Kochając Pabla, nienawidząc Escobara Virginia Vallejo 5,3
ocenił(a) na 15 lata temu Trudno mi nawet nazwać to, co właśnie przeczytałem. To bardziej zbiór suchych faktów przeplatanych zupełnie wyssanymi z palca wydarzeniami napisanymi prawdopodobnie w celach terapeutycznych niż pełnoprawny utwór literacki. Tak chyba trzeba interpretować to dzieło, bo pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy w trakcie czytania, to że autorka ma duży problem – nie z Pablo Escobarem, nie z otoczeniem w jakiej przyszło jej się znaleźć, pełnym plugawych ludzi narkobiznesu, ale przede wszystkim ze sobą. Przez ponad 400 stron autorka składa mało subtelny hołd własnej osobie, na każdym kroku podkreślając swoją wybitną urodę, szlachetne pochodzenie, ogromną inteligencję i nieskończoną dobroć. Nie ominą nas także opisy weekendowych wypadów do Nowego Jorku czy europejskich stolic, w celu, jakżeby inaczej, dobrej zabawy oraz wydawania ogromnej ilości pieniędzy (oczywiście nie swoich). Autorka nie pozwoli nam również zapomnieć, podkreślając niezliczoną ilość razy, że kochanków dobiera sobie z listy najbogatszych ludzi w Kolumbii, a sukienki nosi tylko od Chanel i Versace. Litości....
Pomijając nudny, reportażowy styl, wypełniony po brzegi faktami, datami i nazwiskami, który powoduje znużenie u czytelnika już po kilku minutach czytania, ta książka nie oferuje zupełnie nic. Escobar jawi się w jej oczach jak nieporadne dziecko, które nie potrafi samodzielnie podejmować decyzji i każdą sprawę musi omawiać z autorką. Ich relacja jest jednowymiarowa, płaska jak deska i zupełnie czarno-biała: ja jestem dobra, on zły, ja jestem spokojna, on wulkanem negatywnych emocji i tak dalej. Ich romans jest opisany w sposób tak bezduszny i beznamiętny, że nie da się powstrzymać ziewania przewracając kolejne strony lektury. W ogóle Escobara w tej książce jest mało, a jeżeli już się pojawia, to jest tylko tłem dla osobistych dramatów autorki. A szkoda, bo życie jednego z największych narkobaronów to temat na niejeden film.
Autorka doskonale zdawała sobie sprawę, że opowiada swoją wersję wydarzeń, która nie może zostać zweryfikowana i korzysta z tego przywileju pełnymi garściami, snując zupełnie nieprawdopodobne historie, dialogi i charakterystyki bohaterów, które są bardziej jej wyobrażeniem niż reportażem. Przykładowo zupełnie niewiarygodnie jawią się opisy spotkań na najwyższym szczeblu, na których jednym z głównych tematów agendy było komplementowanie urody Vallejo. Groteskowo również wychodzą próby wybielenia własnej osoby przez autorkę, która wprawdzie wiedziała o bestialskich czynach Escobara, ale jednocześnie podkreśla, że w drodze na luksusowe zakupy żarliwie modliła się za wszystkie jego ofiary. Zaiste, brakuje tylko ocierania łez studolarowym banknotem.
Podsumowując pozwolę sobie zacytować autorkę: „Z Pablo byliśmy jak coca-cola. On był jak coca a ja jak cola, bo miałam świetny tyłeczek”. Niestety książka Vallejo jest jak nędzna podróbka coli z dyskontu. W dodatku ciepła i wygazowana.