rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

W kontynuacji serii autorka skupiła się na najstarszej z sióstr Archeron. Nesta ma problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Źle idzie jej przystosowanie się do nowego ciała i umiejętności. Nie jest też w stanie poradzić sobie ze stratami jakie poniosła w wyniku wojny. Swoim zachowaniem przysparza siostrze wiele wstydu, zaciąga niebotyczne długi, aż w końcu książęca para mówi jej dość. Feyra odsyła Nestę do Domu Wiatru wraz z Kasjanem, który otrzymał zadanie trenowania Nesty między jej dyżurami w bibliotece. Oboje niekonieczne dążą się sympatią, ale w ten sposób zostają zmuszeni do przebywania ze sobą i odbycia wielu niewygodnych rozmów.

Zacznę od tego, że problemy z komunikacją między bohaterami doprowadzały mnie do szału. Bardzo nie lubię tego motywu, szczególnie jeśli stanowi on jedno z narzędzi by utrzymywać napięcie/niechęć między postaciami. Przez to, że mamy w tej książce POV zarówno Nesty jak i Kasjana, miałam momentami ochotę rwać sobie włosy z głowy. Ewidentnie mają się ku sobie, ale jednocześnie z góry zakładają, że nic nie znaczą dla tego drugiego. Mam wrażenie, że cały Dwór Nocy wiedział przynajmniej o uczuciach Kasjana, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Gdyby Kasjan i Nesta po prostu siedli, porozmawiali ze sobą przez dziesięć minut... Uważam, że oszczędziliby sobie w ten sposób wielu nerwów (i wstydliwych sytuacji...).

Obie części bardzo mi się dłużyły. Ciężko znaleźć w nich punkt zaczepienia, gdyż dzieje wszystko i nic. Dodatkowo, ciągle przypomina się czytelnikowi o zagrożeniu ze strony ludzkich królowych, ale prawdę mówiąc tego wątku jest tyle co kot napłakał.

Niektóre elementy skorzystałyby na tym, gdyby były umieszczone w poprzednich książkach. Uważam, że ich ładunek emocjonalny byłby o wiele większy, przywiązanie do głównych postaci i ich relacji również.

Finał wątku Skarbów bardzo mnie rozczarował. Był krótki i właściwie skończył się tak szybko jak się zaczął. Maas budowała wokół niego napięcie i atmosferę grozy tak długo, że naprawdę liczyłam na więcej. Miałam wrażenie, że autorce tak śpieszyło się z powrotem do Feyry, że rozwiązała akcję w mgnieniu oka i przeniosła nas do domu książęcej pary zanim na dobre w tę akcję się wkręciłam.

Podsumowując, jestem rozczarowana tym tomem „Dworów…”, aczkolwiek jest to ważna pozycja ze względu na niektóre wydarzenia czy rozwój postaci. Dla mnie ta historia jest nieco wymuszona, zawiera wiele powtórzeń z poprzednich tomów, a rozłożenie wątków jest nierównomierne.

W kontynuacji serii autorka skupiła się na najstarszej z sióstr Archeron. Nesta ma problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Źle idzie jej przystosowanie się do nowego ciała i umiejętności. Nie jest też w stanie poradzić sobie ze stratami jakie poniosła w wyniku wojny. Swoim zachowaniem przysparza siostrze wiele wstydu, zaciąga niebotyczne długi, aż w końcu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Ucieczka" to bardzo dobry sportowy romans, naprawdę godny polecenia. Jest to urocza, przyjemna, zabawna, momentami chwytająca za serce książka. Po kilku miesiącach czytania niemalże wyłącznie fantasy taki romans sportowy był jak powiew świeżego powietrza.

Zdecydowanie podobała mi się bardziej niż "Pierwsza próba", która pomimo bycia przyjemną i równie uroczą książką, miała kilka wad. Przy "Ucieczce" widać, że autorka poświęciła więcej czasu na rozwój postaci i fabuły, a także poprawiła swój warsztat pisarski.

Postaci w tej książce nie da się nie lubić, a szczególnie Penny i Coopera. Oboje są tak do bólu ludzcy, że trudno się z nimi nie utożsamić. Z jednej strony mamy Penny spełniającą ambicje swojego ojca. Dziewczyna studiuje kierunek, na którym sobie nie radzi, zamiast rozwijać swoje prawdziwe pasje. Z drugiej strony jest Cooper, który robi wszystko by zaimponować ojcu, byłemu footballiście, i w związku z tym podejmuje niekończenie dobre decyzje. Cieszę się, że autorka poświęciła postaciom i ich uczuciom tyle czasu, i nie skupiła się wyłącznie na 'cielesnym" wymiarze książki.

Motyw odhaczania punktów z 'niekoniecznie grzecznej' listy jest ciekawy. Nie stanowił on jedynej osi fabuły przez co nie traciłam nim zainteresowania. Autorka umiejętnie odwraca uwagę czytelnika od listy innymi wydarzeniami, aby potem do niej wrócić. Wszystko wspaniale się ze sobą łączy.

