-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyNigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń? 100-letnia pisarka właśnie wydała dwie książkiAnna Sierant5
-
Artykuły„Chłopcy z ulicy Pawła”. Spacer po Budapeszcie śladami bohaterów kultowej książki z dzieciństwaDaniel Warmuz7
-
ArtykułyNajlepszy kryminał roku wybrany. Nagroda Wielkiego Kalibru 2024 dla debiutantkiKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
Szymon Solański i wiernie trwający u jego boku kundelek Gucio powrócili w czwartym już tomie „Kryminałów pod psem” autorstwa Marty Matyszczak. „Zło czai się na szczycie” to kolejna odsłona przygód detektywistycznego duetu, który tym razem odwiedził malownicze górskie Zdrojowice, do którego bohaterowie zaproszeni zostali na ślub przyjaciółki. Kiedy jednak w trakcie weselnej zabawy w pobliżu znalezione zostały świeżo zacementowane zwłoki, łatwo możemy się domyślić, że sielska atmosfera kurortu ulegnie całkowitej zmianie.
Autorka kolejny już raz dała popis mistrzowskiego połączenia klasyki kryminału i doskonałej komedii. Jak we wcześniejszych częściach, tak i teraz, akcja rozgrywa się w kameralnym otoczeniu, nawiązując do doskonale znanej fanom gatunku „zagadki zamkniętego pokoju”. Mocno ograniczona liczba podejrzanych i dość czytelne motywy poszczególnych bohaterów nie pozbawiają jednak czytelników przyjemności rozwiązywania kryminalnej zagadki, której bynajmniej nie można uznać za oczywistą. Z każdym kolejnym tomem serii widać, jak rozwija się warsztat pisarski autorki, a wraz z nim doskonaleniu ulega warstwa fabularna powieści, które nie tracą jednak nic ze swojej świeżości i co tu dużo mówić – swojskości.
„Zło czai się na szczycie” pokazuje nieco ironiczne i pełne dystansu spojrzenie Marty Matyszczak na otaczającą ją rzeczywistość, jaki i stworzonych przez nią bohaterów. Tym razem jednak, poza typowymi już (acz wciąż równie śmiesznymi!) wpadkami Róży czy docinkami Gucia, poznamy również przeszłość Szymona, w tym szczegóły tragicznego zdarzenia, w którym stracił żonę. Ciąg dalszy nastąpił również w relacjach miłosnych głównych bohaterów, choć przyznać trzeba, że autorka nie zapewnia im nawet chwili spokoju.
Wielokrotnie już polecałam już całą serię „Kryminałów pod psem”, a i tym razem zrobię to z przekonaniem, że to książki niemal dla każdego. Zarówno bowiem fani kryminału, jak i czytelnicy szukający rozrywki, lekturą kolejnych przygód Gucia będą zachwyceni, a doskonały humor jej towarzyszący jest więcej niż pewny. Tych bohaterów po prostu nie da się nie lubić! Dodatkowo każdy kolejny tom jest lepszy od poprzedniego, a seria – nawet czytana ciągiem, nie powoduje znużenia.
Szymon Solański i wiernie trwający u jego boku kundelek Gucio powrócili w czwartym już tomie „Kryminałów pod psem” autorstwa Marty Matyszczak. „Zło czai się na szczycie” to kolejna odsłona przygód detektywistycznego duetu, który tym razem odwiedził malownicze górskie Zdrojowice, do którego bohaterowie zaproszeni zostali na ślub przyjaciółki. Kiedy jednak w trakcie weselnej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy sięgałam po najnowszą książkę Magdaleny Knedler, nie sądziłam, że jakakolwiek opowiedziana przez nią historia może zagrozić pozycji „Historii Adeli” w moim prywatnym czytelniczym rankingu. Tym bardziej że „Twarz Grety di Biase” opowiadać miała o sztuce, a w szczególności malarstwie i fascynacji bohatera kobietą ukazaną na obrazach. Wydawało mi się, że jako kompletnemu laikowi w tej dziedzinie, taka historia nie będzie się podobać i kto wie, może poczuję przesyt i zmęczenie? Nic bardziej mylnego! Autorka po raz kolejny zaczarowała mnie swoją opowieścią, erudycją i pięknem języka. Sprawiła również, że pobiłam życiowy rekord w użyciu zakładek indeksujących w jednej książce – cała jest ona bowiem jednym wielkim cytatem! I co tu dużo mówić… Pokochałam Gretę tak jak kilka miesięcy temu Adelę.
Adam prowadzi małą galerię sztuki na wrocławskim rynku. Nic spektakularnego, ot spełnienie marzeń z młodych lat i sposób zarabiania na życie. Jak to zwykle w życiu bywa, fundusze nie pozwalają mu na całkowite oddanie się pasji i oprócz dzieł naprawdę wyjątkowych, na ścianach Chiary często pojawiają się o wiele chętniej kupowane pospolite ładne obrazki. Bohater cierpi również na nerwicę, która zdecydowanie utrudnia mu kontakty z otoczeniem i każe trzymać się sztywno ustalonej rutyny. Do Adama udało się dotychczas zbliżyć wyłącznie Zygmuntowi – malarzowi, który kiedyś sprzedał mu swoje obrazy i Anicie, którą raz w miesiącu odwiedza w poszukiwaniu odrobiny cielesnej bliskości. Kiedy jednak w galerii pojawiają się portrety autorstwa tajemniczej włoskiej malarki, mężczyzna nie potrafi przestać myśleć o uwiecznionej na obrazach kobiecie i rozpoczyna korespondencję, która całkowicie zmieni jego życie…
W „Twarzy Grety di Biase” nie ma postaci przypadkowych. Każdy z nakreślonych przez autorkę bohaterów, nawet ten pojawiający się wyłącznie w jednej scenie, ma swoją ściśle określoną rolę w życiu Adama i w jakiś sposób na niego wpływa, pozwalając mu lepiej rozumieć otaczający go świat i dojrzeć. Od genialnej postaci Zygmunta, po staruszka spotkanego w jednej z włoski trattorii – wszyscy oni są doskonale dopracowani i każdy z nich zasługuje na swoją własną historię.
W swojej najnowszej powieści Magdalena Knedler kolejny już raz snuje historię o wielkiej, nietypowej miłości. I to nie tylko tej łączącej Adama i Gretę, czy może raczej jego wyobrażenie o niej, ale o miłości do sztuki, świata i siebie samego, gdzie jak to zwykle bywa, ta ostatnia okazuje się najtrudniejsza. Adam od wielu lat walczy z demonami swojej głowie i dopiero fascynacja obrazami Grety pozwala mu wyruszyć w nieznane i choć raz spróbować pognać za marzeniami.
