-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013-06-22
2013-03
2013
2013-08-01
2013-07-01
2013-07-01
2013-07-14
2013-07-13
2013-07-05
2013-07-04
2013-06-15
2013-01-09
Są różne rodzaje książek. Niestety większość z nich to tak zwane jednorazówki, które czyta się raz, a później się o nich zapomina. Są też takie utwory, po których przeczytaniu żyje się nimi jeszcze wiele, wiele tygodni. Natomiast dla mnie, Charlie zalicza się do trzeciej kategorii, tej najmniej licznej a zarazem najwspanialszej: książek na długie lata. Jednocześnie jest też wymagającą lekturą. Nie można jej rzucić w kąt po pierwszych stronach. Dopiero gdy poznamy dokładnie tytułowego bohatera, dojdzie do nas znaczenie całego utworu, napisanego dosyć niezwykle, bo w charakterze listów. Do tej pory pierwsze skojarzenie na słowa powieść epistolarna to Cierpienia młodego Wertera. Od razu przepraszam wszystkich fanów tego utworu (najlepiej omińcie ten fragment, aby uniknąć zagotowania się ze złości). Jakież męczarnie przeżyłam podczas tej lektury! Niezliczone wahania miłosne głównego bohatera typu: "och, dotknęła mnie! To z pewnością miłość!" po prosty mnie śmieszyły. Muszę to powiedzieć jasno i klarownie: nie mogłam się doczekać, aż Werter popełni samobójstwo (niestety trochę to trwało). Stąd też wzięła się moja niechęć (w 100% uzasadniona) do powieści epistolarnych. Jednak po przeczytaniu Charliego przekonałam się, że nie należy rezygnować z nowych rzeczy po zaledwie ich spróbowaniu. Tak więc teraz, drogi Czytelniku, rozpocznę swój długi jak na mnie wywód, na temat mojej opinii o książce. Mam nadzieję, że przekażę Ci choć cząstkę emocji, które towarzyszyły mi przy czytaniu tego utworu.
Tytułowy bohater jest przeciętnych nastolatkiem. Chociaż nie, błąd. To raczej zależy od punktu widzenia. To chłopak zagubiony w sobie (większość uzna to za normalne - w końcu to 15 latek), chory psychicznie. Po śmierci swojego przyjaciela spędził rok czasu w szpitalu psychiatrycznym. Kiedy wrócił do szkoły, stara się w niej zasymilować. Poznaje zwariowanego Patricka, oraz jego siostrę Sam, w której się zakochuje. Po wielu próbach ma prawdziwych przyjaciół. Jednak choroba daje o sobie znać, a Charlie po raz kolejny przekonuje się, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda.
Według mnie Charlie, jest jedną z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. To utwór o dojrzewaniu, odkrywaniu nieznanych sobie rejonów. Poznawaniu siebie. Przez cały utwór czułam się tak, jakbym to ja była Przyjacielem Charliego, jakby te wszystkie listy były wyłącznie moją, prywatną własnością. Nie spodziewałam się, że tak emocjonalnie odbiorę ten utwór.
Wszyscy, którzy sądzą, iż moim ulubionym bohaterem jest Charlie, zdziwią się. O tak! Najpiękniejszą i najbarwniejszą postacią jest Patrick. Wspaniały, cudowny, niepowtarzalny Nic (dowiecie się, po przeczytaniu o co z tym chodzi). Wiele razy przez niego się śmiałam, mimo wszystko jeszcze więcej płakałam. To bardzo złożona i niezwykła postać, która zasługuje na wiele uwagi. Jego historia porusza, a zarazem porusza bardzo aktualny temat homoseksualizmu. Jest mi przykro, że takie osoby są wciąż dyskryminowane, nie mogą pokazywać swoich prawdziwych uczuć. Są przecież tacy sami jak inni. Nie różnią się niczym, a to i tak nie zmienia faktu, że muszą cierpieć.
Jeśli chodzi o język i styl... no cóż, celowo użyty jest język środowiskowy. Listy są pisane przez piętnastoletniego chłopaka, więc nie można było się zbyt wiele spodziewać. Z niektórymi rzeczami trzeba się po prostu pogodzić.
Charlie naprawdę zmienił kilka rzeczy w moim życiu. Znudziła mi się monotonia i rzeczywistość, zapragnęłam "poczuć nieskończoność"... Myślę, iż jest to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w ciągu swojego życia. Jestem pewna, że wrócę do niej jeszcze nie jeden raz. Najbardziej zdziwiło mnie to, że ktoś napisał, iż ten utwór jest tendencyjny. Ja powiedziałabym: uniwersalny. Porusza, zmusza do myślenia, jednak nie trafia do wszystkich. Wszystko zależy od naszego nastawienia i światopoglądu.
Stephen Chbosky zdobył moją sympatię, to pewne. Charlie jest utworem głębokim i nieprzewidywalnym, którego akcja toczy się aż do ostatniego zdania w ostatnim liście. Książkę polecam naprawdę każdemu, gdyż uważam, że należy ona do tych utworów, które trzeba znać. Ma niesamowity klimat i magię, która czyni ją unikatową. Po przeczytaniu lektury polecam obejrzenie filmu na jej podstawie pt. "The Perks of Being a Wallflower" z 2012 roku. Naprawdę nie mogę się nadziwić, dlaczego nie było go w Polskich kinach, które naprawdę dużo na tym straciły. Jeszcze raz serdecznie POLECAM!
