rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

O tym, że podróże kształcą wiadomo nie od dziś. Nie chodzi tylko o poznanie suchych faktów, historii danego regionu i podziwiania krajobrazów. Najwięcej z podróżowania skorzystali ci, którzy zostali wzbogaceni o doświadczenia, które zmieniły ich perspektywę patrzenia na świat i ludzi, a dzięki poznawaniu kolejnych zakątków oraz ich mieszkańców przedefiniowali swoje poglądy w wielu sprawach.

W okresie nastoletnim czytałam dużo artykułów promujących sceptycyzm wobec jakichkolwiek religii. Jeszcze gorzej od różnych wyznań chrześcijańskich były przedstawiane odłamy islamu (i to zwłaszcza przez feministki, które sprzeciwiały się traktowaniu kobiety jako gorszej). Po czasie kiedy prawie cały rok spędzalismy w liceach w swoich mniejszych i większych miastach przyszedł czas studiów, wymian, potem pracy i dzięki zarobionym pieniądzom możliwości podróży.

Moi bliżsi i dalsi znajomi po swoich podróżach zmienili swoje nastawienie do muzułmanów. Niektórzy z nich zaczęli mocno bronić ich sposobu myślenia, wiary, stylu życia (pełnili rolę edukatorów i osób, które przekazać jak najwięcej wiedzy o wyznawcach Islamu - o tym, że nie można wszystkich wrzucać do jednego worka, że świat muzułmański nie jest jednorodny, że inaczej wyznaje się Islam w Turcji a inaczej w Malezji, a w prasie możemy przeczytać dużo przekłamań) Początkowo wydawało mi się to niepojęte, ale później zaczęłam sobie stawiać pytania: czy skoro mówią to ludzie, którzy z nimi studiowali, pracowali, mieszkali, robili o nich reportaże, zaczęli z nimi zwiedzać świat czyli krótko mówiąc, dość dobrze ich poznali, to może jednak ja się mylę i jestem zbyt zamknięta.

Parę lat temu Arlie Russel Hochschield socjolożka z Berkley pojechała do Luizjany i została tam 5 lat, aby zbadać o co chodzi południowcom. Według opisu wydawnictwa " Oczywiście, jak każda podróż, i ta kończy się wewnętrzną przemianą. Hochschild jedzie na Południe wyposażona w bagaż stereotypów (...) Do swojego liberalnego Berkeley wraca z bagażem wiedzy, doświadczeń i zrozumienia dla Południa."

Ostatnio pojawiła się kolejna świetna pozycja książkowa "Elegia dla bidoków". J.D. Vance podzielił się swoimi doświadczeniami z dorastania w rejonie "Pasu Rdzy" (w czasach swojej świetności nazywany był "Steel Belt", kiedy upadł przemysł, zmniejszyła się produkcja, liczba zatrudnienia i ludności czego najdobitniejszym przykładem ma być Detroit, w którym w ciągu kilkunastu ostatnich lat populacja zmniejszyła się o prawie 30 %, region ten zaczęto nazywać "Rust Belt". Tytułowe bidoki to "hillbillies", "rednecks", a przez niektórych nazywani nawet "white trash" czyli "białe śmieci". To opowieść o biedzie, rozwarstwieniu społecznym, upadku amerykańskiego snu i wielomilionowej grupie, która nie jest żadną uciskaną mniejszością, a jednak od odpowiedniego poziomu życia i klasy średniej dzieli ją przepaść. Dzięki temu, że historia przedstawiona w książce jest prawdziwa, a do tego opowiedziana ciepło i z humorem, czytając ją zamiast szyderstwa i pogardy można poczuć zrozumienie i litość. Książka obecnie jest bestsellerem New York Times'a i została bardzo dobrze przyjęta przez amerykańskich czytelników.

