-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05-06
2024-04-25
2024-04-24
2024-04-20
2024-04-15
2024-04-17
Po powieści wojenne sięgam zazwyczaj kiedy wykraczają poza schemat bohaterskiej śmierci, w której nieszczęśnika prowadzi buk, honor i ojczyzna. Louis-Ferdinand Céline w „Wojnie” wyłamuje wszelkie możliwe szuflady, w których można zamknąć jego powieść. Wątki biograficzne splata z rozszalałą wyobraźnią, wyolbrzymia i przerysowuje, epatuje seksualnością, brudem i najniższymi instynktami. Ale jest w tym wszystkim coś, co mnie przekonało do przeczytania odnalezionej po latach powieści autora. I chciałabym kontynuować jego odkrywanie.
Trwa pierwsza wojna światowa. Wachmistrz Ferdinand po ucieczce z transportu trafia do polowego szpitala we Francji, najpewniej prowadzonego przez Czerwony Krzyż. Jego rekonwalescencja pełna smrodu i ludzkich wydzielin, umierających wokół niego żołnierzy i stosującej niezwykłe metody „stawiania na nogi” pacjentów siostry przebiega pomyślnie. Czy jednak cokolwiek wyda się Wam tu normalne? Obawiam się, że nie. Zaczyna się bowiem brawurowa jazda bez trzymanki.
Pod różową, trudną do przeoczenia okładką powieści Céline’a znajdziecie zachwyt lub totalne odrzucenie od autobiograficznej prozy autora. Zachwyt może przynieść sam tekst, który zdaje się mieć wyjątkowy rytm i jeśli tylko go poznacie, lektura nabierze tempa. Język jest prosty, dosadny, chociaż sam autor jak i jego bohater nazywają siebie poetami. Co więc może Was obrzydzić? Erotyzacja KAŻDEJ możliwej i niemożliwej sceny, w której widzimy bohatera. Czytajcie więc odpowiedzialnie, bo szacunku do ciała próżno tu szukać.
Jeśli niestraszny Wam brudny i pozbawiony oporów opis życia żołnierza, który próbuje wrócić do normalności po doświadczeniu wojny na własnej skórze - sięgajcie i czytajcie. Mam nadzieję, że pod tym wszystkim co złe i pozbawione smaku znajdziecie mały zachwyt.
Po powieści wojenne sięgam zazwyczaj kiedy wykraczają poza schemat bohaterskiej śmierci, w której nieszczęśnika prowadzi buk, honor i ojczyzna. Louis-Ferdinand Céline w „Wojnie” wyłamuje wszelkie możliwe szuflady, w których można zamknąć jego powieść. Wątki biograficzne splata z rozszalałą wyobraźnią, wyolbrzymia i przerysowuje, epatuje seksualnością, brudem i najniższymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-17
2024-04-05
Margaret Atwood w pierwszej kolejności kojarzona jest z „Opowieścią podręcznej”, która „wróciła” do czytelników za sprawą niedawnej ekranizacji. Dla mnie jednak inicjującym momentem okazała się lektura powieści „Serce umiera ostatnie”. W powyższym zbiorze opowiadań znaleźć można echa obu tych książek.
„Wdowi las” składa się z 3 części, z których początek i koniec stanowi historia Nell i Tiga, kochających się i wspominających swoje życie małżonków. W części 2 spotykamy nie poddającą się schematom galerię pełną niezwykłych postaci. Moje serce skradł ślimak zaklęty w ciele nudnej pracownicy banku. Za to opowiadanie „Moja matka czarownica” zostawi na dłużej obraz kobiecych bohaterek - silnych, niepokornych i szalonych.
Atwood wielokrotnie w swoich tekstach przemyca własne poglądy, komentuje kondycję społeczeństwa i puszcza oko do czytelnika wychodząc poza schemat utopii, dystopii czy powieści obyczajowej. Pełne inteligentnego humoru i uszczypliwości opowiadania charakteryzuje świetna konstrukcja i język, co w każdej - dłuższej czy krótszej formie - jest znakiem rozpoznawczym autorki.
