-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-02-01
2023-01-25
2023-01-13
2023-01-03
2022-12-30
2022-12-26
Przyznaję, mieliśmy z "Marsjaninem" trudny początek, ale okazało się, że po prostu muszę się przyzwyczaić do Mark Watney being corny i dalej jakoś leciało. To nie jest "moja" książka w żadnym stopniu, bo z międzyplanetarnej fascynacji wyleczyłem się gdzieś w okolicach dwunastego roku życia, ale nie żałuję przeczytania. Wciągnęłam się totalnie!
Przyznaję, mieliśmy z "Marsjaninem" trudny początek, ale okazało się, że po prostu muszę się przyzwyczaić do Mark Watney being corny i dalej jakoś leciało. To nie jest "moja" książka w żadnym stopniu, bo z międzyplanetarnej fascynacji wyleczyłem się gdzieś w okolicach dwunastego roku życia, ale nie żałuję przeczytania. Wciągnęłam się totalnie!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-19
Brakowało mi takiego luźnego czytadła, przy którym jednocześnie nie rwałbym sobie włosów z głowy w przypływie frustracji i żenady, a "Icebreaker" spisał się całkiem nieźle. Nawet mnie w sumie średnio ten romans obchodził, po prostu mam słabość do sportówek i tematów chorobliwej zazdrości.
Brakowało mi takiego luźnego czytadła, przy którym jednocześnie nie rwałbym sobie włosów z głowy w przypływie frustracji i żenady, a "Icebreaker" spisał się całkiem nieźle. Nawet mnie w sumie średnio ten romans obchodził, po prostu mam słabość do sportówek i tematów chorobliwej zazdrości.
Pokaż mimo to2022-12-07
2022-12-06
2022-11-14
OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: molestowanie, próba gwałtu, stalking, grooming, żałoba, victim blaming
Na samym początku pragnę powiedzieć, że czuję się obrażony. Obrażony początkiem książki, w której, jak to obiecywał Marcel Moss w swoich płomiennych [copypaste] przeprosinach, miało wyjaśnić się całe zdarzenie pomiędzy Magdą a Sebą w pierwszym tomie. Gwałt, Marcelu. Chodzi o gwałt. Drugi tom usilnie próbuje mnie zgaslightować, wmówić mi, że Sebastian tak naprawdę chciał uprawiać z Magdą seks, a dopiero w trakcie zmienił zdanie. Co z tego, że mógłbym teraz wziąć i przytoczyć całą scenę z "Mojego ostatniego miesiąca" i wyszłoby że, upsi, jednak tak nie było. Mleko się już rozlało, udawanie, że czegoś nie ma, nie sprawi, że ta rzecz zniknie.
Okeja, to teraz co się dzieje w tomie drugim, zapytacie. Nic, gówno. Nic się nie dzieje, czekałem trzysta pięćdziesiąt stron, aż coś się stanie. Trzysta pięćdziesiąt stron złożonych z pustych i nienaturalnych dialogów, pokracznego story time (o którym później), KOLEJNEGO NONCONU!!! i czegoś, co nazywa się "Dziennik alternatywnej rzeczywistości".
Zacznę może od końca, bo to głównie ten dziennik sprawiał, że miałem ochotę wyrywać sobie włosy z głowy. Jak wiemy z tomu pierwszego, nasz główny bohater ma traumę po śmierci matki oraz traumę po śmierci swojego chłopaka, Matiego. Jako coping mechanism wybiera sobie pisanie delulu dziennika, takiej formy fanfika o sobie i swojej rodzinie, w którym wszyscy jego bliscy żyją i jest ogólnie zajebiście. Seba chodzi do psychologa, który wie o dzienniku, ale zamiast stanowczo ukrócić jego działania, mówi mu tylko, żeby był ostrożny i traktował dziennik jako sposób "uczczenia" przyjaciela. JAK, SKORO TO JEST DELULU DZIENNIK? Jeszcze najgorsze w tym wszystkim jest to, że Seba pod koniec książki dał ten dziennik Kevinowi do przeczytania, a zawartość włączała smuty. Tak właśnie powinno się flirtować z ludźmi - dawać im fanfiki o sobie i swoich byłych. Kurtyna.
