-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2021
2021-11-26
Bezpretensjonalna, sugestywna i ciekawa – choć chwilami dziecinna – wycieczka do imperium rzymskiego... Acz czytając chwilami się marszczyłem lub czułem traktowany jak „nieogar”, to sporo mi w głowie zostało – i nabyłem kolejną książkę Autora! Ocena punktowa może lekuchno zawyżona biorąc pod uwagę samą wartość merytoryczną – ale to ze względu na przyjemność i pożytki płynące z lektury.
Czy trzeba streszczać założenia? Wycieczka po stolicy imperium w czasach Trajana – taką, jaką można by odbyć np. z Cejrowskim, żądnym zaglądania „pod podszewkę” życia codziennego. Wyszło całkiem dobrze – można wręcz traktować tę książkę jak popularną encyklopedię, do której sięgniemy, gdy najdzie nas pytanie np. „jak oni jedli?” Ile trzeba by pracować, żeby zarobić na jedzenie i wieczorne „wyjście na miasto”? Itp., itd. Tytuły krótkich rozdziałów bardzo pomagają w takim „encyklopedycznym” szukaniu, acz przydałyby się może dodatkowe uwagi w spisie treści – np. to, że w rozdziale o targach zawarto fascynujący passus o pokazywaniu na palcach (i ciele) liczb aż do miliona, nie jest w spisie treści wspomniane – trzeba pamiętać, albo skojarzyć „gdzie to mogło być”.
Zalety tylko troszkę bledną przy wadach – z uwagi na bardzo popularny charakter miałem chwilami wrażenie nadmiernego pośpiechu, urywkowości wrażeń, iście jak z nadgorliwym przewodnikiem w życiu! Rozumiem, że wynikało to również z dążenia Autora do oparcia np. wszelkich rozmów na strzępkach, przekazanych nam przez wieki w źródłach. Są nawet wprost cytaty – przemowa klienta do własnego adwokata, napominająca go by był mniej pompatyczny i mniej próbował grać na emocjach, bawi zupełnie jak te parę tysiączków lat temu (acz gorzkawy to śmiech)! Tym bardziej doceniłbym, gdyby książkę powiększyć np. o 50%; dokładając szczegółów w opisach (np. są opisane barwy i malowidła w domach, ale bez wspomnienia, jak bardzo Rzymianie lubili bawić się perspektywą, sugerując że ściana to tak naprawdę wyjście na ogród, albo odwrotnie ,że przejścia gdzieś nie ma), więcej smakowitych cytatów i anegdot...
Niektórzy zarzucają infantylizm uwag Autora o tym, że Rzymianie przez sandały „opalali nogi w paski” (to akurat powtarzam za jakąś recenzyjką, sam odnośnego fragmentu nie pomnę). Rozumiem to, ale w większości przypadków mi nie przeszkadza – myśląc o historii przez duże „H”, od pomnikowo-kadzidlanej strony, łatwo zapomnieć, jak ciemno było w tamtych czasach po zmroku... Jedyne, co mnie chwilami drażni, to niekiedy pewna przesada, emfaza Autora, jakby chciał się upewnić, że czytelnicy zrozumieją różnice „między dawnymi, a nowymi czasy” i podkreślał je nadto, ocierając się chwilami wręcz o nielogiczność. - Podkreśla więc, że w metropolii po zmroku nastawała ciemność totalna, by potem kolejno wspominać o pochodniach nad drzwiami gospód i im podobnych, o światłach na rogach ulic dla wskazywania ludziom drogi, o pochodniach wędrowców... Mimo iż wspomina o braku „porządnego oświetlenia”, to nie omawia już sprawy ewentualnego smogu (dziesiątki tysięcy ognisk po domach, ale raczej nie w nocy?) w zestawieniu z faktem, że skupiska nie-przemysłowe raczej smogu nie emitują (kto wyjechał na wieś wie, o ile łatwiej tam chodzić „przy świetle księżyca). Omówiłem dość dokładnie ten punkt, by dać wyobrażenie, co może czasem nieco podnieść brwi czytelnika...
