-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2016-03-11
2016-09-20
"Duma Key" - taki oryginalny tytuł nosi powieść Stephena Kinga, wydana w Polsce jako "Ręka mistrza". Duma Key to wyspa, na którą w ramach psycho-fizycznej rehabilitacji trafia Edgar Freemantle, budowlaniec, który w wyniku ciężkiego wypadku traci rękę i (być może) zdrowe zmysły. Duma Key ma być dla Edgara odskocznią od przytłaczającej go rzeczywistości, lekarstwem na problemy rodzinne i osobiste, azylem, w którym zarówno psychika, jak i sprawność motoryczna mogłyby wrócić do pełni sił. Z początku Duma Key faktycznie spełnia swoje zadanie, ale wraz z upływem czasu i odkryciem niezwykłego talentu malarskiego Edgara, wyspa staje się przekleństwem, a artystyczny dar głównego bohatera nieubłaganie wciąga go w mroczną, ale wciąż żywą przeszłość właścicieli wyspy, rodziny Eastlake`ów...
"Ręka mistrza" budzi u mnie dwojakie odczucia. Gdzieś tak w trzech czwartych jest to świetna powieść obyczajowa, napisana genialnym, charakterystycznym dla Kinga stylem, wypełniona naprawdę ciekawą historią mocno skrzywdzonego człowieka. Dalej jednak, gdy w "normalne" wydarzenia na wyspie zaczynają ingerować zjawiska niezbyt normalne, powieść staje się mocno naciągana i - niestety - czasem wręcz nudnawa. I nic na to zaradzić nie może nawet tak wysoko przeze mnie ceniony pisarski kunszt autora. Akcja zaczyna trącić banałami, dłuży się, nie wciąga i nuży; a kiedy Edgar, malując na płótnie mózg swojego przyjaciela, sprawia, że tkwiąca w tym mózgu od lat kula nagle znika..., ziewnąłem sobie przeraźliwie.
To, czego Kingowi odmówić nie można, to wyobraźnia i mistrzowska kreacja bohaterów. W "Ręce mistrza" obie te cechy dobrego pisarstwa są dość wyraźne, ale mimo to nie jest to powieść, która wstrząśnie czytelnikiem i porazi jego serce. Bać się nie ma czego, przejąć się nie ma zbytnio czym; ot, taka to sobie książka, którą można przeczytać (w sporej części z dużym zainteresowaniem), odłożyć na półkę i więcej o niej nie myśleć; ślad po niej w głowie czytelnika pozostanie raczej niewielki. Zapewne pełnokrwiści fani Kinga oburzą się na te słowa, ale dla mnie "Ręka mistrza" to zakup raczej średnio dobrze udany; w skali 0-5 daję Kingowi trójkę z dużym plusem.
"Duma Key" - taki oryginalny tytuł nosi powieść Stephena Kinga, wydana w Polsce jako "Ręka mistrza". Duma Key to wyspa, na którą w ramach psycho-fizycznej rehabilitacji trafia Edgar Freemantle, budowlaniec, który w wyniku ciężkiego wypadku traci rękę i (być może) zdrowe zmysły. Duma Key ma być dla Edgara odskocznią od przytłaczającej go rzeczywistości, lekarstwem na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-11
2016-10-24
2016-05-31
"Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim" - oto pierwsze zdanie pierwszej części "Mrocznej Wieży", siedmiotomowej sagi opowiadającej dzieje Rolanda Deschaina, rewolwerowca z Gilead, zmierzającego ku poznaniu tajemnicy ukrytej w tytułowej Wieży.
