-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-27
2024-04-24
Nuda jest tym, na co najczęściej narzekają dzieci. Kiedy we wspomnieniach wracam do lat dzieciństwa, doskonale pamiętam, jak wiele razy skarżyłam się mojej mamie, że mieszkając na wsi, nie mam możliwości ciekawego spędzenia czasu. Bardzo długo trwałam w przekonaniu, że gdybym mieszkała w mieście, moja dziecięca codzienność byłaby o wiele ciekawsza. Drogie dzieci, bo to głównie do was zwracam się tym razem, dziś już wiem, że to nie prawda. Niezależnie od tego, czy mieszkamy w mieście, czy na wsi przygoda może spotkać nas wszędzie. Przekonała się o tym główna bohaterka powieści przygodowej „Wszystko się może zdarzyć”, którą z myślą o swoich małych czytelnikach napisała autorka Elżbieta Stępień.
Małgosia, bo to o niej mowa właśnie rozpoczyna wakacje. Nie cieszy się jednak z tego, gdyż wszyscy gdzieś wyjechali, a ona jest przekonana, że wspólnie z siostrą spędzą kolejne nudne wakacje na wsi. Nie wie jeszcze, w jak wielkim jest błędzie. Tegorocznych wakacji na pewno nigdy nie zapomni. Wkrótce przekona się, że będą one magiczne, a ona sama przeżyje coś niesamowitego. Uwierzy w to, co niewiarygodne i pozna to, co niewyobrażalne.
A wszystko miało swój początek podczas wydawałoby się, zwykłej burzy. Jednak każdy, kto przeczyta książkę, przekona się, że wbrew pozorom, nie była to burza, jakich wiele. To właśnie ona sprowadzi na naszą planetę gości z innego wymiaru, którzy pojawią się w życiu dziewczynki. Ta niezwykła znajomość sprawi, że nasza bohaterka pozna światy o istnieniu, których my ludzie nie mamy pojęcia. Magiczny pyłek przeniesie Małgosię i jej przyjaciół do świata Axela. Chłopca, w którego świecie rośliny i zwierzęta mówią, a ludzie żyją z nimi w symbiozie. Wszyscy wzajemnie się wspierają i pomagają sobie. To w połączeniu ze szczyptą magii sprawia, że tutaj wszystko jest możliwe. Zachęcam was kochane dzieci do tego, abyście i wy dołączyli do waszych książkowych przyjaciół i wspólnie z nimi przeżyli pełną emocji podróż, podczas której poznacie przyjazne smoki i wyjątkową starą Lipę oraz podobnie jak Małgosia będziecie mogli nawiązać wielowymiarowe przyjaźnie.
Bądźcie jednak ostrożni, bo choć jest to bardzo przyjazna kraina, to jest ktoś, kto zagraża jej bezpieczeństwu. Kierowany chciwością i rządzą władzy absolutnej Amadeus może zniszczyć świat Alexa. Zdradzę wam, że to właśnie Małgosia okaże się jedyną osobą, która może pomóc w tej trudnej sytuacji. Koniecznie przeczytajcie książkę i sprawdźcie, czy znajdzie w sobie odwagę, by ratować ten niezwykły świat, a także czy się to uda.
Tutaj spełniają się marzenia i Małgosi dane będzie spełnić jedno z nich. Jednocześnie będzie musiała dokonać pewnego wyboru i podjąć niełatwą decyzją. Jest coś, czego bardzo pragnie, ale wie, że jeśli poświęci ofiarowany jej prezent na rzecz kogoś innego może na zawsze odmienić życie tej osoby, czyniąc je szczęśliwym. Na pewno jesteście ciekawi, co zdecyduje nasza bohaterka, więc musicie niezwłocznie przeczytać książkę.
„Wszystko się może zdarzyć” to bardzo wciągająca i angażująca młodego czytelnika w bieg toczących się na jej kartach wydarzeń książka. Choć jest adresowana do dzieci, to jednak śmiało można ją uznać za powieść familijną. Rodzice na pewno również przeczytają ją z ogromną przyjemnością ze swoimi pociechami. Macie moje słowo, że przygody grupy przyjaciół zafascynują całą rodzinę, a ciekawość tego, co wydarzy się za chwilę będzie rosła z każdą przeczytaną stroną książki.
Drodzy rodzice, z pewnością przykładacie dużą wagę do tego, aby do rąk waszych latorośli trafiały wartościowe książki. Takie, które nie tylko dostarczą im przyjemności z czytania, ale także takie, w których odnajdą cenne życiowe wartości, a autor zwróci ich uwagę na to, co naprawdę ważne. I zapewniam was, że „Wszystko się może zdarzyć" niewątpliwie taką książką jest. Autorka zwraca uwagę na kwestię ochrony środowiska. W książkowej rzeczywistości widzimy jak dbałość o rośliny jest tutaj ważna. Jak bardzo są one tutaj cenne. Podczas gdy niestety w naszym świecie, to właśnie głównie człowiek niszczy przyrodę. Ponadto w swojej książce Ela ukazuje ogromną moc przyjaźni i siły, jaka w niej drzemie. Na uwagę zasługuje również aspekt tego, jak bardzo może zmienić się człowiek, kiedy w życiu doświadczy naprawdę trudnych przeżyć. To piękna i poruszająca powieść, która na zasadzie kontrastu pokaże dziecku jak wiele dobrego może przynieść okazanie serca drugiej osobie. Dobry uczynek i bezinteresowny gest serca mają w sobie wielką moc. Z drugiej strony pisarka przemawia do świadomości dziecka pokazując jak wiele złego dzieje się wtedy kiedy jesteśmy chciwi i nie myśląc o innych chcemy zagarnąć wszystko dla siebie. To powieść, która da do myślenia nie tylko dzieciom, ale także skłoni do przemyśleń ich opiekunów. Bez wątpienia stanie się impulsem do wielu ważnych i ciekawych rodzinnych rozmów.
Śmiało mogę przyznać, że ta książka we mnie samej obudziła wewnętrzne dziecko, które staram się w sobie pielęgnować. Po jej przeczytaniu wspólne z siostrzeńcami zupełnie inaczej spojrzeliśmy na otaczający nas świat, na przyrodę. Na co dzień bowiem nie myślimy o tym, że przyroda żyje, czuje i przez postępowanie nas ludzi cierpi. Ze mną i moim siostrzeńcami ta barwna historia zostanie na bardzo długo. Książeczka zajmie szczególne miejsce na naszej półeczce z literaturą dziecięcą i na pewno niejednokrotnie będziemy do niej wracać. Cieszę się, że mogę promować i polecać wam tak wspaniałe książki.
PATRONAT MEDIALNY BLOGA KOCIE CZYTANIE.
[Materiał reklamowy] Autorka Elżbieta Stępień
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/04/wszystko-sie-moze-zdarzyc-elzbieta_24.html
Nuda jest tym, na co najczęściej narzekają dzieci. Kiedy we wspomnieniach wracam do lat dzieciństwa, doskonale pamiętam, jak wiele razy skarżyłam się mojej mamie, że mieszkając na wsi, nie mam możliwości ciekawego spędzenia czasu. Bardzo długo trwałam w przekonaniu, że gdybym mieszkała w mieście, moja dziecięca codzienność byłaby o wiele ciekawsza. Drogie dzieci, bo to...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-18
"Srebrne wrzeciono" Ewa Sobieniewska
Życie nas kobiet nigdy nie było łatwe. Już dzieje historii pokazują, jak trudno było nam żyć w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Zakuwając nas w kajdany konwenansów i bezwzględnego posłuszeństwa sprowadzali kobietę do roli posłusznej żony i matki ich dzieci. To oni mieli prawo napisać za kobietę scenariusz jej życia, a ona zgodnie ze swoją powinnością miała się mu podporządkować i będąc posłuszną, oddaną panu swojego losu pokornie go wypełniać. Choć dziś nadal wiele drzwi na drodze rozwoju i samorealizacji, pozostaje dla nas zamkniętych właśnie z racji płci, to trzeba przyznać, że wiele się w tej kwestii zmieniło. Teraz wydaje się to tak proste i oczywiste, że niestety zapominamy, jak wielką odwagą siłą i poświęceniem musiały wykazywać się kobiety wiele lat wstecz, abyśmy my miały szansę na lepszą przyszłość, w której słowo kobieta nabierze należnego mu znaczenia, a nie będzie inwektywą, jak bywało dawniej. Na szczęście są wspaniali autorzy i ich książki, którzy wkładają mnóstwo serca, pracy i zaangażowania w to, aby poprzez to, o czym piszą nie pozwolić nam zapomnieć i na pewno również mocno trafić do świadomości swoich czytelników. A piszę o tym kochani dlatego, że właśnie dziś chciałabym opowiedzieć wam o książce Ewa Sobieniewska „Srebrne wrzeciono”, która niewątpliwie do takich książek należy.
Autorka oddała w nasze ręce swój wspaniały debiut literacki. Już teraz mogę zdradzić, że jest to mocno zajmująca, poruszająca i refleksyjna powieść historyczna. Na jej kartach poznajemy tak naprawdę dwie zupełnie różne bohaterki, które wydawałoby się, dzieli wszystko, a w istocie łączy bardzo wiele. Ich chwytające za serce i bez wątpienia wzbudzające w nas czytelnikach podziw i uznanie koleje losów poznajemy na dwóch płaszczyznach czasowych.
Przystępując do lektury powieści, zostajemy przeniesieni do roku 1640 i trafiany do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Tu poznajemy Vaivę. Młodą, piękną dziewczynę, która w tamtejszej społeczności cieszy się złą sławą. Jest uznawana za czarownice. Diabelskie nasienie, które na ludzi, pośród których żyje, może ściągnąć samo zło. Dla takich jak ona nie ma miejsca na świecie, a piętno, jakim została obarczona, sprowadza na nią widmo śmierci poprzez spalenie na stosie. Dziewczyna wzbudza w mężczyznach pożądanie, co sprawia, że nie może szukać pomocy u kobiet, które pałają do niej tylko nienawiścią i zawiścią. Przemawia przez nie zazdrość. Jest ktoś, kto chce mieć ją tylko dla siebie, ale ona chce móc decydować o sobie i sprzeciwia się woli innych. Jak się przekonacie, czytając książkę, za ten sprzeciw będzie musiała zapłacić bardzo wysoką cenę. Staje się on bowiem początkiem trudnej walki o siebie i swoje życie. Vaiva wkracza na drogę pełną bólu, upokorzeń, cierpienia i niepewnej przyszłości.
Jak już wcześniej wspomniałam, ta historia ma też drugą bohaterkę. Jest nią Wiktoria. Córka powstańca listopadowego. My czytelnicy do życia panienki Wiktorii wkraczamy ponad 200 lat później i stajemy się jego częścią od jej lat dzieciństwa. Wspólnie z nią przeżywamy śmierć ojca, która, choć ona sama jeszcze o tym nie wie, diametralnie odmieni jej życie. A wszystko to za sprawą kogoś, kto nie tylko będzie chciał zająć miejsce ojca, ale także pokierować jej życiem według własnego uznania niekoniecznie myśląc o jej dobru. Szlachcianka nie godzi się na życie u boku tego, którego wybrał dla niej ojczym. Bo właśnie taki los by ją czekał. Ucieka i szuka schronienia przed tym, którego odrzuciła. Wie jednak, że ten wiele może i tylko jeśli porzuci dotychczasowe życie i swoją tożsamość być może zdoła uniknąć karzącej ręki urażonej męskiej dumy. Oczywiście nie zdradzę Wam zbyt wiele, abyście sami mogli odkrywać złożoność perypetii tej młodej kobiety, ale mogę wam zdradzić, że los postawi ją przed wieloma trudnymi wyborami i decyzjami, które w pewnym momencie nie będą miały wpływu tylko na jej życie, ale także na życie kogoś, kogo pokocha. Bo oczywiście jest to także powieść o miłości. Miłości pięknej, ale też takiej, dla której trzeba będzie wiele poświęcić i zaryzykować. Takiej, dla której dobra trzeba będzie się ukorzyć.
„Srebrne wrzeciono” to piękna, niezwykle klimatyczna opowieść o kobietach, które pragnęły być wyłącznymi prządkami swojego losu na wrzecionie życia. Choć owo życie niejednokrotnie ofiarowało im nie najlepsze nici w postaci przeciwności i kłód rzucanych pod nogi, to one swoją siłą, odwagą, determinacją i cierpliwością nieustannie dążyły do tego, aby żyć w zgodzie ze sobą, własnym sercem i pragnieniami.
Jeśli sięgniecie po ten tytuł, do czego namawiam i zachęcam każdego, kto teraz czyta moją recenzję to macie moje słowo, że spędzicie czas z piękną książką, w której autorka wspaniale oddała realia czasów, w których dzieją się opisane na jej kartach wydarzenia. Zadbała o niemalże każdy detal. Z racji tego, że nasze bohaterki poznajemy w dwóch odległych perspektywach czasowych, różni się styl pisania, jakim autorka posługuje się, kreując ich życie. W rozdziałach poświęconych Vaivie zetkniemy się z ludową gwarą. Pisarka postarała się również, aby wiernie odzwierciedlić to, jak wówczas się żyło. Z książki dowiemy się, co wtedy jadano, jak się ubierano, jak się leczono. Poznamy również ciekawe legendy i opowieści. Na uwagę i uznanie zasługuje również bardzo ciekawy i zaskakujący sposób splecenia losów obu kobiet. Ewa Sobieniewska poddaje w rozważanie, kim tak naprawdę jest czarownica i możecie mi wierzyć, że każda z nas mogłaby zostać za nią uznana. A jeśli jesteście ciekawi dlaczego, nie pozostaje wam nic innego, jak przeczytać książkę, ponieważ tam właśnie czeka na was odpowiedź na to pytanie.
Nie mogłabym również nie wspomnieć o tym, że mimo iż jest to powieść historyczna to jednak w dużej mierze ma ona charakter ponadczasowy. Bo choć w życiu nas kobiet wiele zmieniło się na lepsze, to jednak nadal są sytuacje i problemy, z którymi musimy zmagać się tylko dlatego, że jesteśmy kobietami. Bywają sytuacje, kiedy wykazując się odwagą, by zaprotestować przeciwko czemuś, z czy się nie zgadzamy, musimy liczyć się ze skierowaną przeciwko nam krytyką. Autorka dzięki swojej książce daje nam wsparcie do tego, aby się nie poddawać. Nawet jeśli będziemy musiały przejść przez naprawdę trudne i bolesne przeżycia, to warto każdego dnia walczyć o siebie, bo nigdy nie wiemy, co czeka nas jutro. Z tą pozytywną myślą was zostawiam i mam nadzieje, że udało mi się zachęcić was do przeczytania książki.
Dla mnie była to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam i jestem przekonana, że wasze odczucia po odłożeniu jej na półkę będą zbieżne z moimi. Czytałam ją z wielkim zaangażowaniem, nie mogąc oderwać się od lektury. Obie jej bohaterki stały mi się bardzo bliskie. I od początku drżałam o ich dobro, trzymając mocno kciuki za szczęście, na które każda z nich bardzo zasłużyła. Nie obyło się również bez łez wzruszenia. Jeśli szukacie książki, która zapewni wam wielowymiarową i niezapomnianą podróż w czasie, ten tytuł będzie idealnym wyborem.
(Materiał reklamowy) Autorka Ewa Sobieniewska
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/04/srebrne-wrzeciono-ewa-sobieniewska.html
"Srebrne wrzeciono" Ewa Sobieniewska
Życie nas kobiet nigdy nie było łatwe. Już dzieje historii pokazują, jak trudno było nam żyć w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Zakuwając nas w kajdany konwenansów i bezwzględnego posłuszeństwa sprowadzali kobietę do roli posłusznej żony i matki ich dzieci. To oni mieli prawo napisać za kobietę scenariusz jej życia, a ona zgodnie ze...
2024-04-13
Lucyna. Zerwana nić" Anna Stryjewska/ Recenzja patronacka
Nie wierzę w przypadki. Ufam, że wszystko, co dzieje się w naszym życiu, dzieje się po coś. A szczególnie ludzie, których spotykamy na swojej życiowej drodze, nie pojawiają się na niej bez powodu. Myślę, że zgodzi się ze mną autorka Anna Stryjewska, która ma niebywałe szczęście do ludzi, co nas, wielbicieli jej twórczości bardzo cieszy. Już niejednokrotnie przekonaliśmy się bowiem, że takowe spotkania owocują powstaniem pięknych książek, które trafiają wprost do naszych serc. Ogromna serdeczność i życzliwość Ani sprawia, że osoby, które poznaje, otwierają się przed nią i opowiadają historie swojego życia, a Ona wykazując się wielką empatią i wyczuciem spisuje je na kartach swoich powieści. Piszę wam o tym nie bez powodu, gdyż dziś przychodzę do was z recenzją najnowszego literackiego dziecka pisarki „Lucyna. Zerwana nić”, która jest właśnie taką książką. Jak czytamy w słowie „Od autorki”, nie byłoby tej książki, gdyby nie pewna podróż i spotkanie z powieściową Lucyną, której koleje losów, jak się przekonacie podczas lektury, tworzą niezwykłą, barwną opowieść.
A wszystko zaczęło się w Łodzi lat 70., gdzie urodziła się i wychowała Lucyna. Nie tylko dla tego miasta, ale także dla całej Polski był to bardzo ciężki czas, który nie szczędził ludziom trudów życia. Pisarka wspaniale ukazała specyfikę tego okresu. Wszechogarniająca szarość ulic, brak podstawowych artykułów w sklepach, kolejki, zdobycze spod lady. To czas, kiedy rozkwita czarny rynek, a łapówki mają wielką moc sprawczą i dla ludzi, którzy próbują odnaleźć się w biednej Polsce lub w poszukiwaniu lepszego życia chcą wyjechać do zachodniej Europy i za ocean są przepustką do szczęścia. W takich właśnie realiach codzienności zmagając się z ciężką sytuacją materialną Lucynę i jej rodzeństwo wychowywała ich kochana matka. I muszę przyznać, że już od pierwszych stron książki, ta kobieta zyskała mój ogromny podziw i szacunek. Mimo że ma męża, to ten jednak pokonamy przez słabość do innych kobiet oraz alkoholu, w swojej osobistej hierarchii rodzinę umieszcza daleko od tego, co w życiu najważniejsze. Najczęściej możemy spotkać go w funkcjonujących wówczas w Łodzi knajpach Cyganeria, Peszt, Casanova, Maxim, czy Malinowa, których urok nawiasem pisząc, autorce wspaniale udało się oddać w książce. To właśnie pani Terkowska, pracując w przędzalni na trzy zmiany, robi wszystko, aby w miarę możliwości jej najbliższym niczego nie brakowało. Sama Lucyna nie rozumie, dlaczego matka spędza, życie u boku takiego hulaki, którego składane obietnice to wyłącznie kłamstwa i puste słowa. Koniecznie sięgnijcie po książkę i przekonajcie się, czy wy znajdziecie zrozumienie dla przesłanek kierujących rodzicielką naszej bohaterki.
Lucyna wie jedno, nie chce żyć tak jak matka. Chce dla siebie lepszej przyszłości. Wierzy, że taka czeka ją u boku Julka, z którym chce stworzyć rodzinę. Młodzi zakochani zamknięci w swoim świecie marzeń i pragnień snują własne plany. Wizja szczęścia zostaje zasnuta mgłą, kiedy ukochany trafia do więzienia w Berlinie Zachodnim. Wieść o aresztowaniu mężczyzny wstrząsa kobietą, ale kierowana miłością i wiarą w to, że uda się go uwolnić i znowu będą razem, Lucyna wykazuje się ogromną odwagą i mierząc się z niebezpieczeństwem, decyduje się wyjechać do Niemiec, by pomóc mężowi. Swoją pomoc oferuje kobiecie fałszerz dokumentów, któremu Lucyna nie jest obojętna. Tak nasza bohaterka wspólnie z córeczką nielegalnie przekracza granice. Nie wie jeszcze, że jej ufność w męża i nadzieja skrywana w sile jego miłości może okazać się złudna, a ją czeka tułacze życie pełne obaw, lęków i niepewności jutra, ale także niegasnąca potrzeba odnalezienia kawałka bezpiecznego nieba dla siebie i tych, których kocha. O tym jednak przekonajcie się już sami, spędzając czas z tą mocno poruszającą i chwytającą za serce książką.
