Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Zastanawiam się dlaczego tak mało książek jest o stalkingu? (Może ja nie umiem szukać?) Przecież to temat wręcz idealny. Można opisywać typowe życie bohaterów i do tego wtrącać elementy z dreszczykiem. Dodatkowo, problem ten zaczyna dotyczyć coraz większej grupy zwykłych ludzi, zwłaszcza kobiet. Kiedyś uważano, że tylko celebryci narażeni są na prześladowców. Teraz, w dobie Internetu i wielu portali internetowych nie trudno o kogoś, kto nie będzie mógł odpuścić. Z racji tego, że minęło już sporo czasu odkąd przeczytałam „Cichego wielbiciela” Olgi Rudnickiej, postanowiłam sięgnąć po coś z tej samej kategorii.

„Wiem o tobie wszystko” to historia młodej kobiety, która przez jeden głupi błąd nabywa sobie stalkera. Wydawałoby się, że musi być jakimś siłaczem/”dresem”/przestępcą/kimś spod ciemnej gwiazdy, ale tak nie jest. Jest on wykładowcą. Tak, każdy może być prześladowcą. Nawet najbardziej niewinnie wyglądająca osoba. Zaczyna się od natarczywych wiadomości, prezentów, nachodzenia aż w końcu bohaterka czuje się jak zwierzyna na polowaniu. Wie, że gdziekolwiek pójdzie on tam będzie. Wie, że uprzedzi każdy jej krok. Wie, że nie powstrzyma się przed niczym. Co w takiej sytuacji robi? Jak się zachowuje? Czy może liczyć na kogoś pomoc? Jak ta historia się skończy? Tego nie zdradzę, musicie przeczytać sami.

Co do stylu pisania to jest dość lekki i przyjemny. Nieco gorzej czytało mi się tą powieść w porównaniu do „Cichego wielbiciela” co nie znaczy, że książka jest zła. Wręcz przeciwnie. Czytając miałam dreszcze na całym ciele i oglądałam się za siebie gdziekolwiek poszłam. Być może dlatego, że ten temat jest mi dość bliski. Uważam, że każda kobieta powinna sięgnąć po „Wiem o tobie wszystko”. Ku przestrodze.

Polecam

Zastanawiam się dlaczego tak mało książek jest o stalkingu? (Może ja nie umiem szukać?) Przecież to temat wręcz idealny. Można opisywać typowe życie bohaterów i do tego wtrącać elementy z dreszczykiem. Dodatkowo, problem ten zaczyna dotyczyć coraz większej grupy zwykłych ludzi, zwłaszcza kobiet. Kiedyś uważano, że tylko celebryci narażeni są na prześladowców. Teraz, w dobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pomyślałam, że muszę przeczytać „Dziecko śniegu” jak będzie zima i wyrobiłam się w ostatnim momencie, bo wiosna już niedługo. Być może lepiej byłoby poczuć zimno tej książki latem, ale zimą mogłam lepiej wczuć się w klimat.

Okładka jest piękna, malownicza, a jednocześnie prosta. Przedstawia uroczą dziewczynkę, która jest tytułowym dzieckiem śniegu. Trochę kojarzy mi się ze starą pocztówką, okładką baśni albo filmem „Dziadek mróz” („Morozko”) z 1964 roku.

Nie będę opisywać fabuły książki, bo myślę, że każdy zainteresowany przeczytał przynajmniej kilka opisów w innych recenzjach czy też na samej okładce. Przyznam, że na początku ciężko mi było zjednoczyć się z książką, wtopić w ten klimat, poczuć jakbym naprawdę tam była. „Jakaś chata? Polowania? Praca na roli? Jakie to czasy?” takie pytania pojawiały się w mojej głowie w trakcie czytania. Z czasem jednak historia zaczęła coraz bardziej mnie wciągać i poczułam się jakbym znowu była dzieckiem i czytała baśnie Andersena.

Tym co urzekło mnie w tej książce jest miłość głównych bohaterów. W końcu miłość na jaką czekałam. Nie ma tu typowego pożądania obecnego we wielu współczesnych romansach. Nie ma wątpliwości czy to przypadkiem nie jest zauroczenie, które tak często mylone jest z miłością. Czuć było ich wzajemne zrozumienie, akceptację, nie było różowo, ale byli razem, wspierali się. Przetrwali ten cios, którym jest utrata dziecka. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić jak bardzo to musi być bolesne.

Autorka nie skąpi opisów i dla niektórych może ich być nieco za dużo. W zależności od preferencji i czasu na czytanie. Być może dałoby radę zmieścić całą tą historię w książce z mniejszą ilością stron, ale po co oszczędzać bajkowych opisów? Nie są jednak tylko magiczne. Nie brakuje takich mrożących krew w żyłach (dosłownie) o trudach w życiu na Alasce gdzie trzeba zabijać słabsze zwierzęta by nie umrzeć z głodu.

Komu polecam? Lubiącym baśnie, Alaskę, stare chaty i śnieg.

Pomyślałam, że muszę przeczytać „Dziecko śniegu” jak będzie zima i wyrobiłam się w ostatnim momencie, bo wiosna już niedługo. Być może lepiej byłoby poczuć zimno tej książki latem, ale zimą mogłam lepiej wczuć się w klimat.

Okładka jest piękna, malownicza, a jednocześnie prosta. Przedstawia uroczą dziewczynkę, która jest tytułowym dzieckiem śniegu. Trochę kojarzy mi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tak jak obiecałam (zwłaszcza sobie samej), zmieniłam czytany gatunek literacki. Padło na znanego wszystkim Wojciecha Cejrowskiego. Jak też wiadomo, jest on osobą dość kontrowersyjną, nie bojącą się wyrazić własnego zdania, mającą twardo zakorzenione poglądy. To nie każdemu może przypasować. Na szczęście nie ma co się zrażać i zniechęcać na początku. Myślę, że nawet tym, którzy go nie lubią „Gringo wśród dzikich plemion” przypadnie do gustu. Wystarczy lubić książki podróżnicze, a to już inna sprawa.

Styl pisania jest bardzo lekki, zabawny i nieco ironiczny. Z książki można dowiedzieć się bardzo wielu ciekawych rzeczy na temat dzikich plemion, ich kulturze, podejściu do życia. Przyswajanie tej wiedzy przychodzi bardzo łatwo, praktycznie samo się zapamiętuje. Pamiętacie nudniejsze lekcje przyrody? Albo geografii? Bylibyście w stanie powiedzieć co nieco o dżungli? Plemionach? Tutaj raczej zapamiętacie i będziecie mogli opowiedzieć jakąś ciekawostkę znajomym przy najbliższym spotkaniu.

Co urzekło mnie w „Gringo wśród dzikich plemion” to zwięzłość i sposób przekazywania informacji. Nie ma czegoś takiego jak „mrówka taka i taka z rodziny takiej i takiej, żywi się tym i tym, występowanie…”. Prędzej poznacie to jako „mrówka, która mnie ugryzła i bolało jak diabli”. Ponadto Wojciech Cejrowski nie boi się bawić tekstem. To co ma być podkreślone zdecydowanie takim będzie. Jeśli jest cisza, będzie cisza. Komentarz do przypisów? Czemu nie.

