rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Cała trylogia trzyma poziom. W ostatniej odsłonie zaskoczyła mnie mała wpadka, bo do tej pory research był wzorowy. Dwukrotnie podkreślano, że jedynym spadkobiercą po zmarłym pisarzu jest jego żona (co oczywiście czyniło ją jedną z głównych podejrzanych). Tymczasem, w świetle prawa polskiego, nie jest to prawdą, bo została jeszcze jego matka, która powinna dziedziczyć połowę majątku.

Cała trylogia trzyma poziom. W ostatniej odsłonie zaskoczyła mnie mała wpadka, bo do tej pory research był wzorowy. Dwukrotnie podkreślano, że jedynym spadkobiercą po zmarłym pisarzu jest jego żona (co oczywiście czyniło ją jedną z głównych podejrzanych). Tymczasem, w świetle prawa polskiego, nie jest to prawdą, bo została jeszcze jego matka, która powinna dziedziczyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W kontynuacji wszystkiego musi być dwa razy więcej. Dwa razy lepszej powieści od „Rytuału” napisać się chyba nie da (bo poprzeczkę debiutantka zawiesiła zbyt wysoko i wyżej sufitu nie podskoczysz), ale w „Stosie” Drawska powtórzyła pozytywy, wyeliminowała negatywy i w konsekwencji stworzyła soczystą powieść z kryminałem w tle, którą każdemu mogę polecić. Aha, tym razem jest więcej trupów!

W zasadzie mogę podpisać się pod wszystkim, o czym wspomniałem już w recenzji „Rytuału”. Drawska inteligentną pisarką jest. Doskonale wplata w bieżący wątek kryminalny historie sprzed wieków, zakorzenione (przynajmniej w jakimś stopniu) w prawdzie historycznej. I nie jest to robione na siłę, jedynie dla podniesienia atrakcyjności książki. Zabieg ma swoje uzasadnienie i wszystko się ładnie spina. Wzbogaca to powieść i zaczyna stanowić znak rozpoznawczy autorki. Mam nadzieję, że nadal będzie podążać tym tropem.

Autorka ma świetny styl, lekkie pióro, tworzy inteligentne dialogi, które niosą czytelnika przez kolejne strony historii. Postaci prowadzone są wzorowo, ich biograficzne wątki nie nudzą, a wręcz przeciwnie – uczłowieczają bohaterów i pozwalają ich polubić. Przy książkach Drawskiej łapię się na myśli, że mniej zależy mi na rozwikłaniu samej zagadki (choć finał sam w sobie jest przemyślany, ciekawy i nie naciągany), a bardziej na wchłanianiu świata kreowanego przez pisarkę.

Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę, bo Drawska wyrasta mi (już wyrosła?) na ulubionego polskiego pisarza kryminałów. Choć z uporem maniaka będę się upierać, że czystym gatunkowo kryminałem te tytuły nie są. I bardzo dobrze.

W kontynuacji wszystkiego musi być dwa razy więcej. Dwa razy lepszej powieści od „Rytuału” napisać się chyba nie da (bo poprzeczkę debiutantka zawiesiła zbyt wysoko i wyżej sufitu nie podskoczysz), ale w „Stosie” Drawska powtórzyła pozytywy, wyeliminowała negatywy i w konsekwencji stworzyła soczystą powieść z kryminałem w tle, którą każdemu mogę polecić. Aha, tym razem jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książki każdy pisać może, nie każdy powinien. A już w szczególności thrillery, w których umiejętność budowania napięcia jest elementem kluczowym. W „zapłacisz mi za to” zabrakło nie tylko tego – zabrakło wszystkiego.

Co uderza już na wstępie lektury, to ogromna wręcz toporność stylu i drewniane dialogi. Całość pod tym względem wygląda jak praca nieco tylko zdolniejszego ucznia ostatnich klas szkoły podstawowej, któremu wydaje się, że potrafi. Naukowo to się chyba nazywa grafomania, i o ile uczniowi nikt tego w oczy nie powie – nikt bowiem nie odważy się podcinać mu skrzydeł i niszczyć ambicji – tak już dorosłą pisarkę należałoby w tym temacie uświadomić. Razi nadużywanie zaimków – jest ich niebotyczna liczba, ciągle jakieś „tym”, „tutaj”, „to”, „tamto”, „tego”, „owego” i „tamtego”. Rażą również jakieś takie powtarzalne i niepasujące egzaltowane przymiotniki. Czytając zastanawiałem się tylko, ile w tym drewnie winy autorki a ile tłumaczki, ale o tym za czas jakiś.

Niestety pod względem konstrukcji fabuły wcale nie jest lepiej. Cała intryga grubymi nićmi szyta, finalny element zaskoczenia górować ma nad wiarygodnością i logiką zdarzeń. Reaserch podejrzewam żaden, chyba że w Anglii nieformalna zmiana tożsamości jest równie prosta, co wymiana kostki toaletowej. I równie powszechna. Clou tajemnicy ujawnia się gdzieś w połowie powieści. Problemem może być wprawdzie wytypowanie antagonisty, ale problem ten wynika raczej z niedorzeczności rozwiązania niż inteligencji autorki.
Czyta się to szybko, co w tym przypadku nie jest komplementem, bo szybkość wynika z prostoty zdań, by nie napisać – prostactwa. Opis wielu zdarzeń sprawia wrażenie przerysowanego, sztucznie podkręconego, co powoduje, że przy odgrywaniu w wyobraźni czytelnika poszczególnych scen z książki, częściej pojawiają się sceny rodem z pastiszowych komedii w typie „Nagiej Broni”, niż z rasowych thrillerów psychologicznych.

