-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Historia Tomasza Płachty, ex emigranta, niespełnionego w życiu zawodowym oraz osobistym wiecznego pechowca, do którego los uśmiecha się co prawda od czasu do czasu, tyle tylko, że krzywo.
Morału jako takiego, cudownego nawrócenia brak, tym bardziej jest to zatem książka przy której można dobrze się bawić. Sposób postępowania głównego bohatera na co dzień nijak nie można podciągnąć pod definicję "miłego", "kulturalnego", a nawet "dobrego". Tomasz jest socjopatą, jest opryskliwy, złośliwy, egoistyczny, a przy tym inteligentny. W równie bezlitosny sposób ocenia siebie jak i innych ludzi, co sprawia, że mimo wspomnianych niedostatków charakteru jego komentarze, wnioski są nadzwyczaj często trafne, ujmujące istotę problemów z jakimi przychodzi mu się zmierzyć bez owijania jej w bawełnę.
Nieco przywodzi na myśl "Trociny" Krzysztofa Vargi, zasadniczo jednak warto się zapoznać zarówno z jedną, jak i z drugą książką.
Historia Tomasza Płachty, ex emigranta, niespełnionego w życiu zawodowym oraz osobistym wiecznego pechowca, do którego los uśmiecha się co prawda od czasu do czasu, tyle tylko, że krzywo.
Morału jako takiego, cudownego nawrócenia brak, tym bardziej jest to zatem książka przy której można dobrze się bawić. Sposób postępowania głównego bohatera na co dzień nijak nie można...
Jedna z tych książek, po której to lekturze nadal w gruncie rzeczy nie wiadomo co też takiego "autor chciał powiedzieć". Bo, że w ogóle cokolwiek powiedzieć chciał, nie ulega wątpliwości zważywszy na rodzaj podejmowanych w tejże powieści tematów. Tyle tylko, że sposób ich podjęcia, przedstawienia i późniejszego rozwinięcia nie jest zadowalający, więcej, nosi znamiona braku autentyczności, co jest konsekwencją zbyt częstego niestety posługiwania się schematami, stereotypami klasowymi, uogólnieniami płci.
W swej powieści E. M. Forster podejmuje dwa tematy. Jednym z nich jest miłość kobiety i mężczyzny, drugim sytuacja społeczna, ekonomiczna klas określanych jednym przymiotnikiem "niższe". Jednakże ani to tak naprawdę romans, ani też powieść, którą można by postawić w tym samym szeregu co dzieła naszych rodzimych autorów doby pozytywizmu.
Wątek miłosny streścić można następująco "Wiem, że jest taki, a nie inny (czytaj, czyli taki jak ja, moja siostra, mój brat i nasze towarzystwo bogatych próżniaków), ale ja, swoją miłością, po ślubie go zmienię." Jeżeli wątek ten potraktowany byłby jako zmaganie dwóch diametralnie od siebie różnych systemów wartości bez wartościowania któregokolwiek z nich, to mniemam, że moje zdanie byłoby inne, ale że tak się nie stało, że system wartości głównej bohaterki został ukazany jako lepszy, mimo iż w rzeczywistości idealizm, a materializm to tylko dwie strony tej samej monety, to zmuszona jestem do tak krytycznego osądu. Albo autentyczność kosztem minimalizowania swej osoby, powstrzymanie od wydawania osądów na rzecz obiektywizmu, albo manifest odrzuciwszy uprzednio ambicje do ukazania świata takim jakim jest. Pośrednio się nie da, a wygląda na to, że E. M. Forster uważał, że się da. Aby wykazać, że dany system wartości jest moralnie lepszy zaburzył niestety naturalny ciąg przyczynowo - skutkowany, zrezygnował z logiki, ukazał błędy tam, gdzie w rzeczywistości by ich nie upatrywano. Do tego posłużył się stereotypami płci, mimo rzekomej z nimi walki. Ogółem kobiety to złaknione czułości, miłości nieco głupie, naiwne acz dobre stworzenia, z tendencjami do poświęcania się na ołtarzu idealnej miłości, natomiast mężczyźni to nadludzie, zdobywcy, dzierżący te często przytaczane "wodze świata", którzy potrzebują miłych, posłusznych żon, które ukażą im światło w prozie życia, nauczą czuć etc., etc.
Cytat z książki: "Litość, która, jeśli wolno uogólniać, tkwi w duszy każdej kobiety. Mężczyźni lubią nas za to, co w nas najlepsze, i nawet najczulej kochane boimy się sprawić im zawód, gdyż mogliby najspokojniej pozwolić nam odejść. Natomiast na kobietę zawód działa pobudzająco. Wydobywa jej głębszą istotę - na dobre czy na złe."
Biorę pod uwagę epokę, w której E. M. tworzył, jednakowoż mając też w pamięci innych autorów tej doby, jak i nieco wcześniejszej, Virginia Woolf, Jane Austen, twórczość sióstr Brontë, odrzucam rolę przedziału czasowego jako jednego z decydujących czynników. Można było ukazać postaci psychologicznie wiarygodne i dzisiaj, pomimo konwenansów.
