-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2023-01-13
2023-01-03
2022-01-20
OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚĆI: graficzny opis gwałtu, graficzny opis pobicia, queerfobia, mizoginia, fatfobia, blackface, pedofilia, samookaleczanie
Polska queerowa literatura młodzieżowa jak zwykle na poziomie podłogi. A za te opisy gwałtu i pobicia na pierwszej stronie autorka i readakcja powinni dostać dożywotni zakaz wykonywania zawodu.
OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚĆI: graficzny opis gwałtu, graficzny opis pobicia, queerfobia, mizoginia, fatfobia, blackface, pedofilia, samookaleczanie
Polska queerowa literatura młodzieżowa jak zwykle na poziomie podłogi. A za te opisy gwałtu i pobicia na pierwszej stronie autorka i readakcja powinni dostać dożywotni zakaz wykonywania zawodu.
2022-11-14
OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: molestowanie, próba gwałtu, stalking, grooming, żałoba, victim blaming
Na samym początku pragnę powiedzieć, że czuję się obrażony. Obrażony początkiem książki, w której, jak to obiecywał Marcel Moss w swoich płomiennych [copypaste] przeprosinach, miało wyjaśnić się całe zdarzenie pomiędzy Magdą a Sebą w pierwszym tomie. Gwałt, Marcelu. Chodzi o gwałt. Drugi tom usilnie próbuje mnie zgaslightować, wmówić mi, że Sebastian tak naprawdę chciał uprawiać z Magdą seks, a dopiero w trakcie zmienił zdanie. Co z tego, że mógłbym teraz wziąć i przytoczyć całą scenę z "Mojego ostatniego miesiąca" i wyszłoby że, upsi, jednak tak nie było. Mleko się już rozlało, udawanie, że czegoś nie ma, nie sprawi, że ta rzecz zniknie.
Okeja, to teraz co się dzieje w tomie drugim, zapytacie. Nic, gówno. Nic się nie dzieje, czekałem trzysta pięćdziesiąt stron, aż coś się stanie. Trzysta pięćdziesiąt stron złożonych z pustych i nienaturalnych dialogów, pokracznego story time (o którym później), KOLEJNEGO NONCONU!!! i czegoś, co nazywa się "Dziennik alternatywnej rzeczywistości".
Zacznę może od końca, bo to głównie ten dziennik sprawiał, że miałem ochotę wyrywać sobie włosy z głowy. Jak wiemy z tomu pierwszego, nasz główny bohater ma traumę po śmierci matki oraz traumę po śmierci swojego chłopaka, Matiego. Jako coping mechanism wybiera sobie pisanie delulu dziennika, takiej formy fanfika o sobie i swojej rodzinie, w którym wszyscy jego bliscy żyją i jest ogólnie zajebiście. Seba chodzi do psychologa, który wie o dzienniku, ale zamiast stanowczo ukrócić jego działania, mówi mu tylko, żeby był ostrożny i traktował dziennik jako sposób "uczczenia" przyjaciela. JAK, SKORO TO JEST DELULU DZIENNIK? Jeszcze najgorsze w tym wszystkim jest to, że Seba pod koniec książki dał ten dziennik Kevinowi do przeczytania, a zawartość włączała smuty. Tak właśnie powinno się flirtować z ludźmi - dawać im fanfiki o sobie i swoich byłych. Kurtyna.
Seba i Kevin. Kevin to przyjaciel mc z dzieciństwa, choć stracili kontakt jakieś dziesięć lat temu. Ziomek rzuca wymarzone studia wraca nagle z Wrocławia do rodzinnej pipiduwy na Mazurach, nikomu nie zdradzając powodu. Ja was nie będę trzymać w niepewności, więc szybko streszczę historię naszego nowego bohatera. Kevin na pierwszym roku wszedł w związek z trzydziestoletnim typem, Wiktorem, ceniącym go za jego "niewinność" (wiemy, jaki to ma vibe~ i Seba Kevinowi nic o tym nie powiedział, jak to usłyszał~). Do ich spotkania doszło na jednej z imprez, na której to Kevin został prawie zgwałcony przez jakiegoś randoma. Anyways, ten romans nie potrwał długo, bo typ ostatecznie z nim zerwał, mówiąc, że jednak woli żyć w comphecie. Kevin wtedy pokazuje pazurki (ew), wydobywając z siebie swoją stalkerską stronę, siedzi tygodniami w krzakach pod blokiem swojego byłego i takie tam. Całkowicie normalne zachowanie. Wparowuje też typowi do mieszkania i próbuje go siłą rozebrać, by się z nim przespać (hm...). Tak wygląda to story time, w zasadzie nic ciekawego.
