-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
"Oto wzruszająca historia siedmioletniego Bratmiła."
Jak mało kiedy te słowa z okładki okazują się prawdziwe. Marta Krajewska pięknym językiem przedstawia poruszającą opowieść o chłopcu, przez którego przelewa się cała powódź uczuć do młodszej siostry. Autorka nie tylko opisuje, ale plastycznie pokazuje całe spektrum doznań - od złości i zazdrości, po miłość. A po drodze jeszcze budzi się odwaga, by stawić czoło niebezpieczeństwu.
I chociaż książka zawiera ponadczasowe prawdy (czy to te o odwadze i szaleństwie, czy te o więzach krwi), to wszystko podane jest w fantastycznie odmalowanej scenerii słowiańskiej, pełnej starych bogów, duchów, mitycznych stworzeń. Historia napisana jest językiem i stylem bogatym, nie upraszczającym na siłę przekazu dla młodych czytelników, ale wciąż pozostającym w pełni zrozumiałym.
"Oto wzruszająca historia siedmioletniego Bratmiła."
Jak mało kiedy te słowa z okładki okazują się prawdziwe. Marta Krajewska pięknym językiem przedstawia poruszającą opowieść o chłopcu, przez którego przelewa się cała powódź uczuć do młodszej siostry. Autorka nie tylko opisuje, ale plastycznie pokazuje całe spektrum doznań - od złości i zazdrości, po miłość. A po drodze...
2019-10-04
Dla mnie dobra powieść to taka, która wzbudza emocje, im silniejsze, tym lepiej. Dla mnie dobra książka musi być dobrze napisana (i - nie czarujmy się – zredagowana), stylem, który czyta się sam. Z wyrazistymi, żywymi (nawet jeśli to nieumarli) postaciami. Z wciągającą fabułą i odpowiednio zaplątaną intrygą, której rozwiązania nie przewidzę po kilku stronach.
Powieść bardzo dobra to taka, która poza spełnieniem tych właśnie wymienionych, mniej lub bardziej definiowalnych elementów, ma jeszcze to „coś”. „Coś”, którego nie da się nazwać, ale które się czuje. Które ugina kolana i wyrzuca z kapci.
Debiutancka powieść Agnieszki Osikowicz-Chwai ma – jak dla mnie – właśnie to „coś”.
„Pamięć lasu” opowiada o ludziach wojny – o żołnierzach, o cywilach, usiłujących przeżyć w trudnych czasach, o partyzantach tak zżytych z lasem, że już w niego wtopionych. Są w tej książce potyczki, miłostki, okruchy codziennego życia. Są przebłyski przeszłości, powoli odsłaniające drogi poszczególnych bohaterów, które doprowadziły ich do miejsca, w którym ich spotykamy. Są tajemnice i ledwie przebłyski magii, wcześniej wyrugowanej ze stworzonego przez Autorkę świata. Nie ma epickich bitew, niezwyciężonych herosów, wszechpotężnych magów. Są ludzie, zmagający się z rzeczywistością, w której przyszło im żyć i z własnymi, wewnętrznymi demonami.
Nie wiem, czy mimo to, czy wręcz właśnie dlatego książkę czyta się szybko. Lektura jest mocno wciągająca.
Wszystkie elementy idealnie pasują i się wzajemnie uzupełniają, dobrze wyważone, pokazując kompletny świat, a nie tylko jego wycinki. Brud i okrucieństwo (jak bestialska śmierć Iskry i Mirona) przeplatają się z sielskością i spokojem (jak ogród Olli Ruben). Nie ma w fabule żadnych dziur, zwłaszcza logicznych, na które reaguję mniejszą lub większą alergią. Są pewne niedomówienia, nie zdradzone sekrety, ale jednocześnie też obietnice ich wyjaśnienia w przyszłości. Postaci są konsekwentne w swych przekonaniach i działaniach. Oczywiście – podlegają z czasem pewnym zmianom, rozwojowi, ale co to by była za powieść, gdyby tak nie było.
Nie da się ukryć, że główna postać, kapitan Asger Sidort skradł moje czytelnicze serce od pierwszych stron. To taki bohater do zakochania się. Nie będę więcej o nim pisać, by nie zdradzać za dużo i nie psuć innym przyjemności z odkrywania jego historii i osobowości.
Czekam teraz z niecierpliwością na przyszłość i już rezerwuję na półce miejsce na kolejny tom leśnych opowieści Agnieszki Osikowicz-Chwai.
A na koniec jeszcze kilka słów na temat wydania. To kolejna pozycja z wydawnictwa Alegoria, którą z wielką przyjemnością bierze się do ręki. Okładka dosłownie pieści palce, a grafika na niej przyciąga spojrzenie. Ciekawym zabiegiem jest też zastosowanie grafiki na początku każdego nowego rozdziału. Dawno czegoś takiego nie widziałam. I chociaż zajmuje to nieco miejsca, podoba mi się.
Dla mnie dobra powieść to taka, która wzbudza emocje, im silniejsze, tym lepiej. Dla mnie dobra książka musi być dobrze napisana (i - nie czarujmy się – zredagowana), stylem, który czyta się sam. Z wyrazistymi, żywymi (nawet jeśli to nieumarli) postaciami. Z wciągającą fabułą i odpowiednio zaplątaną intrygą, której rozwiązania nie przewidzę po kilku stronach.
Powieść...
2022-10
To, że jestem zakochana w Asgerze (a przecież nawet nie lubię blondynów) i w prozie Agnieszki, nie zniekształca mi odbioru i wrażeń z lektury - mogę przysiąc na co chcecie.
Jak dla mnie trzecia część, zamykająca opowieść o niepokornym kapitanie i jego kompanii, jest najlepsza.
Składa się na to i doskonały warsztat pisarski, trzymający poziom, i perfekcyjne balansowanie nastrojami, emocjami, które nie dają czytelnikowi ani sekundy wytchnienia.
Do tego dochodzi wyraźne, bo mocno wpływające na losy postaci, tło coraz mniej wojenno-powstańcze (aczkolwiek przeróżne walki wciąż trwają), a coraz bardziej polityczno-społeczno-reljgijne i każde w coraz śmielszej odsłonie radykalizmu i hipokryzji.