Końcówka to majstersztyk - idealne wprowadzenie do kolejnego tomu, który opowiada historię Sebastiana Callahana - młodszego brata Jamesa i Coopera, który gra w baseball. Już nie mogę się doczekać!

"Ucieczka" to bardzo dobry sportowy romans, naprawdę godny polecenia. Jest to urocza, przyjemna, zabawna, momentami chwytająca za serce książka. Po kilku miesiącach czytania niemalże wyłącznie fantasy taki romans sportowy był jak powiew świeżego powietrza.

Zdecydowanie podobała mi się bardziej niż "Pierwsza próba", która pomimo bycia przyjemną i równie uroczą książką,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja na moim Instagramie. Zapraszam i zachęcam do zaobserwowania mnie!

Recenzja na moim Instagramie. Zapraszam i zachęcam do zaobserwowania mnie!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

6,5⭐

6,5⭐

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

6,5⭐

6,5⭐

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka o niczym. Nie koncentruje się dobrze na jednej postaci (lub dwóch), a wątków poruszonych jest tyle, że przy objętości poniżej 300 stron "Nadzieję Królowej" czyta się po prostu źle. Moim zdaniem autorka w ogóle nie czuje o czym pisze, jakby pierwszy raz miała styczność z Gwiezdnymi wojnami. Fabuła jest płytka, powierzchowna, a dialogi momentami dziecinne. Przerywniki opisujące silne postacie kobiece z uniwersum są zupełnie niepotrzebne, bo nic nie wnoszą. Sabe jest niewidoczna, a o tym jak wyglądała jej podmiana z Padme jest tyle co kot napłakał. Zamiast rozwijania postaci są za to długaśne opisy sukienek i procesu ich nakładania... Sromotnie się zawiodłam.

Książka o niczym. Nie koncentruje się dobrze na jednej postaci (lub dwóch), a wątków poruszonych jest tyle, że przy objętości poniżej 300 stron "Nadzieję Królowej" czyta się po prostu źle. Moim zdaniem autorka w ogóle nie czuje o czym pisze, jakby pierwszy raz miała styczność z Gwiezdnymi wojnami. Fabuła jest płytka, powierzchowna, a dialogi momentami dziecinne. Przerywniki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli o mnie chodzi, to ostatnio zaczęłam nową serię "Beyond the Play" skupiającą się na rodzeństwie Callahanów. Na polskim rynku dostępny jest (miejmy nadzieję na razie) tylko pierwszy tom - "Pierwsza próba".

Historia Jamesa i Bex to dla mnie w pewnym sensie powiew świeżości. Ostatnio większość sportowych romansów skupia się na hokeju (nie mam nic przeciwko!), więc miło było przeczytać historię o futboliście. Na plus jest również to, że jeden z braci Jamesa zajmuje się golfem, a młodsza siostra siatkówką (dlatego tak bardzo ciekawią mnie kolejne tomy). Jestem trochę sportowym nerdem, więc wybaczcie, że zachwycam się różnorodnością dyscyplin sportowych, ale mnie się to po prostu podoba 😅.

"Pierwsza próba" wciągnęła mnie od pierwszych stron. Od razu jesteśmy wrzucani w wir wydarzeń i w miarę rozwoju fabuły poznajemy lepiej główne postacie, ich motywacje, charaktery. Do pewnego momentu byłam pewna, że dodam do swojej biblioteczki kolejny 5⭐ read w tym roku, ale zadziało się kilka rzeczy, które moją ocenę obniżyły.

Charakter relacji Jamesa i Bex zmienia się z prędkością światła. Ona udziela mu korepetycji, jest wzajemne przyciąganie i nagle stają się friends with benefits. Ten stan utrzymuje się przez dwa/trzy rozdziały po czym nagle stają się parą. Czytając miałam wrażenie, że ktoś wyciął strony z mojego egzemplarza, bo nie chciało mi się w to wierzyć, ale fakty mówią za siebie. Kwestionowałam też niektóre decyzje bohaterów, ale wolę na ten temat się nie rozpisywać, bo nie chcę umieszczać tu spoilerów (a inaczej się nie da).

Jeśli o mnie chodzi, to ostatnio zaczęłam nową serię "Beyond the Play" skupiającą się na rodzeństwie Callahanów. Na polskim rynku dostępny jest (miejmy nadzieję na razie) tylko pierwszy tom - "Pierwsza próba".

Historia Jamesa i Bex to dla mnie w pewnym sensie powiew świeżości. Ostatnio większość sportowych romansów skupia się na hokeju (nie mam nic przeciwko!), więc miło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co napisać o książce, która mocno chwyciła za serce i utknęła w głowie? Co napisać o książce, której po przeczytaniu nie chce się wypuścić z rąk i odłożyć na półkę? Nie bez powodu „Układ” nazywany jest klasykiem wśród hokejowych romansów. Wydaje mi się, że żadne słowa nie oddadzą tego jak bardzo zakochałam się w tej historii, ale na potrzeby tego posta – spróbujmy.

