-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-05-02
2024-04-27
2024-04-19
2024-04-15
Wydawałoby się, że jest dobrze. Tak sobie przynajmniej wmawiałam, gdy po 200/300 stronach wciąż mocno pragnęłam by ta książka mi się spodobała. Po przeczytaniu całości stwierdzam – nie jest dobrze. Choć „To, co zostaje w nas na zawsze” odczarowało dla mnie motyw małego miasteczka, to poza przepiękną okładką nie znalazłam w niej nic dla siebie.
Zacznę od tego, o czym wspomniałam już wcześniej: „To, co zostaje w nas na zawsze” odczarowało dla mnie motyw małego miasteczka. Oprócz powieści Lucy Score przeczytałam dwie książki z tym motywem – pierwsza mnie rozczarowała, druga była przyjemna, aczkolwiek mnie nie zachwyciła. Tutaj dostałam dokładnie to, czego szukałam w poprzednich powieściach. Knockemout to urocze miejsce, gdzie wszyscy mieszkańcy nie tylko się znają, ale żyją ze sobą i uzupełniają siebie nawzajem. Tworzą jeden zorganizowany organizm napędzany życzliwością, otwartością oraz gotowością do działania. Śledząc historię Naomi, to jak szybko została przyjęta do tej małej społeczności, sprawiło, że w miarę czytania, w miarę poznawania kolejnych postaci, sama poczułam się przyjęta do tego małego świata. Było to naprawdę cudowne doświadczenie, dlatego też ciężko jest mi napisać resztę tego postu.
Choć historia przedstawiona przez Score jest urocza, mądra i momentami zabawna, to nie wciągnęła mnie tak jak tego oczekiwałam. Nie przywiązałam się też do niej emocjonalnie. Pod koniec byłam nawet wdzięczna, że dobrnęłam do ostatniej strony. Największy problem sprawiała mi relacja głównych bohaterów. Naomi i Knox oddzielnie są ciekawymi postaciami, które swoje przeszły w życiu. Interesującym było obserwować ich rozwój, szczególnie w przypadku Naomi.
Natomiast Naomi i Knox razem… Moim zdaniem, gdyby wyjąć z książki ich relację, to historia tylko by zyskała. Knox bardzo mnie denerwował, zachowywał się niedojrzale. Nie podobało mi się też to jak odzywał się do głównej bohaterki, jak o niej myślał, bo było to obrzydliwe. Dopiero po pięciuset stronach następuje w nim zmiana, jednak jest ona tak gwałtowna i tak skrajna, że wciąż mam wątpliwości co do rozwoju tej postaci.
W książce mamy też do czynienia z sytuacją ‘third act breakup’. Bardzo nie lubię tego motywu, ponieważ często stosowany jest tylko po to, aby sztucznie wydłużyć powieść i stworzyć niepotrzebne zamieszanie przed zakończeniem. Uważam, że jeśli autor decyduje się go użyć, to powinien to robić ostrożnie. Score właśnie tak zrobiła, bez zbędnej ‘dramy’. Dodatkowo wpasował się on naturalnie w historię i dynamikę między głównymi postaciami. O dziwo, rozdzielenie bohaterów sprawiło, że książka automatycznie stała się o wiele ciekawsza.
Podsumowując, poza przepiękną okładką, familijną atmosferą i poczuciem przynależności „To, co zostaje w nas na zawsze” nie zaproponowało mi nic ciekawego. Odnoszę wrażenie, że szybko zapomnę o tej historii, mimo że chciałabym w przyszłości wrócić do Knockemout. Czas pokaże kiedy będzie to możliwe. Na razie opuszczam miasteczko z poczuciem niedosytu.
Wydawałoby się, że jest dobrze. Tak sobie przynajmniej wmawiałam, gdy po 200/300 stronach wciąż mocno pragnęłam by ta książka mi się spodobała. Po przeczytaniu całości stwierdzam – nie jest dobrze. Choć „To, co zostaje w nas na zawsze” odczarowało dla mnie motyw małego miasteczka, to poza przepiękną okładką nie znalazłam w niej nic dla siebie.
Zacznę od tego, o czym...
2024-04-07
Czy jest jeszcze ktoś kto nie słyszał o „Fourth Wing”? W zeszłym roku powieść zawładnęła bookmediami przez co ciężko było się na nią nie natknąć. Czytelnicy z całego świata zakochali się w niej bez pamięci, a ja (skoro niedawno miał u nas premierę „Żelazny płomień”) postanowiłam sprawdzić o co ten cały szum.
