Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

To, co napiszę o "Niebu ze stali" w mojej opinii odnosi się również do dwóch poprzednich tomów cyklu i można tę opinię potraktować jako podsumowanie trzech pierwszych części "Opowieści...".
Powieść czyta się przyjemnie pod warunkiem, że nie oczekujemy od niej niczego poza niewyszukaną rozrywką, chwilą zapomnienia. To jak oglądanie, dajmy na to, Avengersów czy jakiegoś Spider-Mana - jeśli przymknie się oczy na sensowność fabuły i przesadny patos (choć znam takich, którzy to lubią), to po trudach całego dnia czasem można sobie chwilę odpocząć przy takim filmie.
Autorowi z pewnością nie można odmówić wyobraźni i konsekwencji w kreowaniu świata, a sama powieść jest napisana łatwym językiem, co sprawia, że przez kolejne strony płynie się z lekkością.
Niestety spod tej spokojnej toni w dość regularnych odstępach wystają ostre krawędzie różnych głupot i głupotek, pomniejszych bezsensownych pomysłów czy sprzeczności. Bo bywało i tak, że Wegner potrafił zaprzeczać własnym opisom sytuacji, które napisał ledwie kilka czy kilkanaście stron wcześniej.
Natomiast zwroty akcji, którymi autor chciałby zaskoczyć czytelnika są dość łatwe do przewidzenia stronę czy dwie wcześniej przed ich pojawieniem się.
Mimo, że jak już wspomniałem, całość czyta się gładko, w kilku miejscach miałem chwilę zwątpienia, kiedy zastanawiałem się, czy aby na pewno chcę czytać dalej.
W końcu, po kolejnym odklejeniu się fabuły od poręczy logiki i zdrowego rozsądku, poddałem się po przeczytaniu około trzech czwartych książki.
Mimo wszystko będę dość dobrze wspominał lekturę, ponieważ przez wiele wieczorów dała mi to, czego w niej szukałem. Mianowicie ucieczki od problemów, zmartwień i frustracji codziennego życia. I jeśli jakaś książka pozwala komuś na chwilę zapomnienia, to dla takiego człowieka nie może być taka zła. A poza tym to znacznie lepsze Avengersi.

To, co napiszę o "Niebu ze stali" w mojej opinii odnosi się również do dwóch poprzednich tomów cyklu i można tę opinię potraktować jako podsumowanie trzech pierwszych części "Opowieści...".
Powieść czyta się przyjemnie pod warunkiem, że nie oczekujemy od niej niczego poza niewyszukaną rozrywką, chwilą zapomnienia. To jak oglądanie, dajmy na to, Avengersów czy jakiegoś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

W opinii do poprzedniego tomu napisałem, że książka przyciąga do siebie bardzo ciekawym pomysłem na fabułę i mrocznym klimatem. Natomiast napisana jest nieporadnie zarówno w warstwie narracyjnej jak i dialogowej, a historia, mimo, że wciągająca, to opiera się na kilku niedorzecznościach, absurdach czy braku logiki w kilku miejscach.
W zasadzie to to samo można napisać o "Starzyźnie". Druga część "Czarnego Wygonu" w żadnym stopniu nie zmieniła się na lepsze, stosunku do pierwszego tomu. Rzekłbym, że fabularnie, jest nawet nieco gorsza, bardziej wymęczona. Jakby autorowi zaczęło brakować pomysłów na porządne zakończenie.
Gdyby" Czarny Wygon" wymyślił lepszy pisarz, to śmiało mógłby on konkurować z najbardziej gęstymi powieściami Stephena Kinga. Oczyma wyobraźni już widzę ten oklepany, ale w takim przypadku trafny chwyt reklamowy - polska odpowiedź na "Miasteczko Salem".
A tak, wyszło jak wyszło i po kolejne dwa tomy już nie sięgnę. Potencjał tej historii został trochę zmarnowany, ale, czytając ją, mimo wszystko bawiłem się dobrze.

W opinii do poprzedniego tomu napisałem, że książka przyciąga do siebie bardzo ciekawym pomysłem na fabułę i mrocznym klimatem. Natomiast napisana jest nieporadnie zarówno w warstwie narracyjnej jak i dialogowej, a historia, mimo, że wciągająca, to opiera się na kilku niedorzecznościach, absurdach czy braku logiki w kilku miejscach.
W zasadzie to to samo można napisać o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Książka jest napisana w dość topornym stylu, a dialogi często są drętwe, jakby żywcem wyciągnięte z ust braci Mroczków w "M jak Miłość".
Ale potem nastąpiło zawiązanie akcji i historia wciągnęła mnie na dobre. Jest ponura, klimatyczna i na tyle intrygująca, że włączył się u mnie syndrom jeszcze jednej strony.
Niestety co jakiś czas w fabule pojawiają się niedorzeczności czy elementy pozbawione logiki, które ją spajają. Są one na tyle istotne, że bez nich opowieść nie mogłaby powstać.
Mówiąc krótko, w niezbyt zgrabnej formie otrzymałem na tyle wciągającą historię, że, wiedziony ciekawością, natychmiast zabieram się za jej drugą część.

Pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Książka jest napisana w dość topornym stylu, a dialogi często są drętwe, jakby żywcem wyciągnięte z ust braci Mroczków w "M jak Miłość".
Ale potem nastąpiło zawiązanie akcji i historia wciągnęła mnie na dobre. Jest ponura, klimatyczna i na tyle intrygująca, że włączył się u mnie syndrom jeszcze jednej strony.
Niestety co jakiś czas w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna bajka dla dorosłych i młodzieży starszej wciągająca jak dobry odkurzacz. Niestety całość nieco psuje kulminacja fabuły, na którą jedną z całej opowieści autor, moim zdaniem, nie bardzo miał pomysł. Mimo, że rozstrzygające wydarzenia toczą się dynamicznie, to sprawiają wrażenie jakby były wzięte z kiepsko wyreżyserowanego przedstawienia szkolnego - poszczególne postaci mają dokładnie odmierzony moment, kiedy muszą wejść na scenę, bez emocji odegrać swoją rolę i deklamując swoją kwestię i szybko usunąć się na bok żeby zrobić miejsce następnemu aktorowi.
Nie zmienia to jednak mojego zdania, że "Księga cmentarna" to bardzo przyjemna lektura charakteryzująca się lekkim, ale i trochę zbyt oszczędnym stylem. Napisana, mimo wszystko, z pomysłem i fantazją jeszcze długo po przeczytaniu ostatniej strony nie pozwoliła moim myślom opuścić wykreowany w niej świat.
Tknięty nadzieją sprawdziłem, czy czasem Gaiman nie napisał jakiejś kontynuacji tej historii. Niestety...

Świetna bajka dla dorosłych i młodzieży starszej wciągająca jak dobry odkurzacz. Niestety całość nieco psuje kulminacja fabuły, na którą jedną z całej opowieści autor, moim zdaniem, nie bardzo miał pomysł. Mimo, że rozstrzygające wydarzenia toczą się dynamicznie, to sprawiają wrażenie jakby były wzięte z kiepsko wyreżyserowanego przedstawienia szkolnego - poszczególne...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa pozycja dla osób chcących poznać absolutne podstawy naszej wiedzy o budowie wszechświata.
Autor stara się w przystępny sposób przedstawić poszczególne zagadnienia bez wchodzenia w jakąkolwiek matematykę w tym w skomplikowane wykresy.
I w właśnie w graficznym aspekcie widzę pewną wadę tej książki. Wszystkie jej strony to ściana tekstu bez jednego obrazka. Mimo, że autor stara się przedstawić wiedzę w łatwy do przyswojenia sposób, to czasem jeden prosty dla każdego rysunek objaśniający dane zagadnienie (na przykład podział cząstek elementarnych na poszczególne grupy, czy sposób obrotu planet w układzie słonecznym) znacznie ułatwiłoby przyswajanie wiedzy. Czasem jeden obraz znaczy więcej niż tysiąc słów.
Niemniej moim zdaniem książka ta jest bardzo przyjemną w odbiorze propozycją dla zabieganego laika.

Ciekawa pozycja dla osób chcących poznać absolutne podstawy naszej wiedzy o budowie wszechświata.
Autor stara się w przystępny sposób przedstawić poszczególne zagadnienia bez wchodzenia w jakąkolwiek matematykę w tym w skomplikowane wykresy.
I w właśnie w graficznym aspekcie widzę pewną wadę tej książki. Wszystkie jej strony to ściana tekstu bez jednego obrazka. Mimo, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

“Wilcza pełnia” to druga część cyklu “Luna”. W opinii do pierwszej części postawiłem tezę, że jest to dobra powieść, pod warunkiem, że potraktujemy ją jako, swego rodzaju, bajkę science-fiction dla dorosłych. Wtedy całość trzyma się kupy i ma swój bajkowy sens.
Drugi tom cyklu tylko mnie utwierdził w moim przekonaniu. W bajce każda postać, każda jednostka ma unikalną cechę, której nie mają pozostałe postacie i nigdy nie wychodzi ze swojej roli. Wilk jest zły i tylko on w danej bajce, leśniczy odważny i rycerski i tylko on w danej bajce. I według tego samego schematu Czerwony Kapturek jest uczynny i pomocny, a babcia zdana na pomoc Kapturka.
W “Wilczej pełni” mamy podobną zasadę. Transportem ludzi i zasobów między Ziemią a Księżycem zajmuje się jednynie imperium rodzinne Woroncowów i żadnej z najpotężniejszych korporacji nie przyszło do głowy, żeby założyć konkurencyjny biznes. Jeśli trzeba wydobyć metale ziem rzadkich, to, mimo ogromnych zysków, na całym świecie tylko rodzina MacKenzie jest chętna się tym zajmować, a na kluczowy pomysł wyżywienia ponad dwu i pół milionowego społeczeństwa księżycowego wpadł tylko ród Asamoah i nigdzie na calutkim świecie nie znalazł się żaden chętny na skopiowanie tych biznesów. I taka bezmyślność odbywa się w warunkach kapitalizmu w najtwardszej postaci.
Jeśli przymkniemy oczy (i to mocno) na takie absurdy, których jest w książce trochę więcej, to fabuła cyklu jest bardzo wciągająca a postacie wyraziste i przekonywujące, a całość na tą bajkową konwencję spójna i dobrze dopracowana. Jeśli natomiast chcielibyśmy to potraktować jako poważne s-f, to okazuje się, że jego fundamenty zostały zbudowane na piasku i fabule nie można zaufać. Daję 6 gwiazdek, bo traktuję tę powieść jako bajkę. Nie chciałbym oceniać jej jako poważnej fantastyki.

