-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2014-05
2014-03-01
Bycie dzieckiem jest wspaniałe. To chyba najwspanialszy okres z całego życia. Beztroskie chwile, częste przyjemności, zwykle żadnych obowiązków... I bajki. Opowiadane wieczorem do snu albo czytane z książek ozdobionych ślicznymi rysunkami. Warto od czasu do czasu wziąć do ręki bajkę albo baśń i wyruszając w podróż do zupełnie innego świata, przypomnieć sobie czasy dzieciństwa. Ostatnio miałam przyjemność to zrobić i mimo że bajki Tomasza Sakiewicza zostały wydane dopiero w 2013 roku i nie przypominają mi dzieciństwa, tak jak np. Kubuś Puchatek, to chciałam się z nimi zapoznać i dowiedzieć się, co współcześni autorzy proponują dzieciom do przeczytania.
W "Bajkach dla Marysi i Alicji" raz możemy przeczytać o wróżkach, raz o zwierzętach, innym razem o zwyczajnych ludziach. Ale te opowieści nie są takie zwyczajne. Niektóre były dość infantylne, ale niektóre bardzo mnie zaskakiwały, szczególnie ich zakończenie. Nie wszystkie kończyły się szczęśliwie, czym naprawdę byłam zdziwiona. Zwykle w bajkach żyje się długo i szczęśliwie, ale widocznie w tych nie jest pokazane to na pierwszym miejscu.
Spodobały mi się te bajki. Może i nie są tak bardzo wspaniałe, ale przyjemnie mi się je czytało i mogłam odpocząć, spędzając czas z książką dla dzieci. Ale kilku rzeczy się czepię. Pierwsze to literówki, których wprost nie cierpię. No bo ile można? Owszem, zdarza się w książce brak przecinka albo literki w wyrazie, ale w "Bajkach dla Marysi i Alicji" literówek było dużo. Aż za dużo. Gdzie się podziała korekta? Czy ona w ogóle była? Błędy były zbyt proste, żeby można było ich nie zauważyć. Drugie to ilustracje, które niezbyt przypadły mi do gustu.
I co mam jeszcze dodać? Książka zasługuje na uwagę, dzieciom z pewnością się spodoba. Przyznam, że miło spędziłam z nią czas.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/03/tomasz-sakiewicz-bajki-dla-marysi-i_29.html
Bycie dzieckiem jest wspaniałe. To chyba najwspanialszy okres z całego życia. Beztroskie chwile, częste przyjemności, zwykle żadnych obowiązków... I bajki. Opowiadane wieczorem do snu albo czytane z książek ozdobionych ślicznymi rysunkami. Warto od czasu do czasu wziąć do ręki bajkę albo baśń i wyruszając w podróż do zupełnie innego świata, przypomnieć sobie czasy...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-01
To już moje drugie spotkanie z twórczością Beth Revis. Pierwsze wypadło znakomicie. Czytając "W otchłani", czułam się świetnie, co z pewnością już wiecie. Po jej skończeniu wprost nie mogłam się doczekać lektury drugiego tomu pod tytułem "Milion Słońc". Chciałam szybciutko poznać kolejne losy bohaterów i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w końcu wylądują na Centauri-Ziemię? Zabrałam się do czytania, ponownie wyruszyłam w podróż w kosmos, by odkryć kolejne zagadki i tajemnice.
Na statku wszystko idzie jak po maśle - dyktator został obalony, wiadomo już, kto stał za morderstwami zamrożonych, zaprzestano produkcji fidusa. Jednak... wcale nie jest tak kolorowo. Załoga skrywa tajemnicę, przez co powstaje bunt wśród żywicieli. Do tego jeden z uczestników wyprawy zostawił bardzo tajemnicze wskazówki, które Amy zamierza rozwiązać. Starszy zostaje przywódcą, jednak czy jest do tego gotowy? I jeszcze jedno zasadnicze pytanie: czy mieszkańcy "Błogosławionego" wreszcie dotrą na nową planetę?
Brzmi tajemniczo, prawda? Dla mnie cała książka jest tajemnicza. Nigdy nie wiadomo, czego dowiemy się na kolejnej stronie - niespodziewanie następuje zwrot akcji. Czytało mi się ją sprawnie i naprawdę wspaniale. W drugim tomie poznajemy nowych bohaterów, głównie sterników. Moje odczucia do głównych postaci się nie zmieniły, chociaż czasami irytowała mnie Amy. Często zachowywała się oschle i udawała niedostępną szczególnie wobec Starszego. Chciałam, by byli razem. Jednak wątek miłosny nie odgrywa tutaj głównej roli. Wręcz przeciwnie - pojawia się on rzadko. Moim zdaniem jest to dobry pomysł; autorka skupia się na rozwiązywaniu zagadek i tajemnic oraz na problemach bohaterów. Częste wątki miłosne tylko by pogarszały powieść, która w okamgnieniu stałaby się kolejnym romansidłem, a nie fantastycznym kryminałem z nutą grozy. Owszem - Starszego i Amy łączy uczucie, o którym możemy od czasu do czasy przeczytać, jednak nie jest ono co rusz wspominane. W tej części jednak znalazłam wady. Tym razem nie spodobała mi się okładka. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie te postaci na niej. Trochę inaczej wyobrażałam sobie Amy i Starszego. Zdecydowanie wolałabym oryginalną, zagraniczną okładkę. Do tego liczne morderstwa bohaterów - niektórych było mi szkoda. Ale gdyby nie zbrodnie, połowa fabuły po prostu nie miałaby sensu. Na tym kończą się wady - całe szczęście!
Reasumując - cudowna książka. Autorka jest naprawdę utalentowana - potrafi trzymać w napięciu, świetnie wykreowała bohaterów, którzy dodają kolorów tej powieści. Odkryłam nowe tajemnice, jednak ich kolejna porcja jeszcze na mnie czeka. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a załoga dotrze na nową Ziemię, co ich spotka? Czy coś na nich czyha? Mam nadzieję, że na nurtujące mnie pytania znajdę szybko odpowiedź w trzecim tomie, na który jednak będę musiała jeszcze trochę poczekać. Cóż, uważam, że warto być cierpliwym, gdyż na pewno będzie obiecująco. Jeśli jeszcze nie zaczęliście swojej przygody z trylogią "W otchłani", zmieńcie to, a na pewno nie pożałujecie! Nie jestem wielką fanką gatunku science-fiction, ale dwa pierwsze tomy serii przypadły mi do gustu. Polecam!
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/03/beth-revis-milion-sonc.html
To już moje drugie spotkanie z twórczością Beth Revis. Pierwsze wypadło znakomicie. Czytając "W otchłani", czułam się świetnie, co z pewnością już wiecie. Po jej skończeniu wprost nie mogłam się doczekać lektury drugiego tomu pod tytułem "Milion Słońc". Chciałam szybciutko poznać kolejne losy bohaterów i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w końcu wylądują na...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-26
Francuskie dzieło z lat czterdziestych dwudziestego wieku, skrywające w sobie różne mądrości i życiowe prawdy. Z pozoru bajka dla dzieci. Tak naprawdę książka dla wszystkich. Dla wszystkich ciekawych, dla wszystkich pragnących poznać nowe sentencje. "Mały Książę". Któż nie zna opowieści o małym chłopcu? Nie zna tajemniczego wędrownika o jasnych włosach, nie zna jego Róży ani dziwnych zapracowanych dorosłych?
Potem usiadłam wygodnie na kanapie i oddałam się czytaniu. Byłam na pustyni i w kosmosie, i na małych ciasnych planetach, lecz moja podróż była krótka. Trwała może... z dwie godziny? Mimo to czegoś się z niej nauczyłam. Byłam ciekawa "Małego Księcia". Chociaż jest to moja szkolna lektura, a ja ich nie cierpię. Przynajmniej niektórych. Jednak ta mnie czymś zaintrygowała...
Pierwszy raz mam tak, że po przeczytaniu książki zupełnie nie wiem, co o niej myśleć. "Mały Książę" namącił w mojej głowie strasznie - jednak mówię to w pozytywnym sensie. Na początku nic nie rozumiałam - no bo nie wiedziałam, że jest to głównie rozmowa autora z tajemniczym bohaterem. I skąd on się znalazł na tej pustyni? Po co był mu potrzebny baranek? Na szczęście znalazłam odpowiedzi na część moich pytań, jednak reszty musiałam sama się domyślić...