Książka pisana jest w modnym obecnie stylu – podziału na rozdziały nazywane od imion poszczególnych bohaterów i im też poświęcone. Mamy więc przeplatane rozdziały o Alice, Matthew i „onym” czyli sprawcy całego zamieszania. O jednego bohatera za dużo. Postać Matthew niczego do powieści nie wnosi, jest typowym wypełniaczem treści. Mimo poświęconej mu znacznej uwagi, nie jest żadną kluczową postacią, a cała jego „prywatna” otoczka jest dla powieści całkowicie indyferentna. Chaos generowany jest przez narracyjny dualizm – rozdziały Alice pisane są w pierwszej osobie, pozostałe – w trzeciej. Nie jestem zwolennikiem pierwszoosobowej narracji, ale to mój subiektywny pogląd. Przez fakt, że „wchodzimy w myśli” samego bohatera, narracja taka musi być niezwykle wyważona, łatwo bowiem pisarzowi wykreować nieopatrznie wrażenie, że mamy do czynienia ze schizofrenikiem, kawalarzem lub przynajmniej osobą infantylną. I tak się też stało. Całość narracyjnego chaosu domyka fakt, że narracja w rozdziałach Alice pisana jest wprawdzie w czasie teraźniejszym, ale nie przeszkadza to narratorowi kilkukrotnie sugerować, iż zna przyszłość i de facto pisze w formie retrospekcji. Trochę tego za dużo.

Na koniec powróćmy do sygnalizowanego wcześniej problemu na poziomie pisarz – tłumacz. Jeśli pisarz pisze koślawo, to tłumacz wiele nie poprawi. Słaby styl w większości zapewne obciąża autorkę książki. Ale trudniej już rozstrzygnąć, kto zawinił przy takim fragmencie: „Choć mama jest zdezorientowana i zmęczona, a od sześciu miesięcy cierpi na problemy z oddychaniem, nie ma pojęcia, co się naprawdę dzieje”; Znacznie łatwiej jednak wytypować winę tłumacza przy takich fragmentach jak „kiedy się do niego bierzecie?”; „Piłka znajduje się teraz na stronie boiska Mel” (idiom „the ball's in your court”); „Dopóki nie znajdziemy żadnego dowodu, mamy związane ręce”, „jeśli wypiję jeszcze trochę, że zacznę łazić po ścianach”, czy też dwa razy użyty zwrot „kod pocztowy”, tam gdzie powinno być raczej „adres” – no chyba że tłumaczka jest w stanie dojechać w konkretne miejsce znając tylko kod pocztowy. Skąd u mnie taka skrupulatność i wytykanie pojedynczych błędów? Otóż w książce aż się od nich roi – a to słowa brakuje, a to o jedno za dużo, a to wordowski korektor coś przestawił lub zamienił. Będąc na 251 stronie straciłem cierpliwość i zacząłem od tego momentu wypisywać zauważone błędy. Do końca książki wyłapałem ich 12! Ja rozumiem wiele, każdemu gdzieniegdzie błąd się wkradnie (w moim wpisie pewnie też jakiś jest), ale wydaje się, że przy wypuszczeniu tej pozycji wydawnictwo cięło koszty i zrezygnowało całkowicie z korektora. Trzeba to z przykrością napisać – książka została wydana niechlujnie.

Wiele razy pisałem, że kryminały nie są moim ulubionym gatunkiem literackim, bo o sprawną i inteligentną intrygę, a do tego przedstawioną z polotem, nie jest łatwo. Ostatnio jednak udało mi się trafić na kilka niezgorszych pozycji, ze świetnymi książkami Grety Drawskiej na czele. Niestety, recenzowana pozycja znów cofnęła mój entuzjazm o kilka oczek i pozostaje mi szukać tytułów, które podreperują moją opinię o kryminałach. Do Pani Driscoll raczej nie powrócę.

Książki każdy pisać może, nie każdy powinien. A już w szczególności thrillery, w których umiejętność budowania napięcia jest elementem kluczowym. W „zapłacisz mi za to” zabrakło nie tylko tego – zabrakło wszystkiego.

Co uderza już na wstępie lektury, to ogromna wręcz toporność stylu i drewniane dialogi. Całość pod tym względem wygląda jak praca nieco tylko zdolniejszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść debiutanta otrzymałem przed premierą, ale do czytania zasiadałem już po „aferze” związanej z tytułem. Z tego chyba powodu mogę stwierdzić, że jestem podwójnie zawiedziony. Ani to kontrowersyjne, ani nazbyt oryginalne. Podejrzewam, że ten szum to kontrolowany chwyt marketingowy, mający na celu wypromowanie dzieła co najwyżej poprawnego.

