Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

“Madly” jest to druga powieść z cyklu “In Love” autorstwa Avy Reed. Tym razem poznajemy historię June i Masona, których poznaliśmy w pierwszej części “Truly” przy okazji historii Andie i Coopera.

Mason stracił głowę dla June niemalże od pierwszego wejrzenia. Co więcej nie krył się z tym i otwarcie starał się pokazać co czuje do dziewczyny. Podczas gdy wiele dziewczyn pewnie by skakało z radości, że przystojny właściciel klubu się nimi poważnie zainteresował, June miała z tym ogromne problemy.

Okazuje się, że pod maską pewnej siebie, wygadanej, odważnej kobiety tkwi wrażliwa, niepewna siebie dziewczyna, która boi się odrzucenia. Kompleksy June latami były pogłębiane nawet przez osoby, które powinny ją kochać bezwarunkowo. Sprawiło to, że dla świata zewnętrznego stworzyła taką wersję siebie, w której się czuła bezpiecznie.

"Każdy z nas nosi maskę na co dzień. Ukrywa cząstkę siebie, zakrywa się, zasłania. Każdy filtruje to, co chce pokazać światu. Niektórzy w ogóle nie są tego świadomi , ale robimy to wszyscy. Chronimy się."

Jednakże jak to z każdą maską bywa – z czasem przestaje być ona wygodna. Zaczyna uwierać w najmniej oczekiwanych momentach. Tak też się stało, kiedy Mason zaczął bardzo otwarcie i aktywnie starać się przekonać June do chociażby jednej randki. Sposób życia, do którego zdążyła się przyzwyczaić, nie pasował do tego, czego chciał Mason.

“Madly” idealnie ukazuje jak łatwo jeden mankament ciała człowieka i brak odpowiedniego wsparcia od najbliższych może wpłynąć na dorosłe życie danej osoby. W czasach, kiedy makijaż, filtry i photoshop są na porządku dziennym ciężko jest zaakceptować nieidealną wersję siebie, mimo, że idealna przecież nie istnieje. Mogłabym pisać długo i wiele, o tym jak to piękno pochodzi z wnętrza, a nie z zewnątrz, ale każdy wie, że to nie jest takie proste. Zaakceptowanie tego, co przynajmniej w naszych oczach uznajemy za wadę czasami zajmuje niestety wiele czasu.

Tym bardziej cieszę się, że są tego typu książki, które pokazują jak negatywny wpływ może mieć oczekiwanie od innych wpasowania się w utarte schematy piękna, zamiast zaakceptować, że każde ciało jest piękne na swój wyjątkowy sposób.

I pamiętajcie:
"Wszystkim, którzy wstydzą się swojego ciała i za rzadko słyszeli: jest piękne. Takie, jakie jest. Może nie doskonałe, ale piękne. Zaakceptuj siebie, nie walcz ze sobą. Nie torturuj się, nie krzywdź, nie rań. Zmień się, kiedy i jeśli chcesz. Nie dlatego, że tego wymaga od ciebie społeczeństwo, że cię do tego zmusza, Poczucie własnej wartości jest bezcenne. Zasługujesz na nie."

Samą historię June i Masona czytało mi się bardzo szybko. “Madly” pochłonęłam równie szybko co “Truly”. Podobnie jak w pierwszej części chętnie poczytałabym więcej o relacjach głównych bohaterów ze swoimi rodzinami. Zabrakło mi tu scen głównie np. rozmów June z rodzicami, które mogłyby moim zdaniem wiele wnieść do historii.

Ostatecznie powieść Avy Reed oceniam na 8/10. Początkowo myślałam nad 7/10, ale przyznaję, że moja wewnętrzna marzycielka i romantyczka chętnie przygarnęłaby tak czułego, romantycznego i kochanego faceta jak Mason, więc za to jak bardzo polubiłam go musiałam trochę podnieść ocenę 😀 Głównym zaś powodem, ku temu, że chciałam początkowo dać niższą ocenę jest zbyt mała ilość dialogów, a za dużo czasami rozważań wewnętrznych bohaterów, które przyznam szczerze czasami przebiegałam wzrokiem, zamiast mocno się na nich skupiać, ponieważ było ich czasami aż tyle.

“Madly” jest to druga powieść z cyklu “In Love” autorstwa Avy Reed. Tym razem poznajemy historię June i Masona, których poznaliśmy w pierwszej części “Truly” przy okazji historii Andie i Coopera.

Mason stracił głowę dla June niemalże od pierwszego wejrzenia. Co więcej nie krył się z tym i otwarcie starał się pokazać co czuje do dziewczyny. Podczas gdy wiele dziewczyn...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Yvette, czyli Evie poznajemy w trudnym okresie jej życia. Życie rodzinne, które dotychczas zapowiadało się na kolejne “i żyli długo i szczęśliwie” niespodziewanie się zakończyło. Sprawiło to, że w wieku nastu lat Evie straciła wiarę w miłość. Nie pomaga jej w tym fakt, że w niezrozumiały dla niej sposób, jest w stanie zobaczyć to w jaki sposób zakończy się związek pary, na którą właśnie spojrzała.

Próba rozwikłania nowej tajemniczej “mocy” Evie doprowadziła ją do studia tanecznego, gdzie poznaje Xaviera, który później zostaje jej partnerem tanecznym.

“Kurs tańca dla niezakochanych” jest w dużej mierze książką, którą czyta się lekko, aczkolwiek wątki rozwodu rodziców, utraty kogoś bliskiego i rozmyślań nad tym, czy ryzyko złamanego serca jest warte dania szansy miłości, dodały całej historii głębi. Samą książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie.

Osobiście muszę przyznać, że powieść Nicoli Yoon daje do myślenia. Dotychczas byłam osobą, która patrzyła na związki pod kątem tego, czy przetrwają próbę czasu. Jednakże to jak autorka opisywała cały związek jako doświadczenie, które mimo wszystko jest pełne miłości i dobrych wspomnień pomimo tego, że czasami kończy się ono złamanym sercem dało mi do myślenia.

Nie jest to książka, która składa się z przesłodzonych scen. Jest to ciekawa, sarkastyczna, intrygująca, łamiąca serce powieść, którą szczerze polecam.

Muszę przyznać, że jestem w stanie zrozumieć osoby, dla których decyzje głównej bohaterki często mogą wydawać się dziwne, czy też niezrozumiałe. Jednocześnie przyznaję, że sama będąc w jej wieku pewnie zachowywałabym się podobnie.

Książkę “Kurs tańca dla niezakochanych” muszę ocenić na 8/10. Jest tak głównie dlatego, że po przeczytaniu całej książki czuję niedosyt. To co przeczytałam bardzo mi się spodobało, ale brakowało mi czegoś jeszcze. Przez to, że powieść Nicoli Yoon czyta się szybko (co oczywiście można uznać za plusa) miałam też wrażenie, że wszystko działo się równie szybko. Nie dlatego, że tak faktycznie było, a dlatego, że brakowało mi kilku scen, które w jakiś sposób uzupełniłyby całą historię.

Yvette, czyli Evie poznajemy w trudnym okresie jej życia. Życie rodzinne, które dotychczas zapowiadało się na kolejne “i żyli długo i szczęśliwie” niespodziewanie się zakończyło. Sprawiło to, że w wieku nastu lat Evie straciła wiarę w miłość. Nie pomaga jej w tym fakt, że w niezrozumiały dla niej sposób, jest w stanie zobaczyć to w jaki sposób zakończy się związek pary, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Maddie Kershaw jest kobietą, która w młodości straciła miłość swojego życia w tragicznych wydarzeniach z 11 września. Od tamtej pory nie potrafi otworzyć się na nowe znajomości, które mogłyby przerodzić się w coś poważniejszego, więc pozwala sobie jedynie na krótkie, nic nie znaczące przygody z mężczyznami. Jednak jej świat staje do góry nogami, kiedy poznaje Evana Quinna, który od samego początku wydaje się jej inny niż pozostali mężczyźni.

Bohaterowie szybko wyczuwają pewną nić porozumienia między sobą, coś co ich ciągnie ku sobie. Niestety okazuje się, że Evan ma podejrzenie raka jądra, którego nie można potwierdzić bez wykonania orchidektomii, czyli usunięcia jądra, w którym został wykryty guz. Wszyscy wiemy, że poznawanie nowych osób samo w sobie bywa trudne i skomplikowane, a co tu dopiero zrobić, jeśli poznajesz kogoś w momencie, kiedy Twoje życie zmienia się o 180 stopni pod wpływem niespodziewanej choroby.

“Zaopiekuj się mną” porusza bardzo ważne tematy żałoby, tego jak różnie ludzie sobie z nią radzą, jak dochodzą do siebie i wreszcie jak starają się ruszyć naprzód ze swoim życiem. Dodatkowo mamy tutaj wątek choroby nowotworowej jąder, o której autorka celnie napisała, że o ile mówi się wszem i wobec o samobadaniu piersi przez kobiety, o tyle szerzenie świadomości wśród mężczyzn na temat samobadania swoich miejsc intymnych praktycznie nie istnieje. Dlatego też bardzo mnie cieszy, że Helen J. Rolfe postanowiła w ten sposób pomóc szerzyć informacje na temat dbania o swoje zdrowie wśród mężczyzn.

Rzeczą, która mi średnio przypadła do gustu jest bardzo szybki rozwój uczuć bohaterów, bez przedstawienia odpowiedniej ilości scen, które pokazywałyby dlaczego bohaterom aż tak bardzo, tak szybko zaczęło na sobie zależeć. Mam wrażenie, że było za dużo przeskoków w czasie, przez co odczuwam niedosyt po tej historii. Chciałabym przeczytać więcej scen przedstawiających Maddie i Evana razem, ponieważ jako bohaterowie, jako para bardzo przypadli mi do gustu.

Pomimo tego, że czuję pewien niedosyt i chciałabym poznać więcej szczegółów z tego jak Evan i Maddie się poznawali, to samą książkę czytało mi się bardzo dobrze. “Zaopiekuj się mną” jest lekką książką, która mimo trudnych wątków śmierci, żałoby i choroby czyta się naprawdę przyjemnie. Autorka Helen J. Rolfe pisze w bardzo ciekawy sposób, na tyle, że jej książkę przeczytałam w jeden wieczór za jednym siedzeniem.

Książka ta jak najbardziej nadaje się na leniwy wieczór na kanapie, plaży, czy w hamaku. Przez wzgląd na poruszane wątki myślałam, że może być to jedna z tych książek, która przepuszcza Cię przez emocjonalny rollercoaster. Okazało się jednak, że historia Maddie i Evana jest raczej spokojną powieścią o dwóch osobach, które muszą przemyśleć sobie co chcą dalej zrobić w tak skomplikowanej sytuacji w jakiej się znaleźli.

Jeśli oczekujesz wielkich wzlotów i upadków, ogromnych zwrotów akcji, to “Zaopiekuj się mną” raczej Ci tego nie zapewni. Sama historia wydawała mi się odrobinę przewidywalna. Jednakże czasami potrzebne są i takie książki, od których czytelnik nie oczekuje, że będzie zaskakiwany na każdym kroku.

Ostatecznie oceniam książkę “Zaopiekuj się mną” na 7/10, ponieważ tak jak pisałam czytało mi się ją bardzo przyjemnie. Brakowało mi kilku więcej scen, które lepiej ukazałyby pogłębianie się uczuć Maddie i Evana. Jednakże sami bohaterowie, zarówno główni, jak i poboczni (np. boska 100-latka Jem <3 ) zostali bardzo ciekawie wykreowani, co jest wielkim plusem.