W grudniu zeszłego roku brałam udział w jasełkach, których tematem była historia o Małym Księciu. Dzięki temu wiem również, jakie jest przesłanie książki. Że dorosłym brakuje czasu; czasu na miłość, przyjaciół i ulubione zajęcia. Mały Książę wędrując po planetach, szukał przyjaciół. Spotykał jednak same zajęte swoją pracą osoby. Myślę również, że autor chciał pokazać, iż dzieci widzą więcej niż dorośli.
"Mały Książę" to dość filozoficzna książka. Trzeba się domyślić, o co w niej dokładnie chodzi. Historia mi się spodobała, jednak zabrakło mi "tego czegoś", co by mnie zachęcało do ponownego sięgnięcia po nią. Myślałam, że będzie lepiej, ale nie było najgorzej. Ważne, że odnalazłam sens przesłania, a opowieść była ciekawa i mnie wciągnęła. Zakończenie jak najbardziej smutne, co wie chyba już każdy. Cóż, nie wszystko zawsze kończy się szczęśliwie. "Mały Książę" to ciekawa i pouczająca historia, którą każdy powinien przeczytać choć raz.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/02/antoine-de-saint-exupery-may-ksiaze.html
Francuskie dzieło z lat czterdziestych dwudziestego wieku, skrywające w sobie różne mądrości i życiowe prawdy. Z pozoru bajka dla dzieci. Tak naprawdę książka dla wszystkich. Dla wszystkich ciekawych, dla wszystkich pragnących poznać nowe sentencje. "Mały Książę". Któż nie zna opowieści o małym chłopcu? Nie zna tajemniczego wędrownika o jasnych włosach, nie zna jego Róży...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-28
Wszechświat, kosmos, galaktyka. Wielkie gorące słońce. Duży srebrzysty księżyc. I planety. Osiem planet, zupełnie różniących się od siebie. Dookoła gwiazdy, oddalone o kilka lat świetlnych. Niedaleko znajduje się także Droga Mleczna, a gdzieś indziej jeszcze inne cuda... Ogromny metalowy statek szybuje między gwiazdami, powoli zbliżając się do nowej planety. Ludzie żyjący na statku są bardzo cierpliwi. Żyją też tam ludzie, którzy zostali zahibernowani - osoby pochodzące z Ziemi, niezbędne w misji. Lecz cóż jeszcze skrywa statek?
Amy Martin ma siedemnaście lat i wraz z rodzicami i innymi ważnymi ludźmi bierze udział w misji, polegającej na zaludnieniu nowej planety. Zostają zamrożeni na trzysta lat, ponieważ tyle ma trwać podróż. Jednak nie wszystko jest takie kolorowe, jak się wydaje. Amy zostaje obudzona z długiego i mroźnego snu przed czasem. Okazuje się, że ktoś morduje zahibernowanych ludzi! Statek jest dowodzony przez Najstarszego - podstępnego, samolubnego i nieco tajemniczego władcę. Ale jest także Starszy - jego następca - miły i przyjazny nastolatek, zainteresowany Amy. Statek skrywa wiele tajemnic, czy bohaterka odkryje któreś z nich? I komu może ona zaufać?
"W otchłani" - książka, która znalazła się na pierwszym miejscu mojej majowej listy must have. "W otchłani" - książka polecana przez większość recenzentów i często oceniana na maksymalną liczbę w skali. "W otchłani" - książka, która od dawna mnie intrygowała. I tak oto nadszedł ten dzień, w którym w końcu zagłębiłam się w jej lekturze i ten dzień, kiedy było już po wszystkim, czyli caluteńka książka była przeze mnie przeczytana. W mojej głowie kłębi się teraz tyle emocji, wydarzeń, pytań i odpowiedzi, że nie mogę pozbierać i uporządkować moich myśli związanych z tą powieścią. Zacznijmy może od tego, że zazwyczaj nie czytuję książek o przyszłości, a tym bardziej o kosmosie (przyznam jednak, że owszem - jest to bardzo ciekawy temat, ogólnie kosmos jest dla mnie niepojęty, więc jeśli dowiem się o nim więcej rzeczy, tym lepiej). Ale "W otchłani" to co innego...
Historia jest naprawdę intrygująca. Akcja dzieje się w przyszłości - od razu można dowiedzieć się o wyobrażeniach autorki dotyczących przyszłych czasów. Początkowe wydarzenia mają miejsce na Ziemi, lecz od chwili hibernacji wszystko dzieje się na statku "Błogosławionym". W książce mamy dwóch narratorów - Amy i Starszego. Myślę, że to był dobry pomysł ze strony autorki, bo podejrzewam, że gdyby tylko jedna osoba opowiadała tą historię, lekko by nam się ona znudziła... Hej, ale co ja mówię?! A gdzież by się ona znudziła! ONA? Ta książka? Gdzie tam. Wciąga już od pierwszych stron. Jej lekkość, ten styl i idealne dobranie słów... ach, po prostu jestem zachwycona. Od dawna nie czytałam tak świetnej książki!
Bohaterowie... Bohaterowie są świetnie wykreowani. Każdy z nich ma swój charakter. Amy jest ciekawą osobą, silną i odważną. Jednak w niektórych sytuacjach brakuje jej tego charakteru, ale wcale się nie dziwię, gdyż bohaterka wiele przeżyła. Starszy to buntownik i zawsze stawia na swoim. Nie boi się konsekwencji ze swojego postępowania (czyli głównie przeciwstawiania się Najstarszemu). Jest odważny, a także czuły i empatyczny. Polubiłam również jego przyjaciela - Harleya - artystę, który jest naprawdę barwną postacią (nie tylko dlatego, że jest malarzem). Dodaje koloru i optymizmu powieści.
"Podniosłam głowę i spojrzałam na migotliwe cudeńka. Były cudowne. I migotliwe" ¹
Powieść przeczytałam migiem, a ostatnie rozdziały dosłownie pochłaniałam, nie rozstając się z książką. Wiele z nich kończyło się bardzo tajemniczo, przez co po prostu musiałam czytać dalej, nie zważając na to, która jest godzina albo ile mam obowiązków. Ale dopiero w tych ostatnich rozdziałach zaczęło dziać się tyle niesamowitych rzeczy, tyle niespodziewanych wydarzeń, których nawet się nie domyślałam. Autorka umie trzymać w napięciu, oj tak! Przez prawie czterysta stron powieści czułam ten klimat; czułam, że jestem w kosmosie, na statku, że wraz z bohaterami przeżywam nieziemskie przygody. Wiele fragmentów uznałam za zabawne, kilka razy wybuchałam śmiechem. Niektóre były bardzo poważne, przy niektórych czułam, że mam gęsią skórkę. Ale i tak przy czytaniu "W otchłani" świetnie się czułam. Czytałam jej masę recenzji, które były naprawdę pochlebne, a ja teraz się z nimi zgadzam. Przygotowałam się na wyśmienitą powieść i taką też dostałam.
Ta książka jest świetna.
Ta książka jest cudowna.
Ta książka jest n i e s a m o w i t a.
¹ Beth Revis W otchłani, str. 273 | wydawnictwo Dolnośląskie, 2012
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/12/beth-revis-w-otchani.html
Wszechświat, kosmos, galaktyka. Wielkie gorące słońce. Duży srebrzysty księżyc. I planety. Osiem planet, zupełnie różniących się od siebie. Dookoła gwiazdy, oddalone o kilka lat świetlnych. Niedaleko znajduje się także Droga Mleczna, a gdzieś indziej jeszcze inne cuda... Ogromny metalowy statek szybuje między gwiazdami, powoli zbliżając się do nowej planety. Ludzie żyjący...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-26
Koty są mądrymi zwierzętami. Wiem to z własnego doświadczenia. Jestem posiadaczką trzech mruczków - każdy z nich ma swój charakter, każdego dnia czymś nowym mnie zaskakuje. Koty swoim ciałem, mową (tutaj różnymi rodzajami miauczenia), czy też innymi zachowaniami często chcą nam coś powiedzieć i przekazać. To bardzo ciekawe zjawisko. Jednak wielu ludzi nie potrafi zrozumieć ich zachowania, chociaż pozornie wydaje się to proste. Dlatego powstało już wiele książek, poradników czy albumów na temat tego, jak odbierać sygnały od kotów albo co oznaczają ich ruchy. Niedawno miałam okazję zapoznać się z książką autorstwa Isabelli Lauer pod tytułem "Co mówią do nas koty". Uznałam ją za interesującą lekturę, z której dowiedziałam się naprawdę wiele ciekawych faktów na temat mruczących czworonogów.