Książka przybliżyła mi życie Indian oraz środowisko dżungli, która bardzo często różni się od tej z naszych wyobrażeń. Dzikie plemiona wydają się być „dzikie”, ale wydaje mi się to właśnie od nich moglibyśmy się wielu nauczyć. Oni skupiają się na tym co teraz, w przeciwieństwie do nas. My ciągle za czymś gonimy, do czegoś dążymy albo wręcz przeciwnie, tkwimy w przeszłości. Dodatkowo autor w bardzo ciekawy sposób porusza temat ingerencji białego człowieka w tamtejszą kulturę i próbę jej zmiany. Z „Gringo wśród dzikich plemion” można naprawdę dużo wyciągnąć, ale nie będę streszczać, bo po co psuć przyjemność czytania i element zaskoczenia.

Powiem jedno. Po tej lekturze ludzie odważni i nieco szaleni poczują się trochę jak spokojne szare myszki.

Polecam.

Tak jak obiecałam (zwłaszcza sobie samej), zmieniłam czytany gatunek literacki. Padło na znanego wszystkim Wojciecha Cejrowskiego. Jak też wiadomo, jest on osobą dość kontrowersyjną, nie bojącą się wyrazić własnego zdania, mającą twardo zakorzenione poglądy. To nie każdemu może przypasować. Na szczęście nie ma co się zrażać i zniechęcać na początku. Myślę, że nawet tym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak zwykle muszę ponarzekać na to samo. Po tej książce robię sobie przerwę od tego typu literatury, obiecuję!

Historia/fabuła – 8/10
Być może trochę zawyżyłam ocenę, bo ta historia jest bardzo podobna do wielu innych romansów. Czego się jednak spodziewać sięgając po literaturę kobiecą? Chyba nikt nie oczekuje kosmitów, akcji, wybuchających budynków? Raczej dwójki ludzi, którzy się poznają, stają się sobie coraz bliżsi, czasami boją się do tego przyznać, ale ich uczucie się rozwija. Tak też jest w tym przypadku. Nie jest jednak cukierkowo. Ci, którzy przeczytali „Dziesięć płytkich oddechów” (tej samej autorki) na pewno wiedzą o czym mówię. Czasami bardzo trudno pozbierać się po stracie kogoś bliskiego i każdy znajduje na to swój sposób. Tutaj mamy dwie siostry, Livie i Kacey, które są powiązane pewnymi wydarzeniami. Z drugiej strony są zupełnie różne. Kacey jest starsza, pewna siebie, nieco wulgarna, a Livie spokojna, zawsze uczynna, chce spełnić życzenie jej ojca, ale czy to jest to czego pragnie? W „Jednym małym kłamstwie” poznajemy historię Livie, jej życie studenckie i dokonywanie trudnych wyborów. Pokrótce przypomniane są także poprzednie wydarzenia. Radzę jednak zacząć od Kacey, w ten sposób książka będzie łatwiejsza do zrozumienia.

Styl pisania – 9/10
Dla wielu nie będzie to plusem, ale dla mnie jak najbardziej jest. Czyta się lekko, szybko i przyjemnie. „Połykaczom” książek wystarczy jedno popołudnie czy wieczór by przeczytać tą powieść. Możecie mi wierzyć, albo i nie, że czasami lubię sięgnąć po coś ambitniejszego. Jednak gdy mój mózg jest przemęczony to nie mam ochoty wczytywać się w trudniejsze teksty.

Nieprzewidywalność – 6/10
Jak to gdzieś przeczytałam „w komediach romantycznych nie ma być zaskoczenia czy bohaterowie będą razem, bo ważniejsze jest to pomiędzy, jak do tego dojdzie”. Tyczyło się to filmów, ale myślę, że przy książkach też się to sprawdza. Nie będę jednak zdradzać, którego bohatera mam na myśli. To musicie przeczytać sami. Ogólnie bardzo łatwo wszystko rozszyfrować, ale w takim gatunku mnie to nie razi. Gorzej jeśli jest to kryminał.

Bohaterowie – 7/10
Wiem, jestem nudna. Tak nudna jak powtarzający się schemat głównych bohaterów, a nuda lubi się szerzyć, wiecie? Muszę koniecznie zabrać się za jakieś książki przygodowe albo podróżnicze, bo idealność przystojniaków z tajemnicami już mnie zaczyna powoli irytować i nudzić. Czy pisarze lub pisarki naprawdę myślą, że kobiety czytają taką literaturę tylko z powodu przystojniaków? No dobra, nie będę ukrywać, że często tak jest, ale czy nie jest tak, że kolejny „wysoki, umięśniony facet z błyskiem w oku” nie robi już takiego wrażenia? Pozostali bohaterowie bardziej barwni i głębocy, chociaż nie aż tak jak w przypadku „Dziesięciu płytkich oddechów”. Livie, wbrew pozorom, jest bardzo podobna do swojej starszej siostry i czasami miałam wrażenie, że czytam ciąg dalszy poprzedniej powieści.

Zakończenie – 8/10
Tutaj niestety się nie rozpiszę, bo jak coś napiszę to zdradzę zakończenie.

Średnia ocena: 7,6 czyli 8 gwiazdek

PS. Kolejna bardzo ładna okładka.

Jak zwykle muszę ponarzekać na to samo. Po tej książce robię sobie przerwę od tego typu literatury, obiecuję!

Historia/fabuła – 8/10
Być może trochę zawyżyłam ocenę, bo ta historia jest bardzo podobna do wielu innych romansów. Czego się jednak spodziewać sięgając po literaturę kobiecą? Chyba nikt nie oczekuje kosmitów, akcji, wybuchających budynków? Raczej dwójki ludzi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Postanowiłam ułatwić sobie ocenę książek poprzez podział na różne kategorie.

Historia/fabuła – 8/10
Przyznam, że bardzo mnie zainteresowała. Odkąd przeczytałam opis stwierdziłam, że muszę sięgnąć po tą książkę. Zawsze interesowała mnie tematyka survivalowa i ciekawa byłam co odczuwają ludzie w takiej sytuacji. Tutaj dodatkowo pojawił się element kryminału, więc tym bardziej byłam skuszona. Delikatnie się zawiodłam, zwłaszcza przez brak równowagi między scenami dramatycznymi, a obyczajowymi. Mówiąc „równowaga” w tym przypadku mam na myśli 90% momentów mrożących (dosłownie) krew w żyłach i 10% pozostałych scen. Tutaj było to 30% pierwszych i 70% drugich.

Styl pisania – 9/10
Jeden z lepszych aspektów „Black Ice”. Jest lekki i przyjemny. Nie trzeba zastanawiać się nad słowami ani zatrzymywać. Przerwa w pracy? Po sesji? Ta książka jest właśnie dla Ciebie. Zapewniam, że mózg nie musi chodzić na najwyższych obrotach.

Nieprzewidywalność – 4/10
Ogólnie wszystkiego bardzo łatwo się domyślić. Nie dam jednak 1/10, gdyż momentami mnie ta książka zaskoczyła. Nie było ich wiele ani nie były jakieś bardzo szokujące, ale jednak wystąpiły. Dlatego też nie było całkowicie „no już wiem kto i co, więc nie wiem czy to główny bohater taki głupi czy ja taki mądry”.

Bohaterowie – 6/10
Trudno mi oceniać, bo nie znalazłam się nigdy w takiej sytuacji jak główna bohaterka, ale czasami miałam wrażenie, że jest to jakaś 13latka (nie obrażając 13latek). Jej zachowanie było irracjonalne. Poza tym kto w takiej sytuacji przez większość czasu myślałby o związkach? Główny bohater… Superprzystojny z mroczną przeszłością. Gdzieś to już czytałam. Czy nie może być bohater np. sympatyczny? Uśmiechnięty? Niekoniecznie idealnie piękny? Oprócz dwójki głównych postaci poznajemy także dwie poboczne. Są już nieco bardziej wyraziste, ale szału nie ma.