Drugim z tematów jest wspomniana na początku sytuacja klas niższych. Tutaj skłonna jestem przyznać iż, do pewnego przynajmniej momentu, autorowi udawało się omawiać ją zajmująco, a biorąc pod uwagę jego samego pozycję w społeczeństwie (wysoką), nawet z pewnego rodzaju autokrytyką. Gdyby zachował sposób opisywania z pierwszych rozdziałów powieści, a nawet rozbudował w dalszej części tenże wątek poświęcając więcej miejsca chyba najciekawszemu bohaterowi, czyli Leonardowi, przedstawicielowi omawianej warstwy społecznej, to można by śmiało polecić tę powieść wszystkim tym, których ciekawi zagadnienie niesprawiedliwości społecznej, a społeczeństwo klasowe na przykładzie Anglii początku XX wieku.
Niestety i na tym polu autentyczność ostatecznie doznała znaczącego uszczerbku. Splatając mocniej losy Leonarda z losami głównej bohaterki i jej rodziny autor podporządkował tę postać, zamiast podkreślać jej indywidualność użył jako elementu pierwszego wątku, tak że z wraz z rozwojem akcji postać ta topnieje niczym bałwan wraz z wiosenną odwilżą. Wątek ostatecznie pozbawiony jest jakiejś konkluzji, wniosku. Nie wiadomo w jakim celu, poza jedynie użyciem do rozwiązania fabularnego mającego na celu przechylenia szali na stronę idealistów, tzn. w tym przypadku znudzonych nieróbstwem bogaczy, których stać na snucie rozważań oderwanych całkowicie od realiów codziennego życia, została wprowadzona ta postać.
Podsumowując, raczej nie polecam. Potencjał wprawdzie był, lecz zmarnowany gdzieś po drodze. Za początek i tylko za to, że autor jako jeden z nielicznych poświęcił klasie niższej nieco więcej miejsca, aniżeli ówcześnie było to przyjęte, wykazując się pewnego rodzaju empatią oraz za dopracowany styl, oceniam tę powieść jako dobrą.
Jedna z tych książek, po której to lekturze nadal w gruncie rzeczy nie wiadomo co też takiego "autor chciał powiedzieć". Bo, że w ogóle cokolwiek powiedzieć chciał, nie ulega wątpliwości zważywszy na rodzaj podejmowanych w tejże powieści tematów. Tyle tylko, że sposób ich podjęcia, przedstawienia i późniejszego rozwinięcia nie jest zadowalający, więcej, nosi znamiona braku...
więcej mniej Pokaż mimo to
Akcja ostatniej części cyklu "Protektorat parasola" rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach przedstawionych w "Bezwględnej". Zupełną nowością jest tutaj dwutorowy sposób prowadzenia narracji, POV Alexi, czyli wydarzenia w dużej mierze obejmujące podróż do Egiptu, stopniowe przybliżanie do całkowitego rozwiązania zagadki genezy i sposobu działania Plagi Zmierzchów Bogów, które w tym wypadku stanowi klamrę spinającą większość wątków z jakimi mieliśmy do czynienia począwszy od części I, a także POV Biffy'ego, czyli śledztwo w sprawie śmierci bety watahy Kingair (starej watahy Lorda Maccona, męża Alexi). Śledztwo w tym wypadku to słowo użyte nieco na wyrost, bowiem poszukiwanie zabójcy jest tutaj tłem, daje możliwość, przede wszystkim czas, rozpoczęcia flirtu, na dalszym etapie romansu, a ostatecznie stworzenia niezwykle dojrzałego, pełnego miłości oraz partnerstwa związku, moim zdaniem najpiękniejszego w całej serii.
Tego jednak kto, z kim i w jakich okolicznościach, zdradzić nie mogę, dodam tylko, że konsekwencje będą długofalowe, obejmą całą watahę londyńską, stając się tym samym materiałem na kontynuację w serii o Prudence, córce Alexii, zatytułowaną "The Custard Protocol".
Myślę, że Gail Carrgier zakończyła cykl w najlepszy możliwy sposób, biorąc pod uwagę manierę jej pisania często balansującą na granicy trywialności, jak i ogólny sposób rozwiązywania wątków z poprzednich części, czyli przyzwoicie, acz bez elementu totalnego zaskoczenia. "Timeless" (gdyby tak tłumaczyć to na polski, na modłę wydawcy, to czy nie byłoby to "Bezgraniczna"?... lekko niegramatycznie) utrzymuje poziom, nie co prawda "Bezdusznej", najlepszej z cyklu, ale środkowych części jak najbardziej. Postać Alexi moim zdaniem od początku nie miała aż tak dużego potencjału, aby stać się bohaterką większej liczby książek. Owszem jest bohaterką wyrazistą, charakterną, ale w tym paradoksalnie tkwi też i jej wada. Zbyt grubą kreską kreślona, przez co papierowa, z którą trudno się identyfikować ponieważ pozbawiona jest odcieni szarości, jak by to określić, "niedopowiedzenia". O ile jako postać daje radę w pierwszej części cyklu, to w kolejnych to postaci drugoplanowe zaczynają skupiać większą uwagę ponieważ są takie jakby bardziej ludzkie, sympatyczniejsze. Również tak się miało w przypadku "Timeless". Ogrom opinii, recenzji, jako lepszą uznaje właśnie część rozgrywającą się w Londynie. Jeżeli więc okazuje się, że obecność głównej bohaterki nie jest już tak pożądaną, że nie jest niezbędna dla przyciągnięcia uwagi czytających, to chyba można uznać to za sygnał, że pora kończyć.