Autorka opisuje kocie zachowania wobec ludzi, otoczenia, czy też innych zwierząt. Pokazuje, jak postępują w danej sytuacji. Są one przedstawione bardzo dokładnie, więc jeśli ktoś z kotami ma do czynienia po raz pierwszy, z pewnością zrozumie, co niesie ten poradnik. Doskonale przedstawiona jest również mowa ciała. Wraz z każdym rozdziałem stajemy się bogatsi o nowe informacje.
Chwilami wydawało mi się, że czytam zwykłą encyklopedię. Umieszczone głównie są tam suche fakty, przez co książkę czytało mi się dość opornie. Niektórych rzeczy po prostu nie zrozumiałam. W zasadzie nie było tak źle, znalazłam więcej zalet niż wad. Po pierwsze, po lekturze poradnika w końcu zrozumiemy, co chce od nas kot, dlaczego zawsze tak uparcie miauczy albo w jakim celu cały czas przynosi nam podarunki w postaci, na przykład, myszy. Po drugie, między innymi będziemy potrafili rozróżnić zdrowego kota od chorego (dowiedziałam się, że taki kot nie pokazuje, że źle się czuje) bądź w jaki sposób zaspokoić jego różne potrzeby. Po trzecie, wydanie jest naprawdę świetne. Format nie jest ani duży, ani mały, bez problemu zmieści się w torbie. Każdą stronę ozdabiają zdjęcia kotów, które są tak słodkie, że aż się w nich zakochałam. No naprawdę, uwielbiam koty!
Reasumując - "Co mówią do nas koty" jest bardzo, ale to bardzo ciekawym poradnikiem, z którego dowiemy się wiele interesujących faktów. Ja już się ich dowiedziałam, a fakty będę wykorzystywać w praktyce. Tę książkę polecam wszystkim miłośnikom kotów, bez wyjątku. Dlatego szybciutko po nią sięgnijcie, a na pewno tego nie pożałujecie!
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/01/isabella-lauer-co-mowia-do-nas-koty.html
Koty są mądrymi zwierzętami. Wiem to z własnego doświadczenia. Jestem posiadaczką trzech mruczków - każdy z nich ma swój charakter, każdego dnia czymś nowym mnie zaskakuje. Koty swoim ciałem, mową (tutaj różnymi rodzajami miauczenia), czy też innymi zachowaniami często chcą nam coś powiedzieć i przekazać. To bardzo ciekawe zjawisko. Jednak wielu ludzi nie potrafi zrozumieć...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-25
Ostatnimi czasy, jeśli chodzi o publikacje Wydawnictwa Burda (dawniej G+J), wybieram książki Beaty Pawlikowskiej. Moim zdaniem jest ona bardzo ciekawą dziennikarką, a jej książki są naprawdę interesujące. Mimo że większość z nich zaliczane są do gatunku podróżniczego, zawierają w sobie życiowe mądrości, filozoficzne przemyślenia i... no właśnie. Ogólnie publikacje Beaty Pawlikowskiej ostatnio są dość filozoficzne i należy się w nich zagłębić, by móc zrozumieć jej słowa. Za to właśnie lubię jej książki i cenię autorkę. Po ich lekturze zwykle kłębią się w mojej głowie różne myśli - nie tylko wrażenia po przeczytaniu, lecz także pytania o sens, o sposób życia. Na początku listopada 2013 roku ukazała się jedna z jej nowszych książek pod tytułem "Baśnie dla dzieci i dorosłych". Powiem Wam, że uwielbiam baśnie. No bo, prawdę mówiąc, kto ich nie lubi? Tajemnicze opowieści, fantastyczne istoty, szczypta magii, odrobina realizmu, a także końcowy morał - genialne! Dlatego więc uznałam tę lekturę za naprawdę interesującą.
Książka składa się z trzech baśni. Pierwsza z nich opowiada o Złotym Ptaku. Owa tajemnicza istota posiada czarodziejską moc. Dzięki niej wszyscy ludzie z królestwa byli szczęśliwi, uśmiechnięci i cieszyli się z życia. Jednak inni ludzie również chcieli mieć do dyspozycji magiczne stworzenie. Pewien wędrowiec zamierzał znaleźć Złotego Ptaka. Jak zakończy się jego wędrówka? I czy dojdzie do celu?
Bohaterem drugiej baśni jest Waleczny Groszek. Opuścił on swój rodzinny strączek, zamierzając odkryć świat, poznać go i znaleźć w nim swoje miejsce. Groszek jeszcze nie wie, ile przygód go czeka, jak zmieni cały świat...
Trzecia, ostatnia baśń opowiada o małej Indiance, Leśnym Dzwonku. Jest inna niż jej rówieśniczki. Nie robi tego, co one. Jedno wydarzenie zmienia jej przyszłość o sto osiemdziesiąt stopni. Najbardziej przypadła mi do gustu ta baśń. Inność głównej bohaterki właśnie mi się tutaj podoba. Mowa jest również o przeznaczeniu, że każdy może go mieć, tylko trzeba go czuć, czuć w sercu.
Każda z baśni jest inna. Każda opowiada o czymś innym. Każda ma inny morał. Baśń o Złotym Ptaku uczy tego, jak należy traktować zwierzęta, pokazuje, jak są one traktowane w dzisiejszym świecie. Baśń o walecznym Groszku informuje nas, że bez warzyw i owoców nie poradzilibyśmy sobie w życiu. No bo co daje najwięcej witamin niezbędnych do zwalczania chorób? Co takiego wytwarza nam tlen potrzebny do oddychania? Ano właśnie. Baśń o Leśnym Dzwonku uczy, że warto mieć swoje własne zainteresowania, nie być takim samym jak inni - mieć swoje zdanie. Na pewno wyjdzie to każdemu na dobre. Baśnie Beaty Pawlikowskiej są głównie dla dzieci. Ale kto powiedział, że nie mogą sięgnąć po nią i dorośli? Wystarczy przecież spojrzeć na tytuł. Uważam, że i dorosłe osoby znajdą tutaj coś dla siebie i wiele się z tej książki nauczą.
Baśnie czytało mi się z przyjemnością. Jedyne, co mnie irytowało to przerywane opowieści przez rozmowy autorki z kotem. Z jednej strony były interesujące (bo to dzięki nim wiedzieliśmy, jaki jest morał i przesłanie). Z drugiej jednak przerywanie w ekscytującym momencie jest dla mnie zupełnie niepotrzebne. Do tego literówki w książce - błędy były tak rażące w oczy, że czasami zastanawiałam się, gdzie podziała się korekta. To tyle o wadach, wymieniłam je na początku, a zalety zostawiłam na deser. Wydanie mi się podoba, nawet bardzo. Ilustracje są naprawdę ładne i starannie dopracowane. Baśnie są ciekawie przedstawione i wcale się nie nudziłam, czytając je. Świetnym pomysłem jest to, że to właśnie kot autorki je opowiada. Opowieści są napisane z humorem, czasami można odczuć napięcie i nutę grozy. Dzięki temu czyta się je szybko i łatwo, nie mogąc się doczekać kolejnych rozdziałów.
Baśnie Beaty Pawlikowskiej to strzał w dziesiątkę. Miłe spędziłam przy nich czas i wiele się nauczyłam. Z pewnością długo będę rozmyślać o płynących z nich mądrościach. Pamiętajcie, każda książka chowa w sobie jakiś morał. Po prostu zanurzcie się w jej lekturze, pomyślcie, co możecie zmienić w swoim życiu, na lepsze oczywiście. A może już zmieniliście? Może już obraliście sobie drogę, którą chcecie podążać, by być szczęśliwym? Bycie radosnym i mieć chęć życia jest najważniejsze...
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/01/beata-pawlikowska-basnie-dla-dzieci-i.html
Ostatnimi czasy, jeśli chodzi o publikacje Wydawnictwa Burda (dawniej G+J), wybieram książki Beaty Pawlikowskiej. Moim zdaniem jest ona bardzo ciekawą dziennikarką, a jej książki są naprawdę interesujące. Mimo że większość z nich zaliczane są do gatunku podróżniczego, zawierają w sobie życiowe mądrości, filozoficzne przemyślenia i... no właśnie. Ogólnie publikacje Beaty...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-11
Powieści obyczajowe są dobrze mi znane i sięgam po nie bardzo często. Nie tylko dlatego, że można je przeczytać w mig, ale zawsze czegoś uczą. To mi się w nich podoba. Dam przykład: może po zrozumieniu treści lektury ktoś sam zda sobie sprawę, że źle postępuje i zmieni swoje zachowanie? Ostatnio przeczytaną przeze mnie książką z tego gatunku jest "Sztuka uprawiania róż z kolcami" - lektura może i mało znana, jednakże po przeczytaniu pozostaje ona w pamięci.