Już chyba gdzieś pisałem, że wielkim fanem drukowanych kryminałów nie jestem, mimo że co rusz mam z nimi styczność. Czytelnicy zamiast dowiadywać się czegoś o sobie, o relacjach międzyludzkich, o zakamarkach ludzkiej psychiki, wolą nurzać się w tych banalnych morderstwach i śledztwach. A o morderstwo oryginalne i takież śledztwo coraz trudniej na rynku wydawniczym. Rojny ze swym debiutem nic nowego nie wnosi. Wprowadzanie do detektywistycznej roboty osoby „spoza ścisłego” grona śledczych niczym nowym nie jest (ostatnio choćby w ciekawym skądinąd cyklu o Sewerynie Zaorskim R. Mroza), podobnie jak zwichrowana psychika „pozytywnych” bohaterów. Dość oryginalny może być sam zamysł oparcia motywu zabójstw na określonych formach dewiacji klasyfikowanej naukowo, ale mam wrażenie, że jest to w zasadzie niewiele wnoszący dodatek – podobną, jeśli nie taką samą strukturę zabójstw można by osiągnąć bez uciekania się do konkretnego rodzaju parafilii.

Sama sprawa nie jest zbytnio wciągająca, nie dało się odczuć rozgrywania pojedynku między nieosiągalnym zabójcą a nieutrapionymi śledczymi. W gruncie rzeczy trzeba zauważyć, że sam trzon związany z działaniem mordercy, gdy obedrzemy fabułę z wątków pobocznych lub przypadkowych (sabotowanie śledztwa, syn Sawickiej, wątek Bianki), jest bardzo banalny, bez krzty błyskotliwości. Dojście do prawdy następuje szybko, bez wywoływania większych emocji u czytelnika. Zresztą tak odbywa się całe śledztwo. To nie musi być zarzut, o ile autor potrafi wykreować odpowiednią atmosferę i zaproponować coś w zamian (jak G. Drawska w „Rytuale”). U Rojnego jednak tego nie dostałem. Nie było nawet tej kontrowersji, tej brutalności, na którą się nastawiałem. Jak na powieść gatunkową, jest ona dość ugrzeczniona, nawet nie do końca akceptowalne społecznie zachowania Weinera (narkotyki, kluby swingerskie, przygodne tinderowe randkowanie) tłumaczone jest takimi argumentami jak poczucie samotności i co za tym idzie – poszukiwanie bliskości i akceptacji. To już niedawno czytany „Sprzedawca” K. Domaradzkiego jest znacznie bardziej obrazoburczy i kontrowersyjny, a takiej afery dziwnym trafem nie wywołał.

Jak więc wspomniałem, konstrukcja kuleje. Mało wiarygodnie jawi mi się również stopień zaangażowania Weinera w śledztwo – był on jedynie konsultantem w kwestii dewiacji, a tu w zasadzie stał się śledczym pełną gębą, uczestniczącym nawet w akcjach. Zakończenie wszystkich wątków (z przesłodzonym wręcz happy endem) przywodzi na myśl popularne od dłuższego czasu programy telewizyjne pokroju „trudne sprawy” – gdzie narrator spoza kadru relacjonuje widzowi, co się dalej działo z poszczególnymi bohaterami dramy.

Czyta się to szybko i sprawnie. Może dlatego, że brak w tej książce jakichś ciekawych konstrukcji zdań, pogłębionych przemyśleń czy choćby zgrabnych bon motów, nad którymi czytelnik chciałby się pochylić, zapamiętać. Z tą książką jest taki problem, że po jej przeczytaniu szybko się o niej zapomni - i ta myśl towarzyszyła mi już w trakcie lektury. A to już jest duży problem.

Ale okładka bardzo ładna.

Powieść debiutanta otrzymałem przed premierą, ale do czytania zasiadałem już po „aferze” związanej z tytułem. Z tego chyba powodu mogę stwierdzić, że jestem podwójnie zawiedziony. Ani to kontrowersyjne, ani nazbyt oryginalne. Podejrzewam, że ten szum to kontrolowany chwyt marketingowy, mający na celu wypromowanie dzieła co najwyżej poprawnego.

Już chyba gdzieś pisałem, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zbyt rozwlekle, brak dyscypliny. Nie liczy się ilość lecz jakość. Znacznie bardziej zasłużone dla historii i społeczeństwa osoby mają krótsze biografie. To wręcz zadziwiające ile pobocznych opowieści, dygresji i anegdot można wpleść w opowieść o polskim himalaiście, nie najwybitniejszym przecież. Ponoć dalej historia się rozkręca, ja poległem na przedstawieniu historii liceum, do którego uczęszczał bohater książki.

Zbyt rozwlekle, brak dyscypliny. Nie liczy się ilość lecz jakość. Znacznie bardziej zasłużone dla historii i społeczeństwa osoby mają krótsze biografie. To wręcz zadziwiające ile pobocznych opowieści, dygresji i anegdot można wpleść w opowieść o polskim himalaiście, nie najwybitniejszym przecież. Ponoć dalej historia się rozkręca, ja poległem na przedstawieniu historii...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Amazing Spider-Man: Spisek klonów Mark Bagley, Jamal Campbell, Giuseppe Camuncoli, Jim Cheung, Peter David, Ron Frenz, Christos Gage, Stuart Immonen, Sean Ryan, Dan Slott, Irene Strychalski, Cory T. Smith, Robbie Thompson
Ocena 6,9
Amazing Spider... Mark Bagley, Jamal ...

