak śliwka w kompot. Facet nie może być dla nas rozwiązaniem życia. Nie można tak podchodzić do tematu. Facet nie jest ratunkiem!”.
Wiele w tym prawdy, bo część kobiet nie wie czego od życia chce, wynika to oczywiście z niezaspokojonych potrzeb i niemożności zrozumienia siebie. Odkrycia w sobie tak zwanego Dziecka Słońca. Autorki z resztą nawiązują w swoich wywodach do książki innej psycholożki Stefanie Stahl, „Odkryj swoje wewnętrzne dziecko. Klucz do rozwiązania (prawie) wszystkich problemów”. To mi się podobało tu najbardziej.
Uważam, że obie panie mają bardzo zdrowe podejście do różnych spraw, nic na siłę, niepotrzebne jest udawanie i poświęcanie się. Jednak czytając niektóre rady tak „na raty” można odnieść mylne wrażenie, a nawet niektóre wywody mogą delikatnie szokować. Sama nie zgadzam się z takim nastawieniem i wpajaniem kobietom, że muszą za młodu się wyszaleć, dużo przeżyć, „przetestować” parę związków, a najlepiej potem to mieć wszystko, komplet, czyli męża i kochanka. „Mąż jest cichy, spokojny, daje jej bezpieczeństwo, oparcie, dom i dzieci, zapewnił byt. Natomiast nie dał jej przeżyć, których pragnęła: zrozumienia, ognistego seksu, przygody. Kochanek nigdy nie dałby jej spokoju, wsparcia, pieniędzy i tego wszystkiego, co otrzymywała od męża, ale za to uzupełniał jej braki”.
Albo „Tak! To jest rozwiązanie. Nie sztuką jest zniszczyć dobre małżeństwo i dobrego człowieka. Sztuką jest poszukać rozwiązania. Oczywiście, jeśli ona bardzo pragnie, niech poszuka sobie romansu. Jednak nich trzyma ten romans w ukryciu. Poza tym myślę, że każda zdrada powinna zostać w ukryciu”.
I tutaj nagle pojawia się jednak riposta, rzut na głęboką wodę: „Szukamy kochanka, mając w głowie plan stałego związku. Gramy ze sobą - nie szukamy seksu, tylko chcemy, by znów facet się nami zaopiekował. Można się na tym przejechać, bo kochanek będzie chciał kochania się”. Świadczy to o tym, aby nie czytać tych wszystkich wypowiedzi wybiórczo. Mamy z nich wybrać to, co nas ujmuje i poruszy. Wybrać to, co dla nas ważne, z czym się identyfikujemy. Powinniśmy się uczyć też od tych, z którymi się dobrze dogadujemy, jak i od tych, którzy nas irytują i których trudno zrozumieć. Z tych komentarzy obu pań mamy wziąć to, co nam się przyda i to, z czego możemy zrobić pożytek. Pięknie to zostało ujęte. Gorąco polecam, czytać jednak zdroworozsądkowo.
„Wszystkie historie, które zawarłyśmy w tej książce, są o pragnieniu wielkiej miłości i o wielkiej tragedii”.
„To nie facet ma przyjechać na białym koniu i uratować cię, ale sama musisz się uratować. Wymaga to jednak świadomości i poczucia tożsamości. Musisz wiedzieć, kim jesteś, a nie czekać, aż ktoś ci pokaże lepsze lustro i twoje korzystne odbicie”. Ten fragment powinien być przesłaniem tej książki. Najlepiej moim zdaniem oddaje sens tego, co panie chciały przekazać.
To moja...
2020-04-18
2020-05-11
W roku 1995 Daniel Goleman, psycholog i dziennikarz naukowy, opublikował książkę, w której przedstawił światu nowe pojęcie inteligencji emocjonalnej. Koncepcja, że zdolność do zrozumienia własnych emocji i panowania nad nimi ma kolosalny wpływ na nasze życiowe sukcesy, z miejsca zyskała popularność i odcisnęła mocne piętno na tym, jak ludzie postrzegają własne emocje i zachowanie. Od tego czasu ponad 20 lat, a nasz świat uległ, a inteligencja emocjonalna jest nam potrzebna jak nigdy przedtem.