Uważam zatem za wielki plus to, iż Gail Carriger zdecydowała się we właściwej chwili zakończyć cykl, aniżeli na siłę ciągnąc go licząc na zyski ze sprzedaży. Za to "Timeless" ma ode mnie tę jedną gwiazdkę wyżej.
Akcja ostatniej części cyklu "Protektorat parasola" rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach przedstawionych w "Bezwględnej". Zupełną nowością jest tutaj dwutorowy sposób prowadzenia narracji, POV Alexi, czyli wydarzenia w dużej mierze obejmujące podróż do Egiptu, stopniowe przybliżanie do całkowitego rozwiązania zagadki genezy i sposobu działania Plagi Zmierzchów Bogów,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niewątpliwie jest to jedna z tych książek, jakich brakowało na polskim rynku. Wypełnia pewną lukę jaką stanowił okres między Rosją komunistyczną, radziecką, a tą współczesną znaną np. z reportaży Jacka Hugo - Badera.
Na zbiór reportaży "Czasy secondhand" składają się wspomnienia, relacje, czasem krótkie opinie ludzi, którym przyszło żyć w czasach wielkich zmian zachodzących w Rosji na początku lat 90. ubiegłego wieku, określonych jednym mianem "pierestrojka". Przemiany gospodarcze oraz polityczne są tutaj tłem na których ukazane zostały losy tych, których życie upłynęło jak gdyby w dwóch diametralnie różnych od siebie światach. Ludzi, którzy bardzo często nie potrafią odnaleźć się we współczesnym świecie, wolnorynkowej gospodarce, z nostalgią, ale też i pewnym rozgoryczeniem cofających się do tego co było, w co wierzyli, co wpajano im w czasach dzieciństwa w młodości jako ideały najwyższe, a co nagle i tak radykalnie zostało odrzucone, uznane za błędne.
Wielkie uznanie dla autorki za to, że udało się jej nakłonić rozmówców do podzielenia się nawet tym, czego część z nich nie była w stanie powierzyć swym najbliższym oraz za styl, który ogranicza osobę przeprowadzającego wywiad, spisującego wspomnienia, do niezbędnego minimum, pozostawiając tym samym maksymalnie dużo przestrzeni kolejnym narratorom swej książki.
Polecam. Książka z rodzaju tych po których lekturze jest się o coś bogatszym.
Niewątpliwie jest to jedna z tych książek, jakich brakowało na polskim rynku. Wypełnia pewną lukę jaką stanowił okres między Rosją komunistyczną, radziecką, a tą współczesną znaną np. z reportaży Jacka Hugo - Badera.
Na zbiór reportaży "Czasy secondhand" składają się wspomnienia, relacje, czasem krótkie opinie ludzi, którym przyszło żyć w czasach wielkich zmian...
Fascynująco, magicznie, jednym słowem, gaimanowsko. Opowiadania i wiersze, zróżnicowane pod względem gatunkowym. Z tego choćby względu nie prezentujące jednego poziomu - kwestią gustu, który z utworów okaże się tym lepszym/gorszym. Moimi ulubionymi są m.in. "Studium w szmaragdzie" (Sherlock Holmes w nowej, dosyć zaskakującej tym razem, odsłonie), "Październik w fotelu" (opowiadanie to zdobyło nagrodę Locusa w 2003 roku; przywodzi mi na myśl jedną z naszych polskich baśni, ten sam motyw, tj. personifikacja miesięcy), "Arlekin i walentynki" (przewrotne zakończenie), "Problem Zuzanny" (nawiązanie do "Narnii", przeplatanie wątków fikcyjnych z rzeczywistymi losami postaci).
Jedno czy dwa opowiadania powtarzają się (te same znajdziemy bowiem w zbiorze "Dym i lustra), mankament ten jednak niewielki, w zasadzie nie mający wpływu na ocenę zbioru jako bardzo dobrego, wartego tego, aby po niego sięgnąć.
Fascynująco, magicznie, jednym słowem, gaimanowsko. Opowiadania i wiersze, zróżnicowane pod względem gatunkowym. Z tego choćby względu nie prezentujące jednego poziomu - kwestią gustu, który z utworów okaże się tym lepszym/gorszym. Moimi ulubionymi są m.in. "Studium w szmaragdzie" (Sherlock Holmes w nowej, dosyć zaskakującej tym razem, odsłonie), "Październik w fotelu"...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-12
Rozczarowanie. Książka w zasadzie o niczym, "pójdź, nie wiem po co, znajdź, nie wiem co", przewidywalny, schematyczny rozwój wydarzeń, dziać się konkretniej zaczyna tak mniej więcej w połowie powieści. Mimo dosyć obiecującego początku główny bohater jakoś zbyt szybko zaczyna przypominać zarówno z charakteru, jak i pod względem posiadanych umiejętności, np. wyczuwania zagrożeń, wychodzenia z sytuacji pozornie bez wyjścia, Sopla vel Śliskiego. Kopia jednak, jak wiadomo, zawsze będzie gorsza od oryginału. O ile bowiem postać Sopla skonstruowana jest logicznie, wiarygodnie, a nabywanie przez niego umiejętności jest procesem ciągłym i dynamicznym, przez co on sam staje się człowiekiem z krwi i kości, to tutaj bohater dostaje wszystko niczym "w pakiecie", nagła jego przemiana z mieszczucha, który z Fortu ruszał się bodajże z dwa razy i to do najbliższej osady, a o broni słyszał jedynie w kontekście sprzedaż - kupno, hurt/detal, w istnego survivalowca, eliminującego wrogów jak jaki Rambo, jest sztuczna, mało wiarygodna, zupełnie tak jak gdyby autor nie mógł, albo też nie widział potrzeby opowiadać o Przygraniczu z perspektywy innej, aniżeli tej już nam znanej.