Drugi, powiązany zarzucik jest taki, że Autor zdaje się traktować jako jedynie obowiązujący współcześnie standard, nazwijmy to, bogatych mieszczan Zachodu – czasem więc opisuje jako niemal sensacje np. to, że wielu musiało sobie radzić z „twardymi drewnianymi łóżkami i ciężkimi pierzynami, (…) z kurzem i pająkami” Hm... Czyli jak w dowolnym współczesnym domu np. starego kawalera??
No i jeszcze jeden szczególik – trudno uświadczyć dziś książkę nt społeczne nie składającą hołdu polit-poprawności. Przypomina mi to jako żywo czasy, gdy czytałem książki A. Fiedlera o wyprawie do, dajmy na to, Wietnamu, w której potrafił w jednym akapicie zachwycać się urodą miejscowych pań – z widoczną pasją i szczerością – by w następnym, ni z gruszki ni z pietruszki, wypisać liczby o zwiększonej produkcji stali pod jedynie słusznym przewodnictwem Partii. - W tym przypadku Autor musi oczywiście wygłosić rytualne zapewnienia o tym, jak straszny był o owej epoce los kobiet, niewolników i wszelkich mniejszości etnicznych... Nie posuwa się jednak do absurdu; podaje też wiele faktów, które nieco rozjaśniają niezwykle czarny obraz. Poniżej wrzucam dwa akapity nieco dokładniej omawiające ten temat na przykładzie niewolnictwa (dla ogólnej oceny książki można je przeskoczyć; to bardziej me osobiste komentarze).
Uwagi na temat niewolnictwa były raczej wierne zasadniczym faktom, a także dość wyważone pod względem interpretacji. Zarazem jednak – uproszczone (siłą rzeczy) oraz chyba jednak naiwne. - Autor wspomina, że w Rzymie było wielu wyzwoleńców, oraz że system wyzwoleń odgrywał ważną rolę społeczną, nie dodaje jednak, jak wielką – a zdaniem specjalistów stanowili oni ogromny odsetek ludności (widać to na epitafiach; także dość zamożnych ludzi, którzy szybko po wyzwoleniu zostali dość zamożnymi piekarzami itp.). Autor wspomina, że rasizm w dzisiejszym rozumieniu (taki, jak stała niechęć całego społeczeństwa do osób o innym kolorze skóry) w zasadzie nie istniał, nie łączy jednak faktów i nie wskazuje, że Rzymianie w bardzo umiarkowanym stopniu uznawali coś takiego, jak „prawa człowieka”, zarazem jednak wierzyli głęboko w osobistą odpowiedzialność za swój los. - Byłeś wolny, ale nie umiałeś zarządzać swym majątkiem? Zasługiwałeś, aby trafić w niewolę za długi. - Zostałeś niewolnikiem, ale byłeś pracowity i obrotny? Głupotą byłoby utrzymywać cię w tym stanie... Mamy miejsca, w których wspomina się o niewolnikach samodzielnie podążających gdzieś „za sprawami” swoich panów (czyli nie mogli być w stanie krańcowej rozpaczy, zmuszającej ich do próby ucieczki przy pierwszej sposobności), ale nie dowiemy się o niewolnikach takich jak sekretarz Cycerona, Tyron, przyjaciel swego wyzwoliciela, który po śmierci dawnego pana napisał jego biografię – albo o tym, że jedna z popularniejszych w Rzymie komedii opisywała perypetie właściciela, któremu niewolnicy wleźli na głowę i nie śmiał już wydawać im poleceń. Dla równowagi trzeba przyznać, że Autor nie wspomina też o sławnych zaleceniach Katona Starszego, który nakazywał traktować niewolników z całą surowością, a w razie zimowych chłodów radził wziąć jednego już nieprzydatnego, rozciąć mu brzuch i grzać nogi w jego wnętrznościach... (choć podejrzewa się, że raczej żartował).