Seba i Kevin niby ze sobą kręcą, ale ja tego za bardzo nie widzę, może poza nieudolnym trauma bonding pod gwiazdami (bo sorry, ale te drętwe dialogi zdolne by były zabić nawet najlepszą fabułę. Na szczęście książkom Mossa dobra fabuła nie grozi). Kevin też odwala próbę gwałtu; być może nie tak dosadnie, jak to zrobiła Magda, ale nie przestawał, mimo że Seba kazał mu poczekać bądź przestać. A potem stała się rzecz tradycyjna, czyli to Seba za całą sytuację przepraszał, bo w trakcie pojebały mu się imiona i mówił do Kevina "Mati". Kevin był taki zraniony, oj oj, może byś słuchał całości wypowiedzi, a nie tylko to, co ci wygodnie?
Trochę się przy czytaniu czułem jak przy lekturze "Nie wiesz o mnie wszystkiego" od Joanny Jagiełło, czyli wydmuszka bez sensu, bez fabuły i z durnowatym zakończeniem. "Mój ostatni miesiąc" może i był beznadziejny, ale tam przynajmniej byłbym w stanie ustalić plan wydarzeń. Tutaj nie ma nic, nawet nawiązania do Pottera. Nie pozdrawiam i nie polecam.
OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: molestowanie, próba gwałtu, stalking, grooming, żałoba, victim blaming
Na samym początku pragnę powiedzieć, że czuję się obrażony. Obrażony początkiem książki, w której, jak to obiecywał Marcel Moss w swoich płomiennych [copypaste] przeprosinach, miało wyjaśnić się całe zdarzenie pomiędzy Magdą a Sebą w pierwszym tomie. Gwałt, Marcelu. Chodzi o...
2022-11-10
No była sobie ta książka, ale zapomniałam o niej wraz z chwilą, gdy przeczytałam ostatnie zdanie.
No była sobie ta książka, ale zapomniałam o niej wraz z chwilą, gdy przeczytałam ostatnie zdanie.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-20
OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: samobójstwo, próba samobójcza, przemoc domowa, uzależnienie od narkotyków, spożywanie alkoholu, śmierć, molestowanie, gwałt, victim blaming
Okej, miałem tej książki nie czytać, bo smród jej fabuły można wyczuć już przy studiowaniu opisu, ale mimo wszystko przeczytałem. And oh God, jakim kosztem!!!
Polscy autorzy wciąż tkwią w przeświadczeniu, że im więcej traum i okropnych zdarzeń losowych wsadzi się do gara, tym lepsza, bardziej "życiowa" stanie się książka młodzieżowa. Co więc zrobił Marcel Moss? Sypnął nam z rękawa patologiami, rozpędzonymi ciężarówkami, apodyktycznymi ojcami i wojną w Ukrainie, licząc chyba na to, że ukryją one żenująco słaby warsztat pisarski i kompletny brak pomysłu na cokolwiek. Bohaterowie z papieru, fabuła praktycznie nie istnieje. Typowo.
Ta książka to twór instant pisany na kolanie, redagowany na kolanie, a wreszcie wydany na kolanie, żeby tylko zdążyć na czerwiec i sprzedać jak najwięcej kopii. Happy Pride Month! Jedzcie gówno, queery, smacznego!
Marcel Moss opisał gwałt - myślę, o zgrozo, że nieświadomie! - po którym to ofiara przeprasza oprawczynię, że w trakcie nie zdołała osiągnąć erekcji.
Marcel Moss posłużył się okropną, uwłaczającą retoryką, którą można sprowadzić do "Jak śmiesz mieć depresje i traumy, skoro w hospicjach umierają ludzie!". Obraża to nie tylko osoby z zaburzeniami psychicznymi, ale również pacjentów hospicjów, którzy sprowadzani są do zdehumanizowanej laurki ku pochwale życia.
Co to za pomysł, by uzależnionego od narkotyków syna po próbie samobójczej i płukaniu żołądka zamiast wysłać na terapię, zapisać na wolontariat do hospicjum?! Hej, umarła ci mama i masz PTSD, więc masz tu robotę przy umierających ludziach, żebyś wiedział, że INNI. MAJĄ. GORZEJ. Doceń swoje zdrowe ciało! Codokurwy.
