#Sława
- Kategoria:
- film, kino, telewizja
- Wydawnictwo:
- Prószyński i S-ka
- Data wydania:
- 2017-05-23
- Data 1. wyd. pol.:
- 2017-05-23
- Liczba stron:
- 560
- Czas czytania
- 9 godz. 20 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788380971370
- Tagi:
- aktor celebryci felietony film kino kultura kultura popularna literatura faktu media młodzież muzyka radio skandal sława życie towarzyskie
Opowieść o tym, czym była kiedyś i czym jest dziś jedna z największych fantazji ludzkości, magiczna, pożądana przez wszystkich SŁAWA. Historia gwiazd, ikon, mediów, środków i narzędzi do osiągnięcia owej sławy. Nieśmiertelności. Wiecznej miłości fanów. Realnego wpływu na świat − na to jak wyglądamy, co jemy i jak myślimy…
Co mają ze sobą wspólnego królowa Wiktoria, Jackie Kennedy, księżna Diana i blogerki modowe? Czy retusz wyglądu i wizerunku to wynalazek współczesności? Czy skandal, zbrodnia mogą inspirować albo budować karierę? Czy celebryta to tylko obwoźny sklepik, nośnik reklam − czy może też sprzedawca ważnych idei? Jak polski show-biznes odnajduje się na światowej arenie? I czy słowo „celebryta” to obelga?
Czeka nas szczera, oparta na faktach i ponad 20-letnim doświadczeniu autorki klasyfikacja medialnych bohaterów, podsumowanie zysków i strat. Dowiemy się, kto rokuje na przyszłość, komu odbiło, a komu na pewno nic nie zaszkodzi… Albo nic nie pomoże.
Przede wszystkim będzie chwila na refleksję − co jest ważne w dzisiejszym świecie, który buduje każdy z nas, mając konto w mediach społecznościowych, jakie mamy ambicje i co zrobić, by nie dać się ogłupić. Bez względu na liczbę lajków i followersów.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
W pogoni za lajkami, czyli sława wczoraj i dziś
Jedna z najbardziej wpływowych i opiniotwórczych dziennikarek, kochana i nienawidzona, w internecie hejtowana równie często co lajkowana – Karolina Korwin-Piotrowska. Kiedy zabiera głos, wiadomo, że będzie odważnie, ostro, a także bezkompromisowo. Przed wydaniem „#Sławy” sama zapowiadała, że ta książka niejednych zaboli i wkurzy. Ale ona opiniami się nie przejmuje i śmiało mówi to, co myśli. Tym razem na temat sławy, sławnych ludzi oraz mediów, które te sławę budują.
„#Sława” to, jak pisze wydawca, historia gwiazd, ikon, mediów, środków i narzędzi do osiągnięcia owej sławy. Nic dodać, nic ująć. Opowieść ta rozpisana jest na kilkanaście rozdziałów, z których każdy skupiony jest na innej grupie osób lub na zjawisku. Niewątpliwie największy research i największą pracę wykonała Karolina Korwin-Piotrowska przy kilku pierwszych rozdziałach swojej książki, w których cofa się do XVII wieku i pokazuje, jak na przestrzeni lat rosła w ludziach świadomość własnego wizerunku, potrzeba jego kreacji, jaki wpływ miało na to malarstwo, a następnie wynalezienie fotografii. Jest to interesująca podróż przez epoki, przez królewskie dwory Anglii czy Francji, do czasów, kiedy nie było Facebooka czy Instagrama. Ale jak się okazuje i wtedy istniało swego rodzaju „lajkowanie” czy „szerowanie”. Dziennikarka przywołuje doskonałe, trafione porównania, które uświadamiają, że celebryci, ustawki i brukowce istniały już kilkaset lat temu. Pokazuje, że zainteresowanie znanymi ludźmi nie jest czymś nowym, nie jest wymysłem naszych czasów, podobnie jak sama chęć bycia sławnym. A wszystko to na konkretnych przykładach – królowej Wiktorii, cara Mikołaja, Chopina czy Byrona. W kolejnych rozdziałach autorka dociera oczywiście do bliższej sobie tematyki gwiazd filmowych, zajmuje się też konkretnymi zagadnieniami takimi jak tabu, skandale czy śmierć, a wszystko to w kontekście tytułowej sławy. Można się stąd dowiedzieć, jakimi aferami żyło Hollywood lat 20., 30., 40. zeszłego wieku. Autorka analizuje też, jakie znaczenie dla bycia sławnym ma wygląd i jak bardzo medialna jest śmierć sławnych ludzi (czy wiecie, że w Google można znaleźć przerażające zdjęcia z pokoju, w którym znaleziono martwą Marilyn Monroe oraz jej zdjęcia z kostnicy a także zdjęcia z okrutnego mordu jakiego dokonała banda Mansona na żonie Romana Polańskiego Sharon Tate? Ostrzegam – co się zobaczyło, tego się nie odzobaczy).