Na koniec dodam jeszcze, że parę lat temu pisząc do Magla ( https://m.facebook.com/nms.magiel/… )artykuł o wymianach rozmawialam z osobą będącą na wymianie w Japonii i ona powiedziała mi "Egzotyczne wymiany naprawdę zmieniają perspektywę, wzbogacają Twoje spojrzenie o dziesiątki niecodziennych i niezwykłych historii. Zwłaszcza na linii Japonia-Europa występują tak znaczące różnice kulturowe, że najprostsza opowieść o wyjściu do sklepu może zrobić wrażenie (...) Byłem pewien że mój wyjazd w połączeniu z tym jak go przeżyłem i z tym co robiłem jest jednym z najważniejszych wydarzeń w moim życiu do tamtego momentu. Taki element życiorysu musi determinować przynajmniej kilka z Twoich następnych kroków. Podróże w egzotyczne miejsca po prostu wzbogacają całą Twoją osobę - można powiedzieć, że efektem ubocznym jest to, że jesteś po prostu bardziej zdolny do funkcjonowania w zglobalizowanym świecie. Erasmus może mieć podobny schemat, ale ma ten minus w porównaniu z Azją czy Ameryką Południową, że nie zmieniasz istotnie swojego kręgu kulturowego, nie jesteś wyrwany ze swojego patrzenia na świat i wrzucony w miejsce, gdzie ludzie nie mówią "nie" czy "tak", przebierają się za pokemony czy ustawiają się w cienkich i długich kolejkach do autobusu, ceniąc ustalony od dekad porządek społeczny. Wreszcie widzisz, że (...) to tylko plankton w tym oceanie zdarzeń. To dystansuje, a dystans jest w życiu potrzebny i zdrowy :) Jeżeli ktoś ma takie możliwości, powinien wybrać kraj, który zna najmniej, którego kultura najbardziej odbiega od jego własnej."

Ja całkowicie się z nią zgadzam. Jak się jednak okazuje czasem nie znamy nawet problemów ludzi z podobnych kręgów kulturowych. Starajmy się je poznawać. Póki nie mamy możliwości spotkać tych ludzi osobiście niech zainteresują nas przynajmniej książki. Niemniej jednak życzę Wam i sobie, żebyśmy mogli podróżować bez ograniczeń i poznawać jak najwięcej zakamarków tego oceanu :-).

O tym, że podróże kształcą wiadomo nie od dziś. Nie chodzi tylko o poznanie suchych faktów, historii danego regionu i podziwiania krajobrazów. Najwięcej z podróżowania skorzystali ci, którzy zostali wzbogaceni o doświadczenia, które zmieniły ich perspektywę patrzenia na świat i ludzi, a dzięki poznawaniu kolejnych zakątków oraz ich mieszkańców przedefiniowali swoje poglądy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele osób, które przeczytało tę kolejną już powieść Majgull Axelsson twierdzi, że jest ona gorsza od poprzednich być może dlatego, że pisarka ta jest w pewien sposób monotematyczna i w pewnym sensie dotyczy tego samego kobiecych relacji, kobiecych wyborów. W każdej powieści przeważa podobny schemat: akcja toczy się na kilku planach czasowych, a w miarę rozwoju wydarzeń możemy zaobserwować jak pewne sytuacje i decyzje podjęte w przeszłości wpływają na teraźniejsze życie bohaterów. Może jednak niektórym ten schemat się już znudził ?


Mnie książka się podobała i wbrew opinii, że wiele wątków jest tam niepotrzebnie „upchanych” mnie było jej mało,chciałam, żeby się nie kończyła chciałam czytać więcej i więcej. Może właśnie dlatego jest mi bliższa od pozostałych książek Axelsson bo opowiada o trudnej miłości ? W życiu ludzi przeważają pewne wzorce, które w każdej większej czy mniejszej społeczności są podobne dlatego często spotykając jakąś kobietę, nawet gdy jej nie znamy, ale wiemy, że jest matką możemy stwierdzić, że dla niej spośród wszystkich osób na świecie najważniejsze są jej dzieci dopiero gdzieś dalej w hierarchii jest rodzeństwo, bratankowie, siostrzeńcy. W książce „Lód woda, woda lód” cały ten porządek jest zachwiany. Jest siostrzeniec ważniejszy od własnej córki, ciocia ważniejsza od mamy, siostry bliźniaczki, które kiedyś były jak jedna dusza w dwóch ciałach a teraz są para wrogów i dzieci skrzywdzone przez własnych rodziców.

Podoba mi się rys psychologiczny bohaterów. Nie są oni podzieleni na dwie grupy dobrych i złych jak to bywa w innych książkach ( zwłaszcza jeśli główna bohaterka jest alter ego autorki bywa, że jest dobra cnotliwa podejmuje same dobre decyzje i zachowuje się nad wyraz poprawnie – bo autorka zazwyczaj właśnie tak widzi siebie – a kto nie jest z nią jest czarnym charakterem). Każda postać ma wady i zalety, nie można jej jednoznacznie ocenić. Podoba mi się również jak została ukazana przyjaźń Susane z jej szkolną koleżanką to, że jest pełna takich ludzkich cech jak niewypowiedziane żale i pretensje, próby „ bycia tą lepszą, tą lepiej ubraną i tą bardziej popularną”. Właśnie takie są przyjaźnie małych dziewczynek, które właśnie tak się zachowują. Choć często uciekam do świata książek po to by „zobaczyć lepszy obraz świata” ostatnio natrafiam na prozę w której relacje międzyludzkie ukazane są nie idealistycznie, ale wręcz infantylnie i naiwnie jakby proza ta tworzona była nie przez dojrzałych pisarzy a kilkunastoletnią zbyt romantycznie nastrojoną dziewczynkę. W tej powieści nie znajdzie się takich infantylnych elementów, w niej takich nie ma są za to te życiowe.