Seba i Kevin. Kevin to przyjaciel mc z dzieciństwa, choć stracili kontakt jakieś dziesięć lat temu. Ziomek rzuca wymarzone studia wraca nagle z Wrocławia do rodzinnej pipiduwy na Mazurach, nikomu nie zdradzając powodu. Ja was nie będę trzymać w niepewności, więc szybko streszczę historię naszego nowego bohatera. Kevin na pierwszym roku wszedł w związek z trzydziestoletnim typem, Wiktorem, ceniącym go za jego "niewinność" (wiemy, jaki to ma vibe~ i Seba Kevinowi nic o tym nie powiedział, jak to usłyszał~). Do ich spotkania doszło na jednej z imprez, na której to Kevin został prawie zgwałcony przez jakiegoś randoma. Anyways, ten romans nie potrwał długo, bo typ ostatecznie z nim zerwał, mówiąc, że jednak woli żyć w comphecie. Kevin wtedy pokazuje pazurki (ew), wydobywając z siebie swoją stalkerską stronę, siedzi tygodniami w krzakach pod blokiem swojego byłego i takie tam. Całkowicie normalne zachowanie. Wparowuje też typowi do mieszkania i próbuje go siłą rozebrać, by się z nim przespać (hm...). Tak wygląda to story time, w zasadzie nic ciekawego.
Seba i Kevin niby ze sobą kręcą, ale ja tego za bardzo nie widzę, może poza nieudolnym trauma bonding pod gwiazdami (bo sorry, ale te drętwe dialogi zdolne by były zabić nawet najlepszą fabułę. Na szczęście książkom Mossa dobra fabuła nie grozi). Kevin też odwala próbę gwałtu; być może nie tak dosadnie, jak to zrobiła Magda, ale nie przestawał, mimo że Seba kazał mu poczekać bądź przestać. A potem stała się rzecz tradycyjna, czyli to Seba za całą sytuację przepraszał, bo w trakcie pojebały mu się imiona i mówił do Kevina "Mati". Kevin był taki zraniony, oj oj, może byś słuchał całości wypowiedzi, a nie tylko to, co ci wygodnie?
Trochę się przy czytaniu czułem jak przy lekturze "Nie wiesz o mnie wszystkiego" od Joanny Jagiełło, czyli wydmuszka bez sensu, bez fabuły i z durnowatym zakończeniem. "Mój ostatni miesiąc" może i był beznadziejny, ale tam przynajmniej byłbym w stanie ustalić plan wydarzeń. Tutaj nie ma nic, nawet nawiązania do Pottera. Nie pozdrawiam i nie polecam.
OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: molestowanie, próba gwałtu, stalking, grooming, żałoba, victim blaming
Na samym początku pragnę powiedzieć, że czuję się obrażony. Obrażony początkiem książki, w której, jak to obiecywał Marcel Moss w swoich płomiennych [copypaste] przeprosinach, miało wyjaśnić się całe zdarzenie pomiędzy Magdą a Sebą w pierwszym tomie. Gwałt, Marcelu. Chodzi o...
2022-11-10
No była sobie ta książka, ale zapomniałam o niej wraz z chwilą, gdy przeczytałam ostatnie zdanie.
No była sobie ta książka, ale zapomniałam o niej wraz z chwilą, gdy przeczytałam ostatnie zdanie.
Pokaż mimo to2022-11-03
2022-10-25
2022-10-18
2022-10-19
W mojej pierwszej recenzji dotyczącej twórczości Moniki Godlewskiej wspomniałam z żalem, że czytanie tego wypierdu zajęło mi aż dwa tygodnie. Moi drodzy, lektura "Króla Pik" również trwała dwa, ale MIESIĄCE. Nie należę do osób, które stronią od porzucania książek, natomiast tę serię obiecałam sobie skończyć. Dlaczego? Nie wiem, sprawdźcie mój opis, czy coś.