Maddie Kershaw jest kobietą, która w młodości straciła miłość swojego życia w tragicznych wydarzeniach z 11 września. Od tamtej pory nie potrafi otworzyć się na nowe znajomości, które mogłyby przerodzić się w coś poważniejszego, więc pozwala sobie jedynie na krótkie, nic nie znaczące przygody z mężczyznami. Jednak jej świat staje do góry nogami, kiedy poznaje Evana Quinna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Głównymi bohaterami książki “Angry God” są Vaughn Spencer i Leonora Astalis. On jest synem jednych z najbogatszych osób w Todos Santos w USA, ona zaś córką artysty i założyciela Akademii Carlisle w Anglii. Ich drogi krzyżują się jeszcze za młodu, kiedy mieli zaledwie 12 i 13 lat. Później przez wiele lat nie mieli ze sobą kontaktu, mimo, że o sobie nie zapomnieli.

Nadszedł ostatni rok nauki w liceum. Lenny przeprowadza się do ojca i siostry Poppy (którą poznaliśmy już w drugiej części – Broken Knight) do Todos Santos, a co za tym idzie będzie mieszkała blisko Vaughna, który postanawia trochę się poznęcać nad dziewczyną w trakcie jej ostatniego roku w szkole.

Szkoła, do której uczęszczają jest pełna rozpieszczonych dzieciaków, których granice moralności, kultury, dobrego zachowania, szacunku wobec innych dawno zniknęły. W całej serii “All Saints High” można zauważyć, że młodzież tam przedstawiona jest skrajnie zepsuta. Zepsucie to dotyczy również głównych bohaterów do pewnego stopnia, chociaż bardziej odczuwalne było to w pierwszych dwóch częściach tego cyklu. Jeśli już zaczęłaś/zacząłeś czytać “Angry God”, to pewnie się zastanawiasz “O czym ona mówi? Przecież Vaughn czasami zachowuje się jak diabeł”. Owszem jest tak, aczkolwiek po przeczytaniu całej książki, kiedy poznało się już jego całą historię, to jego zachowanie, reakcje, to jak odnosi się do innych ma jasną przyczynę. Dlatego, jeśli czytasz tą książkę, albo chcesz ją zacząć i zachowanie Vaughna Cię drażni to proszę daj mu szansę i doczytaj książkę do końca, ponieważ poruszony w niej temat jest bardzo istotny.

To powiedziawszy, czy samej łatwo mi się czytało o tym jak Vaughn traktował Lenny? Nie. Czy jestem zdania, że z takiej negatywnej, miejscami nawet wręcz patologicznej przeszłości można przejść do miłości? Nie sądzę. Zachowanie chłopaka było władcze i pokazywało nierówną dynamikę sił w związku, która prowadziła do niezdrowych sytuacji między bohaterami. Idealnym przykładem jest scena w pokoju Lenny w Akademii Carlisle z Vaughnem i Popem, gdzie Lenny poprosiła o dość specyficzny prezent urodzinowy od swojego przyjaciela. Przyznam szczerze, że tę scenę czytałam trochę zdegustowana.

Zdaję sobie sprawę, że wśród czytelników i czytelniczek znajduje się wiele fanów romansów typu love-hate. W tym przypadku pierwszy i trzeci tom serii “All Saints High” jak najbardziej łapie się do tej kategorii. Jednakże muszę podkreślić, że w obu książkach wątek nienawiści między bohaterami, jest bardzo intensywnie zarysowany, więc jeśli lubisz jedynie drobne dokuczanie sobie, ale nie lubisz scen, gdzie można by uznać, że jedna strona znęca się nad drugą, to te książki mogą nie do końca przypaść Ci do gustu. Sama nie mam nic przeciwko odrobinie sarkazmu i dokuczania między bohaterami, więc to co się działo między Vaughnem i Lenny niekoniecznie przypadło mi do gustu. Na obronę tej książki na pewno zasługuje sama historia Vaughna, która tłumaczy jego początkowe zachowanie bardzo dobrze. Dzięki temu pomimo niesmaku, który czasami czułam w stosunku do relacji głównych bohaterów, jestem w stanie spojrzeć na całość z innej, łagodniejszej, perspektywy.

Książkę “Angry God” czytało mi się stosunkowo szybko. Ostatecznie oceniam ją na 7/10. Przyznam jeszcze tylko, że gdyby nie to, w jaki sposób historia Vaughna się rozwinęła, to oceniłabym ją na maksymalnie 5/10.

Głównymi bohaterami książki “Angry God” są Vaughn Spencer i Leonora Astalis. On jest synem jednych z najbogatszych osób w Todos Santos w USA, ona zaś córką artysty i założyciela Akademii Carlisle w Anglii. Ich drogi krzyżują się jeszcze za młodu, kiedy mieli zaledwie 12 i 13 lat. Później przez wiele lat nie mieli ze sobą kontaktu, mimo, że o sobie nie zapomnieli.

Nadszedł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“To nie jest, do diabła, love story. Skin Deep” opowiada historię Wery i Aleksa. Werę mieliśmy okazję poznać w poprzednich częściach, jako, że jest ona jedną ze starszych sióstr Jonasza. Ich znajomość zaczyna się w nietypowy sposób, jako, że Aleks ratuje dziewczynę przed dwoma napastnikami. W trakcie swojej akcji ratunkowej przekonuje się, że zna sposób na to, jak jej pomóc w kontekście blizn, które Wera nosi od 10 lat. W taki oto sposób rozpoczyna się kolejne “nie-love story” 😀

Już na samym starcie przyznam, że spodziewałam się kolejnej lekkiej, przyjemnej młodzieżówki, do których przyzwyczaiła mnie Julia Biel, ale okazało się, że dostałam książkę z bardzo ważnym przesłaniem. Problemy z akceptacją swojego wyglądu ma chyba każdy. Mniejsze, czy większe, ale zazwyczaj gdzieś w tyle głowy nam siedzą. Dlatego przedstawienie, w jaki sposób blizny wpływają na całe życie danej osoby, która je ma uznaję za wyjątkowo ważny temat. A tak jak mówiono o tym w książce, nie jest to sprawa, o której mówi się głośno, a powinno być zupełnie inaczej. Właśnie przez wzgląd na to, cieszy mnie, że Julia Biel przy okazji swojej powieści pokazuje, że można coś zrobić z tym, aby te blizny zasłonić w piękny i niepowtarzalny sposób.

Jedyny problem jaki miałam z tą historią, był wątek Igora. Nie chcę nic Wam spoilerować, więc nie będę wdawać się w szczegóły. Powiem tylko, że patrząc z jego punktu widzenia, to co on czuł było logiczne, aczkolwiek mimo to, cały wątek jego trochę mi nie pasował.

Dla fanów pierwszych dwóch części “TNDDLS” – możecie spodziewać się tego samego, mega fajnego poczucia humoru między bohaterami, zabawnych dialogów, przy których nie raz mocno się uśmiałam, a które wciągają aż do ostatniej strony.

Bardzo przypadły mi do gustu rozmowy bohaterów o pierwszej miłości, pierwszym pocałunku. Dodatkowo sama powieść porusza temat zdrady, nie tylko w związku, ale też ze strony tych najbliższych osób oraz tego jaki ma ona wpływ na zachowanie osób, do czego potrafi doprowadzić. Książka ta pokazuje różne etapy godzenia się z poczuciem winy. Ale mimo to uważam, że Julia Biel po raz kolejny napisała genialną książkę młodzieżową, której nie boję się polecić każdemu.

“To nie jest, do diabła, love story. Skin deep” jest świetnym przykładem na to, że literatura młodzieżowa może mieć głębokie przesłanie, że może w lekki i przyjemny sposób poruszyć tematy, które zazwyczaj bywają tabu.

A zakończę na tym, że liczę, że już niedługo poznamy historię Jody, która zapowiada się mega ciekawie

“To nie jest, do diabła, love story. Skin Deep” opowiada historię Wery i Aleksa. Werę mieliśmy okazję poznać w poprzednich częściach, jako, że jest ona jedną ze starszych sióstr Jonasza. Ich znajomość zaczyna się w nietypowy sposób, jako, że Aleks ratuje dziewczynę przed dwoma napastnikami. W trakcie swojej akcji ratunkowej przekonuje się, że zna sposób na to, jak jej pomóc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tucker i Ericka poznali się we wakacje w trakcie, których pracowali w tym samym salonie z grami “Jaskinia”. Chłopak zadurzył się w swojej nowej koleżance niemalże natychmiast, jednakże dopiero kilka lat później, kiedy to spędzają wspólnie czas na kilku imprezach zaczyna się coś między nimi dziać. Samą historię autorka podzieliła na cztery części – każda z nich poświęcona jest kolejnej wspólnej zabawie. Dodatkowo poznajemy kolejne losy bohaterów z perspektywy obu stron – Tuckera i Ericki.

Główni bohaterowie mają pewne demony przeszłości, z którymi zmagają się od lat. Demony te czasami powodują, iż historia, która bardzo szybko mogłaby zmienić się w typowy romans dwóch nastolatków pozostaje jedynie przyjacielską relacją przez kolejne niedopowiedzenia, strach przed odrzuceniem, strach przed zranieniem.

Muszę przyznać, że książkę czytało mi się całkiem przyjemnie. Dodatkowo miałam ostatnio pewną blokadę czytelniczą, a “Wszystkie nasze chwile” ją przełamały, więc za to powieść Karen Hattrup zdecydowanie złapała u mnie plusa.

Postaci zarówno główne jak i poboczne zostały moim zdaniem ciekawie wykreowane. Podejmowały czasami niekoniecznie mądre decyzje, albo przynajmniej nie najbardziej dojrzałe, ale dzięki temu książka ta jest o tyle bardziej realistyczna. Jest tak, ponieważ jest to książka młodzieżowa, a któż z nas będąc nastolatkiem nie podjął żadnej głupiej decyzji? Oprócz tego główni bohaterowie są wielkimi fanami Harrego Pottera, co dla mnie zawsze będzie dodatkowym plusem w jakiejkolwiek książce 😀

Dodatkowym atutem tej powieści jest poruszenie ciężkich tematów – gnębienia (nie tylko wśród i przez nastolatków), czy też nawet gwałtu, problemów rodzinnych. Mimo takich wątków sama książka nie wydaje się być ciężka w odbiorze, dzięki czemu z czystym sumieniem mogę ją polecić nastolatkom.

Czy było coś co mi się nie spodobało w tej książce? Tak. Samo zakończenie miałam nadzieję, że będzie bardziej rozbudowane. A niestety czytając je miałam wrażenie, że książka nagle ot tak się skończyła, kiedy jeszcze spokojnie można było pociągnąć kilka wątków.

Tucker i Ericka poznali się we wakacje w trakcie, których pracowali w tym samym salonie z grami “Jaskinia”. Chłopak zadurzył się w swojej nowej koleżance niemalże natychmiast, jednakże dopiero kilka lat później, kiedy to spędzają wspólnie czas na kilku imprezach zaczyna się coś między nimi dziać. Samą historię autorka podzieliła na cztery części – każda z nich poświęcona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marah Woolf stworzyła historię, która częściowo opiera się na legendzie u królu Arturze i czarowniku Merlinie. Jak już wiecie z powyższego opisu, “Siostra gwiazd” jest początkiem trylogii o czarownicy Vianne i jej siostrach Aimee i Maelle. Najmłodszą z sióstr Grandier poznajemy w bardzo ciężkim okresie jej życia. Dziewczyna opuścić swoje rodzinne strony, aby udać się do Kongregacji do Wielkiej Brytanii, aby otrzymać leczenie po ukąszeniu przez sylfidę. Vi nie jest jednak zadowolona z tego, ponieważ musi tym samym opuścić Ezrę, w którym już od pewnego czasu się podkochuje.

