-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-12-08
2023-07-07
2023-02-16
2023-01-29
2023-01-20
2022-10-16
2022-03-14
2022-02-27
2022-01-05
2021-10-25
2021-10-05
2021-08-28
2021-05-16
2021-04-17
Powieść debiutanta otrzymałem przed premierą, ale do czytania zasiadałem już po „aferze” związanej z tytułem. Z tego chyba powodu mogę stwierdzić, że jestem podwójnie zawiedziony. Ani to kontrowersyjne, ani nazbyt oryginalne. Podejrzewam, że ten szum to kontrolowany chwyt marketingowy, mający na celu wypromowanie dzieła co najwyżej poprawnego.
Już chyba gdzieś pisałem, że wielkim fanem drukowanych kryminałów nie jestem, mimo że co rusz mam z nimi styczność. Czytelnicy zamiast dowiadywać się czegoś o sobie, o relacjach międzyludzkich, o zakamarkach ludzkiej psychiki, wolą nurzać się w tych banalnych morderstwach i śledztwach. A o morderstwo oryginalne i takież śledztwo coraz trudniej na rynku wydawniczym. Rojny ze swym debiutem nic nowego nie wnosi. Wprowadzanie do detektywistycznej roboty osoby „spoza ścisłego” grona śledczych niczym nowym nie jest (ostatnio choćby w ciekawym skądinąd cyklu o Sewerynie Zaorskim R. Mroza), podobnie jak zwichrowana psychika „pozytywnych” bohaterów. Dość oryginalny może być sam zamysł oparcia motywu zabójstw na określonych formach dewiacji klasyfikowanej naukowo, ale mam wrażenie, że jest to w zasadzie niewiele wnoszący dodatek – podobną, jeśli nie taką samą strukturę zabójstw można by osiągnąć bez uciekania się do konkretnego rodzaju parafilii.
Sama sprawa nie jest zbytnio wciągająca, nie dało się odczuć rozgrywania pojedynku między nieosiągalnym zabójcą a nieutrapionymi śledczymi. W gruncie rzeczy trzeba zauważyć, że sam trzon związany z działaniem mordercy, gdy obedrzemy fabułę z wątków pobocznych lub przypadkowych (sabotowanie śledztwa, syn Sawickiej, wątek Bianki), jest bardzo banalny, bez krzty błyskotliwości. Dojście do prawdy następuje szybko, bez wywoływania większych emocji u czytelnika. Zresztą tak odbywa się całe śledztwo. To nie musi być zarzut, o ile autor potrafi wykreować odpowiednią atmosferę i zaproponować coś w zamian (jak G. Drawska w „Rytuale”). U Rojnego jednak tego nie dostałem. Nie było nawet tej kontrowersji, tej brutalności, na którą się nastawiałem. Jak na powieść gatunkową, jest ona dość ugrzeczniona, nawet nie do końca akceptowalne społecznie zachowania Weinera (narkotyki, kluby swingerskie, przygodne tinderowe randkowanie) tłumaczone jest takimi argumentami jak poczucie samotności i co za tym idzie – poszukiwanie bliskości i akceptacji. To już niedawno czytany „Sprzedawca” K. Domaradzkiego jest znacznie bardziej obrazoburczy i kontrowersyjny, a takiej afery dziwnym trafem nie wywołał.
Jak więc wspomniałem, konstrukcja kuleje. Mało wiarygodnie jawi mi się również stopień zaangażowania Weinera w śledztwo – był on jedynie konsultantem w kwestii dewiacji, a tu w zasadzie stał się śledczym pełną gębą, uczestniczącym nawet w akcjach. Zakończenie wszystkich wątków (z przesłodzonym wręcz happy endem) przywodzi na myśl popularne od dłuższego czasu programy telewizyjne pokroju „trudne sprawy” – gdzie narrator spoza kadru relacjonuje widzowi, co się dalej działo z poszczególnymi bohaterami dramy.
Czyta się to szybko i sprawnie. Może dlatego, że brak w tej książce jakichś ciekawych konstrukcji zdań, pogłębionych przemyśleń czy choćby zgrabnych bon motów, nad którymi czytelnik chciałby się pochylić, zapamiętać. Z tą książką jest taki problem, że po jej przeczytaniu szybko się o niej zapomni - i ta myśl towarzyszyła mi już w trakcie lektury. A to już jest duży problem.