Autor przejmuje się bardzo i wzrusza losem niewolników („trudno wyobrazić sobie los gorszy od tego, który był udziałem rzymskich niewolników”, „można trafić (…) do burdelu – zostać odartym z godności i zredukowanym do roli obiektu seksualnego” - choć w innym miejscu pisze, że jakaś niewolnica nie miała najgorzej, acz zmuszona była sypiać ze swym panem. Stara się nam wytłumaczyć, że mentalność społeczeństwa zmienia się z czasem – i za to mu chwała. Zarazem jednak nasze społeczeństwo traktuje jako optymalne, niemal idealne – a w tym jakże jest podobny do starożytnych Rzymian... Nie dostrzega zasadniczego faktu, iż to, co traktujemy jako opresję, zależy głównie od wpojonego sposobu myślenia, zaś samo istnienie społeczeństwa zakłada narzucanie pewnych wzorców. Świetnie to widać na przykładzie zabijania niechcianych dzieci – Autor opisuje jako coś całkowicie nam obcego porzucanie noworodków (choć zaznacza, że wiele z nich trafiało jednak pod opiekę), ale nie wspomina o masowej aborcji w naszym świecie, w wielu miejscach (także w USA) dostępnej nawet do samego porodu... O eutanazji, także tej nie zawsze i nie do końca przeprowadzanej ze zgodą „pacjenta” - a bywa, że i wbrew (można sobie sprawdzić akta sądowe w Holandii, a zwłaszcza uniewinnienia tych, co kogoś uśmiercili choć ich błagał, by tego nie robili). Słowem – my jesteśmy oczywiście dobrzy, a jeśli nie, to tylko z powodów wyższych lub koniecznych. My – cywilizacja, oni – barbaria! Zaiste, niewiele się zmieniło...
Muszę wspomnieć o jednej rzeczy, na którą bardzo czekałem i w sumie się nie zawiodłem – chodzi o plastyczny opis dużych projektów urbanizacyjnych Rzymu – jego budowle użyteczności publicznej nie znalazły sobie równych aż do... dziś? Szokuje, kiedy Autor wymienia kilka dużych współczesnych włoskich kościołów, które były zaledwie niewielkimi fragmentami kompleksu term... Choć opisy architektury są piękne i miejscami szczegółowe, to wciąż mi mało – tylko kilka budynków można sobie naprawdę dokładnie wyobrazić; często też Autor ucieka w ogólne obrazy; w rodzaju skrzących się w słońcu kolumnad, mnogich zakamarków itp. Z wielką radością przywitałbym też więcej ilustracji do tego tematu – choćby i czarno-białych, jak te zamieszczone.
Jak nie ze wszystkim podzielam oburzenie Autora, to w jednej sprawie chyba nawet to mi bardziej krew się gotuje – kiedy wspomina, że wielkie starożytne budowle przetrwały w niezgorszym stanie aż do czasów papieża Juliusza (mecenasa Michała Anioła; Kaplica Sykstyńska, wicie rozumicie), który nakazał je rozebrać dla uzyskania miejsca i budulca, przez co miały niemal doszczętnie zniknąć, w parę tygodni... Musiałbym to jeszcze jakoś zweryfikować, ale – ożeż w morwę, o bogowie! I to w czasach, gdy królował Renesans, oparty na idealizacji Antyku! Choć sam chcę i próbuję w swym życiu podążać drogą Kościoła Katolickiego, to jeśli to prawda, mam nadzieję, że ów papież w ramach mąk czyśćcowych będzie musiał za karę wszystkie te fora i bazyliki odbudować! Osobiście!! Kamyczek po kamyczku!!!
Piszę i piszę, pora kończyć. Myślę zresztą, że z powyższego widać już, czego się spodziewać po tej książce. - Momentami arbitralna, czasem skrótowa, miejscami naiwna – ale urocza i pozostawiająca dużo wiadomości, obrazów i wyobrażeń. Zapewne wymaga niejakiego krytycyzmu podczas lektury; z pewnością zachęca do pogłębienia tematu – ale zdecydowanie warta uwagi!
