-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik249
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownikaPodejrzewam, że niskie noty tej książce wystawili czytelnicy spodziewający się kolejnego, napisanego prostym językiem "poradnika rozwoju" serwującego konkretne recepty na doskonalenie swojego życia, osiąganie materialnych celów; bogactwa, kochanek, świetnego samochodu i innych tego typu pop pierdów, jakimi otumanieni są ludzie marzący o sukcesie. Tyle, że poradniki coachingu to parówy, a "Kod duszy" to zdrowa żywność. Ale nie dla wszystkich. Genialność tej książki polega m.in. na wskrzeszeniu zapomnianej, pochopnie ignorowanej platońskiej (i neoplatońskiej) teorii anamnezy. Ta lektura dostarcza czegoś więcej niż samej intelektualnej przygody. Wybitna rzecz.
Podejrzewam, że niskie noty tej książce wystawili czytelnicy spodziewający się kolejnego, napisanego prostym językiem "poradnika rozwoju" serwującego konkretne recepty na doskonalenie swojego życia, osiąganie materialnych celów; bogactwa, kochanek, świetnego samochodu i innych tego typu pop pierdów, jakimi otumanieni są ludzie marzący o sukcesie. Tyle, że poradniki...
więcej mniej Pokaż mimo toMomentami czytelnik czuje jakby tkwił duchem między tymi wygłodniałymi obleczonymi w łachmany żołnierzami. Książka owszem momentami nuży, ale wszystko rekompensują opisy chwytające za serce. A atak w tytułowym rozdziale "Ogień" i dalszy opis podziemnego sanitariatu - to piekło mocniejsze niż jakiekolwiek filmy wojenne.
Momentami czytelnik czuje jakby tkwił duchem między tymi wygłodniałymi obleczonymi w łachmany żołnierzami. Książka owszem momentami nuży, ale wszystko rekompensują opisy chwytające za serce. A atak w tytułowym rozdziale "Ogień" i dalszy opis podziemnego sanitariatu - to piekło mocniejsze niż jakiekolwiek filmy wojenne.
Pokaż mimo to
"Niby dobra proza, ale przy obecnej ofercie na rynku wypada słabo."
Tak, zapewne wypada słabo dla fanów K.Bondy i innych czytadeł. Tyle, że "Palę Paryż" to literatura. Nielekka, niełatwa, ale najwyższych lotów; wartka, krewka fabuła, język kipiący metaforami jak gęsta zupa wylewająca się w swych bulgotach z rozgrzanego gniewnym płomieniem gara. Mało kto tak potrafił pisać sto lat temu, mało kto tak potrafi i dzisiaj, bo nie chodzi tylko o uderzającą "groteskę" w 10 lat przed ukazaniem się "Ferdydurke"!, chodzi natomiast o proporcje - one zostały tutaj wcielone w dzieło iście genialnymi maźnięciami pióra.
Ale nie do końca, nie do końca... Bo ta piękna, lecąca wysoka proza obniża loty w końcówce, pochylając się nisko nad apologią rewolucji. Jest to po prostu językowo słabsze, ale nie ideologicznie - dlatego śmieszą mnie wszelkie kuriozalne (innymi nie są) zarzuty o "wychwalanie komunizmu" itd. Takie zarzuty zasadzają się na amputacji Historii - bo co mógł wiedzieć o totalitaryzmie i jego niesłychanych zbrodniach ów pisarz w roku 1928 ?! Czyli w czasie gdy ludzie chcieli wreszcie uwierzyć w sprawiedliwe, lepsze jutro, bo od lat wszędzie szerzył się wyzysk, prostytucja i potężne bezrobocie - zjawiska które jeszcze dosadniej opisał anty-komunistyczny, "prawicowy" Ferdinand Celine. Bruno Jasieński należał do innej epoki - ocenianie ideologii tej książki z dzisiejszej perspektywy (i z powodów dalszych błędów autora) - jest śmieszne. Nieśmieszne było natomiast życie autora i jego koniec w "kraju rad". O tym nie powinno się zapominać.
W przedmowie napisano, że "Palę Paryż" jako replika na "Palę Moskwę" Paula Moranda wkroczyła "na artystyczne wyżyny, do zdobycia których ani ten, ani żaden inny utwór Moranda nie dojrzał." Uważam, że jest to tyleż subiektywne co bałamutne wobec polskich czytelników. Zarówno to króciutkie opowiadanie jak i inne utwory Francuza np. "Lewis i Irena" są nie mniej genialne językowo, ale w inny sposób. Nie przypadkowo F.Celine stwierdził o Morandzie, iż był "prawdziwym pisarzem, miał ten zmysł, był do tego stworzony. Ale inni? Wolne żarty! Banda oszustów. I cóż, ci oszuści są teraz na piedestale (...)".
