Chodząc nędznymi ulicami
- Kategoria:
- fantasy, science fiction
- Tytuł oryginału:
- Down These Strange Streets
- Wydawnictwo:
- Rebis
- Data wydania:
- 2012-11-13
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-11-13
- Liczba stron:
- 688
- Czas czytania
- 11 godz. 28 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788375108217
- Tłumacz:
- Marta Dziurosz
- Tagi:
- urban fantasy
Na "Chodząc nędznymi ulicami" składają się mroczne opowiadania, zabierające czytelników do miejsc tyleż niesamowitych co podejrzanych. Posiadłości wampirów czy złej sławy zaułki ponurych miast pełne są niezwykłych, częstokroć bezwzględnych i okrutnych stworzeń, a każda historia ma swą krwawą zagadkę i ekscytujące rozwiązanie.
Ten zbiór to bez wyjątku opowiadania z nurtu urban fantasy, a zatem czytelnik odnajduje tu zarówno mocne wpływy horroru, jak i klasycznej powieści detektywistycznej. Gratka tak dla miłośników H.P. Lovecrafta i Anne Rice, jak i Raymonda Chandlera!
Niezapomniane przeżycia gwarantują tacy autorzy, jak Charlaine Harris, Patricia Briggs, Steven Saylor, Simon R. Green, Diana Gabaldon czy Conn Iggulden.
Redakcja: George'a R.R. Martin i Gardner Dozois.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Co bękart potrafi
Pod koniec 2012 roku nakładem wydawnictwa Rebis ukazał się pokaźnych rozmiarów zbiór opowiadań utrzymanych w konwencji urban fantasy. Ten stosunkowo nowy gatunek, choć sięgający korzeniami do lat 80. XX wieku, obecnie zdobywa coraz większą popularność. Odpowiadający za redakcję tekstów George R.R. Martin napisał o nim w posłowiu: (…) jest na wskroś bękartem. Gnieździ się na ulicach zdecydowanie bardziej niebezpiecznych i brudnych (…), w Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles i anonimowych miastach, gdzie rynsztokami płynie krew, a nocą krzyki zagłuszają muzykę. Zamieszczone tu teksty w większości potwierdzają słowa amerykańskiego pisarza – jest ciemno, obskurnie i tak, by włos zjeżył się na głowie.
Zebranie opowiadań spiętych jednym motywem – w tym przypadku obecnością prywatnego detektywa oraz zjawiska mniej lub bardziej nadnaturalnego – pociąga za sobą ryzyko ujednolicenia zbioru. Tym większa obawa, jeśli antologia oferuje historii mnogość. W pewnym momencie pojawić mogą się podobne rozwiązania fabularne, bliźniacze wątki czy choćby przypominający się nawzajem bohaterowie. „Chodząc nędznymi ulicami” (o lepszym oryginalnym tytule: „Down These Strange Streets”) zawiera aż szesnaście wariacji wokół podanego tematu na niemal siedmiuset stronicach. Myśl o powtarzalności nasuwa się sama, ale – za co należy się pierwszy ukłon w stronę redaktorów i samych pisarzy – nie ma ona przełożenia na rzeczywistość. Mimo czasem pokrewnych sztafaży, antologia zapewnia różnorodność. Tak samo w kwestii sposobu podjęcia tematu, jak i konkretnych punktów w jego realizacji.
Według George R.R. Martina matką urban fantasy jest horror, ojcem – powieść detektywistyczna. Echa owego mariażu bez trudu daje się odnaleźć na kartach antologii. W ten sposób zwolennicy grozy podanej w atmosferze realizmu usatysfakcjonowani będą opowiadaniem Joe’ego R. Lansdale, pierwszorzędnie przejmującego pałeczkę od H.P. Lovecrafta. Jego „Krwawiący cień”, przywodzący na myśl najlepsze utwory Samotnika z Providence, roztacza sugestywny nastrój barów zatopionych w kłębach tytoniowego dymu, w których z gramofonów odtwarza się blues, a ladę okupują bywalcy dobrze znający półświatek prostytucji i prochów. Znakomicie poprowadzona pierwszoosobowa narracja każe zatrzymać się na dłużej przy opisach nieznanego – co jest nie w porządku z tą osobliwą muzyką? Opowiadanie wywiązuje się też z konieczności użycia postaci detektywa. Nie mam licencji – mówi narrator. W tym mieście nikt czarny nie dostałby licencji (…). Chyba jestem prywatnym detektywem, tyle że naprawdę prywatnym. Jestem tak prywatny, że aż potajemny.