Szkoda. Mam nadzieję, że następna część o Śliskim zatrze niekorzystne wrażenie jakie wywarła na mnie lektura "Lodowej cytadeli".
Rozczarowanie. Książka w zasadzie o niczym, "pójdź, nie wiem po co, znajdź, nie wiem co", przewidywalny, schematyczny rozwój wydarzeń, dziać się konkretniej zaczyna tak mniej więcej w połowie powieści. Mimo dosyć obiecującego początku główny bohater jakoś zbyt szybko zaczyna przypominać zarówno z charakteru, jak i pod względem posiadanych umiejętności, np. wyczuwania...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zaczyna się jak u Hitchcocka, od trzęsienia ziemi, w momencie, kiedy tytułowy "Obłęd" całkowicie już obejmuje dowództwo nad załogą H.M.S "Auriga". W ruch idą siekiery, a potem napięcie już tylko wzrasta.
"Obłęd" zbiera śmiertelne swe żniwo w nieco ponad 28 godzin.
Brian Callison, mistrz powieści marynistycznej. Świetny styl, żywe dialogi, umiejętność budowania tzw. "klimatu" przykuwają uwagę czytającego, natomiast wielka wiedza, również praktyczna, z zakresu żeglugi i życia na jednostkach marynarki handlowej nadaje przedstawionej historii znamion autentyczności.
Zaczyna się jak u Hitchcocka, od trzęsienia ziemi, w momencie, kiedy tytułowy "Obłęd" całkowicie już obejmuje dowództwo nad załogą H.M.S "Auriga". W ruch idą siekiery, a potem napięcie już tylko wzrasta.
"Obłęd" zbiera śmiertelne swe żniwo w nieco ponad 28 godzin.
Brian Callison, mistrz powieści marynistycznej. Świetny styl, żywe dialogi, umiejętność budowania tzw....
"Sny i kamienie" to książka, która w ogólnym zarysie fabuły opowiada o przemijaniu i trwaniu. Ulotności snu, niewzruszoności konsystencji kamienia. Fabuły opartej w dużej mierze na bardzo oryginalnym, plastycznym koncepcie miast wyrastających z ziaren, będących losowo, jedną z nieskończonych możliwych wersji wzrostu Drzewa Światów, z którego to owoców pochodzą, zawierających tak jak ono część nadziemną, jasną, suchą, zwaną "drzewem" oraz "przeciwdrzewo", czyli system korzeni, odzwierciedlających to co ukryte przed wzrokiem, ciemne, wilgotne, na zasadzie kontrastu i paraleli. Jedno oddzielone od drugiego umiera. Miasto oddzielone od swej historii również umiera. Tym, którego rozwój niejako "z ziarna" obserwuje autorka, jest Warszawa, głównie czasów powojennych, choć nie brakuje nawiązań również do czasów międzywojennych oraz carskich. Wielkie idee, entuzjazm czerpany z poczucia nieliczonych możliwości, wynikających z wrażenia zaczynania wszystkiego od początku, obrócone zostają w niwecz, bowiem tak jak drzewo nie może istnieć bez przeciwdrzewa, tak miasto bez przeciwmiasta, czyli tego na czym wzrasta, historii, pamięci o ludziach, miejscach, których już nie ma. Miasto powstające na zgliszczach minionego, z pytaniami o tym co było zawieszonymi w próżni, zaczyna dokładnie w tej samej chwili umierać. Jako organizm, któremu brakuje istotnych sił życiowych powraca tam skąd pochodzi, ku wodom wspomnień i zapomnienia. Nic nie jest bowiem na tym świecie trwałe, wszystko jest snem, za wyjątkiem tytułowych kamieni.
Proza ta nie jest najlżejszą do czytania, polecam tym, którzy preferują literaturę skłaniającą do głębszych przemyśleń, kosztem fabuły i nagłych zwrotów akcji.
"Sny i kamienie" to książka, która w ogólnym zarysie fabuły opowiada o przemijaniu i trwaniu. Ulotności snu, niewzruszoności konsystencji kamienia. Fabuły opartej w dużej mierze na bardzo oryginalnym, plastycznym koncepcie miast wyrastających z ziaren, będących losowo, jedną z nieskończonych możliwych wersji wzrostu Drzewa Światów, z którego to owoców pochodzą,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mam świadomość, że równie dobrze zamiast kompletu gwiazdek mogłaby być tylko jedna lub też zupełny ich brak, tego typu to książka.