„Wszechobecność smartfonów i innych urządzeń mobilnych zastąpiła krótkie chwile obserwacji i autorefleksji bezustannym gapieniem się w ekran i odpowiadaniem na wiadomości, sprawdzaniem zaktualizowanych statusów w serwisach społecznościowych lub po prostu bezmyślnym przeglądaniem stron internetowych - czyli działaniami wyrastającymi z poczucia lęku, nudy i obawy, że coś przegapimy. Możliwość komunikowania się praktycznie z każdym i o każdej porze pobudza do dzielenia się wzruszającymi momentami z własnego życia i ujawniania wrażliwych informacji o sobie, czego później żałujemy”.
Zatem podniesienie poziomu własnej inteligencji emocjonalnej może rozpoznawać i zwalczać wszelkie pokusy. Poza tym umiejętność zamiany najsilniejszych emocji z niszczycielskiego żywiołu na dobroczynną moc może uzdrowić relacje z ludźmi. Autor książki ma jasny cel: chce pomóc innym, aby emocje działały na naszą korzyść, a nie przeciw nam. Wykorzystując przykłady prosto z życia, pokazuje jak stosować inteligencję emocjonalną w codziennych sytuacjach w pracy oraz w domu i dlaczego jest to tak ważne, jak nigdy przedtem.
Od teorii do praktyki
Ludzie, oprócz szerokiego wachlarza zdolności intelektualnych, mają do dyspozycji również szeroki wachlarz umiejętności emocjonalnych wpływających głęboko na ich myślenie i działanie. Aby lepiej zrozumieć pojęcie inteligencji emocjonalnej podzielono ją na cztery główne zdolności: samoświadomość, panowanie nad sobą, świadomość społeczna, kierowanie reakcjami. Owe zdolności są ze sobą powiązane i wzajemnie się dopełniają, nie zawsze jednak zależą od siebie. W miarę tej lektury poznajemy lepiej różne aspekty każdej z czterech zdolności składających się na inteligencję emocjonalną i dowiadujemy się, jak zastosować je do siebie. Wszystko zaczyna się od rozpoznania w pierwszej kolejności własnych naturalnych zdolności, skłonności, atutów i słabości. Oznacza zrozumienie własnych cech, zapanowanie nad nimi oraz maksymalne ich wykorzystanie po to, by trafnie spostrzegać, jak nasze emocje wpływają na nasze myśli, słowa, działania oraz jak te słowa i działania wpływają na innych.
Pod kontrolą
„Teraz po tym wszystkim często wydaje mi się, że całe moje życie aż do dnia wypadku przygotowało mnie do tego, by w tamtej konkretnej chwili stanąć na wysokości zadania”. Takie słowa wypowiedział kapitan Chesley Sullenberger po pewnym niezwykłym lądowaniu. "Sully" był kapitanem samolotu, który 15 stycznia 2009 roku miał odbyć lot z Nowego Jorku do Karoliny Północnej. Parę minut po starcie stado dzikich gęsi zderzyło się z samolotem, pozbawiając go obu silników. Sullenberger, w oparciu o swoje wieloletnie doświadczenie, uznał, że największe szanse ocalenia życia 155 osób znajdujących się na pokładzie będzie wylądowanie na rzece Hudson. Stawiając wszystko na jedną kartę, raptem 218 sekund po tym, gdy oba silniki odmówiły posłuszeństwa, Sullenberger odważnie i pewną ręką posadził samolot na rzece. Ocaleli wszyscy. „Całkiem możliwe, że nigdy nie znajdziesz się w takich opałach jak kapitan Sullenberger, na pewno jednak prędzej czy później zmierzysz się z sytuacjami burzącymi ustalony porządek rzeczy. To, jakie podejmiesz wówczas decyzje, będzie zależeć w dużym stopniu od twojej samoświadomości i zdolności do panowania nad sobą”. Lata ćwiczeń i praktyki nad tymi zdolnościami pozwolą na to, aby skupić myśli i zachować pełną kontrolę nad emocjami.
