-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2017-12-31
2017-12-29
Na zajęciach z angielskiego, na które uczęszczałam, lektor stwierdził, że polskim słowem, którego nie da się wytłumaczyć cudzoziemcowi jest ,,skombinować". Bo co to znaczy? Pożyczyć? Ukraść? Wziąć? Znaleźć? Mieć? Kupić? Niby wszystko po trochu ale nie do końca. Dla Polaka oczywistym jest, że czasem coś trzeba skombinować. Nikt nie pyta dokładnie skąd i jak, ważne by było. I chociaż obecnie mniej działamy w ten sposób bo prawie wszystko jest w sklepie lub internecie, to ważne jest aby uświadomić sobie jak właściwie to wszystko się zaczęło i gdzie miało swoje początki. Razem z Aleksandrą Boćkowską trzeba się więc wybrać w podróż w czasie do czasów PRL.
Autorka reportażu skupia się na luksusie. Ale ten luksus PRLowski jest zupełnie różny od współczesnego. Trochę szary, przykurzony, wymęczony, skombinowany. Luksus to większe (lub chociaż samodzielne) mieszkanie, pomarańcze, zegarek, mięso spod lady i nadzieja na samochód w przyszłości. Patrząc z współczesnej perspektywy, przeciętny nastolatek ma więcej ale nie o to chodzi. Ważne było oderwanie się od szarej, socjalistycznej, odgórnie sterowanej rzeczywistości by poczuć coś innego lub zachować poczucie tego co było (jak to jest w przypadku dawnego, ograbionego ziemiaństwa).
Autorka próbuje przeprowadzić czytelnika przez najważniejsze wyznaczniki luksusu. Zaczyna od nadmorskiego ,,Zegarkowa", by zawędrować do Krakowa, Piły, odsłonić luksusy działaczy politycznych, pokazać bananową młodzież Saskiej Kępy, przywileje górników czy wyjaśnić na czym polegał fenomen hoteli Kasprowy, Cracovia, Forum. To zaledwie migawki, drobne wspomnienia wygrzebane spośród wielu ale w pewien sposób określają światopogląd okresu, to jak bardzo tęskniono do inności, wyróżniania się w momencie gdy wszystko chciano zrównać.
,,Księżyc z peweksu" to interesująca pozycja dla wszystkich, którzy chcą dowiedzieć się trochę więcej o tym okresie. Młodsze pokolenie znajdzie w niej obraz tego jak było, starsze - może przywołać wspomnienia. Może styl tekstu nie jest specjalnie udany, dużo lepsza byłaby tutaj lekka gawęda, bardziej urozmaicona anegdotami niż styl naukowego referatu ale i tak można wyciągnąć z niej dużo ciekawych faktów. Polecam.
Na zajęciach z angielskiego, na które uczęszczałam, lektor stwierdził, że polskim słowem, którego nie da się wytłumaczyć cudzoziemcowi jest ,,skombinować". Bo co to znaczy? Pożyczyć? Ukraść? Wziąć? Znaleźć? Mieć? Kupić? Niby wszystko po trochu ale nie do końca. Dla Polaka oczywistym jest, że czasem coś trzeba skombinować. Nikt nie pyta dokładnie skąd i jak, ważne by było. I...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-28
Drugi tom sagi nowozelandzkiej w niczym nie ustępuje pierwszemu. W ,,Pieśni Maorysów" ponownie wracamy na jeszcze nie całkiem ucywilizowane tereny Nowej Zelandii końca XIX wieku gdzie mieszają się wpływy kultur maoryskiej i europejskiej. Kolejne kobiety staną się bohaterkami pasjonującej opowieści.
Tym razem historia skupia się na wnuczkach osadniczek z pierwszego tomu: Lainie i Kurze. Pierwsza jest delikatna i bardzo wrażliwa, druga ma w sobie krew maoryską i europejską. Obie zakochają się, poznają czym jest bolesne rozczarowanie oraz będę musiały podjąć radykalne decyzje by zawalczyć o swoje dobro oraz możliwość kierowania własnym życiem. Obie przekonają się, że o marzenia trzeba walczyć a pierwsze wrażenie bywa mylące. Mimo, że dziewczęta ogromnie różnią się między sobą, ich koleje losu są w podobne. Pozwala to im dorosnąć, dojrzeć i zrozumieć co naprawdę liczy się w życiu.
Z owczej farmy i wioski Maorysów tym razem akcja przenosi się do górniczych miasteczek. W tle opowieści, można obserwować rozwój tych osad i lepiej poznać problemy jakie nimi targały. Autorka świetnie kreśli obraz problemów: osamotnienia, słabego wyszkolenia górników, chciwości, głupoty właścicieli oraz ich niechęci do nowości, które mogłyby ułatwić pracę. Wyraźnie przedstawiony jest też obraz kobiet, które pozbawione opieki męża czy ojca zmuszone są do wybrania tylko jednej ścieżki zawodowej - prostytucji. Autorka próbuje delikatnie zmieniać ten pesymistyczny obraz umieszczając w tym środowisku bohaterki i dając im ważne role do odegrania.
,,Pieśń Maorysów" jest czytadłem ale pasjonującym i wciągającym, kipiącym od emocji i wzruszającym. Czasem przeraża, czasem fascynuje, budzi niedowierzanie i lęk ale też wywołuje uśmiech na twarzy. Oburzamy się postępowaniem niektórych bohaterów by za chwilę wytrwale trzymać kciuki za innych. Czasem jest przewidywalnie by za chwilę zaskoczyć. Wszystko to sprawia, że trudno się oderwać i z niecierpliwością czeka się na kolejną część. Chyba jedyny minus to kreacja mężczyzn - w poprzednim tomie był James a tutaj chyba najbardziej wyrazisty był Tim, choć autorka nie obeszła się z nim łagodnie. Brakowało mi bohatera, który byłby skałą, drogowskazem - takiego stereotypowego herosa. Ale może przez ten zabieg lepiej widać siłę kobiet.
Drugi tom sagi nowozelandzkiej w niczym nie ustępuje pierwszemu. W ,,Pieśni Maorysów" ponownie wracamy na jeszcze nie całkiem ucywilizowane tereny Nowej Zelandii końca XIX wieku gdzie mieszają się wpływy kultur maoryskiej i europejskiej. Kolejne kobiety staną się bohaterkami pasjonującej opowieści.
Tym razem historia skupia się na wnuczkach osadniczek z pierwszego tomu:...
2017-12-21
Po raz pierwszy sięgam po Jakuba Małeckiego i od razu trafiam na coś co przykuwa uwagę. Pozornie prosta, wręcz banalna historia osieroconego chłopca i jego zdziwaczałej babki. Każde z nich ma swój świat, tak bardzo osobny ale splatający się z innymi w wielu miejscach. Gorzkie wspomnienia splatają się w nim z trudną ale tak bardzo zwykłą codziennością. Nie ma tutaj na miejsca na wielkie słowa ale one same, bardzo naturalnie wchodzą. Zwyczajność nabiera mocniejszego, bardziej wyraźnego wydźwięku. Wszystko jest tak bardzo znane, że może dotknąć i oddziaływać na każdego.
