-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-03-21
2024-03-24
Z czym kojarzy się Wam okładka powyższej książki? Nie miałam pojęcia czego mogę po niej spodziewać. Ale było to grzechu warte spotkanie.
Już dawno o tym nie pisałam, więc powtórzę… KOCHAM OPOWIADANIA. Kocham krótką formę. Jeśli autor potrafi zaangażować mnie tak niewielkim formatem, z miejsca trafia w sam ośrodek czytelniczej przyjemności. Wydany niedawno przez Wydawnictwo Znak „Dzień wyzwolenia” George’a Saundersa trafia do tych ulubionych zbiorów, a jakże!
Temat przewodni? Ludzie. Ich emocje, ludzkie i mniej ludzkie odczucia. Autor tworzy absurdalne scenariusze, testuje swoich bohaterów i stawia przed nimi dziwne, podważające zdrowy rozsądek pytania. Są tu przyszpileni do ściany opowiadacze historii, dziki tłum z resetowalną pamięcią, podziemne demony, ale i dwie kobiety zakochane w jednym mężczyźnie oraz walczącą o dobro dziecka matka. Jest zabawnie i strasznie, bo po śmiechu przychodzi gorzka refleksja nad kondycją współczesnego człowieka. I drogą, jaką wszyscy podążamy.
Po co czytać „Dzień wyzwolenia”?
Żeby dać się zaskoczyć każdym kolejnym opowiadaniem. George Saunders nie lubi nudy, to pewne. Misternie tworzone przez niego światy są podobne do naszych, czasami stanowią ich krzywe odbicia, wyolbrzymiają ludzkie przywary i słabości. Ale obecni w nich ludzie lub ich podobieństwa noszą w sobie znana nam dobrze emocje i lęki. Językowy majstersztyk, za co współwinny jest z pewnością tłumacz.
Polecam, jeśli lubicie przekraczać granice wyobraźni, za którymi nie zawsze znajduje się to, na co jesteśmy gotowi. Do tych najlepszych tesktów zaliczam: Dzień wyzwolenia (opowiadanie otwierające zbiór), Upiora, Dzień matki oraz Elliotta Spencera.
Z czym kojarzy się Wam okładka powyższej książki? Nie miałam pojęcia czego mogę po niej spodziewać. Ale było to grzechu warte spotkanie.
Już dawno o tym nie pisałam, więc powtórzę… KOCHAM OPOWIADANIA. Kocham krótką formę. Jeśli autor potrafi zaangażować mnie tak niewielkim formatem, z miejsca trafia w sam ośrodek czytelniczej przyjemności. Wydany niedawno przez...
2024-03-11
Czterdzieści obcych sobie kobiet w różnym wieku, z różnymi - zapomnianymi już prawie - życiami. Żelazne kraty, brak naturalnego światła, brak poczucia mijającego czasu. Bat i milczący strażnicy, którzy pilnują kobiet na każdym kroku, wydzielają żywność, ubrania i koce. Co stało się ze światem poza tym więzieniem? Czy pozbawione jakichkolwiek bodźców życie do czegoś prowadzi? Mnożące się wśród kobiet pytania przerywa nagły alarm. Strażnicy uciekają w popłochu, a otwarta krata staje się pierwszym krokiem ku wolności. Pozornej lub prawdziwie odzyskanej.
Bezimienna bohaterka jest najmłodszą z kobiet. Nie ma tu jej mamy, nie pamięta nawet czy w ogóle taką miała. Nie zna innego życia, nie zaznała miłości ani straty. Ciekawią ją rzeczy z naszej perspektywy błahe i oczywiste, ale zadawane kobietom pytania budzą blaknące już i często bolesne wspomnienia. Było bowiem życie przed zamknięciem, choć nikt nie wie co się z nim stało.
Powieść „Ja, która nie poznałam mężczyzn” Jacqueline Harpman porusza temat wolności, przywiązania, przyjaźni i miłości. Dawnego życia, za którym jedni tęsknią, a drudzy nie znają. Samotności, do której można tęsknić i niezależności. Kiedy kobiety wychodzą na powierzchnię po latach zamknięcia może zdarzyć się wszystko, może też nie wydarzyć się nic. Warto jednak wyruszyć w podróż ku poznaniu swojej roli w życiu, bo właśnie taki cel obiera główna bohaterka.
Po co czytać książkę Jacqueline Harpman?
Żeby obserwować jak bohaterka tworzy i zmienia swoją definicję wolności. Gdzie widzi swoje ograniczenia, a co tak naprawdę staje się dla niej granicą. Chciałabym zobaczyć ekranizację tego tytułu, bo duszna atmosfera nie kończy się wraz z wyjściem kobiet na powierzchnię. To pewien koniec, który stanie się początkiem innych końców.