Bezpretensjonalna, sugestywna i ciekawa – choć chwilami dziecinna – wycieczka do imperium rzymskiego... Acz czytając chwilami się marszczyłem lub czułem traktowany jak „nieogar”, to sporo mi w głowie zostało – i nabyłem kolejną książkę Autora! Ocena punktowa może lekuchno zawyżona biorąc pod uwagę samą wartość merytoryczną – ale to ze względu na przyjemność i pożytki...
więcej mniej Pokaż mimo to
Szykowałem się machnąć solidną recenzyjkę, bo tak mi się widzi godnie zwłaszcza przy opiniach krytycznych, ale że czasu ostatnio nie staje, tom pomyślał" "lepszy rydz, niż nic!" Czy jakoś tak...
Wahałem się długo nad oceną - w sumie i tak jest dość wysoka, bo jednak informacji sporo... Dodam, że książki ze swej biblioteczki nie eksmituję, przynajmniej dokąd nie odkryję pozycji równoważnej informacyjnie, a lepiej napisanej...
Bo z tym ostatnim nie jest za dobrze. - Autorka natrętnie psychologizuje ("Nie oznaczało to jednak, że był pozbawiony emocji. Kumulowały się one w nim, a że jakoś musiały znaleźć ujście, stąd może owa erotomania..."Albo: "szczerze opłakiwał jej odejście. Ale nawet wtedy chyba bardziej opłakiwał odejście cichej i pokornej niewiasty niż swojej żony" - takie teksty na każdej omal stronie; otwarłem książkę losowo, niniejszą generując opinię!). Niezbyt chlujnie też pisze; sporo powtórzeń, w stylu "koni nie było za wiele, wręcz odwrotnie, zaznaczał się ich niedobór" (to akurat nie cytat; nie miałem siły szukać, ale sporo tego typu kwiatków zaprawdę znajdziecie), ewentualnie lania wody i łopatologizmów ("Liczne ciąże i porody osłabiały ich organizm, nie wspominając już nawet o tym, że często skracały im życie" - to już faktyczny cytat). Wiele fragmentów łączy powyższe wady, ocierając się przy tym o sprzeczność. ("Niewiasty i alkohol, nadużywane w znacznych ilościach, były chyba powodem tego, że od wczesnej młodości zdrowie Olbrachta mocno szwankowało. (...) Dolegliwości, które dokuczały władcy przez większą część życia, nie były jednak niczym nadzwyczajnym." - Hm, czyli po pierwsze, "nadużywanie niewiast" szkodzi zdrowiu? Chyba od jakiejś wyniszczającej ilości orgii, ewentualnie przez chorobę weneryczną, tu akurat nie wspomnianą - bo chyba sama niewierność załamania organizmu nie powoduje? Ale co ważniejsze: był słabego zdrowia, czym się wyróżniał... ale jednak nie, skoro wtedy to była normalka? No i wątpię, by każdy chlał i chędożył jak sam król - przy okazji pozwalam ostatniego zdania używać do dyktand!) Sporo uwag Autorki bardzo emocjonalnych ("Zaiste pech Jagiellonki przewyższał wszystko, co można było przewidzieć. Jakby wisiało nad nią jakieś matrymonialne fatum.") Psychologizowanie bywa mocno anachroniczne ("Bona pewnie na swój sposób darzyła córkę uczuciem, ale niewiele miało ono wspólnego ze zdrową macierzyńską miłością, szanującą dziecko, pozwalającą mu na samodzielny rozwój i wspierającą ten rozwój.") Paradoksalnie, Autorka zamieszcza dużo uwag zaczynających się od słów "w dawnych czasach", podczas gdy uzasadnione mogą być wątpliwości, czy w danej sprawie ludzkie uczucia i sposób myślenia aż tak się zmieniły... Pojawiają się akcenty anty-męskie; analogiczne uwagi w drugą stronę byłyby w dzisiejszych czasach uznane za nieznośny mizoginizm... Dla sprawiedliwości - niektóre z powyższego można uznać za pozytyw o tyle, że Autorka nie waha się rzucać na papier supozycji, na które profesjonalista by się nie ważył... no może na imieninach, i to po paru głębszych - jakieś podstawy ku nim bowiem bywają, ale nijak nie da się ich nazwać solidnymi... Czasem ocieramy się wręcz o "mądrości ludowe" w rodzaju "skoro tak się garbił i głupio uśmiechał, musiał nieźle marszczyć freda w młodości" (to już mój pomysł - jak nie rozumiecie, doprawdy nic nie szkodzi... Acz od kontekstów łóżkowych przy okazji tej książki nie obejdzie się; choć Autorka tylko je referuje, prędzej z przynależną cnotliwym niewiastom powściągliwością, niźli frywolnością zbereźną!) Wreszcie Autorka nadużywa pewnych zwrotów ("wbrew pozorom"), co bywa akceptowalne w mowie, ale w książce razi.