Galilee Garner jest nauczycielką biologii, która hoduje i uprawia róże. Choruje na nerki, co kilka dni musi jeździć na dializy. Łatwo nie jest! Mało tego - pewnego dnia przyjeżdża do niej jej siostrzenica Riley. Czy Gal da radę zająć się Riley i da jej wystarczająco dużo rodzinnej miłości i ciepła?
Na początku byłam zaskoczoną tą książką. Wydawała się zupełnie najzwyklejsza w świecie, taka gruba, z mnóstwem opisów. Okładka mnie nie zaintrygowała, opis również. Więc dlaczego chciałam ją przeczytać? Wiecie co? Sama nie wiem. Może po prostu dlatego, że obyczajówki lubię, a czytałam kilka jej recenzji, więc pomyślałam "czemu nie?" i zagłębiłam się w lekturze. A czytało mi się te książkę opornie, oj tak. Powieść ma ponad czterysta stron, a dla mnie przy nauce i innych zajęciach dodatkowych to nie lada wyczyn. Dodam również, że odniosłam wrażenie, iż przez prawie całą powieść nic się nie działo. Po prostu nic, co by mnie tak mocno zaskoczyło. Ale przyznam, że przy już ostatnich rozdziałach akcja nabiera tempa i chce się czytać i czytać dalej.
Czy "Sztuka uprawiania róż z kolcami" mi się spodobała? Oczywiście, że tak. Mimo że czytałam ją bardzo długo, to zrozumiałam, czego uczy. Przyjaźni, miłości, tolerancji. Wierze, samodyscypliny, cierpliwości. Wszystkie te cechy są bardzo ważne w życiu każdego człowieka. Bez nich chyba nikt nie dałby sobie rady w życiu. Tak jak główna bohaterka. Jeśli nie wiecie, o co mi chodzi, po prostu przeczytajcie tę książkę. A może zarazicie się pasją uprawiania lub hodowania róż?
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/11/margaret-dilloway-sztuka-uprawiania-roz.html
Powieści obyczajowe są dobrze mi znane i sięgam po nie bardzo często. Nie tylko dlatego, że można je przeczytać w mig, ale zawsze czegoś uczą. To mi się w nich podoba. Dam przykład: może po zrozumieniu treści lektury ktoś sam zda sobie sprawę, że źle postępuje i zmieni swoje zachowanie? Ostatnio przeczytaną przeze mnie książką z tego gatunku jest "Sztuka uprawiania róż z...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-01
Beata Pawlikowska napisała już tyle książek, że chyba aż trudno je policzyć. Oczywiście nie mogło zabraknąć historii o pobycie w Londynie - drugim już w życiu autorki i podróżniczki. Została ona zaproszona na bieg sztafetowy z ogniem olimpijskim.
Książka ta ma dwie historie - teraźniejszą i przeszłą, bowiem Beata Pawlikowska w Londynie już była. Jeszcze nie jako znana autorka, tylko jako zwyczajna dziewczyna. Wiele się w jej życiu zmieniło, co dowiadujemy się właśnie z tej lektury. Nie mogło oczywiście zabraknąć wzmianek o samym Londynie, o zabytkach, kulturze, a nawet jedzeniu - w końcu jest to książka o stolicy Anglii.
Jednakże nie jest to zwykła książka podróżnicza. Dominują tu dość filozoficzne przemyślenia autorki, połączone z jej biografią. Ale mi się podobało. Nie tylko dlatego, że "Blondynkę w Londynie" czyta się bardzo szybko i sprawnie, nie tylko dlatego, że występują jej charakterystycznie rysuneczki, które lubię, a także ciekawe, kolorowe zdjęcia. Bowiem jej historia uświadamia nam, że trzeba mocno wierzyć w siebie i spełniać swoje marzenia. Że kiedyś i tak nam się coś uda. Aby zrozumieć sens jej słów, wystarczy zagłębić się w tę lekturę, w jej myśli. Książkę oceniam na bardzo dobrą, gdyż oprócz dających do myślenia morałów, znalazłam w niej wiele ciekawostek na temat Anglii, które na pewno mi się przydadzą.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/11/beata-pawlikowska-blondynka-w-londynie.html
Beata Pawlikowska napisała już tyle książek, że chyba aż trudno je policzyć. Oczywiście nie mogło zabraknąć historii o pobycie w Londynie - drugim już w życiu autorki i podróżniczki. Została ona zaproszona na bieg sztafetowy z ogniem olimpijskim.
Książka ta ma dwie historie - teraźniejszą i przeszłą, bowiem Beata Pawlikowska w Londynie już była. Jeszcze nie jako znana...
2013-09-01
"Zemsta" jest moją pierwszą lekturą szkolną omawianą w gimnazjum, jak i pierwszą przeczytaną książką we wrześniu. A ja nie lubię czytania na siłę. Nie rozumiem tego i chyba nigdy nie zrozumiem, jak można komuś kazać czytać to, czego wcale nie chce. Ale są wyjątki. Niektóre lektury - o dziwo - są bardzo interesujące, tak jak "Ten obcy" albo "Opowieść wigilijna", przerabiane w szóstej klasie (niestety tej pierwszej powieści nie zdążyliśmy omówić).
"Zemsta" to dramat, nie za cienki, nie za gruby - taki w sam raz. Czytało mi się go szybko, ale z lekkim oporem. Może to przez ten dawny język i często występujące przypisy? Wiele fragmentów znałam już wcześniej, były bardzo zabawne, więc nie dało przy nich się nie wybuchnąć śmiechem - szczególnie wtedy, gdy Dyndalski pisał list pod nakazem Cześnika - ten moment znam z kabaretu (oglądaliście może ten skecz?).
"Zemsta" ukazuje życie dawnej szlachty, nie zawsze idealnej. Spory pomiędzy ludźmi, wieczne hulanki - przedstawione zostały w świetny, ale również zabawny sposób. Dowiedziałam się także, że komedia powstała na faktach.
Książka spodobała się, aczkolwiek nie było rewelacji. Ot, taka lekka lekturka na podróż albo jesienne wieczory.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/09/aleksander-fredro-zemsta.html
"Zemsta" jest moją pierwszą lekturą szkolną omawianą w gimnazjum, jak i pierwszą przeczytaną książką we wrześniu. A ja nie lubię czytania na siłę. Nie rozumiem tego i chyba nigdy nie zrozumiem, jak można komuś kazać czytać to, czego wcale nie chce. Ale są wyjątki. Niektóre lektury - o dziwo - są bardzo interesujące, tak jak "Ten obcy" albo "Opowieść wigilijna", przerabiane...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-21
Książki o wakacyjnych podróżach, przygodach i przeżyciach są idealne na wakacje. Nic w tym dziwnego, po przeczytaniu takich powieści aż chce się jechać w nieznane, tam, gdzie bohater miał okazję spędzić wymarzone chwile. Czy wakacje we Włoszech albo Grecji nie brzmią pięknie? Słońce, ciepłe morze oraz piękna plaża - to coś, co chyba każdemu by się spodobało. Długie dni, wieczorne przyjęcia, imprezy... Takie momenty zapamiętuje się na długo.
Ale czy każdy uwielbia takie wakacje? Z dala od rodzinnego domu, przyjaciół (chyba, że jedzie się z nimi) i czasami stałego dostępu do elektroniki. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że to absurd - kto by nie chciał odpocząć na plaży, podziwiając niesamowite krajobrazy?
Colbie Cavendish jedzie do Grecji, na małą wyspę Tinos. Nie dlatego, że chciała. Jedzie z przymusu. Jej rodzice się rozwodzą i zaplanowali, że dziewczyna spędzi całe wakacje u swojej zwariowanej ciotki. Bohaterka jest załamana, sądziła, że jej wymarzone lato głównie składać się będzie z imprez i spotkań z nową przyjaciółką i popularnym chłopakiem w szkole. Zapowiadają się najgorsze wakacje w jej życiu! A może... nie będzie aż tak źle?