Jak już wspomniałam powyżej, książka pełna jest pięknych, życiowych cytatów i trudno było wybrać mi dla Was jeden, który najlepiej ukazałby piękno opisanej historii. Po długich namysłach zdecydowałam się jednak na fragment listu Grety do Adama, który wspaniale ukazuje strach, który paraliżuje bohatera i nie pozwala mu na normalne życie. Ten sam, który – choć w niewątpliwie mniejszym stopniu – ogarnia chwilami nas samych:
„Może prawdą jest, że sprawy i problemy, które ukrywamy przed światem i o których boimy się mówić, są jak stopniowo pompowany balon. Nie można spuścić z niego powietrza ani go przebić. Albo też nam się tak wydaje. A przecież co się stanie, kiedy balon pęknie? Czy wyjdziemy z tego krótkiego, urwanego „bum” bardziej skrzywdzeni i nieszczęśliwsi? Czy umrzemy? Czy to ważne? A może chodzi o sam strach przed ogłuszającym dźwiękiem? Przed tym, że później absolutnie nic się nie zmieni i świat będzie istniał w identycznym kształcie?”
„Twarz Grety di Biase” to nie powieść obyczajowa, jak sugeruje napis na okładce i przyporządkowanie w księgarnianym katalogu. To literatura piękna w najlepszym wydaniu. Niezwykła, nieoczywista i niezwykle świeża historia, która powinna znaleźć się w biblioteczce każdego książkoholika. I choć żałuję, że tym razem wydawca nie postawił na prostotę i klasyczne piękno okładki, jak miało to miejsce w „Historii Adeli”, to nie dajcie się zwieść – to nie jest kolejna cukierkowa opowieść z dziewczyną na okładce. To powieść absolutnie genialna.
Kiedy sięgałam po najnowszą książkę Magdaleny Knedler, nie sądziłam, że jakakolwiek opowiedziana przez nią historia może zagrozić pozycji „Historii Adeli” w moim prywatnym czytelniczym rankingu. Tym bardziej że „Twarz Grety di Biase” opowiadać miała o sztuce, a w szczególności malarstwie i fascynacji bohatera kobietą ukazaną na obrazach. Wydawało mi się, że jako kompletnemu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
O tym, że Magdalena Knedler pisze książki, które wciągają czytelnika od pierwszej strony wiedziałam już wcześniej. Po świetnym debiucie Pan Darcy nie żyje, kariera tej autorki rozwija się w szybkim tempie i w chwili obecnej na półkach księgarni odnaleźć możemy aż 6 książek napisanych przez nią, a kolejna swoją premierę ma już za nieco ponad miesiąc. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że każda z tych powieści trzyma wysoki poziom debiutu i czytelnik sięgając po nie, nie ma powodu, by czuć się rozczarowany.
I tak, po Panie Darcym w którym autorka zabawiła się konwencją, ambitnej Windzie czy kryminalnej serii o komisarz Annie Lindholm, Magdalena Knedler postawiła na powieść obyczajową. Zeszłoroczne Klamki idzwonki były historią o miłości z Wrocławiem w tle, natomiast Dziewczyna z daleka to już zupełnie inna opowieść, w której najważniejszą rolę odgrywają sekrety z przeszłości.
Lena jest dokumentalistką, znaną i cenioną autorką reportaży o „przestrzeniach wojny”, w których z niezwykłą wnikliwością opisuje okrucieństwa człowieka wobec człowieka. W przerwie pomiędzy kolejnymi projektami, tuż przed planowaną wyprawą na Sybir, postanawia odwiedzić swoją babcię – Nataszę. Nie wie, że za sprawą pewnego nieprzytomnego Anglika odnalezionego pod płotem babcinego domu, dawno pogrzebane wydarzenia ujrzą światło dzienne.
Dziewczyna z daleka to powieść obyczajowo-historyczna, której daleko do patosu, jaki często charakteryzuje ten gatunek. Natasza, która opowiada swoją historię, nie jest kryształową postacią, którą autorka wznosiłaby na piedestał i stawiała na wzór dla potomnych. Wręcz przeciwnie, bohaterka to kobieta, która dokonała w życiu złych wyborów, za które przyszło jej zapłacić wysoką cenę. Demony przeszłości, choć pozornie uśpione, obiły się na całym jej życiu i sprawiły, że nawet najbliżsi nie mieli szans dotrzeć do serca kobiety. Lena, która od zawsze czuła się związana z babką, nigdy nie poczuła jej miłości czy ciepła. Nieświadomie sama powielała pewne schematy i unikała zobowiązań czy zbytniej bliskości.
Magdalena Knedler stworzyła książkę, która pomimo poruszanych w niej bolesnych w naszej historii tematów, jest jednocześnie przyjemna i łatwa w odbiorze. Niezwykle plastyczny język autorki, którą śmiało określić można mistrzynią opisów, sprawia, że kolejne strony po prostu się „połyka”. Część współczesna, która przeplata się z historyczną opowieścią Nataszy, jest lekka i zabawna, a kolejne sceny – szczególnie początkowe, sprawiają, że nie sposób przestać uśmiechać się pod nosem. Sylwetki bohaterów powieści nakreślone zostały w sposób wyraźny i wiarygodny, tworząc wielowymiarowy obraz opisanych postaci. Jedynie policjant Wojtek wydaje się być nieco zbyt idealny i może nawet zbyteczny w całej powieści, a jego historia – choć szczątkowo opisana, niewystarczająca. Rozumiem jednak, iż stanowi on kontrast dla postaci Artura, czyli Anglika, będącego sprawcą całego zamieszania.
Dziewczyna z daleka wciąga i wzrusza, pozwala spojrzeć na historię z nieco innej perspektywy i udowadnia, że można pisać o niej bez zadęcia. Autorka w takiej literackiej konwencji bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że powstaną kolejne książki z historią w tle. Sama historia Leny także aż prosi się o kontynuację – dziewczyna, uzbrojona w zupełnie inną wiedzę i doświadczenia, wyruszyć ma przecież w podróż, po której z pewnością nic nie będzie już takie samo. Mam nadzieję, że autorka rozważy spisanie jej historii. A póki co, nie pozwalajcie Dziewczynie z daleka czekać zbyt długo na możliwość opowiedzenia Wam jej historii. Jestem pewna, że będziecie nią poruszeni tak samo mocno, jak i ja byłam.
O tym, że Magdalena Knedler pisze książki, które wciągają czytelnika od pierwszej strony wiedziałam już wcześniej. Po świetnym debiucie Pan Darcy nie żyje, kariera tej autorki rozwija się w szybkim tempie i w chwili obecnej na półkach księgarni odnaleźć możemy aż 6 książek napisanych przez nią, a kolejna swoją premierę ma już za nieco ponad miesiąc. Najważniejsze w tym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-30
Czy zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami tej miłej pary z bloku naprzeciwko? Ona taka piękna, on przystojny i widać, że sporo zarabia. Auto sobie nowe kupili, widzieliście? Tacy to pożyją, szczęściarze! O, w ciąży jest. Idealna rodzina. Pozornie.