Dobra, koniec o mnie, zaczynamy część właściwą, czyli dlaczego literacki poziom "Króla Pik" nie przekracza poziomu podłogi.
1) Interpunkcyjnie, językowo i składniowo jak zwykle tragicznie, można by rzec "stabilnie". Czyżby pani korektorka znów wzięła pieniądze za, cytuję, "Fabuła wciągnęła mnie na tyle, że (...) zapomniałam, że ja mam robić korektę, a nie oddawać się lekturze"? Możliwe.
2) W tej części Godlewska próbuje wcisnąć czytelnikowi w twarz polityczną intrygę, która w praktyce staje ością w gardle. Nie, Cillianku, nie możesz odejść z bractwa ze swoją dziewczyną-brytyjską arystokratką, nie wolno, nunu. Tak to mniej więcej wygląda. Funkcjonowanie spiskowców w tej książce jest nie tylko fundamentalnie spartolone, ono obraża mnie intelektualnie swoim debilizmem. Na czele z trzymaniem w swoich szeregach kogoś tak bezużytecznego jak Shaw.
3) Jak wygląda relacja dwójki głównych bohaterów w "Damie Kier"? Powiedziałabym, że nijak - niby coś ich do siebie ciągnie (wcale nie, ale narracja tak uważa), jednakże żadnego konkretnego rozwiązania tam nie uraczymy. Co nam serwuje drugi tom od pierwszych stron? Wielką miłość, namiętne uczucie, przywiązanie aż po grób. Ognisty romans wyciągnięty prosto z dupy.
4) W pewnym momencie Nora ląduje w psychiatryku za sprawą swojego nemezis, a ten jest na tyle wspaniałomyślny, że SŁOWEM NIE PISNĄŁ O TYM NA SALONACH. Ale z niego złol, ohoho, pieski wypycha (fr). W tym miejscu pozwolę sobie powtórzyć mój zarzut o obrazę mojego intelektu jako czytelniczki.
Cały ten psychiatryk to w ogóle cyrk na kółkach. Dostajemy bohatera zbiorowego, czyli pielęgniarki z piekła rodem (interesujące...), i standardowo pasjonata lobotomii, ale poza tym to jest tam całkiem przytulnie. Nie żebym była fanką tragedy porn, ale błagam, bardziej cukierkowo już się chyba nie dało tego przedstawić. Czara goryczy przelała się, gdy skóra i włosy Nory opisane zostały jako "delikatne i pełne blasku". TA, W EDWARDIAŃSKIM PSYCHIATRYKU, JASNE.
5) Cillian jest taaaki zakochany w Norze, ale ta go przede wszystkim wkurwia. Ci bohaterowie pasują do siebie jak pięść do nosa, jak łopata do czoła. Niby "rozmawiają ze sobą godzinami". O czym? A co cię to? Nie interesuj się, czytelniku, bo kociej mordy dostaniesz. Mizoginia upchana jest w Cillianie niczym jelito cienkie i dlatego mamy tu do czynienia ze zjawiskiem obserwowanym na ogół u męskich autorów: kiedy tworzysz takiego mizogina, że niechcący brzmi on gejowsko. Shaw ma więcej wspólnego z Bulwerem niż z Norą kiedykolwiek, myśli o Bulwerze w trakcie misji i tak dalej. Anywayssss.
6) W tym tomie Godlewska postanowiła wyjebać Lennoxa gdzieś na wieś, żeby całkowicie pozbawić Londyn ostatniej szarej komórki, rip.
7) Nora w "Królu Pik" jest już nie tylko głupia, prowadzona niekonsekwentnie i cierpiąca na zinternalizowaną mizoginię. Typiara jest tak emocjonalnie niestabilna, a przy tym tak REALNIE NIEBEZPIECZNA, że pobyt w psychiatryku można było jej zapewnić bez cyrku z wypchanymi pieskami. Nie wiem, czy to był świadomy plan autorki, czy jakoś tak wyszło w praniu, ale kiedy idziesz wyrywać włosy randomowym pokojówkom i równie randomowo wpadasz w histerie na środku chodnika, to raczej nie kwalifikujesz się jako osoba w pełni zdrowa.
