rozwiń zwiń
Kazik

Profil użytkownika: Kazik

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 1 dzień temu
441
Przeczytanych
książek
662
Książek
w biblioteczce
286
Opinii
5 933
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Kupię "Mesjasza" Schulza, egzemplarz nowy lub używany, ale w dobrym stanie. Kontakt: jawierzezeonagdziesjest@gmail.com

Opinie


Na półkach: , ,

Jeżeli marzy ci się patrzenie, jak twoje dziecko mimo kolki biegnie dalej ze łzami w oczach w wyścigu szczurów po miejsce w Lidze Bluszczowej, to Belmont jest idealną szkołą dla ciebie. Presja jest po obu stronach barykady - swoje prywatne problemy ma i surowozłośliwy anglista Teddy, i „Uczenie to moja supermoc” anglistka Sonia, i przesadnie religijny matematyk Frank. Podejrzana śmierć matki jednej z przesadnie ciśniętych uczennic podczas szkolnej imprezy już jest trzęsieniem ziemi dla prywatnej placówki, a dalej Jest Tylko Gorzej.

Burżuazyjne szkoły to miejsce akcji, które mnie szczególnie przyciąga i doceniam, że w tej historii prowadzonej z perspektywy całego stadka postaci – choć nie brakuje miejsca na głos ucznia i byłej absolwentki – narracja skupia się tak dla odmiany na pokoju nauczycielskim. Bardzo podobało mi się w tym wielogłosie zderzenie perspektyw i to, że bohaterowie z tych samych wydarzeń czy wskazówek potrafią wyciągać kompletnie odmienne wnioski, co prowadzi do kolejnych komplikacji. Moim zdecydowanie ulubionym bohaterem jest Teddy – takiej małostkowej mendy ze świecą szukać , trudno mi było oczy oderwać od jego poplątanej logiki pełnej żałosnych projekcji, śledzenie jego idiotycznej krucjaty pełnej porażek to sama przyjemność (czemu pomaga maźnięcie całości czarnym humorem).

Z przyjemnością też się patrzy, jak błaha zawiść o bzdurę tworzy coraz szybciej pędzącą lawinę, a napięcie ze stawką rosną – niestety, koniec już się czytelnikowi dłuży, a z dwa niewiele wnoszące poza uniesieniem brwi wątki można by spokojnie wyciąć. Można się też przyczepić (o dziwo, będącej bardzo na trzecim planie) całej tej machiny sądowniczo-policyjnej podporządkowanej fabule – o ile na pracę sądu można przymknąć oko, tak nawet przy małej wierze w kompetencję amerykańskich glin trudno zawiesić niewiarę przy tym festiwalu wybiórczych aresztowań na zasadzie „no kogoś trzeba”. Nie brakuje też głupotek, a cała scena związana z monopolowym sprzedającym mleko w butelkach jest niedorzecznie absurdalna, każdy jeden jej element jest jak z dziwnego snu, który opowiadasz rodzinie przy śniadaniu na poprawę humoru.

Kończąc listę pretensji, zakończenie zostawiło mnie z przykrym posmakiem (obiektywnie jest dobre, ale mnie nie satysfakcjonuje ze względu na prywatne poglądy). A tak – bardzo solidne czytadło (bliżej 6,5 niż 7, ale niech tam) z nietypowym podejściem (nie tego mi się spodziewało po opisie – miłe zaskoczenie) i przyjemnym napięciem towarzyszącym patrzeniu, jak śnieżka staje się coraz większą kulą wywołującą w końcu lawinę. Jako że recenzja pisana początkiem września - spokojnego początku roku szkolnego wszystkim życzę, najlepiej takiego bez trupów.