Jak w poprzednich częściach zostaje się wciągniętym w świat wojny, zbrodni, bestialstwa, intryg, zemsty, ale i kiełkującej miłości, lojalności, dobroci i nadziei.
Emocjonalny rollercoaster towarzyszy czytelnikowi cały czas, tym razem doprawiony pewną nutą niepokoju. W końcu to ostatni tom, zamykający opowieść. Co więc, jeśli okaże się, że niezniszczalny Sidort nie jest jednak niezniszczalny? Wiadomo to, co autorce przyszło do głowy, jako zwieńczenie historii?
Ode mnie jednak się tego nie dowiecie. Polecam przeczytać samodzielnie (zdecydowanie po obu poprzednich tomach). Należy jednak pamiętać, że jak i poprzednie części, to nie będzie lekka i przyjemna lektura. Jednak warta poświęcenia odrobiny czasu.
To, że jestem zakochana w Asgerze (a przecież nawet nie lubię blondynów) i w prozie Agnieszki, nie zniekształca mi odbioru i wrażeń z lektury - mogę przysiąc na co chcecie.
Jak dla mnie trzecia część, zamykająca opowieść o niepokornym kapitanie i jego kompanii, jest najlepsza.
Składa się na to i doskonały warsztat pisarski, trzymający poziom, i perfekcyjne balansowanie...
Książkę czytałam już jakiś temu. Potrzebowałam jednak czasu, by przetrawić i pogodzić się z tym, co w niej znalazłam. By nie rzucać inwektywami w autora za to, jaki los zgotował swym bohaterom.
Druga rzecz – jak napisać te kilka słów opinii, żeby nie zdradzać tym, którzy jeszcze nie czytali „Bezwładności”, co się wydarzyło i jak skończyło? Postanowiłam więc skupić się na emocjach i kreowaniu rzeczywistości, obok której nie sposób przejść obojętnie.
Żyjemy w zalewie informacji – wszelakich. Od pierdół, typu co na śniadanie zjadła ta czy owa celebrytka, po newsy o ludzkich tragediach – wojennych (historycznych i obecnych), wypadkach, zbrodniach. I mam wrażenie, że coraz słabiej emocjonalnie na nie reagujemy. Może zabrzmi to okrutnie – ale uodparniamy się, obojętniejemy w większym lub mniejszym stopniu. Zwłaszcza jeśli dana sprawa nie dotyczy nas osobiście, naszych najbliższych, przyjaciół, czy choćby grona dobrych znajomych, no dobrze i pewnie też sąsiadów, z którymi ledwie wymieniamy zdawkowe „dzień dobry”.
No właśnie, jeśli nie znamy ludzi, których dotknęła tragedia, możemy w myślach (bo inaczej nie wypada) wzruszyć ramionami, na głos powiedzieć jakiś ogólnikowy truizm, westchnąć ze współczuciem.
Jak wiele jednak zależy od formy podania danej treści! Zdarzało mi się czytać opowiadania i powieści, które mnie nie poruszały, nawet jeśli były napisane pięknym, wyszukanym i bogatym językiem. Ale brakło w nich życia. U Jacka Łukawskiego wszystkie postaci są żywe. I chociaż pokazana historia dzieje się w jakimś tu i teraz, to ci ludzie mają swoje historie, często skomplikowane, włącznie z zapętleniem i powiązaniem z inną, starszą historią, i które wyraźnie oddziałują na aktualne decyzje i czyny bohaterów. Nie ma w książce postaci wyraźnie złych i wyraźnie dobrych – są po prostu prawdziwymi ludźmi. Na pierwszych stronach są sąsiadami, później stają się znajomymi i w końcu bliskimi przyjaciółmi. Ich los zaczyna nas obchodzić. Z drżeniem serca więc śledzi się momenty zagrażające ich życiu i oddycha z ulgą, gdy zagrożenie mija.
To właśnie dostałam czytając „Bezwładność”. Z pozoru i na pierwszy rzut oka historię jakiej miliony, losy rozpadającego się małżeństwa – pewnie na moim osiedlu by się sporo takich par znalazło. Jednak jest to historia, która wywołała we mnie emocje – całe ich spektrum, zmieniające się w miarę czytania. To jest moim zdaniem to, co odróżnia dobrą literaturę od przeciętnej.
Jacek Łukawski jednak nie raz udowodnił, że niezależnie jakim stylem pisze („Kraina martwej ziemi”, jego kryminały, czy teraz ten thriller, to zupełnie inne światy nie tylko gatunkowo ale i językowo i stylistycznie), to ożywia przedstawiony świat i bohaterów, wprowadza ich w życie czytelnika. I nie mam na myśli wyłącznie języka i konstrukcji zdań i akapitów. To obejmuje znacznie więcej – wnikliwą analizę poruszanej w powieści tematyki, rzetelność niuansów (wpływ pandemii jako przykład), plastyczne pokazanie otoczenia.
I chociaż zazwyczaj rzadko czytam coś poza szeroko pojętą fantastyką, to cieszę się (hmm, czy w kontekście tematyki „Bezładności” powinnam użyć tego słowa?), że jeśli już sięgnęłam po coś innego, to jako czytelnik zostałam nagrodzona wyśmienitą lekturą.
Książkę czytałam już jakiś temu. Potrzebowałam jednak czasu, by przetrawić i pogodzić się z tym, co w niej znalazłam. By nie rzucać inwektywami w autora za to, jaki los zgotował swym bohaterom.
Druga rzecz – jak napisać te kilka słów opinii, żeby nie zdradzać tym, którzy jeszcze nie czytali „Bezwładności”, co się wydarzyło i jak skończyło? Postanowiłam więc skupić się na...
Opowieść do zakochania się w niej. Bardzo leży mi styl Autora,dzięki któremu czułam się wciągnięta w opowiadaną historię.
Opowieść do zakochania się w niej. Bardzo leży mi styl Autora,dzięki któremu czułam się wciągnięta w opowiadaną historię.
Pokaż mimo to
Kilka słów o opowiadaniach.
O wielkiej Górzycy i przebiegłym czytaczu – bajka napisana w stylu, który dla mnie był mało przyjazny. Przeczytałam, ale bez emocji.