Budowanie mostów
„Przeprosiny nie zawsze muszą znaczyć, że druga osoba ma słuszność, a ty jesteś w błędzie. Znaczą natomiast, że relacja z tą osobą jest dla ciebie ważniejsza niż własne ego". Każda złożona przez ciebie obietnica, każdy okazany dowód pokory, każda wyrażona szczerze pochwała, każdy podjęty wysiłek, by okazać empatię, wszystko to przyczynia się budowania głębokich relacji z ludźmi opartych na zaufaniu. Koncentrując się na czymś dobrym, dzieląc się umiejętnie własnym doświadczeniem lub po prostu przypominając innym, że każdy z nas ma czasami zły dzień, nie tylko wykorzystujemy jak najlepiej złą sytuację, ale też zdobywamy zaufanie ludzi i inspirujemy ich to tego, aby stali się lepszą wersją samych siebie.
To tylko opis trzech rozdziałów z książki, wszystkich jest dziewięć plus dodatek - dekalog inteligencji emocjonalnej. Autor Justin Bariso jest mówcą motywacyjnym i jednym z najpopularniejszych felietonistów Inc.com, prowadzi także własną agencję consultingową współpracującą z wieloma klientami. Bariso w bardzo prowokuje do myślenia oraz pokazuje, jak stać się lepszym przywódcą i lepszym człowiekiem. Jak nauczyć się życia w harmonii z podstawowymi prawdami, aby emocje działały na naszą korzyść.
Emocje mają wpływ na praktycznie każdy aspekt naszego życia. To one decydują, czy podoba nam się film, piosenka lub dzieło sztuki. To one podpowiadają nam, jaką drogę zawodową obrać lub o jaką pracę się ubiegać. Wpływają na nasze decyzje dotyczące tego, gdzie i jak długo będziemy mieszkać. Pomagają też zdecydować, z kim spędzamy czas, z kim umawiamy się na randki, w kim zakochujemy się i kogo poślubiamy, a także z kim się rozstajemy. Emocje mogą sprawić, że w ułamku sekundy podejmujemy decyzję, której konsekwencje będziemy ponosić do końca życia. Czasami sprawiają, że tkwimy w ciemnym dole, a czasami mogą być światełkiem w tunelu.
W inteligencji emocjonalnej nie chodzi o to, by zrozumieć każde uczucie, którego doświadczamy i rozkładać na czynniki pierwsze każde wydarzenie. Inteligencja emocjonalna to zdolność do poszukiwania głębszego znaczenia, gdy warto to robić, i zdolność do cieszenia się chwilą, gdy nie warto. Polecam gorąco.
W roku 1995 Daniel Goleman, psycholog i dziennikarz naukowy, opublikował książkę, w której przedstawił światu nowe pojęcie inteligencji emocjonalnej. Koncepcja, że zdolność do zrozumienia własnych emocji i panowania nad nimi ma kolosalny wpływ na nasze życiowe sukcesy, z miejsca zyskała popularność i odcisnęła mocne piętno na tym, jak ludzie postrzegają własne emocje i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka „Ukraińcy to szósty tom cyklu „opowieści niepoprawnych politycznie”. Część artykułów pan Piotr publikował w rozmaitych pismach, ale większość tekstu powstała specjalnie na potrzeby tej książki.