Polecam, bez zająknięcia.
Czterdzieści obcych sobie kobiet w różnym wieku, z różnymi - zapomnianymi już prawie - życiami. Żelazne kraty, brak naturalnego światła, brak poczucia mijającego czasu. Bat i milczący strażnicy, którzy pilnują kobiet na każdym kroku, wydzielają żywność, ubrania i koce. Co stało się ze światem poza tym więzieniem? Czy pozbawione jakichkolwiek bodźców życie do czegoś...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-13
Z okazji setnych urodzin Wisławy Szymborskiej wydano przepiękną książkę - artbook - w którym graficznej interpretacji poezji noblistki podjęła się Grażka Lange. W pomarańczowym etui znajdziecie 9 samodzielnych zeszytów, w których poezja przeplata i łączy się się ze sztuką. Do projektu wybrane zostały następujące utwory: „Mapa”, „Vermeer”, „Utopia”, „Fotografia tłumu”, „Radość pisania”, „Miniatura średniowiecza”, „Dwie małpy Bruegla”, „Ludzie na moście” oraz „Muzeum”.
Szczerze powiem, że będzie to jeden z ładniejszych wydawniczych kwiatków, które związane są z Wisławą Szymborską. Zeszyty są widocznie szyte, co dodaje im surowości. Zamieszczone w środku kolaże, wycinki, zdjęcia czy pocztówki przedrukowano na przyjemnym w dotyku, szarym papierze, który idealnie uzupełnia (i wypełnia) etui. Całość prezentuje się pięknie i będzie świetnym prezentem dla osób zakochanych w poezji i szeroko pojętej sztuce.
Na drugim zdjęciu znajdziecie trzy utwory, które idealnie łączą moją wrażliwość poetycką i wizualną. Ale ten artbook będzie dobrym pretekstem do częstych powrotów do Szymborskiej i Lange, z czego bardzo się cieszę.
Po co Wam takie wydanie poezji Szymborskiej?
Żeby cieszyć oko oryginalnymi interpretacjami graficznymi Lange. Szymborska również tworzyła kolarze, ale ciekawsza zdaje się interpretacja kogoś z zewnątrz, kto tak jak czytelnik, w poezji szuka własnej drogi. Przyjemność przeglądania i posiadania tych zeszytów jest ogromna, a z czasem może mieć naprawdę dużą wartość - nie tylko sentymentalną.
Polecam i zachęcam do zapoznania się z tym wydaniem.
Z okazji setnych urodzin Wisławy Szymborskiej wydano przepiękną książkę - artbook - w którym graficznej interpretacji poezji noblistki podjęła się Grażka Lange. W pomarańczowym etui znajdziecie 9 samodzielnych zeszytów, w których poezja przeplata i łączy się się ze sztuką. Do projektu wybrane zostały następujące utwory: „Mapa”, „Vermeer”, „Utopia”, „Fotografia tłumu”,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-16
„Zanim mój mąż zniknie” opowiada o znikaniu, odchodzeniu, przeistaczania się. Zmianie, na którą narratorka nie była gotowa, gdy po 10 latach szczęśliwego małżeństwa usłyszała od męża, że ten zawsze chciał być kobietą.
Mąż i żona wyruszają w podróż po znanych zdawałoby się lądach, których kontury nakreślić trzeba na nowo. Podobnie jak drugi bohater alegorycznego tekstu, Krzysztof Kolumb. Jego odkrycie Indii, które tak naprawdę nie były tym czego się spodziewał znajduje odbicie w historii żony i… już nie-męża? Język staje się problematyczny, rani obie strony, jest wyrazem buntu. Każde dotychczasowe wspomnienie blednie, kiedy zaczyna brakować tak znanego i kochanego człowieka w ciele kogoś nowego.
Pada tu wiele pytań, na które odpowiada już nie-żona. Nie jest to narratorka bezstronna, idealna. W tym znikaniu trzyma bowiem swoją stronę, nie pyta o jego emocje. Na swojej mapie upadku znajduje nowe miejsca, znane i nieznane zarazem. W zmieniającej się sylwetce szuka znaków szczególnych, które łączą tę obcą kobietę z tamtym znanym mężczyzną. To bolesna, pełna rozczarowań i gniewu powieść, o której długo będę pamiętać.
Po co czytać „Zanim mój mąż zniknie”?
Żeby postawić sobie wiele niewygodnych pytań i spróbować na nie odpowiedzieć. Zrozumieć, a może zupełnie nie rozumieć zachodzącej zmiany i osób, które biorą w niej udział.
Ze swojej strony serdecznie polecam. Dawno nie spadła na mnie taka ilość smutku, tej nazwanej i nienazwanej straty. Tęsknoty, która stawia pytanie - czy moje życie było kłamstwem?
