-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2023-09
Coś dziwnego dzieje się z tą stroną - już tę książkę dodawałem; zresztą dalej mogę edytować swą poprzednią opinię, na tym samym koncie...
Sama książka w moim "top ten". Masa pięknych anegdot i marynarskich przygód, wszystko na faktach - ale przede wszystkim, cudowna afirmacja życia. Podobno lektura tej książki potrafiła niektórych odwieść od myśli samobójczych... Mnie bawi i wzrusza do łez - a na ogół mam się za dość twardego sukin...potomka.
Coś dziwnego dzieje się z tą stroną - już tę książkę dodawałem; zresztą dalej mogę edytować swą poprzednią opinię, na tym samym koncie...
Sama książka w moim "top ten". Masa pięknych anegdot i marynarskich przygód, wszystko na faktach - ale przede wszystkim, cudowna afirmacja życia. Podobno lektura tej książki potrafiła niektórych odwieść od myśli samobójczych... Mnie bawi...
Przeczytałem już chwilę temu - pamiętam ogólne wrażenia.
Książka wyraźnie zamierzona jako popularyzatorska. Styl barwny, akcja płynie wartko. Autor nie posuwa się co prawda do "filmowych" opisów - ale wyraźnie pragnie unikać akademickiego "przynudzania". Klimatu dodaje za to przygarść nielicha cytatów z epoki. - Pewnie niekoniecznym, jednak dla mnie miłym dodatkiem są komentarze nt popularnych filmów i powieści o epoce, mitów na jej temat itd. Szczegółów można by się czepiać, ale to w sumie pożyteczna i rozjaśniająca ciekawostka...
Nieco drażniły mnie wstawki a to polit-poprawne, a to zastrzegające, jak bardzo Autor chce być obiektywny - chwilami brzmiało to naiwnie, albo asekurancko... ale ważniejsze, że Autor wskazuje jednak na bardzo różne opinie nt Saladyna (ogólnie, jak i w sprawach konkretnych)
Spodziewałem się może trochę bardziej pogłębionej i rozległej panoramy epoki - ale ważniejsze, że lekko i szybko zapoznałem się z "przypadkami różnymi" ówczesnych władców, no i mogłem wyrobić sobie niezłe pojęcie o samym Saladynie. Co do stylu Autora, to jest on może odrobinę niewyrobiony, ale jednak klarowny i barwny. W sumie - niekoniecznie trzeba, ale na pewno można bez strachu. :-)
Przeczytałem już chwilę temu - pamiętam ogólne wrażenia.
Książka wyraźnie zamierzona jako popularyzatorska. Styl barwny, akcja płynie wartko. Autor nie posuwa się co prawda do "filmowych" opisów - ale wyraźnie pragnie unikać akademickiego "przynudzania". Klimatu dodaje za to przygarść nielicha cytatów z epoki. - Pewnie niekoniecznym, jednak dla mnie miłym dodatkiem są...
Przypominam, że staram się stosować pełną skalę ocen; książka naprawdę dobra w swej kategorii, po prostu nie arcydzieło.
Lubię Chmielewską, ale moim zdaniem tylko parę ma książek wybitnych (Lesio i Dzikie Białko, Nawiedzony Dom, Większy kawałek świata), reszta jest po prostu sympatyczna, niektóre czyta się ciut żmudnie... Ta plasuje się wśród lepszych; lektura przebiegała z prawdziwą przyjemnością.
Trzeba się nastawić: jak to u tej Autorki bywa, chodzi poniekąd o zagadkę kryminalną - ale również o żarty nt ludzkich irracjonalnych relacji! W tej akurat powieści proporcje rozkładają się mniej więcej po równo... Bywa ciut chaotycznie, tym bardziej, że Autorka zastosowała ciekawy zabieg: morderstwo dzieje się jednocześnie w jej wyobraźni i "w naturze", a oba plany przenikają się, stwarzając chwilami wrażenie jakby snu... Można bawić się rozważaniem, które z perypetii wymyślonych przez "podmiot liryczny" się spełnią, albo którzy bohaterowie okażą się dwulicowi... Próbowałem dociekać, ale szczerze mówiąc, nie zawsze się do tego przykładałem - opcji jest mnóstwo, zmieniają się co chwilę; okoliczności nie są nam systematycznie wykładane (jak w klasycznym kryminale), ale raczej bohaterowie wpadają na nie przy okazji przygód ich życia codziennego...
Za największą zaletę książki uważam niepowtarzalny styl Autorki; ciepła ironia w opisie ludzi; ich miłostek, obsesji, nałogów... Połączona z luźnym, ale bardzo obrazowym stylem (np."uczucia plują i kichają na sens", "czy mój dreszcz wewnętrzny widać na wierzchu?", "trup przechodzony", "oprzyj się na szlochach") W tym tomie pojawia się również dużo zabawy słowotwórstwem, oraz oryginalnych skojarzeń ("złoczyństwa"; ktoś wyglądał tak bardzo "nie do poznania", że aż "do Bydgoszczy"; "duszenie gołymi rękami zostawia ślady nie do odparcia"; "wyglądał, jakby mu syczało do środka", "aż do uśmiechniętej śmierci", "mordować przez posły" itp.) Może chwilami bywa to nieco "przefajnowane", a skróty myślowe zbyt zawikłane (w końcu to nie tomik poezji eksperymentalnej!) ale dużo częściej - naprawdę pyszne!
Bardzo "kolorowy", bezpretensjonalny styl, w połączeniu z realistycznymi dialogami - realistycznymi w tym sensie, że śmiesznie chaotycznymi; na dokładkę parę lekkich w formie, ale niewątpliwie opartych na doświadczeniu, niegłupich obserwacji na temat wojen damsko-męskich... wszystko to sprawiało, że niekoniecznie głęboko przeżywałem perypetie bohaterów, za to miałem poczucie obcowania, niemal na żywo i z dużą przyjemnością, z osobą bardzo inteligentną i wesołą, w dodatku lubiącą zabawy słowem. - Akurat mniej więcej w tym samym czasie oglądałem serial o Osieckiej, i nieco podobne figle słowne sympatycznie mi grały...
Dodatkowo Autorka nie stroni od opisywania swych słabostek (w tym skłonności do hazardu - osoby walczące z tym nałogiem muszę przestrzec, że tu został przedstawiony stosunkowo lekko) oraz wielkiego bałaganiarstwa. - Jako że sam powiesiłem u siebie hasło "porządek może zrobić każdy, ale tylko geniusz zorientuje się w chaosie", jest mi bardzo przyjemnie, że ktoś nareszcie nie smęci o absolutnej konieczności ciągłego porządkowania! Ach, jakże żałuję, że nie dane mi było poznać osobiście tak rozsądnej, a jednak wesołej i nie pedantycznej osoby!
Fabuła "realna" kryminału osadzona jest w czasach krótko po zmianie w Polsce ustroju - mocna jest atmosfera wszechobecnych afer, ubóstwa i niemocy policji, potęgi aferzystów... Wciąż mamy mocne powody, by narzekać na nasze sądownictwo itp., ale warto sobie przypomnieć, jak bezczelnie, właściwie ostentacyjnie, działały mafie jeszcze niedawno... W tym kontekście wielokrotne podkreślenia, że trzeba się strzec, by fikcja nie opowiedziała choćby przypadkiem prawdy o wielkich przekrętach, i podkreślanie, że wszystko zostało wyssane z palca, niesie mocny posmak rezygnacji Autorki...
Pod koniec byłem już ciut znużony podążaniem za meandrami fabuły, natomiast do końca z przyjemnością chłonąłem barwny język i sympatyczne postacie... Reasumując - lekko chaotycznie, ale bardzo sympatycznie. Po lekturze nie rzucę się natychmiast czytać inną książki Autorki - ale wrócę do niej z pewnością; raczej prędzej, niż później, bo dobrze mi przypomniała, za co tak ją lubię!
Przypominam, że staram się stosować pełną skalę ocen; książka naprawdę dobra w swej kategorii, po prostu nie arcydzieło.
Lubię Chmielewską, ale moim zdaniem tylko parę ma książek wybitnych (Lesio i Dzikie Białko, Nawiedzony Dom, Większy kawałek świata), reszta jest po prostu sympatyczna, niektóre czyta się ciut żmudnie... Ta plasuje się wśród lepszych; lektura przebiegała...
2023-05-21
Zbiór opowiadań z życia, snutego świadomie już przed II Wojną, spisany przez człowieka jak mało który w tym życiu zanurzonego, nieraz nim wręcz – nomen omen – pijanego.
Czytając, początkowo byłem pod ogromnym wrażeniem; żałowałem, że nie wcześniej, chciałem umieścić w kanonie lektur... I po zakończeniu lektury w sumie podtrzymuję, choć może do zestawu lektur obowiązkowych wybrałbym tylko skromną reprezentację tych opowiadań.
W każdym razie bez wątpienia ta proza powali każdego, kto pamiętał Autora tylko z filmu i spodziewał się garści pijackich anegdot (choć i wtedy, biorąc pod uwagę czasy, w których żył i liczne zawody, o które się otarł, oraz fakt, że mało jest szczerze piszących autentycznych robotników, byłoby ciekawie) Przejrzysta narracja, bogate słownictwo, wulgaryzmy ściśle odmierzone... Cymes! Konwicki nie przesadził gorliwie rekomendując!
Chyba to nie efekt świeżości wywołany przez nowego autora, a po prostu fakt, że najlepsze teksty umieszczono na początku. Generalnie odcisnęły mi się w umyśle wspomnienia z niezwykłego życia Autora, choć znany był z tego, że świadomie bawił się wieloma jego szczegółami, co poniekąd nawet wyjaśnia w pierwszym tekście. W każdym razie, najbardziej w początkowych tekstach czuć tę zmysłową, plastyczną wrażliwość dziecka i młodzieńca. Tak niezwykłe, a przecież nagle zrozumiałe zachowania ludzi – jak pogoń dziecka za niemieckimi samolotami, które mogą go zabić, ale są fascynujące, jak pocieszanie płaczącego pilota przez starą kobietę, jak wysyłanie koleżanki na uwiedzenie Niemca by ukraść węgiel z hałdy... Zaś krótkie opowiadanie o tym, za co można było zginąć, jak pozornie okrutni okazali się w końcu ludzcy, za to jak nieludzką bezmyślnością wykazali się wydawałoby się zwykli, dobrzy ludzie... Choć raczej twarde mam już od lat serce, ten obraz chyba zostanie we mnie na zawsze.
Parę znanych osób porównało Himilsbacha do Hłaski. Ja bym go określił jako swoistego Marka Twaina, z silną nutą Wiecha... a chwilami może nawet kropelką Pratchetta, choć zwł. tego ostatniego nie czytał na pewno. – Twaina (z tych poważniejszych książek) dlatego, że Autor ma silny zmysł obserwacji sytuacji międzyludzkich, z ukrytą, ale silną inspiracją do namysłu nad tą naturą, a zwłaszcza jej cieniami. Wiech oczywiście przez opis przedwojennego (i nie tylko) półświatka, ludzi, którzy wiedli życie w sumie podłe i monotonne, ale z jakąż fantazją! No a Pratchett dlatego, że... bardzo go lubię i wszystko mi się z nim kojarzy, a także dlatego, że widać podobne zacięcie do humoreski z nutką goryczy, zaś całość chwilami ociera się wprawdzie nie o czyste fantasy, ale o absurd jak najbardziej... Bardzo trudno taką mieszankę uwarzyć ważąc i odmierzając trafnie proporcje składników gorzkich i rześkich – a zwłaszcza na początku tomu Autorowi wyszło to wybornie!