Jak czytamy w opisie książki, wszystko, co w niej przeczytamy, przypomina film sensacyjny i ja się z tym zgadzam. A jednak wydarzyło się naprawdę. I muszę to napisać wprost. Z tego, przez co przeszła i czego doświadczyła Lucyna, można by napisać scenariusz, życia dla kilku osób i obawiam się, wszystkie razem nie udźwignęłyby tego, co na swoich barkach niosła ta kobieta. Ona doskonale zna gorzki smak zawiedzionych nadziei, ciężar trudnych wyborów i decyzji. Rozczarowania tym, co niosła obietnica lepszego świata. Wszak, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. To bardzo silna kobieta, która nigdy się nie poddała, choć życie nie raz mocno ją doświadczyło.
Mimo że życie Lucyny nie rozpieszczało, na pewno samotność, tęsknota, a także strach byłyby o wiele trudniejsze do zniesienia, gdyby nie wsparcie siostry Lucyny Wioli, która dodawało jej siły i nie pozwoliło popaść w zwątpienie i zaprzestać walki o bezpieczeństwo oraz poczucie odnalezienia swojego miejsca na ziemi. Samo, życie nauczyło ją, że łatwo jest krytykować to, na jakie życie godzą się inni, dopóki tak naprawdę jeszcze się tego życia nie zna. Dopiero kiedy pozna się jego blaski i cienie, dostrzec, że nam również nie udało się ustrzec błędów, których tak bardzo chcieliśmy uniknąć.
Mając świadomość, że sięgając po książkę, poznaję historię życia kobiety, która zaufała i otworzyła swoje serce nie tylko przed Anną Stryjewską, ale także przed każdym czytelnikiem tej powieści, za co ze swej strony bardzo dziękuję, czytałam ją z ogromnym przejęciem i wzruszeniem, trzymając kciuki za szczęście nie tylko Lucyny, ale także jej rodzicielki i rodzeństwa. Nie mogłam oderwać się od lektury, chcąc dowiedzieć się, czy stanie się ono ich udziałem, na co bezsprzecznie zasługują. Z drugiej strony nie chciałam, dotrzeć do ostatnich stron powieści, gdyż Lucyna stała mi się bardzo bliska i odkładając książkę na półkę, miałam poczucie, że rozstaję się z przyjaciółką, której dobro mocno leży mi na sercu. Myślę, że już wiecie, iż jest to książka wyjątkowa, piękna i wartościowa i trzeba ją przeczytać. Zanim jednak to zrobicie, zróbcie dla niej miejsce w swoich sercach, bo na pewno tam trafi i zostanie w nim na zawsze.
Na zakończenie podziękowania należą się Ani, która po raz kolejny podjęła się niełatwego zadania wiernego odzwierciedlenia ludzkich losów, wystrzegając się wpływu własnych odczuć i emocji na to, o czym pisała. No i oczywiście wspaniale nakreśliła czasy, w jakich przyszło im żyć. Możecie mi wierzyć, że z realizacją tego zadania, które z pewnością było również wyzwaniem, poradziła sobie doskonale. A to potwierdza fakt, iż jej warsztat pisarski i talent twórczy jest naprawdę imponujący.
PATRONAT MEDIALNY BLOGA KOCIE CZYTANIE.
[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Szara Godzina
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/04/lucyna-zerwana-nic-anna-stryjewska.html
Lucyna. Zerwana nić" Anna Stryjewska/ Recenzja patronacka
Nie wierzę w przypadki. Ufam, że wszystko, co dzieje się w naszym życiu, dzieje się po coś. A szczególnie ludzie, których spotykamy na swojej życiowej drodze, nie pojawiają się na niej bez powodu. Myślę, że zgodzi się ze mną autorka Anna Stryjewska, która ma niebywałe szczęście do ludzi, co nas, wielbicieli jej...
2024-04-05
Wiele do stracenia. Cienie przeszłości" Marek Marcinowski/ Recenzja patronacka przedpremierowa
Już 16 kwietnia 2024 roku Marek Marcinowski - profil autorski na kartach swojej najnowszej powieści „Wiele do stracenia. Cienie przeszłości”, ponownie zabierze nas do bezwzględnego świata ogromnych pieniędzy i wcale nie gwarantowanych obietnic dużych zysków. Świata biznesu, w którym przetrwają tylko najtwardsi drapieżnicy finansowi o fenomenalnej intuicji. Tutaj bowiem najmniejszy błąd może kosztować naprawdę wiele, a ryzyko kryje się w każdej podejmowanej przez nas decyzji i w każdym dokonywanym przez nas wyborze. Nie bez powodu użyłam stwierdzenia, iż zostaniemy zabrani tam po raz kolejny. Najnowsze literackie dziecko autora jest, co już teraz bez wahania mogę przyznać fantastyczną kontynuacją powieści „Wiele do stracenia”, dzięki której mieliśmy możliwość wspólnie z jej głównym bohaterem Andrew Freshetem poznać, jak się okazało, bardzo złożone i niebezpieczne środowisko ludzi finansjery inwestycyjnej.
Tym razem spotykamy nowojorskiego finansistę w momencie, kiedy próbuje uporać się z demonami trudnych przeżyć, których doświadczył, tracąc tak bardzo ważną w jego pracy czujność. Ma poczucie, że zawiódł, ale chce wrócić tam, gdzie czuje się najlepiej. Niezwłocznie rzuca się w wir pracy. Nie wie jeszcze, że jego pracoholizm w połączeniu z rządzą zysku, może stać się przyczyną zguby. W natłoku podjętych zadań i zobowiązań nietrudno, o popełnienie błędów, na które tylko czekają rekiny biznesu oraz utratę zdolności logicznego poglądu na to, co nam się oferuje i o czym się nas zapewnia. Co z kolei może stać się powodem sromotnej porażki.
Autor w bardzo obrazowy i mocno przemawiający do czytelnika sposób uświadamia nam, że w momencie, kiedy rozpoczynamy grę na szachownicy biznesu, ani przez chwilę nie wolno nam zapomnieć, że stąpamy po bardzo niepewnym i nieprzewidywalnym gruncie. Tylko jeśli uda nam się być o trzy kroki przed konkurencją, mamy szansę odnieść zwycięstwo. Przy czym powinniśmy ufać wyłącznie samym sobie i swojemu sercu, bo tak naprawdę nigdy nie wiadomo kto jest naszym przyjacielem, a kogo ucieszy nasza przegrana, w której ten ktoś będzie upatrywał swojej szansy na zysk.
Ta książka nie została jednak napisana po to, abyśmy poznali tajniki i zasady skutecznego inwestowania i pomnażania naszych majątków oraz zwiększana środków na kontach bankowych, ale właśnie po to, aby skłonić nas do bardzo ważnej refleksji, iż pieniądze to nie wszystko. I zdaje sobie sprawę, że na pewno dla wielu z was brzmi to, jak banał i wyświechtany frazes, ale właśnie dopiero wtedy, kiedy jesteśmy częścią niedostępnego dla wszystkich zakulisowego świata, w którym pieniądz jest wartością nadrzędną, zdajemy sobie sprawę, jak wiele musimy poświęcić, by w nim nie zginąć. Jak wielką cenę zapłacić za to, by ciągle być potrzebnym. Wszak nikt nie jest niezastąpiony, a człowiek jest tu wart tyle, na ile jego działania procentują w zyskach.
Czytając tę zajmującą, wciągającą i mocno angażującą nas w bieg toczących się na jej stronach wydarzeń książkę, jesteśmy świadkami wewnętrznej przemiany jej bohaterów, do których niemalże na naszych oczach po latach bycia na usługach i na wyłączność innych w imię bogactwa wreszcie dociera, że pieniądze nigdy nie powinny być celem samym w sobie, a celem do spełniania marzeń naszych i naszych najbliższych. Skupiając się tylko na pracy, możemy stracić życie prywatne i dojść do wniosku, że wszystko, co naprawdę w nim istotne przeciekło nam przez palce, a przecież utraconego czasu nic i nikt nam nie zwróci. Tylko czy tam, gdzie mowa o pieniądzach, jest jeszcze miejsce na sentymenty? O tym musicie już przekonać się sami, do czego każdego gorąco zachęcam.
Jeśli zechcecie sięgnąć po ten tytuł, a myślę, że już wiecie, iż warto, w wasze ręce trafi książka, która oplecie was w sieć intryg i tajemnic. Poznacie życie pod ciężarem szantażu, a to wszystko sprawi, że nie będziecie mogli się od tej historii oderwać. To, o czym przeczytacie, wielokrotnie was zaskoczy i wywoła całą gamę emocji. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ta powieść na pewno na długo zapadnie w waszej pamięci, a także zrodzi w was wiele pytań odnośnie do tego, jak wy postępowalibyście, doświadczając potęgi pieniądza oraz ile bylibyście gotowi poświęcić i zaryzykować, by móc doświadczyć jej we własnym życiu.
PATRONAT MEDIALNY BLOGA KOCIE CZYTANIE.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/04/wiele-do-stracenia-cienie-przeszosci.html
Wiele do stracenia. Cienie przeszłości" Marek Marcinowski/ Recenzja patronacka przedpremierowa
Już 16 kwietnia 2024 roku Marek Marcinowski - profil autorski na kartach swojej najnowszej powieści „Wiele do stracenia. Cienie przeszłości”, ponownie zabierze nas do bezwzględnego świata ogromnych pieniędzy i wcale nie gwarantowanych obietnic dużych zysków. Świata biznesu, w...
2024-03-17
"Zranione serca" Urszula Gajdowska.
Dzielimy życie z bliskimi nam osobami i żyjemy w przeświadczeniu, że bardzo dobrze je znamy i wiemy o nich niemalże wszystko. Tymczasem, często ku naszemu zaskoczeniu okazuje się, że owo przeświadczenie bywa bardzo złudne i mylące, gdyż jedyną prawdą jest to, że każdą osobę, nawet tę nam najbliższą poznajemy na tyle, na ile ona sama nam na to pozwoli. Zapominamy bowiem o tym, że poznać kogoś to nie znaczy, dostrzec tylko to, co na co dzień widoczne dla ludzkich oczu, ale zajrzeć znacznie głębiej. Wysłuchać historii życia tej osoby, ponieważ wtedy możemy zdać sobie sprawę, że jej powierzchowność, prezentowana wszystkim wokół każdego dnia, jest tylko maską pozorów, noszoną przez całe życie w imię wyższego dobra. Maską, za którą skrywane są bolesne przeżycia, trudne doświadczenia, niespełnione marzenia, utracone szanse na szczęście i prawdziwą miłość. Do tych oraz, jak za chwilę się przekonacie wielu innych bardzo życiowych i niezwykle wartościowych przemyśleń, skłania swoich czytelników Urszula Gajdowska autorka dzięki swojej najnowszej książce „Zranione serca”, o której chcę wam teraz pokrótce opowiedzieć.
Już w pierwszych słowach mojej recenzji mogę was zapewnić, że jest to niezwykle prawdziwa w swojej wymowie, a przez to mocno chwytająca za serce powieść historyczna, która angażuje nas w bieg toczących się na jej kartach wydarzeń od pierwszej do ostatniej strony. Przystępując do lektury, zostajemy przeniesieni na Podlasie 1869 roku, a więc czasy po powstaniu styczniowym, kiedy mimo utraconych majątków i carskich prześladowań ludzie nie tracą nadziei na odzyskanie przez Polskę niepodległości.
Wspólnie z główną bohaterką najmłodszego literackiego dziecka autorki Luizą Lubieniecką, trafiamy do posiadłości jej dziadków. Młoda kobieta w majątku baronostwa spędzi wakacje i przerwę w pracy nauczycielki w warszawskiej pensji dla dziewcząt. Ten czas, o czym nasza bohaterka jeszcze nie wie, wpłynie znacząco na sposób postrzegania osób, które kocha i ich życia, a także zupełnie odmieni jej własne życie. Zrozumie bowiem, że prawda o człowieku i jego, życiu najczęściej schowana jest głęboko w sercu, a przekona się o tym, odkrywając sekrety i tajemnice swojej rodziny, a ściślej rzecz ujmując nestorki rodu babci Liwi, która chcąc ustrzec wnuczkę przed nieświadomym powieleniem jej błędów z przeszłości, odkrywa przed nią bardzo bolesną historię swojego życia u boku bezwzględnego męża. Teraz już wie, że decyzje i wybory, których dokonujemy w życiu, znacząco wpływają na naszą przyszłość i jeśli wybierzemy źle, możemy ściągnąć na nasze barki krzyż, który będziemy dźwigać latami, a nie rzadko nawet przez całe życie. A ponadto, piętno naszej decyzji może odcisnąć się dotkliwie na życiu innych, niczemu niezawinionych osób.
Sama Luiza być może nigdy nie poznałaby tych mocno przejmujących kolei losów życia małżeńskiego swojej krewnej, gdyby nie pewna noc, kiedy to zastaje swoją babcię czytającą list, na który kapią jej łzy. Mało tego posłańcem, który dostarczył list kobiecie, okazuje się hrabia Edwin Horodyński, członek sąsiadującego z dworem Lubienieckich, aczkolwiek od lat zwaśnionego z nimi dworu Horodyńskich właśnie. Pod wpływem tej sceny Luiza postanawia znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania i obawy. Co stoi za konfliktem, który poróżnił oba rody, jak również, czy ona sama może czuć się bezpieczna, przebywając blisko Edwina Horodyńskiego, który ze względu na swoje uwielbienie do płci pięknej nie cieszy się zbyt dobrą opinią? Jeśli i wy jesteście ciekawi odpowiedzi na te pytania, a jestem przekonana, że tak właśnie jest, to koniecznie sięgnijcie po ten tytuł. Ja niczego więcej nie zdradzę ponadto, że Urszula Gajdowska podjęła się poruszenia naprawdę trudnych tematów, które poruszą każdego, kto spędzi czas z tą wspaniałą książką. Przeczytamy tu o przemocy, zazdrości poświęceniu dla dobra innych, samotności, tęsknocie za prawdziwą miłością i pragnieniem nigdy niezaznanego szczęścia, ale także o stracie, śmierci i największym cierpieniu, jakiego może doświadczyć kobieta i matka. To, co dodatkowo mocno ujęło mnie za serce to uwaga, jaką autorka poświęca problemom zdrowotnym osób starszych, takim jak demencja starcza i opiece nad nimi.
Zapewne domyślacie się już, że podczas czytania tej książki w sercu każdego z nas zrodzi się bardzo wiele silnych emocji, a nawet wyciśnie ona łzy z naszych oczu. Stanie się tak za sprawą dojmującego autentyzmu wszystkiego, o czym czytamy, jak również ponadczasowości podjętych w niej tematów, Doskonale wiedziała o tym również Ula, dlatego, aby pozwolić swoim czytelnikom odetchnąć i ochłonąć zrównoważyła całość, wplatając w kreowaną przez siebie opowieść wątek romansu opartego na swego rodzaju grze oplecionej w konwenanse, w której nie brakuje humoru sytuacyjnego. Wydawać, by się mogło, że jest to powieść typowo kobieca. Myślę jednak, że z uwagi na bardzo ciekawy wątek w pewnej mierze zagadki kryminalnej, która może rzucić zupełnie nowe światło na tragiczne zdarzenia mające swój początek jeszcze w powstaniu, a której rozwiązania podjął się duet idealny, mężczyźni również doskonale odnajdą się w tej historii.
Nie są to jednak jeszcze wszystkie atuty tej książki. Jak przystało na powieść historyczną, autorka wspaniale oddała klimat i realia tamtych czasów, a także wzbogaciła ją o bardzo istotne fakty historyczne, jak również ciekawostki dotyczące wiejskich obyczajów. Oczywiście nie mogłabym nie wspomnieć o wspaniałej kreacji bohaterów powieści, zarówno tych pierwszoplanowych, jak i drugoplanowych. W parze z wielowątkowością powieści idą również jej wielowymiarowi bohaterowie. Tak jak samo życie nigdy nie jest tylko czarne albo tylko białe, tak samo oni są barwni i niejednoznaczni. Natomiast ich postawy, zachowania i decyzje wzbudzają w nas czytelnikach często skrajnie różne odczucia. Przy czym samej autorce udało się uniknąć ich oceniania i tego samego uczy nas. Pamiętajmy o tym, że nie mamy prawa nikogo oceniać, ponieważ nigdy nie założymy tych samych butów, w których ten ktoś kroczy przez życie.
Myślę, że już wiecie, iż warto przeczytać „Zranione serca”, ale niech wybrzmi to, że ja z całego serca każdemu tę książkę polecam. Możecie mi wierzyć, że pochłonie was ona bez reszty i odłożycie ją na półkę z poczuciem wielkiej satysfakcji czytelniczej. Jeszcze długo po skończonej lekturze będziecie o niej myśleć w odniesieniu do własnego życia, by wreszcie zrozumieć, że wszystko, co nas spotyka ma swój początek i koniec w miłości.
[Materiał reklamowy] Autorka Urszula Gajdowska autorka, Wydawnictwo Szara Godzina.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/03/zranione-serca-urszula-gajdowska.html#disqus_thread
"Zranione serca" Urszula Gajdowska.
Dzielimy życie z bliskimi nam osobami i żyjemy w przeświadczeniu, że bardzo dobrze je znamy i wiemy o nich niemalże wszystko. Tymczasem, często ku naszemu zaskoczeniu okazuje się, że owo przeświadczenie bywa bardzo złudne i mylące, gdyż jedyną prawdą jest to, że każdą osobę, nawet tę nam najbliższą poznajemy na tyle, na ile ona sama nam...
2024-03-13
"Dama w kapeluszu" Anna Stryjewska / recenzja premierowa
Witam was moi kochani w wyjątkowym dla mnie, wielbicielki dobrej książki, jak i z pewnością również dla szerokiego grona pozostałych czytelników dniu. A ten dzień bez wątpienia czyni wyjątkowym dzisiejsza uroczysta premiera najnowszej książki Anny Stryjewskiej „Dama w kapeluszu”, którą świętujemy wspólnie z autorką oraz wydawnictwem Skarpa Warszawska, które wspaniale zaopiekowało się najmłodszym literackim dzieckiem Ani. Nie da się zaprzeczyć, że dzień premiery jest najlepszym momentem, aby opowiedzieć wam nieco więcej o historii, którą skrywają karty powieści, co też z wielką radością i przyjemnością uczynię. Posłuchajcie zatem.
Tym razem akcja powieści osadzona została w dwudziestoleciu międzywojennym i w przeważającej części dzieje się w Łodzi, która jak wiemy, jest bardzo bliska sercu Ani. Zanim jednak przeniesiemy się do tego miasta, najpierw rozpoczynając lekturę książki, trafiamy do niewielkiej wioski pod Rzgowem, gdzie wspólnie z rodziną mieszka jej główna bohaterka, młodziutka Apolonia Marchew. Już z chwilą rozpoczęcia lektury książki silne emocje chwytają nas za serce, bo oto stajemy się obserwatorami bardzo poruszającej sceny, w której dziewczyna zmuszona jest uciekać z domu z zaledwie kilkoma groszami przy duszy otrzymanymi od matki zatroskanej o bezpieczeństwo córki. I tak zaczynamy towarzyszyć Poli w trudnej drodze w nieznane, ku niepewnej przyszłości.