W tym momencie Ukraina toczy jeszcze heroiczną walkę z rosyjskim agresorem. Większość Polaków trzyma kciuki za Ukraińców, choć nastroje są różne, to jest teraz pewna szansa. „Stosunki polityczne między obydwoma państwami są perfekcyjne - łączy nas wspólnota interesów i zagrożeń. To samo dotyczy społeczeństw. Ukraina nigdy nie była tak popularna w Polsce jak obecnie. I odwrotnie - Polska nigdy nie była tak popularna na Ukrainie. Wygląda na to, że jednym ze skutków polityki Władimira Putina będzie pojednanie między naszymi narodami. Polacy i Ukraińcy coraz lepiej się poznają. W naszym kraju mieszka i pracuje około 4 milionów Ukraińców. Oznacza to, że co dziesiąty mieszkaniec Polski jest tej narodowości. Czyli Ukraińców w III Rzeczypospolitej jest niewiele mniej niż przed wojną. (…) Jedyną rzeczą, która obecnie dzieli Polaków i Ukraińców, jest historia. Ale tak być nie musi”.
Książka „Ukraińcy” niczego nie pomija i niczego nie przemilcza. Ukazuje obie strony medalu. I jak pan Zychowicz stwierdza, że pewnie nie spodoba się ani ukrainofobom, ani ukrainofilom. Nie ma tu upiększeń i brązownictwa.
Całość podzielona jest na 6 części (Rozmowy o Ukraińcach, Rzeczpospolita Trojga Narodów, Zagłada ziemiańskiej Arkadii, Wielki Głód i wielka głupota, Okupanci i terroryści, Wojna, ludobójstwo, komunizm). I jak tytuły tych obszernych rozdziałów sugerują, mamy tu przekrój stosunków polsko-ukraińskich na przestrzeni wieków. Nie zabrakło tu – jak to u pana Zychowicza bywa – wstawek alternatywnych, czyli co by było, gdy jednak, zarówno Polska, jak i Ukraina pewnych szans by nie zaprzepaściła.
Bardzo podobały mi się fragmenty o fenomenie Kozaczyzny, o wiktorii chocimskiej, o monumentalnych płacach, niemych świadkach dziejów Rzeczypospolitej, o tym jak niszczone zostały bezcenne kolekcje dzieł sztuki. Choć wiadomo – czytane z bólem serca.
Wiem, że pan Zychowicz ma wielu krytyków, że zarzuca mu się przede wszystkim to, że jest "mądry po szkodzie", że pewnych rzeczy polscy politycy, czy przywódcy nie mogli wiedzieć. Zychowicz odbija tu im piłeczkę, że można było przewidzieć i podaje liczne dowody na poparcie swoich tez. Niektórzy zarzucają też historykowi górnolotne wyobrażenia o Polsce, takiej od morza do morza, że taka potężna Rzeczpospolita byłaby możliwa. Pan Zychowicz nie ukrywa, że serce mu się kraje, ale pewne szanse Polska straciła, a mogła wykorzystać to inaczej.
Książka „Ukraińcy” jest napisana bardzo emocjonalnie. Szczególnie teksty odnoszące się do wydarzeń siedemnastowiecznych są trochę w Sienkiewiczowskim stylu, nostalgiczne jak w "Ogniem i mieczem". Dużo serca wkłada pan Zychowicz też w rozdziały o Wołyniu (zresztą napisał o tym inną książkę "Wołyń zdradzony'). Całość publikacji wzbogaca ciekawa i liczna dokumentacja fotograficzna.
Zgadzam się również z autorem, że błędy i porażki historii nie powinny być zamiatane pod dywan, że nadszedł najlepszy moment, żeby podjąć spokojną, merytoryczną dyskusję nad wspólną tragiczną przeszłością. Chodzi o to, aby wyciągnąć wnioski i nie powtórzyć błędów. Może to być czas nadziei na przełamanie fatum przeszłości.
Książka „Ukraińcy to szósty tom cyklu „opowieści niepoprawnych politycznie”. Część artykułów pan Piotr publikował w rozmaitych pismach, ale większość tekstu powstała specjalnie na potrzeby tej książki.
więcej Pokaż mimo toW tym momencie Ukraina toczy jeszcze heroiczną walkę z rosyjskim agresorem. Większość Polaków trzyma kciuki za Ukraińców, choć nastroje są różne, to jest teraz pewna...