I chociaż nie mogę powiedzieć, że „Wdowi las” od deski do deski trafił w mój czytelniczy gust, to warto zwrócić na niego uwagę szczególnie jeśli planujecie poznać twórczość Atwood, a nie wiecie od czego zacząć. Znajdziecie tu bowiem wszystkie tropy, które zaprowadzą Was dalej lub wręcz przeciwnie, pokażą że twórczość Atwood nie jest dla Was. Pierwsza i ostatnia miłość, krok w to co nieznane na Ziemi i dalej, w kosmosie. Ludzka zazdrość i poczucie uwięzienia w czasie i miejscu. Po to wszystko, a nawet więcej zapraszam Was do lektury „Wdowiego lasu”.
Margaret Atwood w pierwszej kolejności kojarzona jest z „Opowieścią podręcznej”, która „wróciła” do czytelników za sprawą niedawnej ekranizacji. Dla mnie jednak inicjującym momentem okazała się lektura powieści „Serce umiera ostatnie”. W powyższym zbiorze opowiadań znaleźć można echa obu tych książek.
„Wdowi las” składa się z 3 części, z których początek i koniec stanowi...
2011-07-11
Czytałam już kilka książek, których recenzja zaczyna się od słów: grupę nieznajomych sobie osób łączy jakaśtam sytuacja... Szczerze przyznam, że taki opis źle nastawia mnie do książki, ale tutaj było inaczej. Autor w bardzo subtelny sposób połączył losy głównych bohaterek i nie ma tu żadnej wydumanej historii. Nie ma niesamowitych zdarzeń - samo życie. I chociaż to brzmi banalnie, przedstawione wątki są możliwe, mogą się zdarzyć nam lub tuż obok nas.
Każda z opowieści jest inna, każda ma swój rytm odnoszący się do zdarzeń. Chwilami ciężko mi było "włączyć" się w tempo rozdziału, albo próbowałam czytać go za wolno, albo za szybko. Podobało mi się takie urozmaicenie nastroju, od powolnego szeptu do krzyku, szybkiego wyrzucania z siebie emocji.
Książka niepozorna, ale warta uwagi. Cieszę się, że mam ją na półce.
Czytałam już kilka książek, których recenzja zaczyna się od słów: grupę nieznajomych sobie osób łączy jakaśtam sytuacja... Szczerze przyznam, że taki opis źle nastawia mnie do książki, ale tutaj było inaczej. Autor w bardzo subtelny sposób połączył losy głównych bohaterek i nie ma tu żadnej wydumanej historii. Nie ma niesamowitych zdarzeń - samo życie. I chociaż to brzmi...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-07
2024-03-21
Dawno nie czytałam powieści tak pięknej, tak subtelnej i cichej w chwilach, które budziły krzyk sprzeciwu, wycie rozpaczy. Gdybym miała określić książkę Sebastiana Barrego jednym dla mnie trafnym zdaniem, to przyszło ono do mnie po przeczytaniu ostatniej strony.
„Po stronie Kanaanu” to kronika milczącego bólu.
Lilly Bere ma osiemdziesiąt pięć lat i przeżywa właśnie siedemnaście dni żałoby po swoim wnuku. To ostatni mężczyzna który ją opuścił i zostawił po sobie puste, bolesne miejsce w sercu. Na więcej Lilly nie ma już siły.
Na siedemnaście scen podzielona zostaje również historia życia głównej bohaterki, która ucieka z Irlandii pod koniec I wojny światowej do Stanów Zjednoczonych. To nowy, trudny początek intymnej i niesamowitej historii życia kobiety, którą los wystawia na wiele prób.
Dajcie się porwać tej historii, dajcie się przekonać do przepięknej formalnie i językowo opowieści o życiu pełnym bólu i straty, które stara się nam opowiedzieć Lilly Bere. Można płakać, można się śmiać, można szukać nadziei. Warto się poddać wszystkim emocjom, które maluje przed nami Sebastian Barry.
Polecam, bardzo bardzo mocno. Jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości. A jeśli lektura „Po stronie Kanaanu” już za Wami, powiedzcie mi jak odebraliście tę powieść.