“Wilcza pełnia” to druga część cyklu “Luna”. W opinii do pierwszej części postawiłem tezę, że jest to dobra powieść, pod warunkiem, że potraktujemy ją jako, swego rodzaju, bajkę science-fiction dla dorosłych. Wtedy całość trzyma się kupy i ma swój bajkowy sens.
Drugi tom cyklu tylko mnie utwierdził w moim przekonaniu. W bajce każda postać, każda jednostka ma unikalną cechę,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam mieszane uczucia co do tej powieści. Z jednej strony mamy wiarygodnych, dobrze sportretowanych bohaterów - ich charaktery, postawy i motywacje. Jest z wyobraźnią przedstawiony świat skolonizowanego Księżyca. Jest ciekawie ukazane księżycowe społeczeństwo i jego odrębne od ziemskich obyczaje, na powstanie których wpływ miały kompletnie inne od naszych ziemskich, warunki życia. Poznajemy nawet taki drobny, ale jakże satysfakcjonujący smaczek jak zupełnie inny sposób przyrządzania drinków możliwy do zrealizowania dzięki grawitacji niższej niż na Ziemi.
Natomiast z drugiej strony podstawy fabularne książki, bez których książka po prostu by nie powstała, były dla mnie zupełnie niewiarygodne i bardzo naiwne. Naprawdę trudno mi uwierzyć, że najpotężniejsze firmy na świecie dostarczające rzadkie surowce niezbędne dla światowego przemysłu i do produkcji energii dla całej Ziemi oraz te, utrzymujące życie na Księżycu i zapewniające transport między nim a Ziemią, wszystkie co do jednej są biznesami rodzinnymi. Nie należą one do jakichś wielkich korporacji ze skomplikowaną strukturą własnościową, ale każda firma z osobna (tzw. Pięć Smoków) jest ściśle kontrolowana przez jedną z rodzin i jest w zasadzie hermetyczna na wpływy z zewnątrz. Natomiast sam sposób utrzymywania pokoju pomiędzy rodzinami (bo Księżyc w “Lunie” jest miejscem bardzo brutalnym) polega na zawieraniu strategicznych małżeństw rodem z czasów feudalnej Europy.
Również sam impuls do powstania niektórych z tych najpotężniejszych firm już dzisiaj, w naszych czasach, byłby kompletnie nierealny i może wzbudzać, w zależności od nastroju czytelnika, grymas irytacji lub uśmiech politowania, a wszystkie te absurdy fundamentach powieści sprawiają wrażenie, jakby opowiadana historia była oderwana nawet od tej wymyślonej, fantastycznej rzeczywistości.
Liczyłem na solidną powieść science-fiction z naciskiem na science, a otrzymałem ciekawą bajkę science-fiction, gdzie akcja nie dzieje się za górami i rzekami, ale za orbitami i księżycowymi kraterami. Ale jest to bajka dla dorosłych i dojrzałych, a czasem nawet człowiek w sile wieku potrzebuje wciągającej bujdy, żeby oderwać się od smutnej rzeczywistości. I dlatego, mimo sporych niedorzeczności, natychmiast sięgnę po drugą część tego cyklu.

Mam mieszane uczucia co do tej powieści. Z jednej strony mamy wiarygodnych, dobrze sportretowanych bohaterów - ich charaktery, postawy i motywacje. Jest z wyobraźnią przedstawiony świat skolonizowanego Księżyca. Jest ciekawie ukazane księżycowe społeczeństwo i jego odrębne od ziemskich obyczaje, na powstanie których wpływ miały kompletnie inne od naszych ziemskich, warunki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy byłem młody, uwielbiałem czytać Stephena Kinga. Fascynowała mnie jego niesamowita wyobraźnia połączona z plastycznymi opisami i niepowtarzalnym gawędziarskim talentem sprawiającym, że chciało się go czytać nawet, gdyby napisał o rozwoju orkiestr dętych w średniowieczu
Potem jego kolejne powieści przestały mnie tak magnetyzować. Czasem jeszcze zastanawiam się, czy to autor obniżył swoją formę, czy to może ja z niego wyrosłem, zmieniłem upodobania.
Zachęcony opisem fabuły “Instytutu” postanowiłem na krótko powrócić do Kinga. Liczyłem, że duchem wrócę do dawniejszych lat. Że przypomnę sobie, jak siedziałem z książką bądź czytnikiem na kolanach w starym wygodnym fotelu po dziadkach, oświetlonym skromną lampką i z taką łatwością dawałem się wciągnąć staremu bajarzowi w jego opowieści.

Zaczęło się przyjemnie. Długi prolog utrzymany w gawędziarskim tonie opowiada o zwykłym facecie próbującym na nowo ułożyć sobie życie w innym miejscu.I mimo, że w zasadzie nic się w nim nie dzieje, to narracja jest tak sielankowa, że chciałoby się tę historyjkę bez akcji czytać przez całą długość książki. Pomyślałem sobie, że oto znowu mam Kinga w najlepszym wydaniu.

A potem nastąpiło zawiązanie akcji i pojawiły się zgrzyty. Postać głównego bohatera została przedstawiona w sposób łopatologiczny, niezwykle toporny. Oto praktycznie bez żadnego finezyjnego wstępu, w sposób fabularnie sztuczny poznajemy Luke’a Ellisa - naszego głównego bohatera, a opis jego niespotykanej wyjątkowości został sprowadzony do suchej listy cech i talentów wymienionych ciurkiem na jednej stronie powieści
Podobnie niewiarygodnie i powierzchownie zostały odmalowane reakcje dzieci na uwięzienie w Instytucie. Podopieczni, którzy czasem nie mieli nawet 10 lat, zadziwiająco szybko i dość spokojnie akceptowali fakt, że zostali porwani i umieszczeni w obcym, wrogim miejscu z dala od rodziców, nie wiedzą, po co tu są i czy kiedyś wrócą do domu. Próżno tu szukać opisów wewnętrznych traumatycznych przeżyć takiego dziecka i histerii, w jaką wpadłoby, kiedy nagle budzi się z dala od rodziców i rodzinnego domu, który dla kogoś tak młodego jest całym światem.
Natomiast aby historia mogła łatwo dobiec do założonego końca, King, chyba z braku lepszego pomysłu, musiał odebrać trochę zdrowego rozsądku głównym antagonistom. Niestety wydarzenia poprzedzające do punkt kulminacyjny nie mogłyby mieć miejsca gdyby nasze czarne charaktery miały trochę rozumu w głowie.