Dwa lata mijają, a Vianne została uleczona i wraz z Aimee i Maelle może powrócić do domu. Kongregacja wyraża na na to zgodę jedynie dlatego, że jednocześnie powierzyła siostrom zadanie wybadania tego, co planuje zrobić Ezra w związku z potencjalnym ryzykiem ze strony demonów, a zarazem przekonania go do swoich planów. Siostry Grandier, które mają wspólną przeszłość z chłopakiem wydają się być najlepszą metodą do tak zwanego wybadania gruntu i próby nakłonienia Ezry do zmiany zdania.

Plan wygląda na prosty, aczkolwiek o czym byśmy mieli czytać, gdyby wszystko od samego początku szło zgodnie z planem? Historia zbyt szybko przeszłaby do punktu kulminacyjnego, a tego raczej mało, który czytelnik chce.

Książka “Siostra gwiazd” była pierwszą powieścią autorstwa Marah Woolf, którą miałam przyjemność przeczytać. Samą historię Vi, jej pokręconych relacji z Ezrą, jego niespodziewanego sojusznika i skomplikowanej sytuacji w związku demonami, czytało mi się bardzo dobrze. W ostatnim czasie rzadko kiedy sięgałam po fantastykę, aczkolwiek gdybym tylko mogła już zacząć czytać drugi tom pt. “Siostra księżyca”, to uwierzcie mi, że nawet w oryginale bym go przeczytała! Niestety… Oryginał jest po niemiecku, z którego znam tylko kilka słów, tak więc muszę grzecznie czekać do jesieni, aż Wydawnictwo Jaguar wyda go u nas w Polsce…

Uważam, że losy Vi, Aimee, Maelle, Ezry, Laurenta, Caleba, Asha zostały świetnie skonstruowane. Same postacie z kolei były ciekawe, zabawne, kochane, troskliwe, ale i zdarzały się chwile, kiedy były irytujące. Jednakże to ostatnie odczucie uznaję za coś dobrego, ponieważ dzięki skomplikowanym relacjom i niekoniecznie szablonowym rozwiązaniom zastosowanym przez autorkę, książka zakończyła się w takim momencie, że czytelnik nie ma prawa czuć coś innego niż “potrzebuję drugiej części… Już!”

Jeśli obawiacie się, że jest to romans, w który wpleciono wątki fantastyczne, polityczne, to jesteście w błędzie. Owszem wątek uczuć między Vi a Ezrą, jest bardzo ważny. Jednakże to wątki z magią Vi, paktem z demonami, politycznych zagrań Wielkiej Loży i Kongregacji, oraz tego jak społeczeństwo sobie radzi w dramatycznych sytuacjach uznaję za ważniejsze w tej książce. Wątek romantyczny jest po prostu ciekawym dodatkiem dla mojej łaknącej romansów duszy 😍

Jedynym wątkiem “Siostry gwiazd”, z którym miałam problem była Kongregacja. Zachowanie niektórych jej członków po prostu mnie drażniło, ponieważ pomimo tego, że rozumiem czemu autorka w taki sposób rozegrała pewne sytuacje, to uważam, że mogła ich wykreować na odrobinę bardziej rozsądnych.

Samą książkę polecam z całego serca. W szczególności dla fanek sagi “Szeptem” i “Szklany Tron”, które pierwsze przychodzą na myśl, kiedy zastanawiałam się nad tym, do których książek bym przyrównała sagę “Trzy czarownice”.


Po więcej recenzji zapraszam na www.agniis.pl 💙💙

Marah Woolf stworzyła historię, która częściowo opiera się na legendzie u królu Arturze i czarowniku Merlinie. Jak już wiecie z powyższego opisu, “Siostra gwiazd” jest początkiem trylogii o czarownicy Vianne i jej siostrach Aimee i Maelle. Najmłodszą z sióstr Grandier poznajemy w bardzo ciężkim okresie jej życia. Dziewczyna opuścić swoje rodzinne strony, aby udać się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Wróć do mnie” to pierwsza z czteroczęściowej serii książka, która opowiada losy najmłodszego z braci Arrowood – Connora. Mężczyzna właśnie zakończył służbę w wojsku i teraz zastanawia się co robić dalej, kiedy okazuje się, że jego ojciec zmarł i musi wrócić w znienawidzone przez siebie domowe strony na pogrzeb.

Connor wraz z braćmi ma nadzieję szybko załatwić sprawy związane z pochówkiem i testamentem. Jednakże ojciec postanowił przepisać gospodarstwo na synów pod pewnym warunkiem, który wymaga od braci dłuższego pobytu w rodzinnym domu. Connor ma jako pierwszy odbyć swój pobyt w domu, a w trakcie prac remontowych natyka się na niespodziewanego gościa w domku na drzewie, który zrobił z braćmi w młodości.

"
– Jak brzmi jedna prawda o strzale?
– Nie wypuścisz strzały, póki nie napniesz łuku.
– A dlaczego to takie ważne?
– Bo jeśli nie napniesz łuku, nigdy nie ruszy naprzód, a przeznaczeniem strzały jest lecieć przed siebie."

Na drzewku spotyka córkę sąsiadki, która okazuje się piękną nieznajomą. Ellie jest kobietą, z którą spędził niezapomnianą noc osiem lat wcześniej, jednakże teraz jest ona żoną i matką, więc sprawy się bardzo skomplikowały na samym starcie pojednania głównych bohaterów.

Książka Corrine Michaels jest zarówno lekką jak i ciężką książką, ponieważ oprócz historii miłosnej poruszane są watki straty, przemocy domowej, problemów zdrowotnych, czy też związanych z tym zmian planów życiowych.

"Łatwo patrzeć na to w ten sposób, obwiniać się, albo zastanawiać, co by było gdyby, ale dokonujemy wyborów, które uważamy za najlepsze w konkretnym momencie. Wszyscy czegoś żałujemy."

Losy Ellie i Connora pokazują jak wielki wpływ na człowieka mają zdarzenia z przeszłości, oraz co robią z daną osobą wyrzuty sumienia. O ile zbiegi okoliczności dotyczące tego, jak losy głównych bohaterów się ze sobą krzyżowały na przestrzeni lat, nie są w moim odczuciu bardzo prawdopodobne, o tyle samą historię czytało mi się bardzo dobrze (pochłonęłam ją w niecałe dwa dni w okresie świąt). Aczkolwiek z góry ostrzegam, że osoby, które nie przepadają za momentami przesłodzonego romantyzmu, mogą mieć drobne problemy z tą książką. Sama przyznam, że część z tych romantycznych wyznań Connora nie do końca mi pasowały, bo bardziej brzmiały jak coś co kobieta chciałaby usłyszeć, niż coś co mężczyzna faktycznie by kobiecie wyznał w prawdziwym życiu.

Uważam, że historia stworzona przez Corinne Michales świetnie radzi sobie z tym, że aby żyć dniem dzisiejszym i myśleć o przyszłości, najpierw musimy poradzić sobie z naszą przeszłością i zaakceptować, że nie na wszystko mamy wpływ, nie ponosimy odpowiedzialności za każde jedno zdarzenie, w którym braliśmy udział tylko dlatego, że znaleźliśmy się w złym miejscu, o złej porze.

"Dotąd żyłam w czarno- białej rzeczywistości i nagle weszłam w strefę pełnych barw, w której jaskrawość życia jest wręcz oślepiająca"

Książkę “Wróć do mnie” oceniam na 8/10, już niedługo podzielę się z Wami moją opinią, co do drugiej części – “Zawalcz o mnie”, którą to też przeczytałam zaraz po przeczytaniu pierwszego tomu, bo tak bardzo wciągnęłam się w losy braci Arrowood

“Wróć do mnie” to pierwsza z czteroczęściowej serii książka, która opowiada losy najmłodszego z braci Arrowood – Connora. Mężczyzna właśnie zakończył służbę w wojsku i teraz zastanawia się co robić dalej, kiedy okazuje się, że jego ojciec zmarł i musi wrócić w znienawidzone przez siebie domowe strony na pogrzeb.

Connor wraz z braćmi ma nadzieję szybko załatwić sprawy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marta Małecka jest zwyczajną nastolatką, mieszkającą wraz z tatą policjantem w Warszawie. Niestety pewnego dnia jej całe życie staje do góry nogami. Okazuje się bowiem, że jest córką rosyjskiego mafioso, który do tej pory myślał, że córka zmarła po porodzie, a teraz wbrew własnej woli, musi powrócić do rodziny, o której istnieniu nie wiedziała.

Dziewczyna z prostego życia wrzucona jest w brutalną rzeczywistość życia córki bezwzględnego szefa mafii. Musi szybko nauczyć się jak postępować, aby przetrwać, a jednocześnie zorientować się kto z jej nowego otoczenia jest jej sprzymierzeńcem.

Od samego początku między Martą, a jej ochroniarzem Nikołajem można wyczuć pewne przyciąganie, z którym oboje nie wiedzą jak sobie poradzić w ich skomplikowanej sytuacji. Uczucia, które zaczynają rodzić między parą są o tyle problematyczne, że ojciec Matriony miał wobec niej bardzo konkretne plany i właśnie dlatego sprowadził ją do Rosji.

W książce Pauliny Jurgi bardzo spodobało mi się to, iż realia życia w mafii nie są takie piękne. W minionym roku rynek wydawniczy zalało pełno romansów mafijnych, czy też romansach o bikerach. Część z nich była lepsza, część gorsza, co jest oczywiste, aczkolwiek niewiele z nich pokazało to co zrobiła autorka “Matrioszki”. Mianowicie chodzi o to, że członek mafii, który na co dzień ma do czynienia z brutalnością niekoniecznie zawsze będzie się zachowywał tak jak powinien wobec swojej wybranki. Nikołaj był tego idealnym przykładem. O ile nie był brutalny wobec Marty, o tyle nie zawsze był w stanie w 100% powstrzymać swój temperament, swoją złość. Doprowadzało to do mocnych kłótni między parą, aczkolwiek według mnie w tego typu historii dodało to całości realizmu.

Czy było coś, co mi się nie podobało? Niekoniecznie. Co najwyżej miałam lekki problem z krótkim czasem, kiedy Marta opłakiwała porwanie i utratę człowieka, którego całe życie uznawała za ojca. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że w sytuacji, w której ona się znajdowała, gdzie na co dzień żyła ze świadomością zewsząd otaczającego ją zagrożenia, weszła w tryb “uciekaj albo walcz”, dzięki któremu była zmuszona do przeżycia szybkiej żałoby nad tym co utraciła.

Ważnym plusem “Matrioszki” w moim odczuciu było to, że autorka nie uciekała od brutalnych scen. Jako, że całość ma być książką mafijną, zatem takie sceny lepiej oddają to, jak faktycznie wygląda życie w mafii.

Sceny z bratem Marty – Izjasławem, o ile niepokojące, o tyle również dobrze nakreślały to, jakie osoby znajdują się w mafii oraz to, że (nie tylko w mafii) nie każdy mężczyzna traktuje kobiety z należytym szacunkiem, nawet jeśli są rodziną.

Po przeczytaniu książki miałam przyjemność zamienić kilka słów z autorką i sama przyznała, że “Matrioszka” miała być książką o mafii z elementem romansu, nie na odwrót. W 100% przyznaję, że tak właśnie odebrałam tą książkę. Wątek romansu był oczywiście bardzo ważny, w szczególności im głębiej zanurzaliśmy się w historię, aczkolwiek sama mafia, to jak funkcjonuje miało większe znaczenie. Autorka zapowiedziała, że w drugiej części będzie o wiele więcej smaczków ze świata mafii, jako, że druga część jest napisana nie tylko z perspektywy Marty, jak to było w pierwszej części, ale i Nikołaj dostaje swoje rozdziały.

Samą książkę przeczytałam w trybie ekspresowym. Jeden dzień i “Matrioszkę” mogłam dopisać do listy książek przeczytanych w 2021 roku. Z niecierpliwością wyczekuję drugiego tomu.