„Zanim mój mąż zniknie” opowiada o znikaniu, odchodzeniu, przeistaczania się. Zmianie, na którą narratorka nie była gotowa, gdy po 10 latach szczęśliwego małżeństwa usłyszała od męża, że ten zawsze chciał być kobietą.
Mąż i żona wyruszają w podróż po znanych zdawałoby się lądach, których kontury nakreślić trzeba na nowo. Podobnie jak drugi bohater alegorycznego tekstu,...
2024-01-10
Niewidzialna bariera od której odbił się towarzyszący kobiecie pies stanowiła niemałą zagadkę. Skąd się wzięła i kto mogł ją stworzyć? Co działo się za nią? I przede wszystkim jakie wydarzenia doprowadziły naszą bohaterkę do punktu, w którym się znajduje?
„Ściana” stanowi relacja z końca świata - być może nie całego, ale z pewnością końca „świata” naszej bohaterki. Ściana, która pojawiła się w nocy i zamknęła ją na pewnym terenie nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia tak samo jak to, co dzieje się za nią. Domek myśliwski staje się dla niej jedynym schronieniem, a próba przetrwania w nowej rzeczywistości zdaje się jedynym motorem napędowym. Pojawiające się zwierzęta przychodzą i odchodzą wypełniając samotność, ale ten najgorszy moment jest wciąż przed nami. A kiedy w końcu nadejdzie, ciężko będzie powstrzymać łzy.
Książkę Marlen Haushofer odczytać można na wiele sposobów, choć najprościej mówić o niej jako o powieści postapokaliptycznej. Niesamowicie aktualna, choć wydana po upadku muru berlińskiego uwodzi nie tylko naturalizmem ale i zaangażowaniem, którego wymaga od czytelnika. Mnie trzymała przy sobie mocno i mam nadzieję, że za kilka-kilkanaście lat sięgnę po nią ponownie.
Po co czytać „Ścianę”?
Żeby współodczuwać. Przytłaczające poczucie obowiązku i radość z małych rzeczy. Drzazgi wyjmowane z dłoni po dniu pracy, obawy związane z nadejściem zimy. Lęk przed stratą kolejnego trwającego przy niej zwierzaka, ale i wielki ból po jego odejściu. Gorączkowe majaki, powroty do nowego domu, powroty do przeszłości i wspomnienia życia sprzed ściany. Strach przed tym co nadejdzie.
Nadzieja przeplata się tu z bezsilnością, a pytanie o zgubione człowieczeństwo wraca wielokrotnie.
Czytajcie, bo ominie Was coś niezwykłego.
Niewidzialna bariera od której odbił się towarzyszący kobiecie pies stanowiła niemałą zagadkę. Skąd się wzięła i kto mogł ją stworzyć? Co działo się za nią? I przede wszystkim jakie wydarzenia doprowadziły naszą bohaterkę do punktu, w którym się znajduje?
„Ściana” stanowi relacja z końca świata - być może nie całego, ale z pewnością końca „świata” naszej bohaterki....
2023-07-20
Wstręt.
Ten największy, odczuwany do siebie i budowany przez najbliższych; tych, dla których nigdy nie była wystarczająca. Ciężko bowiem docenić swoją wartość kiedy wszyscy wokół zdają się być lepsi od nas. Jeśli jesteście gotowi na prawdziwą i odczuwaną blisko pod skórą polską prozę, sięgajcie po „Wstręt” bez wahania.
Bohaterka najnowszej książki Malwiny Pająk cierpi na poważne zaburzenia odżywiania. Dla niej to jednak uwalniające i piękne, tak minimalizować swoje ciało, ograniczać je, poniżać. Izę napędza złość i niezgoda na to, co dorastając zostawia za sobą - pełen napięć i przemocy dom rodzinny, pierwszą prawdziwą miłość i dziwne lata 90. W drodze do dorosłości i odnalezienia siebie będzie gubić drogę, odwracać się od ciała, tracić kolejne szanse. I zyskiwać nowe, bo przecież nawet niewielka nadzieja daje światło.
Już w „Lukrze” autorka pokazała, że potrafi pisać i brawurowo posługiwać się językiem. „Wstręt” to potwierdza i stawia poprzeczkę jeszcze wyżej. Jest boleśnie, riposty są celne, a obrazy i smaki dobrze mi znane. Bardzo wyraźnie odmalowany patriarchat 20 lat później zamienia się w popfeminizm. Nawiązania do popkultury to dodatkowe smaczki, które z przyjemnością wyłapywałam - w końcu bohaterka jest niewiele starsza ode mnie. I chociaż nie dzielimy tego samego losu, to byłam z nią do samego końca. A może raczej nowego początku.