Jeśli wyklikaliście powyższe zdjęcia, pewnie długo nie mogliście wyjść z szoku. W książce natomiast prawdziwa „jazda”, używając języka autorki, zaczyna się przy rozdziale zatytułowanym „Internet”, w którym zajmuje się ona tym, co robi najchętniej. Czyli ocenianiem naszych rodzimych gwiazd. Na pierwszy ogień idzie funkcjonowanie w sieci – na Facebooku, Instagramie czy Twitterze. Kto robi to dobrze, a kto powinien jeszcze popracować? Karolina ma rady dla naszych sław i tłumaczy jak bardzo ważne jest w dzisiejszych czasach właśnie to, co przekazują nam poprzez swoje profile. A dzieje się na nich wiele, niekoniecznie dobrych rzeczy, bo celebryci skupieni są na swoim JA, wykorzystując media społecznościowe głównie do lansowania własnej osoby i promowanych przez siebie produktów. Jak pisze Korwin – Piotrowska, „gdyby opierać ich ocenę tylko na tym, co widzimy w sieci, to nie ma możliwości, by do niektórych z nich mieć szacunek”. A do kogo ona sama ma ten szacunek największy, to widać po lekturze kolejnych rozdziałów, w których grupuje znanych Polaków w kilka kategorii. Są więc ikony i gwiazdy, jest poczekalnia dla zawieszonych między upadkiem a skokiem, są osoby rokujące wielkie nadzieje, jak i te, które dziennikarka nazwała obrazowo planktonem. I tak, dobrze się domyślacie, plankton to ta najgorsza kategoria, w której nikt nie chce się znaleźć, ale niestety sporo w niej znanych nazwisk. Wybór oczywiście subiektywny, ale z większością klasyfikacji trudno się nie zgodzić, choć na przykład niektóre typy Karoliny do poczekalni są mocno dyskusyjne (czy Ania Dąbrowska to jeszcze nie gwiazda? Albo skromna Magdalena Różczka? I symbol dobrego aktorstwa Michał Żebrowski?). Oczywiście, można się zastanowić, kto dał Korwin - Piotrowskiej prawo do tak ostrej oceny znanych osób. No nikt. Sama je sobie dała. Ale robi to dobrze, profesjonalnie i przyznajcie, że jest to potrzebne. Bo nie oszukujmy się – ludzie, o których pisze są obecni w naszych telewizorach, chodzimy na filmy z ich udziałem, czytamy ich blogi, słuchamy ich w radiu. Nie uda się od nich uciec, jeśli mamy telewizję i internet. Ludzie znani byli i będą, a ich rola może znacznie wykraczać poza pokazywanie jak imprezują i w co się ubierają. I to moim zdaniem autorka chce nam (i im) uświadomić. A także ostrzec nas byśmy nie dali się celebrytom omamić i ogłupić. A jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, to niech nie czyta. Myślę, że po książki Karoliny nikt nie sięga nieświadomie i zadawanie pytań: po co komu wiedza płynąca ze „#Sławy”? - nie ma sensu. To książka dla tych, których interesują media i gwiazdy, ale bardziej pod kątem analizy pewnych zjawisk. Na pewno nie jest to książka dla stałych czytelników „Życia na gorąco” czy „Vivy”, bo nie znajdą tu świeżych plotek i sekretów z życia gwiazd, choć wiedza, kto jest kim w polskim show – biznesie bardzo się przyda podczas lektury. Zakładam natomiast, że każdy, kto sięgnie po książkę Korwin - Piotrowskiej oczekuje ostrej oceny zjawiska celebrytyzmu, krytyki i komentarza do tego, co wyprawiają sławni Polacy. I to właśnie dostanie.