Małecki nie bawi się w górnolotne metafory czy bogate obrazy. Pokazuje życie takie jakie jest: przelotnym mgnieniem, ciągiem błahych zdarzeń, z których pamiętamy tylko kilka, rdzą. I nie ważne czy coś wydarzyło się siedemdziesiąt lat temu czy dziesięć. Wszystko nabiera właściwego znaczenia gdy spojrzeć na to pod odpowiednim kątem i właściwie zrozumieć. Wszystko ma swój cel.
,,Rdza" to także opowieść o przyjaźni - początkowo dziecięcej, prostej potem nastoletniej skomplikowanej by na koniec okazać się męską, prawdziwą. To opowieść o dojrzewaniu, odkrywaniu i zrozumieniu samego siebie, wychodzeniu poza siebie oraz poszukiwaniu. To opowieść, w której każdy znajdzie tyle kontekstów i wątków ile chce. Ta historia żyje tak jej bohaterowie: prości, zwyczajni, szarzy, jedni z wielu ale mocno zakotwiczeni w ich własnych rzeczywistościach, przez co bardzo wiarygodni.
Po raz pierwszy sięgam po Jakuba Małeckiego i od razu trafiam na coś co przykuwa uwagę. Pozornie prosta, wręcz banalna historia osieroconego chłopca i jego zdziwaczałej babki. Każde z nich ma swój świat, tak bardzo osobny ale splatający się z innymi w wielu miejscach. Gorzkie wspomnienia splatają się w nim z trudną ale tak bardzo zwykłą codziennością. Nie ma tutaj na...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-19
Czwarty raz przyszło mi mierzyć się z tym co czai się po kątach. Gdy już wydawało się, że w życiu Heaven i Logana zapanował spokój. Wreszcie mogą cieszyć się swoją rodziną, jednak licho nie śpi. Okazuje się, że wszystko co dobre ma swój termin ważności - rodzinne szczęście burzy wypadek samochodowy, w którym giną Heaven i Logan. Ich nastoletnia córka Annie zostaje ciężko ranna i trafia pod opiekę Tony'ego Tarlettona.
Annie nic nie o tym co wcześniej spotkało jej matkę, babkę i prababkę. Z młodzieńczą naiwnością podchodzi do nanowoodzyskanego dziadka. Niestety, boleśnie przekona się co znany zbytnia ufność. Po raz kolejny dojdzie do głosu szaleństwo jakie czai się w Farthy. Annie będzie musiała zmierzyć się z okrucieństwem, szaleństwem i odcięciem od świata zewnętrznego. Wydaje się, że cykl zatoczył koło i ponownie muszą wydarzyć się tragedie jakie były udziałem jej przodkiń. Annie, ma jednak coś czego były pozbawione Leigh i Heaven - przyjaciół i rodzinę. Ale zło postępuje szybciej - czy obrończy dziewczyny zdążą na czas?
,,Bramy raju" powtarzają wiele z wcześniejszych schematów. Znów jest mocno uwypuklona mroczna strona psychiki, to przede wszystkim z nią musi się zmierzyć sierota, pokonać własne lęki, przebić się przez mury niedopowiedzeń i tajemnic by rozerwać krępujące ją łańcuchy. Autorka ponownie sięgnęła także po schemat zakazanej miłości, która musi pokonać przeszkody by się zrealizować. Jest to jednak część bardziej skondensowana, bardziej naładowana wydarzeniami i mocniej przesiąknięta mrocznym, dusznym klimatem strasznego domu. Wręcz czuje się, że musi się coś wydarzyć, co przełamie schemat - przyznam, że liczyłam na spektakularny efekt w finale.
,,Bramy raju" są lepsze od trzeciego tomu. Szybciej się czytało, mniej irytowali bohaterowie a nawet powtarzalność fabuły nabrała jakiegoś sensu. Cieszę się jednak, że powoli zmierzam do finału opowieści o rodzinie Casteel.
Czwarty raz przyszło mi mierzyć się z tym co czai się po kątach. Gdy już wydawało się, że w życiu Heaven i Logana zapanował spokój. Wreszcie mogą cieszyć się swoją rodziną, jednak licho nie śpi. Okazuje się, że wszystko co dobre ma swój termin ważności - rodzinne szczęście burzy wypadek samochodowy, w którym giną Heaven i Logan. Ich nastoletnia córka Annie zostaje ciężko...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-14
Na słowo ,,Kanada" mam chyba same pozytywne skojarzenia: w końcu to Ania z Zielonego Wzgórza, hokej, lasy, spokój i ... Ryan Gosling. I chyba większość ludzi, tak jak ja, nie zbyt wiele wie o tym kraju ale go lubi i budzi on w nich same pozytywne skojarzenia a gdyby przyszło emigrować nie mieli nic przeciwko. Ten hiperpozytywny PR jest wręcz zaskakujący. Bo przecież nie może być tak, że wszyscy lubimy Kanadę.
Autorka, Katarzyna Wężyk postanowiła na własne oczy zweryfikować ten idealny obraz. Bo przecież nie może istnieć kraj z młodym, przystojnym premierem, który zawsze mówi to co wszyscy chcą usłyszeć, który promuje wielokulturowość, wspiera prawa kobiet; kraj, który z otwartymi ramionami przyjmuje imigrantów; kraj gdzie wszyscy są mili, życzliwi i chętni do pomocy. Tak jak w przypadku budynku, który zachwyca z oddali a gdy podejdzie się bliżej zauważa się odpadający tynk, tak samo Kanada pod idealnym zewnętrznym wizerunkiem skrywa wiele trudnych i do końca nie załatwionych kwestii: trudna i bolesna interakcja z Pierwszymi Narodami (czyli rdzennymi mieszkańcami Kanady), budzące wątpliwości działania wokół eksploatacji piastów bitumicznych, zawoalowany rasizm, problemy ekonomiczne. To zaledwie liźnięcie skomplikowanych i trudnych relacji jakie targają tym krajem. Autorka ledwie wspomniała o wielu zagadnieniach próbując kreślić opowieść o przeszłości ale i współczesności. O dumie ale i problemach. O poczuciu wspólnoty ale i o osamotnieniu. O różnorodności, inności, wyjątkowości. Bo Kanada to nie jest jedno państwo, które łatwo da się określić - to cały wór historii, doświadczeń, przeżyć, z którego wyciągnięto i zaprezentowano tylko kilka.
Reportaż ,,Kanada. Ulubiony kraj świata" pozwolił zobaczyć inny, bardziej skomplikowany i bardziej różnorodny obraz tego ogromnego kraju. Obraz, w którym dobre rzeczy wymieszane są ze złymi. Sprawił, że Kanada nabrała realnych cech i pozbawiono ją trochę otoczki raju. Jednak jest to tylko powierzchowny szkic, który wymaga pogłębienia i doprecyzowania. Cóż, może kiedyś sama osobiście zobaczę i przeżyję to o czym autorka tak ciekawie opowiada.
