rozwiń zwiń

Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Przestrzeń kwantowa. Pętlowa grawitacja kwantowa i poszukiwanie struktury przestrzeni, czasu i Wszechświata Jim Baggott
Ocena 7,9
Recenzja Pętlowa grawitacja kwantowa. Mało znany konkurent teorii strun

Współczesna fizyka opiera się na dwóch najważniejszych teoriach. Pierwsza to ogólna teoria względności Alberta Einsteina, oparta na wielkoskalowej strukturze i ewolucji Wszechświata. Jest ona podstawą standardowego modelu kosmologicznego Wielkiego Wybuchu. Odkrycie fal grawitacyjnych w...

Okładka książki Przegrane zwycięstwo. Wojna polsko-bolszewicka 1918-1920 Andrzej Chwalba
Ocena 7,4
Recenzja Panorama Bitwy Warszawskiej

Wojny nie dało się uniknąć – rozpoczyna swoje rozważania profesor Chwalba. Sowiecka Rosja sprzeciwiała się polskim aspiracjom niepodległościowym. Pragnęła panować na całym terytorium dawnej Rosji carskiej. Z kolei polscy politycy – i to niezależnie od różnic ideowych – uważali, że...

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Cały cykl Cixin Liu, z tą książka włącznie, przywrócił mi nadzieję w sens literatury sci-fi. Starzy mistrzowie dochowali się świetnego kontynuatora.

Cały cykl Cixin Liu, z tą książka włącznie, przywrócił mi nadzieję w sens literatury sci-fi. Starzy mistrzowie dochowali się świetnego kontynuatora.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Broniś, brat Ziuka: zasypywanie niepamięci

Ziuka znają wszyscy, Bronisia prawie nikt. Byli braćmi, ale nie łączyło ich podobieństwo charakterów. Ziuk był człowiekiem walki, Broniś pacyfistą. Obaj zostali skazani za działalność polityczną i zesłani – obaj za niewielki i dość przypadkowy udział w zamachu na cara. Potem Ziuk stanął na czele Legionów Polskich, Broniś był przeciwnikiem działań zbrojnych i wszelkiej przemocy.

Ziuk stanął na czele odrodzonej Polski, Broniś odkrył w sobie duszę etnografa i został na Sachalinie (a potem w Japonii), badając kulturę tamtejszych autochtonów. Bywało, że nie widywali się latami, ale do końca życia Bronisia - zakończonego samobójstwem - darzyli się prawdziwie braterską miłością. Bronisław Piłsudski zawsze żył w cieniu brata. W szkole i w miłości to Józef miał więcej szczęścia. I to szczęście nie opuszczało go do końca.

Józef Piłsudski wypuszczony przez Niemców z Magdeburga zostaje naczelnikiem państwa. Polacy cieszą się z odzyskanej niepodległości. A nad Bronisławem zapada kurtyna milczenia, która kończy się dopiero kilkadziesiąt lat później. Niezasłużenie.

Dopiero pod koniec XX wieku okazało się, że Bronisław to jeden z najwybitniejszych badaczy folkloru na świecie. To on zachował dla potomności kulturę Ajnów i Niwchów – niemal wymarłych już ludów Dalekiego Wschodu. Odkrycie przez Japończyków spuścizny Bronisława okazało się międzynarodową sensacją naukową. Dało to początek renesansowi jego dokonań naukowych. Odtąd cyklicznie odbywają się sympozja naukowe poświęcone dorobkowi Bronisława, nakręcono o nim kilka dokumentalnych filmów. W Jużnosachalińsku stanął jego pomnik, drugi wznieśli Japończycy na Hokkaido – nieopodal ajnuskiego skansenu, który rocznie odwiedza kilkaset tysięcy osób.

Bronisław żył na Dalekim Wschodzie prawie dwadzieścia lat. Założył tam nawet rodzinę. Ożenił się z dziewczyną ajnuską i miał z nią dwoje dzieci. Nosił symboliczny przydomek Króla Ajnów. Pełen nadziei powrót do ojczyzny okazał się rozczarowaniem. Nie dość, że porzucił rodzinę, to wszędzie w Polsce spotykała go obojętność. Nikogo nie obchodziła jego wiedza, nie mógł znaleźć pracy. Przeniósł się więc do Paryża, ale i tam wpadł w wir politycznych rozgrywek polskiej emigracji politycznej. Światek intryg i swarów zawsze go mierził, był mu obcy i nieprzyjazny. Odkąd wyjechał z Azji był bardzo samotny, nie wiodło mu się w sprawach sercowych. Całe jego życie stało się błąkaniem po omacku. Depresja ostatecznie rzuciła go w nurt Sekwany. Stało się to 17 maja 1918 r. Kilka miesięcy później jego brat stanął na czele wolnej Polski.

W Japonii – obok Chopina, Wałęsy i Jana Pawła II – Bronisław Piłsudski należy do czwórki najbardziej znanych Polaków. W Polsce nadal jest obłożony anatemą obojętności. Na szczęście widać światełko w tunelu. Oto staraniem Iskier ukazała się arcyciekawa biografia „Bronisława Piłsudskiego pojedynek losem”. Jej autor, Jerzy Chociłowski, przypomina sylwetkę Bronisława wnikliwe i rzeczowo. Nie pisze laurki dla pokrzywdzonego przez los i historię brata naczelnika państwa. Wydobywa postać z mroku dziejów, dopominając się o należne jej miejsce w historii polskiej etnografii i zbiorowej świadomości. Na uwagę zasługuje również piękny język i styl pisarski Chociłowskiego. Śledząc serię biografii Iskier, to znak rozpoznawczy wydawnictwa.

Broniś, brat Ziuka: zasypywanie niepamięci

Ziuka znają wszyscy, Bronisia prawie nikt. Byli braćmi, ale nie łączyło ich podobieństwo charakterów. Ziuk był człowiekiem walki, Broniś pacyfistą. Obaj zostali skazani za działalność polityczną i zesłani – obaj za niewielki i dość przypadkowy udział w zamachu na cara. Potem Ziuk stanął na czele Legionów Polskich, Broniś był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kim właściwie był Maciej Zembaty? Cynicznym szydercą czy niepoprawnym romantykiem? Przekraczającym wszelkie granice świętości satyrykiem, komediantem czy może bardem? Autorem tekstów, radiowcem, a może scenarzystą filmowym? Śledząc jego życie wypadałoby rzec, że każdym po trochu. Ale to nieprawda. Gdyby tak było, można by odnieść wrażenie, że tworzył po łebkach, na pół gwizdka. A było odwrotnie - wszystko co robił, robił do końca, bez taryfy ulgowej, maniakalnie. Jeśli szedł na kompromis to jedynie sam ze sobą - a i to rzadko, może pod koniec życia, gdy zaczęło brakować mu sił.

Taki obraz Macieja Zembatego wyłania się z garści wspomnień "Szalone życie Macieja Z" pióra Henryka Wańka - malarza, publicysty i przyjaciela Macieja. Wydana przez Iskry książka sugeruje biograficzną zawartość. Nic bardziej mylnego. To zbiór wspomnień, historie osobistych spotkań, działań i współpracy. Waniek cieszył się dużą zażyłością stosunków z autorem "Rodziny Poszepszyńskich". Ma więc skąd czerpać wspomnienia. Wyłania się z nich kultowy artysta, człowiek wyzwolony, ekscentryczny, szalony i naznaczony poetycką melancholią.

Waniek nie dba o chronologię. Wspomnienia o pisaniu scenariusza do "Siedmiu życzeń" sąsiadują z opisem groźnego wypadku samochodowego i historią powstania kultowego tekstu piosenki "W prosektorium". Wszystko to poprzetykane zostało wspominkami o depresji Macieja Z, leczeniu psychiatrycznym, problemach finansowych, umiłowaniu napojów wyskokowych i pań lekkich obyczajów. Nigdzie żadnych konkretów. Raczej puzzle, z których czytelnik sam ma zbudować portret Zembatego. "Szalone życie Macieja Z" dotknięte zostało cudowną chaotycznością narracji. Jaki bohater, taka opowieść.