Ania, młoda mężatka z jednego z łódzkich osiedli pozornie wiedzie właśnie takie szczęśliwe i idealne życie. Jej mąż - przystojny i zaradny Piotr, to jej wielka miłość, dla której zakończyła wieloletni związek i dała się porwać namiętności. Teraz, już po ślubie, młoda para zaczyna rozglądać się za własnym mieszkaniem i stara się o potomstwo. Pierwsze, nagłe i niekontrolowane ataki złości Piotra, Ania tłumaczy właśnie zmianami, jakie zachodzą w ich życiu i związanym z tym stresem. Kiedy dochodzi do poronienia, dziewczyna załamuje się i bierze na siebie całą winę za to zdarzenie. Co z resztą skutecznie sugeruje jej mąż…
„Pozorność” do debiutancka powieść Natalii Nowak-Lewandowskiej, która swoją literacką karierę zaczyna mocnym akcentem. Jej książka to brutalnie prawdziwa i okrutna powieść o przemocy domowej – tej fizycznej i przede wszystkim psychicznej. Autorka w sposób niezwykle autentyczny kreuje postać głównej bohaterki uwikłanej w toksyczną relację, z której nie potrafi się wyswobodzić. Ukazuje również uniwersalny obraz ofiary przemocy nieradzącej sobie z własnymi emocjami, co dotkliwie odbija się na jej psychice i daję pożywkę dla sadystycznych skłonności oprawcy. Podkreśla jej niezwykłą samotność i niemoc, poczucie obezwładniającego wstydu, który o problemach zabrania mówić najbliższym.
Książkową Anną są tysiące polskich kobiet, które mijamy na ulicy każdego dnia. Problem przemocy domowej od dawna zamiatany jest w naszym społeczeństwie pod dywan, przemilczany i niewygodny. Dzięki takim historiom, jak ta opowiedziana przez Natalię Nowak-Lewandowską, mamy możliwość choć trochę zrozumieć te kobiety, to dlaczego po pierwszym brutalnym akcie nie pakują walizki i nie wychodzą trzaskając drzwiami. Nie ukrywam, że podczas lektury książki szarpały mną skrajne emocje – od współczucia dla Anny i nienawiści do jej okrutnego męża, po niechęć do samej bohaterki, której wyrzucałam w myślach bierność i całkowity brak charakteru. W końcu zrozumiałam jednak, że dla ofiary przemocy domowej nie jest to wszystko tak czarno-białe jak dla mnie, że bezwzględny oprawca, który w mojej ocenie powinien zgnić w więzieniu, dla niej jest również czułym kochankiem, za którego postanowiła kiedyś wyjść i spędzić z nim resztę życia. Że często na drodze do wolności, kobiety takie jak Anna, trafiają na przeszkody w postaci braku wsparcia rodziny, pozostając z oprawcą z powodu dzieci czy braku funduszy.
„Pozorność” nie jest książką lekką i przyjemną, przy której odprężycie się w piątkowy wieczór i którą po przeczytaniu rzucicie w kąt. To lektura, której czytanie boli, wywołuje skrajne emocje i sprawia, że na skórze pojawiają się ciarki. To historia brutalna, bolesna i szczera. A wszystko to, co opisałam powyżej, to jej wielkie i niepodważalne plusy. Autorka nie była dla swoich czytelników jednak aż tak okrutna i w książce pokazała także inny obraz miłości – tej prawdziwej, czułej i bezwarunkowej, takiej, która cierpliwa jest i łaskawa jest. Gorąco polecam Wam lekturę książki i wierzę, że podobnie jak we mnie, historia Anny pozostanie w Was na długo.
Czy zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami tej miłej pary z bloku naprzeciwko? Ona taka piękna, on przystojny i widać, że sporo zarabia. Auto sobie nowe kupili, widzieliście? Tacy to pożyją, szczęściarze! O, w ciąży jest. Idealna rodzina. Pozornie.
Ania, młoda mężatka z jednego z łódzkich osiedli pozornie wiedzie właśnie takie szczęśliwe i...
Dajecie się czasem oczarować opowieści? Jeśli tak, to koniecznie powinniście przeczytać najnowszą książkę Niny George. Opisana w „Księdze snów” historia wciąga, odurza i przenosi w zupełnie inny wymiar, wzbudzając wiele emocji i skłaniając do autorefleksji.
Henri Malo Skinner to dziennikarz i dawny korespondent wojenny, który w życiu widział wiele. Tego dnia spieszy się na spotkanie zorganizowane w szkole swojego nastoletniego syna, którego nie miał jeszcze okazji poznać. Po drodze trafia jednak na dziewczynkę tonącą w wodach Tamizy i jako jedyny z grupy gapiów postanawia ją ratować. Ceną za jego odwagę jest jednak groźny wypadek, który sprawia, że mężczyzna wpada w śpiączkę. W szpitalu odwiedza go Sam, niezwykły nastolatek, który świat postrzega zupełnie inaczej niż inni oraz Eddie – kobieta, która całe życie kochała Henriego i choć po rozstaniu z nim ułożyła sobie życie na nowo, nie jest w stanie o nim zapomnieć.
„Księga snów” to przeplatająca się historia trójki bohaterów, których losy krzyżują się i rozchodzą wielokrotnie. Henri, pogrążony w śpiączce nazywanej przez opiekujący się nim personel wędrówką dusz, zagubiony jest gdzieś pomiędzy światami, życiem i śmiercią, jawną i snem. W czasie kiedy bohater poszukuje właściwej ścieżki, czytelnicy mają okazję poznać jego historię – taką jaką była i taką, jaką mogła się stać. Jego syn, Sam, także znajduje się gdzieś na rozdrożu, trzynastolatek nie jest już bowiem dzieckiem, a wciąż jeszcze nie stał się dorosłym. Stając w obliczu choroby ojca, musi jednocześnie poddać się prozie nastoletniego życia – egzaminom, pretensjom matki czy pierwszej, nieco niekonwencjonalnej, miłości. Eddie zaś musi odpowiedzieć sobie na pytanie kim tak naprawdę jest dla niej Henri. Czy to tylko mężczyzna z przeszłości, który niczym wspomnienie pojawił się na chwilę w jej uporządkowanym świecie, czy może, pomimo cierpienia którego doświadczyła z jego winy, to wciąż jej wielka miłość, której należy się poświęcić?
Najnowsza książka autorki to metafizyczna opowieść o podróży przez życie, o podejmowaniu decyzji i akceptowaniu ich skutków, wybaczaniu sobie i innym popełnionych błędów, a przede wszystkim – o miłości silniejszej nawet od śmierci. To także literacka interpretacja i próba odpowiedzi na pytanie co dzieje się z ludzkim umysłem w czasie śpiączki czy podczas śmierci klinicznej. Chociaż lekarze i naukowcy starają się wciąż na nowo badać i zracjonalizować opisywane przez wybudzonych pacjentów wrażenia, te jednak zdają się wymykać schematom i definicjom. Książkowy Henri ma świadomość stanu w jakim się znajduje i uporczywie walczy o powrót do rzeczywistości. Jego metaforyczna podróż przez morze, to tak naprawdę próba podsumowania życia i rozliczenia się z błędami przeszłości.