Zakończenie – 7.5/10
Dałabym nawet i 10/10 gdyby książka skończyła się przed epilogiem. Niestety, moim zdaniem, epilog zniszczył wszystko. Nie będę zdradzać szczegółów, bo ujawniłabym całą fabułę powieści. Jestem też świadoma, że dla niektórych takie zwieńczenie historii będzie tym idealnym.

Średnia ocena: 6,9 czyli 7 gwiazdek

Postanowiłam ułatwić sobie ocenę książek poprzez podział na różne kategorie.

Historia/fabuła – 8/10
Przyznam, że bardzo mnie zainteresowała. Odkąd przeczytałam opis stwierdziłam, że muszę sięgnąć po tą książkę. Zawsze interesowała mnie tematyka survivalowa i ciekawa byłam co odczuwają ludzie w takiej sytuacji. Tutaj dodatkowo pojawił się element kryminału, więc tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio mam jakiś problem z nadawaniem książkom oceny gwiazdkowej. Chciałabym powiedzieć „ta książka zasługuje na 8” i zamknąć sprawę, ale co chwilę w mojej głowie pojawia się inna ocena. Istna kolejka górska.

Zacznę od okładki. Przepiękna. Niebieski zawsze przyciąga moją uwagę. Mam też słabość do rudych włosów. Dobra, koniec tego „oceniania książki po okładce”.

Nie będę dodawać opisu, gdyż w Internecie jest ich naprawdę wiele. Powiem tylko, że ta powieść jest jednocześnie głęboka i płytka. Na pewno we wrażliwszym czytelniku poruszy czułe struny, sprawi, że będzie się wzruszać i przeżywać różne sytuacje z bohaterami. Historia sama w sobie jest opleciona cierpieniem. Spokojnie, uśmiechów też nie zabraknie.
Z drugiej strony nie odpowiadały mi typowe dla literatury młodzieżowej westchnienia i wyobrażenia zaraz po zobaczeniu super-przystojnego „ciacha”. Gdzieś już to było, prawda? Czasami czuję, że jestem już za stara na takie powieści albo może jestem jedyną kobietą, która nie ma chęci rzucić się na atrakcyjnego mężczyznę, który pojawi się na jej drodze?

Znacznym plusem „Dziesięciu płytkich oddechów” są bohaterowie. Nie są „płascy”. Każdy ma swoją osobowość, wygląd, charakter. Dobrze ukazane jest to, że pozory często mylą i ktoś, komu „przyklejamy etykietkę” na starcie, może nas zaskoczyć w przyszłości. By przekonać się co mam na myśli sami musicie przeczytać.

Być może moja opinia nie jest zbytnio zachęcająca, ale musiałam wyłowić kilka minusów i spisać w tej recenzji. Zrobiłam to by nie stała się kolejną, bardzo pozytywną, których jest naprawdę dużo. Polecam wszystkim kobietom lubiącym tego typu literaturę. Sama niebawem sięgnę po kolejną część.

PS. Przepraszam za błędy czy chaotyczność. Piszę to przed północą, świeżo po lekturze.

Ostatnio mam jakiś problem z nadawaniem książkom oceny gwiazdkowej. Chciałabym powiedzieć „ta książka zasługuje na 8” i zamknąć sprawę, ale co chwilę w mojej głowie pojawia się inna ocena. Istna kolejka górska.

Zacznę od okładki. Przepiękna. Niebieski zawsze przyciąga moją uwagę. Mam też słabość do rudych włosów. Dobra, koniec tego „oceniania książki po okładce”.

Nie będę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznam, że sięgnęłam po tą książkę ze względu na zwiastun filmu, który zwrócił moją uwagę podczas przeskakiwania kanałów w telewizji. Potrzebowałam czegoś lekkiego i tak oto trafiło mi się „Na końcu tęczy”, znane także jako „Love, Rosie”.

Zdaje się, że to historia jakich wiele. On i ona – przyjaciele z dzieciństwa. Razem spędzają wolny czas, dorastają, dzielą się radościami i smutkami. Gdy już wydaje się, że między bohaterami coś zaiskrzy, on musi wyjechać. Już nie będzie spotkań, ale teraz przecież do komunikowania się nie potrzeba bezpośredniego kontaktu…

Tym co najbardziej wyróżnia tą pozycję jest forma. Jak już pewnie wiecie z pozostałych recenzji – książka to po prostu składanka listów, wiadomości, e-maili. . Nie jest to moja pierwsza styczność z takim pomysłem. Wcześniej poznałam ją przez „N@pisz do mnie”. Nie ma żadnych opisów postaci, miejsc, emocji, tylko dialogi, z których dowiadujemy się wszystkiego czego nam trzeba. No prawie. Momentami miałam wrażenie, że autorka za bardzo skupia się na pobocznych wątkach, a omija to co ważne. Rozumiem, że „wciśnięcie” 40 lat w formie korespondencji w jedną książkę nie było łatwym zadaniem, ale można by to zrobić w taki sposób by nie zanudzić czytelnika w międzyczasie. Niektóre dialogi były wymuszone i drętwe. Przykład z rozdziału 33:
„Katie: Równy z niego gość, prawda, Toby?
Toby: No.
Katie: Kiedy skończę szkołę, będę mogła się przeprowadzić na Ibizę i pracować w jego
klubie jako didżejka. Wypasiony pomysł. Wszystko idealnie mi pasuje.
Toby: Powiedział, że możesz u niego pracować?
Katie: Nie, ale przecież mi nie odmówi, co nie?
Toby: Nie wiem. Jak się nazywa ten jego klub?
Katie: Dyma Nitę. Czadowo, nie?
Toby: No.
Katie: Jeśli chcesz, też możesz przyjechać.
Toby: Dzięki. Chciałabyś mieszkać na Ibizie?
Katie: Na początek jasne, że tak. Najpierw zdobędę doświadczenie w klubie starego, a potem zacznę podróżować po świecie i pracować w tysiącach różnych klubów we wszystkich odwiedzanych krajach. Wyobraź sobie - zawodowo słuchać muzyki i odtwarzać ją. Istny raj.
Toby: Musisz sobie sprawić mikser, co nie?
Katie: No. Ojciec powiedział, że go dla mnie zdobędzie. (…)”

Nie jest jednak tak, że „Love, Rosie” w ogóle mi się nie spodobała. Skłamałabym mówiąc, że jest to jedna z najgorszych książek jakie czytałam. Zdecydowanie nie jest. Kreacja Rosie wyszła autorce naprawdę bardzo dobrze, nie jest idealna, jest autentyczna, a to znaczący atut. Główni bohaterowie pokazują nam, że życie nie zawsze jest usłane różami, ale jeśli będziemy cierpliwi (może aż za cierpliwi?) to wszystko się ułoży.

Polecam „Na końcu tęczy” wszystkim tym, którzy mają dość sporo wolnego czasu. Jest to lektura dość lekka, ale ze względu na formę nie każdemu przypadnie do gustu. Nie wystawiam oceny „gwiazdkowej” gdyż musiałabym ocenić poszczególne aspekty, a byłaby między nimi duża rozbieżność.