W miarę lektury trafiałem jednak na opowiadania, w których proporcje bywały jakby gorzej dobrane, ew. puenta nasuwała się ciut może nachalnie. Humor chwilami, choć pyszny, zbierał się w grudki, było zbyt wyraźnie odczuwalne, w którym momencie Autor postanowił domieszać go całą przygarść. – Opowiadanie o tym, jak Himilsbach z kamieniarza został pisarzem, utrzymane jest w duchu użalania się nad sobą! Na zasadzie, że po co mu to było itd. Są też szczególnie smakowite momenty, gdy przebierano go niemal na siłę (choć przebierający dyskutowali nad jego godnością osobistą), a potem zapraszano na długie zebrania o niczym, tak iż „miał się bardzo dobrze”...
Uwaga – w tym akapicie refleksja na marginesie, tylko inspirowana książką: po serii obrazów pokazujących ubóstwo przedwojenne i zwłaszcza koszmar wojny jakby trochę łatwiej mi zrozumieć, dlaczego wielu ludzi mogło tak bezrefleksyjnie iść na służbę komuny... Cóż, kiedy życie całych pokoleń jest walką o przeżycie, trudno o refleksje nad wartościami innymi, niż wierność wobec ludzi osobiście najbliższych... Dlatego np. chłopiec z ubogiej dzielnicy może zostać żołnierzem mafii, być jej wdzięcznym za opiekę i wyrwanie z biedy, nie myśląc wcale, że to właśnie ta mafia, której służy, sprowadza na tę dzielnicę biedę i niebezpieczeństwo... Autor oczywiście nie był żadnym gorliwym komunistą, raczej cieszył się ze wszystkiego, co mu życie dawało.
Poza tym, jakby nierówno Autor traktował swe postacie. - Mi podobało się, gdy podobnie do Twaina czy Pratchetta, ukazywał ich śmieszne miotanie się w życiu bez osądzania, z nutką sympatii, aż chciałoby się westchnąć „w życiu bywa różnie, kwadratowo i podłużnie”. Takie wrażenie miałem zwłaszcza przy opowiadaniu o człowieku, który karierę wiecznego studenta (owszem, świadomie zaplanowaną karierę) spróbował zamienić na tę handlarza ciuchami... piękny fresk obyczajowy zakrętów życiowych, bez taniego moralizowania. Ale niekiedy z Autora wylewała się jakby żółć... Tak sobie myślę ogólnie, że w Polsce bardzo jest dużo specyficznego zacięcia do naigrawania się z innych jakby po to, by odreagować własne kompleksy. Nieco na zasadzie „piję, bo jest bida, a bida jest, bo piję”.
Z jednej strony, taki jak ja inteligencik z Warszawy czyta te opowiadania trochę jak opowieści o Indianach – o ludziach honornych, ale bezrefleksyjnych, kierujących się doraźnymi impulsami. Nieskrępowanych nadmiernie rozterkami, żyjących pełną piersią – acz w zamian gnębionych bytem.
Z drugiej strony, fałszywie dźwięczy mi nuta goryczy, by nie rzec pogardy, wobec innych, którzy „wkopują się” przez swe beztroskie zachowania. - Ja piję, bo człowiek napić się musi, no ale ten drugi, to już urżnął się jak świnia... Najbardziej ten dysonans uderzał mnie w odniesieniu do opisów związanych z urodą, seksem itp. (Zaznaczam, że choć Autor jest konkretny, to do nie posuwa się do intymnych szczegółów, która to moda rozwinęła się ostatnio.) Podobało mi się, że jakiś chłop nareszcie nie omieszkał, przy opisie niemal każdej niewiasty, wspomnieć o jej biuście – który to szczegół niepomiernie bardziej przykuwa uwagę, niż choćby fatałaszki. Że do zbliżeń, a za tym i do związków często dochodziło ot tak, bo tak wyszło pod wpływem chwili, zauroczenia, zwykłej potrzeby ciepła... Tym bardziej w innych momentach zgrzytała mi czasem błyskająca niechęć Autora do kobiet, które nie poskąpiły komuś swych wdzięków. – Nie chodzi mi o seksizm itp. nowoczesne bzdury, tylko o to januszowe podejście, że jak ja coś robię, to widocznie tak trzeba, a jak ktoś inny, to już ojejku. Jak mi panna „dała” po godzinie znajomości, to musi prawdziwa miłość i mój czar, a jak innemu, to dziwka... To znowu trochę refleksja na bazie; sam Autor nie lży swych bohaterów, co najwyżej wkłada niechętne teksty w usta innych postaci, ale... Zadedykowałbym mu sceny, które na własne oczy widziałem w reportażu z życia pań lekkich obyczajów (u Pratchetta „damy negocjowalnego afektu”!). Kamera towarzyszyła paniom kategorii leśno-przydrożnej. Machały one do samotnych kierowców, którzy czasem zjeżdżali na pobocze... inni zaś dodawali gazu. Otóż kiedy zjeżdżali, pani przed udaniem się „na robotę” rzucała jeszcze pospiesznie do kamery „o, zboczek, ma pewnie rodzinę, żona czeka w domu, ale woli się zabawić w lesie!” I spluwała, przynajmniej mentalnie. Kiedy natomiast kierowca dodawał gazu i odjeżdżał, ta sama pani mówiła: „widzisz, jaki zbok? Nie umie docenić, na pewno pedał!” I oczywiście również spluwała... Wciórności...
Kiedy czytałem ostatnie, króciuśkie opowiadanko – może i realne, ale groteskowo okrutne, wyraźnie zamierzone jako pewna figura literacka – byłem już zmęczony. – Ogólnie przeżycia własne (choćby koloryzowane) wyszły Autorowi wręcz genialnie; te, co do których wyczuwamy, że „był obok”, również bardzo dobrze, natomiast już tylko „zwyczajnie ciekawie” wyszły te, w których jakby inspirował się jakimiś formami literackimi. Poza tym większość najlepszych opowiadań jest krótka. Dłuższe też z reguły smaczne, choć wtedy chwilami łatwo zsunąć się z narracji budującej klimat, mimo pozornego braku ważnych zdarzeń, do... ot, żmudnego opisu imienin u cioci. Może chwilami było blisko takiej obsuwy, ale ewidentnego zakalca nigdzie nie napotkałem. I generalnie bardzo się cieszę, że przeczytałem!
Na zakończenie polecam sobie odszukać wywiad nt p. Jana Himilsbacha z jego przyjacielem, Bene Rychterem – obecnym przy śmierci Autora. Odczuwam też kategoryczny imperatyw moralny przytoczenia jednej sytuacji tam opisanej. Otóż Rychter pomagał ubierać pana Jana do trumny – prosił jednak pracownika zakładu pogrzebowego, by ten nie próbował zakładać zmarłemu krawata, bo Himilsbach nigdy nie chciał ich nosić. Pracownik to zlekceważył, zaczął wiązać krawat... I wtedy ręka zmarłego wyprostowała się i uderzyła go w twarz! Pracownik długo nie mógł wyjść z szoku...
Niech Pan spoczywa w pokoju, Panie Janie.
Zbiór opowiadań z życia, snutego świadomie już przed II Wojną, spisany przez człowieka jak mało który w tym życiu zanurzonego, nieraz nim wręcz – nomen omen – pijanego.
Czytając, początkowo byłem pod ogromnym wrażeniem; żałowałem, że nie wcześniej, chciałem umieścić w kanonie lektur... I po zakończeniu lektury w sumie podtrzymuję, choć może do zestawu lektur obowiązkowych...
2022-05-20
Czytałem już z pół roku temu – może o tyle dobrze, że ostały mi się jeno wrażenia najważniejsze. - Moim zdaniem warto, przede wszystkim dlatego, że Autorka świetnie ukazuje „błądzenie we mgle”, na jakie skazane są osoby podejmujące w stresie ważne decyzje. - W dużo bardziej fachowych dziełach nie natrafiłem na tak plastyczny opis rozterek i gonitwy myśli dowódców (głównie wojskowych, ale nie tylko, a zresztą nie trzeba być miłośnikiem militariów, by to zrozumieć). Po lekturze będzie nam dużo łatwiej pojąć, jak ten czy ów mógł być „taki głupi” - aczkolwiek fakt, że Autorka stara się „wejść w buty” każdego, nie oznacza, by każdego do końca usprawiedliwiała. - Zamęt, niepewne i zmieniające się informacje, wybór między dawno przygotowanymi planami, a ryzykowną elastycznością, konflikt lojalności, własne ograniczenia i ambicje – wszystko to tworzy niesamowity wir, który Autorka potrafi ukazać bez nadmiaru szczegółów, ale tak, że naprawdę pocimy się razem z owymi przywódcami z początków I Wojny. - Oczywiście jest to tak ciekawe również (głównie) dlatego, że pewne zjawiska pozostają uniwersalne...
Wiem, że wielu zarzuca Autorce brak kompetencji militarnych, poniekąd też politycznych – rozumiem te zarzuty, ale biorąc pod uwagę opisaną powyżej główną zaletę, wydają mi się one drugorzędne. - Z pewnością oficerowie pragnący przeanalizować ruchy wojsk w opisywanych kampaniach nie powinni się opierać wyłącznie na tej książce – choć i im bym ją polecał, właśnie jako praktyczną przestrogę przed problemami, z którymi musi się zmierzyć ktoś próbujący zachować chłodny umysł w chaosie! Dla wszystkich innych jest to dzieło nietypowe, a pozwalające zrozumieć coś rzadko uświadamianego, a ważnego, przecież nie tylko dla generałów.
Drugie wrażenie, jakie mi pozostało – brutalność Niemców. - Nie chodzi o to, by Autorka szczególnie ich atakowała, albo wybielała innych – jasne, że wojna nie głaszcze nikogo. Ale to Niemcy zna wszystkich szczeblach jakoś dziwnie chętnie uciekają się do terroru... „Uszami wyobraźni” wciąż słyszę nie tylko jęki systematycznie mordowanych cywilów, ale także, a może przede wszystkim (miłośnicy książek mnie zrozumieją), płacz rektora uniwersytetu w Louvain – nie mogącego przez łzy wymówić wiadomości o spaleniu przez Niemców (celowo!) wielkiej, historycznej biblioteki w tym mieście... Co jest z tymi Niemcami, że chlubiąc się swą kulturą, od wieków wszędzie wokół chcą zostawiać zgliszcza? Kim trzeba być, żeby chcieć mordować samą cywilizację? Ktoś powie, że to przebrzmiałe dzieje – cóż, już w IX wieku uczony mnich pytał „któż dał Niemcom prawo pouczania całej Europy?”, a dziś ogłaszają się „mocarstwem moralnym” i znów „są gotowi przyjąć odpowiedzialność za Europę.” Czy aby na pewno historia się skończyła i dzisiejsi Niemcy to przemili wujaszkowie robiący wszystko dla dobra innych???