"Ulisses", dzieło legenda, wyzwanie czytelnicze. Jeden dzień z życia m.in. Stefana Dedalusa, jego wędrówka ulicami Dublina w sensie dosłownym, staje się tylko przyczynkiem do wędrówki w sensie metafizycznym, metaforycznym, kompozycyjnym, poprzez epoki, style, gatunki literackie. Technika strumienia świadomości, czyli spisywania wszystkiego bez wyjątku, gdy tylko zostanie to zarejestrowane przez świadomość, bez dalszej tego obróbki, odrzucenia jako mało istotne z jednej, albo rozwinięcia z drugiej strony, doprowadzona została w tym dziele do perfekcji m.in. z tego powodu stało się jako całość mało zrozumiałe, chaotyczne. Drugim powodem jest niejednolitość formy, pojedynczo każde ze spotkań, refleksji jest zamkniętą całością pod względem gatunkowym. Jak gdyby autor chciał pokazać, że żadna forma, żaden gatunek mu nieobcy, w każdym jest mistrzem i w każdym potrafi znaleźć słabe strony, przede wszystkim nieuniknioną sztampowość wynikającą z umowy, że określony temat przypisywany jest, niejako na zasadzie niespisanego prawa, temu właśnie, a nie któremuś z pozostałych, gatunków, rodzajów literackich, czyniąc z pisarza niejako osobę jemu podrzędną. James Joyce postanowił wyłamać się, pójść krok dalej i stworzyć takie dzieło, którego będzie demiurgiem od końca do początku, to on panować będzie nad formą, naginać do własnej woli, a nie na odwrót. I to, w mojej opinii, mu się powiodło.
Czytać czy nie czytać. Przeczytałam, jakaś tam duma z tego osiągnięcia jest, lecz czy tak, poza tą małą cegiełką dołożoną do pomnika próżności własnej, warto było? Obiektywnie są książki o wiele ciekawsze, których lektura coś wymiernego da, dlatego też raczej nie polecam "Ulissesa" jako coś co trzeba lub warto przeczytać. Można spróbować. Zwłaszcza jeżeli nie ma się co z wolnym czasem zrobić.
Mam świadomość, że równie dobrze zamiast kompletu gwiazdek mogłaby być tylko jedna lub też zupełny ich brak, tego typu to książka.
"Ulisses", dzieło legenda, wyzwanie czytelnicze. Jeden dzień z życia m.in. Stefana Dedalusa, jego wędrówka ulicami Dublina w sensie dosłownym, staje się tylko przyczynkiem do wędrówki w sensie metafizycznym, metaforycznym, kompozycyjnym,...
Opowiadania, których motywem przewodnim jest samotność, wyobcowanie, starość i związane z nią poczucie pewnej rezygnacji wobec tego, co przyniesie przyszłość i co zdążyła już przynieść (i odebrać) przeszłość, niepozbawione jednak sporej dawki czarnego, zjadliwego humoru, który sprawia, że komentarze głównego bohatera, a zarazem narratora większości utworów, tytułowego Tomasza, z taką ogromną przenikliwością, bezwzględnością obnażają raz za razem coraz to nowy z absurdów obserwowanej rzeczywistości, bezlitośnie osądzając nie zawsze na dobre zachodzące zmiany, w tym odniesieniu do własnej osoby poprzez pryzmat wieku.
Odrębnymi opowiadaniami, których narratorem nie jest Tomasz, jest zbliżona tematycznie "Niespodziewanie wyzwalająca myśl" oraz zupełnie odmienne opowiadanie pt. "Carl Lange", przywodzące na myśl "Proces" Franza Kafki, którego bohater tak jak i w "Procesie" jest zabawką w rękach wyższej, kierującej się niejasnymi zasadami, siły.
"Tomasza F. ostatnie zapiski dla ludności" to mistrzostwo krótkiej formy prozatorskiej, godne ze wszech miar polecenia.
Opowiadania, których motywem przewodnim jest samotność, wyobcowanie, starość i związane z nią poczucie pewnej rezygnacji wobec tego, co przyniesie przyszłość i co zdążyła już przynieść (i odebrać) przeszłość, niepozbawione jednak sporej dawki czarnego, zjadliwego humoru, który sprawia, że komentarze głównego bohatera, a zarazem narratora większości utworów, tytułowego...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Życie to nie szereg symetrycznie ustawionych reflektorów, życie to jest jasna aureola, półprzejrzysta przesłona otaczająca nas od pierwszego przebłysku świadomości aż do samego końca."