Osoby, które liczą na lekki romans mafijny i nie przepadają za scenami zawierającymi przemoc mogą mieć drobne problemy z “Matrioszką”. Jednakże takich dość graficznie opisanych scen nie jest, aż tak wiele, więc mimo wszystko polecam przeczytanie książki Pauliny Jurgi.

Po więcej moich recenzji zapraszam na moją stronę www.agniis.pl <3

Marta Małecka jest zwyczajną nastolatką, mieszkającą wraz z tatą policjantem w Warszawie. Niestety pewnego dnia jej całe życie staje do góry nogami. Okazuje się bowiem, że jest córką rosyjskiego mafioso, który do tej pory myślał, że córka zmarła po porodzie, a teraz wbrew własnej woli, musi powrócić do rodziny, o której istnieniu nie wiedziała.

Dziewczyna z prostego życia...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Solo Anna Dan
Ocena 7,4
Solo Anna Dan

Na półkach:

“Solo” Anny Dan opowiada losy Datki i tytułowego Solo. Ona jest młodą informatyczką, która ma za sobą pewne trudne do przepracowania przeżycie. On poprzez walki próbuje wyładować złość, która się w nim kumulowała od lat dziecięcych, a która tylko się nasiliła w ciągu kilku ostatnich lat.

Między bohaterami jest pewnego rodzaju zainteresowanie drugą stroną od samego początku, które z czasem przemienia się we wzajemne pociąganie i co raz bardziej intensywne uczucia. Sama historia wciąga. Autorka umiejętnie potrafi zaciekawić czytelnika, budując napięcie i nie zdradzając wszystkich tajemnic od razu.

O ile sami główni bohaterowie mi się spodobali, o tyle brakowało mi w “Solo” więcej bezpośrednich scen między Datką i Solo, które pomogłyby czytelnikowi zrozumieć skąd jak i dzięki czemu zrodziła się między nimi miłość. Nie lubię kiedy czytelnik ma sobie dopowiadać, że bohaterowie spędzali czas, zamiast po prostu dodać kilka więcej wspólnych scen gdzie widzimy czemu się w sobie zakochali.

Moja ostatnia uwaga odnośnie głównych bohaterów dotyczy faktu, iż wolę, kiedy ich losy krzyżują się niekoniecznie aż tak losowo. Mówię to w kontekście przeszłości bohaterów, która czasami okazuje mieć jakiś wspólny mianownik, który okazuje się kluczowy dla historii. Podczas gdy ich aktualne drogi skrzyżowały się całkowicie losowo. Chyba już się za stara robię na jakiekolwiek zbiegi okoliczności w książkach 😀 Trochę jestem jak Datka w tym względzie – pomimo miłości do książek jestem tzw. umysłem ścisłym i lubię, kiedy wszystko ma jakiś sens, lubię mieć pełno danych, które sprawią, że będę w stanie dobrze zrozumieć daną sytuację, a zbiegi okoliczności mają mało sensu dla mnie 😅

Postaci poboczne – Pan i Pani Hanna, Gnom i Freax, Lala i Pętla. Każdy z nich jest na swój sposób oryginalny i ciekawy. Co prawda dwaj ostatni czasami, w szczególności na początku, drażnili mnie swoim szowinistycznym podejściem, aczkolwiek do Lali się trochę przełamałam, to jak pomagał Pani Hannie zmiękczyło moje serduszko 😅

Czy polecam “Solo”? Tak, aczkolwiek, jeśli liczysz na wielki romans, z wielkimi gestami, czy romantycznymi wyznaniami, to poza jedną sceną w restauracji (w której się całkowicie zakochałam!) trudno będzie znaleźć wiele takich momentów. Książka ta zaś pokazuje jak ważna jest przyjaźń i to, że ma się kogoś, na kim zawsze można polegać. Ukazana jest w niej walka z demonami, zaakceptowanie przeszłości i życie przyszłością. Dodatkowym plusem był dla mnie motyw informatyczny, który dla osoby z częściowo takim właśnie wykształceniem był miłą odmianą wśród wszystkich książek, które miałam okazję przeczytać w ostatnim czasie.

Książka Anny Dan była dla mnie książką nazwijmy to “drugiej szansy”. Dlaczego? Bo miałam możliwość czytania jej zanim jeszcze poszła do druku w okolicy listopada, aczkolwiek z jakichś powodów wtedy coś mi w niej nie pasowało, coś sprawiło, że w połowie lektury odłożyłam książkę i już do niej nie potrafiłam wrócić. Teraz zaś, kilka miesięcy później stwierdziłam, że dam jej drugą szansę i szczerze mówiąc wcale tego nie żałuję. Tym razem tak bardzo się wciągnęłam, że przeczytałam ją w jeden dzień! Zaczęłam z rana, w pracy w wolnych chwilach podczytywałam dalej, a już na wieczór przed snem dokończyłam czytać.

“Solo” Anny Dan opowiada losy Datki i tytułowego Solo. Ona jest młodą informatyczką, która ma za sobą pewne trudne do przepracowania przeżycie. On poprzez walki próbuje wyładować złość, która się w nim kumulowała od lat dziecięcych, a która tylko się nasiliła w ciągu kilku ostatnich lat.

Między bohaterami jest pewnego rodzaju zainteresowanie drugą stroną od samego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Psoriasis vulgarna” jest książką nietypową. Powodem tego jest sam bohater, który w przeciwieństwie do tych wszystkich napakowanych, mega wysportowanych, bogatych mężczyzn przedstawianych w typowych romansach choruje na łuszczycę. Choroba, która występowała u niego od najmłodszych lat sprawiła, że jego samoocena nie należała do najwyższych, zaś przez regularne pobyty w szpitalu ciężko mu było utrzymać jedną pracę dłużej niż kilka miesięcy.

Wszystko zmienia się kiedy w internecie poznaje Lucy. Dziewczyna wraz z upływem czasu stara się pomóc Łukaszowi zrozumieć, że może żyć inaczej, że nie musi aż tak często bywać w szpitalu, jeśli tylko przynajmniej spróbuje zmienić swój styl życia na zdrowszy. Łucja, bo tak naprawdę na imię ma Lucy, jest świetnie wykreowaną postacią kobiecą. jest silna, odnosi sukcesy w życiu zawodowym, pochodzi z zamożnej rodziny, a mimo to nie jest wyniosła, materialistyczna. Jest kobietą, z którą można się utożsamiać, zaś jej wsparcie i zaangażowanie w walkę z chorobą Łukasza jest godne podziwu.


"– Słyszałeś o trzech ogniwach udanego związku?
– Miłość, wierność i namiętność? – odpowiedziałem lekko zbity z tropu
– (…) Powiem ci, że seks, owszem, jest ważny, ale często nie ma w ogóle związku z partnerstwem czy miłością…
(…)
– Pierwsze ogniwo to autentyczność. Przede wszystkim trzeba być szczerym w związku. Wyrażać to, co się myśli i czuje, w sposób zgodny z rzeczywistością, oraz postępować zgodnie z tym, co się wyraża. Wyobrażasz sobie, żeby budować coś na kłamstwie? Jeśli jest szczerość, to jest zaufanie. Kolejnym ogniwem jest komunikacja. Bez niej nie będziemy potrafili w pewnym momencie porozmawiać z drugą połówką o najbłahszym problemie. Nie chodzi tu tylko o słowa… Ponoć ze skierowanego do nas komunikatu zapamiętujemy jedynie dwadzieścia procent słów, a na całą resztę składa się język ciała i sposób mówienia. Ostatnim ogniwem spajającym udany związek jest zaangażowanie. To nic innego jak nasze decyzje, myśli, uczucia,, działania, ukierunkowane na przekształcenie miłosnej relacji w trwały związek, oraz utrzymywanie go pomimo różnych przeszkód i przeciwności.

Sam Łukasz, jako postać przynajmniej częściowo wzorowana na samym autorze jest również postacią bardzo realistyczną w odbiorze. Jego rozterki zarówno pod kątem choroby, tego jak ludzie go odbierają przez pryzmat łuszczycy, czy nawet problemów rodzinnych były bardzo dobrze opisane. Uświadomił mi na jak wiele spraw czasami zdrowi ludzie nie do końca zwracają uwagę, ilu rzeczy w swoim życiu nie doceniają, póki nie okazuje się, że już za późno.

Postacie poboczne uważam za ciekawie wykreowane, chociaż sam Marcel – przyjaciel Łukasza, bardzo mnie drażnił, w dużej mierze przez wzgląd na jego przedmiotowe traktowanie kobiet, a wpływ, czasami negatywny jaki miał na Łukasza też nie przypadł mi do gustu.

Wątek rodziny Łukasza, tego jaka dynamika panowała między czworgiem rodzeństwa był bardzo ciekawy. Jak pewnie większości czytelników, najbardziej z całej rodziny polubiłam Sylwię mimo, że miałam nadzieję, że jej historia potoczy się trochę inaczej.

Książki takie jak “Psoriasis vulgarna” są idealnym sposobem na to, żeby zwiększać świadomość ludzi w sprawach chorób, o których zazwyczaj praktycznie nic nie wiemy dopóki sami na nie nie zachorujemy. Autor pisząc książkę jako romans, czy też literaturę obyczajową sprawił, że same informacje o łuszczycy są łatwiej przyswajalne. Mało kto zdecydowałby się na poradnik, czy też podręcznik o łuszczycy, zaś historia, w której bohater zmaga się z tą właśnie chorobą pomaga lepiej zrozumieć na czym polega łuszczyca.

"Nie możesz zarazić się łuszczycą, więc spróbuj tolerancją."

“Psoriasis vulgarna” jest książką nietypową. Powodem tego jest sam bohater, który w przeciwieństwie do tych wszystkich napakowanych, mega wysportowanych, bogatych mężczyzn przedstawianych w typowych romansach choruje na łuszczycę. Choroba, która występowała u niego od najmłodszych lat sprawiła, że jego samoocena nie należała do najwyższych, zaś przez regularne pobyty w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Moc amuletu Bianca Iosivoni, Laura Kneidl
Ocena 6,7
Moc amuletu Bianca Iosivoni, La...

Na półkach:

Roxane Blake jest hunterką, która ma niemożliwe do wykonania zadanie. Musi zaprowadzić 449 zbiegłych duchów do podziemi w 449 dni. Jednego wieczoru, kiedy wraca z polowania natrafia przypadkowo na opętanego przez ducha mężczyznę. Używając magii ze swojego amuletu jest w stanie przepędzić ducha, aczkolwiek jak się później okazuje, chłopak zamiast dojść do pełni sił cierpi na amnezję, której przyczyny trzeba będzie ustalić.

Tymczasem Roxy dalej musi polować na dusze, które nieumyślnie wypuściła, a jednocześnie tajemniczy chłopak, którego uratowała nadal pozostaje w siedzibie hunterów i to Roxy została przydzielona do opieki nad nim. Jako, że chłopak nie pamięta on jak się nazywa, to póki co decyduje, że wszyscy mają się do niego Shaw.

Jak można się domyślić między Roxy i Shaw zaczyna iskrzyć (chociaż w pierwszej chwili myślałam, że chemia będzie między Roxy i jej partnerem łowieckim – Finnem, a więc że otrzymamy kolejną historię, gdzie partnerzy zbliżają się do siebie – na szczęście nie miałam racji). Ich wzajemny pociąg do siebie jest ewidentny, chociaż przez wzgląd na ich skomplikowaną sytuację kierowanie się w stronę jakichkolwiek bliższych, nieplatonicznych relacji jest bardzo trudne. Ona nie wie, czy będzie miała przyszłość, on nie pamięta swojej przeszłości. Trzeba przyznać, że jest to bardzo intrygujące połączenie.