„Księga snów” nie wpisuje się w kanon lektur, po jakie sięgam najchętniej. Być może moje zachwyty nad nią wywołał swego rodzaju urok nowości, jednak uważam, że historia Henriego warta jest poznania. Po raz pierwszy od dawna podczas lektury wynotowywałam sobie całe fragmenty tekstu, przesyłałam cytaty znajomym i po kilka razy wracałam do przeczytanych zdań, co dla mnie stanowi największą rekomendację. Książkę gorąco polecam jako opowieść wartą przeczytania i zapamiętania. U mnie wędruje ona na półkę tych ulubionych, do których z pewnością jeszcze kiedyś wrócę.
Dajecie się czasem oczarować opowieści? Jeśli tak, to koniecznie powinniście przeczytać najnowszą książkę Niny George. Opisana w „Księdze snów” historia wciąga, odurza i przenosi w zupełnie inny wymiar, wzbudzając wiele emocji i skłaniając do autorefleksji.
Henri Malo Skinner to dziennikarz i dawny korespondent wojenny, który w życiu widział wiele. Tego dnia spieszy się...
Najpiękniejszą częścią pracy blogera książkowego jest odkrywanie nowych talentów literackich. Kiedy ponad rok temu w moje ręce wpadł „Pan Darcy nie żyje” nie spodziewałam się zupełnie, że jego debiutująca autorka - Magdalena Knedler wkrótce sprawi, że z niecierpliwością będę czekać na każdą kolejną premierę jej powieść. Dzisiaj mam przyjemność zrecenzować drugi tom przygód komisarz Anny Lindholm, która tym razem tropi zbrodnię w malowniczej Wenecji.
Po wydarzeniach opisanych w „Nic oprócz strachu”, Anna musi odpocząć i nabrać dystansu. W bożonarodzeniowy poranek zostawia więc odziedziczoną po zmarłym mężu firmę oraz dwóch tak ważnych dla niej mężczyzn i ucieka do Wenecji, w której, ma nadzieję, odnaleźć równowagę. Wkrótce zaprzyjaźnia się z miejscową handlarką i pomaga jej w prowadzeniu maleńkiego antykwariatu. Kiedy rozpoczyna się karnawał, a miasto zalewa acqua alta kobieta odkrywa, że weneckie kanały to nie tylko urokliwe miejsca pełne romantycznych gondolierów, ale i tło okrutnej zbrodni. A tajemniczy i przystojny commissario, z którym przyjdzie współpracować komisarz Lindholm namiesza nie tylko w jej głowie, ale i sercu.
”Nic oprócz milczenia” to nie tylko świetny kryminał z rozbudowanym tłem obyczajowym, ale również dogłębny i szczegółowy portret miasta, który zdecydowanie wykracza poza jego wizerunek znany turystom z pocztówek. Magdalena Knedler osadza swoje zbrodnie w wąskich i nieco mrocznych kanałach czy w ruinach pięknych, choć zaniedbanych włoskich palazzo, ukazując inne oblicze Wenecji, która w jej powieści odarta zostaje z karnawałowej maski. Autorka już w poprzedniej części cyklu udowodniła, że tło obyczajowe potrafi nakreślić ze starannością kojarzoną dotychczas raczej ze skandynawskimi autorami, a najnowszym kryminałem pokazała, że jest od nich nawet lepsza.
Wyrazista, choć momentami nieco irytująca główna bohaterka, ciekawe postacie drugoplanowe, a wreszcie intrygująca i zawiła opowieść kryminalna to niewątpliwe plusy powieści Magdaleny Knedler. Z wypiekami na twarzy czekam na trzeci tom poświęcony przygodom charyzmatycznej pani komisarz i zastanawiam się, jakie tym razem miasto stanie się tłem kryminalnej zagadki.
Najpiękniejszą częścią pracy blogera książkowego jest odkrywanie nowych talentów literackich. Kiedy ponad rok temu w moje ręce wpadł „Pan Darcy nie żyje” nie spodziewałam się zupełnie, że jego debiutująca autorka - Magdalena Knedler wkrótce sprawi, że z niecierpliwością będę czekać na każdą kolejną premierę jej powieść. Dzisiaj mam przyjemność zrecenzować drugi tom przygód...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-06
Tego, że książka Magdaleny Knedler będzie dobra, mogłam się spodziewać już po lekturze „Pan Darcy nie żyje”. Debiut autorki był rewelacyjny – książka była świeża, o oryginalnej fabule i sprawnym warsztacie, dzięki czemu weszła do ścisłej czołówki mojej grupy ulubieńców. Nie mogłam się więc doczekać swojego egzemplarza „Nic oprócz strachu” i momentu, w którym przekonam się, co tym razem przygotowała dla czytelników pisarka.
„Nic oprócz strachu” to powieść utrzymana w zupełnie innych klimatach niż „Pan Darcy…”. Tam odwiedzaliśmy angielską prowincję i zabytkowe rezydencje, tym razem przenosimy się do szwedzkiego Ystad, gdzie swoją siedzibę miał książkowy bohater kryminałów Mankella – komisarz Wallander. Anna Lindholm, zamieszkała w Szwecji Polka, również jest komisarzem tamtejszej policji. Kobieta odpowiada za zatrzymanie groźnego seryjnego mordercy, ale za zawodowy sukces zapłacić musiała wysoką cenę – w wyniku wypadku samochodowego, który zainicjowany został przez pojmanego przestępcę, mąż Anny doznał poważnych obrażeń i stracił czucie w nogach. Anna, po miesiącach zmagań z chorobą męża, postanawia rzucić pracę w policji i wiążące się z nią pokusy, w tym przystojnego nadkomisarza Ingvara Friska, oddając się całkowicie mężowi i ich wspólnej pasji. Kiedy jednak jedzie na komisariat złożyć wymówienie, usłyszana wiadomość na nowo przewraca jej świat do góry nogami…
Jeżeli obawiacie się, że powyżej zdradziłam zbyt wiele z fabuły, spieszę donieść, że wszystko to opisane zostało w pierwszym rozdziale. Po nim następują 534 strony akcji, która pochłonie Was bez reszty. Razem z Anną tropić będziecie okrutnego miłośnika Oscara Wilde’a, a ślady poprowadzą do Malmö, Wenecji i… naszego Helu. Dodatkowo, poza kryminalnym śledztwem, nie zabraknie również rozbudowanego wątku uczuciowego i skomplikowanych relacji rodzinnych.
Magdalena Knedler po raz kolejny całkowicie podbiła moje czytelnicze serce i teraz spokojnie mogę już mówić, że jest jedną z moich ulubionych polskich autorek. Szczęśliwie czekają mnie jeszcze dwa tomy przygód Anny Lindholm, na które, mam nadzieję, autorka nie każe czekać zbyt długo. W międzyczasie mam zamiar poznać bliżej komisarza Wallandera, któremu „Nic oprócz strachu” zrobiło lepszą reklamę, niż wszystkie recenzje i pochwały znajomych razem wzięte.