Alyson Noël znam głównie z powieści fantasy. Znam - ale żadnej nie czytałam. Po tym, jak dowiedziałam się, że "Greckie wakacje" napisała właśnie ta autorka, z jednej strony zdziwiłam się, ale z drugiej byłam naprawdę zaintrygowana. Ciekawiło mnie to, czy spisała się ze zwykłą, obyczajową historią dla młodzieży tak jak z serią "Nieśmiertelni" (bo ten cykl ma wiele pozytywnych opinii, prawda?). I wiecie co? Spisała się, i to jak!
Zacznę od tego, że choć treść wydaje się banalna, to i tak historia została świetnie napisana! Opisów jest wiele, ale wcale nie nudziłam się przy ich czytaniu (tak jak to czasami bywa). Narracja jest pierwszoosobowa, wszystko opowiada oczywiście główna bohaterka, czyli Colbie. Dzięki temu, że użyto młodzieżowego języku, "Greckie wakacje" przeczytałam szybko. Alyson Noël pisze bardzo ciekawie, z humorem, przez co książka bardzo mi się spodobała. Intrygujących wydarzeń tutaj nie brakuje, często akcja nabiera tempa. Grecka codzienność przedstawiona jest w interesujący sposób - widać, że autorka musiała mieć styczność z tym krajem.
Co do bohaterów - Colbie wydała mi się miłą osobą, aczkolwiek irytowało mnie te jej ciągłe narzekanie na Tinos i wszystkie inne rzeczy. Owszem - też nie cieszyłabym się z tego, że ktoś wysyła mnie na wakacje i to do takiego miejsca, w którym nie chciałabym przebywać, ale przecież nie może być aż tak źle! Główna bohaterka dała się mnie we znaki szczególnie w 3/4 powieści - gdy już nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Ale nie będę Wam wszystkiego zdradzała, co to, to nie! Jest jeszcze Janis (o nim również nie będę za dużo pisać), którego chyba dopiszę do listy ulubionych bohaterów. Płci męskiej, oczywiście.
Jeżeli miałabym opisać w kilku słowach "Greckie wakacje", napisałabym, że to powieść lekka, na pozór infantylna, ale jakże ciekawa! Ogólnie książka bardzo mi się spodobała, dlatego Wam ją polecam. Przeczytajcie ją nie tylko podczas wakacji!
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/08/alyson-noel-greckie-wakacje.html
Książki o wakacyjnych podróżach, przygodach i przeżyciach są idealne na wakacje. Nic w tym dziwnego, po przeczytaniu takich powieści aż chce się jechać w nieznane, tam, gdzie bohater miał okazję spędzić wymarzone chwile. Czy wakacje we Włoszech albo Grecji nie brzmią pięknie? Słońce, ciepłe morze oraz piękna plaża - to coś, co chyba każdemu by się spodobało. Długie dni,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-12
Czy wiecie już, że uwielbiam włoską kuchnię? Mogłabym codziennie zajadać spaghetti, pizzę oraz bruschetty, popijając przy tym oczywiście cieplutkie cappuccino. Lubię również włoskie książki kucharskie, w których jest masa przepisów na te smakowite potrawy. Ale również sam kraj wydaje mi się ciekawy i bardzo intrygujący.
Paolo Cozza to chyba najbardziej znany Włoch, który mieszka w Polsce. Jeśli oglądaliście program Europa da się lubić, z pewnością go kojarzycie. Właśnie dzisiaj skończyłam czytać jego książkę kulinarną o włoskich specjałach - "Włoska kuchnia na polskim stole". Zawiera ona ponad sto przepisów na znane we Włoszech jak i w Polsce dania o różnorodnych stopniach trudności.
Oprócz przepisów znajdują się również wskazówki dotyczące gotowania oraz różne ciekawostki na temat Włoszech, jak i samego autora książki. Jest bardzo kolorowo, ładnie i estetycznie. Nic nie miesza się przed oczami, tak jak to czasami bywa w przypadku niektórych publikacji kucharskich. Oprawa jest twarda, papier śliski, umieszczonych zostało dużo zdjęć - ach, jest naprawdę świetnie.
Jedyne, co mi się nie podoba, to to, że w dziale Pizza mogło znaleźć się więcej przepisów na popularne pizze, takie jak cztery pory roku czy capricciosa - w końcu autor autor sam wspomniał o nich na początku tego rozdziału. Zabrakło mi również podanych ilości porcji przyrządzonych potraw.
"Włoska kuchnia na polskim stole" to bardzo ciekawa kulinarna lektura - polecam ją nie tylko smakoszom włoskiej kuchni.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/08/paolo-cozza-woska-kuchnia-na-polskim.html
Czy wiecie już, że uwielbiam włoską kuchnię? Mogłabym codziennie zajadać spaghetti, pizzę oraz bruschetty, popijając przy tym oczywiście cieplutkie cappuccino. Lubię również włoskie książki kucharskie, w których jest masa przepisów na te smakowite potrawy. Ale również sam kraj wydaje mi się ciekawy i bardzo intrygujący.
Paolo Cozza to chyba najbardziej znany Włoch, który...
2013-05-25
Przychodzi mi czasami ochota na lekkie lektury, przeznaczone dla młodszych czytelników. Ot, takie z ilustracjami i dużą czcionką. (Zresztą pewnie już zauważyliście, że na blogu często pojawiają się recenzje książek właśnie tego typu). One są nawet niezłe na wakacje, ale po jeden z tomów Klubu Księżycowej Bransoletki sięgnęłam jeszcze pod koniec maja. Czy to nudy, czy też zwykła ciekawość namówiły mnie do jej przeczytania? A może pozostało mi jeszcze coś z malucha? (hej, mam dopiero trzynaście lat, to całkiem możliwe).
Maja, Marysia oraz Kamila jadą wspólnie na kolonie nad morze. To ma być niezapomniany wyjazd, na dziewczynki czeka wiele wspaniałych przygód, pełnych radosnych chwil, lecz także małych przykrości.
Wakacyjna przygoda okazała się książką słabą, ale nie przejmuję się tym tak bardzo. Ta powieść i tak nie była moim priorytetem, tylko chwilowym czytadłem. Taką odskocznią od innych lektur, czymś pomiędzy. Nie urzekła mnie ona swoją fabułą, opisami, dialogami, które były nieco sztuczne. Ilustracje jednak są ładne, starannie dopracowane. Lecz gdybym patrząc właśnie na rysunki, musiała zgadnąć, w jakim wieku są główne bohaterki, dałabym im więcej lat, niż mają naprawdę (a naprawdę mają tyle, ile uczeń kończący drugą klasę szkoły podstawowej).
Co wcale nie znaczy, że dalej nie będę czytać książek dla dzieci. Bo te są naprawdę ważne. Bo te (przynajmniej niektóre) przypominają nam nasze dzieciństwo. Taka ich już rola. Chyba każdy ma coś z dziecka, prawda?
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/08/agnieszka-skorzewska-klub-ksiezycowej_5.html
Przychodzi mi czasami ochota na lekkie lektury, przeznaczone dla młodszych czytelników. Ot, takie z ilustracjami i dużą czcionką. (Zresztą pewnie już zauważyliście, że na blogu często pojawiają się recenzje książek właśnie tego typu). One są nawet niezłe na wakacje, ale po jeden z tomów Klubu Księżycowej Bransoletki sięgnęłam jeszcze pod koniec maja. Czy to nudy, czy też...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-01
Przejażdżki motorem po włoskich uliczkach, spacery brzegiem morza w świetle Księżyca, romantyczne kolacje w restauracjach... Coś pięknego. Między innymi właśnie to przeżywają bohaterowie książki "Trzy metry nad niebem". A ja czytam i się zachwycam. Cieszę razem z nimi, a także współczuję. Zachwycam się tą miłością, tymi przygodami, tymi ciepłymi Włochami.
Babi to dobra córka, uczennica, ogółem: porządna dziewczyna. W pewnym momencie swojego życia poznaje Stepa - chłopaka, który większość czasu spędza na siłowni, jeździ na motorze oraz wdaje się w różne bójki. I choć Babi początkowo za nim nie przepadała, choć stanowią wyraźne przeciwieństwo, zakochują się w sobie, przez co życie ich obojga gwałtownie się zmienia.