Przyznaję, że wciągnięcie się w “Moc amuletu” było dla mnie trudne, ale kiedy już się wkręciłam, to nie mogłam się oderwać. Kiedy nie mogłam czytać, to słuchałam dalej na Legimi (nawet lektor Ivona mnie nie powstrzymał!), a później w pracy, między tłumaczeniem kolejnych rozmów pochłaniałam historię łowców w zawrotnym tempie.

Część wydarzeń można uznać za trochę zaskakującą, chociaż jednocześnie czytając “Moc amuletu” miałam wrażenie, że historia jest odrobinę przewidywalna. Autorki mimo to poradziły sobie na tyle dobrze z pozostawieniem czytelnika z niedosytem, że gdybym mogła zabrać się od razu za drugą część, to wierzcie mi, że nie zmrużyłabym oka i czytałabym kolejną część przez całą noc, ponieważ tak bardzo jestem zaintrygowana tym, co będzie się działo dalej. Głównie dlatego, że o ile tak jak pisałam część wydarzeń była przewidywalna, to nie jestem pewna, w którą stronę autorki się skierowały w kolejnych częściach, więc już mnie łapki świerzbią, aby dostać w nie drugi tom “Midnight Chronicles”

Główna bohaterka jest silną postacią kobiecą, która świetnie sobie radzi jako hunterka – zajmując się czymś, co jest zdominowane przez mężczyzn. Wie czego chce, jest silna, a zarazem ma w sobie delikatność, którą czytelnik poznaje czytając rozdziały napisane z jej perspektywy. Jej zachowanie, rezerwa, ale i zaangażowanie jest jasne, kiedy poznaje się jej dotychczasową historię.

Shaw, który nie zna swojej przeszłości również jest bardzo ciekawie wykreowaną postacią. O ile nie jestem w stanie ocenić na ile jego zachowanie można uznać za realistyczne, po tym jak się obudził bez wspomnień, o tyle tak po prostu, fajnie mi się czytało rozdziały napisane z jego perspektywy. Nie bał się sprawdzać, co lubi, a czego nie, łaknął wiedzy – nie tylko odnośnie swojej przeszłości, ale też o nowym środowisku, w którym zaczęło się jego nowe życie.

Kolejnym plusem było dla mnie to, że w książce tej nie było zbędnych dramatów między bohaterami, żadnych wrednych zazdrosnych dziewczyn, dziecinnych kłótni. Owszem dochodziło do sprzeczek, czy też dogryzania sobie nawzajem, aczkolwiek, to bardziej odczuwałam jako normalne relacje, które panują w grupie, która jest dla siebie niemalże rodziną.

“Moc amuletu” polecam głównie fanom takich książek jak “Szklany tron”, sagi “Szeptem”, albo “Akademii wampirów”.

Wspólne dzieło Bianci Iosivoni i Laury Kneidl oceniam na 8/10. Cieszy mnie to, że główny wątek historii jest z gatunku fantastyki, ponieważ trochę się obawiałam, że może się skończyć na romansie z wątkiem fantastycznym, a nie na odwrót. O ile, jak dobrze wiecie uwielbiam romanse, o tyle w książkach fantasy wolę, żeby były one co najwyżej dopełnieniem całej historii, a nie jej centrum. Oznacza to, że wątek romantyczny mimo, że występuje, to naprawdę nie jest tak, że to wszystko wokół niego się kręci.


Po więcej recenzji zapraszam na www.agniis.pl <3

Roxane Blake jest hunterką, która ma niemożliwe do wykonania zadanie. Musi zaprowadzić 449 zbiegłych duchów do podziemi w 449 dni. Jednego wieczoru, kiedy wraca z polowania natrafia przypadkowo na opętanego przez ducha mężczyznę. Używając magii ze swojego amuletu jest w stanie przepędzić ducha, aczkolwiek jak się później okazuje, chłopak zamiast dojść do pełni sił cierpi na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka “Rywale” Vi Keeland opowiada historię Sophie Sterling i Westona Lockwooda. Znają się od dzieciństwa i od dzieciństwa wpajana jest im nienawiść do siebie nawzajem przez wzgląd na tak zwane stare dzieje i stare waśnie między ich rodzinami. Ich dziadkowie zakochali się w tej samej kobiecie, a ona nie potrafiła wybrać jednego z nich, bo oboje byli dla niej bardzo ważni, dlatego zostawiła ich obu, a było to w roku 1962.

Teraz jest wiele lat później, kiedy Grace Copeland umarła, okazało się, że swój hotel zapisała swoim ukochanym. August Sterling i Oliver Lockwood otrzymali po 49% procent udziałów w firmie, zaś pozostałe 2% Grace zapisała organizacji charytatywnej, która była dla niej ważna.

Wymuszona przez testament kobiety współpraca dwóch rodzin nikomu nie była na rękę, więc każda ze stron wysłała swoich reprezentantów, którzy zajmą się hotelem oraz przygotują ofertę kupna akcji organizacji charytatywnej posiadającej 2% udziałów, aby uzyskać pakiet kontrolny nad hotelem Countess. Jak się domyślacie tymi reprezentatami zostali Sophia Sterling i Weston Lockwood.

Historia głównych bohaterów może przypominać mniej dramatyczną, a jednocześnie bardzo nowoczesną wersję Romea i Julii. Dodatkowo pierwsze co przyszło mi na myśl, kiedy czytając poznawałam jakie relacje łączą Sophię i Westona, to przysłowie, że kto się czubi ten się lubi. W ich przypadku jest w tym wiele prawdy. Jako, że od zawsze byli uczeni, że to nie oni, tylko ci drudzy są okropni i najgorsi, zatem ich wzajemny pociąg do siebie był bardzo problematyczny.

Sophię jako bohaterką łatwo było mi polubić, ponieważ miałam wrażenie, że została ona wykreowana na silną postać kobiecą. Czytając “Rywali” miewałam problem z tym jak łatwo mu ulegała, aczkolwiek jednocześnie były sceny, kiedy wprost pokazywała, że to ona podejmuje decyzje o sobie świadomie, więc ostatecznie uznałam ją za postać, z którą (może poza nierealistycznie wielkim majątkiem jej rodziny) można się utożsamiać.

Postać Westona Lockwooda mnie zaskoczyła. Rzadko mi się to się zdarza w romansach. Początkowo uważałam go za pewnego siebie, zarozumiałego typka, który przyznam szczerze, że działał mi na nerwy. Jednakże im więcej się o nim dowiadywaliśmy, tym lepiej rozumiałam czym się kierował, czemu zrobił lub powiedział pewne rzeczy.

“Rywale” Vi Keeland nie są moim zdaniem wyciskaczem łez, aczkolwiek kilka wątków na pewno chwyta za serce. Podobało mi się w tej powieści to, że czytelnik ma czas na to, aby zobaczyć jak uczucia rodzą się między głównymi bohaterami, bo jak wiecie nie przepadam za natychmiastowym wyznawaniem sobie miłości w romansach.

Dodatkowy plus “Rywale” zyskali u mnie za bardzo fajne postaci poboczne. Począwszy od przyjaciółki Sophii – Scarlett, aż po pana Thorne’a postaci wykreowane przez autorkę miały w sobie “to coś”.

Biorąc pod uwagę, że książka ta jest erotykiem, zatem nie mogę pominąć wątków scen miłosnych. Uważam, że czytało się je dobrze, aczkolwiek nie ujęły mnie niczym szczególnym. Oczywiście chemia między głównymi bohaterami była widoczna gołym okiem, a to jak na siebie oddziaływali było ewidentne dla każdego na około, przez co sceny te bardzo dobrze wpasowały się w całość historii.

Jedyna rzecz, której brakowało mi, to większe rozwinięcie wątku skłóconych rodzin, ponieważ mimo tego, że zostaliśmy wprowadzeni w to jak to wszystko się zaczęło, to chętnie bym poznała więcej szczegółów z życia każdej ze stron po tym wydarzeniu. Jak panom udało się znaleźć nową miłość, więcej szczegółów o samej Grace, może nawet więcej szczegółów odnośnie aktualnej sytuacji rodzin Sterlingów i Lockwoodów.

Czy gdyby miała wyjść druga część historii Sophii i Westona, to czy bym ją przeczytała?

ZDECYDOWANIE TAK.

Czy chciałabym być na miejscu Sophii?

O tym, że zadaję sobie takie pytanie podczas oceny romansów powiedziałam Wam w mojej poprzedniej recenzji książki Beaty Majewskiej “Obiecaj, że wrócisz”. Stwierdziłam, że od teraz w swoich recenzjach tego właśnie gatunku będę zamieszczała Wam odpowiedź na to pytanie w odniesieniu do danej książki.

W tym przypadku jest to i tak, i nie. Tak, ponieważ sama historia miłosna Sophii i Westona jest moim zdaniem piękna. Nie, bo jeśli by spojrzeć na wszystko poza wątkiem romantycznym w “Rywalach” to pomimo luksusów i bogatej rodziny Sophia nie ma w życiu łatwo przez wzgląd na swojego ojca i brata.

Książka “Rywale” Vi Keeland opowiada historię Sophie Sterling i Westona Lockwooda. Znają się od dzieciństwa i od dzieciństwa wpajana jest im nienawiść do siebie nawzajem przez wzgląd na tak zwane stare dzieje i stare waśnie między ich rodzinami. Ich dziadkowie zakochali się w tej samej kobiecie, a ona nie potrafiła wybrać jednego z nich, bo oboje byli dla niej bardzo ważni,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zanim przejdę do recenzji “Pamiętaj, że byłam” chciałabym przypomnieć, że na mojej stronie jest również dostępna recenzja pierwszej części serii Beaty Majewskiej. Znajdziecie ją o tutaj – https://agniis.pl/recenzje/zapomnij-ze-istnialem/

Oprócz tego już teraz uprzedzam, że w dalszej części znajduje się pewien spoiler, którego nie mogłam tak po prostu przemilczeć przez wzgląd na to, jak bardzo przeszkadzała mi ta konkretna część historii, a o której nie powinno się milczeć.

Jeśli jesteś już na bieżąco z pierwszą częścią “Zapomnij, że istniałem”, to pewnie tak jak większość czytelników przecierałaś oczy ze zdziwienia po tym jak się ona zakończyła. Nagłe pojawienie się dotąd uważanej przez wszystkich za zmarłą, żony Rafała – Weroniki wywraca do góry nogami większość z tych informacji, które posiadaliśmy.

W książce “Pamiętaj, że byłam” poznajemy historię Weroniki i tego, w jaki sposób jednak nie umarła w wypadku samochodowym, w którym zginął jej i Rafała synek. Okazało się, że wypadek nie był do końca wypadkiem, a wszystkie okoliczności, które do niego doprowadziły sprawiły, że Weronika zaczęła być przetrzymywana przez rosyjską mafię. W wyniku przeżytej traumy kobieta traci pamięć i kiedy po pewnym czasie zostaje przewieziona do Rosji, aby tam mafia mogła mieć ją na oku po raz drugi poznaje Nikitę. Syna głowy rosyjskiej mafii, który był obecny przy tym jak jej synek zginął.

Jak już się domyślasz Weronika i Nikita czują wzajemne przyciąganie, które z czasem powoduje, że spędzają coraz więcej czasu ze sobą. Owocuje to uczuciami, które niekoniecznie są mile widziane przez wzgląd na to, w jakim charakterze Weronika przebywa w posiadłości jego ojca.

W dalszej części tekstu znajduje się spoiler odnośnie relacji Weroniki i Nikity, o którym wspominałam na początku recenzji, jeśli nie chcesz go czytać, to oczywiście zrozumiem, aczkolwiek bez tego nie zrozumiesz, dlaczego moja ocena “Pamiętaj, że byłam”, jest taka, a nie inna 🙂

Czy “Pamiętaj, że byłam” mi się spodobała? Tu niestety napotykamy na ogromny problem. Dlaczego? Bo o ile styl pisania Beaty Majewskiej uwielbiam, więc jej książki zazwyczaj czyta mi się dobrze i szybko, o tyle sama postać Nikity była według mnie w pełni nietrafiona. Już niemalże od początku jego historii poznajemy go, od tej skrajnie nieprzyjemnej strony. Jest tak za sprawą sceny w jednym z klubów mafii, gdzie dochodzi do nadużycia władzy wobec jednej z pracownic ze strony Nikity.