„Układ” zaczęłam czytać na uczelnianym korytarzu w trakcie okienka. Klimat doskonały, bo akcja książki (jak sama nazwa całej serii wskazuje) dzieje się na kampusie. Po przeczytaniu pierwszych dwóch zdań wiedziałam co się święci – że trzymam w swoich dłoniach swój kolejny 5⭐ read. Muszę wam zdradzić, że pierwszy raz coś takiego mi się przydarzyło i to wspaniałe uczucie. Każdemu czytelnikowi życzę, żeby coś takiego przeżył.

Elle Kennedy stworzyła piękną, mądrą, zabawną, wzruszającą, romantyczną i wciągającą historię. Wątki „typowe” dla hokejowych/uczelnianych romansów przeplatają się z naprawdę poważnymi tematami oraz wyznaniami, które rozdzierają serce na pół. Pod płaszczykiem na pozór zwykłego sportowego romansu ukryta jest dwójka zranionych ludzi, którym odebrano niewinność zbyt wcześnie i zbyt brutalnie. Hannah i Garretta chce się momentami zwyczajnie przytulić, poklepać po plecach, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Ta wielowymiarowość głównych postaci sprawia, że to nie jest taki zwykły „romansik” dla rozrywki. To coś więcej. Zdecydowanie coś więcej.

Autorce należy też bić brawo za to, że przy budowaniu postaci postawiła na inteligencję. Na pozór może wydawać się, że skoro Garrett potrzebuje pomocy Hannah w nauce, to zapewne jest takim typowym hokejowym półgłówkiem, łamaczem kobiecych serc. Okazuje się jednak, że Garrett wiedzę ma, ale nie wie jak ująć ją na teście (krótko mówiąc – myśli bardzo nieszablonowo 😅). Wydaje mi się, że w części romansów stawia się bardziej na cielesność męskich postaci (co de facto nie jest złe), ale podejście autorki pozytywnie mnie zaskoczyło. Jedna rzecz zaimponowała mi szczególnie, ale jeśli rozpiszę się na ten temat to będę sypać spojlerami, a tego nie chcę.

Przekomarzanki Hannah i Garretta są urocze. Czasami może sprośne, ale wszystko ze smakiem. To samo mogę powiedzieć o scenach zbliżeń, bo do wulgarności im daleko. Są subtelne, romantyczne, powolne i całkowicie skupiają się na postaciach, ich doznaniach. Aspekt cielesny jest obecny, ale nie jest on aż tak wyeksponowany jak np. w „Icebreakerze”.

Proza Kennedy jest fantastyczna – trzyma przy książce w sposób, że nie chce się jej odkładać. A jak już tak naprawdę trzeba zająć się czymś innym niż czytanie (zgroza…), to człowiekowi robi się przykro. Jeśli zastanawiacie się czy w ogóle brać się za serię „Off-Campus” to mówię wam, że warto. Przyznam się, że jeszcze parę miesięcy temu sama byłam nieco sceptyczna, a teraz nie wyobrażam sobie nie znać tej historii. Choć to dopiero początek, to już jestem pewna, że z tą serią stworzę niepowtarzalną więź, a postacie zostaną ze mną na bardzo długo.

Co napisać o książce, która mocno chwyciła za serce i utknęła w głowie? Co napisać o książce, której po przeczytaniu nie chce się wypuścić z rąk i odłożyć na półkę? Nie bez powodu „Układ” nazywany jest klasykiem wśród hokejowych romansów. Wydaje mi się, że żadne słowa nie oddadzą tego jak bardzo zakochałam się w tej historii, ale na potrzeby tego posta – spróbujmy.

„Układ”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wydawałoby się, że jest dobrze. Tak sobie przynajmniej wmawiałam, gdy po 200/300 stronach wciąż mocno pragnęłam by ta książka mi się spodobała. Po przeczytaniu całości stwierdzam – nie jest dobrze. Choć „To, co zostaje w nas na zawsze” odczarowało dla mnie motyw małego miasteczka, to poza przepiękną okładką nie znalazłam w niej nic dla siebie.

Zacznę od tego, o czym wspomniałam już wcześniej: „To, co zostaje w nas na zawsze” odczarowało dla mnie motyw małego miasteczka. Oprócz powieści Lucy Score przeczytałam dwie książki z tym motywem – pierwsza mnie rozczarowała, druga była przyjemna, aczkolwiek mnie nie zachwyciła. Tutaj dostałam dokładnie to, czego szukałam w poprzednich powieściach. Knockemout to urocze miejsce, gdzie wszyscy mieszkańcy nie tylko się znają, ale żyją ze sobą i uzupełniają siebie nawzajem. Tworzą jeden zorganizowany organizm napędzany życzliwością, otwartością oraz gotowością do działania. Śledząc historię Naomi, to jak szybko została przyjęta do tej małej społeczności, sprawiło, że w miarę czytania, w miarę poznawania kolejnych postaci, sama poczułam się przyjęta do tego małego świata. Było to naprawdę cudowne doświadczenie, dlatego też ciężko jest mi napisać resztę tego postu.