Pisać odpowiedzialnie – mój zdecydowany faworyt numeru. Niezwykle zręcznie i lekko napisana prawdziwie fantastyczna i pełna humoru opowieść. Jak już mi się wcześniej wypsnęło, znalazłam w tekście sporo cudnych zdań i sformułowań.
Śpij robaczku, śnij – ciekawie opowiedziana historia, która zwłaszcza na płaszczyźnie snu nieźle buduje napięcie i utrzymuje zainteresowanie czytelnika. Dobry tekst.
Butzenmennema – przepraszam, ale tego nie zrozumiałam. Może zabrakło mi jakiejś wiedzy, która otworzyłaby mi oczy na jakieś niuanse i podpowiedzi.
Odprysk – kolejny dobry tekst. Ciekawa wariacja na temat znanego przesądu. Narracja pierwszoosobowa nie zdradza wszystkiego, a pokazuje po kawałku, w interesujący sposób.
Pacjenci śpią – szkoda, że nie ma jakiegoś dreszczyku, same słowa pielęgniarki, to jednak mało. Tekst pozostawia przez to pewien niedosyt.
Kilka słów o opowiadaniach.
O wielkiej Górzycy i przebiegłym czytaczu – bajka napisana w stylu, który dla mnie był mało przyjazny. Przeczytałam, ale bez emocji.
Pisać odpowiedzialnie – mój zdecydowany faworyt numeru. Niezwykle zręcznie i lekko napisana prawdziwie fantastyczna i pełna humoru opowieść. Jak już mi się wcześniej wypsnęło, znalazłam w tekście sporo...
2018-05-10
Tradycyjnie po kilka słów na temat opowiadań.
SMOKOWIĄZAŁKA – W moim prywatnym rankingu najsympatyczniejsze opowiadanie numeru. Wesołe, lekkie, napisane z werwą. Gryzelda kupiła mnie swoją nietuzinkową osobowością i pomysłowością od samego początku. Mam tylko jedno “ale” – początek, a właściwie wzmianka o królu, wydaje mi się zbędna. Nie widzę żadnego nawiązania do tego elementu w zasadniczej części tekstu.
NIE CAŁKIEM KONIEC ŚWIATA – W sumie tekst nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia, pozostał obojętny. Może to przez fakt, że w zasadzie niewiele się dzieje, tylko gadają i gadają... Aczkolwiek trzeba przyznać, że zakończenie mnie lekko zaskoczyło, nie spodziewałam się takiego zwrotu.
RODZĄC SIĘ W PONIEDZIAŁKI – Były momenty, gdy uważałam, że “tajemnice” wcale nie są takie tajemnicze i łatwo je przejrzałam (np. zabójstwo widelcem), ale też były i takie, gdzie nie mogłam się połapać. Ogólnie – oceniam jako tekst neutralny. Taka wariacja matrixopodobna, która ani mnie nie zachwyciła, ale też nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało.
ZBYNIO – Szorcik zdecydowanie klimatem stoi. Jeśli wziąć pod uwagę samą wędrówkę Zbynia przez wioskę, to w trakcie czytania przypomniały mi się wakacje, które w dzieciństwie spędzałam na wsi, a na pajdę chleba ze śmietaną i cukrem aż mi ślinka pociekła. I zakończenie, które może komuś wydać się smutne, ja uznaję za w pewien sposób ciepłe i pozytywne.
NIĆ ARIADNY – Rozbroił mnie mały fiat z kiwającym głową pieskiem. Ponieważ mam sentyment do tego, co odeszło już w przeszłość, urzekła mnie ta niezwykła retro-kolonia. I wszystko byłoby ok, ale przez chwilę zastanawiałam się nad zakończeniem i ostatecznie doszłam do wniosku, że jednak chyba mi się nie spodobało. Wewnętrzny konflikt bohatera – zostać czy odejść – został potraktowany moim zdaniem zbyt lekko. Odbieram to jako pójście na łatwiznę. Pewnie, że każdy chciałby zjeść ciastko i mieć ciastko, ale zastosowane tu rozwiązanie jest jak dla mnie nudne.
POTRZEBA SKORUPY – Straszne, makabryczne, jak dla mnie też nieco obrzydliwe. Gdybym się stołowała w fast foodach, to po lekturze tego tekstu przestałabym to robić. Jedyne, co mogę pochwalić, to to, że napisane jest sugestywnie.
L’ENFANT SAUVAGE – Hm, po raz kolejny mamy wariację na dobrze znany temat. Nie jestem fanką tego typu opowieści, jednak muszę przyznać, że czytało mi się dobrze. Autor potrafił zaciekawić mnie tekstem, jak Abel sobą paryskie damy.
KOD BŁĘDU – Śmierć najeźdźcom! – chciałoby się zakrzyknąć. Lubię takie samodzielne światy, które chcą i potrafią się bronić przed obcymi. Nawet jeśli Autorka nie zdradziła wszystkich sekretów Troi, to i lepiej – lekki dreszczyk emocji pozostał do samego końca. I nie wiem, czy to wstyd przyznać, ale kibicowałam nie Maksimowi i Kat, ale właśnie planecie. Naprawdę dobry tekst.
Tradycyjnie po kilka słów na temat opowiadań.
SMOKOWIĄZAŁKA – W moim prywatnym rankingu najsympatyczniejsze opowiadanie numeru. Wesołe, lekkie, napisane z werwą. Gryzelda kupiła mnie swoją nietuzinkową osobowością i pomysłowością od samego początku. Mam tylko jedno “ale” – początek, a właściwie wzmianka o królu, wydaje mi się zbędna. Nie widzę żadnego nawiązania do tego...
2018-07-08
MIECZ CZY BYĆ – bardzo miło było ponownie spotkać ulubionych bohaterów. I chociaż tym razem nie było tak zabawnie, jak wcześniej, to nie mam na co narzekać. Odrobina powagi nikomu nie zaszkodziła, a tekst czytało się wybornie. Fajnie też było zobaczyć Kaspara w pełni jego magicznych zdolności.
PŁASZCZ Z FOCZEJ SKÓRY – ciekawa opowieść i ładnie napisana. Aczkolwiek dość szybko domyśliłam się powiązań między staruchą, nastolatką, jej ojcem i bohaterką historii opowiadanej przez tę pierwszą. I tylko jedna rzecz mnie raziła w trakcie czytania – kożuch. Wiem, że Autorka chciała uniknąć powtarzania słowa futro, jednak kożuch jednoznacznie kojarzy mi się z owczymi skórami i jakoś do foki nijak mi nie pasował.