Violet Sorrengail przygotowywała się by zostać Skrybką. Dziewczyna nie grzeszy siłą czy wzrostem, jej ciało jest wątłe i niewytrenowane, więc ta rola pasowała do niej najbardziej. Wizja spokojnego życia spędzonego wśród książek, zapisów historycznych i kurzu zostaje jednak zburzona przez jej własną matkę. Decyzją generały Sorrengail Violet ma dołączyć do Kwadrantu Jeźdźców i szkolić się by w niedalekiej przyszłości dosiąść jednego ze smoków.
W Kwadrancie Violet staje się łatwym i oczywistym celem dla innych kadetów. Smoków, które chcą wytworzyć więź jest o wiele mniej niż kandydatów, dlatego ci silniejsi pozbywają się słabszych, aby zwiększyć swoje szanse. Najpotężniejszy i najgroźniejszy z nich – Xaden Riorson – jako jeden z pierwszych życzy jej śmierci. Violet będzie musiała polegać na swoich umiejętnościach, sprycie i wiedzy zdobytej w trakcie szkolenia na Skrybkę, aby przetrwać.
Początek był dla mnie ciężki. Miałam problem, żeby wbić się w ten nowy świat, a fabuła zbytnio mnie nie wciągała. Odnosiłam wrażenie, że autorka nieco chaotycznie wprowadzała kolejne elementy world-buidingu przez co powstało małe pogmatwanie z pomieszaniem. Potrzebowałam też czasu by przyzwyczaić się do czcionki, która, z jakiegoś powodu, jest drobniutka i bez dobrego oświetlenia można było zapomnieć o czytaniu. Moment, w którym książka mnie wciągnęła, był zaraz po Odsiewie kiedy najwięcej zaczęło się dziać w relacjach między bohaterami, a to z kolei napędzało moje zainteresowanie tym, co będzie dalej.
Trzeba przyznać, że Rebecca Yarros miała oryginalny pomysł na powieść. Nie przypominam sobie, żebym czytała bądź widziała inną książkę, gdzie smoki odgrywałyby tak ważną i istotną rolę. Myślę, że przyznacie mi rację kiedy napiszę, że sama ich obecność stanowi mocny plus i przyciąga uwagę niczym magnes. Mimo to, wciąż nie mogę wyzbyć się uczucia, że poniekąd przeczytałam retelling „Dworów”. Zarówno Xaden jak i Violet bardzo przypominali mi Rhysa i Feyrę. Xaden mógłby równie dobrze być młodszym bratem lub kuzynem Rhysanda – obaj są podobni do siebie pod względem fizycznym, władają cieniami, są gburowaci, zaborczy, mają smykałkę do przywództwa, poświęcają się dla ogółu i zrobiliby wszystko dla swoich ukochanych. Natomiast Violet to inkarnacja Feyry z pierwszych dwóch tomów – zagubiona, wątła, bezsilna, mogąca polegać tylko na sobie i na tym czego sama się nauczyła. Wrzucona do obcego świata musi odnaleźć własny sposób na to by nie dać się zabić, przy czym nie jest świadoma drzemiącej w niej siły.
Chcę podkreślić, że nie wymieniam tych podobieństw, dlatego że stanowią one dla mnie wadę. Nie, nie stanowią, aczkolwiek są na tyle wyraźne, że trudno jest obok nich przejść obojętnie i o nich nie wspomnieć.
Najbardziej zdenerwował mnie plot twist ze „zdradą” Xadena. Przez większość książki autorka podkreśla, że Xaden nie jest „tym dobrym”. Przypomina, że jego ojciec wystąpił przeciwko ogólnie przyjętemu porządkowi; że on sam ma takie predyspozycje. Nakreśla portret młodego jeźdźca, który zdolny jest do wszelkich niegodziwości byle zemścić się na generale Sorrengail. Ujawnienie, że Xaden z innymi dziećmi buntowników w tajemnicy interesował się tym co dzieje się na granicy było oczywistą oczywistością. Oczekiwałam, że autorka znajdzie rozwiązania fabularne, które zaprzeczą tym założeniom i pokażą nam trochę inną stronę Xadena - że potrafi on działać w sposób przeczący temu co większość ludzi o nim sądzi. Yarros poszła jednak po najmniejszej linii oporu. Dodatkowo, cała intryga zostaje wyjaśniona w zawrotnym tempie co również mi się nie podobało. Wolę jak taką wiedzę dawkuje się czytelnikowi. W zawrotnym tempie zmienia się także status relacji Xadena i Violet. Uważam, że ten wątek został poprowadzony trochę po łebkach. Wolałabym, żeby między nimi było trochę mniej zbliżeń, a więcej budowania fundamentów. Szczerze mówiąc sama nie wiem na czym stanęło (i sami zainteresowani chyba też nie…).