Jak wiadomo, Łódź tamtego okresu w historii Polski to miasto niezwykle różnorodne, stanowiące zlepek czterech kultur, a także, o czym przeczytamy w książce miejsce wielu zmian kulturowych i artystycznych. To właśnie wtedy zaczęły powstawać kabarety i teatry. Wówczas organizowano wystawy obrazów. Nie da się jednak nie wspomnieć, iż tamtejsza Łódź to miejsce wielu kontrastów, co wspaniale udało się autorce ukazać w książce. Nie tylko tych wewnętrznych wynikających z różnic i odmienność między życiem ówczesnej bohemy a tym, jakie wiedli ludzie nisko urodzonych, o których nasza Pola przekona się z czasem, ale także tych będących niemalże przepaścią pomiędzy wsią a miastem, które dla dziewczyny, jawi się jako wielki świat pełen luksusu i przepychu.
Dzięki temu, że pisarka tak wspaniale oddała klimat i atmosferę tamtejszej epoki, my czytelnicy czujemy się częścią owych realiów, a sama Pola i jej los staje nam się bardzo bliska. Wspólnie z nią przemierzamy ulice miasta. Dziewczyna wynajmuje maleńki pokój w jego części zamieszkałej przez biedną część społeczeństwa. Teraz w niewielkiej przestrzeni, którą dzieli z czwórką współlokatorów, którzy podobnie jak ona sama wiedzą czym jest i jak smakuje bieda, stara się przetrwać w tej trudnej dla nich codzienności. Oczywiście nie chcę zdradzać zbyt wiele, abyście sami mogli odkrywać tę niezwykle życiową i zajmującą opowieść. Napiszę tylko, iż relacje międzyludzkie mające w tej powieści swój początek właśnie dzięki spotkaniu się w tej życiowej niedoli piątki wyrazistych postaci mają dla czytanej przez nas historii duże znaczenie. Dowodzą temu, że na to, jak potoczy się nasze życie, bardzo często istotny wpływ mają osoby, które spotykamy na jego drodze, o czym sama Apolonia jeszcze niejednokrotnie się przekona.
Nie będzie natomiast spojlerem, jeśli napiszę, że początki życia w nowym i zupełnie nieznanym dotychczas Poli środowisku nie były dla niej łatwe. Na szczęście mimo młodego wieku była ona osobą bardzo dojrzałą, pracowitą, odpowiedzialną i zdeterminowaną. Te wszystkie przymioty sprawiły, że udaje jej się znaleźć pracę w pracowni kapeluszy, w której klientkami są wytworne damy. Bardzo szybko okazuje się, że umiejętności zdobyte w domu rodzinnym przydają się naszej Poli i już wkrótce tworzone przez nią kapelusze zdobią głowy dam. W tym miejscu chciałabym zwrócić waszą uwagę właśnie na kapelusz. Jak również tytułową damę w kapeluszu. Otóż, kiedy bierzemy książkę do rąk i czytamy jej tytuł, z pewnością żywimy przekonanie, że to właśnie owa dama będzie główną jej bohaterką, Tymczasem autorka mocno nas zaskakuje i tak się nie dzieje. Jednak musicie wiedzieć, że dama w kapeluszu pojawia się w życiu Poli kilkakrotnie i za każdym razem mocno je odmienia. Sam kapelusz będący wówczas symbolem statusu społecznego, kobiecości i elegancji w życiu Poli odegra również znaczącą rolę.
Jeśli sięgniecie po ten tytuł, do czego oczywiście gorąco każdego zachęcam i namawiam, zapewniam was, że wszystko, o czym przeczytacie, zostawi trwały ślad w waszych sercach. Wyrazisty autentyzm kolei losów nie tylko Apolonii, ale także jej przyjaciół na dobre i na złe wywoła w czytelniku poruszenie, jak również refleksję nad przewrotnością losu. Tego, który niespodziewanie może odmienić nasze życie na lepsze, ale również tego, który czasem bardzo boleśnie uczy nas, aby doceniać to, co mamy i cieszyć się tym, gdyż w każdej chwili możemy to wszystko stracić, o czym świadczy zaskakujące, a wręcz szokujące zakończenia, z którym zostawia nas autorka, a uwierzcie mi takich niespodziewanych zwrotów, akcji w całości fabuły czeka na nas co najmniej kilka, ale o tym musicie przekonać się już sami.
W ostatnich słowach mojej recenzji chcę serdecznie pogratulować Tobie Aniu kolejnej wspaniałej powieści w twoim dorobku twórczym, a wydawnictwo Skarpa Warszawska nieśmiało, aczkolwiek bardzo serdecznie prosić o kontynuację, perypetii Poli, gdyż otwarte zakończenie „Damy w kapeluszu” wręcz się o nią prosi.
[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Skarpa Warszawska]
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/03/dama-w-kapeluszu-anna-stryjewska_13.html
"Dama w kapeluszu" Anna Stryjewska / recenzja premierowa
Witam was moi kochani w wyjątkowym dla mnie, wielbicielki dobrej książki, jak i z pewnością również dla szerokiego grona pozostałych czytelników dniu. A ten dzień bez wątpienia czyni wyjątkowym dzisiejsza uroczysta premiera najnowszej książki Anny Stryjewskiej „Dama w kapeluszu”, którą świętujemy wspólnie z autorką...
2024-03-07
" Czerwony pamiętnik" Ewelina Klimko
Bardzo cieszy mnie fakt, że nasz polski rynek wydawniczy rośnie w siłę. Moje serce czytelniczki raduje się ogromnie, kiedy mam możliwość sięgnąć po książkę debiutującego autora. Za każdym razem jest to dla mnie swego rodzaju podróż w nieznane, w którą chętnie się wybieram i której jestem bardzo ciekawa. Dziś chciałabym w taką podróż zabrać również was, gdyż w ostatnim czasie dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dragon miałam wielką przyjemność spędzić wyjątkowy czas na lekturze pierwszej w dorobku twórczym Ewelina Klimko powieści „Czerwony pamiętnik” i już teraz muszę przyznać, że było to dla mnie niezapomniane przeżycie czytelnicze.
Zanim jednak opowiem nieco więcej o książce, chciałabym podzielić się z wami tym, czego możemy dowiedzieć się od samej autorki, chociażby na spotkaniach autorskich, a co mnie mocno ujęło za serce i sprawiło, że zupełnie inaczej odebrałam wszystko to, o czym przeczytamy na kartach tego tytułu. Otóż tytułowy czerwony pamiętnik istnieje naprawdę i jest wyjątkową pamiątką po nieżyjącej już babci pisarki, który to otrzymała po jej śmierci. Marzeniem babci było napisanie książki o swoim życiu, którego niestety nie zdążyła spełnić. Za to wnuczka postanowiła zrobić to za nią. I tak oto, między innymi na podstawie zapisków z owego pamiętnika powstała ta niezwykle klimatyczna i emocjonalna powieść. Nie bez powodu napisałam, że powstała ona nie tylko na podstawie wspomnianych zapisków, gdyż część z opisanych przez Ewelinę w książce wydarzeń jest fikcją literacką obrazującą życie babci Michaliny takim, jakim chciałaby je widzieć jako jej wnuczka.
Przejdźmy już zatem do samej fabuły utworu, która została podzielona na dwie płaszczyzny czasowe. Pierwszą z nich stanowi współczesność, w której poznajemy Emilię. Młodą kobietę, która wspólnie z przyjacielem prowadzi pracownię dzieł sztuki oraz galerię. Ponadto fascynują ją stare przedwojenne domy i przedmioty, którym nadaje nowe życie. Postanawia odrestaurować starą biblioteczkę babci, w której znajduje schowek skrywający jej osobisty pamiętnik. My czytelnicy wspólnie z kobietą przenosimy się do czasów drugiej wojny światowej, a także czasów powojennych, w których wspólnie z Emilią poznajemy trudy życia młodziutkiej dziewczyny w czasach wojennej zawieruchy i niepewności jutra, które nigdy może nie nadejść. Poznając koleje jej losów, doświadczamy bardzo wielu silnych emocji. Nie tylko tych trudnych wynikających z czasów, w jakich przyszło jej żyć. Strach, zwątpienie, brak sił do walki, ale także tych pięknych jak miłość, determinacja, nadzieja.
Ten pamiętnik miał sprawić, że Emilia pozna lepiej swoją babcię i rzeczywiście tak się stało. Czytając tę książkę, uświadamiamy sobie, jak niewiele wiemy o naszych bliskich. Historia Michaliny przypomina nam, aby doceniać i dostrzegać to, co mamy. Często bowiem żyjemy owładnięci tęsknotą, ułudą, mrzonką, nie dostrzegając wartości tego, co mamy obok siebie. Również doświadczenie życiowe tej kobiety uczy nas, abyśmy nie oceniali zbyt pochopnie innych ludzi. Życie bowiem nierzadko wymusza na nich zakładanie masek, które uniemożliwiają im bycie do końca sobą, a tym samym postępowanie w zgodzie z samym sobą.
To jednak jeszcze nie ostatnia życiowa lekcja, którą dostaniemy, sięgając po tę książkę. Jej lektura uświadomi nam również, że przeszłość naszych krewnych, nigdy nie jest wyłącznie ich przeszłością, gdyż jak sami się przekonacie, w tej opowieści przeplata się ona z teraźniejszością i dopełnia przeznaczenia.
„Dziewczyna popatrzyła na siebie i wydawało jej się, że jest starsza niż w rzeczywistości. Dostrzegła w sobie pewną nieuchwytną zmianę, jakby przeżycia babci na nią wpłynęły. Zdawała sobie sprawę, że doświadczenia przodków kształtują potomnych, i można odziedziczyć pamięć wydarzeń, które rozgrywały się na wiele lat przed ich urodzeniem. Teraz miała okazję przekonać się o tym na własnej skórze”.
„Czerwony pamiętnik” to piękna i niezwykle klimatyczna powieść fabularyzowana z solidnie dopracowanym tłem historycznym, która poruszy każdego, kto zechce poświęcić jej swój czas, do czego gorąco zachęcam. Jestem przekonana, że dotknie ona najczulszych strun waszych serc i dusz. Nie mogłabym nie wspomnieć także o tym, że jest to również książka o książkach. Książkach, które są naszym dziedzictwem i które w tej powieści, a także w historii naszego kraju odegrały bardzo ważną rolę. Każdy znajdzie w tej historii coś dla siebie. Bo choć mogłoby się, wydawać, że jest ona adresowana do kobiet, to mężczyźni również na pewno będą zadowoleni, oddając się jej lekturze. Satysfakcję czytelniczą zapewnią nam nie tylko wciągająca historia i tło historyczne, ale także zajmująca zagadka kryminalna, którą wspólnie z bohaterami próbujemy rozwikłać. Na uwagę i uznanie zasługuje również plastyczny, wręcz malujący przed naszymi oczami słowem piękne obrazy język, jak również ciekawe kreacje bohaterów, którzy są mocno niejednoznaczni.
Te wszystkie aspekty sprawiają, iż bez wahania mogę napisać, że debiut literacki okazał się bardzo udany, co bez wątpienia czyni Ewelinę Klimko bardzo obiecującą autorką. Oddała w nasze ręce książkę, która od początku budzi naszą ciekawość i zainteresowanie Tak zostaje aż do ostatnich stron, a samo zakończenie zaskakuje. Kochana serdecznie Ci gratuluję i z niecierpliwością, czekam na to, co teraz dla nas przygotujesz. Jestem pewna, że babcia patrzy na Ciebie z góry i jest dumna.
[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Dragon.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/03/czerwony-pamietnik-ewelina-klimko.html
" Czerwony pamiętnik" Ewelina Klimko
Bardzo cieszy mnie fakt, że nasz polski rynek wydawniczy rośnie w siłę. Moje serce czytelniczki raduje się ogromnie, kiedy mam możliwość sięgnąć po książkę debiutującego autora. Za każdym razem jest to dla mnie swego rodzaju podróż w nieznane, w którą chętnie się wybieram i której jestem bardzo ciekawa. Dziś chciałabym w taką podróż...
2024-01-28
"Patrząc w gwiazdy" Joanna Wtulich
Jestem jedną z tych czytelniczek, która od książki oczekuje zdecydowanie czegoś więcej, niż tylko lekkiej historii dla zabicia czasu. Dla mnie dobra książka to taka, która konfrontuje każdego, kto po nią sięgnie z ważnymi życiowo i społecznie tematami. Pozwala lepiej je zrozumieć, daje do myślenia. I przede wszystkim, tym z nas, którzy odnajdą w niej cząstkę siebie, rozjaśni mrok życiowej beznadziei. O takich książkach chcę wam opowiadać i takie książki chcę wam polecać. A dzisiaj jest ku temu idealna okazja, gdyż przychodzę do was z recenzją powieści Joanny Joanna Wtulich Autor „Patrząc w gwiazdy”, która doskonale spełnia wszystkie wyżej wymienione wyznaczniki wartościowego i godnego uwagi tytułu. Nie są to jednak jeszcze, o czym przekonacie się za chwilę, wszystkie atuty tej powieści.
Autorka na jej kartach poruszyła bardzo trudny i niestety ponadczasowy temat toksycznych relacji w rodzinie, których podłożem tym razem jest choroba alkoholowa, choć tak naprawdę wiele innych uzależnień wpisuje się w podobny schemat myślenia i zachowań osób nimi dotkniętych oraz współuzależnionych. Już teraz śmiało mogę powiedzieć, że tę książkę powinien przeczytać każdy. Nawet jeśli wszystko, o czym przeczytamy nie dotyczy nas samych, to na pewno pozwoli spojrzeć na wspomniany problem oczami kogoś, kto tkwi w tak trudnej relacji, a co za tym idzie, na pewno po skończonej lekturze obserwując takie związki przestaniemy dziwić się temu, dlaczego kobieta mimo doznawanych krzywd po prostu nie odejdzie od męża alkoholika, nierzadko przemocowca.
Poznajcie Kasię, wspaniałą matkę i żonę, żyjącą w cieniu męża, którego największą miłością jest alkohol. W momencie, kiedy przystępujemy do czytania książki, trudno jest nam uwierzyć w to, że kiedyś była to młoda dziewczyna mająca plany i marzenia. Ta, która patrząc w gwiazdy pragnęła ich dosięgnąć. Dziś dla niej te gwiazdy zgasły, gdyż boleśnie przekonała się, że nie wszystkie marzenia da się spełnić w zderzeniu z prawdziwym życiem. Codzienność Kasi wypełnia praca i dbanie o dobro niepełnosprawnego dziecka. Nie widzi dla siebie możliwości na lepszą przyszłość, ale przecież najważniejsze jest, aby uniknąć złości Marka, a kiedy już wybuchnie, być jej katalizatorem, by w ten sposób uchronić przed nią syna Michałka.
Obserwując życie naszej bohaterki, chciałoby się krzyczeć „walcz o siebie kobieto!”, ale w tym miejscu dochodzimy do pierwszego powodu, dla którego osoby współuzależnione często przez całe życie tkwią w takich związkach. Otóż nie mają świadomości tego, że żyjąc z osobą uzależnioną same są chore i one również muszą się leczyć. Ponadto nie wierzą w to, że ich życie może wyglądać inaczej. Nie potrafią znaleźć swojej drogi, która poprowadzi je do wyrwania się z tego zaklętego kręgu życia w strachu. Joanna Wtulich, w swojej książce, taką drogę wskazuje. Natomiast, aby kobieta odważyła się na nią wkroczyć, często musi dojść do momentu, kiedy ziemia zadrży jej pod stopami, co stanie się swego rodzaju momentem przełomowym. W przypadku Kasi tak właśnie się dzieje. Oczywiście nic więcej wam nie zdradzę, więc musicie niezwłocznie sięgnąć po książkę, aby przekonać, co takiego się wydarzyło. Do czego z całego serca was zachęcam.
Kiedy jesteśmy w obliczu tak ciężkiej i złożonej sytuacji nie da się uniknąć targających nami emocji. Czujemy się pozostawieni samym sobie, mając poczucie, że nikt nie chce nam pomóc, ale z drugiej strony boimy się o tę pomoc poprosić obawiając się zmian, które ze sobą niesie. Oswojony strach i poczucie kontroli dla takiej osoby wydaje się lepsze, aniżeli niepewność tego, co będzie dalej, kiedy odejdzie od męża, jak sobie poradzi. Na szczęście, na drodze Kasi pojawia się jej szef Bartek, któremu los pracownicy nie jest obojętny i który wie, co będzie najlepsze dla niej i Michasia, zanim ona sama to zrozumie. Jednak tego, czy pracownica przyjmie wyciągniętą do niej pomocną dłoń dowiecie się czytając książkę więc nie zwlekajcie z tym ani chwili dłużej.
Niezmiernie ważne jest, abyśmy zrozumieli, że z piętnem tak traumatycznych doświadczeń nie poradzimy sobie sami, dlatego Joanna przypomina nam o tym, jak ważny na drodze ku fizycznej i emocjonalnej wolności jest proces terapeutyczny. Służący nie tylko temu, aby uporządkować swój wypełniony, cierpieniem, obawami i lękiem świat, ale przede wszystkim temu, by na nowo zbudować siebie, nie bać się spojrzeć w przyszłość i wreszcie postawić siebie na pierwszym miejscu. Przypomnieć sobie o swoich pragnieniach i marzeniach, które już dawno odeszły w cień.
Z pewnością, jeśli przeczytaliście moją recenzję do tego momentu, to już wiecie, że jest to niezwykle wartościowa i potrzebna powieść, bowiem nawet jeśli w życiu kobiety potrzebującej pomocy nie pojawi się nikt, kto będzie jej wsparciem i motywacją do tego, aby się nie poddawać i nie bać się postawić tego pierwszego najważniejszego kroku ku lepszemu, to ta książka na pewno doskonale sprawdzi się w tej roli. Wzbudzi nadzieję i dmuchnie w skrzydła by odważyła się polecieć i sięgnąć gwiazd. Nikt nie mówi, że będzie to łatwe, ale jak najbardziej jest możliwe. Jestem przekonana, że każdy, kto utożsami się z kolejami losów Kasi, nie uniknie łez, ale na pewno łzy te będą oczyszczające i przyniosą ulgę.
Nie da się ukryć, że jest to powieść, która skrywa w sobie
ogromny ładunek emocjonalny, z czego autorka na pewno doskonale zdawała sobie sprawę, dlatego została ona wzbogacona o bardzo ciekawy wątek miłosny, którego wplecenie daje czytelnikowi czas na chwilę odpoczynku i ochłonięcia. Nie jest to jednak wątek płytki i błahy. Wręcz przeciwnie, uczucie rodzące się pomiędzy Kasią i Bartkiem będzie musiało pokonać wiele przeciwności, a i to nie znaczy, że zrozumieją to, co innym jawi się, jako oczywiste. Warto wspomnieć, że sam Bartek również jest poraniony i wiele w życiu przeszedł. Pisarka nie oszczędza swoich bohaterów, co skutkuje wieloma zaskakującymi zwrotami akcji. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że ten wątek trzymał mnie do końca w napięciu, gdyż do ostatniej chwili nie wiadomo, czy wszystko skończy się tak, jak byśmy sobie i samym bohaterom tego życzyli.
Jest to jedna z tych nieodkładanych książek, która pozostanie w nas na długo po odłożeniu jej na półkę. A to dlatego, że dojmująca świadomość autentyczności wszystkiego, o czym w niej czytamy, nie pozwoli nikomu tak po prostu przejść nad nią do porządku dziennego. Ta historia uczuli nas na ludzką krzywdę i na to, aby nie pozostawać wobec niej obojętnym. Dostajemy w niej również bardzo cenną lekcję, aby nie ferować osądów na temat życia innych, bo nikt nie może wejść w buty drugiego człowieka i zobaczyć, jak naprawdę ono wygląda.
Warto również wspomnieć, że my czytelnicy mamy możliwość pełnego oglądu życia Kasi ze względu na to, że fabuła książki została podzielona na dwie płaszczyzny czasowe „Teraz” i „Dawniej”. Dzięki temu poznajemy nie tylko to, co dzieje się w życiu kobiety od momentu, w którym niemalże stajemy się jego częścią, ale też cofamy się w przeszłość, aby dowiedzieć się, co doprowadziło do tego, że wygląda ono teraz tak, a nie inaczej. Nie mogłabym nie wspomnieć o fantastycznie wykreowanych zróżnicowanych portretach postaci bohaterów. Jak to w życiu bywa, jedni z nich skradają nasze serce, i stają się nam bliscy, a innych mamy ochotę udusić.