Jeżeli marzy ci się patrzenie, jak twoje dziecko mimo kolki biegnie dalej ze łzami w oczach w wyścigu szczurów po miejsce w Lidze Bluszczowej, to Belmont jest idealną szkołą dla ciebie. Presja jest po obu stronach barykady - swoje prywatne problemy ma i surowozłośliwy anglista Teddy, i „Uczenie to moja supermoc” anglistka Sonia, i przesadnie religijny matematyk Frank....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ludzie fantazjują o przeróżnych oprawach swoich przyszłych ślubów – no akurat Tali marzy się związanie węzłem małżeńskim w nawiedzonym domu. Dobrze, że ma dzianego przyjaciela, który w miarę lekką ręką organizuje wynajęcie na jedną noc starej japońskiej rezydencji z upiorną historią o pogrzebanej żywcem pannie młodej (to się na pewno skończy dobrze). Na bardzo nieformalne „i że cię nie opuszczę aż do” stawia się paczka ””””przyjaciół”””” w składzie Cat (główna bohaterka, po ciężkiej depresji), Philip (złoty chłopiec), Lin (grupowy błazen), oczywiście wspomniana Talia (fanka horrorów) oraz Faiz (jej mąż in spe, nerd).

Największym plusem książki jest zdecydowanie lokacja: miejsce akcji jest świetne, bardzo podobają mi się opisy samego domiszcza pełnego starych lalek, rozpadających się książek i innych malowideł z yōkai. Aspekt paranormalny ma mocny fundament – szkoda tylko, że nic specjalnego na nim nie zostaje zbudowane, a sama zmora głównie niezręcznie pałęta się w tle.

Hasło "grupa przyjaciół" może być tu odmieniane przez wszystkie przypadki, ale matko kochana!, jak ta antypatyczna banda gnojków się nie znosi i wbija sobie szpile przy byle okazji, nie mogę uwierzyć, że dobrowolnie jeżdżą ze sobą na wakacje i zapraszają na śluby. Poza Linem (który w kategorii buraczanej jest klasą samą w sobie i zlewa wszystkich poza Cat – i tylko dla niej się pofatygował, co mówi młodej parze prosto w twarz) każdy ma do każdego jakiś wąt i historię relacji tworzących jeden telenowelowaty tygiel, każda możliwa heterokonfiguracja się tu wydarza. Mam hipotezę, że gdyby towarzystwo po prostu pogadało popiło i zmyło na drugi dzień, to zmora włożyłaby zatyczki do uszu i przespała, a tak to zerwała się z łóżka ich dojechać bo ile w końcu można słuchać takiego nabzdyczonego pitolenia.

Fabuła sama w sobie jest prosta, co nie przeszkadza osobie autorskiej spychać czytelnika z łatwego toru nagłymi, kompletnie niezrozumiałymi decyzjami bohaterów. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia Cat, która używa bardzo kwiecistego języka (pasującego zresztą do tej bohaterki), w której akapit bez co najmniej dwóch porównań jest akapitem straconym. Porównania częściej mi się podobały niż nie (zwłaszcza opisy różnorakich ciemności), no ale nie brakuje tu też pretensjonalnie śmiesznych wykwitów ("No footsteps, their escape frictionless as envy", "I blotted tears from my eyes (...) as the world smeared into a sodium haze", "ohaguro-bettari sat and laughed like someone'd told her the joke that killed God", itp., itd.). Khaw znam tylko ze współpracy przy tekstach do świetnego „World of Horror”, może im trzeba kogoś do duetu, kto by schładzał te puchnące metafory.

Trafione, klimatyczne porównania i miejsce akcji nie ratują „Nothing But Blackened Teeth”, a najstraszniejsze w tej książce jest to, że można utknąć na imprezie z taką grupą palantów. 3/10.

Ludzie fantazjują o przeróżnych oprawach swoich przyszłych ślubów – no akurat Tali marzy się związanie węzłem małżeńskim w nawiedzonym domu. Dobrze, że ma dzianego przyjaciela, który w miarę lekką ręką organizuje wynajęcie na jedną noc starej japońskiej rezydencji z upiorną historią o pogrzebanej żywcem pannie młodej (to się na pewno skończy dobrze). Na bardzo nieformalne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kline to tajniak, który podczas konfrontacji z gangsterem z tasakiem stracił dłoń, a kikut przyżeżył sobie chałupniczo na kuchence, toteż ze zrozumiałych powodów jest nie w humorze, na urlopie i chciałby sobie po prostu poleżeć. Nie przyjmuje tego do wiadomości pewna chrześcijańska sekta, która tekst o odcinaniu rąk i nóg co są powodem grzechu wzięła sobie zbytnio do serca, i teraz bardzo jej zależy, żeby to akurat Kline przeprowadził śledztwo tajne przez poufne w ich szeregach.