Dzieckiem, które wdało się w matkę-horror jest również „Różnica między zagadką a tajemnicą” autorstwa M.L.N. Hanover. Po ojcu odziedziczywszy umiejscowienie akcji na komisariacie, tekst koncentruje się wokół postaci podejrzanego – albo niezdrowego na umyśle, albo opętanego Maurego Sobinskiego. Skowyty, wyginanie szyi i kręgosłupa, wrzaski w języku aramejskim, wszystko to wskazywałoby na jednoznaczną odpowiedź, ale czy aby na pewno? Z zagadką, nie, z tajemnicą, zmierzyć ma się policjant pospołu z dość oryginalnym egzorcystą. Trzymająca w napięciu, nieprzewidywalna historia jest jedną z krótszych, ale bynajmniej nie gorszych. Z kolei „Dama lubi krzyczeć” Conna Igguldena przełamuje kanwę opowiadania na serio, oddając głos cynicznemu, żerującemu na głupocie klientów „przedsiębiorcy na małą skalę”. Bardzo chcesz, aby ludzie cię lubili i podziwiali. Masz tendencję do samokrytyki. Choć masz pewne wady, rekompensują je zazwyczaj twoje zalety. Miewasz poważne wątpliwości co do tego, czy twoje decyzje lub czyny były właściwe. Znacie takie chwyty, zdania uniwersalne? Klienci głównego bohatera niestety nie. Ale, korzystając z kolejnego truizmu – wszystko ma swój koniec. Narrator porzuci dotychczasową pracę naciągacza, a to, co ją zastąpi, będzie o wiele bardziej interesujące.
Jeśli mówić o powinowactwie z powieścią detektywistyczną, nie można nie wspomnieć o dwóch dobrych tekstach w wykonaniu kobiet: „Osobliwej opowieści o deodandzie” Lisy Tuttle oraz „W czerwieni i perłach” Patricii Briggs. Tuttle, nawiązując do twórczości Artura Conana Doyle’a, obsadza w roli Watsona młodą odważną damę z dziewiętnastego wieku. Ta z pozoru prosta historia o feministycznym zabarwieniu daje czytelnikowi satysfakcję za sprawą warsztatu pisarskiego autorki, a też treści zręcznie podawanych nie do końca wprost. Inaczej sytuacja wygląda u Briggs, gdyż ta nie kryje już niczego za półsłówkami. W jej opowiadaniu główny bohater jest wyoutowanym gejem, a dodatkowo wilkołakiem. Kiedy na jego partnera nasłany zostaje zabójca, historia zaczyna nabierać rumieńców, również dosłownie. Znany z książek o Mercy Thompson świat wampirów, wilkołaków i czarownic zaskakująco adekwatnie buduje tło dla poniekąd gejowskiej opowieści z zagadką na pierwszym planie. A żeby było jeszcze pozytywniej, inny udany tekst, „Błotny diabeł” Laurie R. King, podnosi problem odmienności w nieodległych czasach, w których technologia postąpiła krok naprzód.
Większość utworów – powyższe, ale też kilka niewymienionych – charakteryzuje się dość wysokim poziomem. Ironię stanowi natomiast fakt, że zaznaczona na okładce większymi literami Charlaine Harris zaprezentowała twór, którego nazwanie „znośnym” byłoby znacznym nadużyciem. „Śmierć z ręki Dalii”, będąca pierwszym tekstem w antologii (następna ironia albo strzał w stopę), to absolutnie nieciekawy i przewidywalny fragment opisujący incydent na przyjęciu wampirów. Pociągnięta jak po sznurku linia fabularna razem z narracją przeskakująca od jednej postaci do drugiej skutkują historią, która nie tylko nuży, ale też jest uciążliwa w odbiorze. Niewiele więcej oczekiwać można po „Głodnym Sercu” Simona R. Greena. Trzeci w kolejności, przeładowany niezwykłymi atrybutami tekst, silący się na postmodernistyczne zacięcie, ale oferujący jedynie banał, można podsumować jednym fragmentem: Nie żeby oferowano coś szczególnego... Stare nagranie w systemie Betamax, na którym Elvis grał Kapitana Marvela (…), jedną z trumien Drakuli w zestawie z oryginalną ziemią z grobu (…), zmumifikowaną głowę Alfreda Garcii (…), zwierciadło Doriana Graya. Jest on bowiem jak ta wyliczanka – nic nie wnosząca, chaotyczna, nieistotna. Za gwóźdź do trumny, tym razem nie Drakuli, służy kreacja głównego bohatera, którego błyskotliwa odpowiedź na zaczepkę brzmi „Chcesz w mordę?”.