Marcel Moss strzelił w pysk ofiarom przemocowych partnerów, wkładając w usta jednej z postaci zdanie, że syndrom sztokholmski i depresja to tak naprawdę wina ofiary, bo przecież każdy jest kowalem własnego losu.
Marcel Moss doszedł do wniosku, że jest za mało dramatycznie, więc dodał jeszcze wątek z molestowaniem przez randoma z Grindra.
Marcel Moss stwierdził, że każdy rodzic ma prawo być przy ostatnich chwilach swojego dziecka. Nawet taki rodzic, który zrobił swojej rodzinie piekło z życia i praktycznie zabił jedno z dzieci. Główny bohater po usłyszeniu tej tragicznej historii był taaaki szlachetny, że postanowił sprowadzić na salę chorych kata. No bo przecież to wciąż twój tato, prawda?
Ta książka jest absolutnie obrzydliwa, nie mam pojęcia, kto to wydał. Ple, ple, ple. Mówię to za każdym razem. I trochę to przerażające, ale podczas czytania miałem skojarzenia z innymi beznadziejnymi polskimi młodzieżówkami. Polski rynek wydawniczy to pospolity ściek.
(A, i było nawiązanie do Pottera. Bo na świecie istnieje tylko jedna książka.)
PS: Moss kompletnie nie potrafi przyjmować krytyki na klatę i potem płacze na Tiktoku, bo znana booktuberka napisała negatywną recenzję, oj oj. Autor pisze też odpowiedzi z przeprosinami... a raczej jedną odpowiedź, którą przekleja bez zaznajomienia się z treścią konkretnej krytycznej recenzji. Moja rada jest następująca: już lepiej nic nie pisać niż dodatkowo się ośmieszać.
OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: samobójstwo, próba samobójcza, przemoc domowa, uzależnienie od narkotyków, spożywanie alkoholu, śmierć, molestowanie, gwałt, victim blaming
Okej, miałem tej książki nie czytać, bo smród jej fabuły można wyczuć już przy studiowaniu opisu, ale mimo wszystko przeczytałem. And oh God, jakim kosztem!!!
Polscy autorzy wciąż tkwią w przeświadczeniu, że...
2022-08-21
2021-09-12
Książę i KAT, bo istotnie ta książka mnie skatowała.
Chociaż to nawet nie jest książka. To brzmi jak wstępny draft, i to taki wyjątkowo miałki - worldbuilding leży, charakterystyka postaci leży, plot twisty żenujące. Główny bohater odwiedzał RÓŻNE miejsca, czytał RÓŻNE książki, a w ogóle to był przy tym bardzo smutny, a potem nie był, a potem znowu był. Emocje jak na grzybach, widzowie.
Ach, no i do tej pory nie mam pojęcia dlaczego w tytule jest "kat", skoro love interest głównego bohatera to bard *insert crying emoji*
Książę i KAT, bo istotnie ta książka mnie skatowała.
Chociaż to nawet nie jest książka. To brzmi jak wstępny draft, i to taki wyjątkowo miałki - worldbuilding leży, charakterystyka postaci leży, plot twisty żenujące. Główny bohater odwiedzał RÓŻNE miejsca, czytał RÓŻNE książki, a w ogóle to był przy tym bardzo smutny, a potem nie był, a potem znowu był. Emocje jak na...
2021-04-08
Okropnie mnie bawi, że zatęchła propagandowa broszurka z lat siedemdziesiątych (nieświadomie) robi lepszą robotę w kwestii queerowej reprezentacji* niż większość współczesnych polskich książek dla młodzieży. I let that sink in.
*Mówię tu oczywiście o nieheteronormatywnej interpretacji. Sama pani Korczakowska na pewno nie miała tego na myśli.
Okropnie mnie bawi, że zatęchła propagandowa broszurka z lat siedemdziesiątych (nieświadomie) robi lepszą robotę w kwestii queerowej reprezentacji* niż większość współczesnych polskich książek dla młodzieży. I let that sink in.
*Mówię tu oczywiście o nieheteronormatywnej interpretacji. Sama pani Korczakowska na pewno nie miała tego na myśli.
2021-08-06
Poziom redakcji w tej książce jest podobny do tego w "Pierre i Raimundo: Cztery pory roku" Bartosza Brzezińskiego. Chujowy, mam na myśli. Redaktor wziął kasę i uciekł za granicę.
"Zimna krew" jest TAKA ŚMIESZNA, główny bohater przepycha rury z byłym kochankiem swojego starego, nic nie ma sensu, dostajemy mapę, na której gówno widać. Delicje szampańskie.