Na słowo ,,Kanada" mam chyba same pozytywne skojarzenia: w końcu to Ania z Zielonego Wzgórza, hokej, lasy, spokój i ... Ryan Gosling. I chyba większość ludzi, tak jak ja, nie zbyt wiele wie o tym kraju ale go lubi i budzi on w nich same pozytywne skojarzenia a gdyby przyszło emigrować nie mieli nic przeciwko. Ten hiperpozytywny PR jest wręcz zaskakujący. Bo przecież nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-30
Podobno to najlepsza powieść Kinga, podobno to jego najstraszniejszy horror... Podobno można nabawić się traumy a strach przed klaunami zostanie na zawsze... podobno...
Wszystko zaczęło się w 1958 by znów powrócić w 1985. Ukryte zło w małym miasteczku Derry, gdzieś w stanie Maine ponownie dochodzi do głosu. Zaczynają ginąć dzieci, dzieją się dziwne rzeczy, w mieście zaczyna panować strach. Jedynymi, którzy zdają sobie sprawę co naprawdę się dzieje jest siódemka obecnie dorosłych, która kiedyś, jako dzieci już raz stawili czoła swoim lękom. Od nowa będę musieli przejść tę samą drogę, przypominając sobie to co działo się wtedy a teraz znów się obudziło.
Misternie skonstruowana intryga przeplata przeszłość z współczesnością, równocześnie wydobywając na wierzch wszystkie tkwiące w bohaterach lęki, niepewności i obawy. Realne zagrożenie miesza się z czymś nieuchwytnym, wywodzącym się z najstraszniejszych, najbardziej niedorzecznych koszmarów. Mimo to nie ma między nimi zgrzytów, wszystko miesza się w przerażającą, budzącą lęk i niepewność historię, która u największych twardzieli wywołuje gęsią skórkę. King miesza grozę, z głęboką analizą psychologiczną, wywołuje nerwowy chichot i mimo, wszystko przypomina dobre czasy dzieciństwa. Dzięki temu sprawia, że dorosły strach jest gorszy, straszniejszy, bardziej realny bo już wiadomo co można stracić i ile trzeba poświęcić. Pojawia się kalkulacja, zastanowienie, próba przygotowania planu tak gdzie kiedyś był instynkt, odwaga i przyjaźń.
Doceniam kunszt i rozmach z jakim została opowiedziana ta historia, pełna zwrotów akcji, niepewności, budząca uśpiony lęk ale i wywołująca uśmiech. Tak pełna sprzecznych emocji, raz groteskowa i paranoidalna by za chwilę stać się nostalgiczną i pełną dawno odeszłych wspomnień, raz straszna, raz czuła. Wszystko w niej się miesza, wszystko zmienia. Nic nie jest pewne ale i nie wszystko jest rzeczywiste. Dobrze tutaj jednak widać to co leży u podstaw popularności i siły Kinga - po prostu (wybaczcie!) cholernie dobrze to opowiedział, tak rozkładając akcenty, że wierzymy mu, przynajmniej póki nie przewrócimy ostatniej strony.
Podobno to najlepsza powieść Kinga, podobno to jego najstraszniejszy horror... Podobno można nabawić się traumy a strach przed klaunami zostanie na zawsze... podobno...
Wszystko zaczęło się w 1958 by znów powrócić w 1985. Ukryte zło w małym miasteczku Derry, gdzieś w stanie Maine ponownie dochodzi do głosu. Zaczynają ginąć dzieci, dzieją się dziwne rzeczy, w mieście...
2017-11-23
,,Latarnik" to już moje siódme spotkanie z mieszkańcami Fjällbacki. Spokój tego nadmorskiego miasteczka po raz kolejny zostanie zburzony przez tajemnicze morderstwo. Tym razem ginie jeden z cenionych mieszkańców, który po latach nieobecności wrócił do miasteczka. Jego śmierć jest nieoczekiwana ale im bardziej Patrick i cała reszta policjantów wgłębia się w jego przeszłość tym więcej znaków zapytania w niej znajdują.
Jak zwykle Läcknerg prowadzi akcję dwutorowo oprócz współczesnych wydarzeń w retrospekcjach pojawia się przeszłość. Tym razem cofamy się aż do 1871 by poznać burzliwą i skomplikowaną historię rodziny latarnika na Wyspie Duchów. Autorka bardzo mocno skupia się na emocjach i warstwie psychologicznej. Buduje w ten sposób mroczny, duszny klimat, pełen niedopowiedzeń i majaków, który zdaje się mieć też ogromny wpływ na współczesność.
Oczywiście nie byłoby opowieści o Fjällbace bez tła obyczajowego. Tym razem schodzi ono na dalszy plan ustępując miejsca śledztwu. Erica skoncentrowała się na bliźniakach i pomocy dochodzącej do siebie po wypadku siostrze, na szczęście nie miesza się bardzo do pracy policji, pozostawiając to Patrikowi. A on i przyjaciele działają bardzo sprawnie - szybko łapią najważniejsze tropy chociaż i tym razem nie uda im się uniknąć błędów czy ślepych uliczek. Niestety, pewne ich działania wywołają tragiczne konsekwencje co odwlecze w czasie ostateczne rozwiązanie sprawy.
Saga Camilli Läckberg to pewniak jeślii szuka się czegoś co gwarantuje delikatny dreszczyk emocji, zmusi do wysiłku szare komórki by odgarnąć sprawcę (ja wymyśliłam bardzo szybko) a przy okazji zapewnia odpowiednią dawkę relaksu i humoru. Wszystko tutaj jest w wersji light bo nawet przemycane w tle ważne tematy społeczne są podane w wersji bardzo przystępnej i nie burzącej harmonii świata. Jak zawsze czyta się to szybko, łatwo i przyjemnie.
,,Latarnik" to już moje siódme spotkanie z mieszkańcami Fjällbacki. Spokój tego nadmorskiego miasteczka po raz kolejny zostanie zburzony przez tajemnicze morderstwo. Tym razem ginie jeden z cenionych mieszkańców, który po latach nieobecności wrócił do miasteczka. Jego śmierć jest nieoczekiwana ale im bardziej Patrick i cała reszta policjantów wgłębia się w jego przeszłość...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-22
,,Ścieżka Gniewomira" to opowieść, która rozpoczyna się w 1050 roku. Wtedy to tytułowy bohater, sędziwy już człowiek, postanawia się rozliczyć z przeszłością i zdecydował się opowiedzieć a także spisać swoje koleje losu. Gniewomir urodził się jako Oli w jednej z skandynawskich wiosek. Jego życie od początku obfitowało w wiele niezwykłych zdarzeń a kaprysy losu rzucały go zarówno po Skandynawii jak i po kraju Słowian. W szybkim czasie z młodzieńca musiał stać się mężczyzną a nawet jarlem odpowiedzialnym za życie innych. Los również sprawił, że dane mu było spotkać ważne postaci - zarówno króla norweskiego, duńskiego jak i służyć pod polskim księciem Bolesławem. Widział na własne oczy, najbardziej znaczące wydarzenie tego okresu Zjazd Gnieźnieński.