Na półkach: ,

Jestem pajęczym konserwatystą. Wychowałem się na komiksach wydawanych w latach 90ych przez TM-Semic, gdzie wszystko było jakieś takie prostsze i przystępniejsze - kanoniczny Spiderman to młody, zwyczajny chłopak z ogromnym poczuciem humoru, który dzielnie znosi trudy życia codziennego - fotograf w miejscowej gazecie, groszem nie śmierdzi, ma poczciwą ciocię i M.J. przy boku. Strzela wymyślonymi przez siebie sieciami i jedyna ekstrawagancja w stroju ma miejsce wtedy, gdy dopada go symbiot. Od tamtych czasów kontakt z pajęczakiem miałem sporadyczny, omawiany komiks jest chyba pierwszym poważniejszym powrotem do tej postaci. I jestem zawiedziony. Nazwijcie mnie starcem, ale te wszystkie zmiany w uniwersum zasmuciły mnie. Peter to teraz bogacz i wynalazca, rozwiódł się z M.J., losy postaci zagmatwano, (np. ciocia z nowym mężem, który jest ojcem byłego szefa Petera - jak w brazylijskiej telenoweli), kostiumy i sieci naszpikowane nowymi technologiami, przy których tradycyjny instynkt pająka trąci myszką, pełno postaci poumierało, następnie poożywało, wymyślono multum multiversum, wszystko pokomplikowano. Tylko w tym wszystkim zapomniano gdzieś o klimacie. Sama historia nie warta tylu zadrukowanych stron, ostatnia część komiksu wręcz zbędna. Chyba tylko dla fanów pająka, i to tego z XXI wieku.

Jestem pajęczym konserwatystą. Wychowałem się na komiksach wydawanych w latach 90ych przez TM-Semic, gdzie wszystko było jakieś takie prostsze i przystępniejsze - kanoniczny Spiderman to młody, zwyczajny chłopak z ogromnym poczuciem humoru, który dzielnie znosi trudy życia codziennego - fotograf w miejscowej gazecie, groszem nie śmierdzi, ma poczciwą ciocię i M.J. przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mokry sen nastolatka. Niezbyt rozgarniętego, dodajmy.

Jesteśmy przyzwyczajeni, że Mróz tworzy fabułę wciągającą i dynamiczną. Jesteśmy też przyzwyczajeni, że często romansuje z różnymi gatunkami i nurtami literackimi. Chyba więc nie dziwi, że na fali sentymentalności do lat minionych, autor stworzył powieść zakorzenioną w początkach XXI wieku. Co może dziwić, to ukłon w stronę subkultury osiedlowej, zwanej blokersami. Może chce przyciągnąć nowe grono czytelników? Nie sądzę jednak, by w oczach zarówno współczesnych jak i ówczesnych blokersów wypadł wiarygodnie. Dla przeciętnego zaś czytelnika nagromadzenie slangowych zwrotów może stać się nieco groteskowe a przy tym irytujące.

Nie tak jednak irytujące, jak rozwiązania fabularne. Cała fabuła jawi się jako mokry sen nastolatka, który w swych nieskrępowanych wizjach postrzega się jako polskie wcielenie Brada Pitta, któremu żadna niewiasta, czy to ogarnięta czy to niezbyt, nie może się oprzeć. Do tego dodajmy, że nieodłącznym elementem tych fantazji jest to, że im bardziej nonszalanckie, szalone, nieuznające żadnych autorytetów, nieskrępowane i łamiące przyjęte zasady społeczne zachowanie przejawia taki polski Brad Pitt, tym bardziej wszystkie niewiasty sikają po nogach, patrząc na niego z zachwytem. Trochę niestety tak jest w tej książce. O ile postawa taka jak najbardziej imponować może siksom spełniającym się jedynie na parkietach osiedlowych mordowni z muzyką łubu-dubu, tak trudno mi uwierzyć, by chłopek-roztropek z luźnymi jeansami opuszczonymi do kolan i jeszcze luźniejszą bluzą z kapturem mógł być obiektem westchnień osób rozumnych. Że o atrakcyjnych nauczycielkach nie wspomnę – to już jest standard nocnych fantazji każdego małolata w wieku szkolnym, bez względu na to czy funkcjonuje na ciągłym haju, czy też z ziołami miał do czynienia jedynie w ogródku babci. Tu Mróz zdecydowanie popłynął.

Wątek kryminalny chyba nawet trzyma się kupy, choć już dawno nauczyłem się, by przy jego lekturach nie rozpisywać schematów na papierze i nie szukać dziur logicznych, nie ma sensu. O finale jednak muszę napomknąć, bo mam wrażenie, że Mróz na siłę chciał wcisnąć modny wątek, nie dbając chyba do końca o wiarygodność i racjonalność takiego rozwiązania. Bo jakie było idee fixe sprawcy, by działać właśnie w taki sposób? Czemu torpedował działania dwójki bohaterów, narażał ich życie, ewidentnie kierował ku destrukcji? Chętnie poznałbym odpowiedź, bo z lektury tego się nie dowiedziałem.

Ale nawiązania do czasów sprzed dwudziestu lat przyjąłem z łezką w oku.

Mokry sen nastolatka. Niezbyt rozgarniętego, dodajmy.