Na pewno znaczna część czytelników sięgnie po „#Sławę” z powodu sympatii do jej autorki. Jak wspomniałam, w jej wypadku możliwe są tylko skrajne opinie. Albo się ją lubi albo nie i sama Karolina jest tego doskonale świadoma. Ma ona swój styl, wypowiada się na luzie, używa prostego języka, choć z wieloma zapożyczeniami z angielskiego, przez co brzmi czasem trochę nienaturalnie. Kto przeczytał jedną jej książkę, ten już wie jakiego języka spodziewać się w „#Sławie”, bo dziennikarka we wszystkich swoich książkach pisze podobnie – czyli tak jak mówi. Nie do końca się to sprawdza na piśmie, bo robi wrażenie jakby autorka była niepoważna (ale czy można być poważnym pisząc o celebrytach?). Potoczny język ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony mamy wrażenie interakcji z kimś znajomym, z kimś na naszym poziomie intelektualnym, kimś kto się nie wywyższa (ale czy tak jest faktycznie, o tym za chwilę), jest nam bliski jak kumpel, z drugiej jednak rażą liczne powtórzenia, radosne słowotwórstwo czy kolokwializmy (a najbardziej „obcyndalanie się”!). Ale Korwin - Piotrowska broni swojego języka, mówiąc w jednym z wywiadów, że o to chodzi, żeby czytelnik miał wrażenie, że ona siedzi obok i mu coś opowiada. I muszę przyznać, że faktycznie, można się tak poczuć.
Tym razem mniej niż przy poprzedniej książce dziennikarka pozuje na mentorkę, kogoś kto wie lepiej, bo i nie musi tego robić. Przecież i tak wiemy, że nikt tak jak ona nie zna się na temacie sławy. Ale tak jak poprzednio, przy książce o filmach, czuje ona w sobie misję, a na sobie odpowiedzialność („Mam nadzieję, że Was nie zawiodę”). Z pewnością traktuje tę książkę bardzo osobiście, bo pisze, że jest to „podsumowanie i zamknięcie pewnego rozdziału w życiu”. Jest w niej mocno obecna, pisze o swoich odczuciach i doświadczeniach, na zasadzie „widziałam ten obraz na żywo, robi wrażenie”, „byłam u Jakóbiaka i przeżyłam”, „Kuba mnie nie lubi, ale ja go i tak szanuję”. I chyba nie da się inaczej, jeśli ma się taką wiedzę i doświadczenie w temacie, a światem mediów oraz gwiazd zajmuje się przeszło 20 lat.