Książka jest dość nierówna pod względem narracji i dialogów, przez co niektóre sceny wypadają sztucznie, naiwna fabuła w kilku miejscach wywołuje odczucie, jakby autor nie cenił zbyt wysoko inteligencję czytelnika
Pomysł na powieść jest po “kingowsku” dobry, ale zabrakło odpowiedniego wykończenia. Odniosłem wrażenie, że po wywarciu dobrego pierwszego wrażenia, autor, bez zbytniej dbałości o jakość swojego dzieła, chciałby czytelnika jak najszybciej, najkrótszą ścieżką przeprowadzić przez pozostałą część fabuły, odtrąbić sukces i osiąść na laurach.
“Instytut” to raczej przeciętna powieść w dorobku Stephena Kinga, która potwierdza moje zdanie, że pisarz obniżył formę w stosunku do swoich starszych powieści. A ja, mimo, że trochę zmienił się mój gust, wciąż chciałbym na wejść do świata jego niesamowitości jeśli tylko ów pisarz jeszcze raz przedstawi go w najlepszym wydaniu.

Kiedy byłem młody, uwielbiałem czytać Stephena Kinga. Fascynowała mnie jego niesamowita wyobraźnia połączona z plastycznymi opisami i niepowtarzalnym gawędziarskim talentem sprawiającym, że chciało się go czytać nawet, gdyby napisał o rozwoju orkiestr dętych w średniowieczu
Potem jego kolejne powieści przestały mnie tak magnetyzować. Czasem jeszcze zastanawiam się, czy to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetnie napisana opowieść kryminalna delikatnie osadzona w klimacie noir. Gdyby tytuł był to typowym kryminałem, to pewnie by się nie słało obronił przed kiczem w dwóch-momentach. Ale dzięki temu, że historia jest osadzona w na pozór bajkowym świecie Grimm City, zupełnie nie przeszkadzają ograne schematy, motywy i chwilami przewidywalne wydarzenia.
Mimo, że fabuła nie pędzi zawrotnym tempem, to książkę czyta się szybko i płynnie. Jak dla mnie rozrywka w czystej postaci.

Świetnie napisana opowieść kryminalna delikatnie osadzona w klimacie noir. Gdyby tytuł był to typowym kryminałem, to pewnie by się nie słało obronił przed kiczem w dwóch-momentach. Ale dzięki temu, że historia jest osadzona w na pozór bajkowym świecie Grimm City, zupełnie nie przeszkadzają ograne schematy, motywy i chwilami przewidywalne wydarzenia.
Mimo, że fabuła nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

“Wyspa na prerii” to zapis wspomnień z ponad rocznego pobytu Wojciecha Cejrowskiego na jego ranczu w Arizonie, gdzieś z dala od wielkich czy nawet średnich miast, gdzieś przy granicy z Meksykiem, gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc.
Autor w charakterystycznym dla siebie stylu ni to komika, ni to gawędziarza znanym ze swojego cyklu programów telewizyjnych “Boso przez świat”, opisuje powszedniość życia wśród małej społeczności skupionej wokół małej mieściny gdzieś w bardzo gorącej części Amerykańskiego Zachodu, amerykańskiego zadupia odległego nie tylko od wielkich miast, ale i autostrad przecinających USA. Dzięki takiemu formie narracji sprawy zwykłe, codzienne i banalne i nie warte wspominania dla mieszkańców prerii stają się egzotyczne i ciekawe dla polskiego odbiorcy. Zwłaszcza takiego, który nigdy nie wychylił nosa z Polski, ale jego tęsknota za życiem w innych realiach wyraża się w czymś więcej niż marzenie o pracy przy szpachlowaniu francuskich mieszkań.
Jednak taka lekka i przyjemna narracja z humorystycznym zacięciem wymaga od autora przedstawiania wszystkich tematów tylko w sposób pozytywny, wesoły i podkoloryzowany, zgodny z jego własną prawdą, ale niekoniecznie zgodny z prawdą obiektywną. Próżno tu szukać głębokiego portretu prowincji Amerykańskiego Zachodu i jego mieszkańców, ich codziennych trudów, lokalnych problemów czy ograniczeń. “Wyspa na prerii” to literatura sielankowa, taka pokrzepiająca, łatwa w odbiorze. Czytana o poranku dobrze nastraja na dalszą część dnia, a czytana wieczorem daje odprężenie przed zaśnięciem.
I nie byłoby w tym problemu gdyby nie to, że autor chyba tak bardzo uwierzył w swoje gawędziarskie umiejętności, że postanowił całkowicie puścić wodze fantazji w opisywaniu niektórych anegdot w niezachwianym przekonaniu, że polski ćwok za szerokim oceanem łyknie wszystko jak pelikan cegłę. W niektóre historie na tyle trudno uwierzyć że momentami czytelnik może się poczuć obrażony.
Z uwagi właśnie na to mam nieco mieszane uczucia co do całości tytułu. Dla kogoś, kogo interesuje małomiasteczkowy Amerykański Zachód, ten przeszły i ten obecny, lektura godna polecenia. Natomiast jeśli ktoś czytał poprzednie przygody Cejrowskiego w amazońskiej dżungli i po prostu liczy na coś podobnego, to cóż, musi liczyć się z ryzykiem, że tym razem może być inaczej.