Są różne rodzaje książek. Niestety większość z nich to tak zwane jednorazówki, które czyta się raz, a później się o nich zapomina. Są też takie utwory, po których przeczytaniu żyje się nimi jeszcze wiele, wiele tygodni. Natomiast dla mnie, Charlie zalicza się do trzeciej kategorii, tej najmniej licznej a zarazem najwspanialszej: książek na długie lata. Jednocześnie jest też...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-05-07
2013-05-01
2013-01-01
2013-04-23
2013-03-01
Do znudzenia mogę powtarzać, że fantastyka jest moim ulubionym gatunkiem literackim. Tylko czytając takie utwory czuję się w pełni usatysfakcjonowana. Z twórczością Trudi Canavan pierwszy raz zetknęłam się jakieś 4 lata temu. Przez przypadek znalazłam jej książki w bibliotece, przyrzucone jakimiś gazetami (!). Zaczęło się od Kapłanki w bieli, która kompletnie mnie oczarowała. Później sięgałam po kolejne i kolejne książki tej genialnej, australijskiej pisarki. Fascynowało - i nadal fascynuje - mnie w jej sposobie kreowania świata przedstawionego wszystko. Jest ona jedną z nielicznych autorek, które potrafią mnie w pełni zadowolić. Przed każdą kolejną powieścią zastanawiałam się, czy jest w stanie wymyślić coś, czym mnie zaskoczy. Za każdym razem przekonywałam się, że tak. Można powiedzieć, że to właśnie przy tej pani dojrzewałam czytelniczo, poznawałam wciąż nowe kraje, obyczaje, które na długo pozostają w mojej pamięci. A jak jest z Trylogią Zdrajcy?
Trylogia Zdrajcy opowiada o Lorkinie, który jest synem Sonei, Czarnego Maga Gildii. Po ukończeniu studiów, zżerany nudą postanawia wyjechać na misję do Sachaki. Moja pierwsza myśl? Samobójca. Zwracając uwagę na wydarzenia, jakie działy się tam 20 lat wcześniej oraz jego korzenie, nie ryzykowałabym tak bardzo. Matka szaleje, ale nie ma wyboru. Musi zgodzić się na wyjazd. Kiedy dostaje informację, o zaginięciu Lorkina z możliwością porwania, sami możemy się domyśleć, co przeżywa. Mając zakaz wychodzenia z Gildii nie może nic zrobić. W dodatku w mieście nie dzieje się najlepiej. Kwitnie handel nilem, który zatruwa całe społeczeństwo. Co w takiej sytuacji zrobi Sonea? Czy Lorkin wyjdzie cało z opresji?
Tak jak poprzednie książki autorki, tak i tą przeczytałam jednym tchem. Z każdą kolejną stroną pojawiało się w mojej głowie coraz więcej pytań. Trzeba przyznać, iż Trudi Canavan jest mistrzynią trzymania w napięciu. Za każdym razem, kiedy działy się najciekawsze momenty, urywała wątek i przechodziła do następnego rozdziału. Przy tym, każdy był z punktu widzenia innego bohatera. Taka wieloosobowa narracja jest już chyba znakiem rozpoznawczym autorki. Jak zwykle przejścia są idealnie wyważone, a cała powieść napisana miłym, lekkim stylem. No i oczywiście w całym utworze panuje niezwykły klimat - tajemniczości, wszędzie czają się sekrety i spiski, a niebezpieczeństwo może nas spotkać tuż za rogiem. Czasami najlepszy przyjaciel, może się okazać najgorszym wrogiem...
W świecie stworzonym przez Canavan wszystko układa się w logiczną całość. Od początku utworu poznajemy nowe postaci, z pozoru zupełnie przypadkowe. Na koniec okazuje się, jak zawsze zresztą, że były one ze sobą ściśle powiązanie. Takie i inne 'niespodzianki' pisarka stawiała na mojej drodze przez cały czas.
Podziwiam autorkę za sposób, w jakie wykreowała bohaterów. Mimo, że niektórzy pojawiają się na zaledwie kilka scen, ich obraz zapisuje się na trwałe w naszej pamięci. Potrafiłam się wczuć w sytuację każdej z postaci, co jest kolejnym pozytywnym aspektem Misji Ambasadora.
Misję Ambasadora, tak jak wszystkie inne książki Canavan, mogę polecić z czystym sumieniem każdemu. Przed tą serią jednak polecałabym zapoznać się z Trylogią Czarnego Maga. Dzięki temu zyskacie pełny obraz historii, toczącej się w Trylogii Zdrajcy. Książek o magii i magach było już wiele, jednak nie sądzę, żebyście gdziekolwiek indziej znaleźli tak fascynującą przygodę, jaką ja odnalazłam w książkach ukochanej Canavan. Serdecznie polecam, a sama czekam, kiedy tylko II tom trylogii znajdzie się na mojej półce.