8) Chyba najmocniej w "Królu Pik" rozłożyła mnie mimo wszystko wiadomość o tym, że nasza heroina jest W CIĄŻY. Czy wiedzieliśmy wcześniej jakieś symptomy? A gdzie tam, lepiej zrobić plot twist dla plot twistu.
9) Powrócę jeszcze do Shawa, tego karaczana, który nie dość, że posługuje się na zmianę swoim fałszywym oraz prawdziwym nazwiskiem na zasadzie losowania lotto, popyla wśród arystokracji z zestawem chirurgicznym swojego całkiem sławnego wuja. Zestawem, na którym są, uwaga, INICJAŁY. Szpieg roku, czapki z głów, nie mam pytań. Można by powiedzieć, że co tam, kto by się skapnął, ale to jest proza Godlewskiej, tutaj intrygi szyte są nićmi grubości sznurówki, więc oczywiście wszędzie są powiązania.
10) W połowie się poddałam i włączyłam audiobooka. Lektorka koszmarna; akcentuje zdania w taki sposób, jakby nie wiedziała, o czym mówi, big mood. Że tak się wyrażę,: jaka książka, takie audio.
11) Shaw zostaje zdemaskowany (szokujące!), ale od stryczka ratuje go Moubray. Proponuje typowi bycie podwójnym szpiegiem, a on w zamian upozoruje jego śmierć. Tak, bardzo to wiarygodne, gdy wracasz z więzienia, mimo że oficjalnie nie żyjesz. Na pewno nikt nie kryje ci dupy, nadal możesz szpiegować do woli. To jest takie GŁUPIE I BEZ SENSUUU.
12) Nora wyszła za Moubraya. But honestly who cares.
Mogłabym uporządkować jakoś tę recenzję, ale w sumie to po co. Trzecią część zapewne skończę w roku pańskim 2023, więc módlcie się za mnie i moje smażące się neurony.
W mojej pierwszej recenzji dotyczącej twórczości Moniki Godlewskiej wspomniałam z żalem, że czytanie tego wypierdu zajęło mi aż dwa tygodnie. Moi drodzy, lektura "Króla Pik" również trwała dwa, ale MIESIĄCE. Nie należę do osób, które stronią od porzucania książek, natomiast tę serię obiecałam sobie skończyć. Dlaczego? Nie wiem, sprawdźcie mój opis, czy coś.
Dobra, koniec o...
2022-10-10
2022-08-21
2021-04-08
Okropnie mnie bawi, że zatęchła propagandowa broszurka z lat siedemdziesiątych (nieświadomie) robi lepszą robotę w kwestii queerowej reprezentacji* niż większość współczesnych polskich książek dla młodzieży. I let that sink in.
*Mówię tu oczywiście o nieheteronormatywnej interpretacji. Sama pani Korczakowska na pewno nie miała tego na myśli.
Okropnie mnie bawi, że zatęchła propagandowa broszurka z lat siedemdziesiątych (nieświadomie) robi lepszą robotę w kwestii queerowej reprezentacji* niż większość współczesnych polskich książek dla młodzieży. I let that sink in.
*Mówię tu oczywiście o nieheteronormatywnej interpretacji. Sama pani Korczakowska na pewno nie miała tego na myśli.
2021-08-06
Poziom redakcji w tej książce jest podobny do tego w "Pierre i Raimundo: Cztery pory roku" Bartosza Brzezińskiego. Chujowy, mam na myśli. Redaktor wziął kasę i uciekł za granicę.
"Zimna krew" jest TAKA ŚMIESZNA, główny bohater przepycha rury z byłym kochankiem swojego starego, nic nie ma sensu, dostajemy mapę, na której gówno widać. Delicje szampańskie.