Dawno nie czytałam powieści tak pięknej, tak subtelnej i cichej w chwilach, które budziły krzyk sprzeciwu, wycie rozpaczy. Gdybym miała określić książkę Sebastiana Barrego jednym dla mnie trafnym zdaniem, to przyszło ono do mnie po przeczytaniu ostatniej strony.
„Po stronie Kanaanu” to kronika milczącego bólu.
Lilly Bere ma osiemdziesiąt pięć lat i przeżywa właśnie...
2024-03-25
Pięćdziesiąt lat po pierwszym polskim wydaniu w ręce czytelnika trafia ta sama, mroczna i niebezpieczna powieść o wampirzycy, kobiecie-wampie, która miesza w głowie młodziutkiej Laurze. „Carmilla” wydana w roku 1872 była tekstem nowatorskim, przekraczającym pruderyjne granice ówczesnej literatury i właśnie na niej swój obraz Draculi budował sam Bram Stoker.
Wampirzyca zakochana w człowieku, młodej i niewinnej istocie tak ufnej i delikatnej, tak doskonałej. Cielesność Carmilli widoczna w tekście i na ilustracjach stworzonych przez Aleksandrę Czudżak podkreśla kontrast między bohaterkami. Relację Laury, której dość jednostajne życie w rodowym zamku odmienia pojawienie się tajemniczej towarzyszki czytałam z dużą ciekawością. Jej nocne koszmary przeciwstawione zostały potrzebie bliskości z istotą podobną sobie. Konsekwencje tego spotkania długo jednak nie będą jasne dla ojca Laury jak i jej nauczycielek. Pojawienie się generała i towarzyszącej mu żałobnej historii wyjaśni jednak jakie zamiary wobec dziewczyny miała Carmilla. I ile jeszcze krwi musi upłynąć, nim ktoś zatrzyma tę straszną klątwę.
Powiem szczerze, że zarówno wydanie jak i tekst podobały mi się bardzo. Czytając tę opowieść na głos znalazłam kilka zgrzytów i nie wiem czy to kwestia tłumaczenia czy korekty, niemniej polecam Wam lekturę „Carmilli”. To przyjemność dla duszy i oka czytelnika. Nawet jeśli nie znacie zbyt dobrze powieści gotyckich, Le Fanu otworzy przed Wami wiele drzwi.
Pięćdziesiąt lat po pierwszym polskim wydaniu w ręce czytelnika trafia ta sama, mroczna i niebezpieczna powieść o wampirzycy, kobiecie-wampie, która miesza w głowie młodziutkiej Laurze. „Carmilla” wydana w roku 1872 była tekstem nowatorskim, przekraczającym pruderyjne granice ówczesnej literatury i właśnie na niej swój obraz Draculi budował sam Bram Stoker.
Wampirzyca...
2024-04-02
2024-03-24
Z czym kojarzy się Wam okładka powyższej książki? Nie miałam pojęcia czego mogę po niej spodziewać. Ale było to grzechu warte spotkanie.
Już dawno o tym nie pisałam, więc powtórzę… KOCHAM OPOWIADANIA. Kocham krótką formę. Jeśli autor potrafi zaangażować mnie tak niewielkim formatem, z miejsca trafia w sam ośrodek czytelniczej przyjemności. Wydany niedawno przez Wydawnictwo Znak „Dzień wyzwolenia” George’a Saundersa trafia do tych ulubionych zbiorów, a jakże!
Temat przewodni? Ludzie. Ich emocje, ludzkie i mniej ludzkie odczucia. Autor tworzy absurdalne scenariusze, testuje swoich bohaterów i stawia przed nimi dziwne, podważające zdrowy rozsądek pytania. Są tu przyszpileni do ściany opowiadacze historii, dziki tłum z resetowalną pamięcią, podziemne demony, ale i dwie kobiety zakochane w jednym mężczyźnie oraz walczącą o dobro dziecka matka. Jest zabawnie i strasznie, bo po śmiechu przychodzi gorzka refleksja nad kondycją współczesnego człowieka. I drogą, jaką wszyscy podążamy.
Po co czytać „Dzień wyzwolenia”?