,,Ścieżka Gniewomira" to ciekawa opowieść, w której autor przeplata wątki skandynawskie i słowiańskie. Tworzy bohatera, który wiele doświadczył i którego odwaga, spryt i rozsądek pchały ku przygodzie. Zawsze znajduje się tam gdzie wiele się dzieje a przez to może sporo pokazać czytelnikowi. Szkoda tylko, że autor bardzo powierzchownie przechodzi nad poszczególnymi zdarzeniami, słabo się w nie wgłębiając. Kolejne epizody następują szybko jeden za drugim, sprawiając że czasem brakuje miejsca by lepiej przedstawić realia historyczne czy tło społeczne. Rozczarował mnie zresztą opis zjazdu gnieźnieńskiego - prawie nie wykracza on poza fakty znane z podręcznika do historii dla szkoły podstawowej czy gimnazjum co trochę dziwi bo autor w posłowiu podaje szeroką bibliografię.
Chyba nie jestem docelowym odbiorcą powieści. Ja w powieściach historycznych szukam jak najwięcej detali i szeroko odmalowanych realiów społeczno-obyczajowych. Chcę poczuć, posmakować, zrozumieć. ,,Ścieżka Gniewomira" mimo, że ciekawa to raczej nie pozycja dla mnie. Zdecydowanie nadawałaby się dla młodszych czytelników, takich którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z powieściami historycznymi.Szybkie tempo, niezwykłe zwroty akcji, delikatnie i w nienachalny sposób przemycana wiedza historyczna a oprócz tego walki, wyprawy i wikingowie - to wręcz idealna mieszanka, dla czytelników w wieku 13-16 lat. Sama takimi ekscytowałam się gdy byłam w tym wieku, podobnie jak moi bracia. Powieść Piotra Skupnika mogłaby zacząć całkiem niezły wikingowski cykl opowieści dla młodych czytelników bo wydaje mi się, że z tego tematu można jeszcze wiele wyciągnąć.
,,Ścieżka Gniewomira" to opowieść, która rozpoczyna się w 1050 roku. Wtedy to tytułowy bohater, sędziwy już człowiek, postanawia się rozliczyć z przeszłością i zdecydował się opowiedzieć a także spisać swoje koleje losu. Gniewomir urodził się jako Oli w jednej z skandynawskich wiosek. Jego życie od początku obfitowało w wiele niezwykłych zdarzeń a kaprysy losu rzucały go...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-21
Pamiętam jaki skandal i medialną sensacje wywołała dziesięć lat temu tak książka, owoc pracy badawczej w archiwach IPN księdza Zaleskiego. Autor był oskarżany, obrażany bo wyciągnął na światło dzienne to o czym wielu chciałby zapomnieć. Głośno i bardzo rzeczowo przypomniał minioną epokę oraz pokazał, że nawet środowisko kościelne nie ustrzegło się inwigilacji ze strony SB. Wśród kapłanów praktycznie na każdym szczeblu hierarchii byli tajni współpracownicy, których zadaniem było zbieranie i przekazywanie zdobytych informacji SB. Jedni oparli się naciskom, byli tacy co udawali, tacy do myśleli, że uda im się lawirować gdzieś pomiędzy a także, co najbardziej tragiczne, tacy, którzy świadomie i w zamian za konkretne korzyści czy to pieniężne czy rzeczone czy dla pozycji, podjęli się zadania donoszenia na współ księży.
Nie chcę tutaj oceniać postaw, kolejnych przywoływanych postaci. To temat do osobistej refleksji, namysłu, oceny. Autor, także stara się unikać jednoznacznej oceny, raczej skupia się na przywołaniu obiektywnych faktów i wyciągnięciu jak najwięcej z archiwalnych dokumentów. Nie chce być katem ale kimś, kto zabiera głos by wreszcie mówić o tej trudnej prawdzie. Nad każdym przypadkiem pochyla się indywidualnie by pokazać dobre i złe strony. Znaleźć choć cień przeciwwagi do pojawiających się oskarżeń. Nie chce aby ta bolesna prawda została zamieciona pod dywan i zapomniana, wręcz przeciwnie: chce by mówić o niej głośno, pozwolić jej wybrzmieć by mogła zostać rozliczona, zrozumiana i w pełni wynagrodzona pokrzywdzonym. Nie chce aby, tak jak dotychczas iść po linii najmniejszego oporu, ale spróbować się zmierzyć z tym co trudne i bolesne.
Rzeczą, która najbardziej mnie zaskoczyła w trakcie lektury nie są nazwiska TW, bo te w ciągu ostatnich dziesięciu lat zostały wystarczająco przemaglowane a nawet doszły do nich kolejne, ale sam aparat inwigilacyjny SB. Obecnie żyjemy w czasach social mediów, gdzie nie trzeba wychodzić z domu by praktycznie wiedzieć wszystko o wszystkich. Sami upubliczniamy mnóstwo informacji o sobie i swoich bliskich. Robimy to nieświadomie i nieustannie. W okresie Polski Ludowej gromadzenie wrażliwych danych o ludziach było procesem trudnym i wymagającym zaangażowania całych grup ludzi. Tym bardziej budzi podziw ale i grozę to jak skonstruowana była siatka agenturalna obejmująca różne typu osób dostarczających informacji. Na dodatek wszystko to było skatalogowane, usystematyzowane i czekało na okazję do wykorzystania w każdym momencie a na dodatek utrzymane było w pełnej konspiracji.
,,Księża wobec bezpieki" to ważna pozycja pokazujące pewien wycinek trudnej historii PRL. Radzę jednak podejść do niej na chłodno, skupić się na faktach, spróbować je rozważyć, zrozumieć, odnieść do realiów epoki a nie doszukiwać się taniej sensacji. Nasza polska historia skrywa wiele mrocznych kart ale mam nadzieję, że będziemy umieli do nich podejść z rozsądkiem i mądrością.
Pamiętam jaki skandal i medialną sensacje wywołała dziesięć lat temu tak książka, owoc pracy badawczej w archiwach IPN księdza Zaleskiego. Autor był oskarżany, obrażany bo wyciągnął na światło dzienne to o czym wielu chciałby zapomnieć. Głośno i bardzo rzeczowo przypomniał minioną epokę oraz pokazał, że nawet środowisko kościelne nie ustrzegło się inwigilacji ze strony SB....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-17
Ostatnio ciężko mi szło mieszenie się z twórczością Remigiusza Mroza. Już nie wiedziałam, czy to ja jestem bardziej krytyczna i bardziej kręcę nosem czy może to każda kolejna książka jest słabsza od poprzedniej. Na szczęście ,,Inwigilacja" to zwrot w dobrym kierunku.