W opowiadaniach niniejszego zbioru dzieje się mało i mało ma się dziać. Według Virginii Woolf drogą ku uchwycenia rzeczywistości w sposób najdoskonalszy nie jest bowiem jej wierne skopiowanie, przerysowanie za pomocą typowych środków, podziału na narratora, dialogi, liniowy przebieg czasu i akcji, a właśnie jak najdalsze od tego odejście. Rzeczywistość nie jest niczym ten owad zamknięty w bursztynie, lecz jak morze, które wyrzuca je na brzeg. Zadaniem pisarza jest zatem opowiedzieć o morzu, które jest zmienne i nieprzewidywalne. Opowiadania są tutaj, począwszy od pierwszego będącego impresjonistycznym literackim obrazem pewnego upalnego popołudnia, poprzez monologi wewnętrzne, symbolikę kolejnych, próbami odnalezienia takiego środka, takiego sposobu wyrazu, który umożliwiłyby ciężkim słowom ponieść ich znaczenie, najdoskonalej wyrażając upływającą chwilę. Niektóre dotyczą gości Pani Dalloway, na pewnym organizowanym przez nią przyjęciu, inne stanowią osobne historie, przy czym w jednej, o panu Lappinie i pani Lappinowej, odnaleźć można nawiązania do małżeństwa samej Virginii Woolf. Dwoma opowiadaniami, które jakoś nie przystają do zbioru są "Wdowa i papuga - prawdziwa historia" oraz "Kundel Gipsy", jakby nie w stylu który kojarzony jest z twórczością Virginii Woolf, autorki "Fal" pisanych strumieniem świadomości czy niejednoznacznego "Orlanda". Nie zmienia to jednak tego, że jako całość zbiór "Dama w lustrze" jest literaturą wysokich lotów od której można zacząć, aby następnie przejść do utworów, w którym dana technika stosowana jest na większą skalę i z większym jej udoskonaleniem.
"Życie to nie szereg symetrycznie ustawionych reflektorów, życie to jest jasna aureola, półprzejrzysta przesłona otaczająca nas od pierwszego przebłysku świadomości aż do samego końca."
W opowiadaniach niniejszego zbioru dzieje się mało i mało ma się dziać. Według Virginii Woolf drogą ku uchwycenia rzeczywistości w sposób najdoskonalszy nie jest bowiem jej wierne...
Mimo wszystko uważam, że duże mózgi są zdobyczą, a nie błędem ewolucji. Książka według mnie zbyt radykalna, autor niestety nie pokłada chyba większych nadziei w możliwościach poznawczych swoich czytelników(ach, te wielkie mózgi...), toteż od pierwszej do ostatniej strony niczym mantrę do znudzenia powtarza swoją tezę, że "źródłem wszelkiego zła są wielkie ludzkie mózgi", w myśl zasady, że coś wystarczająco wiele razy powtarzane, w końcu stanie się prawdą. Jeżeli nie zgadzasz się z tym przypadkiem, uważasz, że poza jedzeniem, wydalaniem, spaniem i kopulacją ważne jest jeszcze coś więcej, np. muzyka czy literatura, no to masz problem. W tym wypadku kontakt z tą książką przypomina dyskusję, w której jednej ze stron zakneblowano usta.
Mimo wszystko uważam, że duże mózgi są zdobyczą, a nie błędem ewolucji. Książka według mnie zbyt radykalna, autor niestety nie pokłada chyba większych nadziei w możliwościach poznawczych swoich czytelników(ach, te wielkie mózgi...), toteż od pierwszej do ostatniej strony niczym mantrę do znudzenia powtarza swoją tezę, że "źródłem wszelkiego zła są wielkie ludzkie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Opinia dobra, bo to w końcu na podstawie tego scenariusza nakręcony został świetny film z Danielem Day - Lewisem w roli Johnny'ego. Kilka scen zostało ukazanych nieco inaczej, doliczyłam się jednej, którą usunięto całkowicie, prawdopodobnie ze względów obyczajowych, ale ogółem film jest wiernym odwzorowaniem tego co w zamyśle miał do przekazania Hanif Kureishi. "Moja piękna pralnia" ukazuje pod wieloma względami trudną miłość, trudną nie tylko z racji tego, że łączy dwóch mężczyzn, lecz również dlatego, że wywodzą się oni z odmiennych narodowościowo, wrogich sobie nastawionych środowisk. Dotyka zatem i problemów szerszych, takich jak tolerancja, tradycja, prób zerwania z tradycją i dopasowania do nowych wzorców kulturowych, jak i osobistych tragedii poszczególnych postaci, błędów z przeszłości i prób ich naprawienia.
Objętościowo scenariusz zajmuje około połowę książki, resztę stanowi coś w rodzaju kilku autobiograficznych szkiców, notek, za pomocą których autor umiejscawia wydarzenia ukazane w scenariuszu w konkretnym kontekście społecznym, co pozwala odczytywać film nie tylko w kategorii kolejnej słodko - gorzkiej opowieści miłosnej, lecz opowieści jako próby skondensowania wszystkiego co w dyskursie publicznym Anglii lat 80. XX wieku było ważnego.
Można sięgnąć w ramach poszerzania wiedzy o świecie i ludziach.