Dlatego, ani Jasieński ani Morand - nie zasługują na zapomnienie. Chociaż zapomniani są i będą coraz bardziej, gdyż taka jest logika dziejów, że wykwintne dania zastępuje się na piedestale wulgarnymi burgerami (czy Morand lub Jasieński musieli używać przekleństw by wyrazić emocje? - nie, bo tak robią literackie pastuchy). Lecz nie ma co narzekać, grunt, że w ogóle ludzie mogą swobodnie karmić czymś umysły, nigdy wcześniej obfitość pokarmów nie była normą dostępną dla wszystkich, bo co przypadało innym? Oddajmy głos Jasieńskiemu:
"Jadł, co popadnie, trafiało się zaś niewiele. Kradł kości psom. Psy do reszty podarły na nim łachmany, niekiedy zawadziły i o ciało. Ujrzawszy go z daleka, złowrogo szczerzyły zęby. Stosował przeważnie kuchnię jarską. Zbierał na wybrzeżu rozsypane przy ładowaniu ziarna ryżu. Gotować nie miał gdzie. Jadł na surowo, długo i smakowicie żując każde ziarno."
("Palę Paryż" s. 80)
"Niby dobra proza, ale przy obecnej ofercie na rynku wypada słabo."
Tak, zapewne wypada słabo dla fanów K.Bondy i innych czytadeł. Tyle, że "Palę Paryż" to literatura. Nielekka, niełatwa, ale najwyższych lotów; wartka, krewka fabuła, język kipiący metaforami jak gęsta zupa wylewająca się w swych bulgotach z rozgrzanego gniewnym płomieniem gara. Mało kto tak potrafił pisać...
Notatnik myśli z oczywistych względów nie jest tak lekko napisany jak "Dziełka moralne" ale to równie potężna rzecz. Lektura upewniająca, że Leopardi był myślicielem tego samego formatu co sto razy bardziej popularny Schopenhauer (który z zachwytem wyraził się o pismach Włocha w II tomie swego opus magnum). Intryguje fakt, że ani Schopenhauer ani wielu innych tytanów tamtych czasów nie poznało "Zibaldone", bo notatnik po śmierci autora przez ponad 50 lat tkwił w ukryciu, by uchronić go przed zagładą ze strony wysłanników Państwa Kościelnego.
A to przecież nie dzieło anty-religijne, i nie tylko zbiór jedno-akapitowych mądrości na różnorakie tematy, przede wszystkim mamy tutaj do czynienia z oryginalną koncepcją filozoficzną, według której dwoma wszechwładnymi, wewnętrznymi żyroskopami życia jednostek są "iluzje" oraz "miłość własna" (ujmuję w cudzysłów, bo terminy te w myśli Leopardiego są fundamentalnymi konceptami, którymi nadał swoje wyjaśnienia). Jest na tych 450 stronach znacznie więcej, momentami owszem - nużących fragmentów, momentami zabawnych rzeczy jak np. wyjaśnienie dlaczego kobiety od grzecznych mężczyzn wolą łajdaków, wyjaśnienie dlaczego warto żywić iluzje, m.in na własny temat ("Kto uważa, że w świecie jest miernotą, będzie miernotą i za miernotę będą go mieć inni"), i wiele innych.
Chociaż nie mam dowodów poza intuicją, stawiam dolary przeciw orzechom za twierdzeniem, że z "Zibaldone" musiało czerpać kilku największych pisarzy XX w., może Emil Cioran. Jeśli więc ktoś ceni nielekką, mądrą lekturę i jednocześnie ma np. ponure nastroje, mizantropiczny kisiel we łbie, lub po prostu myśli suicydalne, to takiemu ancymonowi zamiast targnąć się na swoje życie, polecałbym targnąć się na lekturę "Zibaldone", bo jeśli potrafi czytać ze zrozumieniem znajdzie tam odpowiedzi. Oto jedna z wielu:
"Należy żyć nierozważnie, na chybił trafił, zdając się na los szczęścia".
Notatnik myśli z oczywistych względów nie jest tak lekko napisany jak "Dziełka moralne" ale to równie potężna rzecz. Lektura upewniająca, że Leopardi był myślicielem tego samego formatu co sto razy bardziej popularny Schopenhauer (który z zachwytem wyraził się o pismach Włocha w II tomie swego opus magnum). Intryguje fakt, że ani Schopenhauer ani wielu innych tytanów...
więcej mniej Pokaż mimo toKrótka powieść a dużo śmiechu! Finezyjnie ukazane to rozkoszne, ludzkie piekiełko.