Ale okładka bardzo ładna.
Powieść debiutanta otrzymałem przed premierą, ale do czytania zasiadałem już po „aferze” związanej z tytułem. Z tego chyba powodu mogę stwierdzić, że jestem podwójnie zawiedziony. Ani to kontrowersyjne, ani nazbyt oryginalne. Podejrzewam, że ten szum to kontrolowany chwyt marketingowy, mający na celu wypromowanie dzieła co najwyżej poprawnego.
Już chyba gdzieś pisałem, że...
2020-10-20
2020-10-11
Podejrzany debiut. Z jednej strony sprawna konstrukcja fabuły, lekkość pióra i swoboda tworzenia syntetycznych zdań, a z drugiej brak w internecie choćby szczątkowych informacji o autorce, jej zdjęcia, i nazwisko dziwnie korespondujące z fabułą książki, każą mi podejrzewać, że w istocie z debiutem nie mamy do czynienia. Grajmy jednak wg przyjętych reguł i oceniajmy debiutantkę.
Kryminał cieszy się bodaj największą popularnością wśród czytelników, nie dziwi zatem płodność autorów w tym gatunku. Mamy w Polsce całkiem liczną reprezentację pisarzy specjalizujących się w kryminalnych powieściach, w tym spore grono dam. Po co nam więc kolejne nazwisko? Może po to, że Drawska bije na głowę takie popularne autorki, jak Świst czy Stachula, a może po to, że nie trzyma się rygorystycznie reguł kryminału policyjnego, udanie łącząc w swojej książce różne gatunki. Nie powiela częstych błędów Mroza, który tworzy fenomenalne tajemnice jako punkt wyjścia, mnoży co raz bardziej zaskakujące wątki, by finalnie ledwo je razem skleić w mało satysfakcjonujący lub nieracjonalny sposób. Nie powiela błędów Świst, która pisze absurdy i wciska w usta bohaterów banał za banałem, slogan za sloganem, frazes za frazesem. Nie powiela błędów Stachuli, która wymyśla fabularne niemożliwości i dziwoty a następnie rozstrzygnięcia oddaje w ręce przypadkowości losu.
Drawska za to czerpie z dobrych wzorców – bohaterowie, niczym w skandynawskich kryminałach, są złamani, przygnieceni przez swą przeszłość, mają tragiczny rys. Nie są przy tym zimnymi herosami z kart komiksu, którzy z błyskotliwością i nonszalancją rozwiązują najbardziej zawikłane zagadki, popisując się przy tym erudycją w każdej dziedzinie życia. Just i Dereń to bardzo zwyczajne osoby, zdarzają się im błędy (jeden wręcz przesadzony, co można zapisać po stronie wad fabularnych), ale przez to jawiące się jako bohaterowie z krwi i kości, którym się kibicuje a nie tylko obserwuje.
Drawska osadza fabułę w małomiasteczkowych sceneriach, co ostatnimi czasy jest bardzo modne (choćby Wzgórze Psów Żulczyka, Listy zza grobu Mroza, Ewangelia wg Św. Józka Staszewskiego, Ciemna brama Wolskiego, Berdo Cieślar, Wymazane Witkowskiego, Rdza i Dygot Małeckiego, seriale Znaki i Wataha). Jest to bardzo dobre rozwiązanie, bo Polska jest na tyle duża i różnorodna, że nie warto trzymać się kurczowo wielkomiejskiego tła, klimatów i luksusów Warszawy, Gdańska czy Wrocławia. Pytanie tylko czy autorka w pełni ten element wykorzystała, bo o ile z początku czuć ten powolny rytm życia mieszkańców, tę statyczność życia, to gdzieś w połowie książki małomiasteczkowy klimat chyba po części wyparowuje (a może tylko ja się z nim na tyle oswoiłem, że przestałem go dostrzegać), a fabuła mogłaby się dziać nigdziebądź.