W tej powieści są sceny, które wzbudzały moje emocje. Na przykład kiedy widziałam stosunek Inez do własnej córki wzbierała we mnie złość. Gdybym mogła wyciągnęłabym tę kobietę ze stronic powieści i mocno nią potrząsnęła.Tak samo zrobiłabym z chłopcem Elsie po tym jak ją skrzywdził.
Uważam, że właśnie tak powinno się pisać, tak aby poruszyć czytelnika. Wszystkim tę książkę gorąco polecam.

Wiele osób, które przeczytało tę kolejną już powieść Majgull Axelsson twierdzi, że jest ona gorsza od poprzednich być może dlatego, że pisarka ta jest w pewien sposób monotematyczna i w pewnym sensie dotyczy tego samego kobiecych relacji, kobiecych wyborów. W każdej powieści przeważa podobny schemat: akcja toczy się na kilku planach czasowych, a w miarę rozwoju...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już od dawna chciałam sięgnąć po powieści Håkana Nessera gdyż jego Barbarotti porównywany był do Wallandera – mojej ulubionej postaci z kryminałów Mankella. Dosyć długo musiałam czekać na polski przekład, ale opłacało się.

„Człowiek bez psa” jest dosyć ciekawą pozycją. Fabuła przedstawia się następująco: w związku z „wielkim dniem” jaki ma nastąpić u Hermanssonów – a są nim sześćdziesiąte piąte urodziny Karla Erika i czterdzieste jego córki Ebby, która przyszła na świat w tym samym dniu co ojciec – do małej miejscowości Kymlinge zjeżdża się cała rodzina. Przed uroczystością bez śladu znika syn jubilata – Robert. Wszyscy początkowo myślą, że to przez presję wywartą przez pewien wstydliwy epizod związany z programem rozrywkowym typu reality show, w którym brał on udział. Kolejnego dnia znika również Henrik- wnuk Karla Erika – i to już zaczyna być niepokojące. Zostaje wezwana policja i komisarz Barbarotti rozpoczyna śledztwo.

Håkan Nesser tworząc „Człowieka bez psa” zastosował pewne nietypowe zabiegi przez co akcja książki jest bardzo wciągająca. Nie mogłam doczekać się rozwiązania zagadki i nie zniechęciło mnie nawet to, że ten kryminał jest dosyć statyczny.

Nie potrafię oceniać całości nie skupiając się na szczegółach, poszczególnych bohaterach czy pojedynczych scenach. Czasem to właśnie detale decydują o tym czy dana powieść podoba mi się czy nie. A zazwyczaj podoba mi się to co jest mi bliskie, coś co rozumiem, w czym nie wyczuwam fałszu, coś z czym mogę się utożsamić. Tak więc choć sama uważam za zuchwałe ze strony bohatera zawieranie umowy z Bogiem i prowadzenie systemu punktowego mającego na celu „zbadanie” jak często siła wyższa „odpowiada” na nasze prośby o pomoc w sprawach codziennych i czy w ogóle istnieje.

Myślę, że moi wierzący przyjaciele zgorszyliby się czytając opisy modlitw bohatera, choć były one pełne humoru a może nawet najzabawniejsze w całej książce. Z pewnością nie mogłabym polubić bohatera bez skazy, lub bez żadnej wady, osoby, która zawsze kieruje się dobrymi pobudkami, byłaby w stanie poświęcić wszystko dla dobra wszystkich tylko nie dla siebie a przez to byłaby tak mało ludzka, że aż nie do zniesienia. Barbarotti jest idealny właśnie dlatego, że też ma sobą pewne przejścia i posiada całkiem ludzkie słabości.

Dodam jeszcze, że książka ( choć ja sama poleciłabym ją każdemu) raczej nie spodoba się tym, którzy uważają, że autorzy nie powinni przekraczać pewnej granicy estetyki w i, że pewne tematy tabu " brudzą literaturę". Po charyzmatycznej Liesbeth Salander (trylogia Millenium), pastor, która okazała się mieć skłonności homoseksualne („Krew, którą nasiąkła), okaleczanie ciała przez ekscentryczne zachowanie islandzkiego studenta i jego upodobania do asfiksjofilii („Trzeci znak”) myślałam, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, przerazić ani zniesmaczyć. Zmieniłam zdanie kiedy w „Człowieku bez psa” pojawiła się scena kazirodcza. Cóż, Skandynawowie lubią pisać odważnie.