“Wyspa na prerii” to zapis wspomnień z ponad rocznego pobytu Wojciecha Cejrowskiego na jego ranczu w Arizonie, gdzieś z dala od wielkich czy nawet średnich miast, gdzieś przy granicy z Meksykiem, gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc.
Autor w charakterystycznym dla siebie stylu ni to komika, ni to gawędziarza znanym ze swojego cyklu programów telewizyjnych “Boso przez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety poległem na tej powieści równo w jej połowie. Jak dla mnie tytuł jest dość przewrotny, bo lektura okazała się dla mnie zbyt nużącą przeprawą. Były momenty, gdzie faktycznie musiałem się z nią zmagać i przerywanie czytania przychodziło mi ze zbyt dużą łatwością.
O ile fabuła w ogólnym zarysie prezentuje się całkiem ciekawie, o tyle w szczegóły opowiadanej historii są mało wiarygodne, naciągane.
Tak jak w starych grach komputerowych szliśmy naszym bohaterem prostą drogą od prawej do lewej strony ekranu i co pewien czas spotykaliśmy trudnego przeciwnika, bez pokonania którego dalsza droga i pokonywanie pomniejszych przeszkód nie było możliwe, tak tutaj McCarthy w pewnych odstępach stawia przed nami kolejne postacie, których jedynym zadaniem jest uraczenie nas coraz to nowymi przemyśleniami egzystencjalnymi czy metafizycznymi po przebrnięciu przez które przepuścić nas dalej w naszej podróży i gładko usunąć się w niebyt fabularny.
Lektury nie ułatwia kompletny brak emocji, opisów wewnętrznych przeżyć tak pierwszo jak i drugoplanowych bohaterów. O ile w „Drodze” taka surowa, beznamiętna narracja miała rację bytu, tak tutaj kompletnie nie przystaje do prezentowanej opowieści.
Z uwagi na to, że nie byłem w stanie dotrwać do końca książki i ocenić całej fabuły, przyznaję połowę maksymalnej ilości gwiazdek. Ostateczne zniechęcenie powieścią, to też jakaś ocena.

Niestety poległem na tej powieści równo w jej połowie. Jak dla mnie tytuł jest dość przewrotny, bo lektura okazała się dla mnie zbyt nużącą przeprawą. Były momenty, gdzie faktycznie musiałem się z nią zmagać i przerywanie czytania przychodziło mi ze zbyt dużą łatwością.
O ile fabuła w ogólnym zarysie prezentuje się całkiem ciekawie, o tyle w szczegóły opowiadanej historii...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przygodę z twórczością Dana Simmonsa zacząłem od świetnego Hyperiona, następny był wręcz genialny Terror, a potem całkiem niezły Drood. I dobrze się złożyło, że dopiero po tych tytułach wziąłem się za “Letnią Noc”, bo w przeciwnym razie pewnie nie sięgnąłbym tak chętnie po powyższe tytuły.
Fabuła na pewno mnie nie przestraszyła, nie wywołała ciarek na plecach, nie przyprawiła o gęsią skórkę choć do kulminacyjnej akcji jest w miarę interesująca do pewnego momentu. Zacząłem się nudzić, jak tylko rozpoczęły się finałowe wydarzenia i wprost nie mogłem się doczekać, kiedy przerzucę ostatnią stronę mimo, że autor wprost wychodził z siebie skacząc od sceny do sceny w celu zbudowania większego napięcia.
Jeśli ktoś szuka niewymagającej lektury li tylko dla zabicia czasu np. w długiej podróży lub w ramach przerywnika od tytułów trudniejszych, to może spróbować zmierzyć się z “Letnią nocą”. Poszukiwaczom historii niebanalnych raczej ten tytuł raczej odradzam.

Przygodę z twórczością Dana Simmonsa zacząłem od świetnego Hyperiona, następny był wręcz genialny Terror, a potem całkiem niezły Drood. I dobrze się złożyło, że dopiero po tych tytułach wziąłem się za “Letnią Noc”, bo w przeciwnym razie pewnie nie sięgnąłbym tak chętnie po powyższe tytuły.
Fabuła na pewno mnie nie przestraszyła, nie wywołała ciarek na plecach, nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Sebastian Mila. Autobiografia Sebastian Mila, Leszek Milewski
Ocena 6,5
Sebastian Mila... Sebastian Mila, Les...

Na półkach:

Odczuwam mały dyskomfort związany z oceną tej książki, bo pierwszy raz przeczytałem autobiografię i nie wiem, jaka będzie uczciwa liczba gwiazdek dla tego tytułu.
Czyta się ją przyjemnie i szybko, strony przelatują z prawej na lewą płynnie, bez żadnej konieczności cofania się w tekście. Natomiast trudno oprzeć się wrażeniu, że całość jest ugrzeczniona, tematy, które mogłyby nadać jakiegoś smaczku całej historii zostały potraktowane ogólnikowo bądź nie zostały podjęte wcale. Tak, żeby czasem nikomu nie nadepnąć na odciski, o nikim nie powiedzieć złego słowa, żeby ktoś czasem nie się nie obraził.
Jest to książka autobiograficzna z jednej strony, więc można mieć oczekiwać, że wydarzenia będą przedstawione uczciwie, tak jak były widziane ze swojej perspektywy opowiadającego. Natomiast z drugiej strony Mila stara się wciąż być lojalny względem swoich kolegów i współpracowników z boiska w myśl zasady, którą sam podkreśla i jako kapitan drużyny starał się egzekwować, że co się dzieje w szatni, w szatni pozostaje.
Dla mnie, oglądając Sebastiana Milę jako jednego z piłkarskich ekspertów w TVP Sport oraz po przeczytaniu jego autobiografii, nie ulega wątpliwości, że jest to człowiek inteligentny, obyty w polskich realiach piłkarskich, lojalny wobec swoich kolegów, skromny i taki, którego zwyczajnie łatwo polubić.
I kto wie, może właśnie dlatego jego opowieść o swojej piłkarskiej przygodzie jest taka a nie inna. Być może po prostu taki jest Sebastian Mila - nie chowający urazy za złe momenty, wyciągający wnioski z własnych błędów, ale też wdzięczny za każdą dobrą rzecz, która mu się przytrafiła w karierze.