ISAPOSTOLOS – Autora znam z kilku innych tekstów, a wszystkie łączy jedno – przegadanie i rozwlekłość. Tak jest i tu – bohater idzie, idzie i idzie i snuje wspomnienia. Rozwodzi się nad tym, co było i w sumie teraz nie dzieje się nic. Do tego historyczne wstawki tylko wydłużają całość, jeszcze bardziej rozwlekając fabułę. Napisane nie jest źle, ale brakuje temu opowiadaniu pazura.
SEX DOLL – Szybko można się zorientować, że bohater nie ma szans na normalny związek z prawdziwą kobietą, nie z Emmą przy boku. Zwłaszcza że wykonuje taki, a nie inny zawód. I chociaż, jeśli chodzi o związek właśnie, żadnego zaskoczenia nie było i rozwój Emmy też dało się przewidzieć, to czytało się całkiem dobrze. Lekturę uznaję za satysfakcjonującą.
Tylko jeszcze na myśl przyszła mi jedna rzecz, czy raczej pytanie. Dlaczego każda sex doll, która pojawia się czy to w literaturze, czy filmie jest rodzaju żeńskiego? Przynajmniej ja się nie natknęłam nigdy na męską lalkę.
ULEPIEC – Już to czytałam wcześniej :) Może tylko w ciut innej wersji. Po ponownej lekturze stwierdzam, że istota opowieści została, a zmiany wyszły na dobre. Fajnie Autorka zakręciła losami kobiet, czy raczej one same sobą zakręciły konkretnie.
LUSTERECZKO, WYSŁUCHAJ PRZECIE – na widok tytułu przestraszyłam się, że to będzie kolejna wersja Królewny Śnieżki. Na szczęście okazało się, że tak nie jest. I chociaż bohater strasznie przynudzał i nie dziwię się reakcji odbicia, to opowieść była zajmująca. Dobre opowiadanie.
MOST WŚRÓD DRZEW – Autor w ciekawy sposób opowiedział znaną rzecz. W sumie udało się mnie zaskoczyć, bo idąc cały czas utartym szlakiem, nie przewidziałam, że z traktu będą nici. To, że śmierć i trolla i żołnierzy była bez sensu – to było widać od razu, bo przecież troll chciał dobrowolnie odejść. Miałam przez chwilę nadzieję, że chociaż przynajmniej dziesiętnika palną w łeb i powiedzą, że to troll w ramach potyczki – należało mu się. Zakończenie – dobre. Jakoś tak od razu zrobiło się lżej, mniej paskudnie.
NIC NADZWYCZAJNEGO – Jest tu kilka fajnych elementów (wętriżliningi czy owce za ekranem), co nie zmienia faktu, że nawet po ponownej lekturze nadal nie bardzo wiem, o czym czytałam. Tekst jak dla mnie jest zakręcony jak korkociąg i umyka mojemu pełnemu pojmowaniu. Jednak podróż przez ten surrealistyczny świat była na swój sposób przyjemna.
KRÓLEWSKI POSŁANIEC – Napisane sprawnie, ciekawie. Podobała mi się postać Sadzy, nie spodobał mi się jej los. Całość pozostawiła mocne wrażenie dużego niedopowiedzenia. Kim był Sługa? Tego niby można się domyślać. Ale po co przybył i zaaranżował całą tę akcję? Czym był kamień? Ewentualnie – skąd kamień wziął się w szklarskim domu?
MIECZ CZY BYĆ – bardzo miło było ponownie spotkać ulubionych bohaterów. I chociaż tym razem nie było tak zabawnie, jak wcześniej, to nie mam na co narzekać. Odrobina powagi nikomu nie zaszkodziła, a tekst czytało się wybornie. Fajnie też było zobaczyć Kaspara w pełni jego magicznych zdolności.
PŁASZCZ Z FOCZEJ SKÓRY – ciekawa opowieść i ładnie napisana. Aczkolwiek dość...
Wywiady – miodzio i palce lizać. Jak zawsze i oby tak dalej.
Dobry wojak Bury – bardzo sympatyczne, lekkie, z niewymuszonym humorem. Aż nabrałam chętkę na poznanie innych przygód skrzata.
Bezruch – lektura przyprawia o bezdech (przynajmniej na chwilę, bo czytałam dłużej niż potrafię wstrzymać oddech). Początek przywołał pewne skojarzenia, które – przyznaję – nie były zbyt pochlebne, ale później poszło to w tak fantastycznym kierunku, że jestem w pełni usatysfakcjonowana. No, może można by zadać kilka pytań, ale bez odpowiedzi na nie nie umrę...
Zamiana – Nie wiem, co napisać. Z jednej strony świetny warsztat i kilka ciekawych elementów, z drugiej takie praktycznie wprost przełożenie historii niewolnictwa w Ameryce. Mimo wszystko przed oczami miałam ciemnoskórych niewolników i nie pomogły przypominajki o białych włosach.
Nie zrozumcie mnie źle – czytało się bardzo dobrze, opowieść mnie wciągnęła. Ale określone skojarzenia miałam za mocne.
Szczęście – i ten tekst przypomniał mi inny, w pewien sposób podobny w konstrukcji, który powalił mnie kiedyś na kolana. Tym razem na kolanach nie wylądowałam, ale i tak mi się spodobało. Bardzo ładne metafory.
Szept pielgrzymów – Drobiażdżki są cudowne! Ta nazwa jest fantastyczna. Jestem pod wrażeniem stylu Autora. Z jednej strony tekst nafaszerowany naukowym i technicznym słownictwem, z drugiej zrobione jest to w taki sposób, że wszystko jest jasne i zrozumiałe. Smaczku dodają wstawki statystyczne.
Wywiady – miodzio i palce lizać. Jak zawsze i oby tak dalej.
Dobry wojak Bury – bardzo sympatyczne, lekkie, z niewymuszonym humorem. Aż nabrałam chętkę na poznanie innych przygód skrzata.
