rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Teraz jesteście Niemcami. Wstrząsające losy zrabowanych polskich dzieci Michał Drzonek, Ewelina Karpińska-Morek, Tomasz Majta, Monika Sieradzka, Agnieszka Was-Turecka, Artur Wróblewski
Ocena 7,6
Teraz jesteści... Michał Drzonek, Ewe...

Na półkach: ,

Książka napisana w tonie zaiste wstrząsającym i szokującym - redaktorzy próbują budować wrażenie okrucieństwa na czytelniku tak mocno, że wrzucają te przymiotniki do każdej jednej anegdoty. Napisana tak, że aż nie chce się wierzyć w jej wartość merytoryczną już na starcie, tyle tu grania na emocjach i żonglowania smutkiem i gniewem w stronę Niemców - ani to dobry reportaż, ani materiał historyczny - są całe strony w których redaktorzy wymieniają, ilu to rzeczy nie wiemy jeszcze w tej sprawie, większość materiału to średnio przedstawione anegdoty a nawet domysły jak coś tam być może wyglądało (ze względu na brak badań).

Jak ktoś ma ochotę na kilkaset stron czytania o tym jaka wojna była straszna (a konkretniej ten aspekt, że dorośli umierali a ich dzieci były germanizowane) jednocześnie dowiadując się prawie nic to zapraszam do lektury.

Książka napisana w tonie zaiste wstrząsającym i szokującym - redaktorzy próbują budować wrażenie okrucieństwa na czytelniku tak mocno, że wrzucają te przymiotniki do każdej jednej anegdoty. Napisana tak, że aż nie chce się wierzyć w jej wartość merytoryczną już na starcie, tyle tu grania na emocjach i żonglowania smutkiem i gniewem w stronę Niemców - ani to dobry reportaż,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dla fanów nieokiełznanego oniryzmu czy realizmu magicznego może okazać się sporym zawodem, bo choć elementy tych konwencji mają swoje miejsce w tej krótkiej pozycji, to jednak czyta się ją bardziej jak sentymentalną gawędę.

Autorka opowiada o grupie przyjaciół i różnych hamulcach w ich życiu - coś niby chcą zmienić, ale nie bardzo wiedzą jak ani co. Pod względem językowym jest to wszystko bardzo piękne - kolejne rozdziały kładą akcenty na inną postać, więc początkowo nierozróżalna mieszanka obcobrzmiących imion w dialogach szybko staje się bardziej zrozumiała. Można by traktować tę powieść jako szereg opowiadań, które mają wspólnych bohaterów i motyw - przemijanie, stagnację, brak siły do dokonania zmian w swoim życiu.

To wszystko jest bardzo pięknie napisane - ciągi myśli i dialogi są niesamowicie ludzkie, ale jest to powieść mała - dla tych, którzy nasłuchali się o niej (i o filmie) może okazać się zawodem, bo mimo irańskiego kontekstu nie jest to pozycja, która kojarzyłaby się ze współczesnymi irańskimi dramatami, kwestie społeczne nie są tu silnie wyeksponowane, irański kontekst co prawda istnieje, ale równie dobrze mogłaby to być powieść o zwykłej niemocy, strachu przed zmianami czy zwyczajnie starzeniu się.

Dla fanów nieokiełznanego oniryzmu czy realizmu magicznego może okazać się sporym zawodem, bo choć elementy tych konwencji mają swoje miejsce w tej krótkiej pozycji, to jednak czyta się ją bardziej jak sentymentalną gawędę.

Autorka opowiada o grupie przyjaciół i różnych hamulcach w ich życiu - coś niby chcą zmienić, ale nie bardzo wiedzą jak ani co. Pod względem językowym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzika mieszanka felietonu i powieści, kryptoprzemyśleń autorki i prostych refleksji na temat ruchu. Momentami dokuczał mi brak puenty - wątki poza tym, że są wariacjami na jeden temat i mają subtelne wspólne punkty zaczepne nie łączą się w jedną spójną całość, co daje poczucie, że jest to raczej zbiór zmyślnie poszatkowanych opowiadań niż powieść - zdecydowanie piękny jest tu język, linie fabularne często się zmieniają, więc łatwo jest cały czas zaczynać kolejny ledwie kilkustronicowy rozdział - pozycja skrojona w sam raz dla biegunów z książką w pociągu czy autobusie.

Trochę liczyłem na to, że to wszystko złączy się w jedną całość fabularną, ostatecznie jest to fabularyzowana wariacja myśli na temat tego, czym jest ruch w różnych formach, co nas pcha do przodu i tym podobnych - większość wątków urywa się bez właściwego dla powieści czy opowiadania rozwiązania akcji i nawet ostatnie, dość długie i pozostawione osobno, nie stanowi jakiegoś istotnego podsumowania tej chaotycznej całości. Z pewnością jednak książka "weszła" mi szybko i w wielu momentach bawiłem się bardzo dobrze czytając ją.