Żeby dać się zaskoczyć każdym kolejnym opowiadaniem. George Saunders nie lubi nudy, to pewne. Misternie tworzone przez niego światy są podobne do naszych, czasami stanowią ich krzywe odbicia, wyolbrzymiają ludzkie przywary i słabości. Ale obecni w nich ludzie lub ich podobieństwa noszą w sobie znana nam dobrze emocje i lęki. Językowy majstersztyk, za co współwinny jest z pewnością tłumacz.
Polecam, jeśli lubicie przekraczać granice wyobraźni, za którymi nie zawsze znajduje się to, na co jesteśmy gotowi. Do tych najlepszych tesktów zaliczam: Dzień wyzwolenia (opowiadanie otwierające zbiór), Upiora, Dzień matki oraz Elliotta Spencera.
Z czym kojarzy się Wam okładka powyższej książki? Nie miałam pojęcia czego mogę po niej spodziewać. Ale było to grzechu warte spotkanie.
Już dawno o tym nie pisałam, więc powtórzę… KOCHAM OPOWIADANIA. Kocham krótką formę. Jeśli autor potrafi zaangażować mnie tak niewielkim formatem, z miejsca trafia w sam ośrodek czytelniczej przyjemności. Wydany niedawno przez...
2024-03-11
Czterdzieści obcych sobie kobiet w różnym wieku, z różnymi - zapomnianymi już prawie - życiami. Żelazne kraty, brak naturalnego światła, brak poczucia mijającego czasu. Bat i milczący strażnicy, którzy pilnują kobiet na każdym kroku, wydzielają żywność, ubrania i koce. Co stało się ze światem poza tym więzieniem? Czy pozbawione jakichkolwiek bodźców życie do czegoś prowadzi? Mnożące się wśród kobiet pytania przerywa nagły alarm. Strażnicy uciekają w popłochu, a otwarta krata staje się pierwszym krokiem ku wolności. Pozornej lub prawdziwie odzyskanej.
Bezimienna bohaterka jest najmłodszą z kobiet. Nie ma tu jej mamy, nie pamięta nawet czy w ogóle taką miała. Nie zna innego życia, nie zaznała miłości ani straty. Ciekawią ją rzeczy z naszej perspektywy błahe i oczywiste, ale zadawane kobietom pytania budzą blaknące już i często bolesne wspomnienia. Było bowiem życie przed zamknięciem, choć nikt nie wie co się z nim stało.
Powieść „Ja, która nie poznałam mężczyzn” Jacqueline Harpman porusza temat wolności, przywiązania, przyjaźni i miłości. Dawnego życia, za którym jedni tęsknią, a drudzy nie znają. Samotności, do której można tęsknić i niezależności. Kiedy kobiety wychodzą na powierzchnię po latach zamknięcia może zdarzyć się wszystko, może też nie wydarzyć się nic. Warto jednak wyruszyć w podróż ku poznaniu swojej roli w życiu, bo właśnie taki cel obiera główna bohaterka.
Po co czytać książkę Jacqueline Harpman?
Żeby obserwować jak bohaterka tworzy i zmienia swoją definicję wolności. Gdzie widzi swoje ograniczenia, a co tak naprawdę staje się dla niej granicą. Chciałabym zobaczyć ekranizację tego tytułu, bo duszna atmosfera nie kończy się wraz z wyjściem kobiet na powierzchnię. To pewien koniec, który stanie się początkiem innych końców.
Polecam, bez zająknięcia.
Czterdzieści obcych sobie kobiet w różnym wieku, z różnymi - zapomnianymi już prawie - życiami. Żelazne kraty, brak naturalnego światła, brak poczucia mijającego czasu. Bat i milczący strażnicy, którzy pilnują kobiet na każdym kroku, wydzielają żywność, ubrania i koce. Co stało się ze światem poza tym więzieniem? Czy pozbawione jakichkolwiek bodźców życie do czegoś...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-12
2024-02-25
Wspomnienia. Jedne z nich zapisują się w nas głęboko, inne łatwo zmienia czas czy próba wyparcia. Każde dobre czy złe wydarzenie buduje naszą samoświadomość, daje siłę do stawiania czoła przeciwnościom. To ważne szczególnie na początku naszej życiowej drogi, w dzieciństwie. Główny bohater książki, Shuichi, teraz dorosły, wraca do pustego już rodzinnego domu i wspomnień, którymi manipulowała matka. Chciała go chronić, ale czy było to dobre dla jej syna?