Bezruch – lektura przyprawia o bezdech (przynajmniej na chwilę, bo czytałam dłużej niż potrafię wstrzymać oddech). Początek przywołał pewne skojarzenia, które – przyznaję – nie były...
2017-12-26
Plungwa – czytając ten tekst czułam się, jakbym sprawdzała znajomość obcego języka, którego dopiero zaczęłam się uczyć. Niby pojedyncze słowa rozumiem, ale jakoś nie składają mi się w jedną, pokazującą coś logiczną całość. To opowiadanie jest dla mnie zbyt wydumane, zbyt odjechane poza granice przemawiających do mnie klimatów.
Dziura w płocie – jak zawsze w przypadku Autorka opowieść napisana przepięknym językiem i stylem. Kilka liter, kilka słów i przed oczami miałam i stary domek, i połamaną jabłoń i kolorowe, magiczne Zapłocie. Bardzo ciekawie odmalowane zostały i postaci Zapłocia i przemiana Michaliny. Dobra opowieść z morałem, którego nie będę tu zdradzać.
Trzeba słuchać – No tak, zawsze wiedziałam, że nie należy ufać żadnym wróżbom i przepowiedniom. A Autorka, w typowym dla siebie nieco pieprznym stylu, tylko potwierdza moje przypuszczenia za pośrednictwem tej wielce ciekawej i na swój sposób zabawnej opowieści. I chociaż nie ma tu moich ulubionych krasnoludzich bohaterów, za to są inni, którym niczego nie brakuje, którzy żyją własnym życiem.
Zanim nadejdzie dzień – Nie za bardzo mogę się zdecydować, co napisać o tym opowiadaniu. Nie porwało, ale też dało się spokojnie przeczytać. Taki średniak.
Na drugą stronę – Zastanawiam się, o co tu chodziło, co to miało być. Mam tak zawsze, gdy zanurzę się w opary absurdu, a tego w tekście nie brak. Na szczęście w tym opowiadaniu absurdu jest w miarę strawna dla mnie dawka, więc nawet udało mi się przeczytać je w całości. Przyznaję też, że scena z Głodem nawet mnie nieco rozbawiła. Szkoda tylko, że Autor zaraz na dzień dobry musiał zaserwować niefajny wulgaryzm, dodatkowo wkładjąc go w kwestię kobiety. A jest przecież o wiele przyjemniejsza stara, dobra cholera, która by w tej sytuacji w zuepłności wystarczyła.
Legenda Suchego Strumienia – bardzo ładnie plastycznie napisana opowieść. Podobały mi się metafory i porównania. Jednak z czymś innym mam drobny problem. Narratorka wspomina Mirien i dziecko, jakby spotykała je nie po raz pierwszy. Zna imię zrozpaczonej kobiety, wie, że już nie ma czym płakać. O płaczu dziecka z kolei pisze tak, jakby słyszała je regularnie od jakiegoś czasu, a nie od chwili. A jednak narodziny legendy zdarzają się raz i to spotkanie też powinno być jednorazowe. Coś więc tu mi się nie zgrywa.
Inkluz – Bardzo sympatyczna bajka. W sam raz dla dzieciaków – i stylem i fabułą. A ciocię Zosię od razu polubiłam – za tę maszynę do pisania. Świetny zakup.
Sztormy – Pierwsze, co mi się, nasuwa po lekturze, to pytanie: kim, u diaska, są rinnoni? Jakiś rodzaj elfów? Goblinów? Czy jakieś inne stwory? Skoro w odróżnieniu od nich mieszkańcy wioski (czy generalnie krain poza Etmeriel) to ludzie, to rinnoni ludźmi raczej nie są. I tego brakło mi w tym tekście – słowa wyjaśnienia. Ciekawie dobrany tytuł, gdy w akompaniamencie i towarzystwie realnego sztormu, ma też miejsce drugi – w duszach i sercach, co zostało niezgorzej pokazane. Całkiem dobry tekst.
Enigma – sympatyczny tekścik, nie powiem. Uśmiechnęłam się kilka razy. Fajnie pokazany świat oczami dzieciaka. Tylko jedno podstawowe pytanie – gdzie tu fanatstyka? Przyzwyczaiłam się, że Silmaris to magazyn fanatstyczny…
Pies Pański – Trochę mnie ten tekst zmęczył. Sprawnie napisany, ale jak dla mnie miejscami przegadany. Miałam momentami wrażenie, że Autor po raz przysłowiowo setny powtarza pewne informacje. Doceniam za to pokazanie, chwilami dość drobiazgowo, oczami Hermana części życia klasztornego. I przyznaję, że spokojny ton i powolne tempo opowieści idealnie zgrywa się z nim klimatem.
Pospolity paradoks – Napisane ciekawym stylem i językiem. Tak niecodziennie. I szkoda tylko, że za formą nie poszła treść. Na początku jeszcze było fajnie, można się było uśmiechnąć pod nosem, gdy np. opisywane było działanie prowizorek. Później ten humor się gdzieś rozmył. Szczerze, to jako czytelnik połowę tekstu bym wyrzuciła jako kompletnie zbędną. Na przykład cała rozmowa doktor Joli z szefem, który proponuje jej nowe stanowisko. Zamęczył mnie ten pusty dialog. Ostatecznie skanowałam ten fragment wzrokiem, by szybciej go mieć za sobą. Podobnie ma się rozmowa Joli z profesorem – pełna dyrdymałów i oczywistości. Niby wkomponowuje się w styl całej historii, ale nudzi rozwleczeniem. I dochodzenie do ostatecznej konkluzji, czym jest ostatni świat, jest moim zdaniem nadmiernie przeciągnięte.
Kiedy rzeczywistość… - Trzecia część gawędy Jacka jak zwykle trzyma poziom. Aż chce się czytać dalej, więc mam nadzieję, że to jednak nie jest koniec.
Bohaterski duch Północy – W opowieściach Łukasza Malinowskiego czuć jego duszę naukowca. Widać, że doskonale wie, o czym mówi i pisze. A że opowiada o Północy, która i mnie jest bliska, to tekst po prostu pochłonęłam.
No i jeszcze słowo na temat wywiadu. Bardzo się cieszę, że mogłam go przeczytać. Aczkolwiek Martę już nieco znam, to zawsze miło poczuć się jak przy rozmowie ze starym przyjacielem i nawet dowiedzieć się jakichś nowych drobiazgów na jego temat.