Dzika mieszanka felietonu i powieści, kryptoprzemyśleń autorki i prostych refleksji na temat ruchu. Momentami dokuczał mi brak puenty - wątki poza tym, że są wariacjami na jeden temat i mają subtelne wspólne punkty zaczepne nie łączą się w jedną spójną całość, co daje poczucie, że jest to raczej zbiór zmyślnie poszatkowanych opowiadań niż powieść - zdecydowanie piękny jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jedna z pierwszych książek, które czytałem po czesku i to już kilka lat temu (a jednocześnie pierwsza, która okazała się przekładem i chętnie bym porównał ze słowackim oryginałem) - w szczególności pamiętam nagminne próby znalezienia w jakimś słowniku słowa "trhina", bo nie zrozumiałem efektu na okładce i pamiętam też nagminnie powtarzające się nowe słówko - "omítkę", bo ów tynk to słowo klucz większości opisów w pierwszej części tej pozycji.

Ta książka miała swoje uroki, nie wiem na ile to rzeczywistość literacka i szczerze mówiąc niezbyt mnie to interesowało po odłożeniu książki. Ma momenty i ciekawe opisy, momentami nawet budziła większe emocje, choć jak z przeważającą większością literatury spod znaku horroru/thrillera, o jakichś ciarkach czy nie spaniu po nocach (po których to zresztą czytałem tę pozycję) nie było tu mowy.

Postacie mówiły często mało literackim językiem, podobało mi się ich realistyczne zachowanie i indywidualny styl dopasowany do tego kim byli w rzeczywistości a nie do języka literackiego, który by dodawał patosu do, jakby nie było, gatunku, w którym patos jest na miejscu. Obserwowanie zmieniającej się relacji blogera-fascynata z jego trzeźwo myślącą drugą połówką i sympatyzowanie z nimi na zmianę to coś co mi się tu spodobało dużo bardziej niż łażenie po tajemniczych górach czy lootowanie placów budowy.

Jedna z pierwszych książek, które czytałem po czesku i to już kilka lat temu (a jednocześnie pierwsza, która okazała się przekładem i chętnie bym porównał ze słowackim oryginałem) - w szczególności pamiętam nagminne próby znalezienia w jakimś słowniku słowa "trhina", bo nie zrozumiałem efektu na okładce i pamiętam też nagminnie powtarzające się nowe słówko - ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zdecydowanie przeszkadzała mi obszerność opisów wydarzeń na planecie, jak i książki w ogóle. Książka jako całość - to znaczy jej koncept, który rozwiązuje się gdzieś pod koniec, był dość dobry, ale ilość dialogów, przydługich opisów zbrojeń i tym podobnych, sprawia, że nie czuję wystarczającej kompensacji czasu, który włożyłem w ich czytanie. Dużo bardziej strawne byłoby dla mnie w formie opowiadania, tak naprawdę poza epilogiem strasznie męczyłem.

Zdecydowanie przeszkadzała mi obszerność opisów wydarzeń na planecie, jak i książki w ogóle. Książka jako całość - to znaczy jej koncept, który rozwiązuje się gdzieś pod koniec, był dość dobry, ale ilość dialogów, przydługich opisów zbrojeń i tym podobnych, sprawia, że nie czuję wystarczającej kompensacji czasu, który włożyłem w ich czytanie. Dużo bardziej strawne byłoby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podróż na południe jest pozycją absolutnie nietuzinkową, całkowicie inną od tego do czego przyzwyczaiła Polaków czeska proza. I trochę inna od tego, co większość czytelników tak w ogóle zna. Ajvaz stworzył wielką w każdym znaczeniu powieść szkatułkową, którą czyta się niczym zapis ze snu, fantasmagorii, każda kolejna warstwa powieści zaskakuje swoją innością a jednocześnie idealnie wkomponowuje się w całość świata przedstawionego. Zawiązaniem akcji jest przypadkowe spotkanie z rodakiem na Krecie, które niemal nie doszłoby do skutku - w związku z nim bohater zaczyna wysłuchiwać o morderstwie i tym jak tamten się dostał tam, gdzie jest. Ta podróż na południe wiedzie jednak przez dużo nieoczekiwanych przystanków.

To misternie wytworzona rzeczywistość, która wydaje się być bujaniem w obłokach, napisana w taki sposób, że sami możemy trochę ulecieć w swoich fantazjach - podróż w czasie, w przestrzeni, podróż w tekstach, pełna miłości do przypadkowości życia, magii, naciągania naszej wyobraźni do granic. A przy tym świetna zabawa, w którą możemy po prostu się zapaść.

Podróż na południe jest pozycją absolutnie nietuzinkową, całkowicie inną od tego do czego przyzwyczaiła Polaków czeska proza. I trochę inna od tego, co większość czytelników tak w ogóle zna. Ajvaz stworzył wielką w każdym znaczeniu powieść szkatułkową, którą czyta się niczym zapis ze snu, fantasmagorii, każda kolejna warstwa powieści zaskakuje swoją innością a jednocześnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Vojnović w tej książce jest takim hit or miss - z czego dla osób, które temat wojny domowej w Jugosławii szczególnie ciekawi może okazać się za mało "soczysty", czy osadzony w historii. Dla innych przeciwnie - budowanie fabuły przede wszystkim na emocjach i sentymentalizmie stanowią tej literatury zaletę.

Główny bohater, Vladan, w swoim dorosłym życiu nagle dowiaduje się, że żył w kłamstwie. Jego ojciec nie tylko nie był ofiarą wojny, ale był wręcz zbrodniarzem. Taka wiedza prowadzi do detektywistycznej pogoni za ojcem, przeszłością i próbą odkrycia własnej tożsamości. Jest to coś co, przynajmniej w Polsce, wydaje się być tematem mało wyeksploatowanym w literaturze.