Nie wiem jak Ty, ale ja czytając, że jeden z bohaterów jest krótko mówiąc gwałcicielem, to nie ma szans, żebym go polubiła. Cokolwiek autor, czy autorka by nie zrobiła, to w moim odczuciu gwałciciel, to gwałciciel i nie powinno się ignorować tak ważnej części bohatera w imię wątku romantycznego. Co więcej, kiedy główny bohater zmusza do stosunku główną bohaterkę, to już nie jest dla mnie historia miłosna, a syndrom sztokholmski. Nieważne jak przystojny jest Nikita, bo przekroczył pewne granice, których nikt nigdy przekraczać nie powinien.

Część osób może twierdzić, że Weronika myślała o ich zbliżeniu jak o gwałcie, tylko dlatego, że w tamtej chwili walczyła sama ze sobą, bo wiedziała jak złym człowiekiem Nikita jest w rzeczywistości, ale w głębi duszy na pewno tego chciała. Dlatego pozwól, że posłużę się opracowanym przez Amerykańską organizację Planned Parenthood akronimem – FRIES.

Oznacza on, że zgoda na jakiekolwiek czynności MUSI BYĆ:

- FREELY GIVEN – DOBROWOLNA – Zgodę musisz udzielić dobrowolnie, nie pod presją, nie pod wpływem manipulacji, ani też będąc pod wpływem alkoholu lub narkotyków.

- REVERSIBLE – ODWRACALNA – Każda ze stron może zmienić zdanie, o tym co chce robić w dowolnym momencie. Nawet jeśli robiłeś/-łaś to już wcześniej, a nawet jeśli leżycie nadzy w łóżku.

- INFORMED – POINFORMOWANA – Możesz wyrazić zgodę tylko wtedy, kiedy masz wszystkie informacje. Np. jeśli ktoś mówi, że użyje kondomu, a później tego nie robi, to nie jest pełna zgoda na zbliżenie.

- ENTHUSIASTIC – ENTUZJASTYCZNA- Kiedy mowa o zbliżeniach intymnych, powinieneś/powinnaś robić tylko to na co masz ochotę, a nie to czego inni od Ciebie oczekują.

-SPECIFIC – KONKRETNA – Wyrażenie zgody na jedną czynność (np. pójście do łóżka, żeby się całować) nie oznacza, że wyraziłeś/-łaś zgodę na inne czynności (np. uprawianie seksu).


To powiedziawszy, możemy jasno stwierdzić, że “zgoda” Weroniki NIE BYŁA:
-dobrowolna – Nikita, by doprowadził do stosunku nawet wbrew jej woli;
-odwracalna – Nikitę nie obchodziło, że Weronika od początku nie wyraziła zgody, zatem nie miała jej nawet jak cofnąć, bo tej zgody po prostu nie było;
-poinformowana – jako, że Weronika nie wyraziła zgody na żadną formę zbliżenia, a Nikita robił co chciał, zatem ten punkt również nie stoi po stronie mafioso;
- entuzjastyczna – sama Weronika opisywała pierwsze zbliżenia w taki sposób, że wyłączała się psychicznie, żeby nie myśleć o tym, co się właśnie dzieje, tak więc o entuzjazmie na pewno nie było tutaj mowy;
- konkretna – Weronika nie wyraziła zgody na nic, zatem jedyne co było konkretne, to jej odmowa, czy też nie chęć.

Podsumowując muszę z przykrością stwierdzić, że książkę “Pamiętaj, że byłam” czytało mi się bardzo ciężko, co okazało się kompletnym przeciwieństwem pierwszej części “Zapomnij, że istniałem”. Przyznaję, że większość scen intymnych od kiedy Weronika i Nikita już się w sobie rzekomo zakochali musiałam pomijać, ponieważ na samo myślenie o takich scenach z nimi w roli głównej było dla mnie nie do przełknięcia.

W moim odczuciu jest to idealne pokazanie syndromu sztokholmskiego i gdyby ten aspekt został włączony do książki, to dla mnie osobiście, książka wiele by zyskała. W szczególności, że sam wątek Weroniki, która jednak żyje zapowiadał się mega ciekawie. Koniec końców, przez wzgląd na to jak bardzo nieodpowiedni według mnie był związek głównych bohaterów, to nie mogę dać tej książce więcej niż 2/10. A dałam 2, a nie 1, tylko dlatego, że nadal mimo to lubię styl pisania autorki i po trzecią część “Obiecaj, że wrócisz”, jak wiecie z mojego Instagrama, również sięgnęłam. Oprócz tego ciekawą nową postacią była w moim odczuciu siostra Nikity – Katia.

Czy polecam? Tak, ale tylko i wyłącznie tym osobom, które nie czują, że to jak rozpoczęła się relacja Nikity i Weroniki będzie przeszkadzać, czy też psuć radość z czytania. Tym, którzy tak jak ja nie akceptują romantyzowania syndromu sztokholmskiego radziłabym odpuszczenie sobie tej lektury.

Zanim przejdę do recenzji “Pamiętaj, że byłam” chciałabym przypomnieć, że na mojej stronie jest również dostępna recenzja pierwszej części serii Beaty Majewskiej. Znajdziecie ją o tutaj – https://agniis.pl/recenzje/zapomnij-ze-istnialem/

Oprócz tego już teraz uprzedzam, że w dalszej części znajduje się pewien spoiler, którego nie mogłam tak po prostu przemilczeć przez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak już wiesz z powyższego opisu - głównymi bohaterami książki Moniki Magoskiej-Suchar "Więzień namiętności" są - córka polskiego milionera Ella i  Thomas Anderson - były agent służb specjalnych, do niedawna odsiadujący wyrok za morderstwo. Ich losy połączyły się, ponieważ aby uzyskać ułaskawienie za popełnione przestępstwo Thomas musi zostać ochroniarzem Elli i wyciągnąć jak najwięcej informacji, które potencjalne mogłyby zaszkodzić jej ojcu. Niestety (albo stety zależy jak na to patrzeć),  jak to w romansach bywa nie wszystko idzie zgodnie z planem. Tak więc Anderson nie przewidział tego, jaką słabość będzie miał do Elli i jak wielkie uczucia jego młoda podopieczna będzie w nim wzbudzać. Thomas miał okazję wejść w rolę ochroniarza dziewczyny, ponieważ ta od niedawna dostawała pogróżki, a więc jej ojciec postanowił znaleźć jej najlepszego możliwego ochroniarza.

Od momentu poznania się wątek miłosny głównych bohaterów rozwija się błyskawicznie. Dla mnie osobiście jest to minus w większości przypadków. Jest tak i w tym, ponieważ tak jak już kiedyś wspomniałam w jednej z recenzji, nie przepadam za tym, kiedy para niemalże od pierwszej strony twierdzi, że się w sobie zakochała. W ten sposób czytelnik nie ma możliwości zaobserwowania narodzin uczuć między nimi, ponieważ mimo, że Ella i Thomas znają się kilka dni, to te głębokie uczucia tam po prostu są. W przypadku tej pary jedyne co było dla mnie jasne to to, że była między nimi intensywna chemia, ciągnęło ich do siebie, w dużej części przez to, że spodobali się sobie fizycznie. Zanim czytelnik miał okazję "spędzić trochę czasu" z nimi, oni już byli w pełni zakochani w sobie na zabój.

Kolejną sprawą, którą chciałabym poruszyć była sama postać Elli, której zachowanie częściowo można zrzucić na bycie jedynaczką, częściowo na to, że była wychowywana przez ojca, który był milionerem, częściowo na młody wiek. Mimo to, część jej wybuchów złości były w moim odczuciu znacznie przesadzone i po prostu nie czytało się ich dobrze. Mówię w szczególności o tym, w jaki sposób odzywała się do swojej przyjaciółki w chwili złości. Zdaję sobie sprawę z tego, że człowiek zdenerwowany nie zawsze mówi to, co myśli i myśli to, co mówi, aczkolwiek to jak przesadnie wulgarnie zareagowała na pewną niejasną dla niej sytuację było niesmaczne. Prawda jest taka, że osobiście nie nazwałabym jakiejkolwiek osoby najlepszą przyjaciółką, gdybym usłyszała od niej takie obelgi, które wypłynęły z ust Elli, a które nie były zwykłym żartem między nią, a Laurą.

Teraz zaś skupmy się na Thomasie. Byłym agencie specjalnym. Człowieku o szkoleniu polsko-brytyjskim. Jednym z najlepszych agentów wśród wszystkich agentów. Jego postać na pewno o wiele bardziej przemawiała do mnie niż Ella, aczkolwiek miałam problem z jednym aspektem tego jak został wykreowany. Mianowicie jak na osobę, która została poddana specjalistycznemu szkoleniu, które w moim odczuciu powinno nauczyć go lepiej panować nad swoimi emocjami. Agent kojarzy się z osobą stabilną, twardą, rzeczową, inteligentną. Część z tych cech łatwo odnaleźć w Thomasie, aczkolwiek to jak łatwo odsunął na bok lata doświadczenia nie współgrało z tym z czym kojarzy się nam agent specjalny.

Moje ostatnie "ale" dotyczy dosyć nachalnego sposobu na autopromocję autorki, poprzez wykreowanie głównej bohaterki, która rozpływała się nad nią i jej książkami wielokrotnie. Dorzucając do tego wszystkiego opis spotkania autorskiego doprowadziło do tego, że miałam odczucie, iż ta chęć zareklamowania siebie i swoich innych książek miała postać nachalną, zamiast odrobinę humorystyczną, czy też ciekawą. Wspomnienie raz czy dwa o tym, że Ella uwielbia książki Moniki Magoskiej-Suchar bym zrozumiała i nawet za pierwszym razem uznałam to za bardzo ciekawy drobny smaczek, aczkolwiek co za dużo, to nie zdrowo. Każde kolejne "ochy" i "achy" były posuwaniem się o ten kolejny krok za daleko w kontekście tego jaka autopromocja we własnej książce jest "smaczna" dla czytelnika.

Wiem, że napisałam póki co trochę o tym, co mi się nie spodobało, tak więc czas zmienić to. Wątek kryminalny, który częściowo łączy się z bardzo tajemniczą przeszłością Thomasa Andersa wydał mi się bardzo ciekawy. To w jaki sposób autorka postanowiła rozegrać losy Andersona nie raz mnie zdziwiły. To się z kolei zdarza rzadko w romansach, nawet w tych z wątkami kryminalnymi. Więc uważam to za bardzo duży plus. Dodatkowo pomimo tego, co wcześniej napisałam samą książkę czytało mi się na tyle dobrze, że przeczytanie jej zajęło mi dwa, albo trzy dni i nie miałam ochoty bezpowrotnie odłożyć lektury na bliżej nieokreśloną przyszłość. Część wątków na tyle mocno mnie wciągnęła, że byłam w stanie przymknąć oko na to, co mi nie przypadło do gustu.

Koniec końców, czy poleciłabym tą książkę? Ta, ale na pewno nie każdemu. Jeśli tak jak ja, albo i bardziej nie lubisz natychmiastowej miłości między bohaterami, czy też wulgarności, miejscami niedojrzałości postaci, to ta książka może nie przypaść Ci do gustu. Jeśli te aspekty Cię nie odstraszają, to nie pozostaje Ci nic innego jak zabrać się za czytanie!