Już od dawna chciałam sięgnąć po powieści Håkana Nessera gdyż jego Barbarotti porównywany był do Wallandera – mojej ulubionej postaci z kryminałów Mankella. Dosyć długo musiałam czekać na polski przekład, ale opłacało się.

„Człowiek bez psa” jest dosyć ciekawą pozycją. Fabuła przedstawia się następująco: w związku z „wielkim dniem” jaki ma nastąpić u Hermanssonów – a są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Eva i Henrik są małżeństwem od piętnastu lat i mają małego synka, ale w ich związku od dawna panuje marazm. Pewnego dnia Eva odkrywa, że mąż znalazł inną kobietę, do czego nie chce się przyznać. Zdesperowana, postanawia się zemścić, przeżywając przygodę z właśnie poznanym Jonasem. Nic nie wskazuje, że młody mężczyzna jest groźnym psychopatą, a znajomość przerodzi się w prawdziwy koszmar... Pełen napięcia thriller psychologiczny o tym, że urażona duma jest najgorszym doradcą, a igranie z ogniem śmiertelnie niebezpieczne."

Ten opis wydawcy jest dosyć rzeczowy i sprawia, że czytelnikowi wydaje
się, że to kolejny thriller-romans jakich już mnóstwo dostarczyły nam amerykańskie pseudopisarki. Tak jednak nie jest. Karin Alvtegen przewyższa swoje konkurentki pod każdym względem.


Urzeka mnie przede wszystkim to jak żywe postacie potrafi tworzyć Alvtegen. Wspominałam już kiedyś, że nie znoszę kiedy jakaś autorka czyni z głównej bohaterki swoje alter ego i wszelkimi sposobami stara się z niej uczynić postać najbardziej moralną, posiadającą najmniej wad, najbardziej sympatyczną, znacznie bardziej inteligentną jednym słowem idealną. Myślałam, że tak samo będzie z Evą. Sądziłam, że Alvtegen ukaże ją jako zaradną kobietę dbającą o dom, męża i synka, zadbaną elegancką mądrą itd. ( tu wpisz cechy jakie najbardziej cenisz u kobiety). Byłam pewna, że po tym jak wyszło na jaw, że mąż Henrik ją zdradza, role zostaną im jasno przypisane : Eva - ofiara, która nie zasłużyła na taki los, Henrik - winowajca godny potępienia. Przekonałam się jednak, że Alvtegen lubi ukazywać sytuacje i zdarzenia z punktu widzenia wielu postaci dlatego też czytamy scenę najpierw widzianą z perspektywy Henrika a później z perspektywy Evy.
Dodatkowo pisarka tworzy postacie niejednoznacznie, nie można żadnej z nich ocenić ani jako bezwzględnie dobrej ani bezwzględnie złej, pokrzywdzeni stają się krzywdzącymi, a ofiarami sprawcy. Bardzo podoba mi się ta niejednoznaczność. Dzięki niej nie obserwujemy czarno-białego świata, w którym bardzo łatwo nam wszystko ocenić i osądzić. Przykładem może być rozpad małżeństwa Henrika i Evy. Początkowo chyba wielu widziało winę w Henriku ( w końcu to on znalazł sobie kochankę) a w Evie biedną zdradzaną żonę, która przecież dbała o dom i rodzinę jak Henrik mógł nie doceniać jej poświęcenia, jej skrupulatności i dokładności w wykonywaniu obowiązków? Widzimy też więc, że początkowo perfekcjonizm Evy przemawiał na jej korzyść, jakby nie było stała się osobą, która sama siebie ganiła kiedy jakieś zadanie wykonała nie tak lub w czymś się nie sprawdziła, chciała ciągle doskonalić we wszystkim co robiła, chciała być wzorową żoną, wzorową matką, wzorową pracownicą. Czy więc można było mieć jej to za złe? Niby nie, jednak nasz punkt widzenie poszerza się kiedy czytamy jak to wszystko wyglądało z perspektywy jej męża Henrika. On czuł się przytłoczony przez swoją idealną żonę, im ona była lepsza tym on czuł się gorszy, im bardziej się starała tym wyraźniej on widział swoje błędy i niedociągnięcia aż w końcu spotkał kogoś kto potrafił akceptować go również z jego wadami, kto w jego mniemaniu lepiej go rozumiał i komu nie wstydził się opowiedzieć jak bardzo czuje się sfrustrowany przy swojej żonie perfekcjonistce.