Tę książkę czytało mi się najlepiej ze wszystkich dzieł Tuchman, z którymi dotąd miałem do czynienia – z pewnością bardziej mnie wciągnęła, niż np. „Telegram Zimmermana”. - Autorka potrafi co prawda chwilami wdawać się w dość drobiazgowe opisy (nie tyle militarne, co przede wszystkim polityczne). Przecież rozumiemy, że utrzymanie proporcji między rzetelnością i podaniem konkretów, a sugestywnością i tempem narracji, bywa trudne – a w dodatku inne proporcje każdy może odbierać jako właściwe. Jednak znów; z uwagi na wielką, na początku opisaną zaletę – wszelkie stękania schodzą tu wyraźnie na plan dalszy.
W paru momentach Autorkę może nazbyt ponosi temperament polemiczny, ewentualnie zabarwiony polityczną poprawnością (choć oczywiście książka powstała długo przed szaleństwem dzisiejszych czasów), czy wpływem konkretnych historyków – nie jest to jednak zbyt częste, zbyt nachalne, ani zbyt trudne do oddzielenia przez uważnego czytelnika.
Generalnie książka jest dowodem, że dziennikarz może napisać coś wspaniale łączącego rzetelność i konkret z dobrą narracją. (Oczywiście nie mówimy o dzisiejszych mistrzach układania kłamliwych tytułów). A przecież tradycyjnie oskarża się dziennikarzy, że wiedzą „nic o wszystkim” (czyli że mają wiedzę wszechstronną, ale skrajnie powierzchowną – w odróżnieniu od ekspertów, który wiedzą „wszystko o niczym”, czyli ich wiedza jest bardzo głęboka, ale tak wąska, że w praktyce często nieprzydatna). Z kolei żeby to wrażenie odeprzeć, dziennikarze potrafią popaść w manierę zasypywania czytelnika lawiną drugorzędnych danych. Jednak tym razem wyszedł stop omalże doskonały!
Jedna z dość niewielu książek, po których coś ważnego pozostaje w pamięci; mimo zmęczenia umysłu, natłoku wrażeń, itp. Polecam!
Czytałem już z pół roku temu – może o tyle dobrze, że ostały mi się jeno wrażenia najważniejsze. - Moim zdaniem warto, przede wszystkim dlatego, że Autorka świetnie ukazuje „błądzenie we mgle”, na jakie skazane są osoby podejmujące w stresie ważne decyzje. - W dużo bardziej fachowych dziełach nie natrafiłem na tak plastyczny opis rozterek i gonitwy myśli dowódców (głównie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-20
Ta książka wydaje mi się naprawdę dobra dla osoby słabo wierzącej; może nawet wcale – ale również i dla takiej bardziej zaangażowanej. - A to dlatego, że droga tego księdza była nieoczywista; z rodziny mocno laickiej, ale w stronę powołania głębokiego... Zarazem kompletnie bez nadęcia – zresztą bardzo polecam przed lekturą film „Johnny”, pokazuje naprawdę niezwykle barwną, sympatyczną osobowość. Ogromne poczucie humoru, wręcz luzactwo – wcale jednak nie popadające w głupkowate lekceważenie spraw najważniejszych. To bardzo rzadkie połączenie, a szkoda!
Na książkę składa się seria rozmów z księdzem; na końcu również z jego rodzicami, już po jego śmierci... Rozmów bardzo szczerych, w żaden sposób nie przemilczających bolączek życia współczesnej Polski czy Kościoła (i szerzej; chrześcijan), ale zarazem bez rzucania się w łatwy „postępizm”. - W ogóle mam wrażenie, że to taka wyjątkowa postać, która nie odrzuci, a wręcz zainteresuje zarówno typowych słuchaczy Radia Maryja, jak i „katolików otwartych”, a i osoby mocno sceptyczne. (Oczywiście – w każdej z tych kategorii znajdą się osoby tak zasklepione, że bardzo boją się wychynąć ze swej jamki, w obawie o rysę na ich starannie wymyślonym obrazie świata – jednak ta książka. jak mało która inna. może łagodnie pomóc im się otworzyć.)
Nawet jeśli ktoś umiarkowanie interesuje się sprawami wiary, bardzo cenny jest oczywiście wgląd w kwestie ostateczne; umierania. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Bóg pozwolił na bolesne współuczestnictwo tego młodego przecież księdza w śmiertelnym cierpieniu po to, aby jego doświadczenia i przemyślenia były pełne i tchnęły autentyzmem – a może też by łatwiej przyciągnął zainteresowanie tematami ostatecznymi, które przecież dotyczą nas wszystkich. - Wcale też nie dał mu mocy jakiegoś spiżowego heroizmu; ksiądz ma mnóstwo wątpliwości... Potrafi jednak zachować niezwykłą pogodę aż do końca.
Obok tematu, który się narzuca, bardzo dużo miejsca jest poświęcone innym sprawom z życia księdza (jako „prywatnego” człowieka, jak i na drodze powołania); dużo jest też pytań o różne sprawy mocno nurtujące współczesnych chrześcijan – i nie tylko; jak seks, homoseksualizm, aborcja, antykoncepcja... Nie ze wszystkim trzeba się zgadzać (niezależnie od opcji światopoglądowej, coś zaskoczy), ale ujmuje wielka otwartość i chęć dialogu, jakże daleka od typowej dla wielu księży postawy „róbcie co wam mówię, albo pójdziecie do piekła!” Choć o piekle też pada kilka słów...
Czyta się łatwo, jak to rozmowy. - Ogólnie, książka świetnie uzupełnia się z filmem i daje sporo do myślenia – w raczej łagodny sposób, zarazem dość prosto... jednak coś po niej zostaje. - Zdecydowanie polecam!
Ta książka wydaje mi się naprawdę dobra dla osoby słabo wierzącej; może nawet wcale – ale również i dla takiej bardziej zaangażowanej. - A to dlatego, że droga tego księdza była nieoczywista; z rodziny mocno laickiej, ale w stronę powołania głębokiego... Zarazem kompletnie bez nadęcia – zresztą bardzo polecam przed lekturą film „Johnny”, pokazuje naprawdę niezwykle barwną,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-20
Książka ewidentnie inspirowana "Panem Samochodzikiem" (choćby się autor miał nie przyznać); najważniejsze, że ciągnęło mnie do czytania, do samego końca opowieści. - Chropowatości stylu widoczne, ale z pewnością sięgnę po kontynuację (podobno autor się rozwija).
Garść konkretnych uwag:
PLUSY
- Sugestywne opisy myśli jakby w stylu "strumienia świadomości"; nikt nie jest wszechwiedzący, wrażenia bywają mylne; to co innego, niż narrator wszechwiedzący, albo "pamiętnikarz" opisujący swe wrażenia w bardzo uporządkowany sposób.
- Postacie są niejednoznaczne - w dobrym tego słowa znaczeniu; ci "dobrzy" mają ewidentne wady, ci "źli" przynajmniej sensowne motywacje i nie ze szczętem są niefajni....
- Książka zdecydowanie budzi zainteresowanie odkrywaniem historii; także lokalnej. Może "zasiać bakcyla" acz zarazem pokazuje, że sprawa bywa smutna i trudna.
- Przemycane miejscami niebanalne słownictwo - nie na siłę wyrafinowane, ale w dzisiejszym pędzącym świecie jakby blaknące, a niesłusznie. - Pierwszy raz uśmiechnąłem się podczas lektury, gdy ujrzałem słówko "przybłęda"! Brakowało mi do kompletu "przechery" i "nicponia", ale nic to!
MINUSY
- We wspomnianym strumieniu świadomości nietrudno autorowi chwilami o wodolejstwo, he he... Granica bywa płynna, he he he. Przykład: "W klasie momentalnie zrobiło się spokojniej. Równie dobrze ktoś mógłby uderzyć ręką w biurko - efekt byłby ten sam. Tyle, że w przypadku pani Teresy ta metoda nie była potrzebna. Wystarczyła ta groźba w jej spojrzeniu i niczym niewzruszona postawa kobiety, która po prostu wie, co robi" - Cały akapit, a wiemy tylko, że zmroziła klasę spojrzeniem; wiele sformułowań to wręcz powtórzenia.
- Zakończenie sprawia wrażenie nieco pospieszanego... Natrętne telefony od wydawcy? Obowiązki rodzinne coraz bardziej natarczywe? Nagły atak wątpliwości, czy ja aby mam talent do pisania? W każdym razie akcja rozpędza się długo, potem kończy szybko, a część dramatycznych zdarzeń jest tylko podsumowana.
- Jak ktoś się nazywa "Majcher", to w dopełniaczu powinno chyba być "tego Majchra", nie "Majchera". - Coś mi to pachnie maniakalną ostrożnością, by nie zmienić nazwiska, sprzeczną z polską kulturą i owocującą kwiatkami, niczym z obecnej reklamy: "50 lat Coca-Cola w Polsce"... Kurczę, on tu już 50 lat, a ja nigdy nie widzę, by Coca-Col szedł ulicą... Musi niepozorny jakiś...
NEUTRALNE
- Książka wydana wręcz luksusowo; zapewne jako "dobra na prezent" - Doceniam, ale osobiście wolałbym kompromis, dla niższej ceny. - Są klimatyczne grafiki i rysunki na koniec rozdziału, ale trochę mi brak choć kilku ilustracji kluczowych momentów; rysownik robi dobrą robotę, ale pozostawia niedosyt, tym bardziej, że nie przedstawia bohaterów, a tylko miejsca, widoczki, ogólne grafiki itp. - Poza tym druk wielki, marginesy szerokie; w połączeniu ze wspomnianym epizodycznym wodolejstwem i pospiesznym zakończeniem ma się wrażenie, że książka jest objętościowo ciut "nadmuchana"...
- Sporo humoru; niekoniecznie wyrafinowanego; raczej memiczne sytuacje, odzywki... Najbardziej mniej rozśmieszyła rozmówka naszego bohatera ze starszą obserwatorką jego pogoni za młodą znajomą; pani z okna: "Niech pan biegnie za żoną!" - Nasz bohater: "To nie moja żona! Zresztą za młoda!" - Pani z okna: "Ja to jestem za stara, za młoda to dla was żadna nie jest, wszyscy jesteście zboczeni!"
- Nawiązując do poprzedniego, chyba cykl jest pisany z młodzieżą "w tyle głowy" - erotyka w zasadzie nie występuje; powyższy dialog to jej najśmielszy przejaw; co prawda pojawia się "iskrzenie" między bohaterami, ale tylko zarysowane; wspomina się, że dziewczyna była śliczna, a bohater wciąż o niej myślał, ale o konkretniejszym opisie powabów, o konsumpcji nie wspominając - zapomnijcie.
- Jak to już niejeden zauważył, bohater cyklu, Robert Karcz, to nie Pan Samochodzik - bardziej błądzi, ulega nastrojom... Może dzięki temu bywa bardziej ludzki, lecz jak dla mnie, jednak nadto fajtłapowaty.
- Rozumiem, że autor nie chciał zanudzić czytelnika opisami historii; przydługie wykłady potrafią zaburzyć naturalność, przez co książki pisane z dodatkową intencją edukacyjną trącą niekiedy specyficznie... W moim skromnym odczuciu tu poszedł jednak ciut za daleko w drugą stronę; nad kilkoma odkopanymi dokumentami bohaterowie mogliby się dokładniej pochylić bez utraty naturalności, a uzyskując bardziej "treściwą wkładkę" ciekawej wiedzy...