Przyznam, że sięgnęłam po tą książkę ze względu na zwiastun filmu, który zwrócił moją uwagę podczas przeskakiwania kanałów w telewizji. Potrzebowałam czegoś lekkiego i tak oto trafiło mi się „Na końcu tęczy”, znane także jako „Love, Rosie”.

Zdaje się, że to historia jakich wiele. On i ona – przyjaciele z dzieciństwa. Razem spędzają wolny czas, dorastają, dzielą się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miałam ostatnio chęć na dramat. Jednym z efektów wyszukiwania była książka „Wakacje Rachel”. Opis brzmiał dla mnie zachęcająco: Irlandka, problem z narkotykami, wyjazd, poznanie kogoś nowego – czego chcieć więcej? No właśnie, można chcieć dużo więcej. Nie spodziewałam się arcydzieła, ale tego co przeczytałam też nie. Jestem zawiedziona.

Zacznijmy od tytułowej Rachel. W życiu nie spotkałam się z kimś tak rozkapryszonym. Czytając miałam wrażenie, że to jest o jakimś naburmuszonym dziecku lub nastolatce, która przechodzi burzę hormonalną. W żadnym wypadku z dorosłą kobietą. Do połowy powieści dominują jej narzekania, że jak mogli nie dać jej owoców, jak może nie być sauny ani basenu i ona chce jakiegoś chłopaka poderwać, poznać gwiazdy i być trendy. Pozwolę sobie zacytować fragment z 31 rozdziału: „Nie byłam zachwycona kiedy dowiedziałam się, że nowy mieszkaniec to dziewczyna. I tak musiałam rywalizować o łaski Chrisa z cholerną Misty O’Malley. Na szczęście nowa dziewczyna była chyba najgrubszą kobietą, jaką w życiu widziałam. Czasem widywałam takich grubasów w talk-show, ale nie wierzyłam, że naprawdę istnieją.” Wnioski nasuwają się same. Głównej bohaterki po prostu nie można lubić. Tak też było do 2/3 powieści. Pod koniec po części zrozumiałam jej zachowanie, sposób w jaki postrzega świat. Być może nie spotkała jej wielka tragedia, ale czasami nie trzeba wygórowanych rzeczy by w negatywny sposób wpłynąć na drugiego człowieka.

Styl pisania jest lekki, chociaż czasami zbyt rozwlekły. Myślę, że cała ta historia z łatwością mogłaby zmieścić się na trzystu stronach. Czasami miałam wrażenie, że autorka na siłę próbuje wykreować drugą Bridget Jones. Niestety z marnym skutkiem. Nie powiem, że ta książka jest zła, ale jeśli ktoś szuka dramatu to na pewno znajdzie coś lepszego w tej kategorii.

Miałam ostatnio chęć na dramat. Jednym z efektów wyszukiwania była książka „Wakacje Rachel”. Opis brzmiał dla mnie zachęcająco: Irlandka, problem z narkotykami, wyjazd, poznanie kogoś nowego – czego chcieć więcej? No właśnie, można chcieć dużo więcej. Nie spodziewałam się arcydzieła, ale tego co przeczytałam też nie. Jestem zawiedziona.

Zacznijmy od tytułowej Rachel. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z początku dołączę się do komentarzy, że nie lubię promowania książek innymi znanymi tytułami. Tutaj wystarczyłby krótki opis, bez zbędnego porównywania do „Igrzysk śmierci”. Dlaczego? Nie czułabym się tak zawiedziona jak jestem teraz. Ostatnimi czasy popularne stały się powieści prezentujące niezbyt optymistyczne wizje przyszłości, próby przydzielenia ludzi do różnych kategorii, bezwzględny rząd… oraz zbuntowanych nastolatków. Myślę, że prawie każdy kto czasem sięga po literaturę młodzieżową potrafiłby wymienić przynajmniej kilka tytułów. „Mroczne umysły” są książką dość dobrą, ale moim zdaniem do miana arcydzieła jest im daleko.

Z początku akcja jest chaotyczna, nie bardzo wiadomo o co chodzi, później pewne rzeczy stają się jasne, a fabuła bardziej wciągająca. Poznajemy główną bohaterkę, Ruby, na jej etapie dorastania. Niestety autorka za bardzo streściła pobyt dziewczyny w obozie i tak całe 6 lat jej życia zostało umieszczone na zaledwie kilkudziesięciu stronach powieści. Pomyślałam wtedy, że być może to wszystko musi dziać się w takim tempie by książka nie urosła do rozmiarów encyklopedii. Myliłam się. Po dość emocjonującym wstępie fabuła zaczyna się ciągnąć i ciągnąć i ciągnąć. W trakcie czytania co chwile spoglądałam ile jeszcze mi stron zostało w nadziei, że w końcu zacznie się coś wstrząsającego dziać. Nie powiem, że było nudno, ale po tym opisie i ocenach spodziewałam się czegoś więcej.

Czasami wydaje mi się, że wyrosłam już z tego gatunku. Mimo wszystko sięgam po niego czasem by przypomnieć sobie swoje nastoletnie lata, które nie tak dawno minęły. Tutaj nie mogłam zgrać się z bohaterami, jakoś nie nawiązałam z nimi tej więzi. Wiele wątków zostało poruszonych niepotrzebnie, wiele ciekawszych skróconych. Jednak coś mnie w tej historii wciągnęło. Coś co zmusiło mnie do przeczytania do końca. Być może była to wola walki głównych bohaterów, być może oczekiwanie aż „ci źli” zostaną ukarani. Miłośnikom młodzieżowej literatury futurystycznej (z mocami) na pewno się spodoba. Jeśli miałabym oceniać „gwiazdkowo” to za początek i koniec dałabym 8, za środek już tylko 6. Ocena ogólna to 7.

Z początku dołączę się do komentarzy, że nie lubię promowania książek innymi znanymi tytułami. Tutaj wystarczyłby krótki opis, bez zbędnego porównywania do „Igrzysk śmierci”. Dlaczego? Nie czułabym się tak zawiedziona jak jestem teraz. Ostatnimi czasy popularne stały się powieści prezentujące niezbyt optymistyczne wizje przyszłości, próby przydzielenia ludzi do różnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to moja pierwsza powieść tej autorki i nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Przyznam szczerze, że nie wiedziałam, że to ona napisała „P.S. Kocham Cię” i myślę, że wyszło mi to na dobre, bo często odpychają mnie znane tytuły.

Historia jest dość przewidywalna, nietrudno się domyślić jak się skończy. Mimo tego nie odczuwa się znużenia w trakcie czytania. Być może dlatego, że fabuła nie jest taka pospolita jak się na początku wydawało. Główną bohaterką jest Christine, która lubi pomagać innym, czyta bardzo dużo poradników i można powiedzieć, że ma niespotykany dar przyciągania samobójców. W taki sposób poznaje Adama, który zamierza ze sobą skończyć. Nie jest to jej pierwszy przypadek, ale nie będę zdradzać szczegółów. Zawierają między sobą „umowę”, że jeśli kobieta nie przekona go, że warto żyć, zabije się w dniu swoich urodzin. Od tego czasu akcja nabiera tempa i staje się znacznie ciekawsza.