Osobiście zazdroszczę Korwin - Piotrowskiej wszystkich książek o kinie, mediach, gwiazdach filmowych, które posiada i które przeczytała, a z których czerpała na użytek tej książki. Przejrzała też wiele pism, wybrała wiele zdjęć i okładek ilustrujących to, o czym pisze. Wykonała naprawdę dobrą robotę (większość bibliografii to pozycje anglojęzyczne), ale nad sposobem komponowania zdjęć z tekstem można było bardziej popracować. Zdjęcia, a właściwie kolaże zdjęć mamy co kilkanaście stron, z czego nie wszystkie (a raczej znaczna większość) są podpisane. O danym zdjęciu czytamy kilka stron wcześniej, lub dalej i jeśli chcemy je mieć przed oczami musimy przeskakiwać między stronami, co jest mocno uciążliwe. Do tego i tak nie wiemy, czy patrzymy na właściwe zdjęcie, no bo przecież nie jest podpisane. Idea mija się więc troszeczkę z celem. Za to dobrym pomysłem są trafione i dające do myślenia cytaty otwierające każdy rozdział. Są one swego rodzaju mottem, wpisują się doskonale w to, o czym czytamy w danym rozdziale.
Przy okazji premiery „#Sławy” media i czytelnicy od razu wytknęli Korwin – Piotrowskiej małą wpadkę, która dla jej przeciwników urosła wręcz do rangi wielkiej wtopy. Ale czy pomylenie dwóch byłych Miss Polonia (w dodatku naprawdę wizualnie do siebie podobnych) rzeczywiście jest takie niewybaczalne? Dla mnie ten drobny błąd Karoliny jest najlepszym komentarzem do książki i zarazem świetną puentą tej recenzji, bo pokazuje, że w gąszczu gwiazdek i gwiazdeczek, które w mediach rozbłyskają z dnia na dzień, może się zgubić nawet ktoś tak zorientowany w show – biznesie jak autorka. Co tym bardziej przemawia za „#Sławą”. Ta książka to znak naszych czasów, genialnie będzie otworzyć ją za 10 lat, by móc przekonać się, które nazwiska zupełnie nic już nam nie mówią, sprawdzić, czy nadzieje stały się gwiazdami i czy ikony nie spadły z piedestału. Nie jestem bezkrytyczna, dostrzegam jej wady i nawet zastanawiam się czy ja właściwie tę Karolinę lubię czy nie lubię, ale wiem jedno: na pewno ją szanuję. Trzeba mieć sporo odwagi, by napisać taką książkę.
Malwina Sławińska
Oceny
Książka na półkach
- 272
- 145
- 79
- 18
- 7
- 6
- 4
- 3
- 3
- 3
Opinia
Macie może taką ciotkę-niespełnioną intelektualistkę? Taką, u której trzeba odbębnić wizytę raz na rok, „bo rodzina”, wy gapicie się w stygnącą herbatę, ciotka prowadzi monolog. Grający w tle telewizor (dowolny TVN) ładuje w ciotkę kolejne tematy jak węgiel w piec: te dzisiejsze dziewczęta wyglądają jak plastikowe lale z jednej fabryki, Polańskiego to po prostu chcieli zaszczuć, nie ma już takich buntowników jak Dean, nowe pokolenie ma lajki zamiast mózgów, dzisiaj nikt już nie dba o Sztukę, jak mogli nie wydać mojej książki, dlaczego twoja matka już do mnie nie dzwoni, chyba zazdrości mi intelektu, no i nie mogła znieść szczerej krytyki, a jak wiesz, ja nigdy nie owijam w bawełnę. Macie taką ciotkę? Zła wiadomość, ta napisana przez nią książka właśnie została wydana.
„#Sława” miała przybliżać czytelnikom świat celebrytów i jej pierwszym podstawowym błędem przy koncepcji była próba ugryzienia więcej, niż jest się w stanie – zamiast skupić się na określonym temacie, Korwin-Piotrowska chce omówić i osiemnastowieczne portrety, i historię fotografii, i raczkujące Hollywood, i rodziny królewskie, i ikony mody, i polskiego Instagrama, i wszystko to wychodzi dość płytko oraz wybiórczo. Ale i to byłoby spokojnie do uratowania, ALE.