Pewnie nie ma sensu dłużej się rozpisywać - już chyba każdy rozumie, dlaczego ma ocena może nie porażająca, ale wrażenie dobre, i poszukam kolejnej części cyklu...
Książka ewidentnie inspirowana "Panem Samochodzikiem" (choćby się autor miał nie przyznać); najważniejsze, że ciągnęło mnie do czytania, do samego końca opowieści. - Chropowatości stylu widoczne, ale z pewnością sięgnę po kontynuację (podobno autor się rozwija).
Garść konkretnych uwag:
PLUSY
- Sugestywne opisy myśli jakby w stylu "strumienia świadomości"; nikt nie jest...
2022-06-20
Jest na LC kilka naprawdę dobrych opinii na temat; nie będę się silił na recenzję, a tylko garść uwag...
- Ocena stosunkowo wysoka, bo jednak czytałem z zaciekawieniem - przyznam też, że zaspokoiłem wstydliwą fascynację "szarego mieszczanina" światem występnego dolce vita, he he... Momentami mi się nawet podobało; ten naturalistyczny stosunek do związków... Ale oczywiście, spieszę dodać, że ja tylko jak młody Kargul - patrzący, nienawiść w sobie potęguję ;-)
- Generalnie jednak uczuciem coraz częściej pobrzmiewającym we mnie podczas lektury było politowanie... Autor rozpisuje się, jakie to wspaniałe miewał odloty i stany naćpany, doradza, jak brać, żeby sobie zanadto nie zaszkodzić... Jednak uczciwie przyznaje, że większość jego znajomych skończyła bardzo marnie, a on nie do końca panuje nad sobą, bo np. pije, mimo iż tej akurat używki nie znosi... Symptomatyczna jest choćby rozmowa o Ryśku Riedlu (artyście, którego maksymalnie cenię), kiedy to Maleńczuk zarzuca filmowi "Skazany na bluesa", że jest bardzo nieautentyczny, bo pokazuje głównie cierpienia i staczanie się Ryśka, który "fajnym chłopakiem był", a dokładniej królem życia i guru hippisowskich obozowisk... Cóż, może i jest w tym nieco racji, ale czy nie jest raczej tak, że to rozpaczliwie pragnący wyluzowania i zabawy ludzie-kwiaty nie chcą dostrzegać, że w sumie ich wysiłki to dziecinne zamykanie oczu na rzeczywistość? Równie dobrze ludzie znudzeni prawem ciążenia mogliby skakać na główkę na beton i zachwalali wspaniałość lotu, a spędzenie reszty życia na wózku zbywali "oj tam oj tam".
- Kluczowym elementem budzącym mój sceptycyzm wobec postawy Maleńczuka jest jego główna teza, że pić - a czasem i ćpać - trzeba, bo "życie na trzeźwo jest nie do zniesienia" (cytat z Bogusia Lindy nie pada dosłownie, ale myśl przewija się). Podaje nawet przykłady - teraz musi się napić, żeby znieść wiertarkę, która na... za oknem. Eh. Może i mówię jak dinozaur, ale dla mnie takie zachowanie jest "miętkie" i osobiście uciekałbym od niego, bo wstydziłbym się swej słabości... Na zasadzie: że co, niby JA nie wytrzymam? Maleńczuk dumnie podkreśla, jak często nie bał się "chodzić na solo" z silnymi typami, którzy go zaczepiali... No i pięknie - a wyjść "na solo" z życiem to nie łaska? Maleńczuk pokazuje, jak życie "na obrzeżach" jest intensywne i kolorowe - cóż, fascynacja, jaką może budzić lektura jego "przygód", pokazuje, że trochę racji ma, ale ostatecznie łatwo się stoczyć do sytuacji kogoś, kto tak mocno szukał intensywnych smaków, że normalnie nic już nie jest w stanie poczuć i nawet herbatę musi pić pół na pół z chili...
- Żeby nie było, że taki totalny ze mnie świętoszek; doceniam mocne przeżycia (choć przyznaję, że na ogół staram się je - nomen omen - przeżyć). Zdarzało mi się być w sytuacjach mocno niebezpiecznych, a także się bić "na poważnie" (choć nie śmiertelnie poważnie, he he). Szmerek w głowie po wypiciu (a nawet porządnym nachlaniu się) takoż nie jest mi obcy. Podobnie, jak "nie-kanoniczne" sytuacje romantyczno-erotyczne. I wszystko to miewa swój smak... (Anegdota na marginesie: pamiętam, jak raz, z grupą niemal totalnych abstynentów katolickich, na całe gardło śpiewaliśmy "Whisky moja żono!"; ten vibe nie jest obcy również pokornym owieczkom ;-) Jednak ostatecznie, lepiej brać wszystko w miarę – to znaczy owszem, zdarza się głupio zginąć, jeśli się pragnie żyć kolorowo, podczas gdy siedzenie całe życie w piwnicy ze strachu to także moim zdaniem zmarnowany potencjał – ale zgłuszanie się wódą, bo wiertarka za oknem??? Litości!
- Co do talentu Maleńczuka... nie jestem wielkim fanem, ale niektóre utwory ewidentnie "niosą", wpadają w ucho i "same się nucą". - Zarazem chwilami dostrzegam tę manierę podobną do zachowania alkoholika, który sam sobie na bani wydaje się bardzo dowcipny i odkrywczy, ale z boku patrząc, częściej budzi uśmiech współczucia, niż podziwu. (Taka obserwacja zresztą w książce pada na szczęście, parokrotnie). Autor stawia tezę, że niemal nie da się być dobrym artystą bez "zakręcaczy umysłu" (określenie moje); także dlatego, że to ciężka fizycznie praca, a dragi i wóda pomagają ją znieść. - Cóż, rozumiem, nie potępiam w całości, ale w świetle tego, co mówiłem wcześniej o życiu całym, podejrzewam, że i tu jest sporo szukania ścieżek na skróty.... W każdym razie wydaje mi się, że doświadczyłem potężnych stanów emocjonalnych także bez dragów - choć Maleńczuk na pewno zgasiłby mnie pobłażliwym "Nie znasz tej tablety / W takim razie nic nie wiesz niestety".
- Na wspomnienie zasługuje może postawa Maleńczuka wobec wszelkich terapeutów, nawracaczy, także Kościoła. - Wiele mówi rzeczy gorzkich; niektóre z nich brzmią całkiem przekonująco, gdy np. wskazuje na swoistą bezduszność „nawracaczy”, wymuszających nie tylko odejście od nałogu, ale tak kompletną zmianę życia, że leczony jest totalnie zagubiony... Z drugiej strony, pamiętając o nieco dziecinnym, „dziecio-kwiatowym” podejściu nieraz w tej książce prezentowanym, byłbym ostrożny i wysłuchałbym także drugiej strony. - Zaś co do narzekań na Kościół, wydają się mocno nietolerancyjne, zwłaszcza ze strony przedstawiciela „freaków”, z zasady tolerancję promujących... Np. stwierdzenie, że modlenie się głośno nie może być szczere, bo nie niesie zadumy? To psychologia dla ubogich... Rozbroiło mnie oburzenie na księży za to, że kiedy użyczali hippisom pola obok pielgrzymki, to w zamian próbowali ich troszkę „nawracać” - a powinni jedynie zapewnić pole namiotowe, może z żarciem, no i możliwość ćpania, bez żadnych pytań i uwag! Cóż, patrząc z perspektywy jak skończyło wielu „kolorowych” z owego pola, może ci śmieszni kościółkowcy mieli troszkę racji. - Ale to głównie moje myśli; wątki kościelne odgrywają w książce niedużą rolę – nieco większą polityka, jako że Maleńczuk mocno „stawiał się” komunie, odmawiał służby wojskowej tak otwarcie i uporczywie, że zapewnił nam ciekawe rozdziały o pobycie w kiciu i w psychiatryku! Rozdziały socjologicznie ciekawe...
- Jak jasno wynika z wszystkiego powyższego, książka zdecydowanie dla osób o dość mocnej osobowości; łatwo popaść w fascynację i nabrać ochoty na eksperymenty mocno niebezpieczne... W dodatku, wiecie, skoki ze spadochronem też są niebezpieczne, ale tu mamy coś, co po kolorowych początkach degeneruje i zamienia życie w ciągłą ucieczkę przed wiertarką... Choć może dla niektórych kuszonych „dziecio-kwietyzmem” taka książka podziała też demaskująco...
- Bywałem mocno surowy, a przecież czytałem z ciekawością. Z panem Maleńczukiem nawet chętnie poszedłbym na piwo (choć on ze mną może niekoniecznie). To tyle. Muszę skoczyć po browara, bo mam tu taką kosiarę pod oknem...
PS Pójdę nucąc sobie pieśń „Vladimir”. Jakiż to jednak głęboki przekaz i trafne sformułowania! :-)
Jest na LC kilka naprawdę dobrych opinii na temat; nie będę się silił na recenzję, a tylko garść uwag...
- Ocena stosunkowo wysoka, bo jednak czytałem z zaciekawieniem - przyznam też, że zaspokoiłem wstydliwą fascynację "szarego mieszczanina" światem występnego dolce vita, he he... Momentami mi się nawet podobało; ten naturalistyczny stosunek do związków... Ale oczywiście,...
2021
Szykowałem się machnąć solidną recenzyjkę, bo tak mi się widzi godnie zwłaszcza przy opiniach krytycznych, ale że czasu ostatnio nie staje, tom pomyślał" "lepszy rydz, niż nic!" Czy jakoś tak...
Wahałem się długo nad oceną - w sumie i tak jest dość wysoka, bo jednak informacji sporo... Dodam, że książki ze swej biblioteczki nie eksmituję, przynajmniej dokąd nie odkryję pozycji równoważnej informacyjnie, a lepiej napisanej...