Choć historia przedstawiona przez Score jest urocza, mądra i momentami zabawna, to nie wciągnęła mnie tak jak tego oczekiwałam. Nie przywiązałam się też do niej emocjonalnie. Pod koniec byłam nawet wdzięczna, że dobrnęłam do ostatniej strony. Największy problem sprawiała mi relacja głównych bohaterów. Naomi i Knox oddzielnie są ciekawymi postaciami, które swoje przeszły w życiu. Interesującym było obserwować ich rozwój, szczególnie w przypadku Naomi.

Natomiast Naomi i Knox razem… Moim zdaniem, gdyby wyjąć z książki ich relację, to historia tylko by zyskała. Knox bardzo mnie denerwował, zachowywał się niedojrzale. Nie podobało mi się też to jak odzywał się do głównej bohaterki, jak o niej myślał, bo było to obrzydliwe. Dopiero po pięciuset stronach następuje w nim zmiana, jednak jest ona tak gwałtowna i tak skrajna, że wciąż mam wątpliwości co do rozwoju tej postaci.

W książce mamy też do czynienia z sytuacją ‘third act breakup’. Bardzo nie lubię tego motywu, ponieważ często stosowany jest tylko po to, aby sztucznie wydłużyć powieść i stworzyć niepotrzebne zamieszanie przed zakończeniem. Uważam, że jeśli autor decyduje się go użyć, to powinien to robić ostrożnie. Score właśnie tak zrobiła, bez zbędnej ‘dramy’. Dodatkowo wpasował się on naturalnie w historię i dynamikę między głównymi postaciami. O dziwo, rozdzielenie bohaterów sprawiło, że książka automatycznie stała się o wiele ciekawsza.

Podsumowując, poza przepiękną okładką, familijną atmosferą i poczuciem przynależności „To, co zostaje w nas na zawsze” nie zaproponowało mi nic ciekawego. Odnoszę wrażenie, że szybko zapomnę o tej historii, mimo że chciałabym w przyszłości wrócić do Knockemout. Czas pokaże kiedy będzie to możliwe. Na razie opuszczam miasteczko z poczuciem niedosytu.

Wydawałoby się, że jest dobrze. Tak sobie przynajmniej wmawiałam, gdy po 200/300 stronach wciąż mocno pragnęłam by ta książka mi się spodobała. Po przeczytaniu całości stwierdzam – nie jest dobrze. Choć „To, co zostaje w nas na zawsze” odczarowało dla mnie motyw małego miasteczka, to poza przepiękną okładką nie znalazłam w niej nic dla siebie.

Zacznę od tego, o czym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czuję, że w gimnazjum/liceum zakochałabym się w "Zawsze nie trwa wiecznie" bez pamięci, ale ten czas już przeminął. Oczekiwałam od tej książki, że rozłoży mnie na emocjonalne łopatki podobnie jak "The Last Breath", tymczasem nie uroniłam nawet łezki. Niewątpliwie uczucie między głównymi bohaterami jest piękne, szczere, rozczulające i chwytające za serce. Jest to taka idealna, prawdziwa młodzieńcza miłość, która nie zna granic, nie jest skażona światem dorosłych i która pokona wszystko. Początek i koniec były bardzo dobre, ale środek historii pozostawał wiele do życzenia.

Hart dostaje drugą szansę i długo, długo nic się nie dzieje. Jego wysiłki, żeby powiedzieć Ruby prawdę po ponad 200 stronach zaczynają nużyć. Ruby natomiast przez większość czasu zdaje się wpadać na wszystkie wytłumaczenia dziwnego zachowania Jamesona tylko nie na to właściwe (co w pewnym momencie mnie denerwowało - odebrałam to jako sztuczne budowanie napięcia, rozciąganie momentów przed nieuniknionym). Zbyt dużo rzeczy wyjaśnianych jest "zasadami wszechświata". Według mnie, jeśli już autorka wybrała taki temat na powieść, to mogła choć trochę pofantazjować. Lourdes jest niemalże niewidoczna. Błąka się po mieście i pojawia kiedy jest taka potrzeba, dlatego też finał jej wątku w ogólnie mnie nie porwał.

Podsumowując, "Zawsze nie trwa wiecznie" jest pełna pięknych cytatów (idealnych wprost do adnotowania). Jest to też książka idealna dla młodzieży, opowiadająca o sile uczucia i jak wiele są dla siebie zrobić dwie kochające osoby. Porusza też ważne pytania dotyczące miłości, jak i śmierci. Dla mnie zabrakło w niej iskierki, która trzymałaby mnie przy tej historii z większym zaciekawieniem.