Czym jest owa Wieża i co znajduje się na jej szczycie? Kim jest Roland? I kim jest tak fanatycznie przez niego ścigany człowiek w czerni? Stephen King nie byłby sobą, gdyby już w pierwszej części pozwolił swoim czytelnikom poznać odpowiedzi na te pytania. Przez całe trzysta stron "Rolanda" głód wiedzy o dziwnym świecie, którego mistycznym centrum jest właśnie Wieża, prześladować Was będzie okrutnie. Stephen King nic nie mówi wprost i nic nie tłumaczy do końca (uwielbiam to!). Pojawiające się w treści książki strzępki informacji jedynie z grubsza i jakby za mgłą rysują przed czytelnikiem obraz fabularnego, fantastycznego świata, którego poznanie i zrozumienie po lekturze pierwszej części jest po prostu niemożliwe. Bo "Roland" to mieszanka fantasy, westernu, horroru, sensacji, mistycyzmu, filozofii i kto tam wie czego jeszcze... Dzień czasem trwa zaledwie sekundę, a czasem dwa tygodnie; przeszłość jest przyszłością, lub na odwrót, teraźniejszość w ogóle nie wiadomo czy jest, a rzeczywistość to pojęcie skrajnie względne, jak zresztą wszystko, co spotyka Rolanda w trakcie pościgu za człowiekiem w czerni.
"Roland" to niby tylko samotna wędrówka przez pustynię - gorącą, suchą i jałową; pustynię, na której główny bohater spotyka zaledwie kilku ludzi. Cóż może być w tym ciekawego? W tę pozbawioną życia pustynię Stephen King wtopił cały swój literacki kunszt, który w połączeniu z fantastycznym sposobem kreacji tajemniczego świata i mistrzostwem budowania złożonej fabuły, sprawia, że leniwy pościg za człowiekiem w czerni staje się niezwykle intrygującym przeżyciem. Z odmętów przeszłości rewolwerowca, z trudnych, często zdaje się niedokończonych dialogów i wreszcie z przemowy samego człowieka w czerni Mroczna Wieża wyłania się jako egzystencjalne serce wszystkich światów. Czemu akurat Roland musi ją odnaleźć? I po co? Czy Wieża to górujące nad wszystkim, ukryte w innym wymiarze drzewo poznania dobra i zła? Oczywiście pierwszy tom cyklu, podobnie jak ja, zakończycie całkowicie odarci z odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Zostanie Wam jedynie w pełni uzasadniona ciekawość co do dalszych losów Rolanda i jego poszukiwań.
Dla mnie ta książka to dzieło prawie najwyższych lotów. Ten styl, te niedopowiedzenia, ta wszędobylska tajemniczość, ta fantazja, wyobraźnia i przede wszystkim to, jak King nieubłaganie potrafi wciągnąć czytelnika w fabularny wir. Uwielbiam to!
"Mroczna Wieża" to siedem wielkich kroków do poznania wielkiej tajemnicy. Pierwszy z nich już postawiłem. I było naprawdę warto. Najwyższy czas na kolejny.
"Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim" - oto pierwsze zdanie pierwszej części "Mrocznej Wieży", siedmiotomowej sagi opowiadającej dzieje Rolanda Deschaina, rewolwerowca z Gilead, zmierzającego ku poznaniu tajemnicy ukrytej w tytułowej Wieży.
Czym jest owa Wieża i co znajduje się na jej szczycie? Kim jest Roland? I kim jest tak...
2016-03-22
2016-02-04
Dwójmyślenie, myślozbrodnia, ewaporacja - oto trzy pojęcia, które są wyznacznikiem zachowań człowieka w świecie patologicznego totalitaryzmu. Dwójmyślenie, jako uznawanie prawdy za nieprawdę lub nieprawdy za prawdę (zależy jak w danej chwili postrzega to Partia), gwarantuje przeżycie, przynajmniej teoretycznie. Wszelkie odchyły od normy w tej kwestii są niezgodne z ideologią nieomylności Partii i nieuchronnie pchają obywatela do popełnienia myślozbrodni. A za to może być tylko jedna kara - ewaporacja, eliminująca obywatela nie tylko z bieżącego życia, ale wymazująca jego dzieje z kart historii, tak jakby nigdy nie istniał.