Książka ma jeszcze jeden atut. Zachęca do ponownego odczytania twórczości Zembatego. Dzięki niej z radością wróciłem do jego (i Macieja Karpińskiego) tłumaczeń songów Leonarda Cohena i czarnego humoru autorskich tekstów, z "Onucą" - parodią piosenek żołnierskich - na czele: "Jak się służba skończy, do domu wrócę, / spać się położę na sianie. / Nic tak nie śmierdzi, jak moje onuce / od roku już nie zmieniane! [...] Choremu ojcu cierpienie skrócę, / w łeb go pierdolnę polanem. [...] A znów jeden kolega jest najmniejszy w grupie, / gdyż nogi ma amputowane. [...] Jak mnie zabiją, płakać nie musisz, / smród zawsze po mnie zostanie. / Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce / Od roku już nie zmieniane!"

Kim właściwie był Maciej Zembaty? Cynicznym szydercą czy niepoprawnym romantykiem? Przekraczającym wszelkie granice świętości satyrykiem, komediantem czy może bardem? Autorem tekstów, radiowcem, a może scenarzystą filmowym? Śledząc jego życie wypadałoby rzec, że każdym po trochu. Ale to nieprawda. Gdyby tak było, można by odnieść wrażenie, że tworzył po łebkach, na pół...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pokonać mur. Wspomnienia Marina Abramović, James Kaplan
Ocena 8,1
Pokonać mur. W... Marina Abramović, J...

Na półkach: ,

Z pamiętnika masochistki

Powiedz mi, z jakiej rodziny pochodzisz, a powiem ci kim będziesz. Nasze dzieciństwo i okres dojrzewania mają niebagatelny wpływ na dorosłość. Nie tylko w dużym stopniu ukierunkowują przyszłość zawodową, ale również istotnie oddziałują na zdrowie – zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Książkowym (dosłownie) przykładem jest życie najsłynniejszej performerki świata Mariny Abramović. Artystka dała temu wyraz w swojej szokującej biografii "Pokonać mur", wydanej u nas przez Dom Wydawniczy "Rebis".

Marina, z pochodzenia Serbka, dorastała w komunistycznej Jugosławii. Dobrze urodzona i wysoko postawiona matka, biła ją niemiłosiernie za najmniejsze nawet przewinienie. Ojciec partyzant, kobieciarz i przyjaciel dyktatora Tito, był odwrotnością matki. Kiedy był w domu (a bywał rzadko) opiekował się córką, dawał jej miłość i bezpieczeństwo. Na niewiele to się zdało. Marina zapamiętała swoje dzieciństwo jako niekończące się pasmo udręk i domowych awantur.

W domu było na bilety do teatru, obrazy, płyty z muzyką i wystawy, ale nie było na buty i ubrania. Marina wiedziała o sztuce wszystko, a o życiu, miłości czy seksie nic. Matka kontrolowała ją do dwudziestego czwartego roku życia. Jedynie sztuka była dla dziewczyny wyzwoleniem z terroru "dobrego domu". Od dzieciństwa wiedziała, że będzie zajmować się nią do końca życia. Całe dorosłe życie Abramović stało się nieustannym przekraczaniem muru więzienia, w którym zamknięto jej młodość.
Marina - absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Belgradzie - zaczynała od malarstwa, ale szybko zrozumiała, że dla niej ważniejszy jest proces powstawania sztuki niż finalne dzieło. Tylko performans to gwarantował. Dla przypomnienia - performans jest rodzajem widowiska, które przedstawiane jest z udziałem (często aktywnym) widzów. Wykonawca performansu jest jednocześnie jego twórcą, a tworzonym dziełem sztuki nie są przedmioty, ale czynności wykonywane przez artystę.

Doświadczenia domu rodzinnego, sytuacja na Bałkanach i zachłyśnięcie się permormansem już od początku zaowocowały wyjątkowymi działaniami artystki. Jej pierwszy duży pokaz, zatytułowany "Rytm 10", miał miejsce w roku 1973 i oparty został na starej, rosyjskiej zabawie pijackiej. Marina, wyposażona w dziesięć ostrych noży, kolejno i bardzo szybko dźgała przestrzeń między rozłożonymi palcami lewej dłoni, kalecząc się przy tym bezlitośnie. W oryginale, po każdym skaleczeniu należało wypić kieliszek wódki. Marina zamiast wódki wykorzystała magnetofony. Na nich rejestrowała całe przedsięwzięcie. Tłum oszalał z zachwytu, a Marina doznała uczuć, których będzie szukać do końca życia.

Potem przyszedł czas, w którym ciało artystki stało podstawowym medium i jednocześnie tematem widowiska. Często okaleczała je. Takimi performansami były wycięcie na brzuchu pięcioramiennej gwiazdy i "Rytm 0", kiedy to stojąc biernie wśród widzów sugerowała, że leżące na stoliku niebezpieczne przedmioty są do ich dyspozycji. Okazało się, że sprowokowała tym niezwykle agresywne zachowania wobec siebie.

Działania Abramović dużo mówią o niej, ale jeszcze więcej o widzach. Ludzie patrzą na nią z zaciśniętymi zębami i ściśniętym żołądkiem. Pocą się ze strachu i, nawet o tym nie wiedząc, biorą za artystkę odpowiedzialność. Tak było podczas jej trzymiesięcznego performansu w Museum of Modern Art (MoMA) w Nowym Jorku. Ponad 750 tys. widzów stało w kolejce, aby móc usiąść na przeciwko Mariny, popatrzeć na nią i znaleźć drogę porozumienia bez słów. Abramović siedziała nieruchomo ponad 700 godzin. Na to niezwykłe spotkanie przyszło wiele znakomitości, m.in. Björk.

Lektura biografii Abramović przynosi wiele szokujących opowieści. Wiele razy przecierałem oczy ze zdumienia, czytając co bardziej werystyczne i brutalnie szczere fragmenty. Permormerka przesuwa granice tolerancji i wolności tam, gdzie trudno ich się spodziewać. Nie jest to wielka literatura, ale jakaś atawistyczna chęć zanurzenia się w tych wstrząsających relacjach nie pozwoliła mi oderwać się od książki do ostatniej strony.

Z pamiętnika masochistki

Powiedz mi, z jakiej rodziny pochodzisz, a powiem ci kim będziesz. Nasze dzieciństwo i okres dojrzewania mają niebagatelny wpływ na dorosłość. Nie tylko w dużym stopniu ukierunkowują przyszłość zawodową, ale również istotnie oddziałują na zdrowie – zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Książkowym (dosłownie) przykładem jest życie najsłynniejszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzieciństwo spędzone na Kaszubach, teatr studencki Bim-Bom, Warszawska Opera Kameralna i szefowanie radiowej Dwójce, i to w czasach, gdy groziła jej likwidacja - tak w wielkim skrócie można opisać życie kompozytora muzyki poważnej i niepoważnej Edwarda Pałłasza.

Edward Pałłasz pisze tak, jak żyje – z pasją. Porzuca utarte ścieki narracji. Rezygnuje z pełnej i schematycznej biografii na rzecz kilkunastu opowieści z motywem przewodnim w tle. Najczęściej są to przedmioty z otoczenia autora, będące dla niego inspiracją i punktem wyjścia do snucia świetnie skonstruowanych, pełnokrwistych, a czasami wręcz bardzo intymnych opowieści. Raz jest to mebel, innym razem bibelot, rodowa pamiątka albo prezent. Każdy z osobna jest jak temat fugi. Najpierw pojawia się w pełnym kształcie, by za chwilę posłużyć do snucia kontrapunktycznych i pełnych dygresji opowieści.