Moje pozytywne nastawienie, moja radość - hej, w końcu przeczytam tę książkę! - nie trwały zbyt długo. Nużąca, nieciekawa momentami fabuła zniechęcała mnie zupełnie. Nadmierne przekleństwa, te wulgaryzmy, och, okropność! Miłość Babi do Stepa narodziła się dopiero w połowie książki - a nawet nie. A zakończenie? Och, jaka szkoda, to wszystko TAK się skończyło. Ja - jak to ja - z ciekawości zajrzałam na ostatnie strony i prawie wszystko już wiedziałam, chociaż nie przeczytałam wtedy całej powieści. Zakończenie odebrało mi wręcz chęć do czytania książki dalej, ale nie poddałam się i wytrwałam do końca.
Chyba każda lektura ma wady, prawda? Lecz nie zabrakło również zalet. Autor ma lekkie pióro, pisze bardzo ciekawie. Dokładnie opisuje włoską codzienność. Fabuła jest dość typowa, przeplatana humorem i polotem. Dobry humor to podstawa, bardzo mi się to spodobało. Niektóre wydarzenia tak trzymały mnie w napięciu, że nie mogłam się od niej oderwać.
Szkoda, mogło być lepiej. Ale jestem zadowolona, mimo tylu wad. Włoskie książki mają w sobie to coś.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/08/federico-moccia-trzy-metry-nad-niebem.html
Przejażdżki motorem po włoskich uliczkach, spacery brzegiem morza w świetle Księżyca, romantyczne kolacje w restauracjach... Coś pięknego. Między innymi właśnie to przeżywają bohaterowie książki "Trzy metry nad niebem". A ja czytam i się zachwycam. Cieszę razem z nimi, a także współczuję. Zachwycam się tą miłością, tymi przygodami, tymi ciepłymi Włochami.
Babi to dobra...
2013-07-10
Zamknij na chwilę oczy i przypomnij sobie swoje dzieciństwo. Tak na moment. Dzieciństwo szczęśliwe, niekiedy trudne. Przyjemne, ale jednocześnie uciążliwe. Ale to nie ma znaczenia. Radość, liczyła się radość. Spokój. Zabawa. Wolność. Dzieciństwo jest niczym ptak, lekkie, wolne. Być może ten okres jest dla człowieka okresem najważniejszym. Okresem swawoli, hulanek, ale też dyscypliny, nauki. Bo to wtedy człowiek uczy się wszystkiego. Nie tylko w szkole. Nie tylko matematyki czy języków, ale życia. Poznaje dobro, miłość, szczęście. Dzieciństwo to coś ważnego. Dzieciństwo to prawdziwy skarb.
Joanna Rolińska stworzyła tę książkę, chcąc może przybliżyć nam te czasy. Jak już sam tytuł wskazuje, "Rozmowy o dzieciństwie" są wywiadami, których udzielili znane osoby, a mianowicie: Józef Hen, Józef Wilkoń, Wanda Chotomska, Marek Nowakowski, Joanna Papuzińska, Janusz Szuber, Zbigniew Mentzel, Joanna Szczepkowska, Agata Miklaszewska, Anna Piwkowska, Maurycy Gomulicki, Sylwia Chutnik oraz Małgorzata Baranowska. Łączą ich nie tylko ciekawe, zabawne i wzruszające wspomnienia, lecz także zamiłowanie do literatury. Bardzo często pojawiało się pytanie o, na przykład, ulubioną książkę z dzieciństwa. Ja przed przeczytaniem całych wywiadów, wiedziałam tylko, kim jest Wanda Chotomska, słyszałam coś o Joannie Papuzińskiej oraz Joannie Szczepkowskiej. A teraz, po lekturze wiem o wszystkich osobach naprawdę wiele.
"Życie w szarym, nudnym świecie przynosi doświadczenie braku. Braku tego, co barwne, ciekawe, nieznane - po prostu inne" - Zbigniew Mentzel ¹
Chyba nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o wydaniu! Śliczne jest. Twarda oprawa, śliski papier, idealna do czytania czcionka - to tylko początek! Niesamowicie spodobały mi się pocztówki, pochodzące ze zbiorów Małgorzaty Baranowskiej, zdobiące tę książkę. Znajdują się na nich oczywiście dzieci.
Z drugiej strony nie tak przyjemnie czytało mi się tę książkę. Może spowodowane było to tym, że nie przepadam zbytnio za wywiadami. Niektóre rozmowy czytało mi się z trudnością, ponieważ były długie i nieco mnie nudziły. Zaś pod koniec zaczęłam czytać te jedne z ostatnich, krótszych rozdziałów, a potem, na deser, zostawiłam sobie te dłuższe.
Mimo że męczyłam tę książkę przez dłuższy czas, to i tak "Rozmowy o dzieciństwie" zasługują na uwagę. Czuć ten klimat, czuć tę atmosferę, ten dziecięcy świat. Te beztroskie, dziecięce czasy.
"Dziecka trzeba słuchać, dać mu szansę, żeby to ono pokazało nam świat. Dzieci widzą i wiedzą bardzo dużo" - Maurycy Gomulicki ²
¹ Joanna Rolińska Rozmowy o dzieciństwie, str. 97 |wydawnictwo G+J, 2013|
² Joanna Rolińska Rozmowy o dzieciństwie, str. 164 |wydawnictwo G+J, 2013|
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/07/joanna-rolinska-rozmowy-o-dziecinstwie.html
Zamknij na chwilę oczy i przypomnij sobie swoje dzieciństwo. Tak na moment. Dzieciństwo szczęśliwe, niekiedy trudne. Przyjemne, ale jednocześnie uciążliwe. Ale to nie ma znaczenia. Radość, liczyła się radość. Spokój. Zabawa. Wolność. Dzieciństwo jest niczym ptak, lekkie, wolne. Być może ten okres jest dla człowieka okresem najważniejszym. Okresem swawoli, hulanek, ale też...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-05
Po "Poradnik pozytywnego myślenia" sięgnęłam z wielką chęcią i zainteresowaniem. Wcześniej miałam w planach również film - bardzo chciałam go obejrzeć. Ale jako pierwsze wybrałam powieść. Byłam do niej nastawiona dość radośnie, gdyż słyszałam o niej wiele dobrego. W sumie pojawiło się również kilka negatywnych opinii, ale nie zniechęciłam się tym i dopięłam swego - przeczytałam tę książkę.
Pat Peoples jest dorosłym mężczyzną, który kilka lat spędził w szpitalu psychiatrycznym. Teraz jest innym człowiekiem niż kiedyś, a to za sprawą rozłąki z żoną, Nikki. Co dzień robi setki brzuszków i innych ćwiczeń, biega, czyta więcej książek oraz stara się być lepszym i milszym. Myśli, że dzięki temu jego rozłąka potrwa krócej, a Nikki do niego wróci. Pewnego dnia, na kolacji u swojego przyjaciela Pat poznaje Tiffany. Kim tak naprawdę jest ta kobieta? Pat jeszcze nie wie, ile go z nią łączy...
Matthew Quick miał bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Choć treść książki na pierwszy rzut oka może wydawać się nieco pokręcona, to w rzeczywistości wcale taka nie jest. Jednak momentami nie mogłam się połapać w tej historii - szczególnie na początku. Nie było dokładnie wyjaśnione, dlaczego Pat trafił do szpitala psychiatrycznego albo z jakiego powodu trwa rozłąka z Nikki. Myślę, że autor zrobił to chyba specjalnie; może chciał przetrzymać czytelnika w niepewności, dzięki czemu wciągnie się on w lekturę? I wiecie co? Chyba mu się to udało. Bo ja osobiście w tę powieść naprawdę się wciągnęłam.
Warto również wspomnieć o bohaterach. Są oni bardzo dobrze wykreowani i dodają klimatu tej książce. Pat do każdej rzeczy podchodzi stanowczo, ale pozytywnie. Stawia sobie różne cele, do których dąży za wszelką cenę. Przykładem takiego zachowania jest właśnie wykonywanie ćwiczeń, czy czytanie książek. A to wszystko robi dla Nikki. Kolejna postać to Tiffany - jest również sympatyczna, chociaż na początku wydała mi się dziwna. Dopiero kiedy poznałam jej historię, nieco zaczęłam jej współczuć i nawet ją polubiłam.
Podczas czytania "Poradnika pozytywnego myślenia" niejednokrotnie wybuchałam śmiechem, gdyż pojawiło się tam naprawdę wiele zabawnych momentów. Nieraz następował nieoczekiwany zwrot akcji. Kilka wydarzeń naprawdę mnie zaskoczyło, nie miałam pojęcia, że tak się skończą. Niektóre z nich aż trzymały mnie w napięciu.