Protagonista oczywiście rzuca wszystko dla tego celu i jest gotów z dnia na dzień przemierzyć całe Bałkany w poszukiwaniu ojca, co odbija się też na jego związku. To akurat jedna z wad książki - choć ten romantyzm jest bardzo porywający literacko, to jednocześnie gdzieś tam puka uproszczona na potrzeby dynamiki psychologia i motywacje.

W biegu wydarzeń przeplatają się akapity dotyczące zarówno dzieciństwa, jak i późniejszej "pogoni" za ojcem, co jest najciekawszym zabiegiem w całej tej pozycji - czasami dopiero po dłuższej chwili możemy rozpoznać, czy bohater wspomina czy opowiada o chwili bieżącej, co idealnie oddawało jego rozemocjonowany stan i to, jak żywe były wspomnienia. Nawet sen potrafi być przedstawiony w miarę realnie jako opis wydarzeń - tu wychodzi filmowość stylu Vojnovicia, który świetnie operuje perspektywami i odczuciami czytelnika.

Styl autora jest niepozbawiony ironii, chociaż humoru tu niewiele - panuje smutne spojrzenie na skomplikowany i nierozumiejący się półświatek bałkański i dygresje dotyczące uprzedzeń i bezpodstawnych podziałów w społeczeństwie - taki stały element samokrytycznej kultury bałkańskiej.

Mam dosyć mieszane uczucia co do "Mojej Jugosławii". Miałem okazję słuchać dwu wywiadów z autorem i cała koncepcja książki, jak i styl autora wydają mi się mega-ciekawe, ale mimo zwięzłej formy temat zdawał mi się często trochę wypalać w zarodku - świetnie czyta się przemyślenia autora na temat swojego życia, natomiast jego relacje z matką czy żoną są poprowadzone często wręcz obrazkowo, stąd często miałem wrażenie, że dużo lepiej by mi się to czytało w formie mniej osadzonej w świecie noweli czy opowiadania, w którym na tapecie zostałaby wyłącznie relacja z ojcem - zbrodniarzem.

Vojnović w tej książce jest takim hit or miss - z czego dla osób, które temat wojny domowej w Jugosławii szczególnie ciekawi może okazać się za mało "soczysty", czy osadzony w historii. Dla innych przeciwnie - budowanie fabuły przede wszystkim na emocjach i sentymentalizmie stanowią tej literatury zaletę.

Główny bohater, Vladan, w swoim dorosłym życiu nagle dowiaduje się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie należę do osób, które w sławnym już humorze autorki zakochały się od razu, nie jestem też wyjadaczem powierzchownych pozycji popularnonaukowych. Po książce Janiny spodziewałem się zwięźle opisanej wiedzy o statystyce, ale z nastawieniem na wysiłek intelektualny, więc wstawki humorystyczne i długie anegdoty z jej życia z początku mnie nużyły. Do „Janiny” podszedłem z odrobiną rezerwy, ale też wiarą, że dowiem się czegoś. Czego konkretnie? Jeszcze nie wiedziałem, bo statystyka wydawała mi się czymś odległym, co do tej pory wiązałem wyłącznie z wizualizacją danych i wiedząc, że jestem daleki od meritum – przybliżyć się do niej.

Szybko zmieniłem nastawienie. Janina nie tłumaczy statystyki samej w sobie, ale coś równie ważnego i ogólniejszego, co jest podstawą nie tylko statystyki, ale wszelkich nauk humanistycznych i ścisłych – tłumaczy błędy logiczne i poznawcze, techniki manipulacji, które mijamy każdego dnia oraz przede wszystkim – metodę naukową. Metodę naukową, której zrozumienie pozwala nie tylko na uniknięcie błędów w rozumowaniu statystycznym, ale ogólnie.

Czytając „Statystycznie rzecz biorąc” znajdziemy oprócz tematów okołostatystycznych również anegdoty np. psychologiczne (eksperyment stanfordzki) czy historyczne (o noblistach), które oprócz bycia świetnymi przykładami różnych kontrowersji, błędów lub nietypowych pomysłów w świecie nauki, ale też dla wielu czytelników będą ciekawym rozszerzeniem wiedzy ogólnej i ewentualnym punktem zaczepienia do rozwinięcia swojej wiedzy w innych dziedzinach nauki.

„Statystycznie rzecz biorąc” poleciłbym każdemu na początku swojej drogi naukowej. Dla wielu studentów czy absolwentów, zwłaszcza nauk społecznych, może nieść wiele powtórzeń z wiedzy własnej, ale nawet wtedy jest to całkiem zgrabnie napisany romans o nauce. Nie jest dla każdego i wiele osób z bardziej naukowym zacięciem i większymi oczekiwaniami co do wiedzy stricte statystycznej się odbije od żartów, niekończących się anegdot i punów. Za to zrozumie ją każdy, niezależnie od tego czym się interesuje, na jakim etapie edukacji jest i jaką ma cierpliwość do książek – i nie ma nikogo na świecie, komu ta wiedza nie jest potrzebna.