Podsumowując, „Czwarte skrzydło” to gratka dla fanów romantasy. Stworzony przez Yarros świat, w którym główną rolę odgrywają smoki, wyróżnia się na tle innych powieści z tego gatunku. Mam do niej kilka uwag, lecz nie są one na tyle poważne bym nie poleciła tej książki ani nie kontynuowała serii. Na ten moment jednak nasyciłam się tym, co przeczytałam. Nie przywiązałam się też do tej książki tak jak tego oczekiwałam - prawdopodobnie ze względu na ilość spojlerów, które widziałam, gdy jeszcze używałam TikToka. Ale smoczy tatuaż siedzi mi w głowie, nie powiem 😅
ocena: 4⭐/5
wiek: 18+
spice: 🔥🔥🔥🔥/5
seria: "Empireum” (tom 1)
gatunek: #romantasy
liczba stron: 522
tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Czy jest jeszcze ktoś kto nie słyszał o „Fourth Wing”? W zeszłym roku powieść zawładnęła bookmediami przez co ciężko było się na nią nie natknąć. Czytelnicy z całego świata zakochali się w niej bez pamięci, a ja (skoro niedawno miał u nas premierę „Żelazny płomień”) postanowiłam sprawdzić o co ten cały szum.
Violet Sorrengail przygotowywała się by zostać Skrybką....
2024-03-27
2024-03-20
2024-03-16
Co napisać o książce, która mocno chwyciła za serce i utknęła w głowie? Co napisać o książce, której po przeczytaniu nie chce się wypuścić z rąk i odłożyć na półkę? Nie bez powodu „Układ” nazywany jest klasykiem wśród hokejowych romansów. Wydaje mi się, że żadne słowa nie oddadzą tego jak bardzo zakochałam się w tej historii, ale na potrzeby tego posta – spróbujmy.
„Układ” zaczęłam czytać na uczelnianym korytarzu w trakcie okienka. Klimat doskonały, bo akcja książki (jak sama nazwa całej serii wskazuje) dzieje się na kampusie. Po przeczytaniu pierwszych dwóch zdań wiedziałam co się święci – że trzymam w swoich dłoniach swój kolejny 5⭐ read. Muszę wam zdradzić, że pierwszy raz coś takiego mi się przydarzyło i to wspaniałe uczucie. Każdemu czytelnikowi życzę, żeby coś takiego przeżył.
Elle Kennedy stworzyła piękną, mądrą, zabawną, wzruszającą, romantyczną i wciągającą historię. Wątki „typowe” dla hokejowych/uczelnianych romansów przeplatają się z naprawdę poważnymi tematami oraz wyznaniami, które rozdzierają serce na pół. Pod płaszczykiem na pozór zwykłego sportowego romansu ukryta jest dwójka zranionych ludzi, którym odebrano niewinność zbyt wcześnie i zbyt brutalnie. Hannah i Garretta chce się momentami zwyczajnie przytulić, poklepać po plecach, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Ta wielowymiarowość głównych postaci sprawia, że to nie jest taki zwykły „romansik” dla rozrywki. To coś więcej. Zdecydowanie coś więcej.
Autorce należy też bić brawo za to, że przy budowaniu postaci postawiła na inteligencję. Na pozór może wydawać się, że skoro Garrett potrzebuje pomocy Hannah w nauce, to zapewne jest takim typowym hokejowym półgłówkiem, łamaczem kobiecych serc. Okazuje się jednak, że Garrett wiedzę ma, ale nie wie jak ująć ją na teście (krótko mówiąc – myśli bardzo nieszablonowo 😅). Wydaje mi się, że w części romansów stawia się bardziej na cielesność męskich postaci (co de facto nie jest złe), ale podejście autorki pozytywnie mnie zaskoczyło. Jedna rzecz zaimponowała mi szczególnie, ale jeśli rozpiszę się na ten temat to będę sypać spojlerami, a tego nie chcę.
Przekomarzanki Hannah i Garretta są urocze. Czasami może sprośne, ale wszystko ze smakiem. To samo mogę powiedzieć o scenach zbliżeń, bo do wulgarności im daleko. Są subtelne, romantyczne, powolne i całkowicie skupiają się na postaciach, ich doznaniach. Aspekt cielesny jest obecny, ale nie jest on aż tak wyeksponowany jak np. w „Icebreakerze”.