Korekta nie istnieje - niestety, tradycyjnie dla Bellony. Jeśli niektóre książki tego wydawnictwa prezentują jako taki poziom pod tym względem, to chyba jedynie dzięki staranności samych autorów. Jest pięć pań wymienionych jako odpowiedzialne za styl i eliminację baboli; jednak na dokładkę do stylu niezbyt lotnego (niejakie o którym mniemanie może sobie p.t. Czytelnik wyrobić już na bazie powyższych cytatów), zdarzają się błędy ortograficzne. Składnia bywa mocno niefortunna. ("Być może były to pierwsze symptomy dolegliwości gastrycznych, którym przez następne lata miał on stale podlegać." - długaśne... zresztą kto, jak nie on? To nie angielski, by bez potrzeby dorzucać zaimek; "ja przyszedłem", "on podlegał"... chwila, dolegliwościom podlegał?? Chyba raczej rażon nimi polegiwał... na swym łożu, na którym mógł polegać, jak na Zawiszy, choć homoseksualistą nie był on....) Wszelako najokrutniejszej uciechy dostarczyło mi przerobienie słowa "konterfekt" (dawna nazwa portretu, w stylu dzisiejszego "zdjęcia paszportowego") na.... tadam-tadaam... "Kontrafakt" !!!!! Dobrze, że nie na kontrafałdę...
A jednak, książkę zatrzymuję... Jak wspomniałem, pisana w manierze nieznośnej dla czytelnika przyzwyczajonego do dzieł bardziej profesjonalnych (historykowi zawodowemu lektura może chyba grozić zejściem, już to z irytacji, już to z nadmiaru wesołości), sporo jednak zawiera ciekawych faktów... Supozycje psychologiczne, rażące gdybalnictwem, też bywają jednak jakoś tam prawdopodobne... W sumie więc, jeśli ktoś potrafi potraktować mankamenty z przymrużeniem oka i/lub "ma smaka" na opowieść o życiu na królewskich dworach w duchu ploteczek na imieninach, rzecz może się okazać strawna....
PS styl miałem niezborny, wiem; nie siliłem się - sam sobie pofolgowałem, nie cyzelując, nie trzymając tzw. "rejestru" itp. Dalipan, jeśli macie do mnie pretensje o nietrzymanie dyscypliny przy pisaniu, wiecie, czyja to wina... Atoli był to styl mój własny; autorka słów takich, jak "atoli", nie używa (raz spróbowała i spłonęła; pogrzebmy już ów nieszczęsny "kontrafakt"), jeno mnie uczyniła do facecji skłonnym...
Szykowałem się machnąć solidną recenzyjkę, bo tak mi się widzi godnie zwłaszcza przy opiniach krytycznych, ale że czasu ostatnio nie staje, tom pomyślał" "lepszy rydz, niż nic!" Czy jakoś tak...
więcej Pokaż mimo toWahałem się długo nad oceną - w sumie i tak jest dość wysoka, bo jednak informacji sporo... Dodam, że książki ze swej biblioteczki nie eksmituję, przynajmniej dokąd nie odkryję...