Nie należę do osób, które w sławnym już humorze autorki zakochały się od razu, nie jestem też wyjadaczem powierzchownych pozycji popularnonaukowych. Po książce Janiny spodziewałem się zwięźle opisanej wiedzy o statystyce, ale z nastawieniem na wysiłek intelektualny, więc wstawki humorystyczne i długie anegdoty z jej życia z początku mnie nużyły. Do „Janiny” podszedłem z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gilgamesz jest sztuką - punktem odniesienia wszystkich najbardziej zapalonych miłośników literatury, przedmiotem pożądania; rozmawiać o nim można tylko w kontekście najstarszego, przedbiblijnego dzieła - przyjąć pozycję zachwyconego czytelnika lub osoby, która widzi w tym tylko artefakt bez współczesnej wartości literackiej. Oczywiście, Gilgamesz się nam rozmył w czasie, ilość przekładów i interpretacji jest całkiem pokaźna, dlatego rozmawianie o nim, podobnie jak o mitologii czy Biblii, jest sztuką.

Bez eposu o Gilgameszu literatura by nadal istniała - ludzka skłonność do wymyślania historii wraz z rozwojem pisma musiała w końcu doprowadzić do dzieła. Patrzę więc na niego jak na kawałek starożytnej cywilizacji, która jest nam nadal tak bliska - historii, która w swojej strukturze posiada już schematy, które pojawiają się w późniejszych eposach, bajkach, dziełach popkultury - choć z wieloma ciekawymi punktami, jak na przykład postać głównego bohatera, który jest nie w połowie, nie w całości, ale w dwu trzecich bogiem.

Nie uważam Gilgamesza za szczególnie fascynującego ze współczesnego punktu widzenia - oczywiście, dzięki swojej autentyczności, ukazywaniu prawdziwie antycznego, przedhelleńskiego świata z punktu widzenia jego mieszkańców, ta dosyć prosta historia staje się o wiele ciekawsza; nie powiedziałbym też, że brakuje w niej rzeczy prawdziwie oryginalnych, które można nieustannie odwoływać do współczesnej kultury a czyta się z reguły bez znudzenia i szybko. W skrócie: dla każdego miłośnika literatury pięknej wartościowa rzecz.

Gilgamesz jest sztuką - punktem odniesienia wszystkich najbardziej zapalonych miłośników literatury, przedmiotem pożądania; rozmawiać o nim można tylko w kontekście najstarszego, przedbiblijnego dzieła - przyjąć pozycję zachwyconego czytelnika lub osoby, która widzi w tym tylko artefakt bez współczesnej wartości literackiej. Oczywiście, Gilgamesz się nam rozmył w czasie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Koliste jeziora Białorusi" - dosyć poetycki tytuł, próbujący chyba już od początku uchwycić białoruską lotną duszę i przywiązanie do magiczności, odnajduje odzwierciedlenie w stylu, z jakim Marczewski pisze swój reportaż. Reportaż o Białorusinach współczesnych i dawnych, wierzących we własne litewskie dziedzictwo, pragnących spokoju, pokoju, poszkodowanych i niewierzących we własne zdolności. O opozycji tutaj niewiele, autor raczej wyszukuje głosy osób dorosłych, statecznych, układających sobie życie w kraju. Z tych wszystkich głosów w krótkich rozdziałach nieustannie przewijają się te same wątki - Łukaszenka nie jest dobrym prezydentem, ale lepsze to niż mafie; nie ma potrzeby mówić po białorusku, rosyjski jest w porządku; i o wierzeniach - trochę pogańskich, trochę chrześcijańskich. O tej współczesnej Białorusi wbrew pozorom niewiele - Marczewski stawia na efekt, dużo tu przesadnej literackości, dużo powtórzeń bez pogłębienia i konkretów - często brzmi jak zaledwie wstęp do reportażu a to, co czytamy może okazać się dla osoby z choćby podstawową wiedzą o tym kraju bardzo nijakie.

Z ciekawością wgryzałem się w anegdoty historyczne o Eufrozynie, Czarnobylu, Piotrze Wielkim, czy o postrzeganiu innych nacji przez Białorusinów. Nie było ich wiele, były dosyć losowo porozrzucane w całości, ale czytało się je przyjemnie i były bardzo konkretne.

Wiele mi tu brakuje - szerszego spojrzenia, wnikania głębiej - zapewne przez fakt, że autorowi po prostu brakowało materiału. Nie ma tu większych historii pojedynczych ludzi, najczęściej są to jedynie zbierane pojedyncze głosy, opinie, w większości dotyczących Białorusi czy Białorusinów jako całość a mało osobliwych. Przez to, że wszystkie wypowiedzi mają tak globalny charakter, wszystko to wydaje się być mgliste i zbyt ogólne, żeby się w lekturze tych "jezior" zatopić.

"Koliste jeziora Białorusi" - dosyć poetycki tytuł, próbujący chyba już od początku uchwycić białoruską lotną duszę i przywiązanie do magiczności, odnajduje odzwierciedlenie w stylu, z jakim Marczewski pisze swój reportaż. Reportaż o Białorusinach współczesnych i dawnych, wierzących we własne litewskie dziedzictwo, pragnących spokoju, pokoju, poszkodowanych i niewierzących...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Armenia. Karawany śmierci Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń
Ocena 7,1
Armenia. Karaw... Andrzej Brzeziecki,...