Polecam, jeśli jeszcze macie wątpliwości. Bo to naprawdę dobra i warta poświęconej na czytanie chwili powieść. Bardzo prawdziwa, bez wyjątku odarta z cukierkowej, słodkiej skorupki. Realne problemy jak najbardziej realnych i zwyczajnych ludzi. Potrzebowałam właśnie takiej książki, takiego świeżego spojrzenia.
TW: przemoc psychiczna, przemoc fizyczna, zaburzenia odżywiania, autoagresja, narkomania
Wstręt.
Ten największy, odczuwany do siebie i budowany przez najbliższych; tych, dla których nigdy nie była wystarczająca. Ciężko bowiem docenić swoją wartość kiedy wszyscy wokół zdają się być lepsi od nas. Jeśli jesteście gotowi na prawdziwą i odczuwaną blisko pod skórą polską prozę, sięgajcie po „Wstręt” bez wahania.
Bohaterka najnowszej książki Malwiny Pająk cierpi...
2023-11-26
Najlepsza - w mojej ocenie - biografia kończącego się roku. Rzetelna, dobrze napisana, wzbogacona o zdjęcia Vivian jak i dokumenty dotyczące jej życia. Przepięknie wydana. Na taką książkę czekałam długo i warto było czekać!
„Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii” Ann Marks to opowieść o niezwykle utalentowanej i niedocenionej dziewczynie z francuskiej prowincji. Vivian całe dorosłe życie pracowała jako niania z aparatem w ręku. Najczęściej kojarzone z nią autoportrety uchwycone w wystawach sklepowych lub lustrach to tylko haczyk, na który polecam Wam się złapać. Jej zdjęcia stanowią nie tylko dowód na to jak zmieniał się otaczający ją świat i ludzie. To również odbicie wewnętrznego świata emocji i pewnego braku, który nosiła w sobie aż do śmierci w 2009 roku.
Vivian Maier nie była kobietą wpisującą się w schematy swoich czasów. Była niepokorna, czasami niegrzeczna, ale jej niepojęta wrażliwość pozwoliła patrzeć na świat w wyjątkowy sposób. Warto zatrzymać się na dłuższą chwilę, poczuć dźwięki i klimat tamtego Nowego Jorku. Spojrzeć na ludzi, których w większości już nie ma, a których utrwaliła na kliszy.
Bez żadnego ALE polecam Wam biografię Maier napisaną przez Ann Marks. I mam nadzieję, że której wydawnictwo pokusi się o wydanie albumu poświęconego jej twórczości - niech to będzie moje małe, noworoczne życzenie.
Najlepsza - w mojej ocenie - biografia kończącego się roku. Rzetelna, dobrze napisana, wzbogacona o zdjęcia Vivian jak i dokumenty dotyczące jej życia. Przepięknie wydana. Na taką książkę czekałam długo i warto było czekać!
„Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii” Ann Marks to opowieść o niezwykle utalentowanej i niedocenionej dziewczynie z francuskiej...
2023-07-28
Przyznaję, że pierwsze spotkanie z powyższą książką Radka Raka skończyło się totalną klapą. Nie mogłam wgryźć się w świat Sofji, było zbyt dziwnie i zupełnie nie po mojemu. Odłożyłam do czasu, gdy na mojej drodze stanął audiobook i… wpadłam po uszy!
„Agla” jest doskonałą, pełną brawury i zwrotów akcji powieścią przygodową osadzoną w fantastycznym świecie, który zdaje się być idealnym odbiciem znanego nam XIX wieku. Mury magicznej uczelni, smród szarych zaułków miasta, tabuny czarownic i magów oraz mówiących zagadkami istot. Zaginiony ojciec, zawiść i tajemnicze zniknięcia, które mogą doprowadzić do politycznego przewrotu - to wszystko tworzy niepowtarzalny klimat. Dzieje się w „Agli” dużo i autor skutecznie utrzymuje uwagę czytelnika.
Główna bohaterka, Zofja Kluk jest niepokorna, buńczuczna, a przy tym delikatna i czuła. To jak Radek Rak z pełnym szacunkiem poruszał się w świecie dojrzewającej, cielesnej i pełnej emocji dziewczyny, zasługuje na pochwały. Rozterki serca, podszepty rozumu i nieunikniona konfrontacja z prawdziwym złem - „Agla” ma naprawdę wiele do zaoferowania, a sam autor włada pięknym językiem, który porusza wyobraźnie i maluje przed czytelnikiem wspaniałe obrazy. Wspominałam już o cudnie ilustrowanym wydaniu?
„Agla” skończyła się tak, że pozostaje mi tylko czekać na kontynuację. Panie Autorze, proszę nie zwlekać z pisaniem tak jak ja zwlekałam z czytaniem. Bardzo proszę!