Mimo dwóch bardzo słabych punktów na początku, „Chodząc nędznymi ulicami” spełnia swoje zadanie. Odłożywszy książkę na półkę, raczej nie poczuje się rozczarowania wynikającego ze świadomości straconego czasu. Być może w tym właśnie kryje się powód usytuowania opowiadań Harris i Greena na samym początku? Tak aby późniejsze wrażenia przyćmiły te pierwsze?
Sylwia Kluczewska
=13pxCytaty za: „Chodząc nędznymi ulicami”, antologia, Rebis 2012
Oceny
Książka na półkach
- 561
- 217
- 111
- 20
- 13
- 9
- 5
- 5
- 4
- 4
Cytaty
Ale kiedy ja nie chcę z kimś rozmawiać, spycham go z chodnika, żeby pobawił się samochodami.
Opinia
Nie da się zaprzeczyć – zewnętrze zachęcało. Jego opracowanie graficzne aż ociekało klimatem, tekst z okładki zaś przyobiecywał czytelnikowi "nieślubne dziecko Chandlera i Lovecrafta, z odrobinką Rice". I chociaż kryminał noir nie jest mi dość dobrze znany (choć lubię i doceniam deszczowy, przyciężki nastrój mu towarzyszący), o tyle nazwisko mistrza z Providence, najbardziej znanego prekursora weird fiction, jest dla mnie czymś w rodzaju zaklęcia. Sięgnąłem więc, wziąłem ją do domu, choćby po to, by sprawdzić, ile w tym prawdy, a ile oszczerstwa. Na to, co nastąpiło potem nie przygotowałby mnie jednak nawet weekend spędzony w Dunwich, w pakiecie z herbatką u państwa Whateleyów. Oto przed wami - "Chodząc Nędznymi Ulicami", wydany nakładem Domu Wydawniczego Rebis zbiór opowiadań z gatunku urban fantasy, pod redakcją nikogo innego jak tylko G. R. R. Martina.
Wstępniak ("Bękart") autorstwa tegoż napisany jest w przystępny, interesujący sposób, skrótowo, ale sprawnie i rzetelnie objaśniając historię tego nietypowego nurtu. Już tutaj jednak następuje stopniowa dekonstrukcja tego pierwszego, dobrego wrażenia – dowiadujemy się z niego bowiem, że urban fantasy może i wyrasta zarówno z powieści detektywistycznych, jak i w niewielkim stopniu także z lovecraftiańskiego horroru, jednak już od bardzo dawna nie ma z zbyt wiele wspólnego zwłaszcza z tym drugim. Teraz w modzie, jak wywodzi Martin, są wampiry i wilkołaki tudzież elfie dziwki ćpające kokę. Gdzie temu do weird fiction? Nie wiadomo, ale w tym momencie klimat, choć inny od obiecanego, wydaje się jeszcze trochę kuszący. A potem przychodzi czas na...
..."Śmierć z ręki Dalii" autorstwa Charlaine Harris, jak głosi notka biograficzna znanej wcześniej między innymi z tego, że na podstawie jej powieści nakręcono serial True Blood. W tym momencie zdjął mnie szczery niepokój – i, co miało się okazać, jak najbardziej słusznie. Pierwsze opowiadanie w zbiorze okazało się wybitnie kiepsko zrealizowane – drętwa fabuła o przewidywalnym rozstrzygnięciu i durnej puencie, a wszystko podsycane klimatem wampirzej dekadencji rodem z bajań trzynastoletnich twórczyń fanfiction. W połączeniu z fenomenalną kreacją głównej bohaterki, tytułowej Dalii – to znaczy, łączącej w sobie niesamowitą urodę, niesamowity charakter "złej babki", niesamowity zmysł detektywistyczny, niesamowite zdolności przewidywania wydarzeń oraz niesamowitą sprawności w walce – otrzymujemy niesamowitość, która nakazuje czytelnikowi postawić obok fotela wiadro. Tak to słabe, że aż śmieszne, ale nie "cha, cha!"-śmieszne, a raczej w sposób, w jaki dla niektórych bywają zabawnymi dowcipy o martwych płodach.