Pałłasz opowiada o swoim dzieciństwie na Kaszubach, ojcu nauczycielu, temperamentnej mamie, legendarnych teatrach studenckich Bim-Bom i STS, które współtworzył. Dużo opowiada też o swoich dwóch ukochanych żonach: Małgosi i Marysi. Pisze z klasą. Unika plotkarskiego tonu i niezdrowej sensacyjności. Co rusz okrasza opowieści pikantnymi szczegółami w rodzaju miłosnych uniesień na fortepianie z Małgosią czy wizyty z reżyserem Kazimierzem Kutzem w dzielnicy czerwonych latarni w Hanowerze.

Szczerość wyznań nie dotyczy tylko jaśniejszych stron jego życia. Bez ogródek pisze i o gorszych chwilach, szczególnie tych, które nastąpiły po przedwczesnej śmierci Małgosi. Nagle został wdowcem. Pewnego dnia obudził się w mieszkaniu na podłodze, po jakiejś pijatyce, w ubraniu, i doszedł do wniosku, że to prowadzi donikąd. Musiał się na kimś wesprzeć, by całkiem się nie zatracić. Na szczęście spotkał Marysię. Dotąd kopiowała mu nuty. Zaprosił ją do opery i tak się zaczęło. Są już razem ponad 30 lat.

Przez książkę przewija się plejada znakomitości: reżyserskie sławy, wspaniali aktorzy, poeci, kompozytorzy. Pałłasz opowiada o nich ciepło, z gawędziarskim zacięciem, nie szczędząc anegdotycznych historii.

Sporo miejsca poświęca pełnionym przez siebie funkcjom. Wyraźnie widać, że lubił dyrektorować. Szefowanie różnym instytucjom było dla niego pasją niemal równą komponowaniu. Przez całą komunę był jak wolny ptak. Krawat zaczął zakładać dopiero na początku lat 80., kiedy został prezesem ZAiKS i wiceprezesem Związku Kompozytorów Polskich. Ale dopiero przed sześćdziesiątką doszedł do wniosku, że musi się ustabilizować, bo czasy zrobiły się trudniejsze. Z muzyki dało się żyć, ale uznał, że najwyższa pora zarobić na emeryturę. Przyjął propozycję objęcia radiowej Dwójki. Był tam codziennie, przez cztery lata, od rana do wieczora. Po czterech latach go wyrzucili. Następnego dnia zadzwonił Stefan Sutkowski, dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej, i zaproponował mu posadę swojego zastępcy. W WOK przepracował 13 lat. Nawet się nie zorientował, kiedy przekroczył wiek emerytalny. Dopiero po czterech latach połapał się, że już należy mu się emerytura. Gdy odszedł, pomyślał, że ciągle jest w niezłej kondycji, i zaczął pisać autobiografię. Pisał ją trzy lata.

„Na własną nutę” ukazała się w roku 80. urodzin Edwarda Pałłasza. Książka łączy żywą narrację z piękną, literacką polszczyzną. To rzadkość dzisiaj pisać tak nienagannie, bez manieryzmów, nie tracąc przy tym dynamiki języka, dowcipu i erudycji.

Iskry wydały kolejną znakomitą biografię. Ich seria dowodzi, że w zalewie bardziej okrzyczanych, ale i coraz bardziej tandetnych tytułów wciąż jest miejsce dla książek biograficznych z najwyższej półki.

Dzieciństwo spędzone na Kaszubach, teatr studencki Bim-Bom, Warszawska Opera Kameralna i szefowanie radiowej Dwójce, i to w czasach, gdy groziła jej likwidacja - tak w wielkim skrócie można opisać życie kompozytora muzyki poważnej i niepoważnej Edwarda Pałłasza.

Edward Pałłasz pisze tak, jak żyje – z pasją. Porzuca utarte ścieki narracji. Rezygnuje z pełnej i schematycznej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z okazji 400. rocznicy śmierci Szekspira brytyjska oficyna Hogarth Press zaprosiła najpopularniejszych dzisiaj pisarzy do sparafrazowania jego dzieł. Margaret Atwood wzięła się za „Burzę”, Jeanette Winterson zainspirowała „Zimowa opowieść”. Przed tygodniem ukazał się szósty i najbardziej wyczekiwany w serii „Macbeth” w interpretacji norweskiej gwiazdy kryminału Jo Nesbo.

Kiedy zaproponowano Nesbo udział w projekcie „Szekspir”, odmówił. Ale potem pomyślał, że to może być niepowtarzalna okazja. Postawił warunek – to musi być „Makbet”. Nesbo powtarza za Szekspirem, że człowiek dostaje od losu tylko raz w życiu szansę dostania się na szczyt. I to od nas zależy, czy będziemy potrafili ją wykorzystać. Ale przede wszystkim to od nas zależy cena.

Makbet, aby zostać królem, musiał zabijać. Ale czy jest coś, co może zahamować największe marzenie? Nesbo podąża za Szekspirem, i tak jak on stara się przejrzeć duszę człowieka. Ludzie są jak mokra glina, kształtują ich sytuacje i motywy. Ktoś kto wczoraj był uczciwy i nieskorumpowany, dziś może zrobić coś, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. „Tak, jedyna pewna rzecz na tym świecie to chciwość serca” - Nesbo wkłada to zdanie w usta Lady (u Szekspira Lady Makbet), mentorki tytułowego bohatera, której chora ambicja i chciwość poprowadziła oboje na dno piekła. Lady i Makbet zdawali sobie sprawę z chciwości swoich serc. Przeklinali je i zarazem czuli się szczęśliwi. Władza zdobyta zbrodnią zapewniała im zamożność, lecz zarazem pozbawiła wszystkiego. Ale takie właśnie serca biły w ich piersiach. Serca nie można wymienić, nie można zatrzymać, można jedynie iść za jego głosem.

W wywiadach Nesbo podkreśla, że "Makbet" jest "thrillerem o walce o władzę", umiejscowionym w ponurym, burzliwym, zbrodniczym, otoczeniu i w mrocznym, paranoicznym umyśle człowieka. Dzisiaj wiele cech tej 400-letniej tragedii nie pasuje do wymagań współczesnego, realistycznego thrillera. Jedną z większych przyjemności czytania książki jest obserwacja, jak Nesbo adaptuje dzieło Szekspira nieprzystosowane do realistycznej, kryminalnej fikcji, w szczególności czarownice, proroctwa, wizje i tajemniczą postać Hekate.

Nesbo zabiera czytelnika w lata siedemdziesiąte. Nie podaje nazwy miasta, ale wszystko wskazuje, że to Glasgow. W ten sposób pisarz nadał swojej powieści ostry społeczny charakter i polityczny rezonans. Ówczesne Glasgow było bardzo ponurym miejscem, spustoszonym przez kryzys opioidowy. Toczył je alkoholizm, wysokie wskaźniki samobójstw, korupcja, wojny gangów, bezrobocie i narkomania. Były to tak złe czasy, że historycy mówią o "efekcie Glasgow", aby wyjaśnić, dlaczego mieszkańcy tego miasta umierali młodo i cierpieli bardziej niż ci, którzy mieszkali w gdzie indziej.

Dotychczas Nesbo w swoich kryminałach wymyślał nowe światy, tu musiał dostosować się do Szekspira i zrobił to znakomicie. Umieszczenie akcji thrillera w świecie narkotyków, gangów i skorumpowanych policjantów urealniło i uwspółcześniło „Makbeta”. Sercem powieści jest słowo „wywar”, które odnosi się do uzależniającej całe miasto narkotykowej mikstury. Nałóg jest kluczowym elementem spisku. Mikstura odpowiada za paranoję Makbeta i wizje halucynacyjne, tak istotne dla sztuki Szekspira. „Wywar” nie tylko uwiarygodnia, ale i znaczące odświeża fabułę powieści.

Podobnie jest z wojną gangów, która wprost nawiązuje do ekstremalnej przemocy oryginału Szekspira. W niebezpiecznym świecie nieustannie zmieniających się lojalności, łatwo jest się pogubić. Taki los spotyka Macbetha Nesbo, który na początku jest dobrym gliniarzem, ale już wkrótce głód władzy - który okazuje się bardziej uzależniający niż narkotyki i alkohol – prowadzi go na dno życia.