Jednym z najtrudniejszych aspektów pisania o historii jest umiejętność wczucia się w minioną epokę. Nawet przy najlepszych musimy pogodzić się z tym, że ich próby zaprezentowania minionych czasów są skażone współczesnym myśleniem. Przy „#Sławie” nie musimy się z niczym godzić, bo autorka całą sprawę załatwia filozofią „ludzie kiedyś = ludzie dzisiaj, tylko bez ajfonów”. Przez całą książkę mamy irytujące wtręty typu „Chaplin byłby dzisiaj męską wersją Paris Hilton”, „gdyby dzisiaj oskarżyć Biebera o gwałt, to byłyby to samo, jak z oskarżeniem Arbuckle’a”, „Szopen to dzisiejsza Beyonce”. W najlepszym wypadku po raz en-ty czytamy odkrywczą myśl, że ci ludzie żyjący kiedyś dzisiaj pewno używaliby Facebooka. W najśmieszniejszym - mamy takie dyrdymały, jak przekonanie, że współczesna królowa Wiktoria wymiatałaby na Instagramie, relacjonując na bieżąco pałacowe życie z hashtagami typu #LoveBertie (bo tak dokładnie robi prowadząca przecież osobiście królewskie konto królowa Elżbieta, nieprawdaż). Lub roztaczanie wizji, w której Hepburn reklamowałaby dresy z Lidla (no bo znowu, przecież współczesne ikony mody też zajmują się promowaniem butów marki Biedronka). Albo domniemanie, że Dostojewski tylko udawał dla szpanu, że nie rozpoznał Marii Fiodorownej (bo przecież ostentacyjne okazywanie, że nie zna się jakiejś gwiazdy to totalnie to samo, co mówienie członkowi rodziny carskiej „a ty to kto, nie, nie kojarzę, nie czytam Pudelka” – już nie mówiąc o tym, że każdy detal w przetoczonej przez autorkę anegdocie jest przekręcony). Tudzież utrzymywanie, że wysportowany Fairbanks promujący zdrowy styl życia był hipokrytą, bo palił papierosy – w czasach, gdy nawet lekarze traktowali je jako nieszkodliwą używkę. Czy chociażby fantazjowanie, że Byron z pełnym rozmysłem zaplanował umrzenie na malarię w kwiecie wieku, żeby podbić sobie popularność. Niestety, wśród tych radosnych kwiatków są i wstrętne chwasty. Jak na przykład bezmyślne chlapnięcie, że, o rety, jakie szczęście miał Dean, zginąć w wypadku w wieku 24 lat, bo nie dożył słabych ról filmowych. Obrzydliwe jest też wygłaszanie lekkim tonem rewelacji, że osoby queer w przeszłości >celowo< droczyły się z fanami w kwestiach swojej seksualności czy tożsamości płciowej, nie, żeby za takie numery groziły ciężkie roboty z ostracyzmem społecznym w pakiecie.
Korwin-Piotrowska zdaje się nie tylko nie ogarniać psychiki ludzi z przeszłości, ale i psychikę homo sapiens tak ogólnie. Pewnie mało który czytelnik nie przecierał oczu ze zdumienia po przeczytaniu rewelacji typu „[Liszt] był na tyle bezczelny i zakochany w sobie z wzajemnością, że podczas koncertów grał niemal wyłącznie własne utwory”. Większość mieszkańców planety Ziemia zapewne też ogarnia brak sprzeczności w tym, że Bieber wrzuca półnagie foty na Insta, ale nie lubi być śledzony w realu. Po fragmencie usprawiedliwiającym Chaplina i Polańskiego w tonie „no tak, byli winni, ale kim jesteśmy, bo oceniać tych wybitnych artystów zaszczutych przez wstrętną prokuraturę i krwiożercze media” ma się ochotę kupić bilet do Warszawy i trzasnąć z całej siły autorkę książką po łapach („Do ściany przygwoździły go rząd amerykański, FBI, plotki i media. Bo Chaplin był ofiarą mediów. (…)Kiedy dziś czyta się relacje z trzech procesów, widać jedno: koszmarną analogię z procesem Romana Polańskiego. Tutaj też była prokuratura, która wymarzyła sobie złapanie kozła ofiarnego (…)Polański, co prawda, przyznał się do winy, która była bezdyskusyjna, ale to, co zrobiono potem, zarówno ze strony sędziego, który miał obsesję polegającą na tym, by Polańskiego wsadzić za kraty, jak i ze strony mediów, które zwariowały, bo nic tak cudownie się nie sprzedaje jak gwiazda za kratami więzienia, pokazuje, że mimo upływu lat mechanizmy są te same. Chodzi tylko o krew i zysk.”).