Głównym bohaterem "Roku 1984" jest 39-letni Winston Smith, członek Partii Zewnętrznej, pracownik Ministerstwa Prawdy, w którym tak przerabia się dawne artykuły prasowe, by prognozy ekonomiczne Partii zawsze się sprawdzały, a dawniej zasłużeni, dziś ewaporowani obywatele, dosłownie zniknęli. Winston już od pierwszych stron powieści ma spore wątpliwości odnośnie sensu takiego działania Partii. Nie może jednak o swoim wewnętrznym buncie powiedzieć nikomu, gdyż wiadomo, czym to się dla niego skończy. Przed wszechobecnymi, wszystkowidzącymi teleekranami nie ma ucieczki, sąsiedzi tylko czekają, by donieść władzy na myślozbrodniarzy, nawet rodzinie nie można zaufać. Winston pisze więc pamiętnik, dając w nim upust swojej nienawiści wobec Wielkiego Brata. A Wielki Brat patrzy, próbując wychwycić każdy najmniejszy grymas twarzy, mogący świadczyć o popełnieniu "przestępstwa"; Wielki Brat słucha, nawet pomruki wydawane przez sen traktując jako zalążki myślozbrodni.
"Jak żyć?" - pyta na każdym kroku Winston, obracając się w świecie kłamstwa, propagandy i sztucznie tworzonej historii. Kłamstwo uznać za prawdę? Prawdę za kłamstwo? A może najsłuszniejszym rozwiązaniem będzie bunt? Zdaje się, że wyjścia z tej sytuacji nie ma; każde działanie prowadzić będzie do nieuchronnej klęski. Winston po swojej stronie ma tylko czytelnika - najwierniejszego kibica, który od samego początku dostrzega fałsz i patologię owego świata oraz głupotę wdrażania nowomowy. Filozofia Partii przeraża, a system sprawowania władzy niszczy obywateli. Antyutopia pełną gębą! Aspołeczna paranoja.
Czytelnik nic tu Winstonowi nie pomoże, ale lektura "Roku 1984" skłoni go do przemyśleń na temat partyjnego reżimu, inwigilacji, podziału społeczeństwa, a nade wszystko na temat naturalnego dla człowieka pragnienia szeroko pojmowanej wolności. Co byśmy zrobili na miejscu Winstona? Ślepe posłuszeństwo czy bunt? Ale bunt wobec siebie i własnych przekonań, czy bunt wobec Partii?
"Rok 1984" to literacka fikcja, ale mimo to powinniśmy ją traktować jako ostrzeżenie przed skrajnie patologicznym totalitaryzmem; jako przestrogę, która miejmy nadzieję na zawsze pozostanie zamknięta w klatce orwellowskiej prozy. Oby tylko nie była to zapowiedź nadchodzących czasów, a my, wzorem Winstona, obyśmy w którymś dniu nie musieli zacząć wierzyć, że dwa i dwa to niekoniecznie cztery.
Dwójmyślenie, myślozbrodnia, ewaporacja - oto trzy pojęcia, które są wyznacznikiem zachowań człowieka w świecie patologicznego totalitaryzmu. Dwójmyślenie, jako uznawanie prawdy za nieprawdę lub nieprawdy za prawdę (zależy jak w danej chwili postrzega to Partia), gwarantuje przeżycie, przynajmniej teoretycznie. Wszelkie odchyły od normy w tej kwestii są niezgodne z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-06-14
2016-12-20
Prąd - jedno z naszych codziennych dóbr, którego obecność postrzegamy jako oczywistą oczywistość, a którego już nawet kilkugodzinny brak irytuje niemiłosiernie. Bez prądu nie obejrzymy telewizora, nie podładujemy smartfona, nie włączymy pralki, lodówka się rozmrozi. Za parę godzin jednak wszystko znów wróci do normy. A zastanawialiście się może, co by było, gdyby tak prąd zniknął na kilkanaście dni, i to nie tylko w Waszych domach, ale na całym kontynencie? Tę wręcz niewyobrażalną sytuację spróbował nakreślić Marc Elsberg w książce "Blackout". Nasze przyziemne problemy, związane z nieobejrzeniem telewizora i rozmrożoną lodówką, stają się nagle bułką z masłem w porównaniu z powszechną ciemnością, brakiem wody, zimnem, zamkniętymi sklepami, nieczynnymi aptekami, zastojem wszelkiej produkcji, topiącymi się rdzeniami w elektrowniach atomowych...