Dramat Szekspira jest niezwykle skąpy w uwiarygodnianiu motywów kierujących postępkami głównych bohaterów. Czy Lady Makbet urodziła dziecko, które zmarło? Czy pomysł zabicia Duncana zrodził się w umyśle Makbeta za sprawą czarownic (albo za namową Lady Makbet), czy też był tam uśpiony przez cały czas? Dlaczego Macduff porzuca swoją rodzinę? To, co powstrzymuje Szekspira, Nesbo wnikliwie rozwija. Myślimy o Makbecie zupełnie inaczej, gdy dowiadujemy się, że spędził część swojego dzieciństwa w sierocińcu. A Duff (Macduff) staje się bardziej sympatyczny, gdy widzimy jego rozdarcie między lojalnością wobec rodziny a porywami serca. Większe znaczenie Nesbo nadaje też epizodycznym postaciom dramatu Szekspira. Tak jest w przypadku demonicznego Seytona i Caithness (tutaj kobiecie, zakochaj w Duffie). Rezultat jest nowatorski i satysfakcjonujący, szczególnie dla czytelników, którzy już znają fabułę. Pozostali, dla większej frajdy, przed lekturą Nesbo powinni przypomnieć sobie oryginał.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do naiwności Nesbo, że nikt z policjantów i dziennikarzy przez dłuższy czas nie zauważa powiązań między zamordowaniem Duncana sztyletem, a zamiłowaniem Makbeta do tej broni.

Nesbo napisał rasowy thriller, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatnie strony i jednocześnie dobrą powieść społeczną, opisującą nasze niespokojne czasy. To co portretuje Nesbo w „Macbecie” może dostrzec za oknem. Demokracja zaczęła uwierać wielu żądnych władzy przywódców, którzy którzy wymagają ślepej lojalności od etycznie upośledzonych zwolenników. Dziś Makbet może zamieszkać wszędzie – na Bliskim Wschodzie, w Białym Domu, na Kremlu, nad Wisłą, Dunajem albo nad Menem. Nesbo zdaje się mówić, że nadchodzą czasy, kiedy trzeba będzie połączyć siły, aby pokonać ciemne moce, zagrażające wciąż delikatnej tkance demokracji.

Z okazji 400. rocznicy śmierci Szekspira brytyjska oficyna Hogarth Press zaprosiła najpopularniejszych dzisiaj pisarzy do sparafrazowania jego dzieł. Margaret Atwood wzięła się za „Burzę”, Jeanette Winterson zainspirowała „Zimowa opowieść”. Przed tygodniem ukazał się szósty i najbardziej wyczekiwany w serii „Macbeth” w interpretacji norweskiej gwiazdy kryminału Jo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To było ciekawe, czytelnicze popołudnie w księgarnio-kawiarni. Nie niepokojony przez tłumną obecność czytelników-kawoszy, przeglądałem półki z książkami. W tle toczyła się rozmowa o parzeniu kawy, gdy mój wzrok przyciągnęła książka ze zdjęciem Jarosława Kaczyńskiego. W pierwszej chwili pomyślałem, że to kolejna biografia lidera partii rządzącej. Zawartość okazała się jednak o wiele ciekawsza. Na tyle ciekawa, że spędziłem w księgarni dobrą godzinę. Tyle mniej więcej zajmuje przeczytanie tej skromnej objętościowo, ale potężnej intelektualnie książki.

Okładkowy portret prezesa PIS-u utworzono z setek zdjęć zwykłych ludzi. Nie bez powodu. „Nowy autorytaryzm” Macieja Gduli przynosi bowiem odpowiedź, skąd wzięło się zwycięstwo PIS w ostatnich wyborach, i skąd bierze się miłość wielu Polaków do Jarosława Kaczyńskiego. Odpowiedzi na te pytania Gdula szukał, przepytując mieszkańców niewielkiego miasteczka, gdzie poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości w wyborach wyniosło prawie 50 procent.

Zanim opiszę swoje refleksje po lekturze, wyrażę nadzieję, że dobrze byłoby, aby książka dotarła do zamkniętych we własnej bańce polityków opozycji. Jakoś trudno oprzeć się wrażeniu, że po wyborach obrazili się na Polaków, a przyczyn swojej przegranej szukają tam, gdzie ich nie ma. Gdula nie kryje swoich sympatii lewicowych. Gdzie trzeba przypuszcza atak na PIS za cyniczną grę o władzę, ale przede wszystkim analizuje przyczyny nieudolności opozycji w odzyskiwaniu poparcia politycznego. Podpowiada, że bez zrozumienia jacy są Polacy, opozycja nigdy nie sformułuje dla nich właściwej propozycji. Może więc zamiast totalnej krytyki PIS-u, przecinania wstęg, jasełek i przedwyborczych szopek lepiej skupić się na stworzeniu konkurencyjnej oferty. Lektura „Nowego autorytaryzmu” z pewnością w tym pomoże.

Skondensowany raport Gduli dotyka wielu spraw. Rozpoczyna go analiza przyczyn zapaści polskiej lewicy. Ta – gdy jeszcze rządziła – zatraciła swoją tożsamość. Neoliberalne reformy rządów Millera i Belki obniżyły podatek dla firm, wprowadziły możliwość zatrudniania na umowy śmieciowe, obcięły dotację dla barów mlecznych i zlikwidowały fundusz alimentacyjny dla samotnych matek, które nie otrzymywały na czas alimentów od ojców swoich dzieci. Przy tym lewica nie dotykała wtedy tak zwanych spraw światopoglądowych, w zamian za poparcie Kościoła, dla wstąpienia do Unii Europejskiej. Symbolem lewicy tamtych lat jest ulotka wyborcza, na której kandydat SLD na posła prezentował się z biskupem, gdy razem żegnali żołnierzy wylatujących do Afganistanu.

Maciej Gdula nie oszczędza opozycji. Pisze, że nie jest ona gotowa do walki o zwycięstwo nad PIS, ponieważ nie jest w stanie wyprowadzić siebie ze sztucznego sporu politycznego. Opozycja wciąż posługuje się schematem narracji użytecznym w czasach pierwszego PIS-u. Tym samym, jest świetnie przygotowana, tyle że na poprzednią wojnę.

Konkurenci PIS-u zdają się ignorować społeczno-ekonomiczny kontekst dekady 2005-2015. Od dziesięciu lat systematycznie spada bezrobocie, rosną realne płace, zmniejsza się rozwarstwienie dochodowe. Polska z roku 2015 nie przypominała tej z 2005. Kiedyś słyszeliśmy o wzroście gospodarczym, ale nękało nas duże bezrobocie, brak perspektyw i bogacący się bogaci. Po dziesięciu latach od wstąpienia do Unii Europejskiej większość Polaków skorzystała, a lęki przełomu wieków (o pracę, o możliwość egzystencji) odeszły w przeszłość. W tych realiach program 500+ został odebrany tak, że naród - jako wspólnotę - stać już na wspieracie polskich rodzin, a Duda i Szydło zaprezentowali się w oczach rodaków, jako lepsi politycy, jak pisze Gdula – taki „rodzaj PO 2.0”.

Obecny PIS to już nie ten z roku 2005. PIS 2.0 do zwycięstwa doprowadziło objęcie funkcji rzecznika upokorzonej klasy średniej i klasy ludowej. Obie te grupy społeczne żyły przez lata w przekonaniu, że nie mieszczą się w scenariuszu pisanym dla Polski przez poprzednie rządy. Klucz do zwycięstwa PIS-u Maciej Gdula znalazł właśnie w stosunku polityków do klasy średniej. Jej przedstawiciele czuli, że poprzednia władza zostawiła ją daleko w tyle. Dopiero partia Kaczyńskiego stała się jej beneficjentem. Dziś „klasa średnia kocha PIS, bo chce siedzieć w pierwszym rzędzie” - powiedział Maciej Gdula w wywiadzie dla portalu gazeta.pl. Zdaniem autora, wszystko to świadczy o tym, że Prawo i Sprawiedliwość nie jest partią populistyczną. Gdyby była, zajmowałaby się przede wszystkim potrzebami klasy najniżej.