Czuję, że w gimnazjum/liceum zakochałabym się w "Zawsze nie trwa wiecznie" bez pamięci, ale ten czas już przeminął. Oczekiwałam od tej książki, że rozłoży mnie na emocjonalne łopatki podobnie jak "The Last Breath", tymczasem nie uroniłam nawet łezki. Niewątpliwie uczucie między głównymi bohaterami jest piękne, szczere, rozczulające i chwytające za serce. Jest to taka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Odnoszę wrażenie, że "Korona w mroku" jest nieco słabsza od poprzedniego tomu. Nie zmienia to jednak faktu, że Sarah J. Mass wciąga czytelnika w wykreowany przez nią świat i trzyma do ostatniej strony. Drugi tom serii wprowadza nas w bardziej magiczne wątki oraz zagłębia się w genealogię rodzin królewskich z Erilei. Podobało mi się to jak autorka pogłębia charaktery postaci z pierwszej części w taki sposób, że nic już nie wydaje się czarne albo białe. Pokochałam wątek Chaola i Celaeny. Żałuję, że ich związek nie trwał dłużej i urwał się tak nagle, ale rozumiem dlaczego Mass wybrała takie, a nie inne rozwiązania. Książka kończy się cliffhangerem, także jeśli ktoś ma mało cierpliwości to radzę uzbroić się od razu w trzeci tom. Ja na swój poczekam jeszcze tydzień :)

Odnoszę wrażenie, że "Korona w mroku" jest nieco słabsza od poprzedniego tomu. Nie zmienia to jednak faktu, że Sarah J. Mass wciąga czytelnika w wykreowany przez nią świat i trzyma do ostatniej strony. Drugi tom serii wprowadza nas w bardziej magiczne wątki oraz zagłębia się w genealogię rodzin królewskich z Erilei. Podobało mi się to jak autorka pogłębia charaktery postaci...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Konwergencja" to powiew świeżości. Ostatnie powieści z serii o Wielkiej Republice (zarówno młodzieżówki jak i te dla dorosłych) były dla mnie rozczarowujące oraz mało satysfakcjonujące. Choć książce udało się mnie na nowo zaciekawić, to nie jest ona wolna od wad, takich jak niedomówienia czy słabszy trzeci i czwarty akt. Gella i Axel są znakomicie rozpisani (jest w nich potencjał, który mam nadzieję nie zostanie zmarnowany), ale przez to inne postacie pozostają w ich cieniu i brakowało mi tego wyważenia w trakcie czytania. Mimo to, jestem bardzo ciekawa co przyniesie nam dalej II faza.

"Konwergencja" to powiew świeżości. Ostatnie powieści z serii o Wielkiej Republice (zarówno młodzieżówki jak i te dla dorosłych) były dla mnie rozczarowujące oraz mało satysfakcjonujące. Choć książce udało się mnie na nowo zaciekawić, to nie jest ona wolna od wad, takich jak niedomówienia czy słabszy trzeci i czwarty akt. Gella i Axel są znakomicie rozpisani (jest w nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Przypadkowo Amy" to drobne rozczarowanie tej jesieni; pozycja, która nie zostanie w mojej pamięci na długo.

Z rzeczy, które mi się podobały to nawiązania do popkultury, szczególnie do kultowych komedii romantycznych. Jest ich tu całkiem sporo, a autorka w mądry i ciekawy sposób wplata je w fabułę.

Głównym problemem tej książki jest to, że wszystko dzieje się w niej szybko, nawet za szybko. Biorąc ją do ręki sądziłam, że całe zamieszanie z Amy będącą tak naprawdę Izzy potrwa dłużej i będzie napędzać całą fabułę. Tymczasem nieporozumienie rozwiązuje się na samym początku i nie bardzo wiem co mam sobie o tym myśleć (tak na dobrą sprawę sam tytuł wskazywałby, że ta pomyłka zostanie z nami na dłużej). Na tym zawiodłam się najbardziej.

Relacja Blake'a i Izzy wydaje się płytka. Wiele razy autorka przypomina nam o wyjątkowości uczucia między bohaterami wskazując na to, że minęła jedynie doba, a on/ona już tęskni. Dla mnie to jeszcze bardziej "wypłaszczało" tę relację.

Nie trafił do mnie humor w tej książce (to już kwestia gustu; ja też rzadko śmieje się na książkach, musi mnie coś naprawdę rozbawić). Tłumaczenie momentami zgrzytało jak piasek między zębami, ale do tego zaczynam się przyzwyczajać...

Podsumowując, "Przypadkowo Amy" to szybka, przyjemna lektura na jesienne wieczory. Posiada też klimat odpowiedni do tej pory roku, ale na tym jej zalety się kończą. Książka nie wyróżnia się na tle innych ani fabułą, ani bohaterami.

"Przypadkowo Amy" to drobne rozczarowanie tej jesieni; pozycja, która nie zostanie w mojej pamięci na długo.

Z rzeczy, które mi się podobały to nawiązania do popkultury, szczególnie do kultowych komedii romantycznych. Jest ich tu całkiem sporo, a autorka w mądry i ciekawy sposób wplata je w fabułę.