Plungwa – czytając ten tekst czułam się, jakbym sprawdzała znajomość obcego języka, którego dopiero zaczęłam się uczyć. Niby pojedyncze słowa rozumiem, ale jakoś nie składają mi się w jedną, pokazującą coś logiczną całość. To opowiadanie jest dla mnie zbyt wydumane, zbyt odjechane poza granice przemawiających do mnie klimatów.
Dziura w płocie – jak zawsze w przypadku...
2018-01-09
Wszystkie opinie o bajkach są moje, pisane z punktu widzenia osoby dorosłej. Chętniej zamieściłabym tu opinie bratanic, ale na razie nie mam takiej możliwości.
Świąteczni przyjaciele – Jest tu sporo elementów, które mi się bardzo spodobały, np. opis bałaganu na początku bajki – jak poszczególne przedmioty walczą ze sobą o miejsce. Ciepła i sympatycznie pouczająca bajka. Jedna rzecz tylko mi się w niej nie całkiem podoba. Zbyt dziecinny język w kwestii zdrobnień. W końcu Kuba chodzi już do szkoły – znaczy to dla mnie, że odbiorcą takiej bajki też jest dziecko w wieku szkolnym – nawet jeśli to początek szkoły. A jako takie, to już chyba jest trochę za duże na te wszystkie bajeczki, spodenki, czy jedzonko.
Niebieska bajka – Jakże pięknie przedstawione życie bajki, czy raczej Bajki. Niby nic się konkretnego nie dzieje, a nie mogłam przestać czytać, zaciekawiona, co też dalej się z Bajką stanie. Zabolało wyrzucenie książek na śmietnik, ale zakończenie wszystko zrekompensowało.
Lalka Pyza i Święta – Ładnie, spojrzeniem zabawki, pokazane na czym polegają Święta i co jest w nich ważne. A najlepsze jest to, że tak naprawdę bajka jest uniwersalna, bo to co podkreśla nie dotyczy tylko tych jednych świąt.
Pięć pluszowych zwierząt – Jest w tej bajce pewna melancholia i odrobina smutku. Na szczęście, jak to w bajkach bywa, wszystko kończy się dobrze. Tylko jedna rzecz mi nie pasowała do tej opowieści – kilkuletnie odstępy między poszczególnymi maskotkami. Gdyby je tak zliczyć, to Adam chyba już za duży był na przytulanki pod koniec i na zachowanie zaprezentowane w bajce. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie.
Marchewkowy budyń – Niezły spryciula z tego Igorka, a do tego taki empatyczny – zrobił Królikowi wspaniały prezent z okazji własnych urodzin. Ale i Królik okazał się być bardzo mądrym pluszakiem (jego wywód, czym jest marchewkowy budyń). Ciepła i bardzo zabawna opowiastka.
Opowieść o muszelce – Sama prawda! W prosty i ładny sposób Autor pokazał życiową prawdę, o której niektórzy dorośli jednak zapominają. Ciekawym doświadczeniem było przeczytanie tekstu Tomka napisanego tak prostym językiem i stylem odmiennym od jego „zwykłych” opowieści.
Smutna Baba Jaga – Wiele już wariacji na temat Baby Jagi czytałam, ale takiej jeszcze nie. Znając już Autorkę, dostałam to, czego się spodziewałam – napisaną pięknym językiem i stylem ciepłą i wzruszającą opowieść. Zwieńczoną też pięknym i wyjątkowo do rodziców, nie dzieci, skierowanym przesłaniem.
O chłopcu, który czytał dużo książek – No proszę, trafiła się w zbiorze prawdziwa przygoda w trakcie wielkiej, bohaterskiej wyprawy. Iście magiczna opowieść o tym co zwykłe i niezwykłe i jak łatwo to pomylić.
Wakacje dla potwora – Tu pozwolę sobie zacytować Silmarisa: „Czy tytułowy potwór musi wzbudzać strach? A może to on jest w strachu? Sprawdźcie to sami...”
Pani Burza – Bardzo wesoła bajka o dzielnym chłopcu, który wyruszył na poszukiwania zaginionego przyjaciela. Co mnie szczególnie ujęło to nazwy miejsc, odzwierciedlające mieszkańców lub w inny sposób odnoszące się do wydarzeń z opowieści.
O kocie, który piekł chleb – Ładnie pokazane i opowiedziane, że nie jest ważne kim jesteś, ale ważne co robisz, jeśli tylko robisz to naprawdę dobrze i z pasją.
Przyjaciele – Ta bajka zabiera czytelnika na egzotyczną sawannę i odpowiada na pytanie, czym jest przyjaźń. W prosty sposób – i słowami i czynami – wyjaśniają to afrykańskie zwierzęta, czy raczej przy ich pomocy Autorka :)
Encyklopedia – Kolejna bajka z pięknym morałem. I do tego z dosłownie książkowymi bohaterami. Bardzo podobały mi się te fragmenty o wysypujących się literach. Swoją drogą nie przypuszczałabym, że książki mogą być tak zawistne i złośliwe – u moich nie zauważyłam takich zachowań ;)
Generalnie Redakcja zebrała świetne teksty, których siłą są różnorodność treści i stylów oraz różne morały, jakie z opowieści płyną. Uzupełniają się doskonale.
I na koniec słowo o ilustracjach. Pięknie kolorowe, bardzo dobrze oddające ducha każdej z bajek.
Wszystkie opinie o bajkach są moje, pisane z punktu widzenia osoby dorosłej. Chętniej zamieściłabym tu opinie bratanic, ale na razie nie mam takiej możliwości.
Świąteczni przyjaciele – Jest tu sporo elementów, które mi się bardzo spodobały, np. opis bałaganu na początku bajki – jak poszczególne przedmioty walczą ze sobą o miejsce. Ciepła i sympatycznie pouczająca...
2022-05
W sumie mogłabym podsumować jednym zdaniem: takie biografie królów i książąt Polski mogłabym czytać bez końca.