Mam nadzieję, że udało mi się przekonać was, że warto spędzić czas z tą książką. Na pewno będzie on wyjątkowy i niezapomniany. Gdybyście jednak jeszcze się wahali niech ostatecznie przekona was fakt, że czytałam tę książkę z ogromnym zaangażowaniem, nie mogąc się od niej oderwać. Pochłonęła mnie bez reszty i odcięła od otaczającej mnie rzeczywistości. Kiedy opuściłam ten literacki świat, ku mojemu zaskoczeniu zegarek wskazywał 3:00, co może potwierdzić sama autorka, ponieważ nie mogłam powstrzymać się przed nagraniem do niej wiadomości głosowej, aby niezwłocznie wyrazić swoje zafascynowanie książką.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/01/patrzac-w-gwiazdy-joanna-wtulich.html
"Patrząc w gwiazdy" Joanna Wtulich
Jestem jedną z tych czytelniczek, która od książki oczekuje zdecydowanie czegoś więcej, niż tylko lekkiej historii dla zabicia czasu. Dla mnie dobra książka to taka, która konfrontuje każdego, kto po nią sięgnie z ważnymi życiowo i społecznie tematami. Pozwala lepiej je zrozumieć, daje do myślenia. I przede wszystkim, tym z nas, którzy...
2024-01-25
"Inkubator" Patrycja Żurek
Na drodze życia są światełka i mroki. Raz szczęście raz smutek głęboki. Przy czym szczęście to jest bardzo kruche i ulotne. Kiedy zagości w naszym życiu, nie myślimy o tym, że nic, co otrzymujemy od losu, nie jest nam dane na zawsze, o czym bardzo boleśnie przekonali się bohaterowie najnowszej książki Patrycji Żurek „Inkubator”. Minęło kilka godzin od momentu, kiedy skończyłam czytać tę książkę, a ja czuję wewnętrzną potrzebę, aby wam o niej opowiedzieć. Nie tylko dlatego, aby dać upust kłębiącym się we mnie po jej lekturze emocjom i przemyśleniom, ale przede wszystkim, ponieważ jestem przekonana, że historia, którą znajdziecie na jej kartach, pozwoli wam inaczej spojrzeć na to, co nieuniknione i tylko pozornie ostateczne. A co za tym idzie, oswoi strach, a w nasze serca, w co mocno wierzę, wleje nadzieję i spokój. Już bez zbędnego przedłużania zapraszam was zatem do wysłuchania przejmującej i głęboko poruszającej historii Arniki i Igora.
To młode kochające się małżeństwo, któremu do szczęścia brakuje potomstwa. Ich droga do spełnienia tego marzenia naznaczona jest wieloma niepowodzeniami, jednak Arnika ma w sobie bardzo silny instynkt macierzyński i nie traci nadziei na to, że będzie mogła być mamą. Ku wielkiej radości kobiety wszystko wskazuje na to, że tym razem się uda. Niestety ta radość nie trwa długo. To, co miało być początkiem nowego etapu w życiu tej pary, staje się największym koszmarem i dramatem dla Igora i jego najbliższych. Żona trafia do szpitala, gdzie pada druzgocąca diagnoza: wylew krwotoczny mózgu skutkujący śmiercią mózgową pacjentki. Jak się możecie domyślić, świat mężczyzny w jednej sekundzie legnie w gruzach. Nie może jednak pogrążyć się w bólu, gdyż teraz tylko od niego zależy, czy ocali życie swojego dziecka, które nadal jest żywe w brzuchu mamy. Można je uratować poprzez sztuczne podtrzymywanie życia matki do momentu, aż będzie możliwe wykonanie cięcia cesarskiego. Koniecznie sięgnijcie po książkę i przekonajcie się, jaką decyzje podejmie Igor.
Na pewno czytając te słowa, w pierwszej chwili dla wielu z was odpowiedź na to pytanie wyda się oczywista, ale jeśli tylko zastanowimy się nad nim dłużej, dojdziemy do wniosku, że w takiej sytuacji nic nie jest oczywiste. W myślach i sercach Igora oraz wspierających go najbliższych zrodziło się wiele sprzecznych emocji i przemyśleń o charakterze etycznym i moralnym, wynikających z ich wiary, czy też światopoglądu. Nie można bowiem umrzeć i żyć jednocześnie, a każdy, kto umarł, powinien zostać pochowany. Śmierć bowiem to, ostateczny kres życia. Czy zatem mamy prawo uprzedmiotawiać ciało kobiety do roli inkubatora? I co najważniejsze, czy dziecko rozwijające się pod sercem martwej Arniki, jeśli się urodzi, będzie zdrowe?
Tylko, czy w istocie z nastaniem śmierci, następuje kres życia? Otóż Patrycja Żurek oddając w nasze ręce niezwykle autentyczną i życiową powieść chce pokazać nam zupełnie inne jej oblicze i niejako odmienić nasze o niej myślenie. Otóż śmierć to także życie. Tylko od nas zależy, czy nadamy jej głębszy sens? Mając to na uwadze, zadajmy sobie pytanie, czy pozwalając podtrzymać przy życiu matkę, dzięki której, jej dziecko ma szansę przyjść na świat, robimy coś złego i godnego potępienia, czy też właśnie wówczas ta śmierć zyskuje swój sens? Z tą kwestią do samodzielnego zastanowienia i rozważenia was zostawiam. Nadmienię jeszcze tylko, że w tej opowieści sens śmierci ma podwójne znaczenie. Jednak tego, jaki jest inny jego przejaw, musicie dowiedzieć się sami, sięgając po książkę, do czego już teraz serdecznie was zachęcam.
Tymczasem skupmy się na kolejnym bardzo ważnym aspekcie tej trafiającej wprost do serca każdego, kto ją przeczyta książki, jakim jest przeżywanie żałoby. Autorka w sposób niezwykle dojmujący, wręcz namacalny dała nam odczuć ból i cierpienie po stracie bliskiej osoby. Razem z Igorem i jego rodziną przeżywamy każdy jej etap. Przy czym każdy człowiek ma prawo przeżywać ten trudny czas na swój sposób, co w książce zostało również wspaniale ukazane. I właśnie teraz muszę się przyznać, że bardzo mocno irytowała mnie postawa i zachowanie głównego bohatera. Igor skupiony na swoim cierpieniu zachowywał się bardzo egoistycznie. W pewnym momencie nadeszła jednak chwila zastanowienia. Czy mam prawo tak surowo go ocenić? Czyż każdy z nas nie jest egoistą, gdy cierpi? W momencie, kiedy przeżywamy nasze osobisty koniec świata, wówczas wydaje nam się, że nikt nie może cierpieć bardziej od nas, a nieszczęście, które nas dotknęło, jest największym, jakiego można doświadczyć. Dopiero kiedy zechcemy wysłuchać historii innych ludzi, może okazać się, że mimo ogromu cierpienia, który nas przygniata, trawiąc serce i dusze, tak naprawdę mamy szczęście w nieszczęściu. Tylko często nie chcemy go dostrzec. Z pewnością, jesteście ciekawi, jak to możliwe. Ja oczywiście nic nie zdradzę, ale wszystko stanie się jasne po przeczytaniu „Inkubatora”, więc nie zwlekajcie z tym ani chwili dłużej.
Pisarka zwraca również naszą uwagę na to, jak istotną rolę w tak trudnych momentach życia odgrywa siła rodziny i jej wsparcie. I nie chodzi o to, by głaskali nas po głowie i klepali po ramieniu w geście zrozumienia i solidarności, ale także potrafili nami wstrząsnąć i wyciągnąć nas z bagna, kiedy podążamy ku zatraceniu się w rozpaczy i zniszczeniu samych siebie. Igor na szczęście miał wokół siebie takie osoby, a jedną z nich była siostra Arniki Dalia. To ona jest najbliższa Igorowi i to ona stara się zrobić wszystko, aby jej siostrzeniec urodził się zdrowy.
Na postaci Dalii chciałabym się zatrzymać chwilę dłużej, gdyż ona bardzo mocno wyróżnia się ze spośród wszystkich bohaterów książki. Jest to kobieta, która wie, czego chce od życia. Żyje według własnych zasad, w zgodzie z samą sobą. Jak się przekonacie śmierć, żałoba i cierpienie nie są tu jedynymi poruszanymi aspektami, i właśnie za przyczyną jej postaci w fabułę został wpleciony bardzo ciekawy wątek uświadamiający nam, że miłość nie wybiera i może pojawić się w naszym życiu w najmniej oczekiwanym momencie.
Jak widzicie, jest to bardzo życiowa książka, której realizm przez cały czas uświadamia nam, że takie ludzkie dramaty dzieją się każdego dnia, być może gdzieś bardzo blisko nas. Dojmująca jest także świadomość, że to mogłaby być także nasza historia, co sprawia, że podczas jej poznawania nieustannie zadajemy sobie pytanie: jak ja zachowałabym się, gdybym znalazła się w tożsamej sytuacji? Jakich wyborów dokonała i jakie decyzje podjęła? Zastanawiamy się także, czy po takim ciosie od losu da się w ogóle podnieść. I wiecie, podobne gdybanie nie ma racji bytu, dopóki nie stanie się faktem, czego nikomu nie życzę.
Na zakończenie chcę rozwiać obawy każdego, kto po przeczytaniu mojej recenzji pomyśli sobie, że nie jest gotów na tak ciężką i trudną tematycznie książkę. Uwierzcie mi, że nie musicie się obawiać, gdyż mimo ogromnego ładunku emocjonalnego, który w sobie skrywa, dzięki lekkiemu i niezwykle angażującemu czytelnika stylowi pisania Patrycji, nie czujemy się w żaden sposób przytłoczeni. Wręcz przeciwnie, bardzo mocno trzymamy kciuki za odzyskanie utraconego spokoju i szczęścia Igora, a także pozostałych bohaterów. Książka pochłania nas tak mocno, że niepostrzeżenie docieramy do jej zakończenia, które mamy wrażenie, że przewidzieliśmy dużo wcześniej, ale ku naszemu zdziwieniu, jest to bardzo mylące przeświadczenie, gdyż ono mocno zaskakuje.
Mam nadzieję, że teraz wiecie, że jest to książka, którą warto przeczytać. Patrycja jest pisarką, którą nie boi się podejmowania trudnych tematów pisanych przez życie. Dzięki temu każda jej książka zostaje z nami na bardzo długo i tak też jest tym razem.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/01/inkubator-patrycja-zurek.html
"Inkubator" Patrycja Żurek
Na drodze życia są światełka i mroki. Raz szczęście raz smutek głęboki. Przy czym szczęście to jest bardzo kruche i ulotne. Kiedy zagości w naszym życiu, nie myślimy o tym, że nic, co otrzymujemy od losu, nie jest nam dane na zawsze, o czym bardzo boleśnie przekonali się bohaterowie najnowszej książki Patrycji Żurek „Inkubator”. Minęło kilka...
2024-01-11
" Mam na imię Ola" Kamila Mytyk
Chcę mocno wierzyć w to, że każdy, kto przeczyta ten tekst, na moje pytanie: „co jest największym bogactwem w jego życiu”?, bez wahania odpowie, że jest nim rodzina. Jednak zarówno ja, jak i myślę, że my wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że są osoby, dla których ta największa życiowa wartość nie jest nią samą w sobie, a tylko elementem budowy pozornie idealnego wizerunku siebie i swojego życia. Takie osoby traktują swoich bliskich niczym marionetki, które mają żyć i postępować tak, aby perfekcyjnie wpasować się, w misternie tworzoną układa idealnego obrazka, który będą mogli oglądać ludzie z zewnątrz. Kiedy jednak wydarzy się coś, co w przekonaniu takiej osoby mogłoby być rysą na takim obrazku bez skazy, wówczas ten, kto za tę rysę jest odpowiedzialny, zostaje pozostawiony sam sobie. Nie mogąc liczyć na wsparcie i pomoc swoich najbliższych. Dla mnie i dla wielu z was na pewno również jest to wręcz niewyobrażalne, ale takie rzeczy dzieją się w życiu i nie wolno nam o tym zapominać i pozostawać wobec nich obojętnymi. W niezwykle poruszający i chwytający za serce sposób swoim czytelnikom przypomniała o tym Kamila Mytyk na kartach swojej debiutanckiej książki „Mam na imię Ola”.
Każdy, kto zechce spędzić czas na lekturze tej powieści, pozna trafiającą wprost do naszych serc historię dziewiętnastoletniej dziewczyny Oli, której wierną towarzyszką przez całe życie jest samotność. Mieszkała w domu, w którym miała wszystko, poza tym, co w życiu najważniejsze - rodzicielską miłości i wsparcia. Dziś, kiedy my czytelnicy zaczynamy towarzyszyć nastolatce w niełatwej drodze po lepsze życie, spotykamy ją w szpitalu, gdzie urodziła swoją córeczkę Zosię. Teraz już nigdy nie będzie sama, ale jej serce przepełniają obawy i lęk o to, co przyniesie przyszłość. Pragnie bezpiecznego i szczęśliwego życia dla córeczki, ale wie, że nie może liczyć na niczyją pomoc.
Jednak ku ogromnemu zaskoczeniu, a wręcz niedowierzaniu naszej bohaterki, ktoś z pewnością czuwa nad losem jej i maleńkiej Zosi, być może ukochana babcia Oli, która patrzy na wnuczkę z góry. Niespodziewanie dziewczyna otrzymuje propozycję pomocy, która przekracza wymiar jej nieśmiałych marzeń w obliczu sytuacji, w jakiej się znajduje. Oczywiście nie zdradzę wam, na czym ma polegać owa pomoc, powiem tylko, że dla samej Oli to, co zostaje jej ofiarowane, jest tak wielkim darem, że ma ogromne wątpliwości czy może go przyjąć. Wie jednak, że teraz nie może już myśleć tylko o sobie, więc musi schować dumę i wątpliwości do kieszeni.
I tak Ola trafia do zupełnie innego świata pozbawionego masek, sztuczności i konwenansów, w którym dotychczas żyła. To tutaj odkrywa, czym tak naprawdę są prawdziwe więzi rodzinne, przyjaźń i bezinteresowna pomoc. Cały czas ma jednak świadomość, że pobyt w tym bezpiecznym dla niej i jej dziecka azylu, który pozwolił jej, choć na chwilę odpocząć i odciąć się od wszelkich trosk i niepokojów jest tylko tymczasowy. Kiedyś życie, które zostawiła za jego drzwiami, upomni się o nią. Koniecznie przeczytajcie tę mądrą, niezwykle wartościową i nad wyraz autentyczną w swojej wymowie książkę i przekonajcie się, czy nastoletnia mama znajdzie w sobie siłę i odwagę, aby stawić mu czoła?
„Mam na imię Ola” to wciągająca czytelnika od pierwszych stron dziejących się w niej wydarzeń wielopłaszczyznowa opowieść, w której na pewno wielu z nas odnajdzie cząstkę siebie. Jak wspomniałam wcześniej, Ola będzie musiała stawić czoła dawnemu życiu, bo przecież nie da się przed nim ciągle uciekać, ale musi także znaleźć w sobie odwagę, aby przeciwstawić się tym, którzy chcą za nią napisać jej scenariusz życia. Często bowiem wiele osób nie jest w stanie zrozumieć i zaakceptować tego, że każdy z nas ma własną drogę życiową. Mamy prawo samodzielnie wybierać ścieżki, którymi chce kroczyć. Mamy prawo, żyć według własnych zasad i nikt nie powinien tego negować.
Nie chcę jednak, abyście odebrali tę historię, jako smutną i ciężką, gdyż, mimo że porusza ważne i niełatwe tematy takie, jak toksyczne relacje rodzinne, odrzucenie, osamotnienie, samotne nastoletnie macierzyństwo, czy też chorobliwe pragnienie pieniądza i pozycji w świecie kreowanym przez układy, znajomości i powiązania ukierunkowane wyłącznie na korzyści z nich płynące, to niesie ze sobą również pozytywny przekaz. Historia Oli jest dla nas swego rodzaju motywatorem do tego, żeby nigdy się nie poddawać i nie tracić nadziei na lepsze jutro, bo nawet jeśli teraz wizja naszej przyszłości jawi się w czarnych barwach, to w najmniej spodziewanym momencie może pojawić się ktoś, kto poda nam pomocną dłoń. Nie wahajmy się jej przyjąć, bo teraz ktoś pomoże nam, a być może kiedyś, my pomożemy komuś innemu. Autorka poprzez koleje losów Oli pokazała nam, że okazana nam pomoc może odmienić nie tylko nasze życie, ale także zaowocować czymś pięknym w życiu wielu innych osób. W książce doświadczymy oczyszczającego wpływu przebaczenia, wyjątkowej przyjaźni i pięknej miłości.
Koniecznie sięgnijcie po ten tytuł. Ta książka będzie dla wielu z nas niczym balsam kojący zranione serca i dusze. Otuli nas swoim ciepłem niczym kocyk i przebije się siłą miłości przez czarne chmury, które spowijają nasze życie. Jednak to jeszcze nie wszystkie powody, dla których warto przeczytać tę powieść. Poza zajmującą i niepozwalającą się nam od niej oderwać fabułą, kolejnym atutem bez wątpienia są również bardzo różnorodne i wyraziste kreacje bohaterów książki. Zarówno tych, których mamy ochotę udusić, jak i tych pozytywnych, którzy skradną nasze serca i staną się nam bardzo bliscy. Przez cały czas mocno trzymałam kciuki za ich szczęście, na które bardzo zasługują i z wielkim żalem się z nimi rozstawałam.
Cóż tu więcej pisać. Może na zakończenie przyznam się wam, że płakałam, czytając tę książkę. A to dlatego, że została nam ona przekazana tak bardzo prawdziwie, wręcz namacalnie autentycznie, że podczas lektury miałam wrażenie, że jestem częścią wszystkiego, o czym czytam. Co więcej, nie da się pozostać obojętnym wobec tej historii, gdyż nieustannie gdzieś w nas jest ta świadomość, że choć to, co zostało zapisane w książce, jest fikcją literacką, to jednak każdego dnia takie zdarzenia mają miejsce w realnym życiu. Być może gdzieś obok nas. Dlatego rozejrzyjmy się wokół siebie, gdyż nawet najmniejszy gest naszej dobrej woli może odmienić czyjeś życie. Macie moje słowo, że ta książka skłoni was do wielu refleksji i przemyśleń także na płaszczyźnie własnego życia i długo nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Życzyłabym sobie i wszystkim czytelnikom wielu tak wspaniałych literackich debiutów. Gratuluję serdecznie Kamilo. Z niecierpliwością czekam na Twoją kolejną powieść.
[Materiał reklamowy] Autorka Kamila Mytyk
" Mam na imię Ola" Kamila Mytyk
Chcę mocno wierzyć w to, że każdy, kto przeczyta ten tekst, na moje pytanie: „co jest największym bogactwem w jego życiu”?, bez wahania odpowie, że jest nim rodzina. Jednak zarówno ja, jak i myślę, że my wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że są osoby, dla których ta największa życiowa wartość nie jest nią samą w sobie, a tylko elementem...
2024-01-06
Pojawienie się dziecka w rodzinie niesie ze sobą ogromne szczęście i radość wszystkich jej członków. Zarówno rodzice, jak i dziadkowie maluszka od pierwszych chwil jego życia chcą otoczyć go jak najlepszą opieką i ofiarować mu wszystko, co najlepsze. Niestety, często wizja i przekonania rodziców odnośnie do tego, co jest tym najlepszym dla ich największego skarbu, znacząco różnią się od tych, które za właściwe uznają dziadkowie dziecka. Co się z tym wiąże, w wielu takich przypadkach dochodzi do konfliktu między młodą mamą, a jej mamą, bądź teściową. Oczywiście tak być nie powinno i wcale tak być nie musi. Wszak rodzice i dziadkowie nie powinni być stronami powstałego konfliktu, a jedną drużyną działającą wspólne w procesie prawidłowego rozwoju szczęśliwego dziecka.