Tego, że książka Magdaleny Knedler będzie dobra, mogłam się spodziewać już po lekturze „Pan Darcy nie żyje”. Debiut autorki był rewelacyjny – książka była świeża, o oryginalnej fabule i sprawnym warsztacie, dzięki czemu weszła do ścisłej czołówki mojej grupy ulubieńców. Nie mogłam się więc doczekać swojego egzemplarza „Nic oprócz strachu” i momentu, w którym przekonam się,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy rozpoczynałam lekturę „Dożywocia” Marty Kisiel nic nie zapowiadało wielkiej miłości, jaką zapałałam do tej książki i jej autorki. Klimaty wydawały się być zdecydowanie „nie moje”, fabuła nazbyt fantastyczna, a okładka skierowana bardziej dla dzieci, niż dla dorosłego czytelnika. Zapytacie więc pewnie dlaczego zdecydowałam się książkę przeczytać i zrecenzować? Otóż, jakiś czas temu w mojej okolicy odbywało się spotkanie autorskie z Martą Kisiel, w którym nie brałam udziału, ale na które namawiali mnie liczni znajomi, zachwalając autorkę i jej książki. Jej fenomenu i ich zachwytów wtedy nie rozumiałam, a teraz pluję sobie w brodę, że nie skorzystałam z okazji do osobistego spotkania z autorką i mam nadzieję, że niedługo odbędzie się kolejne, na którym nie tylko zdobędę autograf, ale i zasiądę dumnie w pierwszym rzędzie.
Konrad Romańczuk, główny bohater „Dożywocia”, właśnie odziedziczył w spadku po nieznanym sobie bliżej krewnym dom o wdzięcznej nazwie „Lichotka”, do którego postanowił się przenieść na kilka miesięcy, aby w otoczeniu natury poświęcić się pisaniu działa życia. Był świadomy, że dom ma swoich dożywotników, nikt jednak nie poinformował go, jak bardzo są oni specyficzni…
Zdziecinniały Anioł z alergią na własne piórka o wiele mówiącym imieniu Licho, nieszczęsny panicz Szczęsny, czyli widmo samobójcy z poprzedniej epoki, potwór z głębin pradawnego zła, który gotuje domownikom posiłki, czterech zielonych i oślizgłych Utopców i jedna całkiem zwyczajna kotka, są gwarancją, że Lichotka ani przez moment nie będzie cichym i spokojnym miejscem, o jakim marzył Konrad. Niestety, nowy właściciel nieopatrznie zablokował sobie możliwość powrotu na stare śmieci i z odziedziczoną wesołą menażerią spędzi co najmniej pół roku.
Książka napisana jest w świetny, lekki sposób, powoduje histeryczne wręcz wybuchy śmiechu i nie pozwala odłożyć się choćby na chwilę. Ja sama miałam ochotę natychmiast spakować walizkę i przenieść się do Lichotki chociażby na chwilę. Barwna galeria niezwykłych postaci i ich zakamuflowane zupełnie ludzkie cechy wyolbrzymione i ironicznie podkreślone, sprawiają, że książka jest krzywym zwierciadłem naszych dziwactw, fobii i przyzwyczajeń. Jednocześnie to najlepsza książkowa komedia, jaką kiedykolwiek czytałam i ciężko byłoby mi wybrać jej najciekawsze fragmenty – każde słowo, dialog i rozdział to istna literacka perełka, która udowadnia, że Marta Kisiel na języku polskim zna się jak nikt inny i posługuje się nim lepiej, niż współcześni Szczęsnemu szablą czy dubeltówką;)
Książka powinna znaleźć się na aptecznych półkach, jako antydepresant dostępny bez recepty, a ja śmiało polecam ją każdemu, kto ma ochotę na doskonałą literacką ucztę i rozrywkę. Doskonała wiadomość jest taka, że autorka książki właśnie pracuje nad kontynuacją „Dożywocia”, a w swoim dorobku ma również, ponoć równie dobre, „Nomen omen”.
Kiedy rozpoczynałam lekturę „Dożywocia” Marty Kisiel nic nie zapowiadało wielkiej miłości, jaką zapałałam do tej książki i jej autorki. Klimaty wydawały się być zdecydowanie „nie moje”, fabuła nazbyt fantastyczna, a okładka skierowana bardziej dla dzieci, niż dla dorosłego czytelnika. Zapytacie więc pewnie dlaczego zdecydowałam się książkę przeczytać i zrecenzować? Otóż,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-27
Na „Obronę” Steve’a Cavanagha miałam ochotę już od chwili, kiedy gdzieś w czeluściach internetu mignęła mi zapowiedź książki wraz z opisem jej fabuły. Oczywiście nie zapisałam ani autora, ani tytułu i przez kilka tygodni męczyłam znajomych pytaniami, czy nie kojarzą przypadkiem, jaka to mogła być książka. Kiedy w końcu okryłam, że chodzi o nowość Wydawnictwa Filia Mroczna Strona, której premiera planowana była dopiero na początek marca, wiedziałam, że zrobię (prawie) wszystko, żeby do książki dobrać się jak najszybciej. I udało się! Mam dla Was recenzję przedpremierową i już teraz możecie przygotować się na długą listę moich „ochów” i „achów”.
Eddie Flynn to amerykański prawnik z trudną przeszłością. Syn emigrantów, w młodości trudnił się oszustwami i ciemnymi interesami, aż odkrył, że praca prawnika niewiele się od kanciarstwa różni – w sądzie potrzebny jest spryt, bystry umysł i umiejętność manipulowania innymi, a są to cechy, których naszemu bohaterowi nie brakowało. Eddie zdobył więc odpowiednie wykształcenie i z powodzeniem prowadził praktykę adwokacką na Manhattanie, aż do chwili, kiedy jedna z prowadzonych spraw wymknęła się spod kontroli i zaważyła na przyszłości bohatera, który wycofał się nie tylko z zawodu, ale i całego swojego dotychczasowego życia. Niestety, szef rosyjskiej mafii miał co do Eddiego pewne plany i nie uwzględniał w nich rezygnacji adwokata. Przygotowana na niechęć Flynna mafia, porywała jego córkę, a jemu samemu założyła na plecy kamizelkę z bombą. Bohater ma 31 godzin na to, by wybronić mafiosa i ocalić życie swoje, i swojej córki….
„Obrona” to najlepszy thriller prawniczy, jaki w życiu czytałam, choć przyznam, że nie czytałam ich wiele. Nie lubię Grishama, a Connely’ego nawet nie znam. Z racji wykonywanego zawodu niechętnie sięgam po książki z wątkiem prawniczym, a jedynym wyjątkiem są książki Phillipa Margolina i naszego rodzimego Remigiusza Mroza. Dotychczas moim faworytem w tym gatunku było „Nie zapomnisz mnie” Margolina, jednak Steve Cavanagh swoją świetną debiutancką „Obroną” przebił go i dołączył do grona moich ulubionych autorów. Świadomie nie będę porównywać tych książek z prawniczą serią Remigiusza Mroza, musicie bowiem wiedzieć jedno – amerykański system sądowniczy jest zdecydowanie bardziej spektakularny niż polski i o wiele łatwiej w nim stworzyć ciekawą fabułę…
Akcja „Obrony” nie zwalnia ani na sekundę, a każdy kolejny rozdział zaskakuje. Przyznam, że budowa charakterologiczna postaci nie jest w tej książce najwyższych lotów, a niektóre wątki wydają się wyjątkowo niewiarygodne, jednak wobec tak wciągającej fabuły, zupełnie nie miało to dla mnie znaczenia. „Obrona” to bowiem rozrywka w czystej postaci i książka trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Warto pamiętać, że nie jest to powieść obyczajowa, w której wiarygodność czy sylwetki bohaterów grają pierwszorzędną rolę, ale powieść sensacyjna i gotowy materiał na scenariusz hollywoodzkiego hitu.