Padło pytanie czy jest to książka młodzieżowa. I owszem, może być ale ze względu na piękną i dość odważną erotykę - raczej dla tej starszej młodzieży. Polityczna strona również zostanie lepiej zrozumiana przez nieco starszych. 33-latka bawi się na „Agli” WYBORNIE.
Ps. Kwestie Haruna (przyjaciela Sofji) czytane przez Wojciecha Chorążego to jest najprawdziwsze złoto.
Przyznaję, że pierwsze spotkanie z powyższą książką Radka Raka skończyło się totalną klapą. Nie mogłam wgryźć się w świat Sofji, było zbyt dziwnie i zupełnie nie po mojemu. Odłożyłam do czasu, gdy na mojej drodze stanął audiobook i… wpadłam po uszy!
„Agla” jest doskonałą, pełną brawury i zwrotów akcji powieścią przygodową osadzoną w fantastycznym świecie, który zdaje się...
2023-04-13
Bohaterka „Zgromadźcie się w imię moje” nie ma łatwego życia. Jej metryka rozmija się z doświadczeniem i problemami, które stawia przed nią codzienność. Stara się wychować syna, zarobić na swoje utrzymanie, ale też znaleźć miłość. Zmienia więc miejsca zamieszkania, zmienia pracę i w końcu mężczyzn, którzy wielokrotnie wykorzystują jej naiwność. Dają jej złudzenia, ale nie potrafią dać poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Kolejny i kolejny raz Maya zaczyna wszystko od nowa. A kiedy nawet rodzinny dom przestaje być miejscem do którego może wrócić i czuć się dobrze, Maya ma jedno wyjście. Ruszyć dalej.
Angelou jest kobietą, o której chcę czytać i którą chcę poznawać. Nawet jeśli kolejny raz pozwala sobą manipulować i podejmuje złe w mojej ocenie decyzje, zawsze stoję za nią murem. Razem z nią przeżywam dobre i złe momenty, a przede wszystkim głęboko wierzę w to, że w końcu znajdzie swoje miejsce na ziemi. Miejsce, w którym ona i jej syn znajdą szczęście, spokój i miłość.
Nie wahajcie się sięgać po książki Angelou. To momentami prosta, ale i na swój sposób poetycka opowieść o niezwykłym, prawdziwym życiu. Autorka swoje doświadczenia zamienia w opowieść, którą mogłaby obdzielić kilka bohaterek. Ale życie właśnie takie jest, buduje nas i rujnuje, zostawiając choć niewielką nadzieję na nowy, lepszy dzień.
Bohaterka „Zgromadźcie się w imię moje” nie ma łatwego życia. Jej metryka rozmija się z doświadczeniem i problemami, które stawia przed nią codzienność. Stara się wychować syna, zarobić na swoje utrzymanie, ale też znaleźć miłość. Zmienia więc miejsca zamieszkania, zmienia pracę i w końcu mężczyzn, którzy wielokrotnie wykorzystują jej naiwność. Dają jej złudzenia, ale nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-05
Czy zdarzył się Wam ostatnio jakiś mały dramat czytelniczy? Bo mój właśnie trwa, a złożył się na niego naprawdę świetny i trafiający w czułe struny mojej duszy zbiór opowiadań i... jego długość, a właściwie krótkość. No jak tak można Pani Aubert, jak?
„Zabierz mnie do domu” składa się z dziewięciu krótkich, napisanych bardzo oszczędnym językiem opowiadań, których tematem przewodnim jest ludzka moralność i wszystkie związane z nią emocje. Autorka używa takiej ilości słów, które potrzebne są by w sposób jak najbardziej oszczędny opisać przedstawione mikroświaty. Dzięki temu nasze pole interpretacyjne jest naprawdę ogromne i być może właśnie to stanowi wartość opowiadań Marie Aubert. A przynajmniej dla mnie było bardzo pozytywnym zaskoczeniem.
Co zatem znajdziecie w środku? Dużo rozczarowań. Macierzyństwem, tacierzyństwem, związkami, ludźmi, ale też samym sobą. Bohaterowie Aubert są rozczarowani życiem, którym przyszło im żyć. Punktują błędy, które popełnili i zostawiają nas bez jakiegokolwiek ostrzeżenia w środku czegoś niewygodnego, w czym sami nie czują się dobrze. Z jednej strony to może być grupa zupełnie obcych osób. Z drugiej te historie w luźny sposób do siebie pasują, przeplatają się ze sobą i podświadomie szukałam tych połączeń. Jednym słowem - dużo dobrego! I napisanie czegoś tak dobrego w tak krótkich tekstach to ogromny talent.
Nie chcę pisać za dużo, żebyście sami mogli doświadczyć tego, co potrafi przekazać autorka w prostych i naturalnych słowach. Bez górnolotnych porównań i stylistycznych wygibasów. Czytajcie, jeśli lubicie wystawiać swoją wrażliwość na próbę i doświadczać nie tylko przyjemnych literacko rzeczy.