Wszelkie spory nie wynikają oczywiście ze złej woli rodziców i dziadków, a jedynie z różnic pokoleniowych, które są trudne do zaakceptowania przez starsze pokolenie. Na szczęście z pomocą przychodzi im autorka Kamila Mytyk, oddając w ich ręce poradnik „Kochana Babciu, Kochany Dziadku”, o którym postaram się opowiedzieć kilka słów.
Na jego kartach pisarka w sposób niezwykle taktowny i wyważony, poświęcając uwagę licznym aspektom wychowania dziecka, na podstawie rozmów ze specjalistami w wielu dziedzinach pracy z mamą i jej maleństwem, stara się wskazać dziadkom diametralnie zmiany, jakie zaszły w zaleceniach i poradach, które babcie otrzymywały od lekarzy i położnych w czasie, kiedy same były mamami. Jednocześnie już na wstępie mamy podkreśloną bardzo ważną rolę dziadków w życiu wnuczki/wnuka. Rodzicielstwo to bardzo trudny proces i jeśli tylko dziadkowie otworzą się na zmiany wynikające z pracy ludzi nauki, staną się ogromnym wsparciem dla młodej mamy.
To, co warto podkreślić to fakt przemiłego sposobu przekazania dziadkom tak ważnej wiedzy. Poradnik jest napisany z perspektywy małego dziecka. Czytając go, ma się wrażenie, że pisze ono krótkie listy do swojej kochanej babci, lub dziadka, będące podrozdziałami książki. W każdym z nich podkreśla, jak bardzo są oni ważni dla niego samego i przekazuje im współczesną wiedzę, po to by mogli wspierać mamę, być dla niej podporą i pomagać jej.
To sprawia, że na pewno żaden dziadek i żadna babcia nie poczuje się urażona, a po przeczytaniu tego poradnika, a wręcz przeciwnie, zaktualizowana dzięki niemu wiedza sprawi, że poczują się jeszcze bliżej swoich kochanych kruszynek.
Śmiało mogę powiedzieć, że poradnik ten jest swego rodzaju mostem porozumienia i zgody między rodzicami i dziadkami. Na pewno jego lektura da dziadkom do myślenia i pozwoli zrozumieć stanowisko rodziców wobec wychowania swojego dziecka. Wachlarz poruszanych w nim zagadnień jest bardzo szeroki, co sprawia, że dziadkowie z pewnością będą niejednokrotnie do niego wracać i czytać wybiórczo jego rozdziały zależnie od sytuacji, w której będą chcieli służyć skuteczną pomocą.
Bardzo istotne jest również to, że poza kwestiami spornymi dotyczącymi samego wychowania dziecka, które na pewno po lekturze tego tytułu przestaną być sporne, znajdziemy tu również bardzo cenne wskazówki dotyczące bezpieczeństwa dziecka w sytuacji, kiedy dojdzie do zagrożenia jego życia i zdrowia na przykład: Co zrobić przy zakrztuszeniu się? Co, jeśli połknę coś niebezpiecznego? Itp.
Niebawem będziemy obchodzili Dzień Babci i Dzień dziadka. Jeśli szukacie wartościowego prezentu, który połączy przyjemne z pożytecznym, ten poradnik będzie doskonałym wyborem. Z uwagę na formę jego wydania sprawdzi się w tej roli doskonale. Wewnątrz znajdziemy również miejsce na zdjęcie wnuczki/wnuczka, czy też odcisk jego rączki. Ponadto dziadkowie będą mogli spędzić z wnukami niezapomniany czas, czytając im bajki, które są pięknym zakończeniem poradnika.
[Materiał reklamowy] Autorka Kamila Mytyk
Pojawienie się dziecka w rodzinie niesie ze sobą ogromne szczęście i radość wszystkich jej członków. Zarówno rodzice, jak i dziadkowie maluszka od pierwszych chwil jego życia chcą otoczyć go jak najlepszą opieką i ofiarować mu wszystko, co najlepsze. Niestety, często wizja i przekonania rodziców odnośnie do tego, co jest tym najlepszym dla ich największego skarbu, znacząco...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-04
"Przytul mnie" Patrycja Żurek
Porozmawiajmy o osobach starszych, których świat wciska w sztywne ramy krzywdzących przekonań, wizji i stereotypów. Społeczeństwo postrzega seniorów, jako osoby u schyłku życia, które jego jesień powinny spędzać, opiekując się wnukami, robiąc na drutach i czekając na to, co nieuniknione. Z racji tego, że często osoby te dotknięte są różnego rodzaju chorobami, które nakładają na nie pewne ograniczenia, a także nierzadko czynią je więźniami własnego umysłu, stają się one ciężarem i mówiąc dosadnie zbędnym balastem dla swoich bliskich. Tymczasem, jak się przekonacie, czytając książkę Patrycji Żurek „Przytul mnie", z której recenzją do was przychodzę, wystarczy naprawdę niewiele, aby spojrzeć na nich z zupełnie innej perspektywy i po prostu pozwolić im jeszcze pożyć na własnych zasadach.
Doskonale wie o tym główna bohaterka powieści Halszka. Jej domem do piętnastego roku życia był sierociniec prowadzony przez siostry zakonne. Wie, czym jest samotność i pragnienie bliskości drugiego człowieka. Ona miała to szczęście, że w momencie, kiedy z racji wieku jej szanse na adopcję stawały się znikome, znaleźli się ludzie, którzy ją pokochali. Agnieszka i Mateusz Malinowscy dali jej swoją miłość i dom, o którym marzyła. Państwo Malinowscy prowadzili wielopokoleniowy dom spokojnej starości i co się z tym wiąże, ich córka otaczała się osobami starszymi i podobnie, jak rodziców darzyła ich ogromnym szacunkiem. Dziś, jako dorosła kobieta, choć miała inne plany na życie, przejęła po rodzicach prowadzenie ośrodka, który bardzo szybko i niezwykle naturalnie stał się bardzo ważną częścią jej życia.
Młoda kobieta chce pokazać swoim podopiecznym, a w dalszej perspektywie czasowej również ich najbliższym, że wiek podeszły nie jest końcem życia, a jedynie kolejnym jego etapem. Jeśli tylko da się rodzicom, babciom i dziadkom taką możliwość i stworzy odpowiednie dla ich potrzeb warunki, mogą oni przeżyć go naprawdę pięknie, a co więcej dać od siebie wiele dobrego innym. Jednak, aby to się stało, my młodzi musimy wyzbyć się skłonności traktowania ich przedmiotowo, jako utrudnienie i przeszkodę w naszym życiu, a zacząć dostrzegać w nich ludzi. Szanować ich uczucia, potrzeby, marzenia, pragnienia i wspomnienia. Wspomnienia, za którymi w sercu i pamięci każdego człowieka, kryje się jego historia. I jeśli tylko zechcemy ich wysłuchać, mogą nas niejednokrotnie zaskoczyć, wzruszyć, zafascynować, a nawet zmrozić krew w żyłach.
Nasza pełna energii bohaterka pragnie odmienić dotychczasowe oblicze prowadzonego przez siebie domu, a przede wszystkim życie jego pensjonariuszy. Chce, aby poczuli, że mogą jeszcze wiele dobrego w życiu doświadczyć, a ich każdy kolejny dzień nie musi być jesienią życia, a drugą młodością. Poprzez działania zmierzające do ich aktywizacji w wielu aspektach życia pragnie, by poczuli się na nowo potrzebni i wartościowi. Oczywiście, jak możecie się domyślać, na drodze ich realizacji spotka się z wieloma przejawami sprzeciwu, ale na szczęście będzie mogła liczyć na wsparcie dwóch młodych lekarzy. Tylko, czy to będzie wystarczająca siła przebicia? A może Halszka porwała się z motyką na słońce, co tylko dostarczy jej kolejnych powodów do niepokoju i zmartwień, których w jej życiu prywatnym również nie brakuje? O tym musicie przekonać się już sami, sięgając po tę mądrą, refleksyjną i bardzo potrzebną społecznie historię.
Aby nie być gołosłowną, zdradzę wam, że Halszka do dziś zmaga się z traumami trudnej przeszłości naznaczonej chorobą, która odcisnęła na niej niezmazywalne piętno. Piętno, które po dziś dzień budzi w kobiecie tkwiące w niej od lat obawy i nie pozwalają zaznać pełni szczęścia i miłości. Niedawno zakończone małżeństwo również nie ułatwia podjęcia próby dania sobie szansy, by kochać i być kochaną. Koniecznie przeczytajcie książkę i sprawdźcie, czy znajdzie się, ktoś, kto, będzie w stanie zagłuszyć jej wszelkie obawy, wątpliwości i pozwoli otworzyć się na uczucia? A może to właśnie ona pokaże komuś, jak wspaniale jest kochać?
Halszka wzięła naprawdę wiele na swoje barki, a to jeszcze nie wszystko, z czym będzie musiała się zmierzyć. Do jej domu zapuka bowiem przeszłość, do której wolałaby nie wracać, a która wymusi na niej podjęcie trudnych decyzji, mających wpływ na życie osób jej obcych, ale jednak w pewien sposób ważnych. Nadmienię także, że nie tylko główna bohaterka będzie postawiona w obliczu sytuacji trudnych i nie do pozazdroszczenia. Nie zdradzę oczywiście więcej, ale mogę zapewnić was, że z pewnością poznając ten wątek fabuły, w głowie czytelnika zrodzi się pytanie, „jaką decyzję ja bym podjęła”?
Trosk kobiecie przysparza również świadomość zatracania się rodziców w świecie pustki i zapomnienia wywołane przez Alzheimera. Mnie samą ten, ciepły pełen szacunku i serca obraz więzi Halszki z Mateuszem i Agnieszką oraz godnego podziwu i uznania sposobu traktowania dziadków i babć, jak kierowniczka nazywa mieszkańców domu „Druga młodość”, mocno poruszył. Życzyłabym sobie, aby ten książkowy wymiar postrzegania osób starszych nabrał realnych kształtów i znalazł swoje odzwierciedlenie w naszej rzeczywistości.
Patrycja Żurek podjęła się poruszenia bardzo ważnego tematu, jakim jest starość, o której pisze w sposób dojmująco prawdziwy, trudny i bolesny, gdyż jak wiemy, pokazanie prawdy w sposób bezkompromisowy boli, ale jest też niezwykle potrzebny. Po to, by otworzyć ludziom oczy, dać do myślenia i w co mocno wierzę do wielu ważnych zmian pozwalających osobom starszym żyć godnie w poszanowaniu ich woli, prawa do szczęścia i miłości, która przecież nie liczy lat.
Myślę, że Patrycja, pisząc tę książkę miała świadomość, że pokazana w niej w sposób bardzo autentyczny, wręcz namacalny starość może mocno uderzyć w czytelnika, dlatego została ona otulona w ciepłe wyjątkowe relacje międzypokoleniowe. Wzajemne dobro, którym może zaowocować obcowanie młodych ludzi ze starszymi. Ja po skończonej lekturze poczułam ciepło wypełniające moje serce i poszłam przytulić się do mojej babci. Pamiętajcie, przytulanie ma wielką moc.
Nie powiem nic więcej, gdyż przez cały czas mam wrażenie, że brakuje mi odpowiednich słów, aby wyrazić wyjątkowość tej książki. Z nią po prostu trzeba spędzić czas i poczuć całym sercem. Jej bowiem się nie czyta, a przeżywa i już nigdy nie zapomina.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/01/przytul-mnie-patrycja-zurek.html
"Przytul mnie" Patrycja Żurek
Porozmawiajmy o osobach starszych, których świat wciska w sztywne ramy krzywdzących przekonań, wizji i stereotypów. Społeczeństwo postrzega seniorów, jako osoby u schyłku życia, które jego jesień powinny spędzać, opiekując się wnukami, robiąc na drutach i czekając na to, co nieuniknione. Z racji tego, że często osoby te dotknięte są różnego...
"Sny pachnące igliwiem" Wioletta Piasecka
*Jestem osobą, która kocha święta Bożego Narodzenia i każdego roku niezmiernie żałuję, że ten piękny czas tak szybko mija. Na szczęście, nam czytelnikom przedłużyć te magiczne chwile pozwalają powieści świąteczne. Na tegoroczne literackie święta wspólnie z autorką Wiolettą Piasecką zapraszamy was do leśnictwa Górki, którego staniemy się gośćmi, sięgając po najnowszą powieść pisarki „Sny pachnące igliwiem”, która jest kontynuacją wcześniejszej książki Wioli „Sny pachnące poziomkami”.
Ci z was, którzy znają już pierwszą odsłonę tej historii, wiedzą, że poruszy ona serce każdego i sprawi, że będziemy drżeć o przyszłość jej głównej bohaterki Leny Szejny. Młodziutkiej dziewczyny, córki leśniczego, która przeżyła swój prywatny koniec świata. Straciła wszystko, co było najdroższe jej sercu. Nagła śmierć ojca sprawiła, że musiała bardzo szybko dorosnąć i opuścić leśniczówkę, która od zawsze była jej ukochanym miejscem na ziemi. Bez ostrzeżenia spadł na nią ciężar, którego nie jeden człowiek nie byłby w stanie udźwignąć. Los się jednak do niej uśmiechnął i mogła wrócić, tam, gdzie się urodziła i spędziła całe swoje życie. Dziś jest świeżo upieczoną mężatką, która wiedzie szczęśliwe życie u boku oddanego i przystojnego męża. To Kamil jest jej największą miłością, na którego wsparcie zawsze może liczyć. Młoda kobieta spełnia swoje marzenia, ale jak to zawsze w życiu bywa, coś jest możliwe kosztem czegoś. Czytając „Sny pachnące igliwiem”, jesteśmy świadkami podejmowania przez Lenę ważnych decyzji tuż przed zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia. Choć ona sama jeszcze tego nie wie, świąteczny czas zmieni bardzo dużo w jej życiu, a potrzebować jej będzie wiele osób.
Ja z wielką przyjemnością zasiadłam do wigilijnego stołu z Leną i jej najbliższymi. A to dlatego, że otulona magiczną aurą lasu pokrytego śniegiem, zapachem igliwia, dobrem oraz serdecznością mieszkańców leśniczówki poczułam się częścią tej wspaniałej rodziny, w której szczęście i radość miesza się z obawami i troskami, ale mimo to, w sercach tych ludzi nie gaśnie nadzieja na dobrą przyszłość, bo przecież w święta dzieją się cuda. Wielbiciele twórczości Wioletty Piaseckiej wiedzą, że ta dylogia jest najbliższa jej sercu - gdyż, jak sama przyznaje - opisuje jej życie. Wiola jest Panią Leśniczynią, czyli żoną leśnika i podobnie jak Lena gospodynią leśniczówki. Mając tę świadomość, wiedziałam, że opisana w powieści wręcz bajkowa wigilia została zainspirowana tym, jak wygląda ona właśnie w jej leśniczówce.
Musimy jednak pamiętać o tym, że nie u każdego czas świąt jest tak radosny, rodzinny i ciepły, na co oczywiście zwraca naszą uwagę autorka. Ludzkie losy bowiem bywają bardzo trudne i skomplikowane, a to nierzadko sprowadza się do tego, że wielu z nas spędza święta w biedzie, samotności oraz poczuciu odrzucenia. Wtedy tak bardzo ważne jest, aby znalazł się ktoś, kto poda pomocną dłoń, wesprze i odpowie na czyjeś desperackie wołanie o pomoc. Być może tak, jak miało to miejsce w książce, będzie to zbłąkana i pozbawiona sensu życia osoba, która zakłóci spokój rodziny Leny, a w niej samej wzbudzi trudne wspomnienia. O tym jednak musicie przeczytać już sami, do czego serdecznie zachęcam. Ja nie zdradzę nic więcej ponadto, że to, co się wydarzy, nie jest jedynym, powodem, który spędza sen z powiek naszej bohaterki. Cieniem na jej osobistym szczęściu kładą się również demony bolesnej przeszłości budzące lęk i obawy, z którymi kobieta nie potrafi sobie poradzić.
Jak widzicie, w książce klimatyczne i piękne święta są tłem dla bardzo trudnych tematów i problemów, bo takie właśnie jest prawdziwe życie. Jednak autorka zostawia nam w tej książce wiele nadziei, na to, że nawet jeśli znajdujemy się w bardzo trudnej życiowej sytuacji pozornie bez wyjścia, to jeśli tylko znajdziemy w sobie odwagę, aby prosić o pomoc i szczerze opowiedzieć o tym, co dzieje się w naszym życiu zawsze znajdzie się ktoś, kto spojrzy na nasze problemy z boku, z innej perspektywy. Wskaże nam drogi prowadzące do ich rozwiązania, których my sami nie dostrzegamy. A co najważniejsze, takie osoby mogą sprawić, że odzyskamy utracone poczucie bezpieczeństwa, spokoju i wiarę w to, że warto o siebie walczyć, bo nigdy nie wiadomo, co czeka na nas za zakrętem. Życie bywa niesprawiedliwe i nie na wszystko mamy wpływ, ale warto dać sobie szansę na lepsze jutro.
Dobro człowieka wobec człowieka, miłość i serdeczność to nadrzędne wartości płynące z tej pięknej, poruszającej, mądrej i niezwykle wartościowej książki. Doświadczenie samotności, poczucia krzywdy i biedy, to coś, co może odcisnąć piętno na każdym z nas, dlatego nie tylko w święta nikt nie powinien być sam. Wie o tym główna bohaterka, ale także wspaniałe koło gospodyń wiejskich Laski z Baranówki, o niezwykłej działalności, którego również przeczytamy w powieści, a które ma swój autentyczny pierwowzór. Życzyłabym sobie, żeby każda społeczność miała wokół siebie takich ludzi, którzy nikogo nie pozostawią w potrzebie. Przyznam szczerze, że solidarność i jedność leśnej braci i mieszkańców tej niewielkiej społeczności mocno mnie ujęła i przywróciła wiarę w ludzką dobroć.
W zasadzie, w tym miejscu mogłabym zakończyć swoją recenzję, ale nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednej postaci występującej w powieści, której koleje losów bardzo mnie poruszyły. A mam tu na myśli Małgorzatę Lebiodę. Wiedźmę z lasu, jak mówią o niej okoliczni mieszkańcy. Już w pierwszej części ona i jej pustelnicze życie wzbudziło ciekawość wielu czytelników. Bardzo chcieliśmy dowiedzieć się, dlaczego wygląda ono tak, a nie inaczej i autorka przystając na prośby czytelników, teraz przybliżyła nam wstrząsającą, wręcz tragiczną historię, która sprawiła, że podczas czytania popłynęły łzy. Wątek tej starszej kobiety pokazuje, jak niewiele trzeba, aby odmienić czyjeś życie. Wystarczy sprawić, aby ten ktoś poczuł się dla kogoś ważny i komuś potrzebny.
Koniecznie sięgnijcie po ten tytuł. Jego lektura pozwoli wam nie tylko przedłużyć klimat świąt, ale otuli swoim ciepłem, skłoni do refleksji, wywoła uśmiech i łzy wzruszenia. Pozwoli docenić to, co macie i przypomni, by cieszyć się każdą chwilą z tymi, których kochacie. Tu i teraz, bo życie jest bardzo kruche. Czerpać wiarę i siłę z miłości, która ma wielką moc.
*Nieznajomość pierwszej części dylogii nie wyklucza przeczytania tej powieści.
http://kocieczytanie.blogspot.com/2023/12/sny-pachnace-igliwiem-wioletta-piasecka.html
"Sny pachnące igliwiem" Wioletta Piasecka
*Jestem osobą, która kocha święta Bożego Narodzenia i każdego roku niezmiernie żałuję, że ten piękny czas tak szybko mija. Na szczęście, nam czytelnikom przedłużyć te magiczne chwile pozwalają powieści świąteczne. Na tegoroczne literackie święta wspólnie z autorką Wiolettą Piasecką zapraszamy was do leśnictwa Górki, którego...