Bo z tym ostatnim nie jest za dobrze. - Autorka natrętnie psychologizuje ("Nie oznaczało to jednak, że był pozbawiony emocji. Kumulowały się one w nim, a że jakoś musiały znaleźć ujście, stąd może owa erotomania..."Albo: "szczerze opłakiwał jej odejście. Ale nawet wtedy chyba bardziej opłakiwał odejście cichej i pokornej niewiasty niż swojej żony" - takie teksty na każdej omal stronie; otwarłem książkę losowo, niniejszą generując opinię!). Niezbyt chlujnie też pisze; sporo powtórzeń, w stylu "koni nie było za wiele, wręcz odwrotnie, zaznaczał się ich niedobór" (to akurat nie cytat; nie miałem siły szukać, ale sporo tego typu kwiatków zaprawdę znajdziecie), ewentualnie lania wody i łopatologizmów ("Liczne ciąże i porody osłabiały ich organizm, nie wspominając już nawet o tym, że często skracały im życie" - to już faktyczny cytat). Wiele fragmentów łączy powyższe wady, ocierając się przy tym o sprzeczność. ("Niewiasty i alkohol, nadużywane w znacznych ilościach, były chyba powodem tego, że od wczesnej młodości zdrowie Olbrachta mocno szwankowało. (...) Dolegliwości, które dokuczały władcy przez większą część życia, nie były jednak niczym nadzwyczajnym." - Hm, czyli po pierwsze, "nadużywanie niewiast" szkodzi zdrowiu? Chyba od jakiejś wyniszczającej ilości orgii, ewentualnie przez chorobę weneryczną, tu akurat nie wspomnianą - bo chyba sama niewierność załamania organizmu nie powoduje? Ale co ważniejsze: był słabego zdrowia, czym się wyróżniał... ale jednak nie, skoro wtedy to była normalka? No i wątpię, by każdy chlał i chędożył jak sam król - przy okazji pozwalam ostatniego zdania używać do dyktand!) Sporo uwag Autorki bardzo emocjonalnych ("Zaiste pech Jagiellonki przewyższał wszystko, co można było przewidzieć. Jakby wisiało nad nią jakieś matrymonialne fatum.") Psychologizowanie bywa mocno anachroniczne ("Bona pewnie na swój sposób darzyła córkę uczuciem, ale niewiele miało ono wspólnego ze zdrową macierzyńską miłością, szanującą dziecko, pozwalającą mu na samodzielny rozwój i wspierającą ten rozwój.") Paradoksalnie, Autorka zamieszcza dużo uwag zaczynających się od słów "w dawnych czasach", podczas gdy uzasadnione mogą być wątpliwości, czy w danej sprawie ludzkie uczucia i sposób myślenia aż tak się zmieniły... Pojawiają się akcenty anty-męskie; analogiczne uwagi w drugą stronę byłyby w dzisiejszych czasach uznane za nieznośny mizoginizm... Dla sprawiedliwości - niektóre z powyższego można uznać za pozytyw o tyle, że Autorka nie waha się rzucać na papier supozycji, na które profesjonalista by się nie ważył... no może na imieninach, i to po paru głębszych - jakieś podstawy ku nim bowiem bywają, ale nijak nie da się ich nazwać solidnymi... Czasem ocieramy się wręcz o "mądrości ludowe" w rodzaju "skoro tak się garbił i głupio uśmiechał, musiał nieźle marszczyć freda w młodości" (to już mój pomysł - jak nie rozumiecie, doprawdy nic nie szkodzi... Acz od kontekstów łóżkowych przy okazji tej książki nie obejdzie się; choć Autorka tylko je referuje, prędzej z przynależną cnotliwym niewiastom powściągliwością, niźli frywolnością zbereźną!) Wreszcie Autorka nadużywa pewnych zwrotów ("wbrew pozorom"), co bywa akceptowalne w mowie, ale w książce razi.
Korekta nie istnieje - niestety, tradycyjnie dla Bellony. Jeśli niektóre książki tego wydawnictwa prezentują jako taki poziom pod tym względem, to chyba jedynie dzięki staranności samych autorów. Jest pięć pań wymienionych jako odpowiedzialne za styl i eliminację baboli; jednak na dokładkę do stylu niezbyt lotnego (niejakie o którym mniemanie może sobie p.t. Czytelnik wyrobić już na bazie powyższych cytatów), zdarzają się błędy ortograficzne. Składnia bywa mocno niefortunna. ("Być może były to pierwsze symptomy dolegliwości gastrycznych, którym przez następne lata miał on stale podlegać." - długaśne... zresztą kto, jak nie on? To nie angielski, by bez potrzeby dorzucać zaimek; "ja przyszedłem", "on podlegał"... chwila, dolegliwościom podlegał?? Chyba raczej rażon nimi polegiwał... na swym łożu, na którym mógł polegać, jak na Zawiszy, choć homoseksualistą nie był on....) Wszelako najokrutniejszej uciechy dostarczyło mi przerobienie słowa "konterfekt" (dawna nazwa portretu, w stylu dzisiejszego "zdjęcia paszportowego") na.... tadam-tadaam... "Kontrafakt" !!!!! Dobrze, że nie na kontrafałdę...
A jednak, książkę zatrzymuję... Jak wspomniałem, pisana w manierze nieznośnej dla czytelnika przyzwyczajonego do dzieł bardziej profesjonalnych (historykowi zawodowemu lektura może chyba grozić zejściem, już to z irytacji, już to z nadmiaru wesołości), sporo jednak zawiera ciekawych faktów... Supozycje psychologiczne, rażące gdybalnictwem, też bywają jednak jakoś tam prawdopodobne... W sumie więc, jeśli ktoś potrafi potraktować mankamenty z przymrużeniem oka i/lub "ma smaka" na opowieść o życiu na królewskich dworach w duchu ploteczek na imieninach, rzecz może się okazać strawna....
PS styl miałem niezborny, wiem; nie siliłem się - sam sobie pofolgowałem, nie cyzelując, nie trzymając tzw. "rejestru" itp. Dalipan, jeśli macie do mnie pretensje o nietrzymanie dyscypliny przy pisaniu, wiecie, czyja to wina... Atoli był to styl mój własny; autorka słów takich, jak "atoli", nie używa (raz spróbowała i spłonęła; pogrzebmy już ów nieszczęsny "kontrafakt"), jeno mnie uczyniła do facecji skłonnym...
Szykowałem się machnąć solidną recenzyjkę, bo tak mi się widzi godnie zwłaszcza przy opiniach krytycznych, ale że czasu ostatnio nie staje, tom pomyślał" "lepszy rydz, niż nic!" Czy jakoś tak...
Wahałem się długo nad oceną - w sumie i tak jest dość wysoka, bo jednak informacji sporo... Dodam, że książki ze swej biblioteczki nie eksmituję, przynajmniej dokąd nie odkryję...
2021-11-26
Bezpretensjonalna, sugestywna i ciekawa – choć chwilami dziecinna – wycieczka do imperium rzymskiego... Acz czytając chwilami się marszczyłem lub czułem traktowany jak „nieogar”, to sporo mi w głowie zostało – i nabyłem kolejną książkę Autora! Ocena punktowa może lekuchno zawyżona biorąc pod uwagę samą wartość merytoryczną – ale to ze względu na przyjemność i pożytki płynące z lektury.
Czy trzeba streszczać założenia? Wycieczka po stolicy imperium w czasach Trajana – taką, jaką można by odbyć np. z Cejrowskim, żądnym zaglądania „pod podszewkę” życia codziennego. Wyszło całkiem dobrze – można wręcz traktować tę książkę jak popularną encyklopedię, do której sięgniemy, gdy najdzie nas pytanie np. „jak oni jedli?” Ile trzeba by pracować, żeby zarobić na jedzenie i wieczorne „wyjście na miasto”? Itp., itd. Tytuły krótkich rozdziałów bardzo pomagają w takim „encyklopedycznym” szukaniu, acz przydałyby się może dodatkowe uwagi w spisie treści – np. to, że w rozdziale o targach zawarto fascynujący passus o pokazywaniu na palcach (i ciele) liczb aż do miliona, nie jest w spisie treści wspomniane – trzeba pamiętać, albo skojarzyć „gdzie to mogło być”.
Zalety tylko troszkę bledną przy wadach – z uwagi na bardzo popularny charakter miałem chwilami wrażenie nadmiernego pośpiechu, urywkowości wrażeń, iście jak z nadgorliwym przewodnikiem w życiu! Rozumiem, że wynikało to również z dążenia Autora do oparcia np. wszelkich rozmów na strzępkach, przekazanych nam przez wieki w źródłach. Są nawet wprost cytaty – przemowa klienta do własnego adwokata, napominająca go by był mniej pompatyczny i mniej próbował grać na emocjach, bawi zupełnie jak te parę tysiączków lat temu (acz gorzkawy to śmiech)! Tym bardziej doceniłbym, gdyby książkę powiększyć np. o 50%; dokładając szczegółów w opisach (np. są opisane barwy i malowidła w domach, ale bez wspomnienia, jak bardzo Rzymianie lubili bawić się perspektywą, sugerując że ściana to tak naprawdę wyjście na ogród, albo odwrotnie ,że przejścia gdzieś nie ma), więcej smakowitych cytatów i anegdot...
Niektórzy zarzucają infantylizm uwag Autora o tym, że Rzymianie przez sandały „opalali nogi w paski” (to akurat powtarzam za jakąś recenzyjką, sam odnośnego fragmentu nie pomnę). Rozumiem to, ale w większości przypadków mi nie przeszkadza – myśląc o historii przez duże „H”, od pomnikowo-kadzidlanej strony, łatwo zapomnieć, jak ciemno było w tamtych czasach po zmroku... Jedyne, co mnie chwilami drażni, to niekiedy pewna przesada, emfaza Autora, jakby chciał się upewnić, że czytelnicy zrozumieją różnice „między dawnymi, a nowymi czasy” i podkreślał je nadto, ocierając się chwilami wręcz o nielogiczność. - Podkreśla więc, że w metropolii po zmroku nastawała ciemność totalna, by potem kolejno wspominać o pochodniach nad drzwiami gospód i im podobnych, o światłach na rogach ulic dla wskazywania ludziom drogi, o pochodniach wędrowców... Mimo iż wspomina o braku „porządnego oświetlenia”, to nie omawia już sprawy ewentualnego smogu (dziesiątki tysięcy ognisk po domach, ale raczej nie w nocy?) w zestawieniu z faktem, że skupiska nie-przemysłowe raczej smogu nie emitują (kto wyjechał na wieś wie, o ile łatwiej tam chodzić „przy świetle księżyca). Omówiłem dość dokładnie ten punkt, by dać wyobrażenie, co może czasem nieco podnieść brwi czytelnika...
Drugi, powiązany zarzucik jest taki, że Autor zdaje się traktować jako jedynie obowiązujący współcześnie standard, nazwijmy to, bogatych mieszczan Zachodu – czasem więc opisuje jako niemal sensacje np. to, że wielu musiało sobie radzić z „twardymi drewnianymi łóżkami i ciężkimi pierzynami, (…) z kurzem i pająkami” Hm... Czyli jak w dowolnym współczesnym domu np. starego kawalera??
No i jeszcze jeden szczególik – trudno uświadczyć dziś książkę nt społeczne nie składającą hołdu polit-poprawności. Przypomina mi to jako żywo czasy, gdy czytałem książki A. Fiedlera o wyprawie do, dajmy na to, Wietnamu, w której potrafił w jednym akapicie zachwycać się urodą miejscowych pań – z widoczną pasją i szczerością – by w następnym, ni z gruszki ni z pietruszki, wypisać liczby o zwiększonej produkcji stali pod jedynie słusznym przewodnictwem Partii. - W tym przypadku Autor musi oczywiście wygłosić rytualne zapewnienia o tym, jak straszny był o owej epoce los kobiet, niewolników i wszelkich mniejszości etnicznych... Nie posuwa się jednak do absurdu; podaje też wiele faktów, które nieco rozjaśniają niezwykle czarny obraz. Poniżej wrzucam dwa akapity nieco dokładniej omawiające ten temat na przykładzie niewolnictwa (dla ogólnej oceny książki można je przeskoczyć; to bardziej me osobiste komentarze).