Styl pisania autorki jest lekki i przyjemny jak na ten gatunek przystało. Nie było tak jednak od samego początku. Szczególnie rzuciło mi się w oczy zdanie na jednej z pierwszych stron powieści: „Wokół straszyły ziejące czarne dziury w miejscach okien, niewykończone powierzchnie z groźnymi wybojami i wywróconymi kamiennymi płytami, balkony i wyjścia ewakuacyjne zawalone elementami instalacji sanitarnych, kable i rury zaczynające się w przypadkowych miejscach i zmierzające donikąd – prawdziwa scena tragedii.” Pomyślałam wtedy, że nie przebrnę przez tą książkę. Okazało się jednak, że było tylko kilka takich przypadków, a poza tym czyta się praktycznie jednym tchem.

Myślę, że mogę polecić „Zakochać się” nie tylko miłośnikom gatunku, ale także tym, którzy interesują się tematyką samobójstw oraz innym, których nie zraża literatura nie z tej najwyższej półki.

Jest to moja pierwsza powieść tej autorki i nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Przyznam szczerze, że nie wiedziałam, że to ona napisała „P.S. Kocham Cię” i myślę, że wyszło mi to na dobre, bo często odpychają mnie znane tytuły.

Historia jest dość przewidywalna, nietrudno się domyślić jak się skończy. Mimo tego nie odczuwa się znużenia w trakcie czytania. Być może dlatego, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po paru typowo babskich czytadłach postanowiłam zabrać się za coś mocniejszego. Za coś co by mnie gniotło w fotel i nie pozwoliło oderwać się na długie godziny. Czy tak było w przypadku „Alex” napiszę potem. Najpierw skupię się na powierzchownej części czyli okładce. Jest ona dosyć prosta, ale przemawia. Być może nie „krzyczy” z półki, ale jak już się ją zauważy to przyciąga uwagę. Poza tym to samo zdjęcie zostało wykorzystane w „Przegapić życie” Moniki Matusik.

Jest to moja pierwsza powieść tego autora. Nie wiedziałam do końca czego się spodziewać i przyznam szczerze, że jestem trochę zawiedziona i trochę zaskoczona pozytywnie. Już tłumaczę. Zawiodłam się na tym, że najbardziej ciekawa akcja jest przerywana dość nudnymi dialogami i wspomnieniami śledczych. Gdy tylko zaczytywałam się głębiej, a serce zaczęło mi szybciej bić, następowała zmiana rozdziału i musiałam przebrnąć przez długie wywody i dość nieciekawe rozmowy mężczyzn. Pozytywnym zaskoczeniem było to, że nie było tutaj bohaterów typowo białych i typowo czarnych. Kat miał swój motyw by tak postępować, ofiara miała swoje „za uszami”, każdy miał swoją jasną i ciemną stronę. Granica ofiara-kat się zacierała i nie do końca wiadomo kto jest „ten dobry”, a kto „ten zły”.

Książka podzielona jest na trzy części, a każda z nich zawiera w sobie kilka rozdziałów różnej długości. Nie będę mówić czego dotyczy każda część, bo zdradzę zbyt wiele. Styl pisania nie jest zbyt wymagający, czyta się sprawnie, chociaż ci, którzy wymagają większej ilości wrażeń będą znudzeni przydługimi opisami. Zastanowiło mnie też tłumaczenie „krokietów”, bo tak naprawdę nie wiedziałam, że to tak się nazywa. Mimo dość prostego języka autor potrafi poruszyć czytelnikiem, sprawić, że czuje się współczucie, potem złość, potem jeszcze coś innego. Każdego kto sięgnie po tą książkę czeka potężna dawka emocji, szkoda tylko, że poszatkowana dość nudnymi fragmentami. Mimo wszystko polecam.

Po paru typowo babskich czytadłach postanowiłam zabrać się za coś mocniejszego. Za coś co by mnie gniotło w fotel i nie pozwoliło oderwać się na długie godziny. Czy tak było w przypadku „Alex” napiszę potem. Najpierw skupię się na powierzchownej części czyli okładce. Jest ona dosyć prosta, ale przemawia. Być może nie „krzyczy” z półki, ale jak już się ją zauważy to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeglądam ostatnio przeczytane książki i stwierdzam, że ktoś musi mnie powstrzymać przed czytaniem romansów, poważnie, ktoś musi to zrobić. Nie wiem czy to letnia aura tak zadziałała, że czytam same miłosne historie czy fakt, że to taka przerwa od czytania poważniejszych i naukowych książek. Tytuł tej nie przypadł mi do gustu, brzmi zbyt banalnie. Jednak okładka, opis i opinie zachęciły do czytania i nie żałuję czasu jaki nad nią spędziłam.

W jakimś stopniu przypomina mi „Zamek z piasku”, z tym, że ta jest nieco lepsza, historia jest bardziej rozbudowana, głębsza i nie jest tak bardzo, bardzo prosto pisana (chociaż styl lekki jest). Każdy rozdział rozpoczyna się rzymskimi literami. Poprzez narrację trzecioosobową poznajemy historię prawie 30letniej kobiety, która odmówiła swojemu chłopakowi gdy ten poprosił ją o rękę. Nie będę pisać co i jak i dlaczego i co potem – to już pozostawię Wam. Z początku przeszkadzało mi wyidealizowanie głównej bohaterki, ale z czasem przywykłam i zobaczyłam, że jednak w środku jest podobna do wielu innych kobiet w tym wieku. Historia wydaje się być dość banalna, codzienna, ale mniej więcej od połowy bardzo się rozkręca, zaskakuje. Od tego momentu jest znacznie ciekawsza i bardziej wciągająca niż wyżej wymieniona powieść Magdaleny Witkiewicz.

Wbrew pozorom nie jest to przesłodzony romans. Owszem, wątek miłości występuje, ale nie ma wyłączności. Jest tam jeszcze przyjaźń, bolączki dnia codziennego, przeszłość, która powraca, rodzina, wszystko co tak naprawdę jest w życiu ważne i składa się na nie. Myślę, że miłośnicy gatunku na pewno się nie zawiodą i spodoba się też tym, którzy stronią od wszelkich „romansideł”. Bardzo udany debiut Wioletty Sawickiej.

Przeglądam ostatnio przeczytane książki i stwierdzam, że ktoś musi mnie powstrzymać przed czytaniem romansów, poważnie, ktoś musi to zrobić. Nie wiem czy to letnia aura tak zadziałała, że czytam same miłosne historie czy fakt, że to taka przerwa od czytania poważniejszych i naukowych książek. Tytuł tej nie przypadł mi do gustu, brzmi zbyt banalnie. Jednak okładka, opis i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Stwierdziłam, że w mojej biblioteczce jest za mało polskiej literatury i zdecydowałam się na przeczytanie „Zamku z piasku”. Zachęcił mnie opis, który sugerował, że będzie to literatura lekka, ale nie całkiem nudna. Korzystnie na moją decyzję wpłynęła także okładka książki i chociaż jest ona mało istotna, to jednak automatycznie sięgamy, bo te ładniejsze okładki czy też chcemy by zdobiły naszą półkę.

Zacznę od stylu. Styl pani Magdaleny Witkiewicz jest bardzo, bardzo prosty. Zaryzykuję stwierdzeniem, że jest to jedna z najprostszych językowo książek jakie przeczytałam. Dla przykładu załączam krótki fragment z rozdziału czwartego „– I jak tam było na imprezie? – zapytałam przy śniadaniu. Standardowo w niedzielę była jajecznica. Tak jak u mnie w rodzinnym domu. Niedzielne śniadanie to jajko albo parówki.” Z początku drażniły mnie zapowiedzi co dalej wydarzy się w książce. Wolę podczas czytania być zaskakiwana, a nie uprzedzana o kolejnych wydarzeniach. Z czasem jednak te „spoilery” zniknęły. Mimo tego nie jest trudno odgadnąć jak potoczy się fabuła.