Proza Kennedy jest fantastyczna – trzyma przy książce w sposób, że nie chce się jej odkładać. A jak już tak naprawdę trzeba zająć się czymś innym niż czytanie (zgroza…), to człowiekowi robi się przykro. Jeśli zastanawiacie się czy w ogóle brać się za serię „Off-Campus” to mówię wam, że warto. Przyznam się, że jeszcze parę miesięcy temu sama byłam nieco sceptyczna, a teraz nie wyobrażam sobie nie znać tej historii. Choć to dopiero początek, to już jestem pewna, że z tą serią stworzę niepowtarzalną więź, a postacie zostaną ze mną na bardzo długo.
Co napisać o książce, która mocno chwyciła za serce i utknęła w głowie? Co napisać o książce, której po przeczytaniu nie chce się wypuścić z rąk i odłożyć na półkę? Nie bez powodu „Układ” nazywany jest klasykiem wśród hokejowych romansów. Wydaje mi się, że żadne słowa nie oddadzą tego jak bardzo zakochałam się w tej historii, ale na potrzeby tego posta – spróbujmy.
„Układ”...
2024-03-11
2024-03-07
W kontynuacji serii autorka skupiła się na najstarszej z sióstr Archeron. Nesta ma problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Źle idzie jej przystosowanie się do nowego ciała i umiejętności. Nie jest też w stanie poradzić sobie ze stratami jakie poniosła w wyniku wojny. Swoim zachowaniem przysparza siostrze wiele wstydu, zaciąga niebotyczne długi, aż w końcu książęca para mówi jej dość. Feyra odsyła Nestę do Domu Wiatru wraz z Kasjanem, który otrzymał zadanie trenowania Nesty między jej dyżurami w bibliotece. Oboje niekonieczne dążą się sympatią, ale w ten sposób zostają zmuszeni do przebywania ze sobą i odbycia wielu niewygodnych rozmów.
Zacznę od tego, że problemy z komunikacją między bohaterami doprowadzały mnie do szału. Bardzo nie lubię tego motywu, szczególnie jeśli stanowi on jedno z narzędzi by utrzymywać napięcie/niechęć między postaciami. Przez to, że mamy w tej książce POV zarówno Nesty jak i Kasjana, miałam momentami ochotę rwać sobie włosy z głowy. Ewidentnie mają się ku sobie, ale jednocześnie z góry zakładają, że nic nie znaczą dla tego drugiego. Mam wrażenie, że cały Dwór Nocy wiedział przynajmniej o uczuciach Kasjana, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Gdyby Kasjan i Nesta po prostu siedli, porozmawiali ze sobą przez dziesięć minut... Uważam, że oszczędziliby sobie w ten sposób wielu nerwów (i wstydliwych sytuacji...).
Obie części bardzo mi się dłużyły. Ciężko znaleźć w nich punkt zaczepienia, gdyż dzieje wszystko i nic. Dodatkowo, ciągle przypomina się czytelnikowi o zagrożeniu ze strony ludzkich królowych, ale prawdę mówiąc tego wątku jest tyle co kot napłakał.
Niektóre elementy skorzystałyby na tym, gdyby były umieszczone w poprzednich książkach. Uważam, że ich ładunek emocjonalny byłby o wiele większy, przywiązanie do głównych postaci i ich relacji również.
Finał wątku Skarbów bardzo mnie rozczarował. Był krótki i właściwie skończył się tak szybko jak się zaczął. Maas budowała wokół niego napięcie i atmosferę grozy tak długo, że naprawdę liczyłam na więcej. Miałam wrażenie, że autorce tak śpieszyło się z powrotem do Feyry, że rozwiązała akcję w mgnieniu oka i przeniosła nas do domu książęcej pary zanim na dobre w tę akcję się wkręciłam.
Podsumowując, jestem rozczarowana tym tomem „Dworów…”, aczkolwiek jest to ważna pozycja ze względu na niektóre wydarzenia czy rozwój postaci. Dla mnie ta historia jest nieco wymuszona, zawiera wiele powtórzeń z poprzednich tomów, a rozłożenie wątków jest nierównomierne.