Czy zdarzył się Wam ostatnio jakiś mały dramat czytelniczy? Bo mój właśnie trwa, a złożył się na niego naprawdę świetny i trafiający w czułe struny mojej duszy zbiór opowiadań i... jego długość, a właściwie krótkość. No jak tak można Pani Aubert, jak?
„Zabierz mnie do domu” składa się z dziewięciu krótkich, napisanych bardzo oszczędnym językiem...
2023-03-02
Na Dzień Kobiet, na marzec, na zawsze - mam dla Was historię niezwykłej, wymykającej się wszelkim próbom dookreślania osoby. Kolorowa okładka powyższej książki to najlepsza zapowiedź tego, co znajdziecie w środku.
„Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza” Emilii Padoł to opowieść pełna sprzeczności, w której patriotyzm miesza się z konserwatyzmem, a konserwatyzm z gorącą miłością bohaterki do kobiet. Życie Marii Rodziewicz rozpoczęło powstanie i zdaje się, że ten właśnie duch walki o siebie towarzyszył jej do samego końca.
Powieściopisarka, autorka wielu poczytnych bestsellerów pisała przede wszystkim ku pokrzepieniu serc. Jej romanse pełne klasycznych motywów do dziś stoją na księgarnianych półkach. Czy są aktualne? Nie wiem i pewnie nie będę tego w najbliższym czasie sprawdzać. Bardziej niż dzieło interesuje mnie jego twórca, a dokładnie twórczyni.
Swoje kobiece, zwiewne stroje Rodziewicz zamieniła szybko na męskie, stanowiące o sile i przywileju. Uciekała od społecznych norm i oczekiwań, broniąc przy tym własnej prywatności. Była kolorowym, wolnym ptakiem z zasadami, które sama zdawała się łamać. Jestem bardzo ciekawa jaką rolę przyjęłaby w naszych czasach.
Padoł nie oparła swojej książki na znanych już wszystkim materiałach - szukała głębiej, dopowiadała i opowiadała historię Marii na nowo. To wszystko pozwala nam nie tylko poznać bohaterkę, ale też umiejscowić ją w tak ważnym w latach 80. XIX wieku kontekście społeczno-politycznym. Czytajcie, jeśli tylko możecie!
Na Dzień Kobiet, na marzec, na zawsze - mam dla Was historię niezwykłej, wymykającej się wszelkim próbom dookreślania osoby. Kolorowa okładka powyższej książki to najlepsza zapowiedź tego, co znajdziecie w środku.
„Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza” Emilii Padoł to opowieść pełna sprzeczności, w której patriotyzm miesza się z konserwatyzmem, a konserwatyzm z gorącą miłością...
2023-01-08
Dziś o przyjemności, którą w wyjątkowy sposób odkrywa przed nami Maria Hesse. To bardzo osobista i przepięknie zilustrowana droga do wolności ciała, ale przede wszystkim spętanej wstydem podświadomości. I chociaż autorka nie uniknęła wielu spłyceń, to sama przyjemność obcowania z powyższą książką była dla mnie ogromna.
Małe dziewczynki, dojrzewające dziewczyny, młode kobiety. Każdą z nas na wielu etapach życia spotyka grożenie palcem, zawstydzanie i ograniczenia wynikające z wychowania oraz powtarzanych w domu stereotypów. Tak nie wypada, tak nie można, to nie jest normalne. Żeby znaleźć drogę do własnej i przede wszystkim świadomej przyjemności trzeba otworzyć wiele zamkniętych dotąd drzwi. Eksperymentować, sprawdzać, smakować. Pozbycie się budowanej przez lata „zapory” nie jest jednak łatwe.
Maria Hesse w „Przyjemności” dojrzewa, dorasta i staje się. Jej świadomość własnego ciała rośnie, ona cała zmienia się i odkrywa na nowo. Przybliża czytelniczkom inspirujące kobiety, zagląda do mitów i przypowieści, znajduje swoje patronki wśród współczesnych postaci. Zapis tej drogi, choć bardzo krótki, jest inspirujący i być może pozwoli Wam spojrzeć na własne ciało i jego przyjemność z nowej perspektywy.
Dla mnie była to kopalnia „odkryć i przypomnień” dzięki której sięgać będę po kolejne i kolejne książki. Książki kobiet, które stawiały czoła swojej epoce i narzucanych na nie ograniczeniom. I Wam polecam zajrzeć, przeczytać i znaleźć swoje odbicie w „Przyjemności”. Co oczywiste, to graficzne cudo. Ilustracje są sensualne, pozbawione wulgarności i idealnie trafiają w mój gust. Będę do nich wracać, tak jak i do poprzednich książek autorki. Co być może mniej oczywiste, kawałek Marii jest w każdej z nas, tak jak kawałek siebie (mniejszy lub większy) znajdziemy w zapisanym na kartach książki tekście.