Opinia dobra, bo to w końcu na podstawie tego scenariusza nakręcony został świetny film z Danielem Day - Lewisem w roli Johnny'ego. Kilka scen zostało ukazanych nieco inaczej, doliczyłam się jednej, którą usunięto całkowicie, prawdopodobnie ze względów obyczajowych, ale ogółem film jest wiernym odwzorowaniem tego co w zamyśle miał do przekazania Hanif Kureishi. "Moja...
więcej mniej Pokaż mimo toKsiążka czy nakręcony na jej podstawie film. W mojej opinii książka. Zwięzłość wypowiedzi, pewna szorstkość w opisywaniu przyrody, relacji wiążącej głównych bohaterów pełni tutaj konkretną funkcję. Sprawia, że mogą się z tą historią identyfikować ludzie wywodzący z podobnego, co opisywani Jack i Ennis, środowiska, mieszkańcy wsi, prowincjonalnych miasteczek. Jak czytamy w dodatku, w czymś w rodzaju posłowia do właściwej historii, zatytułowanym "O ekranizacji Tajemnicy Brokeback Mountain", nie jest to kwestią przypadku, obranego stylu. Autorka prowadziła dogłębne obserwacje środowiska, o którym zamierzała napisać, rozmawiała z ludźmi, słuchała ich historii, anegdot, z czego wiele zawarła później w książce, aby ta była jak najbardziej bliska rzeczywistym problemom ludzi, a tym samym mogła stanowić coś w rodzaju pokrzepienia, dodania otuchy tym, którzy tego potrzebują. To jak wiele entuzjastycznych listów otrzymała po publikacji książki, m.in. od mężczyzn piszących, że "Opowiedziałaś moją historię.", stanowi jednoznacznie za dowód na to, że tak się rzeczywiście stało, że praca u podstaw, dbałość o szczegóły dodała opowieści autentyczności. Film, choć zrobiony z większym rozmachem, rozbudowaniem wątków np. żon Jacka i Ennisa, skierowany jest, w mojej opinii, bardziej do masowego odbiorcy, tracąc sporo z pierwotnego charakteru, jaki zachowuje książka. Dlatego też sądzę, że w tym wypadku filmowa adaptacja może stanowić jedynie dodatek do książki.
Książka czy nakręcony na jej podstawie film. W mojej opinii książka. Zwięzłość wypowiedzi, pewna szorstkość w opisywaniu przyrody, relacji wiążącej głównych bohaterów pełni tutaj konkretną funkcję. Sprawia, że mogą się z tą historią identyfikować ludzie wywodzący z podobnego, co opisywani Jack i Ennis, środowiska, mieszkańcy wsi, prowincjonalnych miasteczek. Jak czytamy w...
więcej mniej Pokaż mimo toPiękno w czystej postaci. Czytając utwory tak zróżnicowane, zwięzłe, lecz zarazem wymowne, w których żadne ze słów nie jest pozostawione w roli czystego ozdobnika, aż trudno uwierzyć, że napisała je osoba, której przestrzeń życiową stanowiły głównie cztery ściany panieńskiego pokoju. Duch Emily Dickinson był wolny i to wystarczyło do stworzenia poezji, którą to zachwycają się kolejne pokolenia czytelników.
Piękno w czystej postaci. Czytając utwory tak zróżnicowane, zwięzłe, lecz zarazem wymowne, w których żadne ze słów nie jest pozostawione w roli czystego ozdobnika, aż trudno uwierzyć, że napisała je osoba, której przestrzeń życiową stanowiły głównie cztery ściany panieńskiego pokoju. Duch Emily Dickinson był wolny i to wystarczyło do stworzenia poezji, którą to zachwycają...
więcej mniej Pokaż mimo toW końcu historia w której miłość do osoby tej samej płci nie jest przez jej autora rozpatrywana w kategoriach grzechu, winy i odkupienia, która nie wiąże się, przynajmniej nie dla każdej z postaci, z dożywotnim odczuwaniem wyrzutów sumienia. E.M. Forster nie moralizuje, daleki jest również od przypisywania każdemu mężczyźnie jednoznacznie określonego odbioru samego siebie oraz kładzenia nacisku wyłącznie na wątki zaspokajania kontaktu fizycznego, z pominięciem bliskości psychicznej, uczuć. To co otrzymujemy w powieści E.M. Forstera pełne jest uczuć właśnie, miłość występuje najróżniejszych formach, przejawach. Maurycy po prostu pragnie kochać i być kochanym, tyle, że nie przez kobietę, a przez drugiego mężczyznę, wbrew oczekiwaniom konserwatywnej społeczności, swej rodziny. Całości dopełnia piękny, wyrafinowany język jakim posługuje się E.M. Forster. Polecam również filmową adaptację tej książki.
W końcu historia w której miłość do osoby tej samej płci nie jest przez jej autora rozpatrywana w kategoriach grzechu, winy i odkupienia, która nie wiąże się, przynajmniej nie dla każdej z postaci, z dożywotnim odczuwaniem wyrzutów sumienia. E.M. Forster nie moralizuje, daleki jest również od przypisywania każdemu mężczyźnie jednoznacznie określonego odbioru samego siebie...
więcej mniej Pokaż mimo toO tym, że wojna nie dla wszystkich kończy się wraz z oddaniem ostatniego strzału, że traumatyczne przeżycia, utajone urazy jednego pokolenia przejść mogą, niczym "masa upadłościowa", na potomnych rzucając cień na całą ich egzystencję. Książka o czasach powojennych, o peerelowskim dniu powszednim, trudnych relacjach matki z córką. Dobry warsztat pisarski, trafne spostrzeżenia.