Bardzo dobrym pomysłem było stworzenie z bohaterki zwykłej młodej kobiety, a nie idealnej, która albo wie albo nie wie o tym fakcie. Niestety nie zżyłam się z nią za bardzo, denerwowały mnie jej ciągłe narzekania, że chce mieć dziecko i musi mieć dziecko i to zaraz natychmiast. Być może nie mogłam się wczuć w jej rolę gdyż instynkt macierzyński się jeszcze we mnie nie obudził, ale mówiąc szczerze nie spotkałam nikogo takiego, który miałby aż taką obsesję na punkcie posiadania dziecka. [uwaga spoiler!] Koniec końców dowiadujemy się, że jednak tego dziecka nie chce.

Teraz zapewne zniechęciłam wielu z Was do sięgnięcia po tą lekturę, ale sama daje jej 7 gwiazdek. Czemu tak dużo? Jest to literatura bardzo lekka, idealna na wakacje czy do torebki w autobusie. Czyta się szybko, nie trzeba się nad niczym zastanawiać, a czasami właśnie tego trzeba. Poza tymi głównymi minusami, o których wspomniałam wyżej, książka mi się nawet podobała. Miała swój pewien urok, polskie imiona czy miejscowości. Nie powiem by była jedną moich ulubionych, ale do najgorszych również jej nie zaliczę.

Stwierdziłam, że w mojej biblioteczce jest za mało polskiej literatury i zdecydowałam się na przeczytanie „Zamku z piasku”. Zachęcił mnie opis, który sugerował, że będzie to literatura lekka, ale nie całkiem nudna. Korzystnie na moją decyzję wpłynęła także okładka książki i chociaż jest ona mało istotna, to jednak automatycznie sięgamy, bo te ładniejsze okładki czy też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Postanowiłam przeczytać książkę po angielsku. Tylko po to by nie wyjść z wprawy, coś lekkiego. Poszperałam w Internecie, przeczytałam pozytywne opinie i tak w moje ręce wpadła „Hopeless”. Z początku byłam dość sceptycznie nastawiona, bo to taka „typowa” literatura młodzieżowa, ale zaczęłam czytać i…

Nie wiedziałam co mam myśleć. Pierwszy rozdział wzbudził we mnie ciekawość co będzie dalej, a raczej wcześniej. Powoli zagłębiałam się w lekturę, poznawałam bohaterkę, którą jest nastoletnia Sky oraz jej dość nietypowe życie bez telefonu, telewizora i dostępu do Internetu. Akcja toczyła się spokojnie aż do momentu pojawienia się Holdera – przystojnego, tajemniczego nastolatka. Od tego momentu miałam kilka podejść do czytania. Zdecydowanie nie podobał mi się pomysł natychmiastowego zakochania. Miałam dziwne wrażenie, że czytam „Zmierzch” z wielu względów. Nie tylko przez nieco podobny styl pisania (bardzo lekki, bez wyszukanych metafor czy analiz), ale także przez pewne podobieństwo postaci. Zastanawiałam się czy przerwać czytanie, ale postanowiłam kontynuować i nie żałuję.

W dalszej części książki historia nabiera tempa. Dowiadujemy się różnych intrygujących rzeczy, które z początku nie układają się w całość. Przyznam jednak, że dość szybko udało mi się odgadnąć o co w tym wszystkim chodzi. Jak zwykle nie będę zdradzać szczegółów, bo nie chcę odbierać komuś radości czytania. Powiem tylko, że później naprawdę trudno było mi się oderwać od czytania. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co będzie potem i nie zawiodłam się.

Nie daję „Hopeless” oceny gwiazdkowej gdyż z jednej strony ta historia całkowicie mnie pochłonęła, a z drugiej było mi wstyd, że czytam coś tak niemalże infantylnego. Były momenty, w których kochałam tą książkę i momenty, w których wyzywałam się w duchu. Na pewno wzbudziła we mnie wiele emocji. Polecam młodym kobietom szukającym emocji w książkach… i tajemniczych przystojniaków.

Postanowiłam przeczytać książkę po angielsku. Tylko po to by nie wyjść z wprawy, coś lekkiego. Poszperałam w Internecie, przeczytałam pozytywne opinie i tak w moje ręce wpadła „Hopeless”. Z początku byłam dość sceptycznie nastawiona, bo to taka „typowa” literatura młodzieżowa, ale zaczęłam czytać i…

Nie wiedziałam co mam myśleć. Pierwszy rozdział wzbudził we mnie ciekawość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Być może nie powinnam pisać opinii kilka minut po przeczytaniu, ale chciałam przelać na papier swoje świeże odczucia po odłożeniu tej książki. Dla wielu może być to tylko jedna z tych pozycji, które można kupić w kiosku w możliwie jak najniższej cenie. Zdaję sobie też sprawę, że dla znacznej części może to być także jakiś tani wyciskacz łez, napisany w nie za bardzo wyszukany sposób.

To prawda, styl jest bardzo prosty. Czytając „połyka się” oczami literki, które przekształcają się w głowie w rzeczywiste obrazy. Całość pochłonęłam w dwa wieczory. Autorka stanęła przed bardzo trudnym zadaniem gdyż poruszyła tematykę, o której trudno się rozmawia, a przy tym pisała w sposób bardzo przystępny i czasami można było się uśmiechnąć. To nie jest jedna z tych ponurych lektur, w których wpadamy w coraz większy dół podczas czytania. Owszem, „w powietrzu” czuć ciężką atmosferę, ale nie jest to tak przytłaczające.

Nie ma tutaj banałów romantycznych, w których bohaterowie całują się namiętnie co sprawia, że zaraz wszystko wychodzi i jest pięknie. Jest wątek miłosny, ale poprowadzony w sposób delikatny, bardziej zmysłowy i umysłowy. Pokazuje to uczucie w głębszy sposób, a nie jako tylko pożądanie. W niektórych momentach utożsamiałam się z główną bohaterką. Nie jest to trudne gdyż narracja jest pierwszoosobowa. Tylko niektóre rozdziały napisane są z perspektywy innych osób.

Dodam, że książka skłoniła mnie do myślenia. Każdy ma jakieś problemy, ale czasami nie doceniamy tego co mamy. Czasami nawet człowiek niepełnosprawny potrafi dostrzec więcej możliwości niż ten, który wiele może, a jest ograniczony przez własne lęki.

Być może nie powinnam pisać opinii kilka minut po przeczytaniu, ale chciałam przelać na papier swoje świeże odczucia po odłożeniu tej książki. Dla wielu może być to tylko jedna z tych pozycji, które można kupić w kiosku w możliwie jak najniższej cenie. Zdaję sobie też sprawę, że dla znacznej części może to być także jakiś tani wyciskacz łez, napisany w nie za bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznam szczerze, że do przeczytania książki zachęciły mnie pozytywne komentarze na zagranicznych stronach. Postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej gdy tylko zobaczyłam tą przepiękną okładkę (tak, wiem, nie oceniać książki po okładce). Wydawałoby się, że będzie to typowy romans z wieloma wątkami miłosnymi, tylko w kosmosie. Historia ta jest jednak nieco inna.