Po raz kolejny Mróz sięgnął to gorący temat - tym razem imigranci, terroryzm i domniemane działania służb bezpieczeństwa - by skonfrontować z nim swoich czołowych prawników, Chyłkę i Zordona. Po wszystkich wcześniejszych perturbacjach wydaje się, że ich relacje przyjęły pewne znamiona normalności. Chyłka zaczyna wychodzić na prostą a Zordon zaczyna pokazywać trochę więcej charakteru. A sama sprawa - ciekawa, intrygująca, budząca sporo wątpliwości i oczywiście niejednoznaczna. Do końca nie wiemy czy prawnicy stoją po dobrej stronie barykady czy może zakopali się w największe bagno jakie tylko mogli znaleźć. I chociaż już dosyć wcześnie miałam podejrzenia, że to może się tak skończyć jak się skończyło, w najmniejszym stopniu nie zniszczyło mi to zabawy. Z ogromną przyjemnością obserwowałam świetne słowne potyczki między bohaterami, na sali sądowej także było gorąco i chociaż wyjątkowo nikt w tej części nie wylądował w szpitalu, nie znaczy, że było nudno.
Seria weszła na dobre tory i mam nadzieję, że na takich pozostanie. O ile w innych powieściach Mroza widać, że szuka swojego miejsca i stylu tutaj już ma i czuje się w nim całkiem nieźle. Da się odczuć lekkość stylu, zabawę językiem, umiejętne mieszanie tematów ważnych, skomplikowanych z humorem, proste i rzeczowe tłumaczenie nawet najbardziej skomplikowanej prawniczej terminologii. Tworzy to właściwy klimat dla czytelnika, który oprócz rozrywki znajduje tam dyskretnie przemycane ważne społeczne tematy.
p.s. Chyłka nie jest jedyną, która czytała ,,Ojca Chrzestnego" a nie widziała filmu. Ja też :)
Ostatnio ciężko mi szło mieszenie się z twórczością Remigiusza Mroza. Już nie wiedziałam, czy to ja jestem bardziej krytyczna i bardziej kręcę nosem czy może to każda kolejna książka jest słabsza od poprzedniej. Na szczęście ,,Inwigilacja" to zwrot w dobrym kierunku.
Po raz kolejny Mróz sięgnął to gorący temat - tym razem imigranci, terroryzm i domniemane działania służb...
2017-11-16
,,Beauty and the Blacksmith" to uzupełnienie popularnego cyklu o damach spędzających czas w nadmorskiej miejscowości Spindle Cove. Bohaterką, która nie doczekała się pełnoprawnej książki, a tylko rozszerzone, niepublikowane w Polsce, opowiadanie jest najstarsza z sióstr Highwood - Diana. Ta, która despotyczna mama wybrała na przyszłą małżonkę księcia wybrała wioskowego kowala - Aarona Dawesa. Nim jednak będzie dane im stanąć na ślubnym kobiercu, najpierw muszą zmierzyć się z własnymi obawami, przydrożnym rabusiem oraz tajemniczym złodziejem, o bycie którym pierwotnie zostanie oskarżona ... Diana.
Z racji ograniczonej objętości, akcja toczy się wręcz błyskawicznie. Od momentu gdy bohaterowie uświadamiają sobie, że za ukradkowymi spojrzeniami obojga kryje się to samo do finalnego ,,Tak" mija bardzo niewiele czasu. Jest to jednak czas obfity w wiele zdarzeń, coraz bardziej zbliżający Dianę i Aarona do siebie. Nie brakuje też tak typowego dla cyklu humoru. Widać go wszędzie: w wyrazistych kreacjach bohaterów drugoplanowych, kompozycji zdarzeń a przede wszystkim w ujawnionym złodzieju. Tessa Dare tutaj niepotrzebnie nie przeciąga zdarzeń, przewidywalne i typowe dla tego gatunku są jednak wprawione w idealne tempo oraz ciekawie skonstruowane.
,,Beauty and the Blacksmith" to opowieść, której tak bardzo nie mogłam się doczekać, że zdecydowałam się czytać ją po angielsku. Początkowe obawy, czy poradzę sobie z tym językiem szybko się rozwiały. Dare używa na tyle prostego słownictwa i niezbyt skomplikowanych konstrukcji, że ktoś tak jak ja będący na poziomie średnio zaawansowanym będzie w stanie bez większych problemów z pomocą słownika poradzić sobie z tekstem. Dodatkowo ciekawa i pełna akcji intryga sprawia, że chce się wysilić by lepiej zrozumieć tekst i później mieć z tego ogromną satysfakcję.
Chyba już na dobre opuszczam Spindle Cove. Smutno mi opuszczać te szalone, ekscentryczne ale urocze młode damy. W prawdzie zostało jeszcze kilka tomów połówkowych więc może kiedyś w przypływie chęci by ćwiczyć angielski po nie sięgnę.
,,Beauty and the Blacksmith" to uzupełnienie popularnego cyklu o damach spędzających czas w nadmorskiej miejscowości Spindle Cove. Bohaterką, która nie doczekała się pełnoprawnej książki, a tylko rozszerzone, niepublikowane w Polsce, opowiadanie jest najstarsza z sióstr Highwood - Diana. Ta, która despotyczna mama wybrała na przyszłą małżonkę księcia wybrała wioskowego...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-14
Z reportażami Dariusza Rosiaka spotkałam się niedawno gdy czytałam o bliskowschodnich chrześcijanach. Tym razem wraz z dziennikarzem wędrujemy przez Afrykę. ,,Żar. Oddech Afryki" to zbiór trzynastu reportaży, z których każdy skupia się na innym państwie afrykańskim.
Rosiak już wcześniej przekonał mnie do siebie i udowodnił, że jest dobrym obserwatorem oraz rozmówcą. Umiejętnie miesza dane historyczne, polityczne i społeczne, próbując w jak najbardziej przystępnej formie pokazać całość zjawisk. Także tutaj wychodzi od upadku kolonializmu afrykańskiego a potem już pokazuje ludzi na tle zjawisk społeczno-politycznych. Chce dotrzeć do różnych środowisk: zwykłych ludzi, polityków, przedstawicieli organizacji pomocowych, misjonarzy by móc zaprezentować różne oblicza Czarnego Lądu. Nie jest jego zamiarem koncentrowanie się na biedzi czy budowanie wrażenia ,,wyrzutu sumienia" bo Zachód ma a Afryka nie. Wręcz przeciwnie, chce pokazać zmiany: zarówno te dobre jak i złe, podkreślić dumę Afrykanów, ich różnorodność. Nie da się jednak mówić o Czarnym Lądzie w oderwaniu od problemów, więc i one są obecna: AIDS, korupcja, nieudolność władzy, problemy etniczne i religijne, bieda. Wszystko to tworzy różnorodną i fascynującą mieszankę pełną sprzecznych emocji i myśli. Jest współczucie i podziw, gniew i radość, fascynacja i niedowierzanie, ból i nadzieja, śmierć i życie.