Na półkach: , ,

O rzezi przeprowadzonej w 1915 przez Turków na Ormianach, wbrew rzekomym słowom Hitlera, wie dziś całkiem sporo ludzi, jednak o Armenii o Ormianach można mówić na o wiele więcej sposobów - również o tej antycznej, wielkiej Armenii, diasporze lub najnowszym konflikcie azersko-ormiańskim, który cyklicznie daje o sobie znać światu od upadku ZSRR. O Ormianach w Azerbejdżanie, Azerach w Armenii i mieszkańcach Górskiego Karabachu, czystkach, emigracji i autorefleksji - "Karawany śmierci" bezustannie krążą wokół tych tematów.

"Armenia" ma dosyć ciekawy wstęp, który wyjaśnia najbardziej podstawowe rzeczy na temat tego kraju, które - choć nie dotyczą bezpośrednio tego, o czym autorzy chcą mówić - nakreśla mentalność Ormian i wskazuje istotne mity narodowe i punkty zwrotne w historii, które stanowią o charakterze tutejszej polityki i historiografii - nacisk został jednak położony na armeńsko-azerski konflikt o Górski Karabach, tkwiący zresztą nie tylko na spornym terytorium, ale również mieszanych społeczeństwach ormiańsko-azerskich na terenie Armenii i Azerbejdżanu. Ta sytuacja (w pewnym stopniu analogiczna do abchasko-gruzińskiej) przyczyniła się do rozlewu krwi nie tylko wśród żołnierzy na granicy karabaskiej, o czym autorzy również nie skąpią słów.

Choć w reportażu brakowało mi głosu Azerów i szerszego omówienia pewnych wątków, jak np. relacji z Rosją czy Turcją, polityki - w dużym stopniu stał się dla mnie wstępem do tej części Kaukazu i konfliktu karabaskiego, choć dla osób bardziej wtajemniczonych zapewne może się okazać zbyt pobieżny.

O rzezi przeprowadzonej w 1915 przez Turków na Ormianach, wbrew rzekomym słowom Hitlera, wie dziś całkiem sporo ludzi, jednak o Armenii o Ormianach można mówić na o wiele więcej sposobów - również o tej antycznej, wielkiej Armenii, diasporze lub najnowszym konflikcie azersko-ormiańskim, który cyklicznie daje o sobie znać światu od upadku ZSRR. O Ormianach w Azerbejdżanie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Wybrałem się do Abchazji, aby zrozumieć Kaukaz. Potem musiałem zjeździć Kaukaz, aby lepiej poznać Abchazję". Konflikt abchasko-gruziński trwa od początku lat '90 (ok. trzydziestu lat) a jednak wciąż traktujemy to parapaństwo bez poważania, jako efemerydę. Wojciech Górecki, wieloletni podróżnik na Kaukaz nie traktuje o potrzebie uznania Abchazji, ale zaznacza, że nieuznawanie jej nie zmieni faktu, że Abchazja jest terenem rzeczywistym i suwerennym.

Wojciech Górecki opowiada historię Abchazji od upadku ZSRR chronologicznie - razem z echem wojen czeczeńskich, dokładnym opisem zmian w relacjach Rosja-Abchazja-Gruzja i gorzkimi refleksjami na temat krwawej wojny na tak niewielkim terytorium. Bo, co należy też zauważyć, Kaukaz się stale rozszerza - jeżeli spojrzymy z bliska na Gruzję, zobaczymy pęknięcia w postaci Abchazji i Osetii Południowej. Ale jeżeli spojrzymy jeszcze bliżej zobaczymy Swannów i Megrelów - a nawet migrantów z Zachodu - w książce poprowadzono cały wątek Polaka, zresztą dość przypomnieć głównego bohatera "Mandarynek".

Reportaż Góreckiego jest bardzo osobisty - opowiada z równą uwagą o losach swoich przyjaciół, ludzi zwykłych i o wielkiej historii Kaukazu, przez co reportaż jest zarówno wartościowy jako źródło wiedzy naukowej i oryginalny jako posiadający pewne historie, których nie znajdzie się nigdzie indziej. W końcu W. Górecki pozwala sobie nawet na eseistyczne dywagacje na temat tego, jak się zmienia dziennikarstwo, reportaż i co to znaczy być reportażystą.

To wszystko, choć niesamowicie gęste, pogłębione i dokładne, - to nadal tylko zachęta - bo po "Abchazji" czuję, że jeszcze daleko mi do zrozumienia Kaukazu.