No i? Temat daje do myślenia, co?
Skupmy się jednak na książce. Autor w dużej mierze nastawił się na przedstawienie aspektów związanych z działaniem sieci elektrycznej i dystrybucją prądu, z technologicznymi tajnikami, o których my, zwykli odbiorcy, dla których prąd w gniazdku po prostu jest i po prostu ma być, nie mamy zielonego pojęcia (jak dla mnie, akurat te fragmenty powieści były dość interesujące). Ponadto Elsberg na świat bez prądu daje nam spojrzeć z punktu widzenia instytucji państwowych, których pracownicy nie zawsze próbują zaradzić problemom, lecz wykorzystują sytuację do prywatnych rozgrywek politycznych i personalnych. O zwykłych ludziach, postawionych w obliczu bezprądowej katastrofy, autor pisze mało. Jest kilka fragmentów o wandalizmie, o kradzieżach paliwa, o głodujących rodzinach, o zanikającej wzajemnej solidarności itd. Fragmenty te jednak nie należą do szczególnie działających na wyobraźnię czytelnika, giną gdzieś w tle innych wydarzeń, trącają jałowością, a przecież to właśnie z okna zwykłego Kowalskiego zwykły Kowalski chciałby spojrzeć na pogrążony w ciemności świat. Potencjał w tej materii Elsberg moim zdaniem zmarnował.
"Blackout" liczy sobie prawie 800 stron. Po tej dość sporych rozmiarów lekturze zdawać by się mogło, że temat powinien być ogólnie mówiąc wyczerpany. Ja mam jednak pewien niedosyt. Niedosyt czego? Tragizmu? Realizmu? Powagi sytuacji? Bardziej przyziemnego podejścia do tematu? Chyba wszystkiego po trochu. Książka, mimo tych paru niedociągnięć, jest warta uwagi i nie żałuję, że po nią sięgnąłem. Elsberg podjął temat trudny, na co dzień dla nas niewyobrażalny, niebrany w ogóle pod uwagę, ale przecież chyba całkiem realny. Gdzie by nie spojrzeć, wszędzie wokół widzimy przedmioty i urządzenia, których działanie uzależnione jest od niewidzialnego dobrodziejstwa - prądu, którego nagłe i długotrwałe zniknięcie bez dwóch zdań przewróci nasz świat do góry nogami.
"Blackout" to literacka fikcja. Oby nie przerodziła się w reality show...
Prąd - jedno z naszych codziennych dóbr, którego obecność postrzegamy jako oczywistą oczywistość, a którego już nawet kilkugodzinny brak irytuje niemiłosiernie. Bez prądu nie obejrzymy telewizora, nie podładujemy smartfona, nie włączymy pralki, lodówka się rozmrozi. Za parę godzin jednak wszystko znów wróci do normy. A zastanawialiście się może, co by było, gdyby tak prąd...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-04
Gdy podczas zamieci śnieżnej Paul Sheldon, popularny autor mocno przeciętnych czytadełek, ulega wypadkowi samochodowemu, a z rozbitego wozu ratuje go Annie Wilkes, jego najwierniejsza fanka, która jednocześnie jest byłą pielęgniarką, zdawać by się mogło, że Paul ma niebywałe szczęście i w domu Annie, pod fachową opieką, szybko wróci do zdrowia. Jednak w powieściach Kinga taka sielanka byłaby nie do pomyślenia; bardzo szybko okazuje się, że Annie - jak prawie natychmiast przekonuje się Paul - "ma nierówno pod sufitem", a on sam trafił z deszczu pod rynnę. Albo jeszcze gorzej. Czarę goryczy (oczywiście na niekorzyść Paula) dodatkowo przepełnia fakt, że pisarz w ostatniej części powieści o Misery postanawia ją uśmiercić. Gdy Annie, która właśnie nabyła ostatni tom cyklu, dociera do ostatniej strony, odkrywając to jakże tragiczne i absolutnie niemożliwe do zaakceptowania zakończenie, Paul staje oko w oko z największym koszmarem swojego życia. Zmuszony do spalenia jedynego egzemplarza maszynopisu swojej najnowszej książki, pozbawiany leków przeciwbólowych, zastraszany i okaleczany, świadomy wcześniejszych zabójstw Annie, zaopatrzony w starą maszynę do pisania i ryzę papieru, Paul podejmuje próbę wskrzeszenia Misery, wiedząc że jest to jedyna szansa na ocalenie samego siebie.