W kontynuacji serii autorka skupiła się na najstarszej z sióstr Archeron. Nesta ma problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Źle idzie jej przystosowanie się do nowego ciała i umiejętności. Nie jest też w stanie poradzić sobie ze stratami jakie poniosła w wyniku wojny. Swoim zachowaniem przysparza siostrze wiele wstydu, zaciąga niebotyczne długi, aż w końcu...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-01
"Ucieczka" to bardzo dobry sportowy romans, naprawdę godny polecenia. Jest to urocza, przyjemna, zabawna, momentami chwytająca za serce książka. Po kilku miesiącach czytania niemalże wyłącznie fantasy taki romans sportowy był jak powiew świeżego powietrza.
Zdecydowanie podobała mi się bardziej niż "Pierwsza próba", która pomimo bycia przyjemną i równie uroczą książką, miała kilka wad. Przy "Ucieczce" widać, że autorka poświęciła więcej czasu na rozwój postaci i fabuły, a także poprawiła swój warsztat pisarski.
Postaci w tej książce nie da się nie lubić, a szczególnie Penny i Coopera. Oboje są tak do bólu ludzcy, że trudno się z nimi nie utożsamić. Z jednej strony mamy Penny spełniającą ambicje swojego ojca. Dziewczyna studiuje kierunek, na którym sobie nie radzi, zamiast rozwijać swoje prawdziwe pasje. Z drugiej strony jest Cooper, który robi wszystko by zaimponować ojcu, byłemu footballiście, i w związku z tym podejmuje niekończenie dobre decyzje. Cieszę się, że autorka poświęciła postaciom i ich uczuciom tyle czasu, i nie skupiła się wyłącznie na 'cielesnym" wymiarze książki.
Motyw odhaczania punktów z 'niekoniecznie grzecznej' listy jest ciekawy. Nie stanowił on jedynej osi fabuły przez co nie traciłam nim zainteresowania. Autorka umiejętnie odwraca uwagę czytelnika od listy innymi wydarzeniami, aby potem do niej wrócić. Wszystko wspaniale się ze sobą łączy.
Końcówka to majstersztyk - idealne wprowadzenie do kolejnego tomu, który opowiada historię Sebastiana Callahana - młodszego brata Jamesa i Coopera, który gra w baseball. Już nie mogę się doczekać!
"Ucieczka" to bardzo dobry sportowy romans, naprawdę godny polecenia. Jest to urocza, przyjemna, zabawna, momentami chwytająca za serce książka. Po kilku miesiącach czytania niemalże wyłącznie fantasy taki romans sportowy był jak powiew świeżego powietrza.
Zdecydowanie podobała mi się bardziej niż "Pierwsza próba", która pomimo bycia przyjemną i równie uroczą książką,...
2024-02-25
2024-02-24
2024-02-21
2024-02-13
2024-02-04
2024-02-01
2024-01-26
2024-01-20
2024-01-12
Recenzja na moim Instagramie. Zapraszam i zachęcam do zaobserwowania mnie!
Recenzja na moim Instagramie. Zapraszam i zachęcam do zaobserwowania mnie!
Pokaż mimo to
Nie za wiele mogę napisać o tej książce, bo zanim się rozkręciła to się skończyła. Rozdziały są bardzo krótkie. Mocno mi to przeszkadzało i uniemożliwiało mi wczucie się w akcję (która prowadzona jest w tempie wyścigowym btw). Sama historia jest płytka, nieciekawa. Tak samo jak zagadka, którą postacie mają do rozwiązania. Sama konstrukcja gry wydawała mi się niedopracowana i pisana na kolanie.
Wśród postaci też trudno znaleźć kogoś kto wyróżniałby się na tle innych. W dużej mierze postacie tylko ze sobą rozmawiają przez całą książkę i żadna nie przechodzi większej przemiany. Wątek Emily popsuł dla mnie całą fabułę. Na początku naprawdę zainteresowała mnie ta historia, ale gdy pojawił się motyw dwóch braci + jedna dziewczyna opadły mi ręce.
Dialogi pozostawiają wiele do życzenia. Jest wiele fragmentów, które powtarzają te same wnioski lub parafrazują to, co stało się w danym momencie. Całkiem jakby autorka obawiała się, że czytelnik sam nie będzie mógł dojść o co chodzi, bo nie potrafi poprawnie rozumować...
Nie za wiele mogę napisać o tej książce, bo zanim się rozkręciła to się skończyła. Rozdziały są bardzo krótkie. Mocno mi to przeszkadzało i uniemożliwiało mi wczucie się w akcję (która prowadzona jest w tempie wyścigowym btw). Sama historia jest płytka, nieciekawa. Tak samo jak zagadka, którą postacie mają do rozwiązania. Sama konstrukcja gry wydawała mi się niedopracowana...
więcej Pokaż mimo to