"Wybrałem się do Abchazji, aby zrozumieć Kaukaz. Potem musiałem zjeździć Kaukaz, aby lepiej poznać Abchazję". Konflikt abchasko-gruziński trwa od początku lat '90 (ok. trzydziestu lat) a jednak wciąż traktujemy to parapaństwo bez poważania, jako efemerydę. Wojciech Górecki, wieloletni podróżnik na Kaukaz nie traktuje o potrzebie uznania Abchazji, ale zaznacza, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna z obszerniejszych książek na temat teorii przekładu (ponad 400 stron formatu A4). W luźnym stylu dla każdego, poruszająca do głębi wszelkie tematy poczynając od historii przekładoznawstwa (czyli zaczynając od XX stulecia). Klasyfikuje tłumaczenia według różnych kryteriów i wszystkie bardzo dokładnie opisuje - skrupulatnie rozpisany spis treści pomaga w ewentualnym pominięciu niektórych rozdziałów, choć całość jest napisana na tyle ciekawie, żeby przeczytać od deski do deski. Pełne praktycznych porad i wytyczeń w jakich formach tłumaczenia jakie strategie i metody tłumaczenia są bardziej zasadne a w jakich mniej - choć Pieńkos w szczególności upodobał sobie tłumaczenia specjalistyczne (a część podrozdziałów wchodzi w głęboko w podsekcje tłumaczeń specjalistycznych). Dowiemy się zatem jakie są definicje przekładu, jego historia, poznamy parę nazwisk i często sprzecznych teorii na temat tego, jak przekład powinien wyglądać; a na koniec przejdziemy do bardziej praktycznych kwestii. Myślę, że to dobre uzupełnienie filologiczne dla przygotowujących się do pracy tłumacza we własnym zakresie, w szczególności, że większość podręczników o przekładzie zdaje się orientować na tłumaczenia literackie i brać pod uwagę tzw. komunikację międzykulturową (czego Pieńkos zresztą zupełnie nie pomija).

Jedna z obszerniejszych książek na temat teorii przekładu (ponad 400 stron formatu A4). W luźnym stylu dla każdego, poruszająca do głębi wszelkie tematy poczynając od historii przekładoznawstwa (czyli zaczynając od XX stulecia). Klasyfikuje tłumaczenia według różnych kryteriów i wszystkie bardzo dokładnie opisuje - skrupulatnie rozpisany spis treści pomaga w ewentualnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podręcznik do teorii przekładu z 1988 skierowany do studentów filologów. Zawiera niewiele faktów dotyczących tłumaczenia w praktyce, to głównie podstawowe klasyfikacje i (w miarę) uporządkowana terminologia, zresztą przeważnie orientująca się na tłumaczenia literackie. Koniec końców jest wystarczająco krótką i zwartą syntezą, żeby w dwa czy trzy dni uporządkować i wzbogacić notatki z wykładów.

Podręcznik do teorii przekładu z 1988 skierowany do studentów filologów. Zawiera niewiele faktów dotyczących tłumaczenia w praktyce, to głównie podstawowe klasyfikacje i (w miarę) uporządkowana terminologia, zresztą przeważnie orientująca się na tłumaczenia literackie. Koniec końców jest wystarczająco krótką i zwartą syntezą, żeby w dwa czy trzy dni uporządkować i wzbogacić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Banat - kraina na styku Rumunii, Węgier i Serbii, podgórska kraina ciszy, w której towarzyszą człowiekowi serbskie dzieci za oknem i chmary bezpańskich psów wysnuwające się zza rogów. Tutaj także kiedyś migrowali Czesi, nazywani Pémami (druga po Sékely'ach mniejszość w Rumunii godna własnego tytułu). Czego szukał tutaj Matěj Hořava? Samotności, ucieczki od przeszłości, spokoju? Czegokolwiek tak naprawdę szukał, chyba nie do końca znalazł, bo w tym zbiorze opowiadań-miniatur pełno jest wspomnień z Czech, Moraw, Bawarii, które wplatają się w rzeczywistość na każdym kroku - w tym odległym kraju dzieci za oknem przypominają dorastanie w północnym miasteczku w Czechach, a w plątaninie języków bałkańskich ojczysta mowa mimowolnie powraca i wkrada się w opisywaną rzeczywistość.

"Palinka" to zbiór niemodnych już dzisiaj opowiadań-miniatur - większość z nich zajmuje jedną do trzech stron, rekordzistka chyba trwa 5 - i trudno powiedzieć, że o czymś opowiadają - to nie historie, tylko obrazy, dość przewidywalne obrazy z pogranicza, trochę zapomnianego zakątka świata, obrazki pełne sentymentalizmu, poezji i próby ucieczki przed wspomnieniami. Tworzą one pewien wspólny obraz narratora, ale nie ma co liczyć na jakąś zespojoną całość próbującą "opowiedzieć coś". Zbiór ten pozostawia wrażenie estetycznej jakości i przyjemności z czytania - przepływu myśli, surrealistycznych przejść między światem materialnym a światem wspomnień - niestety mimo to odczuwa się aż natrętne umiłowanie autora w takich zwrotach jak "banackie zbocza" czy "serbskie dzieci" i paru innych autorskich związków, które z biegiem kolejnych miniatur coraz mniej oddziałują na czytelnika a coraz bardziej napędzają autora, który po raz kolejny chce to samo powiedzieć i brakuje mu kolejnych słów.

"Palince" trochę brakuje paliwa, żeby całościowo pochłaniała, niektóre teksty wypadają nudno przy pozostałych, które jawią się jak złoto. Nie brakuje kunsztu, ale trochę szkoda, że całościowy obraz zbioru nieznacznie wykracza poza przedlekturową wizję tego, czym będzie.