Z tej refleksji Gdula wyprowadza pojęcie „nowego autorytaryzmu”, będącego w istocie reprezentowaniem interesów poszczególnych grup społecznych. W praktyce oznacza to np. rozliczenie establishmentu i stworzenie silnej wspólnoty narodowej. Chociaż pojęcie neoautorytaryzmu brzmi cokolwiek niedemokratycznie, zjawisko wychodzi naprzeciw potrzebom społecznym wielu Polaków, którzy w dotychczas byli wykluczeni z życia polityczno-społecznego. Zaspokojenie tego głodu przez PIS i dotychczasowa indolencja opozycji w stworzeniu kontroferty, otwiera przed partią Jarosława Kaczyńskiego perspektywę długoletnich rządów.

Opozycjo, obudź się wreszcie! - zdaje się apelować Maciej Gdula w swojej bardzo ciekawej książce.

To było ciekawe, czytelnicze popołudnie w księgarnio-kawiarni. Nie niepokojony przez tłumną obecność czytelników-kawoszy, przeglądałem półki z książkami. W tle toczyła się rozmowa o parzeniu kawy, gdy mój wzrok przyciągnęła książka ze zdjęciem Jarosława Kaczyńskiego. W pierwszej chwili pomyślałem, że to kolejna biografia lidera partii rządzącej. Zawartość okazała się jednak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zgubiona dusza Joanna Concejo, Olga Tokarczuk
Ocena 7,6
Zgubiona dusza Joanna Concejo, Olg...

Na półkach: ,

Piękna historia... jakich tysiące w podaniach ludowych i baśniach. Odnoszę wrażenie, że mało kto zwróciłby uwagę na książkę, gdyby nie nazwisko autorki. A już na pewno, książka nie pojawiłaby się zestawieniach najlepszych książek 2017 roku. Lekko przerażający znak naszych czasów.

Piękna historia... jakich tysiące w podaniach ludowych i baśniach. Odnoszę wrażenie, że mało kto zwróciłby uwagę na książkę, gdyby nie nazwisko autorki. A już na pewno, książka nie pojawiłaby się zestawieniach najlepszych książek 2017 roku. Lekko przerażający znak naszych czasów.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po lekturze "Za tamtą górą" zostało we mnie wiele różnych myśli i emocji, i jakieś niesamowity podziw, jak wielkim trzeba być pisarzem, aby bez zbędnej afektacji opowiedzieć o strasznej traumie Łemków, doświadczanych przez lata najróżniejszymi traumami, z akcją "Wisła" włącznie. I myśl jak zadra: obcy (choć swoi) są lustrem, w którym możemy się sobie przyjrzeć i lepiej zrozumieć.

Wybitna książka etnograficzna, zrodzona z fascynacji Łemkami i ich kulturą. Pełna wrażliwości, osobistych opowieści i anegdot. Jeśli chcesz poznać kulturę Łemków, a nie wiesz od czego zacząć, sięgnij po tę książkę. Antoni Kroh podpowie co dalej.

Po lekturze "Za tamtą górą" zostało we mnie wiele różnych myśli i emocji, i jakieś niesamowity podziw, jak wielkim trzeba być pisarzem, aby bez zbędnej afektacji opowiedzieć o strasznej traumie Łemków, doświadczanych przez lata najróżniejszymi traumami, z akcją "Wisła" włącznie. I myśl jak zadra: obcy (choć swoi) są lustrem, w którym możemy się sobie przyjrzeć i lepiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sukces wspaniałego "Sekretnego życia drzew" Petera Wohllebena pozwolił wydawnictwom rozpruć worek z kolejnymi tytułami, odsłaniającymi tajemnice natury. Jeden są dobre, inne przeciętne. "Sekretne życie krów", moim zdaniem, należy do tej drugiej kategorii.

Sukces wspaniałego "Sekretnego życia drzew" Petera Wohllebena pozwolił wydawnictwom rozpruć worek z kolejnymi tytułami, odsłaniającymi tajemnice natury. Jeden są dobre, inne przeciętne. "Sekretne życie krów", moim zdaniem, należy do tej drugiej kategorii.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Inne oblicze Leonarda Cohena

"Księga Miłosierdzia" Leonarda Cohena to prawdopodobnie jedna z najkrótszych książek świata, którą można czytać przez całe życie. 34 lata po swej kanadyjskiej premierze właśnie ukazała się w Polsce, we wspaniałym przekładzie Daniela Wyszogrodzkiego.

Polskie wydanie zapoczątkował mały skandal. Ostatecznie książkę opublikował Rebis, który sprzątnął sprzed nosa prawa do wydania Biuru Literackiemu. Dla czytelnika ma to niewielkie znaczenie, ponieważ w obu przypadkach i tak chodziło o tłumaczenie Daniela Wyszogrodzkiego. A to wybitny translator w "dziedzinie" Leonarda Cohena. Jego wcześniejsze przekłady uchodzą za wybitne. Tak jest i tym razem.

Premiera "Księgi Miłosierdzia" miała miejsce w 1984 roku. Pieśniarz skończył wtedy 50 lat i jak sam powiedział, odkrył odwagę zapisywania swoich modlitw. - Poczułem potrzebę zanurzenia się w źródle miłosierdzia. Uznałem, że akt pisania będzie najwłaściwszą formą modlitwy - wyznał Irze Nadel, autorce jego biografii.

"Księga Miłosierdzia" jest chyba najbardziej żydowską książką Cohena i zawiera wiele aluzji do źródeł, takich jak Tanah (Biblia Hebrajska), Talmud, czy Zohar. Mówiąc o przyczynach napisania tej książki, Cohen powiedział: "Chciałem afirmować tradycje, które odziedziczyłem". A zatem, w tych tekstach możemy odnaleźć również symbolikę chrześcijańską i elementy buddyjskie. Wszystkie trzy wielkie kultury spaja bogate doświadczenie życiowe poety.

Pomimo współobecności tradycji żydowskiej, chrześcijańskiej i buddyjskiej judaizm jest tu odczuwalny najsilniej. "Księga Miłosierdzia" jest zbiorem pięćdziesięciu tekstów, mających charakter religijnej prozy poetyckiej. Niektóre są bardzo krótkie, inne nieco dłuższe. Są one podzielone nierównomiernie między pierwszą częścią (psalmy 1-26) i drugą (psalmy 27-50). Ilość tekstu jest mniej więcej podobna w obu częściach. Być może nierównomierny podział wynika z estetyki Zen, która preferuje asymetrię. Być może jednak podczas lektury odkryjemy inne przyczyny podziału.

Przyjmuje się, że teksty wypełniające "Księgę Miłosierdzia" to w istocie "współczesne psalmy". Całość przesiąknięta została judeochrześcijańskimi obrazami i biblijnymi odniesieniami. Stopień nawiązań do Biblii jest tak duży, że prawdopodobnie ktoś, kto słabo zna Stary Testament, czytając ją, polegnie z kretesem.

"Miłosierdzie" jest słowem, które Cohen używał bardzo często. Warto zauważyć, że tytuł oryginalny "Book of Mercy" nie poprzedza rodzajnik "the" - a tak zazwyczaj w języku angielskim rozpoczyna się podobne frazy. Dzięki temu zabiegowi zyskujemy różne możliwości interpretacji samego tytułu. Może to być księga o miłosierdziu, księga obdarzająca miłosierdziem lub księga o naturze miłosierdzia.