„Dni ostatnie” to nie jest kryminał – śledztwo spełnia tu pretekstową rolę i jest pełne zdekonstruowanych motywów, więc jak ktoś liczy na klasyczny thriller z tropieniem mordercy, to się srogo przejedzie. Odrzucić może też brutalność – było nie było, akcja dzieje się w siedzibie fanatyków ustalających swoją hierarchię według liczby amputacji, Evanson nie szczędzi opisów okaleczeń i tego, jak do nich doszło. Autor jednak nie babra się w szczegółach i nie wymyśla szeregu obrzydlistw dla małpiej radości z szokowania (jak chociażby, nie wiem, u Mastertona) – przemoc opisywana jest beznamiętnie chłodno, jakby od niechcenia. Przy czym wierzcie albo nie, ale „Dni ostatnie” potrafią być zabawne, dużo tu czarnego humoru wynikającego z kontrastu totalnego szaleństwa próbującego funkcjonować w prozaicznej codzienności (próbka – rozmowa dwóch sekciarzy o tym, jak powinno się kwalifikować amputacje przy zdobywaniu kolejnych rang: "– To się liczy jako jedna amputacja. Ale mogłem zostawić lewą dłoń, a odciąć wszystkie palce oprócz kciuka i liczyłoby się jako cztery. Pięć, jeśli odciąłbym również kciuk. (...) Czyli są ósemki, i są ósemki. – Osobiście wolę system mniejszych i większych amputacji, według którego byłbym liczony jako dwie trzecie. – Ja wolę wagowo. Żeby ważyć odcięte członki. – No ale wykrwawione czy z krwią? I czy nie daje to pewnej przewagi korpulentnym? – Można by wypracować pewne standardy. Kary i handikapy.").

Zresztą nie tylko przemoc, cała książka jest utrzymana w oszczędnym stylu z pustawymi lokacjami sprowadzającymi się głównie do akcji, idealnie oddając stan Kline’a ewidentnie przechodzącego depresję, znużonego i zmęczonego do granicy, gdy każdy absurd i zagrożenie są rejestrowane w pełnej a zimnej jasności. Samego Kline’a trudno nazwać (anty)bohaterem – to bardzo słabo zarysowana postać, która robi wszystko, żeby wymiksować się z fabuły. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale muszę wspomnieć, że gdy ten proszący literalnie każdego o danie mu świętego spokoju Kline dochodzi w końcu do punktu „wiecie co? >proszę bardzo< ʘ‿ʘ”, jest to satysfakcjonująco oczyszczające.

Jedyny problem, jaki mam z tą książką, to nieudany akt drugi. Rozumiem jego rolę, potrzebne autorowi motywy i tak dalej, ale co z tego, skoro mnie wynudził, zirytował decyzjami bohatera i niepotrzebnie rozwlekł tytuł tak stawiający na minimalizm. Trochę minęło już od lektury i podczas pisania tej recenzji zastanowiło mnie, że kurde czemu sześć gwiazdek zamiast siedmiu – ale potem wygrzebało mi się z pamięci ten nieszczęsny środkowy akt, „dobra, werdykt podtrzymany”.

„Dni ostatnie” to specyficzny tytuł, który wielu czytelnikom może nie podejść z przeróżnych powodów: rozczarowanie wątkiem kryminalnym, czarny humor, przemoc, zakończenie takie a nie inne, no i wreszcie to, że lektura wywołuje głównie swędzącą frustrację (a podejrzewam, że nie każdy dotrze do satysfakcjonującego uwolnienia od tego napięcia). Mnie ujmuje to, jaka ta książka jest przyjemnie nieprzyjemna, podobają mi się oryginalne pomysły, dojeżdżanie fanatyzmu religijnego, motyw „fuck around and find out” i sam styl. Szkoda, że Mag nie kwapi się do dalszego publikowania tego autora (świetna okładka, tak swoją drogą).