Styl pisania autorki jest lekki i przyjemny. Myślę, że po części to zasługa tłumacza. Gdy tylko przebrnie się przez początkowe, niezbyt przyjemne opisy, można oddać się lekturze książki. Jest to historia raczej dla młodzieży, gdyż bohaterowie są nastolatkami, ale myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Poznajemy dwa punkty widzenia: Amy – nastolatki, która została zbyt wcześnie rozmrożona w drodze na inną planetę i Starszego – zastępcę przywódcy statku. Ich drogi krzyżują się, czego nie trudno się domyślić.

Plusem książki są opisy nowych technologii i stylu życia na statku. Świat przedstawiony tam jest interesujący, chociaż też klaustrofobiczny. Po przeczytaniu kilku stron chciałam gdzieś wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza, pochodzić po prostu. Nie będę zdradzała więcej szczegółów, bo nie chcę nikomu psuć przyjemności czytania i odkrywania statku „własnymi oczami”.

Minusem książki jest przewidywalność. Od razu wiadomo kto jest odpowiedzialny za co i kto z kim będzie. Mimo wszystko chce się czytać dalej, a chyba właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Polecam wszystkim, którzy mają ochotę na lekką lekturę, lubią wątki futurystyczne i nie oczekują literatury zbyt wysokich lotów.

A Wy dalibyście się zamrozić na kilkaset lat by obudzić się na innej planecie?

Przyznam szczerze, że do przeczytania książki zachęciły mnie pozytywne komentarze na zagranicznych stronach. Postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej gdy tylko zobaczyłam tą przepiękną okładkę (tak, wiem, nie oceniać książki po okładce). Wydawałoby się, że będzie to typowy romans z wieloma wątkami miłosnymi, tylko w kosmosie. Historia ta jest jednak nieco inna.

Styl...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przyznam szczerze, już na początku, że góry są dla mnie o wiele bardziej fascynujące niż morze. O ile polski Bałtyk kojarzy mi się z tłumem plażowiczów leżących na kocach lub spacerujących po molo i ludźmi sprzedającymi popcorn/latawce/lody, to góry są dla mnie czymś więcej. Są przygodą, przeżyciem, zmęczeniem, sprawdzeniem siebie, pięknymi widokami. Udało mi się zdobyć kilka szczytów Sudetów, Beskidów, Karpat, ale nie powiem żebym zajmowała się wspinaczką zawodowo. Książka mnie zainteresowała, gdyż jest ona z tych podróżniczych, dotyczy gór, a dokładnie tej wielkiej niebezpiecznej - Mount Everest.

Z okładki spogląda na nas Martyna Wojciechowska, ubrana w pomarańczową kurtkę, zmęczona, ale zadowolona, że udało jej się osiągnąć swój cel. Podoba mi się ten pomysł, gdyż w ten sposób książka wydaje się być bardziej autentyczna. Dziwnie byłoby oglądać na okładce autorkę siedzącą u siebie w domu w fotelu albo co gorsza w obrobionej graficznie sesji zdjęciowej. Wydanie jest bardzo ładne. Chyba nikogo nie zaskoczą ciekawe, dobrej jakości zdjęcia z tej wyprawy, jest co oglądać, chociaż większą wartość stanowi tekst.

Ten co miał do czynienia już wcześniej z twórczością Martyny wie czego może się spodziewać. Pozostałym powiem, że mogą oczekiwać dobrych opisów, rad życiowych, słabości człowieka i ich przezwyciężanie. Martyna Wojciechowska pokazuje, że człowiek w obliczu góry jest naprawdę mały, ale coś ciągnie go by wyznaczać sobie nowe cele, poznawać świat, pokonywać wszelkie trudności. Nie jest to łatwe, ale im trudniejszy cel tym większa satysfakcja.

Z początku wydaje się, że książka się trochę ciągnie, bo kobieta pokazuje nam wszelkie problemy i sprawy, które trzeba dopiąć by w ogóle móc wyruszyć na taką wyprawę, a jest tego naprawdę sporo. Gdy już wydaje się, że nie będzie końca, w końcu startują. Podczas czytania czytelnik może doświadczyć wielu emocji, gdyż nie jest to książka tylko refleksyjna, ale przede wszystkim jest relacją z tej bardzo trudnej wspinaczki. Każdy zagłębiony w lekturę będzie ślizgać się po lodospadzie, przemykać w śnieżnych szczelinach, wspinać się po drabinach, topić śnieg do napicia, zgarniać śnieg z namiotu i wiele innych.

Polecam każdemu, zwłaszcza miłośnikom gór i książek podróżniczych.

Przyznam szczerze, już na początku, że góry są dla mnie o wiele bardziej fascynujące niż morze. O ile polski Bałtyk kojarzy mi się z tłumem plażowiczów leżących na kocach lub spacerujących po molo i ludźmi sprzedającymi popcorn/latawce/lody, to góry są dla mnie czymś więcej. Są przygodą, przeżyciem, zmęczeniem, sprawdzeniem siebie, pięknymi widokami. Udało mi się zdobyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W ostatnim czasie jakoś samoistnie sięga mi się po książki ze śmiercią nastolatek i ich przebywaniem na ziemi jako duch. Tutaj jednak dziewczyna nie wraca w postaci zjawy lecz po prostu ucieka ze świata podziemi. Brzmi znajomo? Zapewne większość (uważających choć trochę na języku polskim) kojarzy mitologię grecką, a mówiąc o tej książce mam na myśli historię o Hadesie i Persefonie.

Wydaje mi się, że Meg Cabot nie muszę przedstawiać. Jest to pisarka dość popularna, co prawda nie na miarę J.K. Rowling czy J.R.R. Tolkiena, ale jest dość rozpoznawana. Fanów na pewno zainteresuje ta powieść. Tych, którzy wcześniej nie mieli z twórczością tej pani do czynienia historia „Porzuconych” może zachęcić albo zniechęcić, a wszystko za sprawą pewnych plusów i minusów.

Zacznę od plusów. Jest nim na pewno pomysł na książkę oraz klimat. Mam pewien sentyment do mitologii greckiej i cieszyłam się, że będę mogła jeszcze do niej w pewnym stopniu powrócić, w nieco odnowionej wersji. Meg Cabot udało się dość zgrabnie przeplatać ją z teraźniejszością. Atmosfera książki jest dość mroczna, ale nie za bardzo. Myślę, że jest to dobrze wyważone i czytelnik nie czuje się zbytnio przytłoczony w trakcie czytania.

Styl pisania jest lekki i przyjemny, jak w większości książek młodzieżowych. Nie jest to jednak styl ubogi, gdyż opisy bardzo dobrze przedstawiają tamtejsze miejsca i nietrudno je sobie wyobrazić. Dodatkowym urozmaiceniem są retrospekcje, które wymuszają chociaż odrobinę uwagi i dzięki temu zapobiegają znużeniu.„Porzuconych” można „połknąć” w jeden dzień, zabrać na wakacje czy w podróż.

Minusami są niestety bohaterowie i akcja. Jak to w paranormal-romance przystało: on – przystojny, tajemniczy, niebezpieczny; ona – ładna, ale niby przeciętna, miła. Powiecie, że powinnam się tego spodziewać, bo to przecież niby Hades i Persefona, ale jakoś przejadły mi się takie związki. Wolę gdy postaci mają swoje zalety, ale także wady. Wtedy wydają mi się znacznie bliżsi i prawdziwi. Poza tym to jedna z niewielu książek, w którym bohaterowie są mi dość obojętni. O ile Pierce jeszcze byłam w stanie polubić, to Johna jakoś nie bardzo. Być może przez to, że tak naprawdę niewiele się o nim dowiedziałam, a szkoda.

