Potężna Thor: Władcy Midgardu Jason Aaron 7,3
ocenił(a) na 63 lata temu Poprzedni tom dobrze rozbudował charakterystykę głównej bohaterki. Jednakże nie do końca pasował mi wątek wielkiej wojny wywołanej znowu przez te same postacie. Co oferuje z kolei tom drugi?
Tom otwiera historia osadzona w IX w.n.e. Pewien wiking przestaje modlić się do Thora, więc przegrywa bitwę. W związku z tym zwraca się o pomoc do Lokiego.
Nie jest to specjalnie wybitna historia. Początek był całkiem sympatyczny z Thorem, który wspierał dowolną stronę, która się akurat do niego modliła – pokazuje to przewrotność religii. Niestety wraz z wkroczeniem na scenę Lokiego robi się z tego jedna wielka nawalanka. Szczególnie nie podobało mi się, że berserker jest tutaj protoplastą Hulka. Zupełnie też niepotrzebne były występy gościnne ówczesnych bohaterów z innych komiksów, którzy służyli tylko przypomnieniu, że takie postacie istnieją.
Całkiem ciekawa wydawała się tu warstwa graficzna Rafa Garresa. Jego malarski styl dobrze oddaje klimat czasów wikingów i podkreśla epickość poszczególnych bitew. Nie należy jednak za bardzo przyglądać się postaciom, bo ich twarze wyglądają często pokracznie. Bardzo podobał mi się jednak ówczesny wygląd Lokiego – odziany w czaszkę i skórę bardziej przypomina boga, w którego mogli wierzyć wikingowie niż śmieszek w tandetnym kostiumie z komiksów z lat 60.
W drugiej historii stanowiącej większość tego tomu dochodzi do porwania Dario Aggera, szefa korporacji Roxxon. Na pomoc mu rusza... jedna z jego największych przeciwniczek czyli Thor. Jednakże tropem bohaterki podążają agenci SHIELD, którzy domyślają się jej prawdziwej tożsamości.
Lubię jak wrogowie stają się na krótki czas głównymi bohaterami paru numerów. Całkiem ciekawe wydawało mi się ukazanie relacje firmy Roxxon z innymi złowrogimi korporacjami uniwersum Marvela. Powraca tutaj parę postaci, których dawno nie było. Szkoda, że nie wszyscy mają okazję pokazać na co ich stać i jest to jedynie starcie między kilkoma czarnymi charakterami. Liczyłem też, że Thor i Dario będą tu mogli trochę ze sobą pogadać, ale w sumie ich współpraca jest bardzo ograniczona i na końcu to Thor działa sama.
Myślałem, że wątek z SHIELD też będzie lepiej rozegrany. Spodziewałem się czegoś na miarę wydarzeń z serii „Daredevil Nieustraszony” pisanej przez Briana Michaela Bendisa. Tutaj to jednak jest to tak naprawdę chwilowy wątek, który w bardzo oklepany sposób zostaje zamieciony pod dywan. Jednakże wyjaśnienie samego rozwiązania problemu jest dziwne, nawet jeśli weźmie się pod uwagę kontekst, który zostaje przedstawiony niedługo później.
Trochę szkoda, że więcej miejsca nie poświęcono wątkom pobocznym z Asgardu. Pokazane jest, że nie wszystkim podoba się obecna władza Malekitha i prawdopodobnie będzie wielki atak na niego. Najbardziej jednak zapadną mi sceny z udziałem Lokiem i Odyna, gdzie obaj pokazują, że jednak stanowią rodzinę i w razie czego potrafią być bohaterami.
Za rysunki odpowiada tu ponownie Raul Dauterman. Podobnie jak ostatnio świetnie wychodzą mu sceny akcji. Lepiej wyglądają za to sceny spokojne – postacie mają już bardziej naturalne wyrazy twarzy.
Tom zamyka historia dopisująca nowe elementy do genezy Mjolnira, młota Thora. Za słabo znam nordycką mitologię, żeby stwierdzić czy pokrywa się ona z jakimkolwiek autentycznym podaniem, ale w trakcie lektury czułem się jakbym czytał opis mitu. Bardzo klimatyczna, chociaż stosunkowo prosta historia.
Większość rysunków w tej historii rysuje Frazer Irving. Stosuje on często bardzo jednolite palety kolorów na poszczególnych stronach, przez co można mięć wrażenie, że ma się do czynienia z historią dziejącą się o wiele wcześniej. Dobrze udaje mu się przez to oddać epickość pewnych scen i nawet nie przeszkadza tu pewna statyczność.
Tom ten to w większości bardzo typowa superbohaterszczyzna. Początek sugerował coś więcej, ale wyraźnie zabrakło pomysłu na retrospekcję. Chyba najlepiej wypada finałowa historia, w której można poczuć prawdziwy klimat nordyckiej mitologii.