Krótka powieść a dużo śmiechu! Finezyjnie ukazane to rozkoszne, ludzkie piekiełko.
Pokaż mimo to
Coś... coś się popsuło i o P.Handke nie było zbytnio słychać. Więc niniejsza książka kilka dni temu była dostępna na aukcjach za kilka zł. Potem coś się wydarzyło i cena wzrosła o ponad tysiąc procent. Świetna wiadomość -austriacka literatura jako jedna z najlepszych zasługuje na większe zainteresowanie, tym bardziej, że dwójka (lub trójka, zależy jak liczyć) noblistów nie wyczerpuje listy najgenialniejszych austriackich pisarzy. Skoro wzrosło zainteresowanie Peterem Handke, to co polski czytelnik znajdzie w tej książce? Być może niewiele z tego co mogłoby się spodobać gustom masowym.
Niedawno w jednym z ciekawych wywiadów o "kryzysie wieku średniego" prof. psychologii rzekł: młode osoby "wiedzą, że ludzie generalnie umierają, ale dla nich to jest kompletna abstrakcja. Po drugie, wyobrażają sobie, że mogą się stać, kim zechcą. Oczywiście dla wielu może to być źródłem różnych lęków, obaw, może być krępujące, ale powiedzmy, że to tylko ubarwia cały ten proces. W każdym razie obydwie te rzeczy są iluzją, choć konieczną, bo gdyby człowiek od początku zdawał sobie sprawę, że to są iluzje, toby się od razu położył, owinął prześcieradłem i poczołgał w stronę cmentarza."*
Czytając recenzje innej powieści - naciągając: o męskim kryzysie wieku - "Serotoniny" natknąłem się wysoko ocenianą opinię czytelniczki, która wystawiając notę 2/10 podsumowała:
"Zdania są bardzo długie, potrafią trwać przez dwie i pół strony. Dialogi też pojawią się bardzo rzadko.
Czy polecam tę książkę? Nie.
Nie wniosła ona w moje życie nic . Nie wywołała żadnych uczyć. Szkoda."
Cytuję, bo jestem pewien, że identyczną opinie wiele osób może mieć po przeczytaniu "Godziny prawdziwych odczuć"... Bo czy będą się identyfikować z główną postacią, która przez 140 stron tapla się w acedii i chce albo bić kobiety po twarzach albo:
"Linie łydek, kolan, ud i połyskujący zaczątek piersi nastrajały go tak tęsknie, że czuł jak twarz mu tężeje! (...) Chwycił go ból, wściekłość, że nie były wszystkie przeznaczone dla niego, że nie zobaczy więcej tych przechodzących i przeczuwał, jakie znaczenie mogłyby mieć dla niego te kobiety. Jakże był wciąż jeszcze niezadowolony, kiedy raz nie udało mu się dojrzeć jednej z twarzy - jakby w ten sposób przegapił coś rozstrzygającego."
Zestawienie z "Serotoniną" może jest niepoważne, to zupełnie różne powieści, jednak obrazują dwa sposoby reagowania na katastrofę utraty sensu. O ile Florent-Claude próbował odzyskać sens próbując odzyskać bliskość z utraconą kobietą, o tyle Keuschnig wyrzeka się bliskości bo nie jest już do niej zdolny od momentu utraty sensu. Jest to dla bohatera "Godziny prawdziwych odczuć" taki szok, że naprzemiennie popada w stany marazmu i euforii, bezsilności i omnipotencji. Bowiem człowiek wyzwolony może wszystko - na przykład chcieć niszczyć. Szamotanina Keuschniga jest tak piękna ale też urocza, że lepiej ją czytać aniżeli podobną przeżyć.
* wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,152731,25172817,kryzys-wieku-sredniego-nagle-zdajesz-sobie-sprawe-ze-umrzesz.html
Coś... coś się popsuło i o P.Handke nie było zbytnio słychać. Więc niniejsza książka kilka dni temu była dostępna na aukcjach za kilka zł. Potem coś się wydarzyło i cena wzrosła o ponad tysiąc procent. Świetna wiadomość -austriacka literatura jako jedna z najlepszych zasługuje na większe zainteresowanie, tym bardziej, że dwójka (lub trójka, zależy jak liczyć) noblistów nie...
więcej mniej Pokaż mimo toŚwietnie napisana historia zderzeń cywilizacji, zarzuty wobec autora o rzekome wywyższanie Muzułmanów są absurdalne - po prostu opisał czasy w których Islam był politycznie i kulturowo potęgą, Bizancjum potęgą upadającą, a mniej ważne zadupie - chrześcijański Zachód - powoli się rozpędzał... Jedyne czego mi brakuje w tego typu opracowaniach (oraz w poważniejszych publikacjach naukowych) to perspektywy demograficznej - ani w tej książce ani w wielu innych czytelnik nie znajdzie bardzo istotnej informacji: ilu ludzi zamieszkiwało Półwysep Arabski w momencie ataku na Imperium Sasanidów liczące rzekomo (wg. Wikipedii) znacznie więcej niż ludność współczesnej Polski.