Reportaż Rosiaka to kolejny głos apelujący aby przestać traktować Afrykę jako kontynent gorszy. Sami jego mieszkańcy zaczynają mieć dość nieustannego współczucia i traktowania ich jako idealnego środka, żeby poprawić swoje ego poprzez pomoc humanitarną. Tak, jest to ląd pełen problemów ale także taki, który w końcu chce wziąć swój los w swoje ręce i pokazać, że da radę. Kolejne państwa coraz głośniej tym mówią i same powoli zaczynają radzić sobie z własnymi kłopotami. ,,Żar.Oddech Afryki" ma za zadanie choć trochę zmienić wizerunek Afryki, rzetelnie, z prawdziwym dziennikarskim zacięciem pokazując jak najszerszy obraz, skupiając się na ludziach.
Z reportażami Dariusza Rosiaka spotkałam się niedawno gdy czytałam o bliskowschodnich chrześcijanach. Tym razem wraz z dziennikarzem wędrujemy przez Afrykę. ,,Żar. Oddech Afryki" to zbiór trzynastu reportaży, z których każdy skupia się na innym państwie afrykańskim.
Rosiak już wcześniej przekonał mnie do siebie i udowodnił, że jest dobrym obserwatorem oraz rozmówcą....
2017-11-05
Chyba najlepszy w tej powieści jest klimat: mroczny, ciężki, bardzo złożony, wręcz utkany z milionów maleńkich drobiazgów chociaż paradoksalnie naiwny i baśniowy. Bo fabuła wypada słabiej. Historia detektywa, który jak naiwne dziecko we mgle miota się i goni za dawno utraconymi duchami raz wciąga, po to by za chwilę zirytować swoją naiwnością i wręcz głupio dziecięcą wiarą. Ale może właśnie to było zamysłem twórcy. Stworzyć brutalne połączenie kontrastów: naiwności i okrucieństwa, głupoty i wiary, marzeń i bestialska, miłości i kłamstwa.
Bohater długie lata żyje w swojej własnej bańce. Nadal wierzy w lepszy świat, widzi przez okulary pewności, że zdoła dotrzeć do prawdy, z pomocą lupy zobaczy detale i odnajdzie rozwiązanie. Rzeczywistość jest jednak inna: musi spojrzeć szerzej, podnieść wzrok ponad lupę by zobaczyć, że świat bardzo szybko się zmienia. Po kilkudziesięciu latach nie ma szans wrócić do punktu zero. Każdy jest inny, oddarty ze złudzeń, pozbawiony ideałów i w końcu też bohater musi to dostrzec i przestać być dzieckiem. Czas stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością.
,,Kiedy byliśmy sierotami" to specyficzna, nastrojowa opowieść. Banalna ale jednocześnie skomplikowana. Prosta ale jeśli ktoś chce i wnikliwie szuka znajdzie w niej coś więcej. Naiwna, niczym spojrzenia dziecka i pozbawiona właściwego rozwiązania. Ale czyż życie je ma?
Chyba najlepszy w tej powieści jest klimat: mroczny, ciężki, bardzo złożony, wręcz utkany z milionów maleńkich drobiazgów chociaż paradoksalnie naiwny i baśniowy. Bo fabuła wypada słabiej. Historia detektywa, który jak naiwne dziecko we mgle miota się i goni za dawno utraconymi duchami raz wciąga, po to by za chwilę zirytować swoją naiwnością i wręcz głupio dziecięcą wiarą....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-04
,,Moja historia czytania" Alberto Manguela powinna stać się dla każdego bibliofila pozycją obowiązkową. Sama zetknęłam się z nią po raz pierwszy prawie dekadę temu, na pierwszym roku studiów bibliotekoznawczych, kiedy to na przedmiocie ,,Historia książki" byliśmy zobligowani do przeczytania fragmentów. Jednak dopiero teraz udało mi się zapoznać z całością tekstu.
Alberto Manguel pisze o swojej prywatnej nauce czytania tzn. swoich prywatnych doświadczeniach lektury jako całości zjawiska. Nie jest to tylko opowieść o przeczytanych książkach ale szerzej o sposobie w jakim czytał (głośno czy po cichu), miejscach odpowiednich do lektury, potrzebnych ,,narzędziach" (np. okularach), o gromadzeniu tomów. Wszystko to przy okazji podnosi do historycznej perspektywy. Nagle okazuje się, że to większość z nas czyta po cichu i w łóżku nie jest taką oczywistością z perspektywy czasu. Początkowo jedyną właściwą metodą było głośne czytania a ktoś kto wpatrywał się w tekst i nie ruszał ustami budził zdziwienie. Tak samo było z czytaniem w sypialni - to miejsce długo nie oznaczało prywatności i ciszy odpowiedniej do lektury.
Manguel zabiera nas w niesamowitą podróż pełną niuansów i zaskoczeń. Mówi o pisarzach, autorach, spotkaniach autorskich, kradzieżach. Pokazuje jak mimo wszystko podobną grupą są czytelnicy, stanowiący wspólnotę podobnych zachowań czy przekonań. To świetny i bardzo przystępnie napisany przewodnik po historii książki od starożytności i współczesności, skupiający się na zaledwie kilku ważnych wątkach oraz wcale nie wyczerpujący całości zagadnienie. Pokazujący jak bogaty jest nasz ,,książkowy" styl życia a wiele zjawisk jak długą ma historię.
,,Moja historia czytania" Alberto Manguela powinna stać się dla każdego bibliofila pozycją obowiązkową. Sama zetknęłam się z nią po raz pierwszy prawie dekadę temu, na pierwszym roku studiów bibliotekoznawczych, kiedy to na przedmiocie ,,Historia książki" byliśmy zobligowani do przeczytania fragmentów. Jednak dopiero teraz udało mi się zapoznać z całością tekstu.
Alberto...
2017-11-03
Gdy pełna temperamentu córka admirała floty angielskiej spotka na swej drodze pirata jedno jest pewne - będzie gorąco. A gdy na dodatek ona w ramach zemsty chce go zabić, chyba nikt nie ma wątpliwości, że emocje sięgną zenitu.
,,Na falach uniesień" to idealny przykład jak z sukcesem można pomieszać powieść awanturniczą, romans z humorem i opowieścią o zemście. Autorka umieściła swoich bohaterów na pirackim statku, zapewniła im całą gamę przygód oraz obdarzyła temperamentem i tupetem. Oboje uparci, zdecydowani, żądni przygód oraz dążący do wyznaczonego celu bez oglądania się na konsekwencje. Czyta się to rewelacyjnie, na zmianę to bawią, to sprawiają, że z niecierpliwością przerzuca się strony. Niby tylko romans historyczny ale dopracowany i wciągający. Stanowi też finalną cześć trylogii zapoczątkowanej przez ,,Jak zostać księżną" o trzech braciach rozdzielonych w trakcie Rewolucji Francuskiej. Gdzieś umknęła mi środkowa część ale mam nadzieję, że jeszcze to nadrobię.