Jesteśmy przyzwyczajeni, że Mróz tworzy fabułę wciągającą i dynamiczną. Jesteśmy też przyzwyczajeni, że często romansuje z różnymi gatunkami i nurtami literackimi. Chyba więc nie dziwi, że na fali sentymentalności do lat minionych, autor stworzył powieść zakorzenioną w początkach XXI wieku. Co może dziwić, to ukłon w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia w kolorach szarości. I nie mam tu na myśli strony graficznej komiksu, bo ta jest wręcz pastelowo barwna. Brak czarno-białych postaw, granicznego kontrastowania stron, stawiania przeciw sobie skrajnych wartości etycznych. Wszyscy jesteśmy ludźmi, napędzają nas różne motywacje, posługujemy się różnym wzorcem moralnym, zazwyczaj relatywnym.

Trzy historie, niemal trzy epoki i trzy gatunki. Nie wszystkie jednakowo udane, ale wszystkie ważne, przybliżające nie tak odległe znów wątki historyczne. Skondensowane informacje podane w atrakcyjnej formie mogą wzbogacać wiedzę szkolną (choć nie powinny jej zastępować). Historia nie stanowi tu tylko tła, jest niejako równoprawnym bohaterem, determinuje zdarzenia, decyzje i postawy.

Graficznie pozycja ciekawa, zaskakiwać może barwność kadrów, kreska tradycyjnie europejska, co pozwala odetchnąć od amerykańskiego stylu komiksu bohaterskiego

Historia w kolorach szarości. I nie mam tu na myśli strony graficznej komiksu, bo ta jest wręcz pastelowo barwna. Brak czarno-białych postaw, granicznego kontrastowania stron, stawiania przeciw sobie skrajnych wartości etycznych. Wszyscy jesteśmy ludźmi, napędzają nas różne motywacje, posługujemy się różnym wzorcem moralnym, zazwyczaj relatywnym.

Trzy historie, niemal trzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podejrzany debiut. Z jednej strony sprawna konstrukcja fabuły, lekkość pióra i swoboda tworzenia syntetycznych zdań, a z drugiej brak w internecie choćby szczątkowych informacji o autorce, jej zdjęcia, i nazwisko dziwnie korespondujące z fabułą książki, każą mi podejrzewać, że w istocie z debiutem nie mamy do czynienia. Grajmy jednak wg przyjętych reguł i oceniajmy debiutantkę.

Kryminał cieszy się bodaj największą popularnością wśród czytelników, nie dziwi zatem płodność autorów w tym gatunku. Mamy w Polsce całkiem liczną reprezentację pisarzy specjalizujących się w kryminalnych powieściach, w tym spore grono dam. Po co nam więc kolejne nazwisko? Może po to, że Drawska bije na głowę takie popularne autorki, jak Świst czy Stachula, a może po to, że nie trzyma się rygorystycznie reguł kryminału policyjnego, udanie łącząc w swojej książce różne gatunki. Nie powiela częstych błędów Mroza, który tworzy fenomenalne tajemnice jako punkt wyjścia, mnoży co raz bardziej zaskakujące wątki, by finalnie ledwo je razem skleić w mało satysfakcjonujący lub nieracjonalny sposób. Nie powiela błędów Świst, która pisze absurdy i wciska w usta bohaterów banał za banałem, slogan za sloganem, frazes za frazesem. Nie powiela błędów Stachuli, która wymyśla fabularne niemożliwości i dziwoty a następnie rozstrzygnięcia oddaje w ręce przypadkowości losu.

Drawska za to czerpie z dobrych wzorców – bohaterowie, niczym w skandynawskich kryminałach, są złamani, przygnieceni przez swą przeszłość, mają tragiczny rys. Nie są przy tym zimnymi herosami z kart komiksu, którzy z błyskotliwością i nonszalancją rozwiązują najbardziej zawikłane zagadki, popisując się przy tym erudycją w każdej dziedzinie życia. Just i Dereń to bardzo zwyczajne osoby, zdarzają się im błędy (jeden wręcz przesadzony, co można zapisać po stronie wad fabularnych), ale przez to jawiące się jako bohaterowie z krwi i kości, którym się kibicuje a nie tylko obserwuje.

Drawska osadza fabułę w małomiasteczkowych sceneriach, co ostatnimi czasy jest bardzo modne (choćby Wzgórze Psów Żulczyka, Listy zza grobu Mroza, Ewangelia wg Św. Józka Staszewskiego, Ciemna brama Wolskiego, Berdo Cieślar, Wymazane Witkowskiego, Rdza i Dygot Małeckiego, seriale Znaki i Wataha). Jest to bardzo dobre rozwiązanie, bo Polska jest na tyle duża i różnorodna, że nie warto trzymać się kurczowo wielkomiejskiego tła, klimatów i luksusów Warszawy, Gdańska czy Wrocławia. Pytanie tylko czy autorka w pełni ten element wykorzystała, bo o ile z początku czuć ten powolny rytm życia mieszkańców, tę statyczność życia, to gdzieś w połowie książki małomiasteczkowy klimat chyba po części wyparowuje (a może tylko ja się z nim na tyle oswoiłem, że przestałem go dostrzegać), a fabuła mogłaby się dziać nigdziebądź.

W wielu recenzjach przewijają się utyskiwania co do powolności akcji i samego zakończenia. Ja rozwiązania przyjęte przez Drawską oceniam pozytywnie. Jak napisałem wcześniej – autorka łączy elementy różnych gatunków, i takie są tego efekty – tanie efekciarstwo poświęciła na pręgierzu wielowymiarowości gatunkowej.