Uwagi na temat niewolnictwa były raczej wierne zasadniczym faktom, a także dość wyważone pod względem interpretacji. Zarazem jednak – uproszczone (siłą rzeczy) oraz chyba jednak naiwne. - Autor wspomina, że w Rzymie było wielu wyzwoleńców, oraz że system wyzwoleń odgrywał ważną rolę społeczną, nie dodaje jednak, jak wielką – a zdaniem specjalistów stanowili oni ogromny odsetek ludności (widać to na epitafiach; także dość zamożnych ludzi, którzy szybko po wyzwoleniu zostali dość zamożnymi piekarzami itp.). Autor wspomina, że rasizm w dzisiejszym rozumieniu (taki, jak stała niechęć całego społeczeństwa do osób o innym kolorze skóry) w zasadzie nie istniał, nie łączy jednak faktów i nie wskazuje, że Rzymianie w bardzo umiarkowanym stopniu uznawali coś takiego, jak „prawa człowieka”, zarazem jednak wierzyli głęboko w osobistą odpowiedzialność za swój los. - Byłeś wolny, ale nie umiałeś zarządzać swym majątkiem? Zasługiwałeś, aby trafić w niewolę za długi. - Zostałeś niewolnikiem, ale byłeś pracowity i obrotny? Głupotą byłoby utrzymywać cię w tym stanie... Mamy miejsca, w których wspomina się o niewolnikach samodzielnie podążających gdzieś „za sprawami” swoich panów (czyli nie mogli być w stanie krańcowej rozpaczy, zmuszającej ich do próby ucieczki przy pierwszej sposobności), ale nie dowiemy się o niewolnikach takich jak sekretarz Cycerona, Tyron, przyjaciel swego wyzwoliciela, który po śmierci dawnego pana napisał jego biografię – albo o tym, że jedna z popularniejszych w Rzymie komedii opisywała perypetie właściciela, któremu niewolnicy wleźli na głowę i nie śmiał już wydawać im poleceń. Dla równowagi trzeba przyznać, że Autor nie wspomina też o sławnych zaleceniach Katona Starszego, który nakazywał traktować niewolników z całą surowością, a w razie zimowych chłodów radził wziąć jednego już nieprzydatnego, rozciąć mu brzuch i grzać nogi w jego wnętrznościach... (choć podejrzewa się, że raczej żartował).
Autor przejmuje się bardzo i wzrusza losem niewolników („trudno wyobrazić sobie los gorszy od tego, który był udziałem rzymskich niewolników”, „można trafić (…) do burdelu – zostać odartym z godności i zredukowanym do roli obiektu seksualnego” - choć w innym miejscu pisze, że jakaś niewolnica nie miała najgorzej, acz zmuszona była sypiać ze swym panem. Stara się nam wytłumaczyć, że mentalność społeczeństwa zmienia się z czasem – i za to mu chwała. Zarazem jednak nasze społeczeństwo traktuje jako optymalne, niemal idealne – a w tym jakże jest podobny do starożytnych Rzymian... Nie dostrzega zasadniczego faktu, iż to, co traktujemy jako opresję, zależy głównie od wpojonego sposobu myślenia, zaś samo istnienie społeczeństwa zakłada narzucanie pewnych wzorców. Świetnie to widać na przykładzie zabijania niechcianych dzieci – Autor opisuje jako coś całkowicie nam obcego porzucanie noworodków (choć zaznacza, że wiele z nich trafiało jednak pod opiekę), ale nie wspomina o masowej aborcji w naszym świecie, w wielu miejscach (także w USA) dostępnej nawet do samego porodu... O eutanazji, także tej nie zawsze i nie do końca przeprowadzanej ze zgodą „pacjenta” - a bywa, że i wbrew (można sobie sprawdzić akta sądowe w Holandii, a zwłaszcza uniewinnienia tych, co kogoś uśmiercili choć ich błagał, by tego nie robili). Słowem – my jesteśmy oczywiście dobrzy, a jeśli nie, to tylko z powodów wyższych lub koniecznych. My – cywilizacja, oni – barbaria! Zaiste, niewiele się zmieniło...
Muszę wspomnieć o jednej rzeczy, na którą bardzo czekałem i w sumie się nie zawiodłem – chodzi o plastyczny opis dużych projektów urbanizacyjnych Rzymu – jego budowle użyteczności publicznej nie znalazły sobie równych aż do... dziś? Szokuje, kiedy Autor wymienia kilka dużych współczesnych włoskich kościołów, które były zaledwie niewielkimi fragmentami kompleksu term... Choć opisy architektury są piękne i miejscami szczegółowe, to wciąż mi mało – tylko kilka budynków można sobie naprawdę dokładnie wyobrazić; często też Autor ucieka w ogólne obrazy; w rodzaju skrzących się w słońcu kolumnad, mnogich zakamarków itp. Z wielką radością przywitałbym też więcej ilustracji do tego tematu – choćby i czarno-białych, jak te zamieszczone.
Jak nie ze wszystkim podzielam oburzenie Autora, to w jednej sprawie chyba nawet to mi bardziej krew się gotuje – kiedy wspomina, że wielkie starożytne budowle przetrwały w niezgorszym stanie aż do czasów papieża Juliusza (mecenasa Michała Anioła; Kaplica Sykstyńska, wicie rozumicie), który nakazał je rozebrać dla uzyskania miejsca i budulca, przez co miały niemal doszczętnie zniknąć, w parę tygodni... Musiałbym to jeszcze jakoś zweryfikować, ale – ożeż w morwę, o bogowie! I to w czasach, gdy królował Renesans, oparty na idealizacji Antyku! Choć sam chcę i próbuję w swym życiu podążać drogą Kościoła Katolickiego, to jeśli to prawda, mam nadzieję, że ów papież w ramach mąk czyśćcowych będzie musiał za karę wszystkie te fora i bazyliki odbudować! Osobiście!! Kamyczek po kamyczku!!!
Piszę i piszę, pora kończyć. Myślę zresztą, że z powyższego widać już, czego się spodziewać po tej książce. - Momentami arbitralna, czasem skrótowa, miejscami naiwna – ale urocza i pozostawiająca dużo wiadomości, obrazów i wyobrażeń. Zapewne wymaga niejakiego krytycyzmu podczas lektury; z pewnością zachęca do pogłębienia tematu – ale zdecydowanie warta uwagi!
Bezpretensjonalna, sugestywna i ciekawa – choć chwilami dziecinna – wycieczka do imperium rzymskiego... Acz czytając chwilami się marszczyłem lub czułem traktowany jak „nieogar”, to sporo mi w głowie zostało – i nabyłem kolejną książkę Autora! Ocena punktowa może lekuchno zawyżona biorąc pod uwagę samą wartość merytoryczną – ale to ze względu na przyjemność i pożytki...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-29
W swojej kategorii - popularnej biografii, na styku życia zawodowego i prywatnego, z elementami "większego obrazu" - naprawdę świetne! Oczywiście, w dużej mierze skrótowe. - Byłem pod wrażeniem, że Autor potrafił pisać w sposób nie pozbawiony emocji, ale zarazem ani przez chwilę nie miałem wrażenia, by ulegał czy to kultowi Marszałka, czy to nienawiści doń - a oba te uczucia (czy raczej obie te postawy) są przecież wręcz wszech-występujące u ludzi, którzy się Piłsudskim interesują...
Skrótowo; zdjęć z epoki garstka, acz dobrze dobrana - natomiast okrasę stanowią świetnie moim zdaniem dobrane cytaty, naprawdę niosące "ducha czasu".
Książeczka stanowiła dla mnie ciekawą podstawę do rozważań, jak trudno jest być politykiem - zwłaszcza sprawczym... Jak łatwo popaść w błędy, ale też jak trzeba być niekonwencjonalnym, by coś osiągnąć... No a czasem błędy, wady i kontrowersje wydają się w zasadzie nieuchronne. Przykład prosto z brzegu: megalomania. Bez wątpienia Piłsudski megalomanem był - ale jak miał się nie stać, skoro osiągnął bardzo wiele, a jednocześnie przez całe życie był przez jednych bezkrytycznie uwielbiany, a przez wielu - bezgranicznie znienawidzony i opluwany? Jak my poradzilibyśmy sobie w takiej sytuacji? Tak łatwo jest krytykować z kanapy...
Słówko ostrzeżenia - inna książka tegoż Autora; "Fakty i tajemnice", to prawdopodobnie minimalnie tylko zmieniona ta właśnie pozycja... Do grzechów Bellony należy publikowanie książek po raz wtóry pod zmienionym tytułem, zwłaszcza w serii "małych jasno-beżowych"...
W swojej kategorii - popularnej biografii, na styku życia zawodowego i prywatnego, z elementami "większego obrazu" - naprawdę świetne! Oczywiście, w dużej mierze skrótowe. - Byłem pod wrażeniem, że Autor potrafił pisać w sposób nie pozbawiony emocji, ale zarazem ani przez chwilę nie miałem wrażenia, by ulegał czy to kultowi Marszałka, czy to nienawiści doń - a oba te...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-13
Co tu dużo gadać - stawiam Kajka i Kokosza wyżej, niż Asteriksa i Obeliksa, jako historie bardziej inteligentne, pełne humoru celnego a subtelnego, i piękne, ciepłe rysunki. - Ten tomik nie odbiega od wysokich standardów; jak zacząłem czytać, nie mogłem się oderwać aż do końca... Zostaliście ostrzeżeni :-)
Co tu dużo gadać - stawiam Kajka i Kokosza wyżej, niż Asteriksa i Obeliksa, jako historie bardziej inteligentne, pełne humoru celnego a subtelnego, i piękne, ciepłe rysunki. - Ten tomik nie odbiega od wysokich standardów; jak zacząłem czytać, nie mogłem się oderwać aż do końca... Zostaliście ostrzeżeni :-)
Pokaż mimo to2021-10-13
Zasadniczo mam te same uwagi, co do pierwszego zeszytu "Nowych przygód" - tu jest lepiej, ale nie na tyle, żebym dodał aż całą gwiazdkę... - Jestem zadowolony, że kupiłem, czytam z przyjemnością i szczerym niekiedy uśmiechem. - W tym "odcinku" liczba autorów uległa zmniejszeniu; na czoło wyraźnie wysuwa się dwójka: scenarzysta Maciej Kur i rysownik Sławomir Kiełbus. - Ich historie są też najbliższe duchowi oryginału.
A jeśli już mam porównywać z oryginałem - na plus więcej "jednoznacznego" humoru (który u Christy bywał rzadziej rozsiany i bardziej zawoalowany), wyraźne uwspółcześnienie tematów (jak panna, która mówi tylko językiem "korespondencyjnym", czyli rzuca teksty typu "thx, ROTFL". Na minus - cóż, nawet rysunki p. Kiełbusa, choć klimatyczne i możliwie "w duchu", to tylko "prawie" Christa - z tych "prawie", co czynią różnicę... Zaś same historyjki bywają jakby "za bardzo" - aluzje aż nazbyt oczywiste, pomysły fabularne chwilami tak szalone, że na granicy czystej abstrakcji (choć przecież mistrzowi Chriście fantazji też nie brakowało), akcja nadto skondensowana; czasem skręcająca w stronę rysunkowych skeczów, z pospiesznym zakończeniem...
Mimo wszystko ogólna ocena na plus; zdecydowanie zamierzam sięgnąć po kolejny zeszyt, tym razem podobno robiony już tylko przez wspomnianych, najbardziej "Christowskich" autorów...