Dziś o przyjemności, którą w wyjątkowy sposób odkrywa przed nami Maria Hesse. To bardzo osobista i przepięknie zilustrowana droga do wolności ciała, ale przede wszystkim spętanej wstydem podświadomości. I chociaż autorka nie uniknęła wielu spłyceń, to sama przyjemność obcowania z powyższą książką była dla mnie ogromna.
Małe dziewczynki, dojrzewające dziewczyny, młode...
2023-02-04
2022-10-26
NIGDY nie marzyłam o olśniewająco białej sukni z welonem, stojącym u mego boku mężu i dzieciach, dla których jestem supermamą. W podwórkowych zabawach byłam babcią, dzieckiem, ewentualnie psem. Być może już wtedy wiedziałam, że w byciu dorosłym jest jakiś haczyk.
NIGDY nie wyobrażałam sobie własnego macierzyństwa, a na nieco późniejsze pytania „ile chciałabyś mieć dzieci?” odpowiadałam, że jedno w zupełności wystarczy. Wtedy jeszcze inna opcja nie wchodziła w grę, bo przecież każdy kiedyś będzie miał dzieci. Tak już ułożony jest świat, prawda?
NIGDY nie pomyślałam, że moja pewność straci solidne podstawy. Mam 32 lata i czasami zastanawiam się czy faktycznie czegoś bezpowrotnie nie tracę. Czy nie zawodzę oczekiwań innych? Czy starość wygląda inaczej, kiedy szklankę wody przynosi (jeśli znajdzie na to czas i ochotę) nasze własne dziecko?
Książka „Nigdy, nigdy, nigdy” Linn Strømsborg trafiła do mnie właśnie w TYM momencie. Przyniosła mi dużo pytań, garść odpowiedzi, kilka chwil zadumy i wiele łez, które widocznie musiały znaleźć drogę ucieczki z organizmu.
Bohaterka książki Strømsborg jest pewna, że nie chce mieć dzieci. Nie zmieni tego zagubiony partner i dopiero wchodząca w rolę mamy przyjaciółka. Nie zmienią płynące wciąż pytania oraz zakrawające o pewność stwierdzenia, że to wszystko jeszcze się zmieni. A może w życiu niczego nie możemy być pewni?
„Nigdy, nigdy, nigdy” to książka dla każdego - wątpiącego, szukającego, ale i zdecydowanego. Pozwoli spojrzeć na temat posiadania dzieci z dystansu. Dostrzec zarówno zmiany zachodzące w świeżo upieczonych rodzicach, ale i stanowczość osób świadomie wybierających życie bez potomstwa. Nie jest to literackie arcydzieło, ale tematyka stanowi tutaj największą siłę i jestem w stanie przymknąć oko na nieco kiczowaty ostatni rozdział. To książka potrzebna i ważna - warto o niej pamiętać.
NIGDY nie marzyłam o olśniewająco białej sukni z welonem, stojącym u mego boku mężu i dzieciach, dla których jestem supermamą. W podwórkowych zabawach byłam babcią, dzieckiem, ewentualnie psem. Być może już wtedy wiedziałam, że w byciu dorosłym jest jakiś haczyk.
NIGDY nie wyobrażałam sobie własnego macierzyństwa, a na nieco późniejsze pytania „ile chciałabyś mieć...
2022-11-20
2022-06-09
„Skandynawskie lato” skradło wielki kawałek mojego czytelniczego serca. Zbiór opowiadań w wyborze Justyny Czechowskiej pozwala poczuć wszystkie smaki skandynawskiego lata - odrobinę dziwności, ostre światło, beztroskę, niepokój, poutykane między tym wszystkim tematy, które nie są ani łatwe, ani przyjemne, dorosłych i dzieci zaplątanych w życie.
Mistrzowie powyższego tomu to bardziej lub mniej znani pisarze skandynawscy, których możecie już znać m.in. z SERII DZIEŁ PISARZY SKANDYNAWSKICH Wydawnictwa Poznańskiego. Ten zbiór to doskonała okazja do pójścia o krok dalej, do szukania nowych tekstów i rozmyślania nad tym, jak krótkie lato lub tęsknota za nim może zmienić nas nie do poznania. „Dziecko, które kochało drogi” Cory Sandel to moje ulubione opowiadanie tego tomu.
„Skandynawskie lato” skradło wielki kawałek mojego czytelniczego serca. Zbiór opowiadań w wyborze Justyny Czechowskiej pozwala poczuć wszystkie smaki skandynawskiego lata - odrobinę dziwności, ostre światło, beztroskę, niepokój, poutykane między tym wszystkim tematy, które nie są ani łatwe, ani przyjemne, dorosłych i dzieci zaplątanych w życie.