Jest jeszcze jeden istotny element tej twórczości. Książka sprawia wrażenie inteligentnej, erudycja w wielu momentach się w niej przebija. Autorka odrobiła pracę domową, przygotowała się merytorycznie z wielu dziedzin – historii, geografii, historii sztuki, malarstwa, mitologii słowiańskiej a nawet prawa. Wydaje mi się, że w tym przypadku książka może być świadectwem mądrości autorki (a przynajmniej braku ignorancji), widać że jej się chce i nie traktuje czytelnika jak idioty. Również pod względem warsztatu, książka, jak na debiut, jest nad wyraz dobra. Styl nie budzi zastrzeżeń, a autorka ma talent do stymulacji wyobraźni czytelnika krótkimi, syntetycznymi wręcz zdaniami.

Pewne wątki kryminalne nie zostały dopracowane, ale biorąc pod uwagę, że książka ma wg mnie ambicję wyjścia poza ramy banalnego, sztampowego kryminału, całościowo ta pozycja się broni. Mnie osobiście doskonale obcowało się z tą lekturą i czekam na kolejny tom.

Podejrzany debiut. Z jednej strony sprawna konstrukcja fabuły, lekkość pióra i swoboda tworzenia syntetycznych zdań, a z drugiej brak w internecie choćby szczątkowych informacji o autorce, jej zdjęcia, i nazwisko dziwnie korespondujące z fabułą książki, każą mi podejrzewać, że w istocie z debiutem nie mamy do czynienia. Grajmy jednak wg przyjętych reguł i oceniajmy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zabrakło konsekwencji i pisarskiej dyscypliny, co może być pochodną braku pomysłów na zakończenie, tak poszczególnych wątków, jak i całej książki.

Pierwsza połowa wyśmienita – wciągająca fabuła, krwiste, pogłębione psychologicznie, a przede wszystkim ciekawe postacie, kartki są wręcz przesączone dzikością natury i w tej dzikości, pięknem Bieszczad. Styl nienachalny, nienarzucający się, prosty ale broń boże nie prostacki. Pozbawiony może fajerwerków stylistycznych i ekstrawagancji składniowych jak chociażby u Małeckiego czy Twardocha, u których sama technika pisarska sprawia, że wydaje nam się, że mamy do czynienia z literaturą przez duże L, ale to nie jest zarzut – nie każdy może być Małeckim czy Twardochem, i całe szczęście.

Ciekawym i udanym zabiegiem autorki jest stopniowe odkrywanie historii postaci. Znamienne jest choćby to, że dopiero gdzieś po dwóch trzecich książki dowiadujemy się nazwiska głównego bohatera, czy też jego pochodzenia. Ale też na poziomie szczegółowości powstaje dysonans – z jednej strony autorka wkłada dużo wysiłku w kreację wątków pobocznych, postaci drugo czy trzecioplanowych, a z drugiej strony, po lekturze towarzyszy nam uczucie niedostatku w opisaniu rzeczy najistotniejszych. Co tak naprawdę kierowało Izą i co zaszło miedzy Berdo a nią, że w konsekwencji Radek został przy ojcu, a jej rodzice traktują wnuka jak wyklętego? Na czym oparta i jaka jest geneza relacji między Berdo, Millionen Jahren oraz Mędrcem Świata? Kim są dla siebie? Czemu Millionen Jahren przyjął na siebie rolę wychowawcy i dziadka Radka, czemu Berdo czuł się zobowiązany wspomagać Mędrca Świata? Na czym polegała przemiana Radka podczas Wielkiej Tułaczki? – syn był bowiem nastawiony przeciwko ojcu, z większą estymą traktował swego opiekuna niż rodziciela, a jednak mimo męczarni i poczucia bezcelowości całego przedsięwzięcia, opowiedział się po stronie ojca a nie starca. Gdzie się podział wątek Szczurka i tajemniczego, wszechmocnego zleceniodawcy? Autorka kreuje liczne wątki – wszechwiedzący narrator oddala się od głównych bohaterów by przybliżyć nam postaci Szczurka, Mędrca Świata, Millionen Jahrena, wprowadza niemal mistyczne elementy w postaci pary wilków Zeva i Widy i nic z tego nie wynika – po kolei Cieślar porzuca bezpańsko każdy z wątków. Skoro tyle miejsca autorka poświęca Szczurkowi – opisuje jego rozgrywkę, kontakty z mocodawcą, biznesy z ludźmi zza wschodniej granicy, pobyty w burdelu itp., wgryza się w jego osobowość, to w jakim celu? Wątek urywa się nagle, bez żadnego wpływu dla całej książki. Podobnie rzecz ma się z Mędrcem Świata – autorka poświęca mu tak dużo czasu, że założyć musimy, iż postać ta ma odpowiedni ciężar w fabule i odegra jakaś znaczącą rolę. Tymczasem wątek urwany jest nagle i to w sposób banalny i nader oczywisty.