Za sprawą Shuichiego i małego chłopca poznajemy nie tylko dwoje samotnych bohaterów, którzy znaleźli wspólny język. Kolejne spotkania stawiają przed nimi wiele pytań, na które odpowiedzi muszą szukać w sobie. Tragedia, której doświadczył Shuichi znajduje odbicie w ośmiolatku, a dziecięca energia przywołuje te dobre momenty, których nie można zapomnieć.
Początek i koniec historii odnosi się do niezwykłego miejsca, artystycznego projektu Christiana Boltanskiego, który zgromadził tysiące nagrań bicia ludzkich serc na wyspie Teshima (Morze Japońskie). Nagrania zbierane były w wielu miejscach i do dziś można je odsłuchać, a nawet dodać własne w Archiwum Serc. Laura Imai Messina zainspirowana artystą, stworzyła wzruszającą opowieść o sercach które biją i przestają bić w chwilach, kiedy najmniej się tego spodziewamy.
Wśród napływających z wielu stron powieści azjatyckich „Wyspa bijących serc” zdaje się być - w mojej ocenie rzecz jasna - czymś wyjątkowym i nieoczywistym. Z przyjemnością odkrywałam znaczenie kanji (znaków pisma japońskiego), podążałam za dziecięcą ciekawością i spokojem dorosłego bohatera. Całość doskonale się uzupełnia i serdecznie polecam Wam czytanie „Wyspy bijących serc”.
Wspomnienia. Jedne z nich zapisują się w nas głęboko, inne łatwo zmienia czas czy próba wyparcia. Każde dobre czy złe wydarzenie buduje naszą samoświadomość, daje siłę do stawiania czoła przeciwnościom. To ważne szczególnie na początku naszej życiowej drogi, w dzieciństwie. Główny bohater książki, Shuichi, teraz dorosły, wraca do pustego już rodzinnego domu i wspomnień,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-13
Z okazji setnych urodzin Wisławy Szymborskiej wydano przepiękną książkę - artbook - w którym graficznej interpretacji poezji noblistki podjęła się Grażka Lange. W pomarańczowym etui znajdziecie 9 samodzielnych zeszytów, w których poezja przeplata i łączy się się ze sztuką. Do projektu wybrane zostały następujące utwory: „Mapa”, „Vermeer”, „Utopia”, „Fotografia tłumu”, „Radość pisania”, „Miniatura średniowiecza”, „Dwie małpy Bruegla”, „Ludzie na moście” oraz „Muzeum”.
Szczerze powiem, że będzie to jeden z ładniejszych wydawniczych kwiatków, które związane są z Wisławą Szymborską. Zeszyty są widocznie szyte, co dodaje im surowości. Zamieszczone w środku kolaże, wycinki, zdjęcia czy pocztówki przedrukowano na przyjemnym w dotyku, szarym papierze, który idealnie uzupełnia (i wypełnia) etui. Całość prezentuje się pięknie i będzie świetnym prezentem dla osób zakochanych w poezji i szeroko pojętej sztuce.
Na drugim zdjęciu znajdziecie trzy utwory, które idealnie łączą moją wrażliwość poetycką i wizualną. Ale ten artbook będzie dobrym pretekstem do częstych powrotów do Szymborskiej i Lange, z czego bardzo się cieszę.
Po co Wam takie wydanie poezji Szymborskiej?
Żeby cieszyć oko oryginalnymi interpretacjami graficznymi Lange. Szymborska również tworzyła kolarze, ale ciekawsza zdaje się interpretacja kogoś z zewnątrz, kto tak jak czytelnik, w poezji szuka własnej drogi. Przyjemność przeglądania i posiadania tych zeszytów jest ogromna, a z czasem może mieć naprawdę dużą wartość - nie tylko sentymentalną.
Polecam i zachęcam do zapoznania się z tym wydaniem.