Gdy pełna temperamentu córka admirała floty angielskiej spotka na swej drodze pirata jedno jest pewne - będzie gorąco. A gdy na dodatek ona w ramach zemsty chce go zabić, chyba nikt nie ma wątpliwości, że emocje sięgną zenitu.
,,Na falach uniesień" to idealny przykład jak z sukcesem można pomieszać powieść awanturniczą, romans z humorem i opowieścią o zemście. Autorka...
2017-11-02
,,Wołyń. Bez litości" to powieść historyczna oparta na prawdziwych zdarzeniach jakie rozegrały się na Wołyniu w latach 1943-1944. Nie jest to jednak zapis zbrodni czy całości zdarzeń sensu stricte jakie miały miejsce w tym okresie. Autor koncentruje się na małym oddziale samoobrony partyzanckiej będącej częścią Armii Krajowej.
Oddział najpierw ,,Pary" potem ,,Czarta" za główny cel obrał walkę z upowcami. I głównie kolejne potyczki, obrona ludności oraz także odkrywanie kolejnych śladów zbrodni na ludności polskiej stanowi rzeczywistość młodych partyzantów. W tle przewijają się tematy związane z niemiecką okupacją oraz zaczynają się pojawiać ,,przebłyski" tego jak będzie wyglądał świat po wyzwoleniu Polski przez Armię Czerwoną. Autor z kronikarką starannością odnotowuje rzeczywistość partyzancką - nieustanną wędrówkę, problemy ze zdobywaniem broni ale i obozowe życie stara się możliwie jak lepiej odnotować. Zlewa się to w jeden ciąg walki, zmęczenia, okrucieństwa. Tylko rutynowe zadania jak poranna modlitwa czy ogromna dbałość o honor polskiego żołnierza pozwalają zachować iskry człowieczeństwa w tym brutalnym świecie. I chociaż autor nie buduje portretów psychologicznych bohaterom opis zachowań pozwala zauważyć jak bardzo zmieniło się ich postrzeganie walki, obrony czy wreszcie zabijania w miarę rozwoju akcji.
Powieść czyta się trudno. I nie wynika to wcale z nadmiaru okrucieństwa, które właściwie autor stara się dawkować. Fabuła jest drobiazgowa, pełna faktów, miejsc i pseudonimów, surowa i konkretna. Nie ułatwia to zadania czytelnikowi przyzwyczajonemu do szaleńczych pościgów czy nagłych zwrotów akcji. Tutaj niczym w wojsku trzeba skupić się na konkretach. To staranny zapis walki, próbujący odtworzyć dzieje oddziału partyzanckiego równocześnie przemycając dużo wiedzy historycznej i budujący obraz zdarzeń jakie rozegrały się na Wołyniu.
,,Wołyń. Bez litości" to powieść historyczna oparta na prawdziwych zdarzeniach jakie rozegrały się na Wołyniu w latach 1943-1944. Nie jest to jednak zapis zbrodni czy całości zdarzeń sensu stricte jakie miały miejsce w tym okresie. Autor koncentruje się na małym oddziale samoobrony partyzanckiej będącej częścią Armii Krajowej.
Oddział najpierw ,,Pary" potem ,,Czarta" za...
2017-10-30
Trzeci tom opowieści o rodzinie Szymczaków przypada na trudny przełom lat 50-tych i 60-tych XX wieku. Pozornie wydaje się, że w rodzinie zapanował spokój. Ciężko doświadczony przez los Bronek w końcu odnalazł swoje szczęście u boku ukochanej w Bogusi a i reszta rodziny w pełni osiedliła się już w Nowej Hucie. Nawet do Julii los się uśmiecha i pozwala jej pokonać trudne wspomnienia. Jednak licho nie śpi i nie pozwala o sobie zapomnieć. Okres ten dla mieszkańców Nowej Huty to walka o możliwość budowy kościoła. Początkowe nadzieje i plany zostają zniszczone przez partyjną politykę. Wydarzenia jakie rozegrają się na osiedlu Teatralnym po raz kolejny boleśnie naznaczą rodzinę. Wystawią na ciężką próbę ich wzajemną solidarność i jedność.
,,Drzewa szumiące nadzieją" zaczynają się bardzo optymistycznymi akcentami. Można mieć poczucie, że wreszcie nadszedł koniec na pasmo plag jakie dosięgają Szymczaków. Czuć powiewy wiosny a z nią radości, miłości i rodzącego się życia. Zresztą Szymczaki w pełni to wykorzystują - rodzina się powiększa o kolejne dzieci. Większość małżeństw boryka się z swoimi problemami. Pokazane są chyba najczęstsze bolączki z jakimi związki muszą się uporać: alkoholizm, zdrada, bierność, zazdrość, problemy mieszkaniowe. I o ile większość wątków poprowadzona jest bardzo rzetelnie w możliwie jak największym stopniu oddającym realizm okresu to nie można nie zauważyć, że dwa bardzo się wyróżniają: cukierkowo-romantyczny Julii i trochę absurdalny Andrzeja.
W tym tomie znów dosyć mocno zaznacza swoją obecność historia. Nowa Huta się rozrasta, nabiera kształtów zarówno fizycznych jak i światopoglądowych. Wielu mieszkańców deklaruje swój ateizm tak jak powieściowi Leszek i Kazimiera ale wielu jest też takich, który nadal pozostają wierni wierze i Kościołowi. Uparcie upominają się o swoją świątynię. To właśnie walka o nowohucki kościół stanie się osią tej części. Wszystkie najważniejsze momenty będzie można obserwować oczami Szymczaków, którzy znajdą się w centrum zdarzeń.
,,Drzewa szumiące nadzieją" nie ustępują poprzednim tomom. Wiele wątków znajduje tutaj swój koniec ale na ich miejscu pojawiają się nowe, nie mniej skomplikowane. Pozostaje tylko czekać na kolejny tom by znaleźć w nim odpowiedzi. Polecam!
Trzeci tom opowieści o rodzinie Szymczaków przypada na trudny przełom lat 50-tych i 60-tych XX wieku. Pozornie wydaje się, że w rodzinie zapanował spokój. Ciężko doświadczony przez los Bronek w końcu odnalazł swoje szczęście u boku ukochanej w Bogusi a i reszta rodziny w pełni osiedliła się już w Nowej Hucie. Nawet do Julii los się uśmiecha i pozwala jej pokonać trudne...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-28
Akcja ósmego tomu cyklu ,,Obca" wkracza powoli w swoją środkową fazę. Zawirowania dziejowe sprawiają, że Claire i Jamie znajdują się w samym centrum zdarzeń. Jamie, nie do końca z swojej woli zostaje mianowany generałem a Claire, jako wykwalifikowany lekarz będzie uparcie kroczyć u jego boku. Zanim jednak do tego dojdzie muszą zostać wyjaśnione pewne kwestie małżeńsko-rodzicielskie.