Banat - kraina na styku Rumunii, Węgier i Serbii, podgórska kraina ciszy, w której towarzyszą człowiekowi serbskie dzieci za oknem i chmary bezpańskich psów wysnuwające się zza rogów. Tutaj także kiedyś migrowali Czesi, nazywani Pémami (druga po Sékely'ach mniejszość w Rumunii godna własnego tytułu). Czego szukał tutaj Matěj Hořava? Samotności, ucieczki od przeszłości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Króciutkie miniaturki Stachury spisane prawdopodobne podczas nudzenia się na gramatyce opisowej na studiach, bo z tego okresu jego życia pochodzą. Wczesny, niewykształcony styl prozy pisarza stanowi zaledwie zalążek tego, co później było u niego wybitne. Tematycznie i filozoficznie wcale niedalekie jego przyszłym myślom, czyli obrazkowość świata, detale i "wszystko jest poezja". Zbiór ciekawy dla osoby, której skończyły się wszystkie inne pozycje Steda, ale ogólnie jako osobne dziełka literackie to są wprawki, kawałki nienajgorszego tekstu, w których niezwiązani z pisarzem ludzie nie odnajdą nic fenomenalnego. W przeciwieństwie do późniejszych opowiadań, które nawet przy miniaturowej formie potrafiły być pochłaniające.

Króciutkie miniaturki Stachury spisane prawdopodobne podczas nudzenia się na gramatyce opisowej na studiach, bo z tego okresu jego życia pochodzą. Wczesny, niewykształcony styl prozy pisarza stanowi zaledwie zalążek tego, co później było u niego wybitne. Tematycznie i filozoficznie wcale niedalekie jego przyszłym myślom, czyli obrazkowość świata, detale i "wszystko jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetny przykład literatury, której brak jakiegokolwiek poziomu a mimo to ma rzesze zwolenników - tania filmowa klisza, gdzie zamiast głębi charakterów jest głębia stylistyki raczkującego pisarzyny, akcja to przewidywalny pomnik sekwencyjnej sensacji (ucieczka, ciekawostka, nagłe objawienie chroniące bohatera w ostatniej chwili od porażki). Łechce czytelnika ciekawostkami historycznymi i wielką teorią spiskową - masoni, Watykan i wielka światowa tajemnica w krótkich rozdzialikach czyli to, co tygryski lubią najbardziej

Świetny przykład literatury, której brak jakiegokolwiek poziomu a mimo to ma rzesze zwolenników - tania filmowa klisza, gdzie zamiast głębi charakterów jest głębia stylistyki raczkującego pisarzyny, akcja to przewidywalny pomnik sekwencyjnej sensacji (ucieczka, ciekawostka, nagłe objawienie chroniące bohatera w ostatniej chwili od porażki). Łechce czytelnika ciekawostkami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kwintesencja prozy Stachury i najdoskonalsza ze wszystkich jego form, dziejąca się gdzieś w ciemnym zaułku świata podróż stykająca świat poezji z rzeczywistością. Siekierezada jest mroczna, odległa, nierzeczywista, a fabuła skrywa mnóstwo przygnębiających faktów, a mimo to klimat wprawia w uczucie spokoju i przyjemności. Jest tu dużo wiary, Stachura nie pierwszy pokazuje, że poezja kryje się w każdym i wszędzie, nawet u robola na zrębie, ale robi to najlepiej. Styl tej prozy wprowadził mnie w ogóle w eksperymentalne formy językowe i chyba nadal pozostaje dla mnie niedościgniony. Cały ten szyk zdania, mieszanka gwar miejskich z PRLu, strumienia świadomości i poezji, jest bardzo złożony a przy tym bardzo zrozumiały dla czytelnika. Ta książka jest naiwna i skrajnie romantyczna, wychwala wartości najwyższe tam, gdzie brudna rzeczywistość próbuje zmusić człowieka do wulgarności, ale Jacek Pradera idzie dalej, bo ma swoją Gałązkę Jabłoni, a wszystko jest poezją.

Jedna z niewielu książek (i filmów) do których wracałem kilkakrotnie. Dosyć subiektywnie, ale nadal twierdzę, że jest to bezprecedensowa literatura, którą się lekko czyta a nie jest banalna.

Kwintesencja prozy Stachury i najdoskonalsza ze wszystkich jego form, dziejąca się gdzieś w ciemnym zaułku świata podróż stykająca świat poezji z rzeczywistością. Siekierezada jest mroczna, odległa, nierzeczywista, a fabuła skrywa mnóstwo przygnębiających faktów, a mimo to klimat wprawia w uczucie spokoju i przyjemności. Jest tu dużo wiary, Stachura nie pierwszy pokazuje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powyższy zbiór opowiadań Cărtărescu jest napisany z prawdziwym kunsztem - podczas gdy współczesna moda opowiadaczy sugeruje nacisk na dialogi i zwięzłą akcję, żeby nie zanudzić czytelnika (a przy tym formalnie tak upodabniając je do całej reszty) Cărtărescu stawia na klasyczny sposób narracji. Bo i rzeczywiście, choć konwencja tych opowiadań zakrawa na realizm magiczny, to sama narracja przywodzi na myśl klasycznego opowiadacza w fotelu, który powolutku snuje swą opowieść o Rumunii swojego dzieciństwa, a my wszyscy się wokół niego zbieramy.