Wierzcie mi, że ostatnimi czasy, mało jest książek, dla których zarwałabym noce, a dla debiutu Cavanagha zarwałam dwie pod rząd. Jeżeli więc choć trochę lubicie szybką i pełną zwrotów akcję oraz prawnicze klimaty, nie wahajcie się ani przez sekundę i w dniu premiery ustawcie się w kolejce pod księgarnią. Gwarantuję Wam, że „Obrona” jest tego warta, a o jej autorze usłyszycie jeszcze nie raz.
Na „Obronę” Steve’a Cavanagha miałam ochotę już od chwili, kiedy gdzieś w czeluściach internetu mignęła mi zapowiedź książki wraz z opisem jej fabuły. Oczywiście nie zapisałam ani autora, ani tytułu i przez kilka tygodni męczyłam znajomych pytaniami, czy nie kojarzą przypadkiem, jaka to mogła być książka. Kiedy w końcu okryłam, że chodzi o nowość Wydawnictwa Filia Mroczna...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-02
Czy zastanawialiście się kiedyś ile kosztuje szczęście? I co by się stało, gdyby nagle okazało się, że musimy za nie zapłacić? I nie, nie metaforycznie, a w żywej gotówce. Takiej z odsetkami, komornikiem i zajęciem wynagrodzenia. Odpowiedź na tak postawione pytania daje nam Jonas Karlsson w swojej pierwszej wydanej w Polsce książce "Rachunek".
Bohater książki wiedzie zupełnie zwyczajne życie. Chodzi do pracy, wraca do domu, dzwoni do kumpla i idzie spać. Żywi się jak przeciętny samotny mieszkaniec dużego miasta – fast foodami i lodami. Od czasu do czasu miewa jakieś romanse, ale o wielkiej miłości nie ma mowy, ta odeszła w zapomnienie wraz z pewną hinduska pięknością. Kiedy więc dostaje rachunek za swoje szczęście, jest pewien, że to jakaś kolosalna pomyłka. Tym bardziej, kiedy okazuje się, że z pozoru szczęśliwsi od niego ludzie dostają rachunki opiewające na o wiele niższą kwotę. Co więcej, każda kolejna próba skorygowania kwoty rachunku i wskazanie życiowych porażek, sprawia, że zadłużenie wzrasta coraz bardziej, aż wkrótce okazuje się, że ten dług nie będzie mógł zostać spłacony…
"Rachunek" to książka na jedno popołudnie. Jest mała, chuda i czyta się ją w ekspresowym tempie. Nic nie wskazuje na to, że jest to arcydzieło. A jednak, śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych i najciekawszych książek, jakie czytałam. Lekko ironiczna, w nutką skandynawskiego stylu i motywem walki jednostki z system, zachwyca niebanalnym pomysłem na fabułę, która zmusza nas do refleksji nad tym, czym naprawdę jest szczęście. Bohater nie jest bowiem postacią, którą opisalibyśmy jako szczególnie szczęśliwą, a jednak według obliczeń systemu, to on jest jednym z największych beneficjentów światowych zasobów tego uczucia. I tutaj rodzi się pytanie: czy to system się myli, czy może to, co powszechnie uważa się za szczęście, jest tylko jego pozorem? Może wielkie pieniądze, oszałamiające kariery czy wreszcie miłosne wzruszenia nie są ważniejsze od takich drobnych przyjemności jak smak ulubionych lodów na języku czy piękny pejzaż za oknem. Może szczęście to nie te chwile pełne euforii i emocji, ale właśnie momenty spokoju i cichego zadowolenia?
Tak naprawdę o książce Karlssona niezwykle trudno napisać jest coś konkretnego i odkrywczego. Jej recenzję powinnam skrócić do maksymalnie dwóch słów – przeczytaj koniecznie. A potem może zastanów się na jaką kwotę opiewałby Twój rachunek?
Czy zastanawialiście się kiedyś ile kosztuje szczęście? I co by się stało, gdyby nagle okazało się, że musimy za nie zapłacić? I nie, nie metaforycznie, a w żywej gotówce. Takiej z odsetkami, komornikiem i zajęciem wynagrodzenia. Odpowiedź na tak postawione pytania daje nam Jonas Karlsson w swojej pierwszej wydanej w Polsce książce "Rachunek".
Bohater książki wiedzie...
2016-01-19
O Remigiuszu Mrozie pisałam już tutaj wielokrotnie, opisując nie tylko jego kolejne dzieła, które wydaje z prędkością karabinu maszynowego, ale również porównując do niego innych autorów. Nikogo więc nie zaskoczę stwierdzając, że jest to z całą pewnością jeden z moich ulubionych autorów. O ile jednak od premiery „Kasacji” czytam wszystko, co wyszło spod pióra (a może raczej klawiatury:P) autora, tak do wcześniejszych dzieł jakoś mnie nie ciągnęło. Napisane w klimacie science fiction czy powieści militarnej, wydawały się być daleko poza horyzontem moich czytelniczych zainteresowań. Teraz już wiem, że to był duży błąd!
Kiedy w mojej skrzynce pocztowej pojawiła się zapowiedź trzeciej części Parabellum Remigiusza Mroza, musiałam głęboko się zastanowić, czy jest to propozycja, którą chciałabym przyjąć. Nie dość, że wiązałoby się to z koniecznością szybkiego nadrobienia pierwszych dwóch części, to jeszcze wojenno-historyczna tematyka, odpowiadała mi zdecydowanie mniej niż współczesne kryminały. Stwierdziłam jednak, że muszę dać sobie szansę na poznanie czegoś nowego i...przepadłam! Pierwsze dwie części Parabellum, czyli Prędkość ucieczki i Horyzont zdarzeń przeczytałam jednym tchem podczas przerwy świąteczno-noworocznej i z wypiekami na policzkach czekałam na premierową Głębię osobliwości. Miałam przy tym dużo szczęścia, ponieważ moje oczekiwanie sprowadzało się raptem do dwóch tygodni, podczas gdy inni czekali na ostatni tom kilka lat.