Stephen King w swoich powieściach często poruszał jednocześnie wiele wątków i zapełniał je sporą ilością bohaterów. Tym razem bohaterów jest praktycznie tylko dwóch, zamkniętych w cichym domu gdzieś na odludziu, ale relacje między nimi idealnie wypełniają całą fabułę powieści i nie potrzeba tu ani żadnych dodatkowych fabularnych mącicieli, ani innej, bardziej dynamicznej scenerii. Ponadto w tak wąskim gronie kreacja głównych bohaterów jest zdecydowanie klarowniejsza i czytelnikowi łatwiej jest się z nimi utożsamiać.
Samotność, wyobcowanie, strach i bezradność, szamoczące się w kalekim ciele Paula, co rusz potęgowane wybuchami psychozy nieobliczalnej Annie, czynią z "Misery" powieść niesamowitą, wtłaczającą w czytelnika sporą dawkę emocji i upuszczającą z niego całe litry adrenaliny. Całość obserwujemy oczami Paula; o szalonym świecie Annie wiemy tyle, co on. Nigdy nie wiadomo, czy ta kobieta-zagadka, co rusz popadająca w skrajnie różne nastroje, stanie naprzeciw łóżka Paula jako anioł, czy jako diabeł; i co trzymać będzie w dłoni - leki przeciwbólowe czy może wywołującą zdecydowanie odwrotny efekt siekierę? Jeżeli już samo czytanie o tym zapiera Wam dech w piersiach, wyobraźcie sobie, co w takich chwilach czuł Paul Sheldon...
Gdy podczas zamieci śnieżnej Paul Sheldon, popularny autor mocno przeciętnych czytadełek, ulega wypadkowi samochodowemu, a z rozbitego wozu ratuje go Annie Wilkes, jego najwierniejsza fanka, która jednocześnie jest byłą pielęgniarką, zdawać by się mogło, że Paul ma niebywałe szczęście i w domu Annie, pod fachową opieką, szybko wróci do zdrowia. Jednak w powieściach Kinga...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-16
2016-01-21
2016-01-28
2016-02-16
2016-04-14
Akademicki lekarz Louis Creed wraz z żoną i dwójką kilkuletnich dzieci wprowadza się do posiadłości w Ludlow w stanie Maine. Zdaje się, że w nowym miejscu zamieszkania ta przeciętna amerykańska rodzina żyć będzie długo i szczęśliwie. Ale nic z tego. Znajdująca się tuż obok domu Creedów ruchliwa droga, regularnie zbierająca obfite żniwo w postaci śmiertelnie potrąconych zwierząt, oraz położony nieopodal "smętarz dla zwierzaków", emanujący złowieszczą i tajemniczą mocą, wraz ze splotem pewnych tragicznych wydarzeń w krótkim czasie zmienią życie Louisa i jego rodziny w piekło...