Głównym problemem tej książki jest to, że wszystko dzieje się w niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie jestem jakąś wielką fanką fantasy. Mam z tym gatunkiem niewiele styczności, a jeśli już się za coś brałam w przeszłości to albo mi się nie podobało, albo tego nie dokończyłam (czyli na to samo wychodzi). Jedyną serią z tego gatunku, którą kocham całym sercem, są Kroniki Nocnych Łowców. Jednakże, Sarah J. Mass sprawiła, że mam ochotę przeczytać nie tylko wszystkie książki jej autorstwa, ale też całe fantasy świata. Podchodziłam do "Szklanego tronu" ostrożnie w obawie, że będzie to kolejne fantasy, które nie przypadnie mi do gustu. Zupełnie niepotrzebnie! Od pierwszych stron byłam oczarowana. Książkę czyta się niezwykle dobrze, nawet dla takiego laika jak ja. Jeśli obawiacie się długich, skomplikowanych opisów to w "Szklanym tronie" tego nie znajdziecie. W dzień potrafiłam pochłonąć do 80 stron (a ja zazwyczaj tyle nie czytam w trakcie roku akademickiego). Podobał mi się sposób w jaki autorka zawiązała główną intrygę podczas turnieju oraz jak pozostawiła niektóre wątki niedopowiedziane. Trójkąt miłosny jest poprowadzony znakomicie. Nie jestem fanką tego motywu i ostatnio bardzo przeszkadzał mi u Cassandry Clare. Mass zrobiła to tak umiejętnie, wręcz delikatnie, że naprawdę jestem pod wrażeniem. Rzeczą, do której mogłabym się przyczepić to uczestnicy turnieju. Mylili mi się bardzo, szczególnie ci, którzy mówili mało albo w ogóle. Mimo to, jest to szczegół nie mający dla mnie wpływu na to jak odbierałam fabułę.

Podsumowując, "Szklany tron" to według mnie idealny start do świata fantasy. Jest chcecie zacząć przygodę z tym gatunkiem to sięgnijcie koniecznie po tą książkę. Ma też w sobie coś takiego, co bardzo odprężało mnie po długim/ciężkim dniu. Polecam!

Nie jestem jakąś wielką fanką fantasy. Mam z tym gatunkiem niewiele styczności, a jeśli już się za coś brałam w przeszłości to albo mi się nie podobało, albo tego nie dokończyłam (czyli na to samo wychodzi). Jedyną serią z tego gatunku, którą kocham całym sercem, są Kroniki Nocnych Łowców. Jednakże, Sarah J. Mass sprawiła, że mam ochotę przeczytać nie tylko wszystkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

7,5⭐
Sarah J. Maas wie jak pisać zakończenia...

7,5⭐
Sarah J. Maas wie jak pisać zakończenia...

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To moje pierwsze spotkanie z Eleną Armas. Miałam dość spore oczekiwania względem "The Long Game" widząc zachwyty nad poprzednimi książkami autorki. Ciężko jest mi dokładnie wskazać co dla mnie nie zadziałało w tej powieści. Największym moim zarzutem jest to, że nie czułam chemii między głównymi bohaterami. Emocje, napięcie, wzajemny pociąg, które autorka tak barwnie opisywała mnie się nie udzieliły. Humor też mnie jakoś specjalnie nie bawił. Odniosłam również wrażenie, że od momentu, gdy bohaterowie finalnie zbliżają się do siebie moje zainteresowanie fabułą stopniowo malało. Cameron i Adalyn nie są parą, za którą dałabym się pokroić. Mam też zastrzeżenia do *spicy* rozdziałów. Nie wiem czy to była wina tłumaczenia, a może taki styl ma autorka, ale czytało mi się je tragicznie. Podsumowując, "The Long Game" nie spełniło moich oczekiwań, ale jest to dobra, przyjemna lektura na jesienne wieczory.

To moje pierwsze spotkanie z Eleną Armas. Miałam dość spore oczekiwania względem "The Long Game" widząc zachwyty nad poprzednimi książkami autorki. Ciężko jest mi dokładnie wskazać co dla mnie nie zadziałało w tej powieści. Największym moim zarzutem jest to, że nie czułam chemii między głównymi bohaterami. Emocje, napięcie, wzajemny pociąg, które autorka tak barwnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z ciekawości chciałam sprawdzić na czym polega fenomen tej książki. "It Happened One Summer" mnie nie urzekło. Początek był ciężki. Niełatwo było mi śledzić losy Piper, która jest rozpieszczoną, mało zaradną mieszkanką LA zesłaną na wygnanie do nadmorskiej miejscowości. W większości sytuacji Piper zachowywała się irytująco, ale plus dla autorki za rozwój postaci w trakcie fabuły. Środek był w porządku. Były nawet wciągające momenty, ale im bliżej końca, tym robiło się nudno i monotonnie. Epilog zostawia wiele do życzenia, bo książka (moim zdaniem) tak naprawdę się nie kończy, a czytelnik dostaje więcej niewiadomych niż powinien. Książka jest też pełna cringowych dialogów, od których bolą uszy (a słuchałam angielskiej wersji...). Podsumowując, nie jest to książka, która zostanie mi na długo w głowie, o ile w ogóle w niej zostanie.