Byłoby dużo fajniej, gdyby główny bohater nie miał SIEDEMNASTU LAT, ale czego ja w ogóle oczekuję. I jeśli ktoś sobie teraz pomyślał "ale no zaraz, siedemnaście to wystarczająco dużo, a w ogóle to jest fantasy i tutaj to tak działa" to proszę się puknąć w czoło. Anyways, to nie jest wcale low fantasy, jak początkowo zakładałam, bo pod koniec książki pojawia się cały wątek szlachtowania magicznych istot o inteligencji i poziomie cywilizacji potencjalnie podobnych do ludzkiej, bo ich krew zapewnia długowieczność. Główny bohater jest tym w ogóle wstrząśnięty i rośnie w nim bunt, ale zaraz potem przed oczami pojawia mu się potężny penis kochanka i seks skutecznie wybija mu z głowy takie rewelacje.
To była super zabawa i bardzo kiepska książka.
Poziom redakcji w tej książce jest podobny do tego w "Pierre i Raimundo: Cztery pory roku" Bartosza Brzezińskiego. Chujowy, mam na myśli. Redaktor wziął kasę i uciekł za granicę.
"Zimna krew" jest TAKA ŚMIESZNA, główny bohater przepycha rury z byłym kochankiem swojego starego, nic nie ma sensu, dostajemy mapę, na której gówno widać. Delicje szampańskie.
Byłoby dużo...
2021-12-18
W pewnym momencie pomyślałam sobie, że jeśli ta książka nie pójdzie w kierunku, o którym myślę, to będę bardzo rozczarowana. Na szczęście poszła. Bardzo przyjemna i satysfakcjonująca lektura.
W pewnym momencie pomyślałam sobie, że jeśli ta książka nie pójdzie w kierunku, o którym myślę, to będę bardzo rozczarowana. Na szczęście poszła. Bardzo przyjemna i satysfakcjonująca lektura.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-10
2021-12-27
Scena urodzinowa? Wspaniała. Scena przedstawienia? Pocieszna. Scena pocałunku? Popłakane. No, pochwaliłem dwadzieścia stron w porywach do trzydziestu, to teraz mogę się z czystym sumieniem poznęcać.
Natalia Osińska naprawdę osiągnęła to, co chciała zasugerować bardzo jeżycjadowa szata graficzna: podobieństwa do Musierowicz istotnie istnieją. Problem w tym, że chyba nie takie, jakich autorka by sobie życzyła — oba cykle łączy fatfobia, mniej lub bardziej zawoalowana mizoginia oraz ten nieznośny, czerstwy styl pisania, który odbiera postaciom jakąkolwiek cząstkę realizmu, zamiast tego robiąc z nich antypatyczne klony. Tosiek jest koszmarny, Emilia i Matylda są koszmarne, ciotka Idalia jest koszmarna. Leon nie jest koszmarny, ale już uspokajam, bo pamiętam "Slash" – tam staje się koszmarny.
Biedna Roksanna nie może nawet złapać w spokoju oddechu, bo narracja wciąż i wciąż przypomina, że dziewczyna jest gruba, krępa, tłusta, potężna i ma żabie oczka. Kogo to obchodzi?
Ciągle tylko histeryczki, głupie baby, babskie kolory, głupi głupie głupie babskie emocje. Trzeba się zachowywać po męsku, jak należy, trzeba być twardym, a nie takim jak te durne rozchichotane idiotki bez osobowości. Dziewczyny nic, tylko się malują w sposób synchroniczny, latają za chłopakami i strzelają fochy. No po prostu głupie kozy.
Ciotka Idalia jawi się nam na początku książki jako Zło Wcielone, nie bez powodu zresztą: celowe szukanie lekarzy, którzy przepiszą antydepresanty bez szemrania o jakichś głupich terapiach rodzinnych, wciskanie Tośka w stereotypowo, karykaturalnie wręcz dziewczęce ramy, bycie głuchą na słowa protestu. Potem następuje dramatyczny zwrot akcji, po którym Idalia staje się całkiem inną osobą: kupuje binder, daje pieniądze na nowe ciuchy, strofuje dyrektorkę. Po prostu wzorowa sojuszniczka. Czy kiedykolwiek przeprosiła? Nie.
Może o to Natalii Osińskiej chodziło? Bym jako czytelnik nienawidził każdej jednej postaci przewijającej się przez jej książki? Jeśli tak, to brawo, udało się!