Zasadniczo mam te same uwagi, co do pierwszego zeszytu "Nowych przygód" - tu jest lepiej, ale nie na tyle, żebym dodał aż całą gwiazdkę... - Jestem zadowolony, że kupiłem, czytam z przyjemnością i szczerym niekiedy uśmiechem. - W tym "odcinku" liczba autorów uległa zmniejszeniu; na czoło wyraźnie wysuwa się dwójka: scenarzysta Maciej Kur i rysownik Sławomir Kiełbus. - Ich...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-12
Przypominam, że "szóstka" to u mnie całkiem niezła ocena!
Podchodziłem nieufnie - kocham oryginalne komiksy Christy, a naśladowcy i epigoni zwykle... Nie zwróciłem też uwagi, że to zbiór historyjek kilku autorów. W sumie jednak było naprawdę nieźle. - W żadnym momencie się nie nudziłem, często czytałem z prawdziwym zaciekawieniem, a nawet śmiałem w głos (co ostatnio rzadko mi się zdarza przy lekturze).
Najbardziej podobały mi się opowiadania: pierwsze (Sławomir Kiełbus - ono też było zdecydowanie najbliższe duchowi oryginału, najlepszy tu był też humor; głównie gry słowne, w rodzaju użycia mydła, by ktoś się wpienił - ale też satyra na zachowania, np. psycho-terapie pseudofachowców - a najlepszego nie zdradzam, by nie spoilerować) oraz ostatnie (Maciej Kur i Piotr Bendarczyk - satyra na współczesne instytucje, w tym konkretnie przypadku na uniwersytet, w odmiennym sztafażu... zatem podejście może bardziej w stylu Papcia Chmiela, niż Christy - ale bardzo udane; np. wspaniałe ukazanie dziwnych motywacji ludzi do studiowania, też sporo humoru słownego). Pozostałe historyjki mocno odmienne od pierwowzoru (co jest ok - ale nie pod tym tytułem i okładką), poprawne, przeczytane bez męki, ale do szybkiego zapomnienia..
Nie ukrywam, że do mistrza tęsknię - ale z pewnością nie było żenującej wtopy, którą zaliczyły (moim zdaniem) np. niektóre "Samochodziki" epigonów Nienackiego. Sięgnę po kolejny tomiki z serii, zwłaszcza, że jak słyszałem, są jeszcze lepsze! A tymczasem wracam do mistrza Christy...
Przypominam, że "szóstka" to u mnie całkiem niezła ocena!
Podchodziłem nieufnie - kocham oryginalne komiksy Christy, a naśladowcy i epigoni zwykle... Nie zwróciłem też uwagi, że to zbiór historyjek kilku autorów. W sumie jednak było naprawdę nieźle. - W żadnym momencie się nie nudziłem, często czytałem z prawdziwym zaciekawieniem, a nawet śmiałem w głos (co ostatnio rzadko...
2021-09-28
Prawdę mówiąc, raczej przejrzałem; przeczytałem niektóre hasła - dziełko ma charakter mini-encyklopedii; zaglądać (często) można, ale czytać od deski do deski hadko...
Główny pozytyw - mimo skrótowej formy, nieraz przejmuje. Może dzięki temu, że często nie jest pomnikowa. - Pisana przyjaznym językiem, łatwa do zrozumienia - podaje wiele "ludzkich" szczegółów o bohaterach; wspominając ich przygody z czasów młodości, rozterki przy podejmowaniu drogi życiowej itp. Tym silniej uderza nas przejście do bohaterskich czynów, wytrwałe narażanie się... Cytaty z listów brzmią podniośle, a dla współczesnego czytelnika może nieraz pompatycznie - zostają jednak uwiarygodnione dzięki owym szczegółom "ludzkim" i mniej "pomnikowym". - Może taka konwencja zwłaszcza młodzieży pomoże w naszych zblazowanych czasach pomyśleć, że uczucia bardziej podniosłe niekoniecznie muszą być głupią egzaltacją czy owocem manipulacji...
Bardzo dużo ilustracji; czarno-białych. Obok pomijalnych, jak zdjęcia z Wikipedii, neutralnych, jak reprodukcje rękopisów (częste), jest sporo pozwalających się wczuć w epokę; dawne pocztówki; zdjęcia z pracy carskiej ukazujące wyniki ataku na pociąg itp.
Zarzut - ta sama skrótowość, która pozwala na łatwe "wskoczenie" w lekturę, nieraz pozastawia nas z poczuciem niedosytu. - Długość notek jest bardzo różna; wiele postaci otrzymuje opis zwięzły, ale dość wyczerpujący. Inne wpisy są krótkie, ale zawierają ciekawe czy przejmujące szczegóły. Kiedy indziej jednak sprowadzają się do podania encyklopedycznych danych (wzbogaconych zdawkową "wstawką" osobistą), typu: "urodził się - kochał rodzinę - walczył tu i tu - zginął bohatersko"... Siłą rzeczy nie pozwala to wczuć się w daną osobę i szczerze przejąć jej losem. Można odnieść wrażenie, że autor czuł się w obowiązku dołączyć do zbioru pewnych bohaterów, o których nie mógł czy nie chciał powiedzieć zbyt dużo... Moim zdaniem byłoby z korzyścią dokonać bardziej brutalnej selekcji bohaterów książki, aby poświęcić pozostałym więcej miejsca - zwłaszcza, że gdy niektórzy to miejsce dostają, autor korzysta z niego bardzo dobrze...
Oczywiście zalety zdecydowanie przeważają nad wątpliwościami; polecam!
Prawdę mówiąc, raczej przejrzałem; przeczytałem niektóre hasła - dziełko ma charakter mini-encyklopedii; zaglądać (często) można, ale czytać od deski do deski hadko...
Główny pozytyw - mimo skrótowej formy, nieraz przejmuje. Może dzięki temu, że często nie jest pomnikowa. - Pisana przyjaznym językiem, łatwa do zrozumienia - podaje wiele "ludzkich" szczegółów o bohaterach;...
2021-09-10
Powieść, poniekąd fantasy - czyta się lekko. Podzielona na niezbyt długie rozdziały. Dla dzieci, aczkolwiek dla dorosłych jest bezbolesna, a czasem wręcz zabawna. Sam określiłbym ją jako "komedię charakterków w świecie baśni, a jednak naszym"... Ładne, mocno "zakręcone" kolorowe rysunki dopełniają obrazu (jest ich około 10)
Pozbawiona elementów zbyt brutalnych (o erotyce nie wspominając), acz występują zdarzenia smutne i przygody dramatyczne... Te drugie mogą jednak tylko wzmóc zainteresowanie młodziaków, zaś smutne zdarzenia... Autor najwyraźniej wyszedł z założenia, że takie w życiu bywają i na nie też trzeba być przygotowanym - i zgadzam się z nim.
Najbardziej podobał mi się humor słowny Autora; np. kiedy dziadek rzuca nóż w trąbę powietrzną, a ta ustaje "jak nożem uciął" - zaś gdy później dzieci, początkowo zszokowane nadejściem owej trąby, dowiadują się, jak się takie zjawisko nazywa, to ich podziw maleje, no bo przecież pokonać trąbę to jak "pobić harmonię, albo fortepian" :-)
Druga cenna zaleta to dojrzałe obserwacje na temat ludzkich zachowań i wad, podane w bardzo przyjaznej, wesołej formie - możemy się zastanowić nad rozmaitymi przywarami, ale bez nadmiernego zadęcia czy zaperzenia... Pod tym względem książka przypomina scenariusz do "Rancza", tego samego wszak autora.
Sprawy poruszane bywają niekiedy całkiem poważne; np. kiedy okrutny dyktator każe zaatakować niewinnych, bo doradca mu doniósł, że spiskują przeciw niemu... Natomiast doradca zawiązał tę intrygę dlatego, by dyktator o nic go nie podejrzewał, ale skupił się na czym innym... W ten lekki sposób możemy się dowiedzieć o ciemnych mechanikach rządzenia.
Pomimo, iż książka raczej lekka, bohaterowie muszą ponosić nawet smutne konsekwencje swych czynów - na przykład gdy broniące się niewinne olbrzymy zapomną o ostrożności, kilka z nich ginie niepotrzebnie. - Podobnie jak z doborem tematów, wydaje się, że Autor chce być pogodny, ale nie zamierza na siłę lukrować rzeczywistości - na plus.
Najczęściej jest dość lekko; w odróżnieniu od "Rancza", Autor może w pełni pofolgować swej wyobraźni i wprowadza mnóstwo fantastycznych stworzeń (skrzaty, olbrzyma, osobnika ze świecącą głową). Często wprowadzają one element absurdu, kiedy nie rozumieją głównych bohaterów, najbardziej "ludzkich" - tu Autor potrafi też puścić oko do czytelników dorosłych. Np. pan Latar (ten ze świecącą głową; imiona charakterystyczne to kolejna fajna ciekawostka) szuka żony - kontrolę nad swatami przejmuje pani domu (Mamuna), bo na takich sprawach tylko ona może się znać; jej mąż nie ma nic do gadania... Potem okazuje się, że pan Latar nie wie, że ożenić się można tylko z jedną osobą, a Mamuna nie posiada się z oburzenia...
Wady? Cóż, chwilami miałem to samo wrażenie, co w "Ranczu" - że dydaktyka delikatna i aluzyjna staje się niekiedy zbyt jednoznaczna i łopatologiczna, wywołując odruch "ale to już przesada!", albo nawet "nieprawda, wcale niekonieczne ludzie tak robią!" Podobnie poglądy Autora są dość wyważone, ale chwilami staje się "bardziej ideologiczny" i przestaje dostrzegać różne odcienie osobowości i zachowań - co przecież kiedy indziej jest jego wielką siłą.
Poza tym, o ile sytuacje życiowe, spięcia międzyludzkie itp. ukazane są świetnie, zabawnie i przekonująco, to główna fabuła... cóż, odgadłem ją (i zakończenie) już w połowie lektury - nie jestem pewien, czy i niektórzy młodziutcy czytelnicy też by tego nie uczynili... Nie posunąłbym się aż do stwierdzenia, że główna "intryga" jest tylko pretekstem, ale z pewnością była dla Autora raczej jeno ramą obrazu, spodem ciasta itp. - główna wartość tkwi gdzie indziej.
Na koniec dla kogo ta książka - dla młodych na pewno. Myślę jednak, że wspólna lektura byłaby bardzo na miejscu, ponieważ wiele ciekawostek dotyczących śmiesznych zachowań bohaterów może być pominiętych przez czytelnika "świeżego", który patrzy tylko, jakie zachowanie jest zabawne, bo dziwne - albo czeka, czy bohaterowie pokonają przeciwności. Dorosły może pomóc wydobyć te smaczki charakterologiczne. - One zarazem sprawią, w połączeniu z humorem słownym i owym wspomnianym przeze mnie "puszczaniem oka" do dorosłego odbiorcy (nieco w stylu Shreka), że ów absolutnie nie powinien się męczyć.
Z wyżej opisanych powodów z pewnością sięgnę po inne książki Autora - nie żeby koniecznie natychmiast, ale z przyjemnością.