Jak już wiesz z powyższego opisu - głównymi bohaterami książki Moniki Magoskiej-Suchar "Więzień namiętności" są - córka polskiego milionera Ella i  Thomas Anderson - były agent służb specjalnych, do niedawna odsiadujący wyrok za morderstwo. Ich losy połączyły się, ponieważ aby uzyskać ułaskawienie za popełnione przestępstwo Thomas musi zostać ochroniarzem Elli i wyciągnąć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jak czerpać radość z pracy Marie Kondo, Scott Sonenshein
Ocena 6,9
Jak czerpać ra... Marie Kondo, Scott ...

Na półkach:

Książka "Jak czerpać radość z pracy" jest lekkim poradnikiem, który ma na celu pomóc pracownikom przeróżnych firm w tym, aby praca nie była tylko smutnym obowiązkiem. Co prawda trzeba zaznaczyć, że pozycja ta jest najbardziej skierowana do osób, które pracują w biurze, w korporacjach, czy też pracowniach, w których to pracownik odpowiada za swoje miejsce pracy.

Marie Kondo i Scott Sonenshein w ciekawy sposób opisali doświadczenia zarówno swoje, jak i swoich klientów, znajomych, bliskich, aby pomóc zrozumieć, co z ich doświadczenia daje najlepsze efekty w kontekście zadowolenia z pracy. Okazuje się, że w dużej mierze nasza radość zależy nie tylko od tak oczywistych czynników jak wielkość wypłaty, czy inni współpracownicy. Na przestrzeni lat autorzy byli naocznymi świadkami tego, jaki wielki wpływ na ludzi ma uporządkowane biuro, biurko, czy nawet laptop.

Dzięki tej książce można dowiedzieć się w jaki sposób zabrać się do porządków, od czego zacząć, jak decydować co zostawić, a czego już nie potrzebujemy. Pod tym względem trzeba przyznać, że rady zawarte w "Jak czerpać radość z pracy? można wykorzystać także do uporządkowania swojego pokoju, a nawet całego mieszkania, ponieważ system KonMari ma bardzo przejrzyste zasady działania.

Na radach Scotta odnośnie zachowywania porządku strefy cyfrowej skorzystać mogą wszyscy pracownicy biurowi, ale też osoby prowadzące blogi. Jestem tego zdania, ponieważ autor mówi o tym jak segregować pliki, maile na swoim laptopie, jak powinien wyglądać dobrze zorganizowany pulpit komputera i wiele, wiele innych cennych rad. Sama zorientowałam się, że na moim dysku na pewno przydałoby się wprowadzenie jakiegoś systemu, dzięki któremu łatwo będzie mi znaleźć potrzebne pliki.

Jedyna rzecz, która odrobinę mi nie przypadła do gustu w metodzie KonMarie, to to, że autorka bardzo promuje pozbywanie się jak największej ilości rzeczy, co częściowo jest zrozumiałe, jeśli chodzi o stare dokumenty, czy przeróżne drobiazgi, które przez lata gromadzą się w biurku. Jednakże, jako osoba uwielbiająca czytać, a także przyznam to szczerze - kolekcjonować książki, nie wyobrażam sobie, żeby teraz ot tak pozbyć się większości moich książek, o czym autorka wprost pisała w jednym z rozdziałów.

Książka "Jak czerpać radość z pracy" zdecydowanie daje do myślenia. Mi na tyle mocno weszła do podświadomości, że w pewnym momencie w sobotę postanowiłam, dość spontanicznie, zabrać się za reorganizację mojej biblioteczki, tak żeby zapanował w niej większy ład. I przyznaję bez ogródek, bardzo cieszy on moje oko i faktycznie sprawił, że jakoś tak lepiej mi się spędza czas w pokoju, kiedy widzę jak książki z jednego wydawnictwa, albo jednego autora stoją koło siebie. Co więcej nie mogę się doczekać, kiedy będę wymieniała starą ławę, przy której aktualnie siedzę, pisząc tą recenzję, na nowe biurko, ponieważ będzie to idealna okazja do zastosowania metody KonMarie w moich czterech ścianach.

Książka "Jak czerpać radość z pracy" jest lekkim poradnikiem, który ma na celu pomóc pracownikom przeróżnych firm w tym, aby praca nie była tylko smutnym obowiązkiem. Co prawda trzeba zaznaczyć, że pozycja ta jest najbardziej skierowana do osób, które pracują w biurze, w korporacjach, czy też pracowniach, w których to pracownik odpowiada za swoje miejsce pracy.

Marie Kondo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W książce "Zapomnij, że istniałem" poznajemy losy Luizy Mleczko oraz Rafała Snarskiego. Luiza jest panią sołtys Milikowa, zaś Rafał jego nowym mieszkańcem. W związku z tym kobieta udaje się do niego, aby wypełnił wszystkie potrzebne dokumenty. W ten oto sposób rozpoczyna się ich pełna (częściowo przewidywalnych) zwrotów akcji znajomość. Ona jest formalną, starającą się zawsze zachowywać profesjonalizm kobietą, a co więcej jest zaręczona, podczas gdy on jest bezpośrednim, czasami impulsywnym mężczyzną.

Rafał przeszedł już w swoim życiu wiele, dlatego teraz nie myśli o znalezieniu miłości. Chce jedynie spokoju. Dlatego, kiedy Luiza proponuje mu, żeby zaczął prowadzić pasieki pozostawione na posesji przez poprzednich właścicieli zgadza się na to. Aczkolwiek pod warunkiem, że pani sołtys nauczy go jak się nimi dobrze opiekować. Dzięki temu mimo burzliwego początku znajomości Luiza i Rafał zbliżają się do siebie podczas codziennych lekcji pszczelarstwa.

Z czasem zaczynają pojawiać się kłopoty w raju, którym wydawał się być związek Luizy i Damiana, ponieważ narzeczony jest coraz bardziej zazdrosny o nowego mieszkańca Milikowa, podczas gdy kobieta, za sprawą Rafała, zaczyna zauważać czego brakuje w ich związku. Co wydarzy się dalej już nie opiszę, ponieważ nie chcę zepsuć nikomu zaskoczeń podczas czytania "Zapomnij, że istniałem".

Książka "Zapomnij, że istniałem" jest określona jako literatura obyczajowa/romans. Zgodzę się z tym w 100%. Zawiera typową dla pierwszego gatunku narrację z perspektywy wielu osób, dzięki czemu cała historia opisywana jest z punktu widzenia osoby, która najwięcej może wnieść dla rozwoju wydarzeń. Wątek romantyczny bardzo przypadł mi do gustu, w szczególności, że autorka dała czas bohaterom na to, żeby się do siebie zbliżyli, zamiast ukazywać jakoby po pierwszym spotkaniu to już była miłość. Czytałam ostatnio kilka książek z takim dość natychmiastowym zakochaniem się w sobie głównych bohaterów i mogę z pewnością stwierdzić, że wolę być świadkiem tego jak uczucia się rozwijają między głównymi bohaterami. Jednakże oprócz tych wątków, jak można się spodziewać książka ta zawiera wątki kryminalne/przestępcze, ponieważ już w opisie jest informacja o tym, że Rafał Snarski jest byłym gangsterem. Wydarzenia z tym związane czytało się dobrze, co więcej były moim zdaniem dobrze przemyślane.

Co zatem sądzę o pierwszym tomie serii "Zapomnij, że istniałem" Beaty Majewskiej? Uważam, że jest to lekka lektura, którą częściowo czyta się dobrze, która częściowo wciąga, aczkolwiek przyznaję, że część wydarzeń niestety trochę mnie nudziła, a niektóre zachowania głównej bohaterki sprawiały, że miałam problem z tym, żeby ją polubić. Dlatego też mam mieszane uczucia wobec tej książki. Za pomysł, za rozwój osobisty bohaterów, mega zaskakujące, ale jednocześnie trochę pospieszone zakończenie "Zapomnij, że istniałem" oceniam na 6/10.

W książce "Zapomnij, że istniałem" poznajemy losy Luizy Mleczko oraz Rafała Snarskiego. Luiza jest panią sołtys Milikowa, zaś Rafał jego nowym mieszkańcem. W związku z tym kobieta udaje się do niego, aby wypełnił wszystkie potrzebne dokumenty. W ten oto sposób rozpoczyna się ich pełna (częściowo przewidywalnych) zwrotów akcji znajomość. Ona jest formalną, starającą się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Free Birds” opowiada historię polskiej autorki Karoliny Nawrockiej, której książka doczekała się swojej adaptacji. W związku z tym poleciała do Los Angeles, aby pomóc w przygotowaniach do film. Jednym z etapów są negocjacje z zespołem, który ma nagrać przewodnią piosnkę do niego. Od samego początku powstaje ogromne napięcie między wokalistą zespołu Alexem Morganem, a autorką. W wyniku kilku zdarzeń kończą oni zamknięci na tydzień w jednym pokoju hotelowym, aby znaleźć wspólny język i stworzyć piosenkę.

Wspólny tydzień owocuje wieloma zmianami między głównymi bohaterami – przede wszystkim pod kątem ich uczuć do siebie nawzajem. Jednak jest pewien problem, który staje na przeszkodzie ich „i żyli długo i szczęśliwie”- mianowicie Karolina ma męża.
Jako czytelnik rzadko kiedy akceptuję wątki zdrady, chyba, że są naprawdę dobrze opisane. Na szczęście Emilia Szelest obrała taką wersję, którą jestem w stanie uznać za prawdopodobną, dzięki czemu fakt, iż Karolina była mężatką nie przeszkadzał mi. Uważam, iż to jak wyglądał związek Karoliny z mężem Piotrem niestety ma odzwierciedlenie w istniejących związkach w prawdziwym życiu. Dlatego też cieszę się, że został tak, a nie inaczej wykreowany przez autorkę.

Zatem co mi przeszkadzało? Otóż coś, co część czytelniczek uznaje pewnie za normalne w powieściach, czyli szybkie tempo rozwoju uczuć głównych bohaterów. Jestem świadoma, że jest to fikcja literacka, aczkolwiek po lekturze wielu książek doszłam do wniosku, że preferuję te, w których bohaterowie mają czas, żeby się w sobie zakochać. Wierzę, że istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, ale w książkach wolę, żeby bohaterowie mieli faktycznie czas, żeby ustalić co do siebie czują, oprócz zazwyczaj dość oczywistego pociągu do drugiej osoby. Dzięki temu i czytelnik ma okazję być świadkiem rozwoju uczuć, zamiast tylko nagle stwierdzić, że już nagle bohaterowie się w sobie zakochali.

Mimo to przyznaję, że „Free Birds” czytało się bardzo przyjemnie. Były niektóre fragmenty, które odrobinę mnie nudziły, ale w dużej mierze książka idealnie nadaje się na lekką lekturę przy herbatce.
Jeśli chodzi zaś o sceny erotyczne, których można oczekiwać jako, że książka jest sygnowana przez Niegrzeczne Książki, to nie było ich wiele. Jednakże były napisane ciekawie, nie były zbyt wulgarne, czy zwyczajnie prymitywne.

"Free Birds" z czystym sercem mogę polecić miłośniczkom/miłośnikom romansów, którym nie przeszkadza za bardzo, kiedy bohaterowie szybko się w sobie zakochują. Dla mnie to niestety jest zbyt nierealistyczne, aczkolwiek wiem, że wiele osób lubi czytać książki właśnie dla tej nutki fantazji. Dodatkowo, jeśli nie masz nic przeciwko temu, że są pewne turbulencje na drodze do związku głównych bohaterów, których bardzo łatwo można było uniknąć, poprzez bardziej dojrzałe zachowania, to i ta książka nie powinna Cię zawieść.