Dużo czasu zajęło mi dotarcie do ostatniej strony. I chyba wyjątkowo nie wynikało to z drobiazgowego stylu pisarstwa Diany Gabaldon. Bardziej spowodowane było to raz, że zawsze coś mi przeszkodziło a dwa nie chciałam się jeszcze rozstawać z bohaterami. W tym przypadku akcja to od pierwszych stron petarda. Sporo się wyjaśnia ale jeszcze więcej komplikuje. Paradoksalnie życie w XVIII wieku, na ogarniętym wojną kontynencie jest spokojniejsze niż to prowadzone współcześnie przez Briannę i Rogera. To ich dramatyczne okoliczności zmuszą do kolejnej podróży w czasie, która nie do końca przebiegnie tak jak powinna. Pojawią się nowi i starzy znajomi. Wierny czytelnik może w końcu być usatysfakcjonowany cały potencjał jaki skrywała fabuła został wykorzystany, przy okazji zostawiając wiele otwartych furtek dla kolejnego tomu.
,,Spisane własną krwią" to powrót do dobrego stylu i świetnej przygody. Gabaldon znalazła chyba złoty środek łączony jej pasję do szczegółów z budowaniem wciągającej, pełnej zwrotów akcji historii. Pełna dramatycznych momentów, chwil radości i wzruszenia, błysków chwały i różnych obliczy gniewu, zemsty, namiętności. Każdy z bohaterów jest postacią z krwi i kości, pełną sprzeczności, kłębiących się myśli i nie zawsze będącą w stanie kontrolować swoje odruchy. Jamie i Claire nadal są centrum i sercem wykreowanego świata ale coraz wyraźniej do głosu dochodzą inni, dzięki czemu opowieść tylko zyskuje.
Teraz gdy już zamknęłam i odłożyłam na półkę ósmy tom, pozostaje mi tylko uzbroić się w cierpliwość oczekując na tom dziewiąty.
Akcja ósmego tomu cyklu ,,Obca" wkracza powoli w swoją środkową fazę. Zawirowania dziejowe sprawiają, że Claire i Jamie znajdują się w samym centrum zdarzeń. Jamie, nie do końca z swojej woli zostaje mianowany generałem a Claire, jako wykwalifikowany lekarz będzie uparcie kroczyć u jego boku. Zanim jednak do tego dojdzie muszą zostać wyjaśnione pewne kwestie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-24
Mimo, że góralszczyzna jest mi bliska, pierwszy raz z tematem Goralenvolk zetknęłam się kilka lat temu w trakcie lektury ,,Ślebody" Kuźmińskich. Wcześniej nie do końca zdawałam sobie sprawę jak bardzo skomplikowane relacje panowały na Podhalu w trakcie II wojny światowej.
Goralenvolk cały czas budzi kontrowersje. To jeden z tych tematów, który z pełną premedytacją zamieciono pod dywan i pozwolono aby o nim zapomnieć. Górale nie chcą aby przypominać im, że około dwadzieścia procent z nich przyjęło kenkartę ,,G" - równoznaczne to było z zadeklarowaniem współpracy z okupantem. I chociaż motywy takiego czynu są różne - jedni przyjmowali z fascynacji nazizmem, inni z głupoty, pragnienia odwrócenia od siebie uwagi władz, ze strachu, z biedy - to jednak jedno jest niepodważalne - dwadzieścia siedem tysięcy górali oficjalnie dopuściło się kolaboracji.
Reportaż B.Kurasia i P.Smoleńskiego w dużym stopniu koncentruje się na inicjatorach i przywódcach Goralenvolku: Wacławie Krzeptowskim, Henryku Szatkowskim i Witalisie Wiederze. To ich działalność jest głównym wątkiem. Jednak sięga też głębiej: szuka przyczyn, motywów, daje odczuć pewne delikatne napięcia jakie panowały na Podhalu. Reportaż nie koncentruje się na szczęście tylko na jednej stronie medalu: równie ważna jest opowieść o kurierach, partyzantach i zwykłych ludziach. Autory próbują choć w przybliżeniu nakreślić obraz Podhala okresu II wojny światowej. Pokazać zarówno hańbę jak i chwałę. Zło i dobro. Bo wszystko to składa się na skomplikowaną mozaikę gdzie jedno z drugim się przeplata, łączy, współistnieje.
,,Krzyżyk niespodziewany" wydaje mi się, że jest dobrym wstępem do dalszego zgłębiania wiedzy o tym trudnym zjawisku jakim był Goralenvolk. Nakreśla główne wątki ale daje też dużo przestrzeni, które trzeba uzupełnić i zweryfikować. Stawia pytania i czeka na odpowiedzi. Nie jest to łatwe ale kiedyś trzeba będzie się z tym zmierzyć.
Mimo, że góralszczyzna jest mi bliska, pierwszy raz z tematem Goralenvolk zetknęłam się kilka lat temu w trakcie lektury ,,Ślebody" Kuźmińskich. Wcześniej nie do końca zdawałam sobie sprawę jak bardzo skomplikowane relacje panowały na Podhalu w trakcie II wojny światowej.
Goralenvolk cały czas budzi kontrowersje. To jeden z tych tematów, który z pełną premedytacją...
,,Sen zimowy" to opowieść zupełnie inna od tego co czytam normalnie. Niespieszna, opowiedziana jakby zza mgły, oderwana od rzeczywistości, zagubiona w bezmiarze otaczającego świata. Opowieść taka jak jej bohaterowie, którzy uparcie nie przyjmują do wiadomości że świat obok nich się zmienia i pędzi do przodu. Oni naiwnie stoją w miejscu i mają nadzieje, że to wystarczy. Że nic więcej nie trzeba. Jednak nie ma tak prosto - brak decyzji to też decyzja. Udawanie, że nic nie dzieje się obok to nie rozwiązanie.
,,Sen zimowy" to przewrotny wybór na wieczór sylwestrowy - w moim przypadku trochę przypadkowy. Nastraja refleksyjnie w ostatni dzień roku bo przypomina o nieubłaganym upływie czasu, powoli zbliżającej się starości, przed którą nikt nie ucieknie, przypomina o zmianach jakie niesie życie. Mimo, że przebija z opowieści pewien pesymizm, my mamy szansę jeszcze wszystko zmienić. Wyrwać się z kręgu, czego nie mogą zrobić bohaterowie. Jutro zaczyna się Nowy Rok a z nim nowe szanse i nowe nadzieje.
,,Sen zimowy" to opowieść zupełnie inna od tego co czytam normalnie. Niespieszna, opowiedziana jakby zza mgły, oderwana od rzeczywistości, zagubiona w bezmiarze otaczającego świata. Opowieść taka jak jej bohaterowie, którzy uparcie nie przyjmują do wiadomości że świat obok nich się zmienia i pędzi do przodu. Oni naiwnie stoją w miejscu i mają nadzieje, że to wystarczy. Że...
więcej Pokaż mimo to