Trylogia Parabellum to opowieść o dwóch braciach – Bronku i Staszku Zaniewskich, których wybuch wojny zastał rozdzielonych i w zupełnie innym życiowym momencie. Starszy z braci, Bronek, przebywał wtedy na południu Polski, gdzie razem z oddziałem do którego należał, pod dowództwem kapitana Obelta, strzegł granicy kraju. Jego oddział został jednak rozbity już pierwszego dnia wojny, a nieliczni, którzy przeżyli, musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Młodszego z braci wojna zastała w Warszawie, gdzie pozostając w rodzinnym domu, kończył studia medyczne i szykował się do ślubu z ukochaną Marią. 1 września 1939r. Staszek i Maria, z pochodzenia Żydówką, postanowili, że muszą uciec z bombardowanej stolicy, a najlepszym celem podróży będzie Francja, gdzie dziewczyna mogłaby schronić się u rodziny. Niestety, taka podróż wiązała się z koniecznością przebycia wrogich terytoriów Rzeszy…
Remigiusz Mróz, jak zwykle z resztą, poprowadził akcję w sposób absolutnie genialny – co drugi rozdział książki zaskakuje i sprawia, że czytelnikowi brakuje tchu. Nie bez powodu autor nazwany został Maestrem Książkowych Suspensów;) Bohaterowie serii, to nie tylko wspomniani powyżej bracia, ale również niemiecki oficer Christian Leitner, okrutny gestapowiec Johann Blankenburg oraz cała rzesza dzielnych polskich żołnierzy. Dzięki nim, toczącą się wojnę mamy szansę obejrzeć z wielu perspektyw.
Głębia osobliwości jest najbardziej „stacjonarna” ze wszystkich części i pozwala na pewne zadomowienie się (bo absolutnie nie zwolnienie!) akcji. Tym, którzy nie czytali wcześniejszych części nie chcę zdradzić za dużo, dlatego napiszę tylko, że w Głębi osobliwości przedstawione zostało życie w obozie koncentracyjnym, codzienność niemieckiej rodziny w czasie wojny, czy wreszcie ciężki los tułającego się żołnierza.
Książka jest świetna, podobnie jak i dwa wcześniejsze tomy i śmiało polecam ją każdemu. Entuzjastów tematyki wojennej ostrzegam jednak, że autor nie trzyma się wiernie realiów wojennych i z każdą kolejną stroną „odpływa” coraz bardziej. Żaden człowiek nie byłby w stanie przeżyć tego, co autor zgotował swoim bohaterom, ale wszystkim marudom przypominam, że istnieje coś takiego jak fikcja literacka i autor ma do niej prawo.
Reasumując, cała trylogia jest rewelacyjna, a Głębia osobliwości udowadnia, że warto było na nią czekać. Tu nadmienię tylko, że bardzo się cieszę, że moja ukochana Czwarta Strona zdecydowała się wydać trzeci tom, mimo, iż wcześniejsze tomy wydawały się już nieco przykurzone. Duży plus także za to, że książkę wydano w takiej samej szacie graficznej jak poprzednie tomy, co niestety często jest rzadkością u jednego wydawcy (vide „Sprawa Niny Frank”), a co dopiero w przypadku dwóch różnych, którzy w tym zakresie musieli się dogadać.
Na zakończenie apel do samego Autora – błagam o kontynuację! Wiem, że książka była pisana wieki temu i od tego czasu powstało już kolejnych 15;) ale nie można urwać akcji w takim miejscu! Do końca wojny jeszcze parę lat chłopakom zostało… Bardzo, bardzo ładnie proszę o dalsze części. A sama obiecuję nadrobić wszystkie wcześniejsze Pana książki, nawet z tym nieszczęsnym science fiction;)
O Remigiuszu Mrozie pisałam już tutaj wielokrotnie, opisując nie tylko jego kolejne dzieła, które wydaje z prędkością karabinu maszynowego, ale również porównując do niego innych autorów. Nikogo więc nie zaskoczę stwierdzając, że jest to z całą pewnością jeden z moich ulubionych autorów. O ile jednak od premiery „Kasacji” czytam wszystko, co wyszło spod pióra (a może raczej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-13
Jak doskonale wiecie, dobry thriller czy kryminał to to, co lubię najbardziej. Uwielbiam je w wersji zagranicznej (w tym temacie Skandynawia nie ma sobie równych), natomiast szczególnie cieszy mnie, kiedy trafiam na polskie perełki, takie jak Katarzyna Puzyńska czy Remigiusz Mróz. Do tego zaszczytnego grona ma szansę dołączyć Marcin Grygier, który doskonale zadebiutował w książce "Nie patrz w tamtą stronę".
Głównym bohaterem książki jest nadkomisarz Marcin Walter, który kierując małą grupą dochodzeniową, musi odnaleźć mordercę nastolatki, zwłoki której odnaleziono w Puszczy Kampinoskiej. Okrucieństwo z jakim potraktowano ciało ofiary, sugeruję, że morderca dopiero rozpoczyna brutalne żniwa, a rozwiązanie zagadki może tkwić nie tylko w historii ofiary, ale i policjanta.
Marcin Grygier w swojej debiutanckiej książce stworzył doskonałą kryminalną historię, która nie została przez niego przegadana, a jednocześnie zdaje się być wyjątkowo dokładnie opracowana. Szczególnie bohaterowie książki przedstawieni zostali w sposób niezwykle dojrzały i nie są postaciami wyłącznie papierowymi. Nadkomisarz nadużywa alkoholu, jednak wyjaśniono skąd dokładnie wziął się problem (czego brakuje m.in. w opisie mojego policyjnego ulubieńca Harrego Hole). Podobnie postać „tego złego” nakreślona została wyjątkowo dokładnie, a autor przedstawił cały proces dojrzewania jego okrucieństwa i bestialstwa.
Choć początkowo wszystko wydaje się być jasne i układa się w spójną całość, autor zgrabnie zamieszał akcją, sprawiając, że rozwiązanie zagadki mimo wszystko wywołuje zaskoczenie. Żeby nie było jednak zbyt słodko, muszę powiedzieć, że ostatni rozdział (nie mylić z zakończeniem), całkowicie mnie rozczarował i moim zdaniem zupełnie nie pasował do treści całej książki. Podobne odczucia miałam ostatnio po wyjściu z premiery ostatniego Bonda;)
Zgrabny język, krótkie rozdziały i wciągająca akcja sprawiają, że od książki nie sposób się oderwać. Marcin Grygier zadebiutował wyjątkowo dobrze i mam nadzieję, że zdecyduje się na kontynuację przygód nadkomisarza Waltera. Czekam z niecierpliwością na kolejną książkę autora, którą udowodni mi, że miałam rację i że zasługuje on na miejsce na polskim kryminalnym podium.