Moja ocena książki "Free Birds" 6.5/10

„Free Birds” opowiada historię polskiej autorki Karoliny Nawrockiej, której książka doczekała się swojej adaptacji. W związku z tym poleciała do Los Angeles, aby pomóc w przygotowaniach do film. Jednym z etapów są negocjacje z zespołem, który ma nagrać przewodnią piosnkę do niego. Od samego początku powstaje ogromne napięcie między wokalistą zespołu Alexem Morganem, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zuzanna Kaczmarek, to młoda dziewczyna, która od najmłodszych lat nie miała w życiu łatwo. Rodzice alkoholicy w znacznym stopniu naznaczyli ją w okresie, kiedy była najbardziej podatna na wpływy. Przez to w jakim środowisku się wychowała, od małego miała problemy z sobą samą pod wieloma względami. Brak uczuć okazywanych przez rodziców próbowała wypełnić innymi relacjami, czy też zachowaniami, które niestety często okazywały się dla niej destrukcyjne.
„(…) kiedy jesteśmy malutcy, to dorośli nas tworzą. Potem, w całkowitej niewiedzy, wypuszczają w świat dorosłego, który najczęściej już na starcie jest popsuty. Mała istota, bez żadnych zwałów w głowie, przyjmuje wszystko od otoczenia, nasiąka jak ręcznik pozostawiony pod cieknącą pralką. Ale z reguły jest tak, że po jakimś czasie ręcznik zaczyna śmierdzieć. Poplamiony leży i cuchnie stęchlizną i trzeba coś z tym zrobić. I ten młody człowiek, nasiąknięty ludzką niedołężnością, syfem i nieświadomością, po latach musi się bardzo postarać, żeby sprać stare brudy. Jeśli mu się uda – o ile się uda – to w drodze poznania samego siebie i tego, co się w ogóle stało, zostanie ciężką pracą uświadomiony i osamotniony zarazem – wzięty przez innych za głupka, nikczemnika i egoistę. Bo taki właśnie mamy świat.”
Aleksandra Sztorc wykreowała bardzo skomplikowaną, a jednocześnie realistyczną główną bohaterkę. W swojej książce “Bardziej kochać siebie” ukazała jak wielkim problemem jest depresja, że nie jest to tylko zwykłe użalanie się nad sobą, a ciągła walka ze sobą o siebie samego. Wiele przemyśleń głównej bohaterki wiele osób może odnieść do siebie. Sama często przyłapywałam się na tym, że zdarzały mi się momenty, kiedy myślałam sobie “znam to uczucie”, “też tak czasami miewam”, “też się tego obawiam”, “też się tym martwię”. Zaś rozmowy bohaterki z terapeutami umożliwiały lepsze zrozumienie tego dlaczego Zuza tak, a nie inaczej się zachowywała. Co więcej uważam, iż faktycznie dawały one do myślenia również czytelnikowi.
„Bycie w terapii, to nie tylko odpękanie tematu na jednej sesji, pogadanka czy narzekanie. To prawdziwa praca nad sobą, i to nie tylko w gabinecie. W procesie jest się cały czas. Cały czas jest się jakby zaprogramowanym na autoterapię, analizuje się właściwie wszystko, zwraca się uwagę na każdą emocję, na każde zachowanie, jest się wyczulonym na stare schematy, zauważa się je, czasem udaje się zareagować inaczej, a czasem nie, robi się samemu sobie taki mindfuck. I to jest niesamowite w byciu w terapii.”

Książka ta nie jest łatwa do czytania. W szczególności dla osób, które są bardzo wrażliwe, albo też same przechodziły przez problemy podobne do tych Zuzy. Opisy (dość graficzne) scen, w których główna bohaterka się samookalecza, czy też nawet usiłuje zakończyć swoje życie są bardzo trudne do czytania. Jednocześnie są one niesłychanie ważne, aby jak najlepiej opisać stan i sytuację, w których Zuza się znalazła. W Polsce, gdzie temat depresji nadal jest tematem tabu, tego typu książki są niesłychanie ważne. Dzięki nim jesteśmy w stanie rozpocząć dialog odnośnie choroby, do której przyznanie się, oznacza dla wielu osób słabość, coś wstydliwego, a nawet porażkę. W tym miejscu pozwolę sobie wstawić kolejny cytat, który idealnie opisuje tą właśnie sytuację.
„Ludzie zdrowi akceptują tylko choroby widzialne, dające dowód w wynikach badań, muszą widzieć cieknące ciecze z nosa, wysokie temperatury na czole, wysypki na ciele. Ludzie zdrowi, niedotknięci chorobą naszego wieku, nie wierzą w depresję, a jeśli już dopuszczą do siebie myśl o istnieniu takiej jednostki chorobowej, złotą radą od nich jest: „Weź się ogarnij”.
Największym przekrętem w tym wszystkim jest sama depresja. Depresja nie wie, że ty chcesz tak naprawdę żyć. Robi z tobą jednak takie rzeczy, że to nie ma znaczenia, że nie masz siły, że przez to zapominasz i czujesz, że się nie da inaczej.

Przez niewiedzę bagatelizowane są osoby w epizodzie depresji. Jak często słyszy się od znajomych: „Nic mi się nie chce, chyba mam depresję”, a czuć w wydechu sobotni przetrawiony alkohol. Albo: „Chujowo się czuję, to chyba depresja”, a wiadomo z relacji tej osoby, że zawaliła kolejną noc z serialami Netflixa, że pracuje piąty dzień z rzędu po kilkanaście godzin i żre kebaby z mięsem mieszanym. Przesadzam? Nie wiem. Wiem, że przez niewiedzę nadużywa się słowa „depresja”, poprzez samodiagnozowanie się po kłótni z chłopakiem, czy gdy jest się w trakcie trudnej sesji na wydziale prawa czy srawa. Nic dziwnego, że potem nikt poza psychiatrą ci nie wierzy i masz się po prostu ogarnąć.”
Z całego serca polecam “Bardziej kochać siebie” Aleksandry Sztorc każdej osobie, ponieważ jest to powieść, która w obecnych czasach jest bardzo potrzebna, aby pomóc lepiej zrozumieć, jak to jest żyć z depresją. Jeśli chociaż jedna osoba po przeczytaniu tej książki zrozumie, że to nie jest zwykłe użalanie się nad sobą, lenistwo, że nie ma przycisku w głowie chorej osoby, który nagle zmieni sposób myślenia o sobie samym, to znaczy, że książka spełniła w 100% swoje zadanie.
W tym momencie pewnie się zastanawiacie czy ta książka ma jakieś minusy. Pewnie dla niektórych fakt, że książka w dość bezpośredni sposób mówi o depresji i sytuacjach z nią związanymi, to dla niektórych ta powieść może być zbyt ciężka. Aczkolwiek to już jest kwestia stopnia wrażliwości danego czytelnika na tzw. “mocne sceny”. Mi jedyne co przeszkadzało to to, że główna bohaterka czasami używała spolszczonych wersji angielskich wyrazów tj. “ofkors”. Jako osoba na co dzień pracująca z tym językiem, mam problem z używaniem tego typu wyrazów.
„(…) chciałabym, żeby pani nie odtrącała siebie. Skupiając się na mnie, pani cały czas ucieka od siebie. (…) Chciałabym, żeby zaczęła pani bardziej kochać siebie, zamiast dążyć do tego, żeby inni panią kochali.”
Moja ocena “Bardziej kochać siebie” – 9.5/10

Zuzanna Kaczmarek, to młoda dziewczyna, która od najmłodszych lat nie miała w życiu łatwo. Rodzice alkoholicy w znacznym stopniu naznaczyli ją w okresie, kiedy była najbardziej podatna na wpływy. Przez to w jakim środowisku się wychowała, od małego miała problemy z sobą samą pod wieloma względami. Brak uczuć okazywanych przez rodziców próbowała wypełnić innymi relacjami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy kto czytał serię mafijną w Polsce znaną jako “Złączeni” teraz może przeczytać historię losów Najmłodszego z rodzeństwa Scuderi – Fabiano. Podczas gdy Aria, Gianna i Liliana ułożyły sobie życie w Nowym Jorku, Fabi został z sadystycznym ojcem w Chicago. Od małego powtarzano mu, że odziedziczy po ojcu stanowisko consigliere chicagowskiego capo. Jednakże kiedy jego ojciec żeni się po raz drugi po śmierci matki Fabiego, rodzi mu się nowy syn, któremu postanawia przekazać w przyszłości swoją pozycję. W ten oto sposób Fabiano zostaje wydziedziczony z własnej rodziny, a nawet można by powiedzieć, że z własnej przyszłości.

Ratunkiem dla niego okazuje się przypadkowe spotkanie z Remo Falcone – synem zmarłego capo z Las Vegas. Dzięki niemu udaje mu się na nowo ułożyć życie. Życie to jest pełne nienawiści, agresji, brutalności. Nie ma w nim miejsca na coś tak dobrego jak miłość. Kobiety mają po prostu zaspokajać mężczyzn, po czym nie wtrącać się i nie oczekiwać niczego więcej.

Wszystko się zmienia za sprawą kolejnego przypadkowego spotkania Fabiego z Leoną. Skromna dziewczyna, pochodząca z biednej i nieco patologicznej rodziny chce sobie na nowo ułożyć życie. Nie przewidziała jednak jak jej plany mogą ulec zmianie, jeśli pozna kogoś. W szczególności, kiedy ten ktoś jest wysoko postawioną osobą w mafijnym świecie.

“Złamana lojalność” to bardzo ciekawie napisany romans mafijny, który wyszedł spod pióra Cory Reilly. Książkę tą, tak samo jak te z serii “Złączeni” czyta się szybko i przyjemnie. Bardzo spodobało mi się w niej to, że gołym okiem widoczne było przyciąganie między głównymi bohaterami oraz to, że czytelnik widzi jak Leona i Fabiano się do siebie zbliżają, poznają się nawzajem w sposób, który nie jest możliwy z innymi osobami. Na pewno nie jest to jedna z tych książek, w których to seks połączył głównych bohaterów. Mimo to sceny intymne oczywiście pojawiają się w “Złamanej lojalności”, aczkolwiek w moim odczuciu były one idealnym uzupełnieniem całej historii, a nie jej motywem przewodnim.

Zabierając się za nowy cykl Cory Reilly trzeba pamiętać o tym, że skoro mowa o romansie mafijnym, zatem nie może obyć się bez odrobiny przemocy. Takowa też pojawia się w bardzo bezpośrednich scenach z “Złamanej lojalności” zarówno w związku z porachunkami mafijnymi, jak i w związku z tym, że Fabiano, Remo i wielu członków Camorry uwielbia walki w klatce. Zatem osoby bardziej wrażliwe będą musiały przygotować się na pominięcie niektórych opisów.

Czy polecam “Złamaną lojalność”? Tak. Uważam, że jako romans mafijny spełnia wszelkie oczekiwania. Przeczytałam tę książkę w jeden dzień, więc naprawdę czyta się ją szybko. Dodatkowo rozwój uczuć między głównymi bohaterami był jasny jak Słońce, dzięki czemu czytelnik jest w stanie zrozumieć, czemu stali się oni dla siebie tacy ważni. Jedyne czego mi brakowało, ale jednocześnie co rozumiem, czemu nie zostało rozwinięte bardziej, to relacje Fabiano z siostrami. Liczyłam na to, że będzie to dość istotny wątek w historii Fabiego, aczkolwiek rozumiem, że rozpoczynając cykl o Camorze autorka mogła nie chcieć, żeby sprawy dalej kręciły się w okół Nowego Jorku.

Każdy kto czytał serię mafijną w Polsce znaną jako “Złączeni” teraz może przeczytać historię losów Najmłodszego z rodzeństwa Scuderi – Fabiano. Podczas gdy Aria, Gianna i Liliana ułożyły sobie życie w Nowym Jorku, Fabi został z sadystycznym ojcem w Chicago. Od małego powtarzano mu, że odziedziczy po ojcu stanowisko consigliere chicagowskiego capo. Jednakże kiedy jego ojciec...

więcej Pokaż mimo to