Harry Norman Turtledove (ur. 14 czerwca 1949) – historyk i autor powieści historycznych, fantasy i science fiction, najbardziej znany z utworów należących do gatunku historii alternatywnej. Jego żoną jest Laura Frankos, pisarka science fiction, siostra pisarza fantasy Stevena Frankosa. Ma trzy córki: Alison, Rachel i Rebeccę. W latach 1986-1987 był skarbnikiem Science Fiction Writers of America. Turtledove urodził się w Los Angeles w rodzinie żydowskiej. Zaczął studia na Caltech, gdzie oblał pierwszy rok, po czym rozpoczął studia na UCLA, gdzie w 1977 r. zrobił doktorat z historii Bizancjum. W 1979 r. wydał dwie pierwsze powieści, Wereblood i Werenight, pod pseudonimem Eric G. Iverson. Turtledove wyjaśnił później, że jego redaktor uznał, że ludzie nie uwierzą, że "Turtledove" to prawdziwe nazwisko autora i że powinien użyć bardziej nordyckiego nazwiska. Pisał pod nazwiskiem Iverson do roku 1985, kiedy opublikował Herbig-Haro i And So to Bed pod własnym nazwiskiem. Inny z jego wczesnych pseudonimów to Mark Gordian. Niedawno Turtledove zaczął również publikować powieści historyczne pod pseudonimem H. N. Turtletaub. Turtledove otrzymał Nagrodę HOMera za opublikowane w 1990 r. opowiadanie Designated Hitter, Nagrodę Johna Estena Cooka za Guns of the South (1993) i Nagrodę Hugo za Down in the Bottomlands (1994). Opowiadanie Must and Shall otrzymało w roku 1996 nominację do Hugo, Nebuli oraz wyróżnienie w Sidewise Award for Alternate History, podobnie jak The Two Georges (1995 i seria Wojna światów (1996). W 1998 otrzymał Sidewise Award for Alternate History za powieść How Few Remain, zaś w 2003 za Ruled Britannia.
OSTRZEŻENIE! Czytelniku, jeśli jesteś koneserem klasycznej grozy, a zwłaszcza twórczości H.P Lovecrafta, odpuść sobie tę antologię i od razu przejdź do zbioru Widma nad Innsmouth – w przeciwnym razie, bezproduktywnie zmarnujesz swój czas i zrazisz się do całej serii!
A teraz opinia właściwa… Nie będę rozpisywał się nad samymi opowiadaniami (zrobili to już inni czytelnicy),ale... Wielkie nieba, jaka ta książka jest słaba! Na palcach jednej ręki (takiego mało rozgarniętego pracownika tartaku) można policzyć opowiadania zaliczające się do grupy „interesujące”; cała reszta to przykład klasycznego grafomaństwa, dzielącego się na trzy główne kategorie: słabe, nudne i głupie. Atmosfera, język i fabuła przypomina bardziej fanfiki pisane przez introwertycznych licealistów, a nie osoby, które mogą pochwalić się „poważnym” dorobkiem literackim.
Nie ma tu nic, co wybijałoby się ponad przeciętność lub nie było zwykłą miernotą. Prawdziwą kpiną jest nazywanie tych wypocin „hołdem”, zwłaszcza jeśli chodzi o przesadnie wulgarny język jakim posługują się niektórzy „bohaterowie” tych opowiadań – gdyby ktoś złożyłby te teksty na grobie Lovecrafta, to „Samotnik z Providence” przewracałby się w nim jak w betoniarce... Takie „literackie eksperymenty” nie mają prawa działać… S.T Joshi płakał jak czytał.
Jeśli chcecie pełnego zobrazowania tego, co mam na myśli, niech za przykład posłuży poniższa, przerobiona scena z filmu Casablanca:
Ilsa Lund: Co tak tu kurwa cicho? Zagraj to raz, Sam, przez wzgląd na dawne i zajebiste czasy.
Sam: Nie wiem, o co pani chodzi.
Ilsa Lund: No, kurwa… Zagraj to, Sam. Zagraj: „Jak mija czas”.
Sam: Nie pamiętam tego. Postarzałem się.
Ilsa Lund: Pierdolisz… Zanucę ci.
Prawda, że piękne? Tak to wygląda w większości przypadków. Najzabawniejsze jest to, że tego typu „dialogi” są najczęściej poprzedzone kwiecistymi opisami, co daję niezamierzenie komiczny i żałosny efekt. Doprawdy, nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytanie sprawiało mi tyle nieprzyjemności...
Podsumowując: Szaleństwo Cthulhu to ładnie wydany zbieracz kurzu, który z czasem ustąpi miejsca na półce znacznie ciekawszym książkom. Czytacie na własną odpowiedzialność!
Strasznie nierówny zbiór opowiadań, dla których podstawą było opowiadanie "W górach szaleństwa" Lovecrafta. Nie wiem dlaczego zdecydowano się na rozpoczęcie (pomijając wymienione już opowiadanie samotnika z Providence) od najsłabszych i najdziwniejszych opowiadań. Po przeczytaniu historii o naćpanych rockmanach byłem o krok od porzucenia całości, ale jako wielki fan Lovecrafta zdecydowałem się na 'przemęczenie' reszty. No ale właśnie im dalej w las, tym ciekawiej. Poza kilkoma wielkimi rozczarowaniami znajdziemy tutaj kilka perełek, w niektórych ciężko znaleźć nawiązania do Gór szaleństwa, w innych są one bezpośrednio powiązane z postaciami występującymi w pierwowzorze - i to właśnie te są najciekawsze. Do mojej ścisłej czołówki zaliczam opowiadanie o opiekunie psów, który towarzyszy naukowcom w wyprawę w 1930r., poznajemy historię trochę z innej strony, bardziej przyziemnej, dodatkowo dostajemy opis bardzo ciekawej i czułej więzi między psem a człowiekiem. Kolejną taką perełką jest na pewno opowiadanie-notatka człowieka, którego umysł został przejęty przez potwora z "Gór..", będące jednocześnie przestrogą przed tym, aby nie zapuszczać się ponownie w rejony z opowiadania-matki. Jest też bardzo ciekawe opowiadanie o synu jednego z uczestników wyprawy z 1930r., który ostatecznie poświęca się dla większego celu (te opowiadanie w pewien sposób zamyka furtkę, stanowi stricte zakończenie historii). Znajdziemy tu nawet bardzo ciekawe opowiadanie w stylu starych westernów.
Tak więc zbiór opowiadań dosyć ciekawy, ale kolejność ich moim zdaniem już całkowicie bezsensowna, łatwo zrazić czytelników tymi słabymi, zostawiając te najlepsze na koniec. Sięgnę po kolejne zbiory i mam nadzieję, że tam też znajdę kilka perełek, dla których stwierdzę, że było warto.