Byłoby dużo fajniej, gdyby główny bohater nie miał SIEDEMNASTU LAT, ale czego ja w ogóle oczekuję. I jeśli ktoś sobie teraz pomyślał "ale no zaraz, siedemnaście to wystarczająco dużo, a w ogóle to jest fantasy i tutaj to tak działa" to proszę się puknąć w czoło. Anyways, to nie jest wcale low fantasy, jak początkowo zakładałam, bo pod koniec książki pojawia się cały wątek szlachtowania magicznych istot o inteligencji i poziomie cywilizacji potencjalnie podobnych do ludzkiej, bo ich krew zapewnia długowieczność. Główny bohater jest tym w ogóle wstrząśnięty i rośnie w nim bunt, ale zaraz potem przed oczami pojawia mu się potężny penis kochanka i seks skutecznie wybija mu z głowy takie rewelacje.
To była super zabawa i bardzo kiepska książka.
Poziom redakcji w tej książce jest podobny do tego w "Pierre i Raimundo: Cztery pory roku" Bartosza Brzezińskiego. Chujowy, mam na myśli. Redaktor wziął kasę i uciekł za granicę.
"Zimna krew" jest TAKA ŚMIESZNA, główny bohater przepycha rury z byłym kochankiem swojego starego, nic nie ma sensu, dostajemy mapę, na której gówno widać. Delicje szampańskie.
Byłoby dużo...
Jeeezu. Moja lekcja, którą wyciągnąłem w ramach czytania tej książki: nie ufać polskiemu bookstagramowi, bo ci pozwoli pomyśleć, że są tam lesbijki (nie ma).
Norton ma bardzo poważny problem z wyważeniem ile nawiązań do popkultury może przekroczyć granice dobrego smaku, ponieważ WPIERDALA JE w każdym randomowym momencie. Bohaterowie uśmiechają się jak *wstaw randomowego aktora*, robią coś jak *wstaw randomową postać z randomowego serialu*, nawalają się po pyskach niczym w *wstaw jakiś nudny chłopaczkowy film sprzed dwudziestu lat*. Jeszcze pół biedy, gdyby to były nawiązania faktycznie pasujące do gen Z w 2019 roku, a tymczasem osoba autorska ma ponad trzydzieści lat i bardzo to widać.
Ale ok, to wciąż nie jest *najgorszy* element tej książki. Najgorszym elementem jest bowiem bycie absolutnie tone deaf w kwestiach metafor oraz zainteresowań bohaterów. Nawiązanie do Rowling: jest. Tak, tak Jan Głębboki to abuser, no wiem, przykre, ANYWAYS, UWIELBIAM JEGO ROLE I MAM MU ZADEDYKOWANY KANAŁ NA JUTUB. A te akademiki to może kiedyś były przyzwoite, ale teraz to przypominają bardziej Romana Polańskiego. Haha, bo wiecie. Pedofil. Nieprzyzwoity. Boki zrywać. Proszę się puknąć w kaczan, droga osobo autorska.
Ocena jest też niska, bo ta książka jest nijaka, zabójczo ŻADNA. Nie zmieniła w moim życiu zupełnie nic, może poza dostarczeniem irytacji powyższymi zarzutami oraz przeświadczeniem, że dostałem zupełnie coś innego, niż oczekiwałem. Sorry, jeśli ktoś mi mówi, że jest tam "mlm i wlw, ale nieco inaczej", to raczej nie nazwałbym tak sytuacji, w której laska całuje się z typem w ciele innej laski. Ani sytuacji, w której główny bohater mówi, że skoro jest zakochany w lasce i zamienia się czasem ciałami z inną laską, to znaczy, że jest trochę lesbijką. Zamknij ryjjjjj. To nie jest sapphic. Kurtyna.
Jeeezu. Moja lekcja, którą wyciągnąłem w ramach czytania tej książki: nie ufać polskiemu bookstagramowi, bo ci pozwoli pomyśleć, że są tam lesbijki (nie ma).
więcej Pokaż mimo toNorton ma bardzo poważny problem z wyważeniem ile nawiązań do popkultury może przekroczyć granice dobrego smaku, ponieważ WPIERDALA JE w każdym randomowym momencie. Bohaterowie uśmiechają się jak *wstaw randomowego...