Zarzut banalności i oczywistości postawić można zresztą całej drugiej połowie tej lektury. Książka staje się literaturą drogi, a postacie zatracają psychologiczną wiarygodność. Ulatnia się gdzieś nawet bieszczadzki klimat, mimo że akcja w przeważającej części nadal rozgrywa się w górach. Berdo z archetypu zdecydowanego i stanowczego człowieka gór przeistacza się w postać niezdarną, intelektualnie niewydolną, całkowicie zagubioną. Millionen Jahren o ile w ogóle się pojawia (bo bohaterka ponownie postanowiła w gruncie rzeczy zakończyć ten wątek bez żadnej kropki), z mędrca, filozofa, archetypu roztropności, mądrości i opoki staje się statystą przytakującym irracjonalnym decyzjom Berda. Radek z chłopca zagubionego, rozdartego między równorzędnymi wartościami i przez to zbuntowanemu przeciw ojcu, staje się rozkapryszonym dzieciakiem, który podąża za ojcem, bo nie ma innego wyjścia. Wszystko to, co dzieje się po zabiciu wilka pozbawione jest logiki a przede wszystkim racjonalnego podkładu psychologicznego, o który autorka tak dbała w pierwszej części książki. Z czego wynika decyzja Radka, podjęta podczas drugiej wizyty u Milliona Jahrena w trakcie Wielkiej Tułaczki, że pójdzie z ojcem a nie zostanie u swego opiekuna? Co tak istotnego wydarzyło się we wcześniejszej wędrówce, że u młodego chłopca nastąpiło tak gruntowne przewartościowanie? Jaki skutek ma fakt, że Berdo zabił właśnie Widę, a nie jakiegoś innego, anonimowego wilka? Po co autorka zadawała sobie trud z umiejscowieniem w fabule tej pary wilków, emocjonalnym połączeniu ich z małym Radkiem, kiedy później nic z tym fantem nie zrobiła? Radek nawet nie dowiedział się, że ukochany wilk zginął i że zginął z ręki jego ojca. Radek o wilkach po prostu zapomniał. Tak jak autorka.

Ostatnim z zarzutów jest przewidywalność. Czytając pierwszą połowę czytelnik jest żywo zainteresowany tym, w którą stronę pójdzie fabuła. Od momentu Wielkiej Tułaczki wszystko staje się oczywiste i przewidywalne. Odnoszę wrażenie, że autorka miała pomysł jedynie na połowę książki. W pewnym momencie zorientowała się, że wyeksploatowała już swoje znakomite pomysły, poucinała więc wszystkie wątki i chwyciła za wyświechtane rozwiązania fabularne, by jak najszybciej dobrnąć do finału na 350 stron.

Może jednak warto było poczekać ze swoim debiutem do momentu, gdy dopracuje się całość? Ocenę wystawiam wysoką, niejako na zachętę, ale z pewnością nie bezpodstawnie. Pierwsza część tej książki powala mieć nadzieję, że Cieślar jeszcze nas zaskoczy solidną i soczystą fabułą, bo ma talent do kreowania intrygujących postaci. Trzeba jeszcze tylko znaleźć pomysł, jak je wykorzystać.

Zabrakło konsekwencji i pisarskiej dyscypliny, co może być pochodną braku pomysłów na zakończenie, tak poszczególnych wątków, jak i całej książki.

Pierwsza połowa wyśmienita – wciągająca fabuła, krwiste, pogłębione psychologicznie, a przede wszystkim ciekawe postacie, kartki są wręcz przesączone dzikością natury i w tej dzikości, pięknem Bieszczad. Styl nienachalny,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

co za debilny polski tytuł

co za debilny polski tytuł

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zobacz!!
Uwielbiam czytać o Japonii - kraju tak odmiennym kulturowo, historycznie, społecznie i obyczajowo, że wręcz nie z tego świata. Publikacje na jej temat to prawdziwa literacka podróż w nieznane, istny realizm baśniowy. Zagłębiam się w nie totalnie, wchodząc w orientalny świat na wiele godzin literackich podróży.

Wyobraź więc sobie!!!!
Z takimi samymi oczekiwaniami sięgałem po produkt Pawlikowskiej. Aaaaaa!!!!! Jak można napisać coś takiego?!?! A jeszcze bardziej – jak można wydać coś takiego?!?!? Temat, który daje tyle literackich możliwości potraktować w taki sposób? Seeeerio?!? Pawlikowska!!!! Mój rozum podpowiadał mi, że nie warto się za to brać, ale intuicja mówiła: przeczytaj to! Przeczytałem!! Czasami nie warto słuchać intuicji :(

Książka w głównej mierze traktuje o samej autorce i jej jadłodajnych przekonaniach. Wartościowych wstawek o Japonii jest tam może łącznie na 20 stron. Całość jest niespójna, poszczególne rozdziały sprawiają wrażenie oddzielnych felietonów - autorka nieustannie powtarza się w swych spostrzeżeniach i wnioskach, jakby sama zapomniała co napisała 3 rozdziały wcześniej. Nie wspomnę już o tym, że powtórzenia myśli występują nawet w obrębie jednego rozdziału, np. na trzech kolejnych stronach potrafimy czytać wciąż te same zdania, co najwyżej w przestawionym szyku.
Forma w całości grafomańska i infantylna, co spotęgowane jest dodatkowo przez głupawe ilustracje, absolutnie nic nie wnoszące do książki. Prześlizgując się wzrokiem po powtórzeniach, onomatopejach, poglądach na tematach produkcji pożywienia, można przez to czytadło przebrnąć w jeden, dwa wieczory. Gdy finalnie zamknąłem książkę, w głowie kołatała mi tylko jedna myśl: huurrrrraaa!!!!!!

p.s.: styl tej notki (szczególnie drugi akapit) wprost nawiązuje do stylu, w jakim napisana została recenzowana książka.