2023-12-23
Okres Adwentu winien być czasem wyciszenia, spokoju i radosnego oczekiwania na nadchodzące Boże Narodzenie. Tymczasem niestety bardzo rzadko tak właśnie jest w naszych domach. Dla większości z nas jest to czas bardzo zabiegany, w którym zatracamy to, co najważniejsze na rzecz materialnych aspektów świętowania. Żyjemy bardzo szybko, a w te przedświąteczne tygodnie nadrzędnym problemem jest narastająca w nas z każdym mijającym dniem obawa, czy na pewno ze wszystkim zdążę? Czy zdążę wysprzątać mieszkanie? Czy zdążę kupić prezenty? Czy zdążę przygotować potrawy świąteczne?
Brakuje nam chwili wytchnienia na refleksje i zrozumienie, że przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie to jest istotą przeżywania adwentu. Przyznaję, że ja również nie przeżywam go, jak należy. Wiem jednak, że od teraz będę starała się to zmienić. A to wszystko dzięki najnowszej powieści Jolanty Kosowskiej „Cicha noc”, w której autorka w piękny i przejmujący sposób pokazuje swoim czytelnikom zupełnie inne oblicze adwentu.
Na kartach książki przenosimy się do Drezna. Choć nigdy tam nie byłam, to czytając „Cichą noc”, wręcz chłonęłam całą sobą magiczny czar tamtejszych jarmarków bożonarodzeniowych, blask łuków adwentowych, dźwięki kolęd. A także zapach cynamonu, wanilii, smak pieczonych kasztanów. Ci z was, którzy znają twórczość Joli wiedzą, że nie ma w tym, co napisałam ani krzty przesady. Pisarka, jak w każdej swojej powieści, również i tym razem maluje słowem piękne tło dla ciepłej, mądrej i otulającej nas historii, która uczula czytelnika na to, co jest najważniejszą wartością w życiu, a także otwiera nas na drugiego człowieka.
Jola jest osobą, dla której człowiek i jego dobro jest bardzo ważne. Jako lekarz przebywa blisko ludzi, ich problemów, ale również potrzeb i pragnień. To z kolei przekłada się często na jej twórczość, za co ja sama jestem bardzo wdzięczna. Wierzę bowiem, że książki mają wielką moc sprawczą i mogą wpłynąć na każdego, kto zechce po nie sięgnąć. Tym razem zostajemy skonfrontowani z trudnym tematem, jakim jest starość. Mimo że prędzej, czy później dosięgnie ona nas wszystkich, to wielu z nas unika o niej rozmów, a tym samym przebywania wśród osób starszych. Problem ten jest ciągle tematem tabu zamiatanym pod dywan.
Poznajcie Ewę, młodą studentkę architektury wnętrz, która nie mogąc liczyć na niczyje wsparcie, robi wszystko, aby samodzielnie utrzymać się na studiach, a w przyszłości spełnić marzenie o założeniu własnej firmy. Kobieta zatrudnia się w domu opieki i choć nie sprawdza się dobrze w roli opiekunki medycznej, to daje jego podopiecznym od siebie coś o wiele ważniejszego. Sprawia, że w domu dotychczas będącego domem tylko z nazwy zaczyna budzić się życie. Nowa pracownica zaskarbia sobie sympatię nie tylko mieszkańców domu, ale również pracowników. A to dlatego, że jej pojawienie się jest dla wszystkich, niczym powiew świeżego powietrza. To Ewa dostrzegła w tych ludziach kogoś więcej, niż pacjentów, którym trzeba zapewnić opiekę i zaspokojenie ich potrzeby fizycznych. Dzięki swojej empatii i otwartości troszczy się także o potrzeby duszy. Wzbudza dawno uśpione ich marzenia i pragnienia, do których przecież każdy z nas bez względu na wiek ma prawo. Nasza bohaterka nie wie jeszcze, że już niebawem przekona się, iż dobro powraca.
Wszyscy wiemy, że Boże Narodzenie to czas dawania prezentów i to właśnie Ewa poczuje, że bywają prezenty, które mogą odmienić czyjeś życie. Święta to czas cudów, które pomagają odnaleźć to, za czym tak bardzo tęskni serce. Nasza Ewa dostanie taką szansę. Jednak, aby mogło się to wydarzyć, będzie musiała zdobyć się na odwagę, której zabrakło jej pięć lat temu. To, co się wówczas wydarzyło, odcisnęło piętno na reszcie jej i nie tylko jej życia, o czym przekona się już wkrótce. Wtedy pokochała szczerą, gorącą i odwzajemnioną miłością. Te kilka cudownych dni spędzonych u boku ukochanego miało być początkiem pięknego wspólnego życia na zawsze. Stało się jednak inaczej. Dziś są to już tylko bolesne wspomnienia, do których kobieta nie chce wracać. Jednak los, a może przeznaczenie zadecydowało za nią. Rodzi się jedno pytanie, czy teraz nie jest już na wszystko za późno? Wszak musicie wiedzieć, że te kilka lat temu wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie zabrakło szczerej rozmowy. Jolanta Kosowska daje nam kolejną bardzo ważną życiową lekcję. My ludzie mamy skłonność do ucieczki przed tym, co dla nas trudne i bolesne. W obawie przed zranieniem i cierpieniem często nie mamy odwagi po prostu usiąść i szczerze ze sobą porozmawiać. A ta historia jest dowodem na to, że brak rozmowy może zniszczyć każde, nawet najpiękniejsze uczucie.
„Cicha noc” to nad wyraz autentyczna opowieść spleciona z ważnych i trudnych życiowych wątków, które otulone ciepłą, i klimatyczną atmosferą adwentu stają się łatwiejsze do przemyślenia i zaakceptowania. Z pewnością wielu z nas odnajdzie w niej cząstkę swojego życia. Będą też i tacy, jak ja, którzy po przeczytaniu powieści pójdą do swojej babci, dziadka i będą chcieli wysłuchać opowieści o ich życiu. Nie zapominajmy bowiem o tym, że starsi ludzie niosą ze sobą skarbiec życiowych doświadczeń, przeżyć, a co za tym idzie życiowej mądrości, z której my młodzi mamy niepowtarzalną okazję czerpać.
Gorąco zachęcam was kochani do spędzenia czasu z tą wspaniałą powieścią. Teraz kiedy jesteśmy u progu świąt Bożego Narodzenia, jej lektura sprawi, że będziemy przeżywać ten czas pełniej i jeszcze bardziej docenimy, to, co mamy. A być może dla kogoś z was ta książka stanie się impulsem do odbycia zaniechanych rozmów, które rozpoczną nowy rozdział w waszym życiu. W święta wszystko jest możliwe.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2023/12/cicha-noc-jolanta-kosowska.html
[Materiał reklamowy] Autorka Jolanta Kosowska
Okres Adwentu winien być czasem wyciszenia, spokoju i radosnego oczekiwania na nadchodzące Boże Narodzenie. Tymczasem niestety bardzo rzadko tak właśnie jest w naszych domach. Dla większości z nas jest to czas bardzo zabiegany, w którym zatracamy to, co najważniejsze na rzecz materialnych aspektów świętowania. Żyjemy bardzo szybko, a w te przedświąteczne tygodnie nadrzędnym...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-18
"W objęciach mroku" Aneta Krasińska
Ciągle mówi się nam, że wszyscy jesteśmy równi i mamy prawo do szczęśliwego oraz godnego życia, w którym możemy spełniać swoje marzenia i pragnienia. To zdanie brzmi naprawdę pięknie, ale to właśnie samo życie pokazuje nam bardzo wyraźnie, że nie zawsze tak jest i nie zawsze tak było, co zostało zapisane na kartach historii naszego kraju. To żądza bezwzględnej władzy i podporządkowania sobie człowieka przez człowieka podzieliła ludzi na lepszych i gorszych. Jedynym, co bez względu na czasy, w jakich żyjemy, niezmiennie pozostaje ponad podziałami, jest miłość. Między innymi o tym pisze autorka Aneta Krasińska na kartach Trylogii Gdańskiej, z której recenzją trzeciej części „W objęciach mroku” dziś do was przychodzę.
Zanim jednak skupimy się na tej powieści słowem wprowadzenia dla tych z was, którzy jeszcze nie czytali pierwszej części, powiem tylko, że na kartach owego cyklu trafiamy do Wolnego Miasta Gdańska. Losy dwójki jego głównych bohaterów nigdy nie powinny się połączyć, gdyż pochodzą z zupełnie odmiennych światów, a dla siebie wzajemnie powinni być wrogami. Nela jest Niemką pochodzącą z silnie zakorzenionej w faszystowskiej ideologii rodziny. Córką mocno zaangażowanego politycznie senatora. Natomiast Iwo jest Polakiem, a więc członkiem narodu, którego dziewczyna powinna nienawidzić. Nie od dziś jednak wiadomo, że serce nie sługa i ono podziałów nie uznaje. Znajomość z młodym celnikiem pozwoliła Neli spojrzeć na wojnę jego oczami i sprawiła, że teraz już nie wierzy ślepo w słuszność działań swojego narodu zmierzających do unicestwienia Polaków i zniszczenia wszelkich przejawów polskości.
Przystępując do lektury tej odsłony historii, bardzo szybko przekonujemy się, że tytuł książki w pełni odzwierciedla uczucia, jakie towarzyszą rozdzielonym przez okrucieństwo wojny, w której życie pojedynczego człowieka nie ma żadnego znaczenia bohaterom. Tytułowy mrok to trawiąca ich serca i dusze niepewność, zagubienie, zwątpienie i marazm. Chociaż rzeczywistość, w której muszą żyć i się odnaleźć jest zupełnie różna, to niszczący ich ból i troski są takie same.
Nela jest młodą mężatką i powinna wspólnie z mężem cieszyć się wkroczeniem na nową drogę życia. Niestety nie zawsze tak bywa. Młoda kobieta nie jest szczęśliwa w małżeństwie, a swoją codzienność spędza pogrążona w obawach o to, co przyniesie przyszłość. Czuje się samotna i przez nikogo nierozumiana. Jej jedynym wsparciem jest młodszy brat, który nie pozwala jej zwątpić i stracić resztek sił w walce o siebie i swoje życie, których jej już zupełnie brakuje.
Jednak mnie najmocniej poruszył opis życia obozowego w Stutthof, którego więźniem jest Iwo. Dojmujący autentyzm, z jakim autorka oddała realia życia toczącego się za murem w czasie srogiej zimy, sprawił, że podczas czytania książki niemalże na własnej skórze poczułam przemożny chłód, który czuł ten młody chłopak i jego towarzysze niedoli. To właśnie ta część trylogii wstrząsnęła mną najmocniej. A to wszystko dlatego, że sposób, w jaki pisarka opisuje tyranię człowieka w wobec człowieka, niezwykle sugestywnie przemawia do naszej wyobraźni i emocji. Nasz bohater, każdego dnia walczy o życie, nie mając pewności, czy łapany właśnie z trudem oddech nie jest tym ostatnim, który będzie mu dane zaczerpnąć. Znosi tragiczne warunki życia, głód, choroby. A obozowi strażnicy robią wszystko, aby zezwierzęcić więźniów, upodlić, pozbawić godności, wykorzystać do cna i zniszczyć w nich najmniejsze, chociażby przejawy człowieczeństwa. Trudno w obliczu takich przeżyć nie popaść w zwątpienie. Iwo również je miewa. Stara się jednak przez cały czas to człowieczeństwo w sobie zachować i pielęgnować. Czy mu się udało? O tym, musicie przekonać się, sięgając po tę niezwykle wartościową i wyjątkową powieść.
Rodzi się więc pytanie, gdzie w takim razie w konfrontacji z tak brutalną codziennością szukać wytchnienia i ostatniej deski ratunku, której chwycą się nasi bohaterowie, aby nie utonąć w morzu rozpaczy i beznadziei? Otóż to właśnie miłość jest największą siłą, która daje nadzieję i nie pozwala się poddać. Ta opowieść jest dowodem na to, że miłość nie jedno ma imię, a determinacja i niezłomność to jedne z nich.
Przyznaję, że ta książka sprawiła, że coś we mnie pękło, wywołując łzy. Nie były to pojedyncze łzy, a wręcz spazmy płaczu spowodowane silnym ładunkiem emocjonalnym. Musiałam przerywać czytanie, aby się uspokoić i ochłonąć. A przede wszystkim uświadomić sobie, że to, o czym czytam nie dzieje się tu i teraz - zarówno opisane na kartach powieści wydarzenia, jej bohaterowie, a także ich uczucia były tak prawdziwe i namacalne, że nieustannie miałam wrażenie, że jestem w środku tego piekła na ziemi i przeżywam go razem z Iwem i Nelą. Tak zwyczajnie po ludzku, nie byłam w stanie pojąć rozmiaru krzywd i cierpienia, jakie człowiek jest w stanie zadać drugiemu człowiekowi, chcąc podporządkować się władzy, której podlega. Chcę jednak, abyście czytając tę książkę, pamiętali o jednym. Nie możemy mierzyć wszystkich ludzi jedną miarą, co autorka chce, aby wyraźnie tutaj wybrzmiało. Tak, jak nie wszyscy Polacy byli dobrzy, tak samo nie wszyscy Niemcy byli źli i zepsuci do szpiku kości. Nie tylko Polacy cierpieli. Zawsze w każdym narodzie były jednostki, które nie zgadzały się z polityką rządu, ale nie miały wystarczającej siły przebicia, aby się jej przeciwstawić, gdyż stanowili mniejszość.
Mam nadzieję, że udało mi się pokazać wyjątkowość powieści „W objęciach mroku”, jak i wcześniejszych części trylogii tj. „W objęciach nazisty” oraz „W objęciach niewoli”, a także podkreślić piętno realizmu, jakie odciska się na czytelniku podczas lektury od początku do samego jej końca. I to właśnie na samo zakończenie tej historii chciałabym także zwrócić uwagę przyszłych czytelników. Oczywiście nie zdradzę szczegółów, ale możecie mi wierzyć, że jest ono bardzo zaskakujące i poruszające, a co ważniejsze pokazuje nam dobitnie, że wojna nie ma sentymentów, ona nie wybiera i nie dzieli ludzi na dobrych i złych. Zbiera okrutne żniwo, zabierając często tych, których kochamy. Każdy musiał liczyć się z tym, że wojna niesie ze sobą śmierć i nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem żadnego konfliktu.
Gdyby jednak jeszcze ktoś nie był do końca przekonany, że warto sięgnąć po Trylogię Gdańską, wierzę, że ostatecznie przekona was do tego fakt, że mimo mijającego czasu od momentu, kiedy skończyłam ją czytać wszystko jest ciągle we mnie żywe i nie pozwala o sobie zapomnieć. Nawet kiedy staram się odsunąć od siebie z uporem powracające myśli i refleksje, one ciągle do mnie wracają. I myślę, że ja nigdy tej trylogii nie zapomnę. Ona zostanie w moim sercu i pamięci na zawsze. Nie da się tak po prostu odłożyć tych książek na półkę i zapomnieć o nich. To zwyczajnie niemożliwe.
Na zakończenie chcę podziękować Ci Anetko za te wszystkie trudne targające mną emocje i bolesne przeżycia, bo to właśnie one pozwoliły mi spojrzeć szerzej na te czasy, w których dzieje się trylogia. Docenić to, co mam, ale jednocześnie uświadomiły mi, że to szczęście i spokój, które mamy ma bardzo kruche podstawy w dzisiejszym świecie i w każdej chwili historia może zatoczyć koło. Dlatego cieszmy się życiem, czerpmy wszystko, co dobre i piękne z pokładów miłości. Doceniajmy życie każdego dnia, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może zostać nam to wszystko odebrane brutalnie i bezkompromisowo. Nie wolno nam zapomnieć o obozowym okrucieństwie, ludziach, którzy go doświadczyli oraz miejscach, które są niemymi świadkami ludzkiej krzywdy, właśnie dlatego, aby ona nigdy więcej się nie powtórzyła.
[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Skarpa Warszawska
https://kocieczytanie.blogspot.com/2023/12/w-objeciach-mroku-aneta-krasinska.html
"W objęciach mroku" Aneta Krasińska
Ciągle mówi się nam, że wszyscy jesteśmy równi i mamy prawo do szczęśliwego oraz godnego życia, w którym możemy spełniać swoje marzenia i pragnienia. To zdanie brzmi naprawdę pięknie, ale to właśnie samo życie pokazuje nam bardzo wyraźnie, że nie zawsze tak jest i nie zawsze tak było, co zostało zapisane na kartach historii naszego...
2023-12-15
"Testament dziadka" Urszula Gajdowska
Nie dalej, jak dwa dni temu napisała do mnie jedna ze stałych czytelniczek mojego bloga z pytaniem, dlaczego jeszcze nie przeczytałam trzeciej części cyklu Dworek nad Biebrzą autorstwa Urszuli Gajdowskiej? Ona czytając moje recenzje jego wcześniejszych odsłon tj. „Zaginione klejnoty” oraz „Przeklęty posag” poczuła się mocno zachęcona do lektury. Jednak zanim zdecyduje się sięgnąć po owe książki, chce poznać moją opinię o finalnej części wspomnianego cyklu. Czeka na recenzję, ale mimo że od premiery „Testamentu dziadka”, o którym mowa minęło już trochę czasu, ta ciągle się nie pojawia. Dlaczego, czyżby ta część nie do końca sprostała moim oczekiwaniom? Brzmiała dalsza część pytania.
Przyznam, że zrobiło mi się bardzo miło, iż są wśród was osoby, które dzięki moim recenzjom inspirują się czytelniczo. Jednocześnie jednak w takiej sytuacji czuję potrzebę wytłumaczenia się i uspokojenia Ani. Już teraz mogę wam zdradzić, że podobnie, jak miało to miejsce w przypadku poprzednich dwóch książek, również ta powieść bardzo mi się podobała. A nie zdecydowałam się jej przeczytać do tej pory, tylko dlatego, że dała mi o sobie znać przewrotność czytelnicza. Z jednej strony bardzo chciałam dowiedzieć się, co też autorka przygotowała dla trzeciego z synów hrabiny Modlińskiej – Maurycego. Z drugiej zaś strony mając świadomość, że wraz z przeczytaniem ostatniego zdania zapisanego na kartach książki, będę musiała rozstać się z bohaterami tego wspaniałego cyklu obyczajowo – historycznego, który, co mogę otwarcie powiedzie, stał się moim ulubieńcem książkowym, przeciągałam ten moment w czasie, jak najdłużej się dało. Nie mogę jednak odkładać tego, co nieuniknione w nieskończoność, więc zajrzyjmy wspólnie do książki.
Przystępując do jej lektury przenosimy się do roku 1824 i trafiamy do Londynu, a ściślej rzecz ujmując do posiadłości wdowy lady Cavendish, na której barkach po śmierci męża spoczywa ogromna odpowiedzialność za przyszłe losy rodziny, Kobieta żyje w ciągłym stresie i niepokoju, gdyż dysponuje tylko niewielką częścią majątku męża. W całości dziedziczyć go może wyłącznie nastoletni syn baronowej Cecil, który niestety z powodu niezrozumiałych dla społeczeństwa, a także trudnych do pojęcia dla jego najbliższych problemów zdrowotnych, nie jest gotów, aby podjąć się tak ważnego i odpowiedzialnego zadania. Córka Cordelia, której zamążpójście mogłoby wspomóc trudną sytuację rodziny niestety nie ma szczęścia do narzeczonych. Matka zatrudniła już wielu guwernerów, aby ci pomogli zamkniętemu w sobie, stroniącemu od ludzi nastoletniemu chłopcu odnaleźć się w towarzystwie, nabrać odwagi w byciu otwartym wobec osób niebędących jego najbliższymi. Jednak wszyscy oni bardzo szybko się poddawali uznając chłopaka za dziwaka, a nawet za obłąkanego.