W niektórych religiach miłosierdzie kojarzy się z figurami kobiecymi: Najświętszą Maryją Panną w chrześcijaństwie lub Kannon Bosatsu w japońskim buddyzmie. W judaizmie, a także w islamie, to sam Bóg jest miłosierny. W obu tych religiach kobiecy aspekt boskości zostały zneutralizowane na rzecz ścisłego monoteizmu, ale mitologiczne podteksty nadal istniały i wybuchały szczególnie w Kabale. Piszę o tym, bo warto podczas lektury dostrzec, w jakim stopniu Cohen zwraca się do mężczyzny i kobiety.

Jeśli zna się inne teksty Cohena, albo piosenki, bez trudu można rozpoznać wiele tematów i motywów obecnych w jego twórczości. Cohen pisze o bólu, duchowych torturach i religijnej niepewności. Inne teksty przenika rozpacz, wściekłość i mrok. Wszystko to jednak jest szalenie wciągające i niebywale szczere. Leonard Cohen jest szczególnym przykładem poety, który jest nierozerwalnie związany ze swoją poezją.

Inne oblicze Leonarda Cohena

"Księga Miłosierdzia" Leonarda Cohena to prawdopodobnie jedna z najkrótszych książek świata, którą można czytać przez całe życie. 34 lata po swej kanadyjskiej premierze właśnie ukazała się w Polsce, we wspaniałym przekładzie Daniela Wyszogrodzkiego.

Polskie wydanie zapoczątkował mały skandal. Ostatecznie książkę opublikował Rebis, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Prawdziwa twarz Lutra? 500+

31 października 1517 r. Marcin Luter, pragnąc zreformować Kościół Katolicki, przybił do wrót świątyni w Wittenberdze 95 tez. Tak rozpoczęła się teologiczna dysputa, która doprowadziła do rozłamu w łonie chrześcijaństwa zachodniego.

Kim był Marcin Luter? Reformatorem, występującym przeciwko nadużyciom papiestwa? Czy może rebeliantem, antyrzymskim radykalistą, który stanął na czele germańskiej rewolucji, odrzucającej programowo łacińskość i całą Tradycję Kościoła?

Paweł Lisicki w swojej najnowszej książce „Luter. Ciemna strona rewolucji” nie ma wątpliwości. Marcin Luter to heretyk, baranek w wilczej skórze, hipokryta, który wykorzystał sprzeciw Niemców wobec dominacji cywilizacyjnej Włoch. Można było tego dokonać tylko w jeden sposób – skacząc Rzymowi do gardła i odrzucając to, co katolickie i co łacińskie: obrzędy, mszę, rytuały, ale także wielką scholastyczną teologię na czele ze św. Tomaszem z Akwinu. To rytuały wroga. To symbole papistowskiej tyranii. Papież to Antychryst, a biskupi byli ekspozyturą obcego rządu w Niemczech.

Lisicki zaczyna swoją książkę od zarzutów pod adresem papieża Franciszka i jego teologów - kardynałów Waltera Kaspera, Kurta Kocha i Karla Lehmanna. Zadaje pytania: czemu w ostatnich latach w nauczaniu Kościoła Katolickiego obraz Lutra uległ całkowitej przemianie? Co się stało, że człowiek, który nazywał papieża Antychrystem, Kościół „dziwką babilońską”, nagle zyskał miano uzdrowiciela Kościoła? Czy da się pogodzić różnice doktrynalne między katolicyzmem a luteranizmem w sporze o usprawiedliwienie? Wyjaśniając krótko - w sporze o usprawiedliwienie chodzi o to, że Kościół Katolicki naucza, iż do zbawienia potrzebna jest jednocześnie łaska Boga i czynienie dobra przez człowieka. Luter twierdzi, że wystarczy jedynie łaska boska. To jak żyje człowiek jest w tym kontekście bez znaczenia.

W posądzaniu o heretyckość papieża Franciszka Lisicki nie jest odosobniony. Czyni to całkiem spora grupa konserwatywnych katolików. Tyle, że Lisicki traktuje papieża i jego kardynałów niezwykle protekcjonalnie, niemal jak uczniaków, którym trzeba dać po łapach, ponieważ zanadto się rozbrykali. To najsłabsza strona tej skądinąd ciekawej książki.

Lisicki pisząc o herezji Lutra nie odkrywa Ameryki. Stanowisko tradycjonalistów w tej sprawie nie uległo zmianie od lat. Wartość książki to ogromny materiał źródłowy pism i opracowań zagranicznych komentatorów i badaczy w dziedzinie historii oraz teologii – tak katolickich, jak i protestanckich. Książka nie jest szczegółową biografią samego reformatora, a raczej opisem przebiegu rewolucji protestanckiej i próbą zrekonstruowania na podstawie obfitego materiału historycznego samych poglądów Lutra na Kościół.

Czytelnikowi nie znającemu pism Lutra, najbardziej szokującym mogą wydać się cytaty z jego listów prywatnych oraz publicznych, fragmenty z jego pism i broszur drukowanych po 1517 roku. Luter nie krył się nigdy ze swoją nienawiścią i zawiścią do Kościoła Katolickiego, o czym od 1522 roku mówił i pisał otwarcie, i bez ogródek. Język mnicha, zawarty w jego listach - dosadny, często wulgarny i zajadły - Lisicki przytacza w dosyć pokaźnych fragmentach.

„Luter” Lisickiego to przede wszystkim książka o doktrynie katolickiej. A właściwie o jej łamaniu. Lisicki zakłada, że kiepska kondycja etyczno-moralna człowieka współczesnego związana jest ze sprzeniewierzaniem się Tradycji i doktrynie katolickiej. Autor utożsamia to z odchodzeniem od Boga. Lisicki twierdzi, że to właśnie luteranizm rozpuścił wiarę w Boga, zrelatywizował ją – bo jeśli człowiek ma prawo do stworzenia sobie swojego prywatnego Boga, to stąd już krótka droga do Jego odrzucenia. Wielki Nieobecny w historii świata, jak zwykło się nazywać czasem Boga, to szeroko rozpowszechnione i głęboko zakorzenione na Zachodzie opinie o Bogu, będące dalekosiężnym skutkiem Reformacji. Jeśli Bóg jest nieobecny, to nie ma różnicy w tym, czy w Niego wierzymy, czy tez uznajemy, że Go po prostu nie ma.

Lisicki rozprawia się też z przyczynami schizmy Luterańskiej. Jego zdaniem, to nie potrzeba reformy Kościoła pchnęła Lutra do działania. Powodem były słabości reformatora. Nie dotrzymanie ślubów zakonnych i złamanie obietnic - oto są prawdziwe powody herezji. Luter – zdaniem Lisickiego – nie mogąc dotrzymać zasadom wierności, postanowił nie przyznawać się do swojej słabości. Wolał obalić zasady.

W książce oczywiście nie znajdziemy pogłębionej i obiektywnej refleksji na temat ogromnego znaczenia luteranizmu dla cywilizacji europejskiej, z takimi jej fundamentami, jak kapitalizm, sfera publiczna i państwo narodowe. Nie ma też zadumy na problemem czy człowiek jest jedynie "rekwizytem" dla Tradycji i Misterium - jak chcieliby niektórzy ortodoksyjni katolicy. Krótko mówiąc i zmieniając stwierdzenie Jezusa na pytanie: czy " to szabat został ustanowiony dla człowieka, czy człowiek dla szabatu"?

Lisicki napisał głęboko nieekumeniczną i niełatwą książkę. Jednych oburzy, innych zachwyci. Niezależnie od poglądów, warto ją przeczytać i wyrobić sobie własne zdanie. Ma ona sporą wartość poznawczą, ale dowodzi też, że ekumenizm między katolicyzmem a protestantyzmem - w rozumieniu ortodoksyjnym – jest nadal nie do pogodzenia.

Prawdziwa twarz Lutra? 500+

31 października 1517 r. Marcin Luter, pragnąc zreformować Kościół Katolicki, przybił do wrót świątyni w Wittenberdze 95 tez. Tak rozpoczęła się teologiczna dysputa, która doprowadziła do rozłamu w łonie chrześcijaństwa zachodniego.