Z okazji setnych urodzin Wisławy Szymborskiej wydano przepiękną książkę - artbook - w którym graficznej interpretacji poezji noblistki podjęła się Grażka Lange. W pomarańczowym etui znajdziecie 9 samodzielnych zeszytów, w których poezja przeplata i łączy się się ze sztuką. Do projektu wybrane zostały następujące utwory: „Mapa”, „Vermeer”, „Utopia”, „Fotografia tłumu”,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-16
„Zanim mój mąż zniknie” opowiada o znikaniu, odchodzeniu, przeistaczania się. Zmianie, na którą narratorka nie była gotowa, gdy po 10 latach szczęśliwego małżeństwa usłyszała od męża, że ten zawsze chciał być kobietą.
Mąż i żona wyruszają w podróż po znanych zdawałoby się lądach, których kontury nakreślić trzeba na nowo. Podobnie jak drugi bohater alegorycznego tekstu, Krzysztof Kolumb. Jego odkrycie Indii, które tak naprawdę nie były tym czego się spodziewał znajduje odbicie w historii żony i… już nie-męża? Język staje się problematyczny, rani obie strony, jest wyrazem buntu. Każde dotychczasowe wspomnienie blednie, kiedy zaczyna brakować tak znanego i kochanego człowieka w ciele kogoś nowego.
Pada tu wiele pytań, na które odpowiada już nie-żona. Nie jest to narratorka bezstronna, idealna. W tym znikaniu trzyma bowiem swoją stronę, nie pyta o jego emocje. Na swojej mapie upadku znajduje nowe miejsca, znane i nieznane zarazem. W zmieniającej się sylwetce szuka znaków szczególnych, które łączą tę obcą kobietę z tamtym znanym mężczyzną. To bolesna, pełna rozczarowań i gniewu powieść, o której długo będę pamiętać.
Po co czytać „Zanim mój mąż zniknie”?
Żeby postawić sobie wiele niewygodnych pytań i spróbować na nie odpowiedzieć. Zrozumieć, a może zupełnie nie rozumieć zachodzącej zmiany i osób, które biorą w niej udział.
Ze swojej strony serdecznie polecam. Dawno nie spadła na mnie taka ilość smutku, tej nazwanej i nienazwanej straty. Tęsknoty, która stawia pytanie - czy moje życie było kłamstwem?
„Zanim mój mąż zniknie” opowiada o znikaniu, odchodzeniu, przeistaczania się. Zmianie, na którą narratorka nie była gotowa, gdy po 10 latach szczęśliwego małżeństwa usłyszała od męża, że ten zawsze chciał być kobietą.
Mąż i żona wyruszają w podróż po znanych zdawałoby się lądach, których kontury nakreślić trzeba na nowo. Podobnie jak drugi bohater alegorycznego tekstu,...
2024-02-17
Panie Hemingway, jest Pan tam?
Przyznam szczerze, że lektura „Rajskiego ogrodu” mocno mnie skonfundowała i gdybym nie widziała nazwiska autora na okładce pewnie postawiłabym na kogoś innego. Moje wrażenia wcale nie muszą być przesadzone, bo sam Hemingway nie spieszył się z publikacją powyższego tytułu, który liczył blisko 800 stron w pierwotnej wersji. Autor zmarł, zagraniczna redakcja oszalała i w ręku nie trzymam nawet 300 stron (posłowie od tłumaczki warte poznania). Gdzie jest reszta?
O fabule krótko. Ona - piękna, młoda, bogata. On - piękny, nieco starszy, pisarz. Przedłużony miesiąc miodowy, drinki, dobre jedzenie, cielesność, RAJ. I trzecia osoba, która dołącza do coraz mocniej zgrzytającego młodego małżeństwa. Zamiana ról, a właściwie beztroskie nimi żonglowanie burzy spokój, a pisanie zdaje się jedną osobę oczyszczać by w drugiej jątrzyć ranę. Całość niebezpiecznie zbliża się do oczywistego końca. I nic jej nie zatrzymuje.