Mistrzowie powyższego tomu...
2022-06-08
2022-04-30
Współczesne problemy Stanów Zjednoczonych ubrane w nieco abstrakcyjne i dające do myślenia ramy innego, nowego świata. To mogło okazać się totalną porażką, a jednak Matthew Baker w zbiorze opowiadań „Odwiedź nas w Ameryce” zrobił coś niesamowitego. I mogę śmiało powiedzieć, że mam już pewnego kandydata w podsumowaniu najbardziej zapamiętanych książek 2022 roku!
Przeczytałam bowiem książkę, która składa się w konsekwentną całość mimo tak wielu różnych i ciężkich do zaszufladkowania tekstów - mamy tu western, erotyk/romans, horror, kryminał i dużo wątków obyczajowych. To dystopia, która zmusza do myślenia na ile nasz świat może skręcić w wyznaczonym przez autora kierunku. To niedaleka przyszłość, w której nasze cyfrowe ja może żyć mimo braku ciała, dzieci wychowywane są przez państwo za powszechnym przyzwoleniem, przestępcom kasuje się pamięć, a nowonarodzone dzieci nie mają dusz.
I chociaż to wszystko na pierwszy rzut oka i ucha brzmi zbyt odlegle, to świat w który wprowadza nas autor nie jest wcale tak bardzo rożny od naszego. W pewnym stopniu to fantazja jego twórcy, ale też odpowiedź na codzienne bolączki Amerykanów, którzy w rozwoju technologii szukają nie tylko okazji do ratowania świata, ale przede wszystkim siebie.
Dla mnie „Odwiedź nas w Ameryce” stanowi bardzo oryginalny zbiór opowiadań, które nie pozwalają o sobie zapomnieć po odłożeniu na półkę. Idealny do dyskusji i wymiany poglądów. Serdecznie polecam, jeśli jeszcze nie mieliście okazji czytać.
Zwrócić należy też uwagę na tłumaczenie, które z pewnością było dużym wyzwaniem! Przekład Elżbiety Janoty jest poetycki i dosadny dokładnie tam, gdzie wymaga tego tekst. Czyta się świetnie i mam nadzieję, że będę miała okazję poznać kolejne przekłady Eli.
Współczesne problemy Stanów Zjednoczonych ubrane w nieco abstrakcyjne i dające do myślenia ramy innego, nowego świata. To mogło okazać się totalną porażką, a jednak Matthew Baker w zbiorze opowiadań „Odwiedź nas w Ameryce” zrobił coś niesamowitego. I mogę śmiało powiedzieć, że mam już pewnego kandydata w podsumowaniu najbardziej zapamiętanych książek 2022 roku!...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-26
Dawno nie czytałam powieści tak pięknej, tak subtelnej i cichej w chwilach, które budziły krzyk sprzeciwu, wycie rozpaczy. Gdybym miała określić książkę Sebastiana Barrego jednym dla mnie trafnym zdaniem, to przyszło ono do mnie po przeczytaniu ostatniej strony.
„Po stronie Kanaanu” to kronika milczącego bólu.
Lilly Bere ma osiemdziesiąt pięć lat i przeżywa właśnie siedemnaście dni żałoby po swoim wnuku. To ostatni mężczyzna który ją opuścił i zostawił po sobie puste, bolesne miejsce w sercu. Na więcej Lilly nie ma już siły.
Na siedemnaście scen podzielona zostaje również historia życia głównej bohaterki, która ucieka z Irlandii pod koniec I wojny światowej do Stanów Zjednoczonych. To nowy, trudny początek intymnej i niesamowitej historii życia kobiety, którą los wystawia na wiele prób.
Dajcie się porwać tej historii, dajcie się przekonać do przepięknej formalnie i językowo opowieści o życiu pełnym bólu i straty, które stara się nam opowiedzieć Lilly Bere. Można płakać, można się śmiać, można szukać nadziei. Warto się poddać wszystkim emocjom, które maluje przed nami Sebastian Barry.
Polecam, bardzo bardzo mocno. Jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości. A jeśli lektura „Po stronie Kanaanu” już za Wami, powiedzcie mi jak odebraliście tę powieść.
Dawno nie czytałam powieści tak pięknej, tak subtelnej i cichej w chwilach, które budziły krzyk sprzeciwu, wycie rozpaczy. Gdybym miała określić książkę Sebastiana Barrego jednym dla mnie trafnym zdaniem, to przyszło ono do mnie po przeczytaniu ostatniej strony.
więcej Pokaż mimo to„Po stronie Kanaanu” to kronika milczącego bólu.
Lilly Bere ma osiemdziesiąt pięć lat i przeżywa właśnie...