Zobacz!!
Uwielbiam czytać o Japonii - kraju tak odmiennym kulturowo, historycznie, społecznie i obyczajowo, że wręcz nie z tego świata. Publikacje na jej temat to prawdziwa literacka podróż w nieznane, istny realizm baśniowy. Zagłębiam się w nie totalnie, wchodząc w orientalny świat na wiele godzin literackich podróży.

Wyobraź więc sobie!!!!
Z takimi samymi oczekiwaniami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jestem wielkim fanem książkowych kryminałów, w tym gatunku zdecydowanie wolę filmy. Od książek oczekuję zagłębienia w psychologiczne aspekty bohaterów, moralnych rozterek, niejednoznacznych tematów. Dlatego thriller psychologiczny podchodzi mi bardziej, niż czysty gatunkowo kryminał.
Powinienem więc być usatysfakcjonowany... a nie jestem. Skoro bowiem dokładnie po 36 stronach domyśliłem się całej intrygi (zarówno co do postaci, jak i ich motywów), to znaczy, że coś nie wyszło. W związku z tym, przez całą lekturę mogłem wychwytywać dziury logiczne i absurdy fabularne.
Samo zakończenie sprawia wrażenie pośpiesznego, jakby autorce znudziła się dalsza praca nad książką, wypstrykała się z pomysłów, bądź goniły ją terminy. Deus ex machina jest zawsze pójściem na łatwiznę i budzi mój sprzeciw.
Mimo to, książkę czytało się przyjemnie, sam finał pomysłowy, fani kryminałów będą zadowoleni. Ocena obniżona przez łatwy do przewidzenia spisek i wyżej wspomniany deus ex machina

Nie jestem wielkim fanem książkowych kryminałów, w tym gatunku zdecydowanie wolę filmy. Od książek oczekuję zagłębienia w psychologiczne aspekty bohaterów, moralnych rozterek, niejednoznacznych tematów. Dlatego thriller psychologiczny podchodzi mi bardziej, niż czysty gatunkowo kryminał.
Powinienem więc być usatysfakcjonowany... a nie jestem. Skoro bowiem dokładnie po 36...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie tego oczekiwałem, sięgając po tę pozycję. Będąc w wieku, w którym coraz częściej do głosu dochodzi sentyment, oczekiwałem swoistej podróży do lat dziecinnych, beztroskich, co rusz zaskakujących. A może coś nawet na kształt "zostańcie ze mną" S. Kinga. Niestety, zabrakło magii przeszłości, fabuła nie pozwoliła na odszukanie nici powiązań z własnymi doświadczeniami.
Powieść być może przypominała nieco twórczość Paula Austera, który też snuje nieśpiesznie swe opowiadania, czerpiąc pełnymi garściami z wątków autobiograficznych i przeplatając całość elementami fantasy, ale aż tak mnie nie porwała.
Na pewno na plus zasługuje doskonały język autora, który sprawia, że nawet w przypadku skonstatowania, że fabularnie książka nie porywa, to mamy poczucie, że lektura ta nie była bezwartościowa.

Nie tego oczekiwałem, sięgając po tę pozycję. Będąc w wieku, w którym coraz częściej do głosu dochodzi sentyment, oczekiwałem swoistej podróży do lat dziecinnych, beztroskich, co rusz zaskakujących. A może coś nawet na kształt "zostańcie ze mną" S. Kinga. Niestety, zabrakło magii przeszłości, fabuła nie pozwoliła na odszukanie nici powiązań z własnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy kontakt z twórczością Świst i raczej ostatni. Infantylny twór o szczątkowej fabule. Pióro autorka może ma i lekkie, za to z inwencją i oryginalnością już o wiele gorzej. Zabawne wstawki, które miały świadczyć o błyskotliwości twórcy, albo zabawne nie są, albo nie są jej autorstwa ("czemu boję się wódki z sokiem...", "wyjebany jako koń po westernie" [dodatkowo chyba źle użyty]), albo wybrane na siłę, by wzbogacić kulturowo tę książkę (Wieniawa - Długoszewski).
Konstrukcyjny pomysł by narrację prowadzić nie tylko w dwóch liniach czasowych ale i z perspektywy dwóch osób jest w mojej ocenie chybiony. Nie pozwala "wczuć" się w akcję, identyfikować się z bohaterem (bohaterami?), rozbija koncentrację.
Kończąc - książka na poziomie odcinka pierwszego lepszego słabego serialu kryminalnego, typu Alex. Tyle że odcinek trwa 45 minut, a książka skradła mi bezpowrotnie 2 wieczory z życiorysu.

Pierwszy kontakt z twórczością Świst i raczej ostatni. Infantylny twór o szczątkowej fabule. Pióro autorka może ma i lekkie, za to z inwencją i oryginalnością już o wiele gorzej. Zabawne wstawki, które miały świadczyć o błyskotliwości twórcy, albo zabawne nie są, albo nie są jej autorstwa ("czemu boję się wódki z sokiem...", "wyjebany jako koń po westernie" [dodatkowo...

więcej Pokaż mimo to