Odczuwam mały dyskomfort związany z oceną tej książki, bo pierwszy raz przeczytałem autobiografię i nie wiem, jaka będzie uczciwa liczba gwiazdek dla tego tytułu.
Czyta się ją przyjemnie i szybko, strony przelatują z prawej na lewą płynnie, bez żadnej konieczności cofania się w tekście. Natomiast trudno oprzeć się wrażeniu, że całość jest ugrzeczniona, tematy, które mogłyby...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Całkiem przyjemny kryminał w klimacie noir o nieskomplikowanej fabule. W książce rażą nieco niektóre wątki poboczne, które nie mają żadnego początku, nie wiadomo skąd się wzięły, jakby przed wydaniem wycięto z niej ze dwa podrozdziały. Natomiast odpowiednio dozowany przez autora ironiczny humor i liczne oryginalne i kwieciste porównania trochę niwelują ten zgrzyt i sprawiają, że powieść czyta się bardzo przyjemnie do porannej kawy bądź do poduszki na spokojny sen.

Całkiem przyjemny kryminał w klimacie noir o nieskomplikowanej fabule. W książce rażą nieco niektóre wątki poboczne, które nie mają żadnego początku, nie wiadomo skąd się wzięły, jakby przed wydaniem wycięto z niej ze dwa podrozdziały. Natomiast odpowiednio dozowany przez autora ironiczny humor i liczne oryginalne i kwieciste porównania trochę niwelują ten zgrzyt i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia wymyślona przez autora miała spory potencjał na to, żeby zostać porządną pozycją fantasy. Niestety nie została wystarczająco dopracowana w szczegółach, przez co otrzymaliśmy powieść raczej przeciętną.
Przedstawiony świat jest mało przekonujący i niezbyt skomplikowany. Oto mamy Unię, czyli coś na kształt związku królestw, jedyną ojczyznę ludzi cywilizowanych, która zaledwie 10 lat wcześniej pokonała w wojnie półdziki kraj na północy kontynentu. Natomiast na gorącym południu mamy nie mniej barbarzyńską nację, kompletnie różniącą się kulturowo od oświeconej Unii. Poza tym mamy wymienionych kilka pozostałych krain, ale są one tak mało znane bohaterom powieści, jakby znajdowały się w innym systemie słonecznym, a nie na tej samej planecie.
Od zwycięstwa w wojnie samą Unię toczy rozkład pod postacią pychy, pogardy, korupcji i brudnej walki o wpływy w państwie prowadzonej przez arystokrację rządzącą związkiem. I podczas gdy państwa z północy i południa rosną w siłę korzystając ze zdobyczy naukowych i pomocy magów, to opisani decydenci Unii zdają się żyć w jakiejś szklanej bańce uznający naukę, za coś niepotrzebnego, a magię uważający za legendarną sztukę, która być może kiedyś istniała, ale nie wiadomo czy aby na pewno i do czego mogła służyć. Natomiast o tym, że wrogi kraj za miedzą znów dysponuje dobrze wyszkoloną armią i potężną flotą wiedzieć nie chce nikt w całym królestwie jakby to, co poza własną ojczyzną było czarną plamą na mapie nie wartą poznania.
Niewiele lepiej jest z bohaterami pierwszo i drugoplanowymi. Są postacie świetnie przedstawione i opisane, jak inkwizytor Glokta, ale są również bohaterowie, których działanie bywa mało racjonalne lub wręcz nielogiczne, a absurdalność ich działań służy niekiedy autorowi żeby jakoś przejść do następnej zaplanowanej sceny.
Bo jak wspomniałem na początku, historia nie jest zbyt dopracowana, a jej poszczególne części są ze sobą grubymi nićmi szyte tak, jakby autor miał w głowie ogólny kształt fabuły, ale zabrakło mu pomysłów na jej płynne poprowadzenie. I wtedy właśnie idzie na skróty i ucieka w nierozumne efekciarstwo. A Kiedy rozum śpi, budzą się demony mające tutaj postać nieracjonalnego zachowania bohaterów głównych lub pobocznych, nie przystającego do sytuacji, w jakich się znaleźli. Lub może zachowujących się tak, a nie inaczej dlatego, że w daną sytuację zostali wpisani na siłę po to, aby można było popchnąć opowieść do przodu lub nadać rozdziałowi odpowiedniego napięcia.
Pomimo tych mankamentów i ku mojemu zdumieniu, książkę czytało mi się z pewnym zainteresowaniem. Nie miałem ochoty skończyć jej w połowie, jak czasem robię w przypadku bardziej naciąganych powieści, za to znajdowałem prawdziwą przyjemność w czytaniu tych części książki, które zostały napisane w sposób bardziej sprawny; niemniej po kolejne tomy tej historii nie mam zamiaru sięgać.