Mniej więcej do tego momentu wyzbyłem się wszelkich pozytywnych oczekiwań wobec tej publikacji, jednak recenzencki obowiązek – oraz obiecana z dawna Wam, drodzy czytelnicy, recenzja – mimo przeciwności gnał mnie dalej tytułowymi nędznymi ulicami. Dalej bowiem wcale nie jest lepiej – jedna miałka fabułka pogania kolejną, jedna jałowa, wyzuta z wszelkiej ikry postać rusza szlakiem kolejnej, pędząc ku zatraceniu w czytelniczą niepamięć. "Krwawiący cień" Joego Landsdale'a jako pierwszy serwuje nam coś przynajmniej w teorii zgodnego z okładkowym założeniem, podając na dokładkę koszmarek w stylu "Muzyki Ericha Zanna", jednak i tutaj całość rozbija się o wykonanie. W szczególności zapadły mi w pamięć dialogi – tak drętwe, że mordujące wszelki klimat.
Dalej. "Głodne Serce" Simona Greena, kusząca wizja niebezpiecznej misji na polecenie współczesnej czarownicy, której poprzedni mentor skradł serce – dosłownie. I tutaj jednak z początku interesujący pomysł rozpada się w dłoniach i przesypuje przez palce, kiedy fantasy bierze górę nad urban, w dodatku w najgorszym możliwym stylu. Pomijając już fakt, że owa niesamowitość, zamiast czaić się gdzieś w tle i zgrabnie budować suspens, zostaje biednemu czytelnikowi rzucona w twarz, a potem wylana na głowę w sposób niemal prymitywny i wulgarny (Patrz! W tym barze piją ghule i w ogóle jest tak niesamowicie i obco, i nadprzyrodzenie, i łał, taki arcane-punk!), autor na tym nie poprzestaje – serwuje nam idiotyzm za idiotyzmem, prezentując między innymi szesnastoletniego cyngla o nadzwyczajnej mocy strzelania z... palców ułożonych w pistolety. W tej chwili zgłupiałem i nie wiedziałem już, czy czytam opowiadanie, czy żarty o Chucku Norrisie, czy może oglądam teledysk Madonny. Pełen odlot na podtlenku azotu, ale znowu chyba nie do końca zamierzony.
Dalej i dalej, i dalej. "Mury i Lemury", pasjonująca opowieść o tym, co spotkało wędrowca ze starożytnego Rzymu, który w towarzystwie Greka-poety zbłądził nad rzekę Eufrat. Zaraz, zaraz, że co? A co to, u diabła, ma wspólnego z tematem przewodnim zbioru, poza tym, że jest jednakowo nudne i pozbawione jaj jak cała reszta? Może to właśnie o to chodzi, a tytuł został dobrany nieprzypadkowo?!
Mógłbym brnąć dalej, ale nie będę. Powiedziałem już dosyć, dodam jedynie, że tendencja wykreślona przez powyższe cztery utrzymuje się w całym zbiorze piętnastu tekstów. Jedynym jasnym punktem w tej ponurej okolicy wydają się "Złodzieje Cienia" autorstwa Glena Cooka, jednak i on chyba pozwolił sobie obniżyć trochę pułap, chyba specjalnie na potrzeby tejże antologii. Z resztą, zamieszczony przez niego tekst i tak jest zbyt krótki, by było dla niego warto brnąć przez całość.
Podsumowując – "Chodząc Nędznymi Ulicami" jest zbiorem wyjątkowym, bo w taki sam sposób dogodzi każdemu: zarówno miłośnikowi kryminałów, wielbicielowi szeroko pojętych opowieści z dreszczykiem, jak i faktycznych miłośników współczesnego urban fantasy, takiego z wampirami i całą resztą. A przez to, że w taki sam sposób dogodzi każdemu rozumiem, że pozostawi ich wszystkich z gorzkim poczuciem rozczarowania i zmarnowanego czasu. Dlatego też chcę powiedzieć na sam koniec – są ulice dalece nędzniejsze niż te, których plan tu wykreślono, ale chodzenie którymi przynosi po stokroć więcej satysfakcji. Lepiej znowu poczytać o Philipie Marlowe. Albo o Lestacie, jeśli bardziej niż noir kusi nas ten nadprzyrodzony smaczek.
www.kotwbookach.pl
Nie da się zaprzeczyć – zewnętrze zachęcało. Jego opracowanie graficzne aż ociekało klimatem, tekst z okładki zaś przyobiecywał czytelnikowi "nieślubne dziecko Chandlera i Lovecrafta, z odrobinką Rice". I chociaż kryminał noir nie jest mi dość dobrze znany (choć lubię i doceniam deszczowy, przyciężki nastrój mu towarzyszący), o tyle nazwisko mistrza z Providence,...
więcej Pokaż mimo to