Jak doskonale wiecie, dobry thriller czy kryminał to to, co lubię najbardziej. Uwielbiam je w wersji zagranicznej (w tym temacie Skandynawia nie ma sobie równych), natomiast szczególnie cieszy mnie, kiedy trafiam na polskie perełki, takie jak Katarzyna Puzyńska czy Remigiusz Mróz. Do tego zaszczytnego grona ma szansę dołączyć Marcin Grygier, który doskonale zadebiutował w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-22
Zaginięcie jest kontynuacją Kasacji, od której zaczęła się moja przygoda z autorem. Spotykamy w niej ponownie niepokorny duet Chyłki i Zordona, którzy znowu podejmują się obrony oskarżonych, stojących na z góry straconej pozycji. Otóż ze szczelnie zamkniętego i zabezpieczonego alarmem domu znika dziecko. Sprawę zgłaszają nie tacy znowu zrozpaczeni rodzice, którzy twierdzą, iż wieczorem położyli córkę spać, pozamykali drzwi i włączyli alarm. Kiedy się obudzili dziecka już nie było. Nie było też śladów włamania, walki, a w ostateczności nawet ciała. W takim stanie faktycznym oskarżonymi niejako z automatu stają się rodzice, a prawnicy podejmujący się ich obrony walczyć będą musieli z poszlakami i niechęcią otoczenia…
Tak w największym skrócie można opisać fabułę Zaginięcia, nie zdradzając zbyt wiele z jej treści. Jak zwykle Remigiusz Mróz, zwany również mistrzem suspensu, funduje czytelnikom wiele zwrotów akcji, chwil mrożących krew w żyłach i zupełnie niespodziewane zakończenie (nie mylić z rozwiązaniem kryminalnej zagadki – u Mroza to nigdy nie to samo;)). Książka to godna kontynuacja Kasacji, a jeżeli chodzi o sposób poprowadzenia akcji, mam wrażenie, że jest od niej nawet lepsza. Każdy fan dobrej kryminalnej jazdy bez trzymanki będzie zadowolony.
Zaginięcie jest kontynuacją Kasacji, od której zaczęła się moja przygoda z autorem. Spotykamy w niej ponownie niepokorny duet Chyłki i Zordona, którzy znowu podejmują się obrony oskarżonych, stojących na z góry straconej pozycji. Otóż ze szczelnie zamkniętego i zabezpieczonego alarmem domu znika dziecko. Sprawę zgłaszają nie tacy znowu zrozpaczeni rodzice, którzy twierdzą,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Jak trywialnie i płasko brzmią relacje sprowadzone do faktów i opatrzone etykietą. I jak łatwo na tej podstawie ocenić drugiego człowieka, wydać na niego wyrok.”
Gdybym opisała tutaj szczegółowo zarys fabuły najnowszej powieści Magdaleny Knedler, podejrzewam, że zdecydowana większość z Was byłaby oburzona. Pewnie nie mielibyście ochoty czytać historii Niny, z miejsca ją osądzając i wyzywając od najgorszych. Niczym się z resztą w tym zakresie od Was nie różnię, sama w pierwszym odruchu tak właśnie chciałam postąpić. A jednak kiedy ją poznałam, okazało się, że pod pewnymi względami ze wszystkich bohaterek, jakie dotychczas pojawiły się w książkach wrocławskiej autorki, to właśnie Nina jest mi najbliższa. „Tylko oddech” jest bowiem całkowicie pozbawiony cytowanej trywialności czy płaskości i wymyka się jakimkolwiek etykietom czy utartym schematom.
Od dwóch lat Ninę i jej męża niewiele już łączy. Zamiast jak małżonkowie, żyją niczym lokatorzy, którzy chwilami działają sobie na nerwy, jednak przez większość czasu pozostają na siebie zupełnie obojętni. Choć widmo rozwodu krąży nad nimi już od dawna, to jednak dusząca tajemnica i tragedia sprzed dwóch lat nie pozwala na kategoryczne przecięcie relacji. Wypadek, w którym zginął Szymon, szwagier Niny i mąż Izy, to bowiem tylko skutek wydarzeń, które rozegrały się wcześniej. Teraz bohaterka postanawia skonfrontować się z siostrą, w tym celu wyruszając w podróż do mazurskiej wsi, w której mieszka ich matka, by następnie na Helu odkryć sekrety zmarłego mężczyzny i być może uzyskać odkupienie win.
„Tylko oddech” to niezwykle kameralna powieść obyczajowa, rodzinny dramat ubrany w słowa zamknięty w niespełna trzystustronicowej książce. Wydarzenia rozgrywają się w ciągu kilku dni, w wąskim gronie bohaterów i dusznej atmosferze rodzinnego spotkania. Każdy z czytelników inaczej odbierze tę historię, przepuszczając ją przez filtr własnej wrażliwości i rodzinnych relacji. Nie jest to z pewnością lekka lektura, którą przeczytacie w wolnej chwili i nie poświęcicie nawet minutę na refleksję nad nią. Wręcz przeciwnie. Relacje Niny z mężem, siostrą czy szwagrem będziecie „męczyć” w głowie długo po odłożeniu książki na półkę. I nie będzie w tym wszystkim miejsca na czarno-białe wnioskowanie o winie i karze, wybaczenie czy odpuszczenie win. Mam wrażenie, że nie o to autorce chodziło. Jak wskazała w dedykacji i posłowiu sama autorka to opowieść o i dla nieidealnych rodzin i niedoskonałych kobiet, a naszym zadaniem jest wyłącznie próba ich (nas?) zrozumienia.
Magdalena Knedler trafia do mnie z każdą opisaną przez siebie historią. Mam wrażenie, że nawet instrukcja obsługi mopa jej autorstwa potrafiłaby trafić na listę moich ukochanych książek. Nie mam pojęcia, dlaczego jej twórczość wciąż jeszcze nie jest tak rozpoznawalna, jak dzieła innych rodzimych autorek. Moim celem nie jest krytyka polskich pisarek powieści obyczajowych, których twórczość uwielbiam i namiętnie czytuję, a po prostu wskazanie, że Knedler wybija się ponad przeciętność i tworzy książki, dla których trudno znaleźć konkurencję. Dopracowane językowo i stylistycznie, przemyślane fabularnie, czarujące słowem i grające na emocjach, ale wciąż przystępne dla przeciętnego czytelnika, który po dzieła noblistów raczej nie sięga. I choć wciąż twierdzę, że miejscem autorki są półki z literaturą piękną, a nie popularną czy kobiecą, to jednak trudno mi wyobrazić sobie, że jakakolwiek fanka literatury obyczajowej mogłaby twórczością autorki się rozczarować.
Fenomenem jest dla mnie również wszechstronność Magdaleny Knedler, dotychczas bowiem każda z opisanych przez nią historii była zupełnie inna od poprzednich, pozbawiona jakiejkolwiek wtórności. I chociaż „Tylko oddech” pozornie opowiada o tematach przez literaturę kobiecą wyeksploatowanych do granic możliwości, to jednak jest zupełnie niepowtarzalny i wyjątkowy. Na zbliżające się melancholijne jesienne wieczory to powieść wręcz wymarzona. Obowiązkowa pozycja na półce każdej kobiety.
„Jak trywialnie i płasko brzmią relacje sprowadzone do faktów i opatrzone etykietą. I jak łatwo na tej podstawie ocenić drugiego człowieka, wydać na niego wyrok.”
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGdybym opisała tutaj szczegółowo zarys fabuły najnowszej powieści Magdaleny Knedler, podejrzewam, że zdecydowana większość z Was byłaby oburzona. Pewnie nie mielibyście ochoty czytać historii Niny, z miejsca ją...