Nie mam nad czym się rozpisywać - widać w tej książce i duszę historyka i pióro świetnego pisarza. Zastosowanie narracji literackiej było strzałem w dziesiątkę. Zmieszana z warsztatem autora powodowała, że mimo jakieś choćby pobieżnej znajomości historii (dzięki czemu i tak czytelnik wie, jakie były losy postaci i jak kończyły się poszczególne wydarzenia), to i tak serce w trakcie lektury drżało i kciuki trzymały się same za bohaterów.
I jeszcze jedno, co mnie urzekło - język. Taki niedzisiejszy, niecodzienny. Chyba to on, bardziej niż jakiekolwiek wzmianki opisujące średniowieczny świat, przenosił mnie w trakcie czytania w tę piastowską przeszłość.
W sumie mogłabym podsumować jednym zdaniem: takie biografie królów i książąt Polski mogłabym czytać bez końca.
Nie mam nad czym się rozpisywać - widać w tej książce i duszę historyka i pióro świetnego pisarza. Zastosowanie narracji literackiej było strzałem w dziesiątkę. Zmieszana z warsztatem autora powodowała, że mimo jakieś choćby pobieżnej znajomości historii (dzięki...
2018-04-23
Trzeci tom opowieści z Krainy Martwej Ziemi to piękne zwieńczenie historii, aczkolwiek zakończenie nie zamyka jej definitywnie, lecz zostawia małą furtkę dla potencjalnej kontynuacji. I dobrze - w życiu też nic nie urywa się i nie kończy definitywnie - nawet, gdy ktoś umiera, to życie toczy się dalej.
Jak i poprzednie tomy i ten czytał się praktycznie sam - nie mogłam przestać czytać. Pięknie zostały tu poplecione i rozplecione wątki. Szalenie spodobał mi się Węgielek i to, że nie zostawił Valeski.
Jak dla mnie świetna historia, fantastyczni bohaterowie - ludzcy i prawdziwi. I ich charaktery - zwłaszcza Arthorna - widać dobrze dopiero na przestrzeni całych trzech tomów. Zachodzące zmiany i motywy ich działania.
Trochę się wcześniej bałam napotkanych tu i ówdzie opinii, że Autor odchodzi od pojedynczego bohatera na rzecz bohatera-krainy, ale w jednym miałam rację - nie czytać, a jeśli już mi oko poleciało, to nie wierzyć w żadne recenzje i streszczenia. Fakt, Jacek Łukawski pokazuje coraz więcej, szerzej, ale Arthorn w tym wcale nie tonie, wciąż pozostaje istotną postacią. I elegancko na nim opowieść kończy. To mi się podoba.
Trzeci tom opowieści z Krainy Martwej Ziemi to piękne zwieńczenie historii, aczkolwiek zakończenie nie zamyka jej definitywnie, lecz zostawia małą furtkę dla potencjalnej kontynuacji. I dobrze - w życiu też nic nie urywa się i nie kończy definitywnie - nawet, gdy ktoś umiera, to życie toczy się dalej.
Jak i poprzednie tomy i ten czytał się praktycznie sam - nie mogłam...
2020-07
Tom pierwszy "Opowieści starych drzew" przedstawił nam oddział wojskowy do zadań specjalnych, dowodzony przez kapitana Sidorta. Po kawałkach odsłaniał też losy bohaterów. Nie zrobił tego jednak do końca i w całości. Jedyne, co zostało w „Pamięci...” zakończone, to pewna historia, przygoda i spojrzenie na wyklętych przez wszystkich żołnierzy.
„Szepty...” podejmują rozpoczęte wątki postaci, odsłaniają kolejne fragmenty ich przeszłości, ale pokazują zupełnie inną opowieść. Nadal poruszamy się wspólnie z bohaterami w wojenno-rewolucyjnej rzeczywistości, która nie skąpi okrucieństw i zgrozy. Autorka pokazuje tu jednak jej nieco inne oblicze — bezduszny (aczkolwiek pełen duchów), prawie zapomniany przez świat obóz jeniecki, którego stan burzy krew w żyłach kapitana i jego zastępcy. W tym piekle pojmanych wrogich żołnierzy jest garstka, większość stanowią niewygodni dla pewnych osób mieszkańcy miasteczka. Jednak to nawet i nie obóz stanowi oś tej opowieści.
Jest nią religia. Asger i jego ludzie muszą zmierzyć się z wyznawcami okrutnego boga, z wędrującą złą duszą, ale nie tylko. Nie sama wiara w określonych bogów jest poruszanym w powieści problemem. Również nie tylko nierozerwalnie związany z nią fanatyzm. Autorka sięga znacznie głębiej, pokazując różnorakie motywy wiary mieszkańców Eltingi — strach, zawiść, wspomniany fanatyzm, ale i prawdziwe źródło i siłę napędową. Jest nią przesączone nienawiścią pożądanie władzy absolutnej. Słowa Hanany Borhan, samozwańczej i głównej kapłanki boga zemsty Hagosa, są dla większości okolicznej ludności prawem, które potrafi skorumpować nie tylko władze miejskie, ale i lokalne wojskowe. Tak naprawdę do przybycia kompanii Sidorta to ona rządzi w mieście i ulokowanym w pobliżu obozie jenieckim. To ona decyduje o życiu lub śmierci.
Borhan i Wędrowiec (okrutna, wędrująca dusza) są głównymi przeciwnikami Asgera, z którymi kapitan musi się zmierzyć. Jak — zdradzać już nie będę, polecam, by każdy przeczytał o tym sam.
Lektura porywa od pierwszych zdań i nie wypuszcza do ostatniej kropki. Przykuwa czytelnika klimatem — tak samo, jeśli nawet nie bardziej mrocznym i tajemniczym jak w tomie pierwszym. Tu Agnieszka Osikowicz-Chwaja nie tylko trzyma poziom, ale wręcz wznosi się jeszcze odrobinę wyżej. Nie odpuszcza z okrucieństwem, momentami poczuciem beznadziejności, nie boi się obrzydzić czytelnika, serwuje mu pełną paletę emocji. Dla swoistego kontrastu i pewnego uzupełnienia dodaje też bowiem i uczucia cieplejsze. Afekt rodzący się między jedną z mieszkanek okolic Eltingi a empatycznym porucznikiem Kerkiem sprawia wrażenie radosnych słonecznych promieni, rozjaśniających ponury świat początkiem wiosny i brutalną codzienność. Co ciekawe, związek ten nie tylko pokazuje w nowym świetle kompanijnego lekarza, ale też jego kolegów i przede wszystkim nowe, nieznane czytelnikowi oblicze obserwującego rozwój uczuć kapitana.