Stephen King uważany jest za mistrza literackiej grozy. "Smętarz dla zwierzaków" to przykład potwierdzający tę tezę w stu procentach. Już od pierwszej strony ma się wrażenie, że rodzinna sielanka Creedów to tylko gra pozorów, preludium jakiejś bliżej nieokreślonej tragedii. Wraz z kolejnymi rozdziałami, w których poznajemy mroczną tajemnicę "smętarza dla zwierzaków", atmosfera gęstnieje, a czytelnicze napięcie wzrasta wprost proporcjonalnie do ilości przeczytanych stron. Szukacie nudy? W tej powieści Kinga nie znajdziecie jej w ani jednym zdaniu. Znajdziecie tu natomiast to, co charakteryzuje dobry kingowski thriller - tajemniczość, nieprzewidywalność, ludzkie szaleństwo, ponadprzeciętne emocje, mistycyzm, zawsze trudną do zaakceptowania śmierć i wszechobecną niewiedzę głównego bohatera, który otumaniony osobistą tragedią gubi się w rzeczywistości, nie wiedząc, co dzieje się naprawdę, a co jest tylko sennym koszmarem. Na podstawie postaci Louisa Creeda King dokonał głębokiego wglądu w psychikę człowieka i jego zachowanie, oceniane subiektywnie przez pryzmat własnych odczuć, myśli i doświadczeń, zwłaszcza tych tragicznych, które wypaczają racjonalność ludzkich poczynań. A co Wy zrobilibyście na miejscu Louisa? Czy miłość do rodziny może być usprawiedliwieniem skrajnie szalonego postępowania?
Po lekturze "Smętarza dla zwierzaków", nie ma siły, czytelnik musi chwilę przystanąć nad psychologicznym aspektem człowieczej natury i zajrzeć w jej nigdy do końca niezbadaną głębię. Ta powieść porusza, zastanawia, fascynuje, przeraża i szybko nie daje się zapomnieć; pozycja obowiązkowa dla każdego fana dobrej literatury z pogranicza mroku.
Akademicki lekarz Louis Creed wraz z żoną i dwójką kilkuletnich dzieci wprowadza się do posiadłości w Ludlow w stanie Maine. Zdaje się, że w nowym miejscu zamieszkania ta przeciętna amerykańska rodzina żyć będzie długo i szczęśliwie. Ale nic z tego. Znajdująca się tuż obok domu Creedów ruchliwa droga, regularnie zbierająca obfite żniwo w postaci śmiertelnie potrąconych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-28
Jako czytelnik zacieram ręce i z fascynacją oczekiwania na dalszy rozwój wypadków staję za plecami czołgającego się Glassa, by wraz z nim, metr po metrze, przeć ku nieuchronnej zemście. Jednak droga ta literacko nie jest spełnieniem moich marzeń; powiem nawet, że w ostatecznym rozrachunku oceniam ją jako usłaną wieloma zarówno fabularnymi, jak i narracyjnymi rozczarowaniami.
Liczyłem na powieść głęboko psychologiczną (wszak fizyczne rany Glassa musiały odbić swoje piętno w jego psychice), pełną nie tylko opisów przyrody i trudów traperskiej wędrówki, ale przede wszystkim przesyconą głęboką analizą i przemyśleniami człowieka, który w tak brutalny sposób otarł się o śmierć. Punke całą tę historię opisał jednak dość płytkim kronikarskim stylem, mało emocjonalnie i bez tego fascynującego polotu, który "Zjawę" mógłby uczynić powieścią bez reszty wciągającą.
W efekcie mamy historię wędrówki samotnego trapera, historię o zdradzie, historię o przetrwaniu, o ukrytym w każdym człowieku pragnieniu życia. Zaraz, zaraz - a zemsta? No cóż, akurat ten wątek autor gubi przez całą powieść, by ostatecznie zniszczyć go niespodziewanym i nijak nie pasującym do "opowieści o zemście" zakończeniem.