Każde z pięciu opowiadań jest taką właśnie formą czystej narracji, w której wypowiedzi ewentualnie wywiązują się w mowie zależnej a ich bohaterami są prawie zawsze dzieci lub osoby skrajnie wrażliwe, a gdzieś zza kurtyny wyłania się element magiczny. Świetnie wpasowuje się to w historie o nostalgii, a więc o zniekształconym obrazowaniu swojej przeszłości, pozbawionej znamion rzeczywistych ram historycznych. Mamy tu gracza rosyjskiej ruletki, który stale podnosi stawkę, dziewczynka, która dostaje muszelkę od tajemniczego chłopca i opowiada mu o swoich snach, jedno z opowiadań rozpoczyna się kilkudziestostronicowym opisem malowania się, w którym podstawowe czynności zręczne przeplatane są retrospektywami i przemyśleniami bohatera, w taki sposób, że nie nudzimy się nawet w tym długim prologu.

Trudno pisać o tej literaturze konkretnie właśnie z tego powodu - wydawnictwo KK próbując zachęcić do jej czytania na tyle książki zdradziło zakończenie jednego z opowiadań. Bo ta właśnie zręczność Cărtărescu sprawia, że ta literatura tak pochłania i tak trudno o niej pisać (i po trosze fakt, że to jednak opowiadania). Tempo opowieści jest powolne, pełne poetyckich opisów i zręcznego przeskakiwania między brutalnością a wrażliwością. Pisarz zręcznie przechodzi od rzeczywistości do onirymu, od brutalności do wrażliwości i od prawdy do fikcji (bo też bawi się z czytelnikiem nakładając biograficzne reminiscencje czy czyniąc bohaterem jednego z opowiadań autora drugiej), a przy tym nie zatraca swojej historii, jak to niektórzy mają w zwyczaju, gdy tak dopracowują warstwę językową.

Zarówno z technicznego punktu widzenia, jak i efektu na czytelniku (tj. mnie konkretnie) prawdziwa perełka wśród zbiorów opowiadań, jeden z moich faworytów i jak na razie ulubiony rumuński pisarz. Niektóre opowiadania miały słabe momenty, ale zawsze po zakończeniu czułem, że ta literatura mi się "nie zleje" z niczym innym - a Ruletkarz chyba jest moim ulubionym opowiadaniem wszech czasów.

Powyższy zbiór opowiadań Cărtărescu jest napisany z prawdziwym kunsztem - podczas gdy współczesna moda opowiadaczy sugeruje nacisk na dialogi i zwięzłą akcję, żeby nie zanudzić czytelnika (a przy tym formalnie tak upodabniając je do całej reszty) Cărtărescu stawia na klasyczny sposób narracji. Bo i rzeczywiście, choć konwencja tych opowiadań zakrawa na realizm magiczny, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Młodzieżową serię Kosika zacząłem czytać gdzieś tak na styku podstawówki z gimnazjum i była to chyba pierwsza książka celująca w nastoletniego odbiorcę, która nie traktowała mnie jako pół-człowieka któremu trzeba wszystko upraszczać. Większość pozostałych autorów była przeważnie zbyt infantylna w tematyce, traktowała czytelnika niedojrzale, gdzie "świetne wpasowanie się w świat i język nastolatka" wymyślali sobie chyba sami autorzy, a przede wszystkim zwyczajnie nudna i zbyt zachowawcza. Literatura Kosika jest po prostu dobra, przez to że nie jest ani książką dydaktyczną ani stereotypowo młodzieżową. Kosik nie traktuje młodzieży pretensjonalnie, slang jakim posługują się bohaterowie co prawda może jest już na dzień dzisiejszy (AD 2017) minimalnie przestarzały, ale nie brzmi jak pretensjonalna parodia języka szkolnego. "Gang Niewidzialnych Ludzi" skupia się przede wszystkim na crossoverze urban fantasy, obyczajówki i sensacji, ma chyba najmniej sci-fi ze wszystkich części, ale podobnie jak każda inna część ma swój oryginalny klimat a wachlowanie różnymi tematami w połączeniu z dowcipnym i subtelnym stylem (bo mimo wszystko uważam, że Kosik ma dużo subtelności i klasy w warstwie stylistycznej, która jest wymagana do nie spieprzenia takiej książki) sprawia, że czytelnik może się dobrze bawić.

Jak już mówiłem, pierwsza książkę czytałem na styku podstawówki i gimnazjum, ostatnią czytałem kilka lat temu, w okolicach 18 r.ż. i również bawiłem się ciekawie. Książki Kosika są młodzieżowe, ale gdyby tylko trochę zmienić stylistykę, można by uznać te historie za równie dobre dla starszego czytelnika. Takt wobec czytelnika sprawia, że po latach nie czuję się jakbym czytał "książkę dla młodszego" tylko z powodu sentymentu, a nawet nadal mogę bawić się lepiej niż przy wielu z obecnych bestsellerów dla starszych czytelników.

Młodzieżową serię Kosika zacząłem czytać gdzieś tak na styku podstawówki z gimnazjum i była to chyba pierwsza książka celująca w nastoletniego odbiorcę, która nie traktowała mnie jako pół-człowieka któremu trzeba wszystko upraszczać. Większość pozostałych autorów była przeważnie zbyt infantylna w tematyce, traktowała czytelnika niedojrzale, gdzie "świetne wpasowanie...

więcej Pokaż mimo to