Świetnie napisana historia zderzeń cywilizacji, zarzuty wobec autora o rzekome wywyższanie Muzułmanów są absurdalne - po prostu opisał czasy w których Islam był politycznie i kulturowo potęgą, Bizancjum potęgą upadającą, a mniej ważne zadupie - chrześcijański Zachód - powoli się rozpędzał... Jedyne czego mi brakuje w tego typu opracowaniach (oraz w poważniejszych...
więcej mniej Pokaż mimo toPolscy wydawcy na potęgę importują szmatławe czytadła, a dzieła największych pisarzy XX wieku ignorowane, nietłumaczone...
Polscy wydawcy na potęgę importują szmatławe czytadła, a dzieła największych pisarzy XX wieku ignorowane, nietłumaczone...
Pokaż mimo toW wieku 28 lat(!) Turgieniew popełnił m.in. genialne opowiadanie "Trzy portrety", na kanwie którego 10 lat później stworzył powieść "Rudin" - tak to można ująć, bo podobieństwa są uderzające. Cóż, zwariowany i zwichrowany Wasilij bardziej od subtelnego Rudina nadawał się na niszczyciela, ale też powieść daleko przebija życiową mądrością tamto opowiadanie. Mistrzowski język. Do tego arcymizogin Pigasow! ta trzecioplanowa postać jest tak krwista, ponura i zabawna, że powinna być wręcz bohaterem osobnej książki.
W wieku 28 lat(!) Turgieniew popełnił m.in. genialne opowiadanie "Trzy portrety", na kanwie którego 10 lat później stworzył powieść "Rudin" - tak to można ująć, bo podobieństwa są uderzające. Cóż, zwariowany i zwichrowany Wasilij bardziej od subtelnego Rudina nadawał się na niszczyciela, ale też powieść daleko przebija życiową mądrością tamto opowiadanie. Mistrzowski język....
więcej mniej Pokaż mimo to"Można nawet dojść do mistrzostwa w operowaniu tym, co się ma, kiedy już nie ma się niczego". Nie rozumiem (absurdalnych moim zdaniem) zarzutów wobec tej książki, np. o rzekomy brak głębi. Bowiem mamy tu krótką powieść, w której autor mistrzowsko operuje rolami kilku postaci w spektaklu o nazwie toksyczna miłość. Wątek szpitala psychiatrycznego i jego roli - świetny. A im dalej w las tym lepiej.
"Można nawet dojść do mistrzostwa w operowaniu tym, co się ma, kiedy już nie ma się niczego". Nie rozumiem (absurdalnych moim zdaniem) zarzutów wobec tej książki, np. o rzekomy brak głębi. Bowiem mamy tu krótką powieść, w której autor mistrzowsko operuje rolami kilku postaci w spektaklu o nazwie toksyczna miłość. Wątek szpitala psychiatrycznego i jego roli - świetny. A im...
więcej mniej Pokaż mimo toWreszcie solidne wydanie prozy Becketta! Przyjemność sprawia porównywanie z innymi tłumaczeniami, ale tu na szczęście jest wiele nowel w jednym zgrabnym tomie. Mam do tego autora ambiwalentny stosunek, jedne rzeczy mnie zachwycają (Pierwsza miłość, Molly, Koniec) inne nieomal irytują (Wypędzony, Środek uspokajający). Z utęsknieniem czekam dnia aż jakieś wydawnictwo wyda równie zasobny zbiór tekstów (subiektywnie) znacznie lepszych pisarzy XX w. jak Thomas Bernhard i Ferdinand Celine. Symptomatyczne, że Cioran nazywając siebie przyjacielem Becketta w tym samym wywiadzie stwierdził, że nie było mu dane poznać żadnego wielkiego pisarza.