Kim był Marcin Luter? Reformatorem, występującym przeciwko nadużyciom papiestwa? Czy może rebeliantem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka, po latach, przywróciła mi zainteresowanie literaturą sci-fi.

Ta książka, po latach, przywróciła mi zainteresowanie literaturą sci-fi.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Marek Grechuta napisał muzykę do jego wierszy i nagrał na swojej płycie "Pieśni Marka Grechuty do słów Tadeusza Nowaka". Do jego wierszy "Psalm" i "Requiem" muzykę skomponował Przemysław Gintrowski, a "Nie wiem o trawie" po latach wspaniale przypomniał Grzegorz Turnau.

Tadeusz Nowak przetrwał w zasadzie dzięki poezji. Warto jednak pamiętać, że pisał też piękną prozę poetycką, "utrzymaną w baśniowo-balladowej konwencji, sięgającą do pokładów literatury ludowej, kreującą świat pełen prastarych archetypów i motywów biblijnych" /za Wikipedią/. Przed tygodniem wpadły mi w ręce jego "Diabły". Poza urodą języka, książka przypomina jak to było nieraz z żołnierzami wyklętymi na polskiej wsi po wojnie. Warta uwagi i odkurzenia.

A to jeden z moich ulubionych wierszy Tadeusza Nowaka https://www.youtube.com/watch?v=_WNU8gFv81o

Marek Grechuta napisał muzykę do jego wierszy i nagrał na swojej płycie "Pieśni Marka Grechuty do słów Tadeusza Nowaka". Do jego wierszy "Psalm" i "Requiem" muzykę skomponował Przemysław Gintrowski, a "Nie wiem o trawie" po latach wspaniale przypomniał Grzegorz Turnau.

Tadeusz Nowak przetrwał w zasadzie dzięki poezji. Warto jednak pamiętać, że pisał też piękną prozę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem, a właściwie byłem bezkrytycznym fanem Jo Nesbo. Wciąż "jestem" do trzech czwartych powieści, "byłem" - to w kontekście ostatniej ćwiartki "Pragnienia". O ile 3/4 książki to typowy, bardzo dobrze i ciekawie piszący Nesbo, o tyle końcówka jest niedorzeczna i naciągana, jak plandeka na żuku.

Jestem, a właściwie byłem bezkrytycznym fanem Jo Nesbo. Wciąż "jestem" do trzech czwartych powieści, "byłem" - to w kontekście ostatniej ćwiartki "Pragnienia". O ile 3/4 książki to typowy, bardzo dobrze i ciekawie piszący Nesbo, o tyle końcówka jest niedorzeczna i naciągana, jak plandeka na żuku.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedni wrzucają wszystkich wyklętych i narodowców (w tym spod znaku ONR-u - Falangi) do wspólnego worka i zawieszają nad nimi aureolę świętości. Drudzy odsądzają ich wszystkich od czci i wiary.

Postać poety Tadeusza Gajcego, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli pokolenia Kolumbów, dowodzi, że każda mitologizacja tego problemu oddala nas od prawdy. Warto więc czytać i samego Gajcego, i o Gajcym – szczególnie teraz, gdy w mediach toczy się zażarta batalia o pamięć wyklętych.
Bohater

Tadeusz Gajcy swoje związki z endecją wyniósł z gimnazjum Ojców Marianów na warszawskich Bielanach. Jego kolegą ze szkolnej ławy był Wojciech Jaruzelski.

Uczniowie tej szkoły wychowywani byli w duchu narodowo-patriotycznym. Nosili wpięte w klapy mieczyki Chrobrego. To tu zaczęły się związki Gajcego z Obozem Narodowo-Radykalnym – później Konfederacją Narodu. Szkoła patronowała ONR-owi.

Potem Gajcy został studentem podziemnej polonistyki, gdzie spotkał Andrzeja Trzebińskiego, Wacława Bojarskiego, Tadeusza Borowskiego i Władysława Bartoszewskiego. Dwaj pierwsi wciągnęli go do redakcji miesięcznika „Sztuka i Naród”, będącego literackim i ideowym ramieniem narodowców spod znaku Konfederacji Narodu.

W krótkim czasie, po tym jak Niemcy zabili kolejno trzech pierwszych redaktorów, Gajcy został naczelnym „SiN”.

Młodziutki publicysta konspirator – podkreślał dziejową rolę Polski, głosił potrzebę pisania poezji narodowej zagrzewającej do boju, eksponował konieczność poświęcania dla ojczyzny wartości najwyższych. Jego publicystyka brzmiała też ideami nacjonalistycznymi „wielkiej Polski”, której pokornie podporządkują się inne narody Słowiańszczyzny i niemieckie kolonie w Afryce.

Niezbyt jasną stroną jego publicystyki był stosunek do „kwestii żydowskiej”. Może nie tak wyraźnie jak jego koledzy po piórze, ale opowiadał się po stronie zwolenników alienacji społecznej Żydów. Okno jego domu wychodziło na żydowskie getto. Jednak nie widział z niego zagłady getta (albo nie chciał widzieć).

Taki Gajcy złożył siebie na ołtarzu ojczyzny. Żył z piętnem śmierci i zginął jak bohater pod gruzami, w walce podczas powstania warszawskiego.
Poeta

Gajcy miał też inną twarz. O ile o pierwszej świadczy jego publicystyka, o tyle tę drugą pokazuje poezja.

Nie zostawił po sobie wiele. W zasadzie tylko dwa tomiki poezji („Widma” i „Grom powszedni”). Los nie dał mu szansy na rozwinięcie talentu. Jednak to, co pozostawił, jest najwyższej próby.

Z jego twórczości wyłania się poeta wrażliwy na okrucieństwo, brzydzący się mordu, obawiający się druzgocącej siły zła. Gajcy poeta to człowiek nadwrażliwy, który rozumiał, że choć istotą człowieczeństwa jest zdolność do zachowań heroicznych, to nie sposób życia przeżyć „na baczność”, w stanie permanentnego alertu. Jego zdaniem poezja, która lansowałaby taki obraz, jest nieszczera.

Gajcy ciężko przeżywał rozpanoszenie się w podziemnej literaturze wojskowo-patriotycznych ideałów. Jako publicysta próbował uznać je za swoje, jako poeta odrzucał. Spośród kilkudziesięciu jego wierszy tylko kilka odpowiada narodowym ideałom.

Na rozdarcie Gajcego publicysty i poety najbardziej wpłynęły dwa traumatyczne wydarzenia. Pierwsze to złożenie wieńca przez niego, Bojarskiego i Stroińskiego pod pomnikiem Kopernika w Warszawie. Akcja miała być patriotyczną manifestacją, a stała się aktem ignorancji i brawury. Spanikowany Gajcy wystrzelił do granatowej policji.

W wyniku wystrzału Bojarskiego śmiertelnie raniono, a Stroińskiego uwięziono na Pawiaku.

Drugim wydarzeniem była masakra mieszkańców Warszawy i powstańców na Starym Mieście, gdy eksplodował niemiecki transporter pułapka. „Na ścianach były przylepione mózgi, kawały mięsa. (...) Łopatami zgarniano mięso do kubłów i tam wrzucano” – pisał świadek dramatu.

Te dwa wydarzenia zaowocowały wierszem (jak się okazało, ostatnim w życiu poety).

„Wszyscy święci, hej do stołu! / W niebie uczta: polskie flaczki, / Wprost z rynsztoków Kilińskiego! / Salcesonów misa pełna / Świeże chrupkie. Pachną trupkiem: / To z Przedmurza! / Do godów. Święci do godów, / Przegryźcie Chrystusem Narodów!”.

Ten rozpaczliwy i szyderczy wiersz pokazuje, że są takie momenty w życiu, gdy pękają najwyższe ideały, a prawa ludzkie i boskie obracają się w popiół i miazgę.

