Polska pisarka satyryczna, uważana przez jej współczesnych za jedną z najbardziej finezyjnych.
Wnuczka Juliusza Kossaka, córka Wojciecha Kossaka, siostra Jerzego Kossaka oraz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, z którą tworzyła przez całe życie idealny, intelektualno-emocjonalny duet.
Przeszukując ostatnio swoją półkę, natrafiłam na książkę „Krystyna i chłopy” Magdaleny Samozwaniec. Ponieważ już od dawna zabierałam się za jej przeczytanie, postanowiłam w końcu poświęcić trochę czasu, a jak się dorwałam do lektury to i migiem udało mi się ją skończyć.
Tekst został podzielony na dwie części, z której jedna opowiada o tytułowej bohaterce i jej przygodach z mężczyznami, zaś druga ukazuje bardziej dojrzałą Krystynę i jej dorosłego syna, Michała. Sama powieść została napisana żartobliwym językiem. Autorka głównie skupia się na męskich przywarach i w śmieszny oraz przenikliwy sposób ukazuje ludzkie zachowania. Całość książki w większości koncentruje się na barwnych dialogach. Bohaterowie wymieniają się poglądami dotyczącymi małżeństwa, dzieci, kobiet i mężczyzn.
Fabuła zaczyna się burzliwie: Krystyna zachodzi w ciążę, a jej mąż komentuje to w ten sposób: „… mnie do tego nie mieszaj. Nie znoszę wrzasków i smrodków. Będę uciekał z domu”. Jak powiedział, tak i zrobił. Główna bohaterka zmuszona jest samotnie wychowywać syna. Dalej pokazane są jej perypetie związane z dzieckiem i jego dorastaniem. Muszę dodać, że pierwsza część mocno przypadła mi do gustu – przy niektórych wydarzeniach przedstawionych przez autorkę, nie sposób się nie śmiać! Niestety druga część jest zdecydowanie gorsza. Akcja toczy się znacznie wolniej, nie podobało mi się również omawianie różnic pomiędzy Polakami i Amerykanami, młodzieżą i starszyzną, czasami lepszymi i gorszymi. Takie tematy nudzą mnie w realnym życiu, a czytając o tym jeszcze w książce ma się wrażenie, że twórczyni powieści skończyły się pomysły do opisywania.
Powieść polecam każdemu, kto lubi lekkie i żartobliwe książki. Według mnie czyta się ją szybko, na wesoło i pomimo wymienionych przeze mnie nudnych wątków, można się przy niej rozerwać, przynajmniej jeśli szukacie czegoś niewymagającego dla zabicia czasu.
Bardzo błyskotliwa, niewiarygodnie prześmiewcza i złośliwa w stosunku do największego w pierwszych czterech dekadach XX wieku - szesnaście wydań w latach 1909-1937 - romansidła z wyższych sfer, pod wiele mówiącym tytułem "Trędowata", autorstwa Heleny Mniszkówny. Aby cieszyć się w pełni pastiszem zaproponowanym przez Magdalenę Samozwaniec, powinno się najpierw przeczytać oryginał, czyli "Trędowatą", ale nie mogłabym skazać się na takie cierpienie, bo romanse to nie moja bajka.