Nie wiem czy „Rajski ogród” to dla mnie kanoniczne dzieło autora. Wiem, że czegoś mi tu brakuje, coś się wymyka i nie zawsze ze sobą skleja. Gdybym jednak nie znała autora postawiłabym tę książkę wśród współczesnych romansów ze średnio poprowadzonymi dialogami. Językowo „Rajski ogród” ma swoje momenty, fabularnie również. Konstrukcja bohaterów jest niepełna, bo zupełnie nie ma tu miejsca na ich głębsze motywacje. Czyta się szybko i z dość wysokim poziomem irytacji, co przy Hemingwayu nie było dla mnie tak oczywiste.
Po co więc czytać „Rajski ogród”?
Żeby poznać innego Hemingwaya. Powieść nie zawiedzie Was jeśli szukacie nowych, irytujących bohaterów, którzy podejmują irracjonalne decyzje i chciałoby się nimi potrząsnąć. Dławią się wolnością, przekraczają granice. Czy tak Hemingway widział raj? Mam nadzieję że nie, bo strach pomyśleć co czeka po drugiej stronie.
Nie odradzam, ale musicie mieć świadomość jak powstał ten tekst i co tak naprawdę do nas dociera.
Panie Hemingway, jest Pan tam?
Przyznam szczerze, że lektura „Rajskiego ogrodu” mocno mnie skonfundowała i gdybym nie widziała nazwiska autora na okładce pewnie postawiłabym na kogoś innego. Moje wrażenia wcale nie muszą być przesadzone, bo sam Hemingway nie spieszył się z publikacją powyższego tytułu, który liczył blisko 800 stron w pierwotnej wersji. Autor zmarł,...
Po długiej przerwie wracam do Ali Smith i jej książek. Chociaż w Polsce autorka znana jest przede wszystkim z cyklu pór roku, moja przygoda zaczęła się od tytułu wyłowionego wiele lat temu z wyprzedażowego stosu książek nad morzem. Niepozorny „Hotel świat” (2007, wyd. Muza) wtedy zrobił na mnie duże wrażenie. Znacie ten tytuł?
Sandy odbiera telefon który komplikuje jej spokojne życie. Myśli podzielone między teraźniejszością a przeszłością, wspomnieniem ojca i jego obecnym obrazem burzy niewidziana od czasów studiów znajoma. Problem czy może zagadka z jaką zgłasza się do Sandy to dopiero początek lawiny zupełnie nieoczekiwanych zdarzeń. Jest śmiesznie i strasznie jednocześnie, rozum przeciwstawia się nauce, za którą podąża filozofia. Jednym słowem - nie sposób się nudzić.
„Piąta pora roku” to wyjątkowa powieść, która prowadzi czytelnika od pojedynczej nitki do splątanego kłębka. Wątki przenikają się, jedno skojarzenie pociąga za sobą drugie i tworzy nową ścieżkę, którą możemy podążać. Możemy, ale nie musimy bo ten pierwszy, niepogłębiony sens również jest ważny. Granica światów rzeczywistego i wymyślonego zaciera się, śnimy sny na jawie, doświadczamy wraz z bohaterami pewnego wyobrażenia/przeniesienia. Sytuacje w których się znajdują są irracjonalne, dziwne, komiczne. Ali Smith porusza kwestie związane z samotnością w obliczu pandemii, chwiejnym poczuciu bezpieczeństwa, przekraczaniem osobistych granic.
„Piąta pora roku” może być zwariowaną historią o piekielnej parze bliźniąt wchodzącej z butami w życie spokojnej artystki. Historią o zagadce, która nie otwiera żadnych drzwi a ludzi. Może być też na innym poziomie powieścią o wrażliwości, której zachwianie grozi ucieczką do bezpiecznego miejsca.
Polecam, czytajcie i dajcie się zaskoczyć! Osobiście jestem wdzięczna za tak ciekawą sekwencję fikołków dla moich szarych komórek.
Po długiej przerwie wracam do Ali Smith i jej książek. Chociaż w Polsce autorka znana jest przede wszystkim z cyklu pór roku, moja przygoda zaczęła się od tytułu wyłowionego wiele lat temu z wyprzedażowego stosu książek nad morzem. Niepozorny „Hotel świat” (2007, wyd. Muza) wtedy zrobił na mnie duże wrażenie. Znacie ten tytuł?
więcej Pokaż mimo toSandy odbiera telefon który komplikuje jej...