I tutaj na scenę wkracza nie kto inny, jak, hrabia Maurycy Modliński, który podejmuje się próby pomocy Cecilowi. Choć nie ma wykształcenia medycznego, a także doświadczenia w pracy z osobami dotkniętymi tego rodzaju problemami, to bardzo chce pomóc chłopcu. Wszak nikt lepiej, niż on uchodzący za bawidamka i duszę towarzystwa nie wie, jak w nim zaistnieć. Nie jest to jednak jedyny cel, dla którego mężczyzna chce przeniknąć do rodziny Cavendish, bo jak możemy przeczytać już na okładce książki, zjawił się tu po to, aby prowadzić sekretne śledztwo. Czemu, ono ma służyć i co odkryć, musicie przekonać się już sami czytając tę niezwykle intrygującą, pełną intryg i tajemnic historię, do czego serdecznie każdego zachęcam.
Możecie mi wierzyć, że intryg i tajemnic mamy tu naprawdę wiele. Cordelia wie, że w obliczu sytuacji, w jakiej znalazła się wspólnie z matką i bratem musi być bardzo czujna i ostrożna. Nie ma bowiem pewności komu może zaufać, a komu zależy wyłącznie na zagarnięciu majątku jej rodziny. Patrzy uważnie na ręce nowego nauczyciela brata, co jak się przekonacie, generuje mnóstw komediowych pełnych słownych utarczek i przepychanek słownych. Jednak nie tylko Maurycy ma swój sekret, bo i sama Cordelia ma coś do ukrycia, a my czytelnicy towarzyszymy jej w pewnych bardzo ważnych poszukiwaniach, które mogą wiele zmienić w zaistniałej sytuacji rodzinnej. Z biegiem czasu sprawdza się powiedzenie, że kto się czubi ten się lubi i między naszą dwójką rodzi się uczucie.
Muszę wam zdradzić, że to właśnie tej części cyklu byłam najbardziej ciekawa, gdyż w każdej z poprzednich odsłon cyklu Maurycy jawił się czytelnikom jako bawidamek, trochę czarna owca w rodzinie, która zawsze coś namiesza. Tymczasem to właśnie teraz Cordelii pokazał swoje drugie skrywane dotychczas oblicze, człowieka odpowiedzialnego, poważnego, kiedy trzeba, na którym polega wiele osób. Nie stracił przy tym zupełnie przejawów wizerunku, z jakim kojarzono go dotychczas, co tylko dodaje mu uroku osobistego.
Nie myślcie sobie jednak, że jest to typowy romans historyczny nastawiony wyłączne na aspekt rozbawienia czytelnika i dostarczenia nam czytelniczej rozrywki. Owszem, na pewno spędzając czas z tą książką będziecie się świetnie bawić, ale jej lektura również zwróci waszą uwagę na bardzo ważny temat, jakim są zaburzenia lękowe z naciskiem na mutyzm wybiórczy. Autorka uświadamia nam, czym jest i z czym wiąże się to zaburzenie. W łatwy i przystępny sposób uczy nas, jak należy metodą małych kroków postępować z osobą zmagającą się z mutyzmem wybiórczym, jakiego rodzaju działania i terapie podjąć. A wszystko to na podstawie własnego doświadczenia i fachowej konsultacji ze specjalistką w tej dziedzinie. Z pewnością książka na tej płaszczyźnie skłoni czytelnika do wielu refleksji i przemyśleń, a także pozwoli zrozumieć, jak są postrzegane przez społeczeństwo i co czują osoby z zaburzeniami lękowymi, jak również ich rodziny. Warto wiedzieć, że zaburzenia te dotykają nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Mutyzm wybiórczy dotyka coraz więcej osób, lecz wiedza na temat samej terapii w takich przypadkach jest ciągle mało powszechna. Dlatego cieszę się, że Ula już po raz kolejny w bardzo ciekawy i przyciągający naszą uwagę i ciekawość sposób połączyła przyjemnie z pożytecznym i zdecydowała się podjąć tego, jakże ważnego tematu, aby pomóc osobom dotkniętym zaburzeniami lękowymi, a także podnieść świadomość społeczną odnośnie do takowych zaburzeń.
Myślę, że już nic więcej pisać nie muszę, żebyście chcieli przeczytać „Testament dziadka”. Czyta się świetnie i dostarcza czytelnikowi całą gamę emocji. Od tych zabawnych, po te wstrząsające wynikające na przykład ze stosowanych dawniej praktyk medycznych. Mamy tutaj również flirty, gorące uczucie, namiętność. Możecie mi wierzyć, że wszystko to składa się na fantastyczną powieść, od której nie sposób się oderwać. Strasznie, żałuje, że ten tytuł zamyka cały cykl, gdyż większość jego bohaterów stała mi się bliska i było mi przykro się z nimi rozstawać. Mam jednak nadzieję, że nie jest to pożegnanie ostateczne, gdyż przynajmniej jedna z bohaterek zasługuje na odrębną historię.
Inne książki autorki dotyczące zaburzeń lękowych:
"Zaklęta w ciszy".
http://kocieczytanie.blogspot.com/2023/12/testament-dziadka-urszula-gajdowska.html
"Testament dziadka" Urszula Gajdowska
Nie dalej, jak dwa dni temu napisała do mnie jedna ze stałych czytelniczek mojego bloga z pytaniem, dlaczego jeszcze nie przeczytałam trzeciej części cyklu Dworek nad Biebrzą autorstwa Urszuli Gajdowskiej? Ona czytając moje recenzje jego wcześniejszych odsłon tj. „Zaginione klejnoty” oraz „Przeklęty posag” poczuła się mocno zachęcona...
2023-12-11
"Księżyc nad Vajont - Echo" Katarzyna Kielecka
Czasami patrząc na relację matka - dorosłe dziecko już w pierwszej chwili widzimy, że jest ona mocno skomplikowana, a nawet na usta ciśnie się stwierdzenie, że zaburzona. Często bowiem zdarza się, że matka nie pozwala swojemu dziecku żyć własnym życiem. Co więcej, mamy wrażenie, że role w tej relacji zupełnie się odwróciły. To matka nie odcięła pępowiny i przez całe życie robi wszystko, aby zawłaszczyć swoje dziecko tylko dla siebie. Oczekuje uwagi i opieki, nie przejmując się nazbyt tym, że dorosła córka bądź syn ma własne życie i rodzinę, którą nierzadko zaniedbuje właśnie na rzecz rodzicielki.
Zapewne już czytając ten krótki fragment tekstu, wielu z was jest skłonnych do mocno krytycznego osądu takiej ozdoby. Nie róbcie tego jednak zbyt pochopnie. Nie wolno nam bowiem zapomnieć, że za takim, a nie innym postępowaniem, czy zachowaniem danej osoby mogą kryć się trudne doświadczenia życiowe, z których one wynikają. Wkrótce przekona się o tym rodzina Cichońskich, bohaterów dylogii Katarzyny Kieleckiej Księżyc nad Vajont, o której pierwszej części - „Fala” - już wam opowiadałam. Dziś przyszedł czas, aby przybliżyć wam jej drugą odsłonę - „Echo".
Karolina i Kajetan Cichońscy bardzo się kochają. Wspólnie wychowują dwóch synów. Jednak cieniem na ich małżeństwie, a także relacjach kobiety z dziećmi kładzie się niezrozumiała dla Kajetana relacja jego żony z matką. Teściowa jest neurotyczną starszą osobą, która przywiązała Karolinę do siebie niewidzialnymi pętami emocji, których ta nie potrafi zerwać. To sprawia, że szczęście i stabilizacja rodzinna chwieje się w posadach. Nadziei na naprawę rodzinnego kryzysu zarówno Karolina, jak i my czytelnicy upatrujemy w niespodziewanych wakacjach, podczas których trzeba będzie odbyć podróż do przeszłości i zmierzyć się z jej dramatami, do których chciałoby się już nigdy nie wracać.
I tak przystępując do lektury książki, wspólnie z jej bohaterami trafiamy do współczesnych Włoch, które każdego dnia odkrywają przed Karoliną wiele wstrząsających, a nawet napawających ją grozą sekretów, a to wszystko za sprawą traumatycznych skutków prawdziwych wydarzeń spowodowanych tragedią, która dotknęła Dolinę Vajont w północno-wschodnich Włoszech w 1963 roku. To właśnie ta katastrofa stała się dla Katarzyny Kieleckiej inspiracją do napisania owej dylogii. Prawda, która wychodzi na światło dzienne, dotkliwie uświadamia naszej bohaterce, jak bardzo bolesne piętno to, co się wówczas stało, odcisnęło na wszystkich, którzy przetrwali to piekło na ziemi. Czego dowodem jest historia Marianny i jej męża Federico Lanza, których małżeństwo nie przetrwało strasznej próby, na którą zostało wystawione. Przygnieciona bólem okrutnej straty, której doświadczyli tamtego sądnego dnia, a także poczuciem winy, którym obarcza nie tylko siebie, Marianna z dziewięcioletnią córką postanawia opuścić męża oraz Włochy i wyjechać do Polski. Tam zostaje przygarnięta przez kuzynkę i jej męża z Łodzi.
Wydawać by się mogło, że teraz, kiedy matka i córka mają tylko siebie, a dziewczynka będzie musiała odnaleźć się w zupełnie nowej dla siebie rzeczywistości, to matka stanie się dla niej największym wsparciem. Niestety, tak się nie dzieje. Zatracona w swoim cierpieniu kobieta, budując niewidzialne pomniki pamięci dla tych, których straciła, zaniedbuje córkę. Dziewczynka czuję się oszukana, zawieszona i osamotniona. Coraz bardziej zamyka się w sobie.
Jednak jest ktoś, kto w tym pocztowym okresie pobytu w Łodzi staje się dla niej bardzo ważny. Kuzyn Witek i Kazik-chłopiec który, jako jedyny doskonale rozumie, co ona czuje i akceptuje ją w pełni. Tylko przebywanie z nim i listy słane do Włoch pozwalały, choć na chwilę ulżyć tęsknocie, która trawi serce dziecka.
"- Człowiek nie powinien chodzić po tym świecie sam.
- Dlaczego?
- Bo jeśli się potknie, nikt go nie złapie za rękę, a to żadna frajda przewrócić się w błoto".
Ta mała, zagubiona istotka, która zdecydowanie zbyt wcześnie i zbyt brutalnie została pozbawiona szczęśliwej, kochającej rodziny i beztroskiego dzieciństwa stała mi się bardzo bliska. Podczas czytania książki przez cały czas pragnęłam, by wreszcie zły los się odwrócił i ofiarował jej tak bardzo potrzebny jej spokój i utracone poczucie bezpieczeństwa. Niestety moje pragnienia okazały się płonne. Oczywiście nie zdradzę wam dlaczego. Powiem tylko tyle, że choć włoska katastrofa zebrała ogromne cierpienie i już wówczas córka Marianny przeszła tyle, ile nie byłby w stanie udźwignąć nie jeden dorosły, to dopiero to, o czym dowiecie się w tej części dylogii, roztrzaska wasze serca na miliony maleńkich kawałków.
Z pewnością w wielu z was, tak, jak było to w moim przypadku, wywoła potok łez, sprawi, że będziecie potrzebowali, choć na chwilę odłożyć książkę, aby ochłonąć, a jednocześnie nie będziecie potrafili tego zrobić. Chcąc, jak najszybciej poznać dalszy ciąg rozgrywających się na kartach tej niezwykłej powieści wydarzeń. O tym, że tak będzie, musicie przekonać się już sami, sięgając po tę powieść, do czego z głębi serca was zachęcam. Sprawdźcie również, czy ta podróż zmieni samą Karolinę, która, co pozwolę sobie powiedzieć wam w tajemnicy, dotychczas nie zdobyła się na odwagę bycia szczerą ze swoim mężem. No i co najważniejsze, musicie się dowiedzieć czy nadrzędny cel podróży, odbudowanie mocno chwiejącego się fundamentu rodzinnego został osiągnięty? Wszak
"Człowiek potrzebuje przeszłości, by budować na niej teraźniejszość, jak na solidnym fundamencie".
Dylogia Księżyc nad Vajont skrywa w sobie historię, której każdy, kto ją pozna, nigdy nie zapomni i już zawsze będzie nosił ją w sercu. Dzięki temu, że podobnie, jak w pierwszej jej odsłonie została ona podzielona naprzemiennie na dwie płaszczyzny czasowe. Tym razem trafiamy do współczesnych Włoch i Łodzi lat 60. i 70. To sprawia, że mając możliwość poznania całości opisanej w niej historii od przysłowiowej podszewki, trafia ona do serca czytelnika z ogromną mocą ładunku emocjonalnego. Na pewno jej lektura pozwoli nam inaczej spojrzeć na tych ludzi, których do tej pory nie potrafimy zrozumieć. Pamiętajmy, że za każdym człowiekiem kryje się historia jego przeszłości, która ukształtowała go takim, jakim jest. I co równie ważne dzięki niej wręcz poczujemy wyzwalającą moc prawdy, która, choć bywa trudna, to zakuta w kajdany sekretów skrywanych latami, niszczy nas każdego dnia i nie pozwala cieszyć się tym, co dobre tu i teraz. Mało tego, bardzo często odbija się rykoszetem na tych, których kochamy. Jestem przekonana, że ta zajmująca powieść stanie się impulsem dla jej czytelników do ważnych życiowych zmian i wielu szczerych rozmów.
[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Szara Godzina
"Księżyc nad Vajont - Echo" Katarzyna Kielecka
Czasami patrząc na relację matka - dorosłe dziecko już w pierwszej chwili widzimy, że jest ona mocno skomplikowana, a nawet na usta ciśnie się stwierdzenie, że zaburzona. Często bowiem zdarza się, że matka nie pozwala swojemu dziecku żyć własnym życiem. Co więcej, mamy wrażenie, że role w tej relacji zupełnie się odwróciły....
2023-12-06
"Księżyc nad Vajont - Fala" Katarzyna Kielecka
Wszyscy zdajemy sobie sprawę z siły żywiołów natury, jednak często staramy się w nie ingerować i próbujemy je ujarzmić. Matka natura jest jednak nieprzewidywalna i wszelkie takie próby ze strony człowieka mogą prowadzić do ogromnych tragedii. Dziś chciałabym przypomnieć wam o jednej z nich, która miała miejsce w północno-wschodnich Włoszech w 1963 roku. Właśnie w październiku tego roku obchodziliśmy 60 rocznicę katastrofy, która dotknęła mieszkańców Doliny Vajont i pozbawiła życia tysiące osób. Wówczas tą katastrofą żyły całe Włochy, a jednak w Polsce wciąż jest mało znana i jestem pewna, że dzięki autorce Katarzynie Kieleckiej, która podczas rodzinnych wakacji do tamtych miejsc poczuła potrzebę opisania tego, co wówczas się tam wydarzyło na kartach swojej powieści, wiele osób dowie się o niej po raz pierwszy. A nawet jeśli już wcześniej coś na jej temat słyszeli, to na pewno dopiero lektura tej historii pozwoli czytelnikom poczuć emocjonalny wymiar tamtejszych wydarzeń. I tak oto te chwytające za serce pisarki przeżycia towarzyszące wakacyjnej podróży zaowocowały powstaniem wyjątkowej dylogii Księżyc nas Vajont, o której pierwszej odsłonie „Fala” postaram się wam pokrótce opowiedzieć.
Moi kochani, przystępując do czytania książki wspólnie z jej bohaterami, przemieszczamy się naprzemiennie na dwóch płaszczyznach czasowych – Włoch lat 60. oraz współczesnej Łodzi, której, jak w każdej powieści Kasi nie mogło zabraknąć i tym razem w poczuciu jej lokalnego patriotyzmu oraz osobistego sentymentu, do czego wrócimy już za chwilę.
Zacznijmy zatem od wątku włoskiego, w którym poznajemy rodzinę Federico Lanza, który wspólnie z żoną Marianną, Polką z Wilna i trojgiem dzieci wiedzie spokojne i szczęśliwe życie. Jako głowa rodziny mężczyzna stara się zapewnić najbliższym godne warunki życia, co nie jest łatwe, gdyż sytuacja gospodarcza kraju jest bardzo ciężka. Dla mieszkańców doliny nadzieją na wyrwanie się z biedy i poprawę jakości ich życia jest podjęty przez inżynierów projekt budowy największej tamy na świcie i elektrowni, która miała zapewnić rozwój gospodarczy. Wielu z nich wówczas znalazło przy tej budowie zatrudnienie. Wśród pracowników znalazł się również Lanza, którego ten fakt napawa dumą. Nasz bohater wierzy w myśl technologiczną i ufa inżynierom przewodzącym owym pracom. Wszystko miało być tak pięknie, ale ludzka ręka, ignorując ostrzeżenia wysyłane już wcześniej przez naturę, przyczyniła się nie tylko do śmierci bezbronnych w starciu z mocą żywiołu ludzi, ale także do traumatycznych przeżyć tych, którzy to piekło przetrwali. Oczywiście nie będę zdradzała wam szczegółów, abyście mogli sami niemalże poczuć, to co wtedy czuli ci ludzie. Powiem tylko, że wystarczyły zaledwie cztery minuty, aby potężna fala bardzo dotkliwie i bezlitośnie ukarała człowieka za jego pychę i butę, odbierając mu wszystko, co kochał i co stanowiło sens jego życia. To, co miało być drogą ku lepszej przyszłości, sprowadziło piekło na ziemię. Nie trudno się domyślić, że tak traumatyczne doświadczenia życiowe mocno odcisnęły piętno na każdym, kto przez nie przeszedł. Rodzi się więc pytanie, jak dalej żyć, jak zbudować swój zdruzgotany świat na nowo? Na te pytania odpowiecie sobie jednak sami, czytając książkę.
Tymczasem wróćmy do czasów współczesnych, gdzie trafimy do Łodzi, a ściślej rzecz ujmując na osiedle Retkinia, które, co zdradzę wam jako ciekawostkę, przez dwadzieścia pięć lat było domem autorki. Tu poznajemy starszą kobietę, która od początku nie wzbudza sympatii czytelnika. Kobieta jest osobą mocno neurotyczną, która oczekuje od swojej córki Karoliny, że ta będzie na każde jej zawołanie. Choć wykazuje dominującą postawę, to jednocześnie potrzebuje, żeby się nią opiekować. Zdaje się mieć za nic życie prywatne rodzinne i małżeńskie Karoliny, które swoją drogą przechodzi kryzys. Stabilny fundament, na którym córka budowała swoje szczęście wspólnie z Kajetanem i dwójką ich synów, zaczyna się mocno chwiać. Karolina stoi pomiędzy młotem i kowadłem, każdego dnia będąc zmuszaną do dokonywania trudnych wyborów i podejmowania decyzji w kontekście wpojonego obowiązku opieki wobec matki, a nawet psychicznej manipulacji, a mężem i dziećmi, których już nie raz zawiodła.
Pisarka świetnie nakreśliła aspekt psychologiczny powieści i jej bohaterów zarówno w odniesieniu do przeżytej tragedii, traum które wywołała, jak i skomplikowanych relacji rodzinnych. Dzięki temu dała nam do myślenia i skłoniła nas do pohamowania swoich jakże daleko idących skłonności do oceniania innych ludzi. Zapominamy natomiast o tym, że za każdym człowiekiem, kryje się jego historia, która uczyniła go takim, jakim jest, na której temat my nie mamy wiedzy. Dlatego nie mamy prawa nikogo oceniać po pozorach. Przekonuje się o tym Karolina Cichońska, kiedy do jej matki przychodzi pewien list, a starsza pani czuje się wreszcie gotowa, by otworzyć się przed córką. Na pewno przeszłość rodzicielki nie usprawiedliwia w pełni jej zachowania wobec córki, ale z pewnością sprawia, że sam czytelnik zaczyna je w pewnym stopniu rozumieć. Koniecznie sięgnijcie po ten tytuł i przekonajcie się, czy naszym bohaterom uda się naprawić rodzinne relacje.