W wielu recenzjach przewijają się utyskiwania co do powolności akcji i samego zakończenia. Ja rozwiązania przyjęte przez Drawską oceniam pozytywnie. Jak napisałem wcześniej – autorka łączy elementy różnych gatunków, i takie są tego efekty – tanie efekciarstwo poświęciła na pręgierzu wielowymiarowości gatunkowej.
Jest jeszcze jeden istotny element tej twórczości. Książka sprawia wrażenie inteligentnej, erudycja w wielu momentach się w niej przebija. Autorka odrobiła pracę domową, przygotowała się merytorycznie z wielu dziedzin – historii, geografii, historii sztuki, malarstwa, mitologii słowiańskiej a nawet prawa. Wydaje mi się, że w tym przypadku książka może być świadectwem mądrości autorki (a przynajmniej braku ignorancji), widać że jej się chce i nie traktuje czytelnika jak idioty. Również pod względem warsztatu, książka, jak na debiut, jest nad wyraz dobra. Styl nie budzi zastrzeżeń, a autorka ma talent do stymulacji wyobraźni czytelnika krótkimi, syntetycznymi wręcz zdaniami.
Pewne wątki kryminalne nie zostały dopracowane, ale biorąc pod uwagę, że książka ma wg mnie ambicję wyjścia poza ramy banalnego, sztampowego kryminału, całościowo ta pozycja się broni. Mnie osobiście doskonale obcowało się z tą lekturą i czekam na kolejny tom.
Podejrzany debiut. Z jednej strony sprawna konstrukcja fabuły, lekkość pióra i swoboda tworzenia syntetycznych zdań, a z drugiej brak w internecie choćby szczątkowych informacji o autorce, jej zdjęcia, i nazwisko dziwnie korespondujące z fabułą książki, każą mi podejrzewać, że w istocie z debiutem nie mamy do czynienia. Grajmy jednak wg przyjętych reguł i oceniajmy...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-24
2020-09-23
Książki każdy pisać może, nie każdy powinien. A już w szczególności thrillery, w których umiejętność budowania napięcia jest elementem kluczowym. W „zapłacisz mi za to” zabrakło nie tylko tego – zabrakło wszystkiego.
Co uderza już na wstępie lektury, to ogromna wręcz toporność stylu i drewniane dialogi. Całość pod tym względem wygląda jak praca nieco tylko zdolniejszego ucznia ostatnich klas szkoły podstawowej, któremu wydaje się, że potrafi. Naukowo to się chyba nazywa grafomania, i o ile uczniowi nikt tego w oczy nie powie – nikt bowiem nie odważy się podcinać mu skrzydeł i niszczyć ambicji – tak już dorosłą pisarkę należałoby w tym temacie uświadomić. Razi nadużywanie zaimków – jest ich niebotyczna liczba, ciągle jakieś „tym”, „tutaj”, „to”, „tamto”, „tego”, „owego” i „tamtego”. Rażą również jakieś takie powtarzalne i niepasujące egzaltowane przymiotniki. Czytając zastanawiałem się tylko, ile w tym drewnie winy autorki a ile tłumaczki, ale o tym za czas jakiś.
Niestety pod względem konstrukcji fabuły wcale nie jest lepiej. Cała intryga grubymi nićmi szyta, finalny element zaskoczenia górować ma nad wiarygodnością i logiką zdarzeń. Reaserch podejrzewam żaden, chyba że w Anglii nieformalna zmiana tożsamości jest równie prosta, co wymiana kostki toaletowej. I równie powszechna. Clou tajemnicy ujawnia się gdzieś w połowie powieści. Problemem może być wprawdzie wytypowanie antagonisty, ale problem ten wynika raczej z niedorzeczności rozwiązania niż inteligencji autorki.
Czyta się to szybko, co w tym przypadku nie jest komplementem, bo szybkość wynika z prostoty zdań, by nie napisać – prostactwa. Opis wielu zdarzeń sprawia wrażenie przerysowanego, sztucznie podkręconego, co powoduje, że przy odgrywaniu w wyobraźni czytelnika poszczególnych scen z książki, częściej pojawiają się sceny rodem z pastiszowych komedii w typie „Nagiej Broni”, niż z rasowych thrillerów psychologicznych.