Jako czytelnik zacieram ręce i z fascynacją oczekiwania na dalszy rozwój wypadków staję za plecami czołgającego się Glassa, by wraz z nim, metr po metrze, przeć ku nieuchronnej zemście. Jednak droga ta literacko nie jest spełnieniem moich marzeń; powiem nawet, że w ostatecznym rozrachunku oceniam ją jako usłaną wieloma zarówno fabularnymi, jak i narracyjnymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-26
2016-06-19
2016-07-26
2016-08-10
Cynthia Bonsanth, dziennikarka "starej daty", otrzymuje od swojego pracodawcy do przetestowania inteligentne okulary. Ledwie odnajdująca się w najnowszej technologii Cynthia pożycza okulary swojej będącej zdecydowanie bardziej "na czasie" córce i jej znajomym. Wbudowany w okulary system rozpoznawania twarzy pozwala na identyfikację poszukiwanego przestępcy; pościg za nim kończy się zabójstwem młodego chłopaka, działającego impulsywnie pod wpływem rad przesyłanych mu przez platformę internetową Freemee. Dziennikarskie śledztwo dowodzi, że za Freemee stoi więcej przypadków śmiertelnych, a Cynthia, poznająca świat cybernetycznej inwigilacji dzięki filmikom publikowanym w Sieci przez grupę o nazwie Zero, staje się kolejną potencjalną ofiarą internetowego giganta. W niebezpieczeństwie znajduje się nie tylko jej prywatność, lecz także i życie.
Tyle o zarysie fabuły. Czas na parę słów o problematyce powieści. Akcja "Zero" dzieje się w przyszłości; Internet i życie w realu przeplatają się wzajemnie i uzupełniają na każdym kroku; najintratniejszym biznesem jest gromadzenie danych, a receptą na życiowy sukces - aplikacje dosłownie odpowiadające na pytanie jak żyć. Sztuczna technologia doradcza staje się decydentem w wielu dziedzinach ludzkiego życia, wszyscy mogą wiedzieć wszystko o wszystkich, prywatność nie istnieje, nikt nie jest anonimowy, obrót danymi osobowymi jest na porządku dziennym. A wszystko to za wiedzą i zgodą samych użytkowników globalnej Sieci, który taki stan rzeczy traktują jako normalny. Jedynie Zero wie, czym może grozić powszechna inwigilacja, i próbuje ostrzegać nieświadomych użytkowników.
Elsberg w swojej powieści rysuje nam wizję przyszłości opanowanej przez internetowych gigantów. Na ile jest ona realna? Trudno mi dziś sobie wyobrazić, że jedna trzecia ludzi na co dzień nosi inteligentne okulary; ale przecież jeszcze kilkanaście lat temu niewyobrażalne było powszechne noszenie smartzegarków, będących pulsometrami, krokomierzami czy odbiornikami GPS, wysyłającymi do Sieci i analizującymi sporą ilość danych o naszej codziennej aktywności. Dziś nie jest to żadna rewelacja.
Świat przedstawiony w "Zero" za kilka(naście) lat może się stać naszym światem i nie będziemy w stanie zrobić nic, by się przed nim uchronić. Elsberg wejścia do tego świata nam nie broni; zwraca jedynie uwagę, że wszystko, co robimy za pośrednictwem Sieci, powinniśmy robić świadomie, mając na uwadze nasze najcenniejsze dobro - prywatność, której naruszenie i wykorzystanie może przynieść sporo korzyści - ale nie nam.
"Zero" porusza technologiczne problemy przyszłości - tej, w której jedną nogą stoimy już dziś. Co zrobimy i kim będziemy, gdy w tej przyszłości ugrzęźniemy po pas? Książka "Zero" na te pytania nam nie odpowie. Ale po jej lekturze część z was na pewno przemyśli to, co puszcza w obieg za pośrednictwem chociażby swojego smartfonu.
Książkę ogólnie polecam, ale zaznaczam, że sceptycznym czytelnikom pokroju Cynthii Bonsanth na pewno nie przypadnie ona do gustu.
Cynthia Bonsanth, dziennikarka "starej daty", otrzymuje od swojego pracodawcy do przetestowania inteligentne okulary. Ledwie odnajdująca się w najnowszej technologii Cynthia pożycza okulary swojej będącej zdecydowanie bardziej "na czasie" córce i jej znajomym. Wbudowany w okulary system rozpoznawania twarzy pozwala na identyfikację poszukiwanego przestępcy; pościg za nim...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to