Jestem pełna podziwu i uznania dla autorki za to, że podjęła się tak bardzo ważnego zadania, aby opowiedzieć nam tę niezwykle ważną historię, a tym samym niejako ocalić ją od zapomnienia i bez wątpienia mocno przemówić do naszej wyobraźni, a także wzbudzić silne emocje. Możecie mi wierzyć, że Kasia sprostała temu odpowiedzialnemu zadaniu doskonale. Jest to zdecydowanie bardziej poważna książka, niż te, z których znamy dotychczas jej twórczość. Mimo że, jest smutna i mocno przejmująca, to jednak w całej opowieści nie zabrakło również miejsca na uśmiech, a nawet śmiech. A wszystko dzięki temu, że ta dylogia to zapis samego życia, a jej bohaterowie to ludzie tacy sami jak my, są odważni, ale też się boją. Kochają, ale też popełniają błędy, które kładą się cieniem na życiu i ich samych i ich bliskich.
Na pewno już stało się dla was oczywiste, że tę historię warto poznać. Zapewniam was, że nikogo nie pozostawi ona wobec siebie obojętnym, a świadomość, że została oparta na autentycznych wydarzeniach, sprawia, że emocje towarzyszące jej poznawaniu są dla czytelnika bardzo silne i dojmujące. Co więcej, ta dylogia stała się dla mnie impulsem do tego, aby na własną rękę poszukać informacji na temat włoskiej tragedii. Oczywiście oba te zajmujące i wciągające nas od pierwszej do ostatniej strony wątki w pewnym momencie zostały ze sobą w bardzo ciekawy sposób połączone. Nie wierzcie mi jednak na słowo, tylko sami spędźcie niezapomniany czas na lekturze powieści. Ja niezwłocznie zabieram się za czytanie kontynuacji dylogii, bo przyznam, że pochłonęła mnie ona bez reszty.
[Materiał reklamowy] Wydawnictwo Szara Godzina
http://kocieczytanie.blogspot.com/2023/12/ksiezyc-nad-vajont-fala-katarzyna.html
"Księżyc nad Vajont - Fala" Katarzyna Kielecka
Wszyscy zdajemy sobie sprawę z siły żywiołów natury, jednak często staramy się w nie ingerować i próbujemy je ujarzmić. Matka natura jest jednak nieprzewidywalna i wszelkie takie próby ze strony człowieka mogą prowadzić do ogromnych tragedii. Dziś chciałabym przypomnieć wam o jednej z nich, która miała miejsce w...
2023-11-30
"Spotkamy się we śnie" Jolanta Kosowska, Marta Jednachowska
Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi, co przekłada się na wiele aspektów w moim życiu. Również na dobór książek, które czytam, dlatego na przykład nie sięgam po fantastykę. W żaden sposób nie umniejszam temu gatunkowi literackiemu, ale dla mnie po prostu nie znajduje się on w obrębie mojego komfortu czytelniczego. Jednak, jak w każdej dziedzinie życia, tak również w literaturze, zdarzają się powieści fantastyczne, dla których robię wyjątek, ponieważ zwyczajnie ciekawość bierze górę. Właśnie tym razem nadszedł moment, aby opowiedzieć wam o jednej z takich książek. Przyznam szczerze, że tak jak od momentu zapowiedzi tej książki byłam jej bardzo ciekawa, tak samo mocno obawiałam się jej lektury. A mowa oczywiście o powieści duetu Jolanty Kosowskiej i Marty Jednachowskiej „Spotkamy się we śnie”.
Zanim jednak opowiem wam o samej książce, pozwólcie, że w kilku słowach wyjaśnię, dlaczego w momencie, kiedy zaczynałam ją czytać, moja jej ciekawość mieszała się z pewnymi obawami. Otóż autorki na jej kartach podejmują między innymi bardzo intrygujący mnie temat świadomego śnienia, o którym chciałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale jednocześnie niepokoiło mnie, czy moja wyobraźnia jest na tyle bujna, aby nadążyć za, jak się przekonacie, sięgając po książkę, bardzo rozbudowaną wyobraźnią Marty, która jak obie Panie przyznają, była inicjatorką powstania tej książki. Przecież mogło się okazać, że jestem zbyt „przyziemna”, aby dobrze ją zrozumieć i docenić tak jak na to zasługuje. No dobrze, nie będę dłużej trzymała was w niepewności. Bardzo szybko okazało się, że moje obiekcje były zupełnie niepotrzebne, gdyż książka jest wspaniała. Co więcej, choć powieść w pierwszej chwili wydaje się magiczna, to tak naprawdę jest bardzo życiowa. Nie wybiegajmy jednak przed szereg i zacznijmy od początku.
Poznajcie Oliwię, młodą pisarkę, która nie czuje się spełniona w swoim życiu. Jej praca, nie znajduje uznania w oczach najbliższych. Dla matki jest córką, która nie spełniła pokładanych w niej oczekiwań, a związek, który tworzy ze swoim chłopakiem Czarkiem, przypomina stare małżeństwo idealne już tylko dla osób z zewnątrz, a tak naprawdę naznaczone rutyną. Codziennością spędzaną razem, a jednak osobno. Namiętność, która kiedyś wypełniała ten związek jest już tylko wspomnieniem. Kobieta coraz dotkliwiej odczuwa, że teraz jej miejsce w życiu Cezarego zajęła praca, której poświęca on coraz więcej czasu. To ona stała się dla niego najważniejsza. Oli próbuje uciec od swojej samotności, trosk i codziennych problemów w sny, które zawsze miały dla niej duże znaczenie. Od kiedy pamięta, zapisywała je w swoim notatniku i starała się je interpretować. W momencie, kiedy my czytelnicy zaczynamy towarzyszyć kobiecie na kartach powieści, ani ona, ani tym bardziej my sami nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo mocno już wkrótce właśnie sny wpłyną na życie Oliwi, wywracając je niemalże do góry nogami.
A wszystko ma swój początek, w momencie, kiedy dziewczyna wspólnie ze swoim przyjacielem Tomkiem decydują się zgłębić metody osiągnięcia stanu świadomego snu, a także idąc o krok dalej nauczyć się panować nad swoimi snami, po to, by mieć wpływ na to, co się w nich dzieje. Jak się możecie domyślać, Oliwi się to udaje i od tej pory każdej nocy w jej snach dzieją się rzeczy, których nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Tylko tu może czuć się prawdziwie wolna, może być sobą, realizować swoje marzenia. Sny są magiczne, fantastyczne i różnorodne, ale każdy z nich łączy postać mężczyzny, który, choć na początku nie jest do Oliwi przyjaźnie nastawiony, to z biegiem czasu staje się jej przewodnikiem sennym, a w sercach obojga rodzi się uczucie. To przy Mironie każdej nocy Oliwia czuje emocje, które w realnym świecie, w życiu z Czarkiem dawno już wygasły. Tylko gdzie jest granica między jawą i snem i co stanie się w momencie, kiedy sen zacznie mieszać się z jawą i stanie się niepokojąco realny? Na te pytana oczywiście znajdziecie odpowiedzi czytając książkę, do czego już teraz każdego gorąco zachęcam.
Autorki oddały w nasze ręce wyjątkową książkę, w której nieuchwytny świat snu nieosiągalny dla wszystkich przeplata się z bardzo realnymi życiowymi problemami, z którymi z kolei na pewno wielu z nas może się utożsamić. Zacznijmy od relacji na płaszczyźnie matka – córka. Relacja Oliwi z rodzicielką jest pełna dystansu. Niemalże każde spotkanie w domu rodzinnym kończy się dla młodej kobiety przykrościami ze strony matki, która nie potrafi zrozumieć, że jej córka ma prawo do ułożenia sobie życia na własnych zasadach. Tylko ona może decydować jak ma ono wyglądać. Jednak aby to zrozumieć, potrzebna jest szczera rozmowa. Kiedy jej zabraknie między ludźmi tworzy się przepaść, którą coraz trudniej jest pokonać. Pisarki uświadamiają nam jak wielką ma ona moc sprawczą w życiu każdego z nas. I jeśli tylko się na nią zdobędziemy, jej skutki mogą nas bardzo zaskoczyć.
Kolejna bardzo ważna lekcja, którą odbieramy dzięki tej niezwykle wartościowej książce, to fakt, że należy dbać o to, co jest naprawdę ważne w naszym życiu i pielęgnować to każdego dnia na nowo, gdyż nic co dostajemy od życia nie jest nam dane na zawsze. Dlatego, tak bardzo ważna jest dbałość o związek, miłość i każdą relację międzyludzką, na której nam zależy. W przeciwnym razie bowiem źle zbudowana hierarchia naszych życiowych wartości może przyczynić się do utraty, wszystkiego, co udało nam się zbudować. Niestety poświęcając całe zaangażowanie w rzeczy mniej ważne, często o tym zapominamy.
„Spotkamy się we śnie” to bardzo mądra, angażująca czytelnika książka, o miłości i poszukiwaniu szczęścia, którego czasami szukamy bardzo daleko nawet w snach, podczas gdy może ono czekać gdzieś blisko nas, chciałoby się powiedzieć na wyciągnięcie ręki. Kiedy wreszcie to do nas dotrze zdajemy sobie sprawę, że nie potrafiliśmy docenić tego, co mamy. To także zajmująca historia o skomplikowanych wyborach i trudnych decyzjach przyjaźni i chorobie, a więc o wszystkim tym, z czego składa się, życie, któremu każdego dnia próbujemy nadać sens.
Myślę, że pisanie o tej książce czegokolwiek więcej jest zbędne, gdyż na pewno już wiecie, że warto ją przeczytać. Czas spędzony na jej lekturze dostarczy wam wiele dojmujących emocji, które będziecie mogli wręcz poczuć. Od samotności, chłodu, zwątpienia, zagubienia, lęku, aż do miłości, namiętności i szczęścia. Warto wspomnieć, że w opisywanej historii nie zabraknie zaskoczeń i ciekawych zwrotów akcji. To wszystko sprawia, że całość czyta się naprawdę świetnie i niepostrzeżenie dociera do końca z poczuciem, że chciałoby się więcej. Na szczęście książka ma otwarte zakończenie, co pozwala nam czytelnikom mieć nadzieję, że kiedyś powstanie kontynuacja. Ja bardzo na to liczę, gdyż debiut tego wspaniałego duetu twórczego okazał niezwykle udany, czego serdecznie gratuluję. Mama i córka doskonale sprostały temu, jak przypuszczam niełatwemu zadaniu. Nie ukrywam też, że czekam na samodzielną książkę Marty.
Teraz już was zostawiam, abyście mogli niezwłocznie zabrać się za czytanie „Spotkamy się we śnie”, a sama będę przeszukiwać internet w poszukiwaniu informacji dotyczących świadomego śnienia, gdyż ta powieść stała się dla mnie impulsem do tego, aby spróbować wyćwiczyć u siebie tę umiejętność.
[Materiał reklamowy] Autorki Jolanta Kosowska, Marta Jednachowska
http://kocieczytanie.blogspot.com/2023/11/spotkamy-sie-we-snie-jolanta-kosowska.html
"Spotkamy się we śnie" Jolanta Kosowska, Marta Jednachowska
Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi, co przekłada się na wiele aspektów w moim życiu. Również na dobór książek, które czytam, dlatego na przykład nie sięgam po fantastykę. W żaden sposób nie umniejszam temu gatunkowi literackiemu, ale dla mnie po prostu nie znajduje się on w obrębie mojego komfortu...
"Proszę, pokochaj mnie, tato!" Marta Maciejewska / recenzja patronacka
Zaledwie dwa dni temu Marta Maciejewska oddała w ręce czytelników swoje najmłodsze literackie dziecko „Proszę, pokochaj mnie, tato!” Jest to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku. A to dlatego, iż powieść ta jest kontynuacją wspaniałej historii opisanej na kartach książki „Proszę, pokochaj mnie, mamo!”, która wówczas przez wielu z nas, w tym także przeze mnie została uznana za jedną z najlepszych książek, jakie mieliśmy okazję przeczytać w minionym roku. Zapewne zgodzicie się ze mną, że tak wysoka poprzeczka w momencie pisania kontynuacji jest dla autora dużym wyzwaniem. Mając to na uwadze, nie mogłam doczekać się chwili, kiedy przystąpię do lektury i przekonam się, co tym razem przygotowała dla nas Marta. I już teraz mogę wam powiedzieć, że ta kontynuacja jest jeszcze lepsza od swojej poprzedniczki. Jak to możliwe? Posłuchajcie zatem.
Ci z was, którzy czytaliście już pierwszą część tej dylogii, doskonale wiecie, że jej główna bohaterka, wtedy niespełna osiemnastoletnia dziewczyna Anka Zwolenkiewicz doświadczyła niewyobrażalnej krzywdy. Ktoś zniszczył ją i jej świat. Brutalnie odebrał nadzieję na spełnienie marzeń. Dziś, kiedy po raz kolejny wkraczamy w życie Anki, jest już dorosłą kobietą i wszystko wskazuje na to, iż życie wynagrodziło jej cierpienia, przez które przeszła. Teraz ma wszystko, a nawet o wiele więcej, niż kiedykolwiek mogłaby sobie wyobrazić. Wspólnie z kochającym i oddanym mężem wychowują dwójkę wspaniałych dzieci. Życie, jakie wiodą, jest spełnionym jej marzeniem, za które kobieta czuje ogromną wdzięczność. Szybko jednak przekonujemy się, że Anka robi wszystko, by właśnie w taki obraz jej życia uwierzyli wszyscy wokół. Tylko ona wie, że swoje szczęście zbudowała na kłamstwie. Wszak o człowieku wiemy tyle, ile sam zechce nam pokazać. W swoim sercu i pamięci skrywa sekrety, które postanowiła zabrać ze sobą do grobu. Teraz chce skupić się na rodzinie i wykorzystaniu szansy na spełnienie pragnień i ambicji zawodowych. Tylko czy, tak niestabilny fundament, który tworzą kłamstwa i tajemnice, może zapewnić podstawę dla trwałości szczęścia rodzinnego? To musicie sprawdzić już sami, czytając książkę, do czego każdego, kto teraz czyta moją recenzję, gorąco zachęcam.
Możecie mi wierzyć, że autorka nawet przez moment nie oszczędza swojej bohaterki. Jeszcze do niedawna, Anka była przekonana o tym, że udało jej się zamknąć bolesną i druzgocącą przeszłość. Teraz za wszelką cenę stara się by, prawda o niej nigdy nie ujrzała światłą dziennego, a ona sama nie chce do niej wracać. Nie wie jeszcze, że za chwilę bardzo dotkliwie przekona się, jak okrutna bywa ironia losu. Uświadomi jej, że demony przeszłości ciągle tkwią uśpione w jej wnętrzu, a ona będzie musiała stanąć z nimi oko w oko, walcząc o dobro najwyższe. Dobro własnego dziecka. A my czytelnicy będziemy przeżywać ten koszmar razem z nią.
Podobnie jak, miało to miejsce we wcześniejszej odsłonie tej historii, tak i tym razem ciężar wszelkich decyzji oraz dokonanych wyborów spada wyłącznie na barki Anki. Z tą różnicą, że dziś stawka jest o wiele wyższa, gdyż nie chodzi już wyłącznie o nią. Od tego, co zdecyduje, zależy przyszłość, a nawet życie najważniejszej dla niej istoty. Autorka stawia swoją bohaterkę w obliczu trudnego dylematu moralnego, który tak naprawdę dla matki, która dla swojego dziecka jest w stanie zrobić wszystko, tym dylematem przestaje być. I o tym właśnie w głównej mierze jest ta książka. Czytając ją, doświadczycie ogromnej siły miłości matki do dziecka, która bez wahania zdolna jest do największych poświęceń i ofiar, dla dziecka, które nosiła pod sercem. A jak się przekonacie podczas czytania książki, Anka będzie musiała znaleźć w sobie nadludzką siłę, aby zrobić to, co zrobić musi.
Na pewno jej decyzje i wybory podzielą czytelników, na tych którzy powiedzą, że będąc na jej miejscu, postąpiliby dokładnie tak samo i tych, którzy będą uważali, że mogła szukać innego wyjścia z sytuacji, w której się znalazła. Jednak uwierzcie mi, nie zrozumie jej wyłącznie ten, kto nie wie, co znaczy być matką. W życiu są bowiem sytuacje, kiedy tego wyboru niestety nie mamy i zmuszeni jesteśmy grać takimi kartami, jakie w danym momencie rozdał nam los. A ten niestety bywa bezlitosny.
Tak jak lektura „Proszę, pokochaj mnie, mamo!” rozłożyła mnie emocjonalnie na łopatki, tak ta część dosłownie wgniotła mnie w ziemię. Płakałam jak dziecko, czytając tę książkę. Ciężar i ból Anki stał się niemalże moim cierpieniem, ale jednocześnie nie mogłam oderwać się od czytania nawet na chwilę. Ja w pełni rozumiem decyzję bohaterki i przyznaję, że postąpiłabym dokładnie tak, jak ona, dlatego było mi strasznie ciężko ze świadomością bolesnych konsekwencji, jakie musiała ponosić za to, na co się zdecydowała. Piętrzące się kłamstwa wciągają ją niczym ruchome piaski, a ona z każdym dniem traci tych, którzy byli filarami jej szczęśliwego i bezpiecznego życia. Matczyne serce jednak wie, że nie mogła postąpić inaczej, a każde wypowiadane kłamstwo padło z jej ust, nie z myślą o sobie samej, ale po to, by chronić rodzinę. Koniecznie przeczytajcie tę niezwykle poruszającą, wstrząsającą i trafiającą wprost do serca każdego, kto zechce spędzić z nią swój wolny czas książkę, by przekonać się, czy zdruzgotane życie rodzinne Anki da się jeszcze poukładać. A przede wszystkim, zanim zaczniecie oceniać i ferować wyroki przemyślcie to wszystko, o czym przeczytacie w książce i zastanówcie się, czy ktokolwiek ma do tego prawo.
Przeżycia głównej bohaterki i jej najbliższych to jeszcze nie wszystko, o czym przeczytamy w książce. Jej wartością nadrzędną bez wątpienia jest moc tkwiąca w matczynej miłości. Marta przypomina nam jednak, że matka to nie tylko ta kobieta, która dziecko urodziła, ale także ta, która otworzyła swoje serce na dziecko, które z dużym prawdopodobieństwem nigdy wcześniej ciepła tej matczynej miłości nie zaznało. Ta, która je pokochała, otoczyła opieką, wychowała i stworzyła dla niego szczęśliwy dom. Autorka daje nam możliwość spojrzenia oczami kobiety, która matką być nie może na te, którym dar macierzyństwa został dany. Jednocześnie przywraca tym kobietom nadzieję, jaką niesie ze sobą adopcja.
„Proszę, pokochaj mnie tato!” to książka, o której mogłabym pisać wam bez końca, ale jednocześnie wiem, że nie mogę napisać zbyt wiele, nie tylko dlatego, że nie chcę zdradzić wam za dużo, ale przede wszystkim dlatego, że ciągle mam wrażenie, iż niezależnie od tego, co wam o niej napiszę, będzie to niczym w porównaniu do tego, czego doświadczycie i co przeżyjecie, sami zagłębiając się w tę historię. Bo tej książki się nie czyta, ją się przeżywa. I choć wzbudza w nas ogrom silnych, trudnych, a chwilami wręcz miażdżących nas emocji, to chcę, aby wybrzmiało to, iż jest to powieść bardzo wartościowa i potrzebna społecznie. Życiowość i autentyzm wszystkiego, o czym napisała Marta, sprawi, że wiele kobiet odnajdzie w niej cząstkę swoich przeżyć, kiedy to nic poza dobrem ich dziecka nie miało znaczenia. Kiedy właśnie dla niego poświęciły wszystko, by stoczyć najtrudniejszą walkę w swoim życiu.
PATRONAT MEDIALNY BLOGA KOCIE CZYTANIE.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2024/04/prosze-pokochaj-mnie-tato-marta.html
"Proszę, pokochaj mnie, tato!" Marta Maciejewska / recenzja patronacka
więcej Pokaż mimo toZaledwie dwa dni temu Marta Maciejewska oddała w ręce czytelników swoje najmłodsze literackie dziecko „Proszę, pokochaj mnie, tato!” Jest to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku. A to dlatego, iż powieść ta jest kontynuacją wspaniałej historii opisanej na kartach książki...