Książka pisana jest w modnym obecnie stylu – podziału na rozdziały nazywane od imion poszczególnych bohaterów i im też poświęcone. Mamy więc przeplatane rozdziały o Alice, Matthew i „onym” czyli sprawcy całego zamieszania. O jednego bohatera za dużo. Postać Matthew niczego do powieści nie wnosi, jest typowym wypełniaczem treści. Mimo poświęconej mu znacznej uwagi, nie jest żadną kluczową postacią, a cała jego „prywatna” otoczka jest dla powieści całkowicie indyferentna. Chaos generowany jest przez narracyjny dualizm – rozdziały Alice pisane są w pierwszej osobie, pozostałe – w trzeciej. Nie jestem zwolennikiem pierwszoosobowej narracji, ale to mój subiektywny pogląd. Przez fakt, że „wchodzimy w myśli” samego bohatera, narracja taka musi być niezwykle wyważona, łatwo bowiem pisarzowi wykreować nieopatrznie wrażenie, że mamy do czynienia ze schizofrenikiem, kawalarzem lub przynajmniej osobą infantylną. I tak się też stało. Całość narracyjnego chaosu domyka fakt, że narracja w rozdziałach Alice pisana jest wprawdzie w czasie teraźniejszym, ale nie przeszkadza to narratorowi kilkukrotnie sugerować, iż zna przyszłość i de facto pisze w formie retrospekcji. Trochę tego za dużo.
Na koniec powróćmy do sygnalizowanego wcześniej problemu na poziomie pisarz – tłumacz. Jeśli pisarz pisze koślawo, to tłumacz wiele nie poprawi. Słaby styl w większości zapewne obciąża autorkę książki. Ale trudniej już rozstrzygnąć, kto zawinił przy takim fragmencie: „Choć mama jest zdezorientowana i zmęczona, a od sześciu miesięcy cierpi na problemy z oddychaniem, nie ma pojęcia, co się naprawdę dzieje”; Znacznie łatwiej jednak wytypować winę tłumacza przy takich fragmentach jak „kiedy się do niego bierzecie?”; „Piłka znajduje się teraz na stronie boiska Mel” (idiom „the ball's in your court”); „Dopóki nie znajdziemy żadnego dowodu, mamy związane ręce”, „jeśli wypiję jeszcze trochę, że zacznę łazić po ścianach”, czy też dwa razy użyty zwrot „kod pocztowy”, tam gdzie powinno być raczej „adres” – no chyba że tłumaczka jest w stanie dojechać w konkretne miejsce znając tylko kod pocztowy. Skąd u mnie taka skrupulatność i wytykanie pojedynczych błędów? Otóż w książce aż się od nich roi – a to słowa brakuje, a to o jedno za dużo, a to wordowski korektor coś przestawił lub zamienił. Będąc na 251 stronie straciłem cierpliwość i zacząłem od tego momentu wypisywać zauważone błędy. Do końca książki wyłapałem ich 12! Ja rozumiem wiele, każdemu gdzieniegdzie błąd się wkradnie (w moim wpisie pewnie też jakiś jest), ale wydaje się, że przy wypuszczeniu tej pozycji wydawnictwo cięło koszty i zrezygnowało całkowicie z korektora. Trzeba to z przykrością napisać – książka została wydana niechlujnie.
Wiele razy pisałem, że kryminały nie są moim ulubionym gatunkiem literackim, bo o sprawną i inteligentną intrygę, a do tego przedstawioną z polotem, nie jest łatwo. Ostatnio jednak udało mi się trafić na kilka niezgorszych pozycji, ze świetnymi książkami Grety Drawskiej na czele. Niestety, recenzowana pozycja znów cofnęła mój entuzjazm o kilka oczek i pozostaje mi szukać tytułów, które podreperują moją opinię o kryminałach. Do Pani Driscoll raczej nie powrócę.
Książki każdy pisać może, nie każdy powinien. A już w szczególności thrillery, w których umiejętność budowania napięcia jest elementem kluczowym. W „zapłacisz mi za to” zabrakło nie tylko tego – zabrakło wszystkiego.
więcej Pokaż mimo toCo uderza już na wstępie lektury, to ogromna wręcz toporność stylu i drewniane dialogi. Całość pod tym względem wygląda jak praca nieco tylko zdolniejszego...