Z ciekawości chciałam sprawdzić na czym polega fenomen tej książki. "It Happened One Summer" mnie nie urzekło. Początek był ciężki. Niełatwo było mi śledzić losy Piper, która jest rozpieszczoną, mało zaradną mieszkanką LA zesłaną na wygnanie do nadmorskiej miejscowości. W większości sytuacji Piper zachowywała się irytująco, ale plus dla autorki za rozwój postaci w trakcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy jest jeszcze ktoś kto nie słyszał o „Fourth Wing”? W zeszłym roku powieść zawładnęła bookmediami przez co ciężko było się na nią nie natknąć. Czytelnicy z całego świata zakochali się w niej bez pamięci, a ja (skoro niedawno miał u nas premierę „Żelazny płomień”) postanowiłam sprawdzić o co ten cały szum.

Violet Sorrengail przygotowywała się by zostać Skrybką. Dziewczyna nie grzeszy siłą czy wzrostem, jej ciało jest wątłe i niewytrenowane, więc ta rola pasowała do niej najbardziej. Wizja spokojnego życia spędzonego wśród książek, zapisów historycznych i kurzu zostaje jednak zburzona przez jej własną matkę. Decyzją generały Sorrengail Violet ma dołączyć do Kwadrantu Jeźdźców i szkolić się by w niedalekiej przyszłości dosiąść jednego ze smoków.

W Kwadrancie Violet staje się łatwym i oczywistym celem dla innych kadetów. Smoków, które chcą wytworzyć więź jest o wiele mniej niż kandydatów, dlatego ci silniejsi pozbywają się słabszych, aby zwiększyć swoje szanse. Najpotężniejszy i najgroźniejszy z nich – Xaden Riorson – jako jeden z pierwszych życzy jej śmierci. Violet będzie musiała polegać na swoich umiejętnościach, sprycie i wiedzy zdobytej w trakcie szkolenia na Skrybkę, aby przetrwać.

Początek był dla mnie ciężki. Miałam problem, żeby wbić się w ten nowy świat, a fabuła zbytnio mnie nie wciągała. Odnosiłam wrażenie, że autorka nieco chaotycznie wprowadzała kolejne elementy world-buidingu przez co powstało małe pogmatwanie z pomieszaniem. Potrzebowałam też czasu by przyzwyczaić się do czcionki, która, z jakiegoś powodu, jest drobniutka i bez dobrego oświetlenia można było zapomnieć o czytaniu. Moment, w którym książka mnie wciągnęła, był zaraz po Odsiewie kiedy najwięcej zaczęło się dziać w relacjach między bohaterami, a to z kolei napędzało moje zainteresowanie tym, co będzie dalej.

Trzeba przyznać, że Rebecca Yarros miała oryginalny pomysł na powieść. Nie przypominam sobie, żebym czytała bądź widziała inną książkę, gdzie smoki odgrywałyby tak ważną i istotną rolę. Myślę, że przyznacie mi rację kiedy napiszę, że sama ich obecność stanowi mocny plus i przyciąga uwagę niczym magnes. Mimo to, wciąż nie mogę wyzbyć się uczucia, że poniekąd przeczytałam retelling „Dworów”. Zarówno Xaden jak i Violet bardzo przypominali mi Rhysa i Feyrę. Xaden mógłby równie dobrze być młodszym bratem lub kuzynem Rhysanda – obaj są podobni do siebie pod względem fizycznym, władają cieniami, są gburowaci, zaborczy, mają smykałkę do przywództwa, poświęcają się dla ogółu i zrobiliby wszystko dla swoich ukochanych. Natomiast Violet to inkarnacja Feyry z pierwszych dwóch tomów – zagubiona, wątła, bezsilna, mogąca polegać tylko na sobie i na tym czego sama się nauczyła. Wrzucona do obcego świata musi odnaleźć własny sposób na to by nie dać się zabić, przy czym nie jest świadoma drzemiącej w niej siły.

Chcę podkreślić, że nie wymieniam tych podobieństw, dlatego że stanowią one dla mnie wadę. Nie, nie stanowią, aczkolwiek są na tyle wyraźne, że trudno jest obok nich przejść obojętnie i o nich nie wspomnieć.

Najbardziej zdenerwował mnie plot twist ze „zdradą” Xadena. Przez większość książki autorka podkreśla, że Xaden nie jest „tym dobrym”. Przypomina, że jego ojciec wystąpił przeciwko ogólnie przyjętemu porządkowi; że on sam ma takie predyspozycje. Nakreśla portret młodego jeźdźca, który zdolny jest do wszelkich niegodziwości byle zemścić się na generale Sorrengail. Ujawnienie, że Xaden z innymi dziećmi buntowników w tajemnicy interesował się tym co dzieje się na granicy było oczywistą oczywistością. Oczekiwałam, że autorka znajdzie rozwiązania fabularne, które zaprzeczą tym założeniom i pokażą nam trochę inną stronę Xadena - że potrafi on działać w sposób przeczący temu co większość ludzi o nim sądzi. Yarros poszła jednak po najmniejszej linii oporu. Dodatkowo, cała intryga zostaje wyjaśniona w zawrotnym tempie co również mi się nie podobało. Wolę jak taką wiedzę dawkuje się czytelnikowi. W zawrotnym tempie zmienia się także status relacji Xadena i Violet. Uważam, że ten wątek został poprowadzony trochę po łebkach. Wolałabym, żeby między nimi było trochę mniej zbliżeń, a więcej budowania fundamentów. Szczerze mówiąc sama nie wiem na czym stanęło (i sami zainteresowani chyba też nie…).