Scena urodzinowa? Wspaniała. Scena przedstawienia? Pocieszna. Scena pocałunku? Popłakane. No, pochwaliłem dwadzieścia stron w porywach do trzydziestu, to teraz mogę się z czystym sumieniem poznęcać.
Natalia Osińska naprawdę osiągnęła to, co chciała zasugerować bardzo jeżycjadowa szata graficzna: podobieństwa do Musierowicz istotnie istnieją. Problem w tym, że chyba nie...
2022-01-01
"Fluff" jest zwieńczeniem tego, jak bardzo Natalia Osińska nie umie pisać, a zwłaszcza pisać o queerach. Nie mam pojęcia dla kogo tak naprawdę są jej książki, bo jeśli dla polskiej młodzieży LGBT, to dlaczego ANI RAZU nie pada w nich choćby słowo związane z orientacją lub tożsamością płciową? Transpłciowy, gej, lesbijka, aseksualna, biseksualna, aromantyczna. To nie boli, naprawdę!
Matylda jest najbardziej nieznośną, mdłą i podłą postacią "Fluffa" Autentycznie modliłem się, by wpadła pod jakiś poznański autobus bądź tramwaj (ej, Poznań, macie u siebie tramwaje?). Niestety Matylda wyszła ze wszystkiego obronną ręką, nie poniosła konsekwencji ani za stek kłamstw, na których zbudowała sobie miłosną relację, ani za traktowanie swojej matki jak śmiecia. Matylda nie zachowuje się jak dziewiętnastolatka, tylko jak wkurwiająca gówniara, rzekłem.
Wika jest ewidentnie w spektrum autyzmu, o czym również nie dowiadujemy się wprost, jedynie pada wzmianka o riserczu na Wikipedii (serio). To się staje naprawdę męczące.
Oczywiście Osińska nie byłaby sobą, gdyby nie wjebała swojego ulubieńca, Daniela, który jak zwykle strzela mizoginią jak z pistoletu na wodę w śmigus dyngus i, again, nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Widocznie dziewczyny z jego paczki mają radochę z tego, że ich kumpel nienawidzi kobiet. (Oprócz Emilii, ale Emilia wyszła chyba pani Osińskiej przypadkiem.).
Mamy we "Fluffie" również naśmiewanie się z tego, że ta GRUBA, TŁUSTA, BRZYDKA, POTĘŻNA Roksanna miała trzech chłopaków w semestrze. Szczypta fatfobii i od razu robi się jakoś weselej, haha. Polecam pogrzebać na Instagramie autorki, by znaleźć rysunek z podobizną nieszczęsnej Roksanny. Czytelniczki z podobną figurą powinny uważać na buty, bo jeszcze pani Osińska je im opluje. Tfu, grubasy pierdolone.
Ach! "Fluff" ukazał nam postać NIE-BI-NAR-NĄ. Pierwszą ever!!! Cieszymy się, prawda? No właśnie nie, bo niebinarna postać ma nickname (imię?) Zło - wiecie, żeby był rodzaj nijaki - a jej zachowania są tak zróżnicowane jak zachowania bota na Twitter dot com o nazwie "generator tejków alternatywek". Nie jest traktowana po ludzku, rabi raczej za śmieszne zwierzątko, które całą gawiedź na zmianę bawi i irytuje. Wdaje się w kłótnie o weganizm i zalewa łzami, gdy ojciec Daniela pyta, czy jest chłopcem, czy dziewczynką. Podziękuję za taką repkę.
Mamy też Julię. Julia odezwała się w całej serii może ze trzy razy, z pięć rzuciła swoim firmowym wrogim spojrzeniem oraz kompletnie od czapy oznajmiła, że ona to seksu i związków nie lubi i nie chce. Pomijając już fakt, że Osińska znów woli iść naokoło, zamiast powiedzieć ZAKAZANE SŁOWA (aroace), strasznie mnie ta scena wkurwiła. Wyobraziłem sobie autorkę z planszą do bingo wykreślającą kolejne orientacje i tożsamości, byle woke points się zgadzały. Czy ta repka jest dobra? Skądże znowu, ale to już nikogo nie obchodzi. Polscy autorzy myślą, że można queerom podsunąć pod nos każde gówno, bo uznanie tłumu i tak będzie.
"Piszę o was książki"? To przestań. Najwyższa pora.