Ale wiadomo, nie każda książka jest idealna. Prawie zawsze znajdzie się kilka wad - tym razem również. Bardzo przeszkadzała mi nadmierna ilość wulgaryzmów, pojawiająca się w tej powieści dość często. To dawało niesmak "Poradnikowi...", ale i tak musiałam jakoś przez niego przebrnąć. Kolejną rzeczą jest wyżej wspomniana dłużąca się akcja - ale na szczęście nie występowała tak często. Kolejną rzeczą jest to, że książka chwilami nudziła tak, że już prawie przy niej zasypiałam. Duża ilość opisów i momentami jedna i ta sama akcja sprawiały, że chciałam rzucić powieścią o ścianę i do niej nie wracać. I choć parę razy robiłam sobie od niej kilkudniową przerwę, to nie mogłam jej nie czytać, bo byłam niezmiernie ciekawa, jak cała opowieść o Pacie się skończy.
Przyjaźń, akceptacja, pozytywne myślenie - to główne atuty tej powieści. Już sam tytuł nam coś mówi. Kiedy ja pierwszy raz o nim usłyszałam, myślałam, że to naprawdę jest jakiś poradnik. :-) Ale nie, to po prostu zwyczajna, ale jakże ciekawa powieść. Jest ona godna uwagi, więc polecam ją wszystkim!
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/06/matthew-quick-poradnik-pozytywnego.html
Po "Poradnik pozytywnego myślenia" sięgnęłam z wielką chęcią i zainteresowaniem. Wcześniej miałam w planach również film - bardzo chciałam go obejrzeć. Ale jako pierwsze wybrałam powieść. Byłam do niej nastawiona dość radośnie, gdyż słyszałam o niej wiele dobrego. W sumie pojawiło się również kilka negatywnych opinii, ale nie zniechęciłam się tym i dopięłam swego -...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-08
Brzdęk gitary, dźwięk klawisza fortepianu, cichutkie brzmienie trąbki... Tyle wystarczy, żeby stworzyć muzykę. Muzykę, którą tworzą nie tylko instrumenty, ale i śpiew ptaków, a nawet świst wiatru. Muzykę, która jest wszędzie. Na każdym kontynencie, w każdej kulturze. Czy to ostre i głośne brzmienie elektrycznej gitary czy też łagodne i delikatne dźwięki harfy - muzyka to wprost cudowna słodycz dla naszych uszu. Siedzisz już wygodnie? W takim razie opowiem Ci pewną historię...
Do babci Helenki przyjeżdża jej wnuczek Leon, który jest wielkim śpiochem i potrafi spać do południa. Pewnego poranka kobieta zamierza to zmienić i postanawia pokazać chłopakowi świat o poranku, ale - jak się pewnie domyślacie - wszelkie próby obudzenia Leona idą na marne, bo śpi on w najlepsze. Na szczęście babcia Helenka należy do Ogólnoświatowego Tajnego Stowarzyszenia Babć, a to znaczy, że ma kontakt z babciami z różnych zakątków świata. Wykorzystuje więc swoje znajomości w celu obudzenia swojego wnuka...
Macie ochotę na podróż dookoła świata? Na podróż, która przybliży Wam zwyczaje innych ludzi - również z tej muzycznej strony. Jeśli tak, to nie musicie nawet ruszać się ze swojej wygodnej kanapy! Wystarczy tylko sięgnąć po książkę "Muzyka świata...", aby poczuć się jak w dalekich krajach.
Każdy krótki rozdział opowiada o próbach obudzenia Leona. Lecz nie w byle jaki sposób! W każdym z nich jest mowa o ludziach z innych państw, o innej kulturze. A także o instrumencie, na którym gra. To było dla mnie bardzo ciekawe, móc się dowiedzieć więcej o muzyce, o instrumentach, o tych wszystkich intrygujących rzeczach, gdyż ja sama interesuję się muzyką i gram na gitarze.
Jest to całkiem urocza historia. Jednak znalazłam kilka minusów. Szkoda, że rozdziały były takie krótkie i o każdym bohaterze dowiedziałam się bardzo mało. Nie mogłam również na początku wgryźć się w lekturę, a kiedy już się wgłębiłam, okazało się, że się już ona skończyła, taka krótka :< Ale cóż, jest to książka głównie dla młodszych czytelników. Niedługa, ale niezwykle klimatyczna. Dość przewidywalna, ale przynosi jakieś mądrości.
Ja po prostu takie książki uwielbiam!
Ach, no i oczywiście ilustracje! Cudowne. Wyśmienite. Wyobraźcie sobie powieść dla dzieciaków bez ilustracji. Żadnych rysunków, żadnych kolorów, ot tak sobie zwyczajna czarno-biała książeczka. Ale na szczęście "Muzyka świata..." jest pełna wspaniałych, kolorowych obrazków. Od razu widać, iż są one porządne, dokładnie wykończone. Dzięki nim od razu przeniosłam się w inne strony. Wyraźnie czułam, że jestem gdzie indziej, a na pewno nie, że siedzę na kanapie w pokoju.
Są tu również specjalne zadania dla dzieci, takie jak pokolorowanie niektórych obrazków, a także rozwiązanie poleceń na końcu książki. Znajdują się także przepisy.
Co tu jeszcze więcej pisać... Bardzo dobra książka.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/06/j-steczkowska-kaszubska-muzyka-swiata.html
Brzdęk gitary, dźwięk klawisza fortepianu, cichutkie brzmienie trąbki... Tyle wystarczy, żeby stworzyć muzykę. Muzykę, którą tworzą nie tylko instrumenty, ale i śpiew ptaków, a nawet świst wiatru. Muzykę, która jest wszędzie. Na każdym kontynencie, w każdej kulturze. Czy to ostre i głośne brzmienie elektrycznej gitary czy też łagodne i delikatne dźwięki harfy - muzyka to...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-05-17
Pamiętacie książkę "Zwierzaki świata" Martyny Wojciechowskiej? Tym razem autorka zabiera nas w dziecięcy świat, świat dziecięcej kultury. Podobnie jak w "Zwierzakach..." zamieszczonych jest pięć prawdziwych historii, tyle tylko, iż są one o dzieciach. Spotkamy tutaj Zuzu, pasterza z plemienia Himba, Lien, która wraz z rodziną mieszka na pływającej po rzece tratwie, Matina, którą wszyscy uważają za boginię, Mebratu, pucybuta, marzącego o zostaniu najlepszym biegaczem oraz Mali - małą dziewczynkę, chcącą zostać... żyrafą. Intrygujące, prawda? I tak właśnie jest!
Dziecko, czytające tę książkę, pozna życie swoich rówieśników, mieszkających w innych krajach. Bo przecież są różne kultury, które warto poznać. Martyna Wojciechowska, w "Dzieciakach świata", przybliży nam świat.
Każdy z bohaterów jest wyjątkowy, a przede wszystkim różni się od nas. Większość nawet nie wie, co to jest komputer, czy też wata cukrowa. Potrafią cieszyć się nawet z kawałka tasiemki i gumy - dzięki tym przedmiotom umieją stworzyć zabawkę. Współczesne dzieci mają wiele nowoczesnych rzeczy - tablety, telefony komórkowe - ale czy to zastąpi im prawdziwe zabawki i radość dzieciństwa? Być może warto brać przykład z dzieci z tej książki, które wiedzą, że trzeba oszczędzać wodę, bo potrzebna jest ona do picia, że z kawałka patyka można stworzyć świetną zabawkę... Każdy rozdział uczy czegoś, np. że warto pomagać, oszczędzać, przyznawać się do winy. Po każdej historii są tematy do rozmowy przygotowane przez psycholog Dominikę Słomińską.
Jakie są moje wrażenia z lektury? Po części współczułam niektórym dzieciom, bohaterom tej książki, że mieszkają w tak biednych warunkach. Gdy zaś czytałam o "żywej bogini", również jej współczułam, ale dlatego, że w tak młodym wieku zabrali ją od rodziców, musi być poważna, nie może się bawić ani rozmawiać z nikim oprócz nauczyciela i opiekunki... Ale według mnie trochę głupia była zabawa "Zrób się na bóstwo", gdzie napisane jest, by domalować sobie trzecie oko i zrobić się na "Kumari".