O tym, że wojna nie dla wszystkich kończy się wraz z oddaniem ostatniego strzału, że traumatyczne przeżycia, utajone urazy jednego pokolenia przejść mogą, niczym "masa upadłościowa", na potomnych rzucając cień na całą ich egzystencję. Książka o czasach powojennych, o peerelowskim dniu powszednim, trudnych relacjach matki z córką. Dobry warsztat pisarski, trafne...
więcej mniej Pokaż mimo toNie musi się wiele dziać, aby działo się coś. W warstwie niedosłownej, metaforycznej powieść ta przepełniona jest treścią, stanowi mądre, wnikliwe i nie rzadko przy tym cyniczne obnażenie absurdów, tragedii ludzkiego istnienia, teatralności pewnych gestów, groteski danych postaw ludzkich.
Nie musi się wiele dziać, aby działo się coś. W warstwie niedosłownej, metaforycznej powieść ta przepełniona jest treścią, stanowi mądre, wnikliwe i nie rzadko przy tym cyniczne obnażenie absurdów, tragedii ludzkiego istnienia, teatralności pewnych gestów, groteski danych postaw ludzkich.
Pokaż mimo to
Neil Gaiman. Dobry w dłuższej formie, ale chyba lepszy w krótszej,
w opowiadaniach, wierszach, krótkich utworach scenicznych, w których bujną, wydawać by się mogło, niewyczerpaną jego wyobraźnię w jak najmniejszym stopniu krępuje forma, sztywne ramy powieści.
Z owego zbioru każdy może wyłowić coś dla siebie, znaleźć tutaj można zarówno coś w stylu Sweeney Todda (utwór "Biała droga"), jak i filozoficzne rozważania o naturze dobra i zła w świecie aniołów, w "Morderstwach i tajemnicach", czy też czarny jak noc humor w opowiadaniu "Załatwimy ich panu hurtowo". A także wiele, wiele więcej. Warto sięgnąć po tę pozycję.
Neil Gaiman. Dobry w dłuższej formie, ale chyba lepszy w krótszej,
w opowiadaniach, wierszach, krótkich utworach scenicznych, w których bujną, wydawać by się mogło, niewyczerpaną jego wyobraźnię w jak najmniejszym stopniu krępuje forma, sztywne ramy powieści.
Z owego zbioru każdy może wyłowić coś dla siebie, znaleźć tutaj można zarówno coś w stylu Sweeney Todda (utwór...
Książka zdecydowanie lepsza od pierwszej z cyklu o Jewgieniju Apostole "Lodowej Cytadeli". Książki na tyle słabej, że miałam spore wątpliwości czy też warto zabierać się za jej kontynuację. Sentyment jednakowoż do Przygranicza, chłopaków z Patrolu, Napalma, a nade wszystko Sopla, którego losy nie kończą się wcale podczas "Czarnego Południa" przeważył. Przeczytałam i odzyskałam wiarę w to, że kolejne części, mam nadzieję tylko, że już z innym bohaterem głównym, poziomem będą dorównywały serii o Śliskim.
Tym razem nie mamy do czynienia z "grą w ciepło - zimno", zapisem zbierania kolejnych fantów na terenie Fortu, lecz z rozwinięciem wątków pojawiających się już wcześniej w kontekście poszukiwania Noża, ogółem walki o władzę na terenie Przygranicza, wpływy handlowe, agenturalne rozgrywki pomiędzy Miastem, Fortem, a Siewieroreczeńskiem oraz bardziej szczegółowy opis ostatniego z miast, jego mieszkańców, infrastruktury, formy organizacji.
Siewieroreczeńsk wcześniej opisywany był dosyć pobieżnie, przedstawiany jako miasto o gospodarce opartej głównie na rolnictwie, dzięki łagodniejszemu, cieplejszemu klimatowi, a także jako siedziba Gospodarza, w kontekście spotkania tegoż z Soplem. Tym razem, wraz z głównym bohaterem, możemy je poznawać tak, jak poprzednio Fort - "od środka", niestandardowo, bo od ciemnej jego strony.
O ile zatem postać główna nadal nie wzbudza we mnie żadnych szczególnych emocji, o sympatii już nie wspominając, a to czy np. uda się mu wyjść cało z kolejnych tarapatów jest mi w stopniu doskonałym obojętne, to tym razem jednak podczas lektury nie towarzyszyła mi nuda, wrażenie powtarzalności. Więcej nowych informacji o samym Przygraniczu jest w każdym bowiem wypadku liczone na plus, pozwala liczyć na to, że w końcu wyjaśni się co też stało się katalizatorem zmian w energetyce samego Przygranicza, w efekcie czego w kontynuacji o Soplu do świata realnego poprzez niestabilną Granicę zaczęli przenikać Słudzy Mrozu.
Tak na koniec - w "Tam gdzie ciepło" pojawia się Sopel. Wprawdzie na krótko i w sumie nie w związku z fabułą, ale jednak. Idzie ku lepszemu.
Książka zdecydowanie lepsza od pierwszej z cyklu o Jewgieniju Apostole "Lodowej Cytadeli". Książki na tyle słabej, że miałam spore wątpliwości czy też warto zabierać się za jej kontynuację. Sentyment jednakowoż do Przygranicza, chłopaków z Patrolu, Napalma, a nade wszystko Sopla, którego losy nie kończą się wcale podczas "Czarnego Południa" przeważył. Przeczytałam i...
więcej Pokaż mimo to