Tyle o książce-książce, pogadajmy o Evansonie. Czytelnicy „Dni ostatnich” mogą obstawiać „dobra, gość ewidentnie wychował się w religijnym środowisku i wypisał z niego z hukiem”, i będą obstawiali poprawnie: autor wychował się w mormońskiej rodzinie i był bardzo zaangażowanym wyznawcą (m.in. był pomocnikiem biskupa, pojechał na dwuletnią misję do Europy, a w czasie wolnym krążył autem po mieście, by zabierać na podwózkę osoby z marginesu i wykorzystywać ten czas do nawracania). Został zatrudniony na mormońskim Brigham Young University (opłacanym i prowadzonym przez Kościół, na który uczęszczają głównie wyznawcy – Evanson też był absolwentem), gdzie prowadził zajęcia z kreatywnego pisania. Opublikował wtedy swoją pierwszą książkę ("Altmann's Tongue"), która zawiera sporo brutalnych scen (jak zjadanie odciętych języków). Evanson użył tego zabiegu szokowo, ale, jak twierdzi, żeby pokazać zło i zgubne ścieżki fanatyzmu dopuszczającego do takich sytuacji. W każdym razie studenci podkablowali*, że pan prowadzący wydaje jakieś książki zachęcające do jarania się przemocą, sprawa z poziomu uniwersytetu przeszła do władz kościelnych, zrobiła się gruba afera (nawet jak zrezygnował w tym samym roku z pracy, długo dostawał zatroskane telefony że "jak ty to tak piszesz, no okropnie piszesz, a co jak to jakieś dziecko przeczyta, będę się za ciebie modlić"), biskup złożył ofertę "przebaczenia", jeżeli Evanson obieca, że zrezygnuje z pisania. Jak się domyślacie – nie zrezygnował, i końcem końców opuścił mormoński Kościół jakieś pięć lat później z wielką szarpaniną i formalnymi utrudnieniami. Biorąc pod uwagę powyższe, lektura "Dni ostatnich" nabiera innego posmaku.

* - tak swoją drogą, Stephenie Meyer też jest absolwentką BYU, które zresztą ukończyła rok po tym, jak Evanson wyleciał z roboty. Oczywiście nie mam na to żadnych dowodów, ale istnieje możliwość, że twórczyni „Zmierzchu” była w gronie "uprzejmie donoszących" ;)

Kline to tajniak, który podczas konfrontacji z gangsterem z tasakiem stracił dłoń, a kikut przyżeżył sobie chałupniczo na kuchence, toteż ze zrozumiałych powodów jest nie w humorze, na urlopie i chciałby sobie po prostu poleżeć. Nie przyjmuje tego do wiadomości pewna chrześcijańska sekta, która tekst o odcinaniu rąk i nóg co są powodem grzechu wzięła sobie zbytnio do serca,...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Kazik

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [7]

Kurt Vonnegut
Ocena książek:
7,1 / 10
46 książek
2 cykle
1584 fanów
Bolesław Prus
Ocena książek:
6,5 / 10
163 książki
9 cykli
Pisze książki z:
722 fanów
George Orwell
Ocena książek:
7,4 / 10
44 książki
2 cykle
Pisze książki z:
1938 fanów

Ulubione

Terry Pratchett Mort Zobacz więcej
Terry Pratchett Czarodzicielstwo Zobacz więcej
Michaił Bułhakow Mistrz i Małgorzata Zobacz więcej
Zbigniew Herbert Pan Cogito Zobacz więcej
Sławomir Mrożek Tango Zobacz więcej
Ludwig Wittgenstein - Zobacz więcej
Zbigniew Herbert - Zobacz więcej
Zbigniew Herbert Martwa natura z wędzidłem Zobacz więcej
Sławomir Mrożek Tango Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Fiodor Dostojewski Biesy Zobacz więcej
Boris Vian Jesień w Pekinie Zobacz więcej
Ryszard Kapuściński Ten inny Zobacz więcej
Boris Vian Jesień w Pekinie Zobacz więcej
P.G. Wodehouse Dewiza Woosterów Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
441
książek
Średnio w roku
przeczytane
23
książki
Opinie były
pomocne
5 933
razy
W sumie
wystawione
432
oceny ze średnią 5,8

Spędzone
na czytaniu
2 030
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
19
minut
W sumie
dodane
5
cytatów
W sumie
dodane
29
książek [+ Dodaj]