Wreszcie solidne wydanie prozy Becketta! Przyjemność sprawia porównywanie z innymi tłumaczeniami, ale tu na szczęście jest wiele nowel w jednym zgrabnym tomie. Mam do tego autora ambiwalentny stosunek, jedne rzeczy mnie zachwycają (Pierwsza miłość, Molly, Koniec) inne nieomal irytują (Wypędzony, Środek uspokajający). Z utęsknieniem czekam dnia aż jakieś wydawnictwo wyda...
więcej mniej Pokaż mimo toWielu autorów popełnia nietakt produkując o 300 stron za dużo, tutaj nietaktem jest o 300 stron za mało.
Wielu autorów popełnia nietakt produkując o 300 stron za dużo, tutaj nietaktem jest o 300 stron za mało.
Pokaż mimo to
Te przetarte miejsca, te przetarte miejsca, te przetarte miejsca... Bernhard (autor m.in. nieopublikowanego opowiadania "W Katowicach" z 1963 r.) w blisko 30 lat po swoim odejściu znów może robić polskim czytelnikom kisiel we łbach. I to o jak gęstej konsystencji! To co wyprawia z umysłem na tych (niestety tylko) dwustu stronach to są najwyższych lotów salta, spiętrzenia, rozśmieszające paradoksy, cały arsenał środków hipnotyzujących tak, że nowele można połknąć jednym tchem. Owszem, niejeden człowiek sapnie nienawistnie i rzuci lekturą w kąt, zniesmaczony tak bezpardonowym harataniem percepcji, inny, jak ja, będzie głosił apologię. Czy słusznie? chociaż (zdumiewające samo w sobie) Bernhard jest niszowym, poniekąd zapomnianym geniuszem, to jako tytan (słowa Jelinek), jako wielki (słowa Houellebecqa), nieustannie inspiruje potomnych, zza grobu płodząc nieprzeliczone kohorty epigonów, także w Polsce, co potwierdza fakt, że jedna z podróbek jego prozy była w ubiegłym roku nominowana do nagrody Nike. Ale grymasić, że to nie lektura masowa? absurd, bo "większość ludzi, ponad dziewięćdziesiąt osiem procent, mówi Oehler, nie ma ani chłodnych, ani przenikliwych umysłów, nawet w ogóle nie ma rozumu." Zasiąść w wannie snobizmu, bo się czyta niszową maestrię? Czemu nie! ponieważ mając styczność z takim człowiekiem "Zyskujemy coraz bardziej radykalny i coraz jaśniejszy w swym radykalizmie pogląd, stosunek do wszystkich przedmiotów, nawet jeśli te przedmioty są takimi przedmiotami, do których człowiek normalnie nie ma dostępu. To, co dla nas do tej pory, do tego momentu (...) było nieosiągalne, bo nie do przeniknięcia, nagle staje się dla nas osiągalne i do przeniknięcia".
Jeśli obleczony w złotą ketę diler w ciemnym zaułku Wam szepnie pokusę: oddam worek koksu za "Amras. Chodzenie" - poskromcie dłonie, ponieważ ta książka jest lepszym narkotykiem. Nie przesadzam. Sam Bernhard miał świadomość swojego talentu, ponieważ chylił czoła wobec swoich ulubionych autorów, dodając nieskromnie "Na ogól ma się poczucie, że jest się śmiesznym w porównaniu z tamtymi... Ale z czasem zdobywa się nad nimi przewagę, nawet nad największymi... i można ich pognębić..."*
A jeśli ktoś po lekturze uzna, że tu wypisałem brednie, to istnieje wyjście z ambarasu. Powieści Austriaka wychodzą w niskich nakładach, z czasem nabierają wartości jak "Przegrany" czy "Beton" śmigające na aukcjach po 100-200 zł. Można więc po latach sprzedać złowieszczą lekturę i iść kupić spodnie, pod warunkiem, że chodząc nie pójdzie się w myśleniu za daleko, pod warunkiem, że kupione spodnie nie będą z wybrakowanego, czechosłowackiego materiału - m.in. przed tym przestrzega i ostrzega ta książka.
* "Trzy dni" T.Bernhard [w: Literatura na świecie 1-2/1997)
pozostałe cytaty: "Chodzenie. Amras" (OD DO, 2018). Wielkie brawa dla Sławy Lisieckiej, tłumaczki i wydawcy niniejszych opowiadań.
Te przetarte miejsca, te przetarte miejsca, te przetarte miejsca... Bernhard (autor m.in. nieopublikowanego opowiadania "W Katowicach" z 1963 r.) w blisko 30 lat po swoim odejściu znów może robić polskim czytelnikom kisiel we łbach. I to o jak gęstej konsystencji! To co wyprawia z umysłem na tych (niestety tylko) dwustu stronach to są najwyższych lotów salta, spiętrzenia,...
więcej Pokaż mimo to