Historia wymyślona przez autora miała spory potencjał na to, żeby zostać porządną pozycją fantasy. Niestety nie została wystarczająco dopracowana w szczegółach, przez co otrzymaliśmy powieść raczej przeciętną.
Przedstawiony świat jest mało przekonujący i niezbyt skomplikowany. Oto mamy Unię, czyli coś na kształt związku królestw, jedyną ojczyznę ludzi cywilizowanych, która...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam mały problem z oceną tej książki, którą Peter Watts w posłowiu stanowczo określa jako nowelę mimo, że jego wydawca stwierdza, że tytuł spełnia wymogi formalne na powieść.
"Poklatkowa rewolucja" to faktycznie pozycja, która liczy coś koło 160 stron. Jest więc dość krótka, ale nie to jest problemem. Jest to bardzo dobre science-fiction, które świetnie się czyta i jest dużo łatwiejsze w odbiorze niż sławne już Ślepowidzenie tegoż autora. Niestety w pewnym momencie opowieści ma miejsce jedno wydarzenie, pewne działanie jednego z bohaterów, które jest tak absurdalne, nielogiczne i nie przemyślane ze strony Wattsa, że w mojej ocenie mocno obniża jakość całego dzieła i sprawia, że nie do końca wiadomo jak je ocenić. Wydaje mi się, że autor miał ogólny pomysł na opowieść, wiedział jak ją poprowadzić do pewnego momentu, ale nie miał dobrego pomysłu na doprowadzenie do określonego końca.
To trochę tak jak byśmy poszli do salonu samochodowego i kupili luksusowego mercedesa z mnóstwem dodatkowych opcji, ale który byłby postawiony na kołach zdjętych ze starego poloneza. Niby w środku wygodnie i luksusowo, ale kultura jazdy dość niska. I takie też mam mieszane odczucia w stosunku do "Poklatkowej rewolucji" - dałbym 8 gwiazdek, ale muszę dać słabe 7.

Mam mały problem z oceną tej książki, którą Peter Watts w posłowiu stanowczo określa jako nowelę mimo, że jego wydawca stwierdza, że tytuł spełnia wymogi formalne na powieść.
"Poklatkowa rewolucja" to faktycznie pozycja, która liczy coś koło 160 stron. Jest więc dość krótka, ale nie to jest problemem. Jest to bardzo dobre science-fiction, które świetnie się czyta i jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Do Ciemnego Edenu podszedłem z pewną ostrożnością. Przed jego lekturą, skuszony dobrymi recenzjami na LC, próbowałem przeczytać dwie inne pozycje z gatunku s-f, które okazały się na tyle słabe, że przerwałem czytanie w połowie.
Po zaznajomieniu się z opisem powieści Brecketta, miałem przeczucie, że albo będzie to kolejna głupawa opowieść napisana na szybko dla szybkiego zarobku, albo historia bardzo wciągająca, ale nie będzie tutaj żadnych moich ocen pośrednich pomiędzy tymi dwoma biegunami.
Na szczęście wyszło na to drugie. Ciemny Eden to opowieść pokazująca w pełni uzasadnionym telegraficznym skrócie powstawanie na nowo rodzaju ludzkiego i to dosłownie od zera - biblijnego Adama i Ewy, którzy w tym przypadku mają na imię Tommy i Angela. Wraz z przychodzeniem na obcy świat kolejnych ludzi powstaje pierwsze społeczeństwo z pierwszymi statusami zajmowanymi przez pierwszych przywódców, którzy w ich ramach muszą odgrywać swoje role. To także, co bardzo ważne, opowieść o powstaniu pierwszej religii i pojawieniu się pierwszego samozwańczego szamana, ale i o pierwszym rozłamie spowodowanym przez pierwszego bluźniercę, dzięki któremu ludzkości udaje się dokonać cywilizacyjnego skoku w nowy etap rozwoju.
Chris Breckett prowadzi narrację z punktu widzenia wielu bohaterów, a każdy z nich ma swoją pozycję w społeczności, ma swój własny charakter, talenty i przemyślenia ale również każdy z nich charakteryzuje się inną kondycją intelektualną. I początkowo myślałem, że owa historia przedstawiana z tak wielu punktów widzenia, to zwykłe efekciarstwo ze strony autora, które w ostateczności niczemu konkretnemu nie służy. Dopiero wraz z zagłębianiem się w opowieść doceniłem taką formę narracji. Bo Ciemny Eden to książka w dużej mierze o ludzkich osobowościach, pragnieniach, ale i przemożnej chęci władzy nad innymi, która u każdego przejawia się w inny sposób. Dzięki geniuszowi potrafiącemu patrzeć dalej i szerze i umiejącemu pociągnąć za swoją wizją tłum, ludzkość może zdobywać kolejne wyżyny rozwoju, które wcześniej jawiły się czystym masowym samobójstwem. Ale każdy geniusz ma swoje wady i dlatego dla zrealizowania swojej wizji potrzebuje dokoła siebie osób nieprzeciętnych - jedni swoimi wynalazkami sprawią, że owa wizja stanie się możliwa do zrealizowania, a drudzy będą w stanie kontrolować niezdrowe zapędy lidera jednocześnie utrzymując przy nim jego wyznawców.
Ale każdy przełom, każda doniosła zmiana, nawet ta na lepsze i każde poświęcenie się czemuś bez reszty niesie ze sobą konsekwencje zarówno w sferze tej osobistej jak i społecznej. I wtedy zawsze się znajdzie ktoś z na tyle silną osobowością, kto bez względu na cenę te konsekwencje wykorzysta do zdobycia władzy dla niej samej.
Chris Breckett próbuje tu powiedzieć, że każda akcja powoduje reakcję, a historia kołem się toczy. Taka jest natura rodzaju ludzkiego nawet, jeśli jest to rodzaj ludzki zaczynający od nowa na nowej planecie. I tylko czytelnika zastanawiającego się lub wątpiącego w istnienie jakiegoś Boga, siły wyższej nieskończenie dobrej i nieśmiertelnej, która nas wszystkich kiedyś przygarnie; zostawia z lekkim kacem i uwierającymi domysłami, co do których wierzymy lub chcielibyśmy wierzyć (w zależności od poglądów religijnych), że są tylko podszeptem naszego słabego ducha.