Zdarzają się fragmenty, które po prostu nie trzymają się kupy, przecząc sobie z akapitu na akapit (np. dowiadujemy się, że współcześni celebryci mogliby się od carątek uczyć klasy przy pozowaniu paparazzim, po czym w tej samej linijce stoi, że w sumie tego nie wiemy, bo bardzo rzadko je to spotykało; najpierw się dowiadujemy, że księżna Devonshire była feministką walcząca o samostanowienie kobiet, a akapit dalej wszystko zostaje odwołane, ona po prostu była narcyzką sztachającą się popularnością) lub znienacka urywające myśl, przez co lądujemy z idiotyczną konkluzją („Kiedy wybuchła wojna, po raz pierwszy i ostatni w życiu − dzięki podjęciu pracy w szpitalu jako pielęgniarki opiekujące się rannymi oficerami − miały [carówny] poznać normalne życie i smak ludzkiego cierpienia. Ich serca mocniej zabiły do paru oficerów… Wtedy też Aleksy zrozumiał, że nie zostanie carem, nie będzie miał swoich żołnierzy i już nigdy nie popłynie jachtem na wakacje.”).
Nie wiem, czy wiecie, ale kiedyś było Dobrze, a dziś jest Niedobrze. Autorka ma tendencje do gloryfikowania przeszłości i nie przepuści żadnej okazji, by dowalić przy tym współczesności. Z jakiegoś powodu gwiazdy złotej ery Hollywood reklamujące produkty są ok (i pomińmy, jak faktycznie wyglądało rozkręcanie przez nie szału na konkretny samochód w czasach wielkiego kryzysu), ale te współczesne już są sprzedajne, robiące wszystko dla kasy i ogólnie „be” – do tego stopnia, że korporacyjnym, cynicznym spiskiem obliczonym na sprzedaż jest to, że polscy aktorzy jeżdżą samochodami, a amerykańskie gwiazdy piją kawę z jednej z największych sieci kawiarni na świecie. Nabzdyczony Brando to indywidualista-filozof, ale bliżej niesprecyzowani buntownicy dnia dzisiejszego to gnojki bez kultury. I tak ze wszystkim.