I znów wydanie jest niczego sobie. Mnóstwo kolorowych obrazków oraz zdjęć przykuwa wzrok. To z pewnością zachęci młodego czytelnika do sięgnięcia po tę lekturę. A ciekawostki na temat przeróżnych rzeczy na pewno przydadzą się w szkole, i może dzięki temu dziecko zabłyśnie. Jak już pisałam w recenzji Zwierzaków świata, po tę serię może sięgnąć nie tylko młody czytelnik, ale także ten starszy. Zresztą, z tyłu okładki napisane jest:
"Książka przeznaczona dla Dzieci od lat 3 do 103 :-)"
Dzieciaki świata to interesująca książka. Przybliży Wam świat (oczywiście widziany oczami dziecka), który skrywa różne tajemnice.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2013/05/martyna-wojciechowska-dzieciaki-swiata.html
Pamiętacie książkę "Zwierzaki świata" Martyny Wojciechowskiej? Tym razem autorka zabiera nas w dziecięcy świat, świat dziecięcej kultury. Podobnie jak w "Zwierzakach..." zamieszczonych jest pięć prawdziwych historii, tyle tylko, iż są one o dzieciach. Spotkamy tutaj Zuzu, pasterza z plemienia Himba, Lien, która wraz z rodziną mieszka na pływającej po rzece tratwie, Matina,...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-05-02
2012-04-08
Nie da się przewidzieć przyszłości. Choć byśmy się jak najbardziej starali, nie mamy możliwości dokładnie wiedzieć, co zdarzy się za kilkanaście, kilkaset lat. Nie mamy nawet pojęcia, co będzie za tydzień, jutro czy nawet za pięć minut. Wiele z nas zadaje sobie pytanie: "Jak kiedyś będzie wyglądał nasz świat?" Istotne pytanie, na które jednak tak naprawdę nie możemy znaleźć odpowiedzi. Skąd mamy wiedzieć, jak zmieni się nasza Polska? Czy Ameryka nadal będzie podzielona na stany? Czy na świecie pojawią się nowe gatunki roślin, a może nawet zwierząt? Te nurtujące pytania zostawię jednak filozofom i badaczom przyszłości, a teraz zabiorę Was w podróż. W podróż do przyszłości, rzecz jasna, a dokładnie do Ameryki. Gotowi?...
Tereny dawnej Ameryki Północnej, państwo Panem. Kraj podzielony na Kapitol i dwanaście dystryktów. Okrutna władza i przedziwne zwyczaje to ich cechy charakterystyczne, szczególnie tych ostatnich, biedniejszych. Co roku odbywają się tutaj Głodowe Igrzyska - zawody na śmierć i życie, w których muszą wziąć udział chłopiec i dziewczyna pomiędzy dwunastym a osiemnastym rokiem życia z każdego dystryktu. Ten zwyczaj funkcjonuje już od wielu, wielu lat, a ma on na celu pokazanie, jak wielką władzę ma Kapitol.
Szesnastoletnia Katniss Everdeen to główna bohaterka i mieszkanka dwunastego najbiedniejszego dystryktu. Zgłasza się ona na ochotnika igrzysk, zamiast jej młodszej siostry Prim. Jakie będą dalsze losy młodej bohaterki? Czy okrucieństwo igrzysk zmieni coś w jej życiu?
"Igrzyska Śmierci" zalegały na mojej półce już szmat czasu, a ja dopiero niedawno po nie sięgnęłam. Może i wydawało by się to dziwne, ale jakoś nigdy nie miałam do tego okazji (tfu, chociaż nie, raz zaczęłam czytać, ale przerwałam, bo jak to ujęła moja Mama: "jestem jeszcze za młoda na takie książki" - no dobra, miałam wtedy ze dwanaście lat), dopiero wiadomość o filmie emitowanym w telewizji mnie ożywiła i zmotywowała mnie do przeczytania "Igrzysk". Niestety, nie zdążyłam jej skończyć przed ekranizacją, więc w tym przypadku złamałam zasadę "najpierw książka, potem film". Zawsze gdy czytam powieść, sama wyobrażam sobie bohaterów i sama wymyślam sobie, jak wyglądają. Podczas czytania "Igrzysk Śmierci" miałam jednak przed oczami Jennifer Lawrence jako Katniss i Josha Hutchersona jako Peetę, więc tym razem nie mogłam sama wykreować sobie bohaterów.
Mimo że ta książka opowiada o przyszłości, czułam, że czytam o przeszłości. Może to przez te nienaturalne igrzyska? Bardziej kojarzyły mi się z latami przeszłymi. Nie wyobrażam sobie kolejnych wieków z takimi zwyczajami ani okrucieństwem władzy - przypisałabym je raczej do np. II wojny światowej. Oprócz tego zabrakło mi trochę nowoczesnej technologii, która wraz z kolejnymi latami się rozwija. Powstaje teraz tyle różnych i przedziwnych urządzeń, których pojawienie się w tej książce nieco przybliżyłoby mi przyszłość.
Autorka wykreowała bohaterów w taki sposób, że albo ich kochasz, albo nienawidzisz. Oprócz wartkiej akcji, to właśnie postaci dodają kolorów tej książce (co zdarza się naprawdę rzadko, bo często to właśnie one psują powieść). Katniss jest głową rodziny - poluje, zdobywa pożywienie (łamiąc oczywiście wszelkie zasady) oraz nielegalnie to sprzedaje. Jest bardzo odważna, a jej postawa, gdy zgłasza się na trybuta, o czymś świadczy. Nie jest jak inne nastolatki w jej wieku - nie interesuje się ciuchami czy chłopakami. Po prostu ma za zadanie wyżywić swoją rodzinę. Innym głównym bohaterem jest Peeta Mellark. Lecz co tu dużo mówić, oprócz "team Peeta"?
Podczas czytania "Igrzysk" czułam się świetnie i zupełnie zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Dzięki narracji ze strony Katniss, mogłam poczuć się jak ona, mogłam walczyć z trybutami, mogłam znać jej myśli. Nie nudziłam się ani chwilę, bo zawsze się coś dzieje, a niespodziewane zwroty akcji powodują lekkie dreszcze oraz przyspieszenie bicia serca. Po obejrzeniu filmu wiedziałam, czego mam się spodziewać i z czym mam do czynienia, więc sceny walk nie były już dla mnie takie straszne. "Igrzysk Śmierci" nie da się tak łatwo zapomnieć. Niektóre sceny pozostają w pamięci przez dłuższy czas.
"Ta książka uzależnia" - to słowa Stephena Kinga. Zgadzam się z nimi w stu procentach. W ogóle nie mogłam się od niej oderwać, a takie książki uwielbiam i nie cierpię ich jednocześnie. Dlaczego kocham? Bo w końcu trafi mi się taka lektura, której nie zapomnę i która bardzo mi się spodoba. Dlaczego nie cierpię? Bo przez nie nie robię nic, tylko czytam, nie śpię, tylko rozmyślam i dumam nad tym, co wydarzy się dalej. A niektórych bohaterów tak polubiłam, że trudno było mi się z nimi rozstać choć na dziesięć minut.
Jeśli już czytaliście tę książkę - to świetnie. Koniecznie podzielcie się ze mną swoimi odczuciami.
Jeśli nie czytaliście tej książki - to źle. Zróbcie to szybciutko! Nawet nie wiecie, jakie cudowne książkowe dzieło Was omija! Nie zastanawiajcie się długo, tylko idźcie do biblioteki, wypożyczcie i rozkoszujcie się przygodami Katniss i Peety.
"Igrzyska Śmierci" to do tej pory najlepsza książka, którą czytałam w tym roku. Mimo swej prostoty, zawiera w sobie coś magicznego. I dlatego mnie urzekła.
Uwielbiam.
Po prostu uwielbiam.
http://ksiazki-moim-zyciem.blogspot.com/2014/06/suzanne-collins-igrzyska-smierci_1.html
Nie da się przewidzieć przyszłości. Choć byśmy się jak najbardziej starali, nie mamy możliwości dokładnie wiedzieć, co zdarzy się za kilkanaście, kilkaset lat. Nie mamy nawet pojęcia, co będzie za tydzień, jutro czy nawet za pięć minut. Wiele z nas zadaje sobie pytanie: "Jak kiedyś będzie wyglądał nasz świat?" Istotne pytanie, na które jednak tak naprawdę nie możemy znaleźć...
więcej Pokaż mimo to