Co do akcji to momentami działa się naprawdę wolno. Czasami dosłownie nic się nie działo. Brakowało mi chociaż jednego wydarzenia, który wgniotłoby mnie w fotel. Przez kilkaset stron towarzyszymy dziewczynie w jej chodzeniu do szkoły, czy na cmentarz… A gdzie zaskoczenie? Nie ma. Gdzie punkt kulminacyjny? Ee… nie wiem.

Wydawać by się mogło, że wadami są sprawy w książce najważniejsze. Skąd więc ta wysoka ocena? Urzekł mnie klimat książki, trochę baśniowy i mroczny, właśnie czegoś takiego do przeczytania potrzebowałam, a przy zaspokojeniu potrzeb nawet wady wydają się mniej znaczącymi. Polecam wszelkim fanom paranormal-romance, mitologii greckiej, a także tym, którzy mają ochotę przeczytać coś takiego nie z tego świata.

W ostatnim czasie jakoś samoistnie sięga mi się po książki ze śmiercią nastolatek i ich przebywaniem na ziemi jako duch. Tutaj jednak dziewczyna nie wraca w postaci zjawy lecz po prostu ucieka ze świata podziemi. Brzmi znajomo? Zapewne większość (uważających choć trochę na języku polskim) kojarzy mitologię grecką, a mówiąc o tej książce mam na myśli historię o Hadesie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jest północ. Skończyłam czytać „Papierowe miasta”. Nie wiem czy to dobry pomysł pisać o tej godzinie, ale zaryzykuję, w końcu kto nie ryzykuje ten nie ma. Zacznę, że jest to książka młodzieżowa, z elementami kryminału. Jest to druga powieść Johna Greena, którą przeczytałam. Pierwszą była „Gwiazd naszych wina”. Przyznam, że obydwie są w podobnym klimacie, chociaż inne pod względem fabuły.

Głównym bohaterem jest Quentin, nazywany „Q”. Jest on przykładnym nastolatek, dobrze się uczącym, wiernym przyjacielem, chociaż nieco strachliwym i niezbyt pewnym siebie. Zapewne wiele fanek „niegrzecznych chłopców” się zawiedzie, ale nie powinny, bo czy taki grzeczny chłopiec byłby w stanie złamać niektóre swoje zasady by odnaleźć dziewczynę, w której się kochał od najmłodszych lat?

Co do samej Margo… Nie jest nam ona przedstawiona w sposób obiektywny, gdyż znamy ją z opowieści samego Q, który jak już wiadomo, jest w niej zauroczony. Wiemy jednak, że jest to dziewczyna żądna przygód i na pewno ładna, co było podkreślane także przez inne osoby. Inne postaci drugoplanowe to przeciętni młodzi ludzie, nie są idealni, często myślą o podrywach, piją piwo i robią to co typowi uczniowie szkoły średniej.

W pewnym sensie jest to książka o dorastaniu. O tym, że czasami wyobrażenie o drugim człowieku może być zupełnie różne od rzeczywistości. O tym, że czasem trzeba łamać reguły w imię wyższego dobra lub by posmakować życia takim jakie jest.

Styl pisania jest dość łatwy w odbiorze, rzekłabym, że idealny dla nastolatków. Czasami jednak akcja mi się dłużyła i robiło się zbyt monotonnie poprzez ciągłe pytania „Gdzie jest Margo?”. Wydaje mi się, że sporo opisów można by zwyczajnie pominąć, a sama historia by nie ucierpiała. Momentami brakowało mi także emocji, czegoś co by mną wstrząsnęło, doprowadziło do łez czy śmiechu. Przez co uważam, że jest trochę gorsza niż „Gwiazd naszych wina” i oceniam ją na 7+.

Jest północ. Skończyłam czytać „Papierowe miasta”. Nie wiem czy to dobry pomysł pisać o tej godzinie, ale zaryzykuję, w końcu kto nie ryzykuje ten nie ma. Zacznę, że jest to książka młodzieżowa, z elementami kryminału. Jest to druga powieść Johna Greena, którą przeczytałam. Pierwszą była „Gwiazd naszych wina”. Przyznam, że obydwie są w podobnym klimacie, chociaż inne pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przyznam się od razu, że nie miałam wcześniej styczności z książkami Katarzyny Bereniki Miszczuk. Jestem pozytywnie zaskoczona. Nie żebym miała jakieś „ale” do polskich autorów, ale nie spodziewałam się tak dobrej powieści.

Jak wynika z opisu jest to historia Julii, która budzi się w pewnym dziwnym miejscu, nie pamięta co się z nią stało, ani nawet tego kim jest. Słyszy różne fakty ze swojego dotychczasowego życia, które nie do końca są ze sobą zgodne. Zaczyna się zastanawiać czy to prawda, czy może dzieje się tutaj coś podejrzanego. Głosy i inne niewyjaśnione zjawiska utwierdzają ją w przekonaniu, że jej obawy nie są nieuzasadnione.

Przejdźmy do samej głównej bohaterki. Jest nią 22letnia Julia (a może nie Julia?), która nie poznaje nawet swojego odbicia w lustrze. Mamy wgląd do jej myśli i odczuć, gdyż narracja jest pierwszoosobowa. Czasami miałam wrażenie, że jej wiek jest przekręcony, gdyż zachowywała się jak osoba znacznie młodsza. Często jak dziecko nie potrafiła powiązać niektórych faktów czy robiła rzeczy absurdalne. Z drugiej strony być może było to celowym zabiegiem autorki by jeszcze bardziej zrozumieć zamotany świat osoby psychicznie chorej lub takiej, którą się przekonuje, że nie jest w pełni sprawna umysłowo.

Bardzo podobała mi się atmosfera książki. Nie zabrakło w niej elementów grozy, zamotania czy niedopowiedzeń. Lubię podczas czytania snuć różne teorie jak powieść będzie przebiegała, czy też jak się zakończy. Tutaj to było i sprawiało mi przyjemność. Być może pomysł nie jest zbyt oryginalny, ale podoba mi się jak został poprowadzony.

Wielbiciele wszelakich porównań, metafor, cedzenia i ważenia każdego słowa na pewno się zawiodą. Styl jest bardzo prosty, niektórzy powiedzą, że aż zbyt prosty. Osobiście mi to nie przeszkadzało. Dzięki temu czytało się szybko i przecież nie sięgam po powieść tego typu oczekując wyszukanego języka czy skomplikowanych zdań. Od tego mam innych autorów czy inne gatunki.

Widziałam opinie narzekające, że nie ma drugiej części tej książki. Być może byłoby to dobrym rozwiązaniem, ale właściwie wolę by było tak jak jest. Obawiam się, że mogłabym się zawieść, a tak mogę sama wymyślić ciąg dalszy tej historii.

Polecam, a nawet dodaję do swoich ulubionych, bo czemu nie?

Przyznam się od razu, że nie miałam wcześniej styczności z książkami Katarzyny Bereniki Miszczuk. Jestem pozytywnie zaskoczona. Nie żebym miała jakieś „ale” do polskich autorów, ale nie spodziewałam się tak dobrej powieści.

Jak wynika z opisu jest to historia Julii, która budzi się w pewnym dziwnym miejscu, nie pamięta co się z nią stało, ani nawet tego kim jest. Słyszy...

więcej Pokaż mimo to