Poeta przeżył swój wiersz zaledwie o trzy dni.
Poza schematami

W ten sposób, na nowo, odczytuje Gajcego Stanisław Bereś we wspaniałej biografii „Gajcy. W pierścieniu śmierci”. Bereś z jednej strony dystansuje się od Miłosza – który choć uznawał autora „Widm” za najwybitniejszego poetę czasów wojny, widział w nim przede wszystkim chorego na nacjonalizm epigona romantycznego mesjanizmu – z drugiej, nie osądza i nie stara się być adwokatem na siłę.

Jest wnikliwy i dostrzega, że Gajcy wymyka się jednoznacznym ocenom. Namalowany przez biografa portret poety dowodzi, jak trudno wykorzystać kogokolwiek do ilustrowania ideologicznych tez i konstruowania nowych mitologii.

Jedni wrzucają wszystkich wyklętych i narodowców (w tym spod znaku ONR-u - Falangi) do wspólnego worka i zawieszają nad nimi aureolę świętości. Drudzy odsądzają ich wszystkich od czci i wiary.

Postać poety Tadeusza Gajcego, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli pokolenia Kolumbów, dowodzi, że każda mitologizacja tego problemu oddala nas od prawdy. Warto więc czytać i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niewielka książka, wielka literatura!

Niewielka książka, wielka literatura!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pałac wyobraźni. Czasy się zmieniają, ale człowiek, jego życie, pragnienia, lęki i aspiracje wciąż są takie same. Książka wieloznaczna i uniwersalna. Wielka literatura. Do wielokrotnego czytania.

Pałac wyobraźni. Czasy się zmieniają, ale człowiek, jego życie, pragnienia, lęki i aspiracje wciąż są takie same. Książka wieloznaczna i uniwersalna. Wielka literatura. Do wielokrotnego czytania.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Każdy ma inne wspomnienia z tego dnia. Jacek Dukaj, jeden z najlepszych polskich pisarzy science-fiction, miał wtedy 7 lat. Pod koniec 2009 wydał stylizowaną na bajkę opowieść o stanie wojennym widzianym oczami dziecka. "Wroniec" tytułem nawiązuje do WRON-u Jaruzelskiego. Zresztą, podobnych gier językowych jest tu bez liku: Pozycjoniści i Oporni (opozycjoniści), Bubeki (ubecy), Milipanci (milicjanci), Wojacy-Wroniacy, latająca U-Lotka, na której można wzbić się w powietrze, Suki zostawiające na śniegu ślady bieżnika, "pantuniestał", zasiadające w urzędach Członki, i wiele innych.

Głównym bohaterem jest Adaś, kilkuletni chłopiec, którego ojciec zostaje porwany przez sługi Wrońca, mrocznego władcy. Adaś zostaje wrzucony w groźną, fantasmagoryczną rzeczywistość, w której walczy o przetrwanie i szuka ojca. W świecie Wrońca jedynym schronieniem okazuje się Kościół. Powieściowe wydarzenia i obrazy w dość oczywisty sposób nawiązują do pierwszego okresu stanu wojennego.
Gdy zbliża się 13 grudnia opowiadam dzieciakom o stanie wojennym. Dla nich to równie odległa rzeczywistość jak bitwa pod Grunwaldem. Nie są w stanie zrozumieć, że w sklepach było jedynie "Nic’ i „Jeszcze Większe Nic". Podobnie jak słynnego "pan tu nie stał", nie wspominając o pałowaniu i mordowaniu ludzi myślących inaczej. Jednak najtrudniej wyjaśnić, że wolność, która przyszła po 1989 r. musiała zostać okupiona kompromisem z komunistami - wyborem "mniejszego zła". Zero jedynkowy świat dziecka tego nie pojmuje.

W takich chwilach w sukurs przychodzi mi "Wroniec" Dukaja. Swoistą metaforą Okrągłego Stołu jest w książce układ małego Adasia z Wrońcem - „głównym złym” całej powieści. „Magiczną mocą” Adasia jest moc jego słowa, zdolność urzeczywistniania tego, co napisane. Do walki w ścisłym sensie (tak jak w rzeczywistości) nie dochodzi. Wroniec przekonuje chłopca, że konfrontacja jest bezcelowa. Pokazuje mu Lunetę. Chłopiec widzi przez nią w świetle Księżyca ciemną chmurę, która zakrywa całe wschodnie niebo. W chmurze kotłują się miliony kruków (wysłanników zła). A między nimi – dziesiątki, setki Wrońców. – Będzie następny. I następny. I następny. Zawsze następny! - złorzeczy Wroniec.
Adaś, widząc to, aby ratować swoją rodzinę, zrzeka się swej mocy. Wyrzuca Pióro i wypija krew Wrońca. Epilog dzieje się już po powrocie chłopca do domu, z pełną i bezpieczną rodziną. Książka nie kończy się happy endem. Przeciwnik nie zostaje pokonany. Zostaje przekupiony wyrzeknięciem się mocy przez głównego bohatera. Bezpieczeństwo okupione jest rezygnacją z walki. Tak jak w rzeczywistości.

Pod koniec 2016 r. Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło nową listę lektur. Na próżno szukać na niej "Wrońca". Jest to o tyle dziwne, że w wychowaniu patriotycznym najmłodszych problematyka stanu wojennego jest tyle trudna co priorytetowa. Czyżby współczesna literatura dziecięca była w niełasce decydentów? A może przyczyną okazał się ten ów "kościelny" wyjątek z "Wrońca". Kościół (który jest też miejscem spotkań Pozycjonistów) okazuje się bardzo krótkotrwałym i nieskutecznym azylem, a autorytet księdza (i w ogóle religii) jest podważany przez małego Adasia. Ksiądz pociesza chłopca: – „Dziecko drogie, takie noce zdają się trwać wiecznie, gdy tracimy nadzieję. Wstanie słońce. Obudzisz się. Wrócą twoi rodzice. Zobaczysz”. Dukaj pisze dalej: „Adaś bardzo chciał mu wierzyć. Ale wiedział, że księża opowiadają o różnych dziwnych rzeczach, których naprawdę nie ma, tylko nie można mówić, że ich nie ma."
Powieść Dukaja jest nie tylko jednym z najciekawszych wydarzeń literackich ostatnich lat, to także książką, która buduje naszą pamięć narodową. Za „swoją” opowieść uznał ją zarówno Instytut Pamięci Narodowej, jak liczni komentatorzy po obu stronach polskiej sceny politycznej. Szkoda, że nie uczyniło tego Ministerstwo Edukacji Narodowej.

Jeśli jeszcze nie przeczytaliście swoim dzieciom albo wnukom „Wrońca”, zróbcie to koniecznie.

Każdy ma inne wspomnienia z tego dnia. Jacek Dukaj, jeden z najlepszych polskich pisarzy science-fiction, miał wtedy 7 lat. Pod koniec 2009 wydał stylizowaną na bajkę opowieść o stanie wojennym widzianym oczami dziecka. "Wroniec" tytułem nawiązuje do WRON-u Jaruzelskiego. Zresztą, podobnych gier językowych jest tu bez liku: Pozycjoniści i Oporni (opozycjoniści), Bubeki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krótko mówiąc: z „Drobnej zmiany” "wyłania się subtelny poetycki raport o stanie państwa i miasta, ale też pojedynczego ludzkiego jestestwa". To Maciej Woźniak o najnowszym tomiku Świetlickiego. A najlepiej przeczytajcie Państwo całą recenzję, bo o tak wyjątkowej urody dziele niech piszą Ci, którzy się naprawdę znają http://www.dwutygodnik.com/artykul/6804-jak-sobie-wyobrazac-wiersze.html

Krótko mówiąc: z „Drobnej zmiany” "wyłania się subtelny poetycki raport o stanie państwa i miasta, ale też pojedynczego ludzkiego jestestwa". To Maciej Woźniak o najnowszym tomiku Świetlickiego. A najlepiej przeczytajcie Państwo całą recenzję, bo o tak wyjątkowej urody dziele niech piszą Ci, którzy się naprawdę znają...

więcej Pokaż mimo to