Szaleństwo Cthulhu Arthur C. Clarke 5,9
„Szaleństwo Cthulhu” od Wydawnictwo Vesper. Ufff…. Cóż to była za… mordęga? Niedosyt? Rozczarowanie? Mam spory problem z oceną tej książki i chyba (jak wielu) miałem zupełnie inne oczekiwania. Do rzeczy.
Oczywiście jako miłośnik Lovecrafta, który przeczytał prawie wszystko, co wyszło spod jego ręki (zostały niedobitki tworzone z kimś/poprawiane itp.),szukam co jakiś czas zamienników/epigonów/prozy ”okołolovecraftowskiej”. Swoją rolę spełnił np. Derleth (słabszy, sztampowy, ale jednak spełnił) czy zbiory opowiadań w stylu „Dziedzictwo Lovecrafa” (czytane wiele lat temu, nadal miło wspominam). Wiadomo – żadna to wielka literatura, można rzecz, że temat już przemaglowany po stokroć, no ale co zrobić, skoro ma to swój urok i zwyczajnie, mimo wielu słabości, lubię ten styl i ten klimat. Naturalnie ucieszyłem się, gdy dowiedziałem się, że Vesper startuje z całą serią hołdującą Lovecraftowi pt. „Kroniki Arkham”. O poziom wydań byłem spokojny, pozostało tylko wyczekać i konsumować. Gdzieniegdzie przebijały się jakieś znane nazwiska (dla całego cyklu – C. Clarke, Gaiman, Joshi itd.),okładki rozbiły wrażenie, człowiek nastawił się po prostu na więcej Lovecrafta nienapisanego przez Lovecrafta.
Pierwszy tom – „Szaleństwo Cthulhu”, czyli zbiór stworzony w oparciu o „W górach szaleństwa” . To akurat jedna z mniej przeze mnie lubianych historii spośród tych klasycznych i najbardziej uznanych. Nie znaczy, że jest zła, co to, to nie. Ma ciekawy punkt wyjściowy, klimacik podróży w nieznane (gdy świat był jeszcze ogromny i niezbadany),potem rażą nieco głupotki fabularne i nieco kiczu, ale ogólnie wychodzi na plus, choć, jak wspomniałem, nie jest to mój faworyt. To opowiadanie otwiera zbiór i w ostatecznym rozrachunku nieco podnosi ogólną ocenę tego wydawnictwa, gdyż, było nie było, zajmuje sporą jego część. Dalej jest tylko gorzej. Zamiast więcej „plugawego bluźnierstwa, którego słowami nie sposób oddać” mamy jakieś dziwne, czasem i głupkowate wariacje. Jest tu historia o jakichś naćpanym zespole, którego managerem jest niejaki pan Howard i pingwiny podbijające cały świat, mamy ultrasuchara od C. Clarke’a (szalony Arab Abdul Al-Haszysz, hehe, dobre, boki zrywać! – humor rodem z polskich kabaretów),nudne, mało wyraziste historyjki o grobowcach, kompletnie bez związku z mitologią Cthulhu itd. Sytuację ratuje kilka opowiadań w starym stylu (np. historia pewnego eksploratora napisana w zawsze sprawdzającej się formie dziennika/pamiętnika),coś niecoś o monstrach spod lodu, ale, serio, chyba niektóre konkursowe antologie wydane przez małe wydawnictwa (od kolegów dla kolegów),pełne podpalonych grafomanów wypadają na tym tle lepiej.
Książkę męczyłem prawie rok. Dawkowałem po opowiadaniu, bo inaczej nie szło. I sądząc po innych opiniach, na które natrafiłem w Internecie widać, że nie tylko ja jestem potwornie rozczarowany. Z ogromnego tomiszcza wartych uwagi jest tylko otwierające opowiadanie i może 4–5 ze środka. Polecam tylko ortodoksom Lovecrafta, reszta może sobie darować.
Z tego też powodu, póki co, kompletnie przeszła mi ochota na „Widma nad Innsmouth” (to akurat jedno z bardziej przeze mnie lubianych i cenionych).