Do Ciemnego Edenu podszedłem z pewną ostrożnością. Przed jego lekturą, skuszony dobrymi recenzjami na LC, próbowałem przeczytać dwie inne pozycje z gatunku s-f, które okazały się na tyle słabe, że przerwałem czytanie w połowie.
Po zaznajomieniu się z opisem powieści Brecketta, miałem przeczucie, że albo będzie to kolejna głupawa opowieść napisana na szybko dla szybkiego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

“Chór zapomnianych głosów” to podobno pierwsza powieść science-fiction wydana przez Remigiusza Mroza i mam nadzieję, że pisarz więcej tą drogą już nie podąży, bo takie wyzwanie go przerasta.
Książka jest niestety słaba i to bardzo. Narracja jest toporna i nieporadna, sprawiająca wrażenie jakby całość była dziełem nieco utalentowanego uczniaka piszącego do szuflady lub do publikowania na jakimś niezbyt wymagającym forum internetowym.
Nie lepiej prezentują się dialogi, które są “drewniane”, nienaturalne, mało wyrafinowane i nieciekawe. Tutaj już niejeden uczniak poradziłby sobie lepiej niż zawodowy pisarz, który powieści wypuszcza niemal taśmowo i ze sporym powodzeniem (tak słyszałem, bo reszty twórczości Mroza nie znam i na razie nie chcę poznawać).
Tak samo trudno coś dobrego napisać o postaciach, które owe dialogi prowadzą i to niezależnie od tego, czy są to postaci pierwszoplanowe, czy drugoplanowe. Przez całą książkę nie poznajemy w zasadzie żadnych cech charakteru, osobowości bohaterów. Są to po prostu gadające głowy, które mają do odegrania swoje role. Pojawiają się na scenie, kiedy są potrzebni i z niej znikają, kiedy przychodzi kolej na kogoś innego i są za to kiepsko opłacani, więc niezbyt się do swojej roboty przykładają. Wyjątkiem, który jakoś na dłużej może zapaść czytelnikowi w pamięci jest Alhassan - połączenie wioskowego głupka z największym osiedlowym cwaniaczkiem. Postać niesamowicie irytująca i przeszkadzająca w czytaniu powieści. Wiedza i inteligencja bohaterów jest żenująca z jednej strony i niewiarygodna z drugiej. Mimo, że wyprawiają się kolonizować nowe światy, są najlepszymi wybranymi z najlepszych, to trzeba im tłumaczyć takie banały jak to, w jakim zakresie częstotliwości słyszy ludzkie ucho (przy czym sam autor opisuje to tak, jakby do końca tego nie wiedział). Znowu w innych momentach osoby wąsko wyspecjalizowane w swoich dziedzinach popisują się imponującą znajomością łaciny złotych myśli i znanych cytatów z tego języka jak również postaci historycznych, do których te cytaty należą.
Całość sprawia wrażenie jakby ktoś na karty powieści przełożył jeden z tych paradokumentów typu “W11” czy “Dlaczego ja”, których ostatnio tyle można zobaczyć w telewizji. Mniej więcej tyle jest w książce naturalności i zaangażowania. Akcja gna do przodu nie zwalniając nawet na chwilę. Nie ma tu miejsca na głębsze rozważania czy chwilę refleksji nad doniosłością poznawanych wydarzeń i zjawiskami. Mimo, że niektóre z nich mają kolosalne znaczenie dla ludzkości, to bohaterowie wszystko przyjmują do wiadomości beznamiętnie, niemal bezemocjonalnie po czym szybko wracają do swoich ról jakby tylko czekali, kiedy całe przedstawienie w końcu się skończy. Autor mnoży zagadki czy niedopowiedzenia jedne doprowadzając do końca, a drugie wedle własnego porzuca bez wyjaśnienia wedle własnego widzimisię. Ma być szybko, efekciarsko, ma się dziać dużo i z przytupem. A że przy okazji jest głupio? To nic nie szkodzi, pisarz wyszedł chyba z założenia, że ciemny lud i tak wszystko kupi.
“Chór zapomnianych głosów” to moim zdaniem obraza inteligencji czytelnika i bezczelny skok na kasę. Miłośników dobrego science-fiction szybko odrzuci, a u osób, które chciałyby ten gatunek dopiero poznać, wzbudzić błędne przekonanie, że to tylko płytkie bajeczki na dobranoc.
Podsumowując, gorąco nie polecam nikomu.

“Chór zapomnianych głosów” to podobno pierwsza powieść science-fiction wydana przez Remigiusza Mroza i mam nadzieję, że pisarz więcej tą drogą już nie podąży, bo takie wyzwanie go przerasta.
Książka jest niestety słaba i to bardzo. Narracja jest toporna i nieporadna, sprawiająca wrażenie jakby całość była dziełem nieco utalentowanego uczniaka piszącego do szuflady lub do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to