Podsumowując, „Czwarte skrzydło” to gratka dla fanów romantasy. Stworzony przez Yarros świat, w którym główną rolę odgrywają smoki, wyróżnia się na tle innych powieści z tego gatunku. Mam do niej kilka uwag, lecz nie są one na tyle poważne bym nie poleciła tej książki ani nie kontynuowała serii. Na ten moment jednak nasyciłam się tym, co przeczytałam. Nie przywiązałam się też do tej książki tak jak tego oczekiwałam - prawdopodobnie ze względu na ilość spojlerów, które widziałam, gdy jeszcze używałam TikToka. Ale smoczy tatuaż siedzi mi w głowie, nie powiem 😅

ocena: 4⭐/5
wiek: 18+
spice: 🔥🔥🔥🔥/5
seria: "Empireum” (tom 1)
gatunek: #romantasy
liczba stron: 522
tłumaczenie: Sylwia Chojnacka

Czy jest jeszcze ktoś kto nie słyszał o „Fourth Wing”? W zeszłym roku powieść zawładnęła bookmediami przez co ciężko było się na nią nie natknąć. Czytelnicy z całego świata zakochali się w niej bez pamięci, a ja (skoro niedawno miał u nas premierę „Żelazny płomień”) postanowiłam sprawdzić o co ten cały szum.

Violet Sorrengail przygotowywała się by zostać Skrybką....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie zrozumcie mnie źle - "Łańcuch z cierni" to dobra książka, lecz łatwiej jest mi wymienić jej wady niż zalety. Zacznę od tego, że lepiej byłoby podzielić "Ostatnie godziny" na cztery, a nie trzy, tomy. Dlaczego? W moim odczuciu "Łańcuch z cierni" jest tak przeładowany wątkami z poprzednich tomów, że czasami zapomina o popychaniu historii do przodu. Mamy główne postacie, drugoplanowe wysuwające się na pierwszy, od groma wątków miłosnych, wątek Matthew, wątek Grace, Lucie i Jesse, wątek wynalezienia ognistych wiadomości przez Christophera, sprzeciw londyńskiej Enklawy wobec Herondale'ów, wątek Tatiany oraz plany Beliala. Według mnie to za dużo, nawet na powieść, która ma około 900 stron, bo cierpią na tym inne elementy, a w pewnym momencie niektóre zaczynają wręcz denerwować (te perypetie miłosne wyjątkowo w tej książce działały mi na nerwy).

Im bliżej końca, tym bardziej książka zaczyna się dłużyć. Gdzieś między sześćsetną stroną a samą końcówką miałam kryzys (i tak, myślałam o odłożeniu jej na półkę). Nie przywiązałam się za bardzo do postaci z całej trylogii ani nie odczuwam smutku z powodu jej końca. Jestem dziwnie zobojętniała, ale jednocześnie zła i rozczarowana, bo nie tego oczekiwałam... "Łańcuch z żelaza" zrobił na mnie fenomenalne wrażenie, nie mogłam się od niego oderwać, a po "Łańcuchu z cierni" czuję, że cały ten potencjał został zaprzepaszczony (włącznie z potencjałem postaci). Clare poświęciła to wszystko na rzecz melodramatu. Trójkąt miłosny? Moim zdaniem nie wyszedł i na dobrą sprawę nie odczułam, że został rozwiązany? Śmierć jednej z GŁÓWNYCH postaci? Kompletnie bez sensu, odbyła się gdzieś boku, nie została nawet za bardzo opisana. Nie było nawet pogrzebu, żałoby ani nic... Chyba Cassandra kapnęła się pod koniec, że ma za dużo bohaterów w zanadrzu i trzeba było załatwić tego najmilszego. To się nazywa lazy writing.

Nie zrozumcie mnie źle - "Łańcuch z cierni" to dobra książka, lecz łatwiej jest mi wymienić jej wady niż zalety. Zacznę od tego, że lepiej byłoby podzielić "Ostatnie godziny" na cztery, a nie trzy, tomy. Dlaczego? W moim odczuciu "Łańcuch z cierni" jest tak przeładowany wątkami z poprzednich tomów, że czasami zapomina o popychaniu historii do przodu. Mamy główne postacie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawładnęła moim sercem, a potem brutalnie je zmiażdżyła...

Zawładnęła moim sercem, a potem brutalnie je zmiażdżyła...

Pokaż mimo to