Chociaż Asger Sidort jest głównym bohaterem, to jego podkomendni jako postaci drugoplanowe nie pozostają daleko w tyle. Wielkie brawa dla autorki za umiejętność takiego sprawnego wykreowania tej zbieraniny różnorakich charakterów. Każdy z żołnierzy i żołnierek ma wyrazistą osobowość, blizny przeszłości, nadzieje na przyszłość. Oni wszyscy żyją, nie zlewając się wyłącznie w tło. To samo zresztą dotyczy antagonistów, których zwłaszcza negatywne emocje można wyczuć wyraźnie.
Język i styl opowieści sprawiają, że czyta się ją ze wzruszeniem, z duszą na ramieniu, ze ściśniętym gardłem lub ciarkami przebiegającymi po plecach. Już dawno nie czytałam książki, która by tak mocno trzymała w napięciu i wyzwalała taką gamę uzewnętrzniających się emocji — w trakcie lektury zaciskałam pięści, przygryzałam nerwowo wargi, przeklinałam działania złych, uśmiechałam szeroko, trzymałam kciuki i modliłam się za dobrych. Bitwy stoczone — realne fizyczne, psychologiczne i paranormalne, a wszystkie okraszone krwią i łzami. Czyimi? Poczytajcie sami, naprawdę warto. Teraz nie pozostaje nic innego niż czekać z ogromną niecierpliwością na tom trzeci i kolejne spotkanie ze zmagającym się ze światem i wewnętrznymi demonami Asgerem Sidortem oraz jego ludźmi.
Tom pierwszy "Opowieści starych drzew" przedstawił nam oddział wojskowy do zadań specjalnych, dowodzony przez kapitana Sidorta. Po kawałkach odsłaniał też losy bohaterów. Nie zrobił tego jednak do końca i w całości. Jedyne, co zostało w „Pamięci...” zakończone, to pewna historia, przygoda i spojrzenie na wyklętych przez wszystkich żołnierzy.
„Szepty...” podejmują...
2013
To mój drugi podręcznik jazdy offroadowej. I chociaż nie wszystkie rozdziały (np. początek dotyczący rad zakupowych, bo samochód już miałam) mnie dotyczyły, to całą resztę oceniam jako mocno przydatną. Autor klarownie i w przystępny sposób opisuje prawidłowe zachowania, pokazując też dla kontrastu te nieprawidłowe. Bogactwo ilustracji i zdjęć dopełnia czytelności i praktyczności podręcznika. Bardzo dobra pozycja na początek przygody z samochodem terenowym.
Jedyne, co mi się w książce nie podoba, to używanie angielskiego słownictwa w przypadkach, gdy mamy polskie odpowiedniki - np. winch, zamiast wyciągarka.
To mój drugi podręcznik jazdy offroadowej. I chociaż nie wszystkie rozdziały (np. początek dotyczący rad zakupowych, bo samochód już miałam) mnie dotyczyły, to całą resztę oceniam jako mocno przydatną. Autor klarownie i w przystępny sposób opisuje prawidłowe zachowania, pokazując też dla kontrastu te nieprawidłowe. Bogactwo ilustracji i zdjęć dopełnia czytelności i...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-24
Artur Olchowy stworzył ciekawy świat po apokalipsie. Odsłania go tak, jak lubię, czyli powoli i po kawałku. Wprawdzie na samym początku, zanim załapałam kim jest Czarownica i w jakich czasach rozgrywa się akcja, pogubiłam się odrobinę. Jednak tytułowa postać, ze wszystkimi jej zaletami i wadami, zrekompensowała początkowe wątpliwości.
Pierwszoosobowa narracja Czarownicy i związany z tym sposób opowiadania wydarzeń sprawiały, że miałam wrażenie, iż jest ona młodą, może maksymalnie trzydziestoletnią kobietą, a nie staruszką u kresu żywota. Tyle w niej życia i energii. I nawet sprawności - pomimo często wspominanych bóli i trudności w poruszaniu się.
Podobało mi się, że Autor wykreował ją na ludzką - była omylna, porywcza, czasem prędzej działająca niż myśląca, nawet leniwa. Ucząca się, czasem boleśnie i powoli, na własnych błędach.
Dodatkowym ciekawym elementem są zapisywane na początku kolejnych części kursywą opowieści i miejscowe legendy. Pokazują inne spojrzenie na rzeczywistość - spojrzenie prostych, niewykształconych ludzi, dla których współczesne nam i powszechnie znane przedmioty stanowią magiczne i cudowne artefakty. Ciekawie jest zestawić te legendy z opisywanymi przez nie faktycznymi wydarzeniami.
Artur Olchowy stworzył ciekawy świat po apokalipsie. Odsłania go tak, jak lubię, czyli powoli i po kawałku. Wprawdzie na samym początku, zanim załapałam kim jest Czarownica i w jakich czasach rozgrywa się akcja, pogubiłam się odrobinę. Jednak tytułowa postać, ze wszystkimi jej zaletami i wadami, zrekompensowała początkowe wątpliwości.
Pierwszoosobowa narracja Czarownicy i...
Rzeczywiście bardzo ciepłe opowieści o przesympatycznej myszce Hani, której przygody nie tylko bawią, ale też uczą. Całość napisana jest też pięknym językiem i eleganckim style, których być może najmłodsi jeszcze nie potrafią świadomie docenić, ale do których lgną. Najlepszą recenzją niech będzie przykład moich znajomych: ich maluchy od ponad miesiąca (czyli od momentu zakupu książeczki) nie chcą innej lektury do poduszki. A wcześniej czytane przez rodziców dobranocki zmieniały co kilka dni.
Rzeczywiście bardzo ciepłe opowieści o przesympatycznej myszce Hani, której przygody nie tylko bawią, ale też uczą. Całość napisana jest też pięknym językiem i eleganckim style, których być może najmłodsi jeszcze nie potrafią świadomie docenić, ale do których lgną. Najlepszą recenzją niech będzie przykład moich znajomych: ich maluchy od ponad miesiąca (czyli od momentu...
więcej Pokaż mimo to