Książka dzieli się na dwie części: tę „chistoryczno-kółturowom” i na opis polskiego półświatka celebryckiego. O ile ta pierwsza jeszcze jakoś wchodzi, tak druga… Autorka robi wszystko, by zaprezentować się jako antypatyczny babsztyl, co to wszystkie rozumy pozjadał, i konsekwentnie kreuje ten wizerunek już od wstępu, gdzie pławi się w tym, jaka jest niezależna, płynąca pod nurt, ironicznie spoglądająca na to polskie bagienko, nikogo tu głaska nie będę, szykujcie się na brutalną prawdę prosto z mostu, nie będzie jeńców ani karmienia ego, obraża się tylko służba. Po czym przychodzimy do tej drugiej części z katalogiem opisującym polskie gwiazdy i ich społecznościowe konta… które okazują się czymś między oceną opisową dla klas I-III a notatką służbową z radami, o które nikt nie prosił i komentarzami, które nic nie wnoszą. Korwin-Piotrowska głośno szczeka, gdy chodzi o ogólniki, ale nie potrafi się zdobyć na absolutnie nic ostrzejszego, gdy pojawia się czyjeś nazwisko. Nagle okazuje się, że polski gwiazdozbiór to spoko zbiorowisko pełne potencjału, „petard”, geniuszy, ewentualnie czasem zbyt zachowawczych. Jeżeli autorka już się do kogoś przywala, to do gwiazdek, których Polacy i tak ogólnie nie lubią, więc coś tak bezzębnie i mainstreamowo to nie branie jeńców wypada, proszę szanownej autorki. Co najgorsze, ta część jest przeraźliwie nudna (i ciągnie się jakeś 120 czytnikowych stron!), jakkolwiek i tutaj mamy sporo chwaścików świadczących, że i redakcji nie chciało się tego czytać: „Jacek Braciak - niech Smarzowski zrobi kolejny film, bo czekam na nową odsłonę Braciaka. To aktor z ciekawą grupą krwi i indywidualnym DNA. (...)", "Szymon Hołownia - ostatnio więcej go w Afryce, gdzie pomaga biednym dzieciakom, niże w Polsce. Szkoda. (...)", "Łukasz Jakóbiak - (...) słynny z wizualizacji na temat jego udziału w programie z Ellen DeGeneres. Rzecz kontrowersyjna, ale doceniam chęci oraz fakt, że ruszył dupsko i coś zrobił, do tego za własne pieniądze. Przy okazji pokazał brak profesjonalizmu polskich mediów, które łykały jego „newsy”, nie weryfikując ich. Ciekawe - mnie sprawdzenie wiarygodności „newsa”, że Magda Gessler zagra u Almodovara, zajęło kilka godzin. Ale mi się chciało. (...)", "Anna Mucha - miała być supernowa, a wyszło jak zwykle, czyli blado, choć biuścik nadal niczego sobie. (...)", "Antoni Pawlicki - (...) To ma być kariera? Na szczęście nadal przystojny.", "Piotr Stramowski - (...) Szkoda, bo mało w Polsce aktorów o tak ciekawej fizjonomii. Niestety, zaczynają oni za dużo mówić, pozować z gołym zadkiem, z żoną... (...)".
„#Sława” nie jest dobrą książką o historii – ma mnóstwo błędów i upartego wciskania przeszłości we współczesne ramy. „#Sława” nie jest dobrą analizą kultury – przemyślenia są płytkie, pełen absurdów, bez interesującego punktu widzenia. Autorka nie potrafi pojąć, że publiczność na koncertach Grande nie jest publicznością Mozarta, oskarżenie o gwałt otyłego komika niemieszczącego się w ideałach męskości nie jest tym samym, co oskarżenie o gwałt młodego idola nastolatek, że kreowanie wizerunku przez cara to kompletnie inna półka niż rozwijanie kariery aktorskiej, a członkowie LGBTQ ryzykowali kiedyś wszystkim, a nie robili szum dla zysku (co dziś też jest bardzo ryzykownym ruchem). Póki nie pojmie się tych przepaści wiekowych, płciowych, etnicznych i statusowych, a potem nie zestawi z duchem czasu i społecznymi oczekiwaniami, to nie w sposób zdobyć się na inteligentną analizę źródeł sławy. „#Sława” to bełkot, w dodatku opakowany w cyniczny, nieprzyjemny ton. #niewarto #gnioty2019 #recenzentpłakałjakrecenzował #szkalująszopena #gdziejestkosz #gdzieredakcja #gdzieplusikizamójtrud
Macie może taką ciotkę-niespełnioną intelektualistkę? Taką, u której trzeba odbębnić wizytę raz na rok, „bo rodzina”, wy gapicie się w stygnącą herbatę, ciotka prowadzi monolog. Grający w tle telewizor (dowolny TVN) ładuje w ciotkę kolejne tematy jak węgiel w piec: te dzisiejsze dziewczęta wyglądają jak plastikowe lale z jednej fabryki, Polańskiego to po prostu chcieli...
więcej Pokaż mimo to