"Fluff" jest zwieńczeniem tego, jak bardzo Natalia Osińska nie umie pisać, a zwłaszcza pisać o queerach. Nie mam pojęcia dla kogo tak naprawdę są jej książki, bo jeśli dla polskiej młodzieży LGBT, to dlaczego ANI RAZU nie pada w nich choćby słowo związane z orientacją lub tożsamością płciową? Transpłciowy, gej, lesbijka, aseksualna, biseksualna, aromantyczna. To nie boli,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-28
Znowu te głupie baby. Baby, które nie myślą, tylko płaczą, a ich problemy są śmieszne. Po co one w ogóle krzyczą, tania pajacerka.
"Slash" powinien się nazywać "Jebać kobiety", bo ja pierdolę, ile można czytać o babach, które to, babach, które tamto. No najgorsze są baby. Żebyście się nie zesrali, drodzy męscy bohaterowie tej durnej książki.
Zastrzeżenia takie same jak w przypadku "Fanfika", ale razy dziesięć, bo slashowy Tosiek przeszedł samego siebie w byciu absolutnym imbecylem.
Pani Natalio, proszę powiedzieć słowo "trans", ale tak, żebyśmy wszyscy słyszeli. Głośno i wyraźnie, wyraźniej niż w swoich książkach. Powodzenia.
Znowu te głupie baby. Baby, które nie myślą, tylko płaczą, a ich problemy są śmieszne. Po co one w ogóle krzyczą, tania pajacerka.
"Slash" powinien się nazywać "Jebać kobiety", bo ja pierdolę, ile można czytać o babach, które to, babach, które tamto. No najgorsze są baby. Żebyście się nie zesrali, drodzy męscy bohaterowie tej durnej książki.
Zastrzeżenia takie same jak...
2021-05-06
Jeeezu. Moja lekcja, którą wyciągnąłem w ramach czytania tej książki: nie ufać polskiemu bookstagramowi, bo ci pozwoli pomyśleć, że są tam lesbijki (nie ma).
Norton ma bardzo poważny problem z wyważeniem ile nawiązań do popkultury może przekroczyć granice dobrego smaku, ponieważ WPIERDALA JE w każdym randomowym momencie. Bohaterowie uśmiechają się jak *wstaw randomowego aktora*, robią coś jak *wstaw randomową postać z randomowego serialu*, nawalają się po pyskach niczym w *wstaw jakiś nudny chłopaczkowy film sprzed dwudziestu lat*. Jeszcze pół biedy, gdyby to były nawiązania faktycznie pasujące do gen Z w 2019 roku, a tymczasem osoba autorska ma ponad trzydzieści lat i bardzo to widać.
Ale ok, to wciąż nie jest *najgorszy* element tej książki. Najgorszym elementem jest bowiem bycie absolutnie tone deaf w kwestiach metafor oraz zainteresowań bohaterów. Nawiązanie do Rowling: jest. Tak, tak Jan Głębboki to abuser, no wiem, przykre, ANYWAYS, UWIELBIAM JEGO ROLE I MAM MU ZADEDYKOWANY KANAŁ NA JUTUB. A te akademiki to może kiedyś były przyzwoite, ale teraz to przypominają bardziej Romana Polańskiego. Haha, bo wiecie. Pedofil. Nieprzyzwoity. Boki zrywać. Proszę się puknąć w kaczan, droga osobo autorska.
Ocena jest też niska, bo ta książka jest nijaka, zabójczo ŻADNA. Nie zmieniła w moim życiu zupełnie nic, może poza dostarczeniem irytacji powyższymi zarzutami oraz przeświadczeniem, że dostałem zupełnie coś innego, niż oczekiwałem. Sorry, jeśli ktoś mi mówi, że jest tam "mlm i wlw, ale nieco inaczej", to raczej nie nazwałbym tak sytuacji, w której laska całuje się z typem w ciele innej laski. Ani sytuacji, w której główny bohater mówi, że skoro jest zakochany w lasce i zamienia się czasem ciałami z inną laską, to znaczy, że jest trochę lesbijką. Zamknij ryjjjjj. To nie jest sapphic. Kurtyna.
Jeeezu. Moja lekcja, którą wyciągnąłem w ramach czytania tej książki: nie ufać polskiemu bookstagramowi, bo ci pozwoli pomyśleć, że są tam lesbijki (nie ma).
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNorton ma bardzo poważny problem z wyważeniem ile nawiązań do popkultury może przekroczyć granice dobrego smaku, ponieważ WPIERDALA JE w każdym randomowym momencie. Bohaterowie uśmiechają się jak *wstaw randomowego...