Powieść, poniekąd fantasy - czyta się lekko. Podzielona na niezbyt długie rozdziały. Dla dzieci, aczkolwiek dla dorosłych jest bezbolesna, a czasem wręcz zabawna. Sam określiłbym ją jako "komedię charakterków w świecie baśni, a jednak naszym"... Ładne, mocno "zakręcone" kolorowe rysunki dopełniają obrazu (jest ich około 10)
Pozbawiona elementów zbyt brutalnych (o erotyce...
2021
Odkryłem na stare lata - ale zdołałem obudzić w sobie dziecko (bo raczej do nich to skierowane) i przeczytać z dużym zainteresowaniem. - Historia ze świata Indian; klasyczna, przygodowa, mocno autentyczna (acz z elementami wierzeń; rozmowy ze zwierzętami i te rzeczy), a zarazem nie przerażająca okrutnie w żadnym miejscu... 44 kolorowe plansze, rysunki może lekko schematyczne, ale bardzo ładne i pełne szczegółów. - Bez wątpienia sięgnę po kolejne zeszyty, a tym bardziej chętnie podsunę dzieciom... Myślę, że mają szansę dobrze się bawić - a zarazem zastanowić się, jak można być samodzielnym; jakie to trudne, ale i piękne - morał i materiał do przemyśleń jak najbardziej są, acz nie nachalne. W swej kategorii -jednoznaczny plus!
PS Jedyny mankament to nazwa opisywanego plemienia - "Siuksowie". Słowo do języków europejskich dotarło właśnie przez francuski, można więc zrozumieć autora. Dla tłumacza zaś to zapewne drobiazg trudny do wychwycenia - jednak jest to słowo wybitnie obraźliwe. Absolutnie nie jestem maniakiem polit-poprawnej nowo-mowy; widać to chyba choćby po tym, że piszę "Indianie", a nie "rdzenni Amerykanie" (oni sami zresztą często wybierają tę krótszą nazwę). Jednak ten konkretny przypadek jest jednoznaczny - Francuzi poznali to plemię pod nazwą używaną przez lud ich wrogów. Zresztą potem słowo to zniekształcili - ale pierwotna nazwa znaczy... "małe żmije"! Jest więc jednoznacznie agresywna. - To oczywiście drobiazg, ale denerwujący dla kogoś posiadającego tę wiedzę; to jakby ktoś w dobrej woli zrobił ciekawy i życzliwy komiks o Polakach, ale nazywał ich tam "polaczkami"... Właściwa nazwa plemienia bohatera naszego komiksu to "Dakota", względnie "Lakota". Miło by pamiętać o tej "ciekawostce"...
Odkryłem na stare lata - ale zdołałem obudzić w sobie dziecko (bo raczej do nich to skierowane) i przeczytać z dużym zainteresowaniem. - Historia ze świata Indian; klasyczna, przygodowa, mocno autentyczna (acz z elementami wierzeń; rozmowy ze zwierzętami i te rzeczy), a zarazem nie przerażająca okrutnie w żadnym miejscu... 44 kolorowe plansze, rysunki może lekko...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
Jako wielbiciel Pratchetta (acz nie kompletny maniak) uważam, że to jedna z lepszych części - powinna być też niezła jako wstępna dla kogoś rozpoczynającego przygodę ze Światem Dysku. - Jak wiadomo, ta część rozpoczyna również jeden z cykli; o magu-nieudaczniku... Tom z umiarkowaną ilością humoru, za to z dużą ilością akcji - co może nie stawiać go najwyżej w oczach wielbicieli Pratchettowskiej groteski, ale nie pozwoli też oskarżać książki, że jest zbiorem gagów, a nie pełnoprawną opowieścią... Oczywiście polecam.
Jako wielbiciel Pratchetta (acz nie kompletny maniak) uważam, że to jedna z lepszych części - powinna być też niezła jako wstępna dla kogoś rozpoczynającego przygodę ze Światem Dysku. - Jak wiadomo, ta część rozpoczyna również jeden z cykli; o magu-nieudaczniku... Tom z umiarkowaną ilością humoru, za to z dużą ilością akcji - co może nie stawiać go najwyżej w oczach...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-22
Książka tylko ogólnie poznana - muszę jednak przed nią ostrzec, ponieważ stanowi nawet nie kontrowersję, a jawne fałszerstwo. Cytaty są w niej przerabiane, żeby brzmiały bardziej wiarygodnie (łącznie ze zmianą kluczowych miejsc itp.). Można sobie sprawdzić sprawę sołtysa Edwarda Malinowskiego, oskarżonego w książce na podstawie oczywistych pomówień, a uniewinnionego ostatnio przez sąd, który nakazał autorom przeproszenie za pomówienie. - Cała książka pisana jest z podobną "starannością" i to całkowicie dyskwalifikuje ją jako źródło wiedzy.
Zaś jeśli chodzi o autorów, to zademonstrowany przez nich poziom wierności źródłom oraz to, jak "weryfikowali" wiarygodność tych źródeł, każe zapytać: jak to możliwe, że członek PAN popełnia błędy, za które studentów wywalono by ze studiów? Podkreślam - nie chodzi o pomyłkę, tylko o serię świadomych przeinaczeń oraz ogłoszenia jako fakty oskarżeń - także imiennych - w ewidentny sposób opartych na plotkach, pomówieniach itp. - Doniesienia o tym, że różni politycy są reptilianami, mają bodaj więcej wiarygodności, niż rewelacje zawarte w tej książce...
Chcę dodać i podkreślić - zjawisko antysemityzmu w Polsce występowało w czasie wojny. Choć zwykle miało dość niewinny charakter, jak typowe napięcia między społecznościami, bywało, że doprowadzało do zbrodni. - Jednak tego typu "dokumentowanie" owych zbrodni to kpina i de facto paliwo dla współczesnego anty-semityzmu. - Każdy, kto zechce sprawdzić choćby kilka faktów, łatwo się bowiem przekona, ile w tych oskarżeniach bzdur, a to wywołuje naturalną niechęć wobec rzekomych ofiar straszliwych Polaków... W rzeczywistości do nieprawidłowości, a nawet zbrodni, dochodziło - ale nie tych, nie tam, i nie przez tych sprawców... Radio Erewań wiecznie żywe...
Książka tylko ogólnie poznana - muszę jednak przed nią ostrzec, ponieważ stanowi nawet nie kontrowersję, a jawne fałszerstwo. Cytaty są w niej przerabiane, żeby brzmiały bardziej wiarygodnie (łącznie ze zmianą kluczowych miejsc itp.). Można sobie sprawdzić sprawę sołtysa Edwarda Malinowskiego, oskarżonego w książce na podstawie oczywistych pomówień, a uniewinnionego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przeczytane; nadziei z pewnością nie zawiodło! Bardzo miły rytm opowieści; nieco ogólnego tła społecznego i historycznego, a w nim osadzone rozmaite sceny z codzienności.
Autorzy postarali się odnieść do wszelkich istotnych spraw w życiu; od pracy, poprzez poród, aż do pogrzebu.
Sporo miejsca poświęcono na opis praktycznego działania ówczesnej gospodarki; w końcu gł. bohaterem i inspiracją dla książki jest Troyes; jedno z najbogatszych ówczesnych miast. Miasto wyjątkowo ciekawe poprzez fakt, iż poniekąd wyznaczało trendy ku bardziej nowoczesnej gospodarce - ale także dlatego, że jego zabudowa w olbrzymim stopniu przetrwała od XIII w., co oznacza, dysponujemy świetną ilustracją opisywanych czasów!
Co zresztą jest zaletą, ale powinno być również ostrzeżeniem - tytuł nie do końca oddaje treść książki; jest ona wyraźnie skupiona na konkretnym mieście francuskim w XIII w. (z wycieczkami w inne okresy) Dla mnie to nie wada, bo Autorzy wyraźnie starali się, by ich dzieło pokazywało wiele sytuacji typowych dla tej kultury - która przy tym, jak wiemy, była dość podobna w całym ówczesnym świecie chrześcijańskim. Tym niemniej, jeśli ktoś szukałby tutaj opisu zmian i różnic na przestrzeni średniowiecza w całej Europie, mógłby się zawieść okrutnie. Może lepiej pasowałby tytuł: "Rok życia w mieście średniowiecznej Francji" - ale mniejsza.
Jeśli czytelnik się przyłoży, wyciągnie z tej książki całkiem dokładny opis funkcjonowania społeczności - jednak lektura jest lekka i przyjemna, dzięki częstemu pokazywaniu codziennych szczegółów i zdarzeń.
Cenną, a obecnie rzadką zaletą książki jest równowaga, którą Autorzy utrzymują w podejściu do dawnej epoki. - Rozumieją, że dla ówczesnych ludzi inne rzeczy były ważniejsze niż dla nas; choćby religia. Zarazem nie popadają w obsesję i potrafią dostrzec, że owi dawni ludzie mieli podobne podstawowe lęki i potrzeby, choć nieraz przeżywali je w inny sposób. - Nie uzyskujemy więc ani obrazka ludzi nam współczesnych, na siłę "takich, jak my", a jedynie przebranych w dawne kostiumy - ale również nie wtłacza nam się sensacyjnej opowiastki o małpoludach w "tym strasznym średniowieczu", aby czytelnik mógł się fascynować osobliwością naszych przodków z pozycji bezpiecznej "wyższości" nas, ludzi "cywilizowanych". Po prostu - ta książka nie jest dziecinna!
Dużo fajnych rysunków z epoki, reprodukcji, oraz zdjęć miasta Troyes - wszystko bardzo ciekawe i na temat, szkoda jedynie, że w czarno-bieli.
Książka ma pewnie długość "w sam raz" - dużo informacji, ale mają nie przytłoczyć. - Wydaje mi się jednak, że Autorzy podejmowali wiele trudnych wyborów, co w książce umieścić, by nie była za gruba... cóż, osobiście ucieszyłbym się, gdyby była nawet dwukrotnie większa; zda mi się, że słyszę skomlenie tych wszystkich anegdot, którym nie pozwolono wepchnąć się na jej strony!
Miałem lekkie obawy, kiedy zobaczyłem, że książka powstała kilkadziesiąt lat temu - w odniesieniu do historii instynktownie spodziewamy się zwykle, że najcenniejsze są dzieła najnowsze, bo uwzględniają jakieś nowoczesne metody badań, czy nieznane dawniej odkrycia. - Jednak w tym przypadku ogrom szczegółów dostępnych Autorom, ich erudycja, oraz piękny styl - łączący zdolność syntezy z lekkością anegdoty - zdecydowanie mnie przekonały. - Jako zawodowy historyk z pewnością zadbałbym o sprawdzenie także nowszych dzieł "na temat" - ale ja pragnąłem po prostu poczuć, jak przebiegało ówczesne życie (tak od strony praktycznej, jak i mentalnej), i na ile było odmienne od naszego - jako taki czytelnik trafiłem bardzo dobrze!
Przeczytane; nadziei z pewnością nie zawiodło! Bardzo miły rytm opowieści; nieco ogólnego tła społecznego i historycznego, a w nim osadzone rozmaite sceny z codzienności.
więcej Pokaż mimo toAutorzy postarali się odnieść do wszelkich istotnych spraw w życiu; od pracy, poprzez poród, aż do pogrzebu.
Sporo miejsca poświęcono na opis praktycznego działania ówczesnej gospodarki; w końcu gł....