Do znudzenia mogę powtarzać, że fantastyka jest moim ulubionym gatunkiem literackim. Tylko czytając takie utwory czuję się w pełni usatysfakcjonowana. Z twórczością Trudi Canavan pierwszy raz zetknęłam się jakieś 4 lata temu. Przez przypadek znalazłam jej książki w bibliotece, przyrzucone jakimiś gazetami (!). Zaczęło się od Kapłanki w bieli, która kompletnie mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-07
2013-03-29
2013-01-01
Pomimo tego, że W mocy ducha czekało na mojej półce już od ponad roku, dopiero w te wakacje postanowiłam się wziąć za siebie i przeczytać przedostatni już tom z serii Akademii Wampirów. Co prawda w ciągu ostatniego roku odrzuciłam w kąt wszelkiego rodzaju książki o wampirach (bądźmy szczerzy, przepych na rynku nie świadczy o jakości), jednak Richelle Mead z całą pewnością zasługuje na uwagę. Doskonale pamiętam, w jakich superlatywach wypowiadałam się na temat poprzednich części. Jesteście ciekawi, jak było z tą?
Porównując książkę z poprzednimi częściami nie mogę powiedzieć, że mnie zaskoczyła. Każdy szczegół jest dopracowany. Przez cały utwór przechodzi się niesamowicie lekko i przyjemnie. Delikatne pióro Mead z pewnością nie zawiodło jej fanów.
Richelle Mead podziwiam między innymi za to, że ma w sobie coś świeżego, oryginalnego. W tym momencie zapewne drogi czytelniku pomyślałeś, że oszalałam, przecież tematyka wampirów jest od kilku lat powtarzającym się motywem w literaturze młodzieżowej. Dla mnie jednak Mead z każdym kolejnym utworem wnosi coś nowego, hipnotyzującego, przez co z każdą jej książką zakochuję się w niej na nowo.
Bohaterowie utworu są jak zwykle idealnie wykreowani, dopracowani w każdym calu. Paleta osobowości, którą stworzyła Mead zachwyca mnie za każdym razem coraz bardziej. Richelle Mead stworzyła wspaniały świat, w którym każdy bohater ma swoją historię, teraźniejszość i przyszłość. Ile postaci, tyle charakterów. Jedną z trudniejszych rzeczy podczas czytania utworu było to, by dobrze ocenić postać. Muszę przyznać, że wielokrotnie zawiodłam w tej kwestii. Za każdym razem gdy miałam ochotę krzyczeć: "on/ona jest złem w czystej postaci!", autorka zmieniała sytuację o 180 stopni, przez co się gubiłam.
Tak jak w "Pocałunku cienia" uroniłam wiele łez, choć było też trochę śmiechu. Czułam ogromną więź z Rose. Ta dziewczyna zaskakuje mnie z każdym tomem coraz bardziej i bardziej. Razem z nią płakałam, śmiałam się, całym sercem kochałam Dymitra, a także czułam, jak to serce pęka i kruszy się na miliony kawałków. Uważnie śledzę jej losy od początku i choć staram się przewidzieć jej poczynania, rzadko mi się to udaje. Jestem z niej dumna, iż potrafiła wybrać pomiędzy Dymitrem a Lissą, chociaż musiało to być ciężkie przeżycie.
Jest wiele serii, które szybko pną się po górze zwanej Powieść Doskonała, i tak samo szybko z niej spadają. Jednak cykl "Akademii wampirów" nie potwierdza tej reguły. Każde części są coraz lepsze, coraz bardziej wciągające i nigdy, ale to nigdy do tej pory się nie rozczarowałam. Jeszcze tylko słówko o zakończeniu. No cóż, powiało grozą, i to ostro. Koniec czegoś, zawsze jest początkiem czegoś nowego. A Rose, powinna zacząć uczyć się na własnych błędach, że lekcji się nie zapomina...
Książkę polecam z całego serca. Zachwyca, uzależnia, rozkochuje. W ani jednym momencie utworu się nie nudziłam, a raczej coraz bardziej się nakręcałam. Starałam się zdradzić jak najmniej, jeśli chodzi o fabułę, gdyż dla mnie "Przysięga krwi" to książka, którą trzeba przeczytać, posmakować, by czuć się usatysfakcjonowanym. Nawet, gdybym bardzo się starała, nie potrafiłabym znaleźć niczego, co mogłabym temu utworowi zarzucić. Jeśli szukacie książki, która porwie Was w wir wydarzeń, postawi na Waszej drodze wielu ciekawych bohaterów i oczaruje niesamowitą atmosferą - właśnie ją znaleźliście.
Pomimo tego, że W mocy ducha czekało na mojej półce już od ponad roku, dopiero w te wakacje postanowiłam się wziąć za siebie i przeczytać przedostatni już tom z serii Akademii Wampirów. Co prawda w ciągu ostatniego roku odrzuciłam w kąt wszelkiego rodzaju książki o wampirach (bądźmy szczerzy, przepych na rynku nie świadczy o jakości), jednak Richelle Mead z całą pewnością...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to