Oprócz tego zdumiewa mnie jeszcze znajomość ludzkich charakterów jaką wykazuje się autorka. Czytając o młodzieńcu opiekującym się swoją ukochaną pogrążoną w śpiączce zauważyłam, że pisarka doskonale zna mechanizm nerwicy natręctw. Może sama ją przechodziła (w jej życiu również nastąpiło parę tragicznych wydarzeń, które mogły doprowadzić do pojawienia się nerwicy i depresji choćby śmierć brata) ?
A może tylko o niej czytała i po prostu ma tak wielką wyobraźnię, że wiedzę, którą nabyła potrafiła wiarygodnie przenieść na strony powieści ?

Co by nie mówić, uważam, że "Zdrada" stanowi perełkę w swoim gatunku. Gdyby nie to, że "zaskakujące zwroty akcji", "nieprzewidywalne zakończenie", "trzymająca w napięciu aż do ostatniej strony" to zwroty wyświechtane i nadużywane a do tego znajdują się na okładkach nawet najbardziej marnych kryminałów i thrillerów to właśnie tak bym ją opisała, ale ja po prostu powiem, że jest wyjątkowa a kto po nią sięgnie sam się o tym przekona.

"Eva i Henrik są małżeństwem od piętnastu lat i mają małego synka, ale w ich związku od dawna panuje marazm. Pewnego dnia Eva odkrywa, że mąż znalazł inną kobietę, do czego nie chce się przyznać. Zdesperowana, postanawia się zemścić, przeżywając przygodę z właśnie poznanym Jonasem. Nic nie wskazuje, że młody mężczyzna jest groźnym psychopatą, a znajomość przerodzi się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Krew, którą nasiąkła" jest książką autorstwa jednej z lepszych szwedzkich pisarek. Główną bohaterką tej powieści jest utalentowana prawniczka Rebeka Martinson. Åsa Larsson doskonale opisała stan w jakim znajduje się człowiek po traumatycznych przeżyciach desperacko poszukujący akceptacji i broniący się przed wykluczeniem. Szefowie Rebeki choć próbują grać przyjaciół wiedząc o tym, iż ze strachu przed utratą pracy i akceptacji czy poczucia przynależności do grupy ( jedynym towarzystwem w jakim obraca się kobieta są właśnie jej współpracownicy)Rebeka bez mrugnięcia okiem przyjmie każde zlecenie, polecają jej wykonywać te zdania, których inni nie chcą się podjąć. Tak jest też z pomocą dla pastorów pewnej parafii na północy Szwecji. Rebeka jednak zamiast zająć się jedynie doradztwem finansowym angażuje się w śledztwo w sprawie morderstwa pastor Mildred Nilsson.

Tutaj przerwę opowiadanie o fabule, żeby podać kilka danych statystycznych i poczynić pewne własne spostrzeżenia. Z najnowszych badań jakie udało mi się znaleźć wynika, że ponad 60 procent mieszkańców Szwecji to ludzie niewierzący bądź agnostycy natomiast pozostali to przeważnie członkowie Kościoła narodowego Szwecji czyli luterańskiego. Inne wyznania to naprawdę mniejszość.
Takie dane pozwalają mi zrozumieć dlaczego poznając kolejnych bohaterów literatury skandynawskiej dowiaduję się, że są oni ateistami ( Tora bohaterka stworzona przez Yrsę Sigurdardottir, Wallander Mankella, Maria Kallio Leeny Lehtolainen, Liesbeth Salander i Michael Blomqvist Stiega Larssona ). Zazwyczaj ludzie bardzo wierzący przedstawiani w powieściach należą do jakiegoś ortodoksyjnego odłamu prostestantów albo sekty ( jak choćby w " Zanim nadejdzie mróz" Henninga Mankella) i zazwyczaj ślepo przestrzegają zakazów i nakazów religii. Asa Larsson też chyba kiedyś musiała zrazić się do " Kościoła" ponieważ w pierwszej ze swoich książek "Burza z krańców ziemi" napisała " Ludzie słabi często ciągną do Kościoła, zresztą tak jak ludzie, którzy chcą mieć władzę nad słabymi". Niestety nie udało mi się jeszcze przeczytać tej powieści czego bardzo żałuję, ale za to obejrzałam film z Izabelą Skorupco oparty na jej motywach. Film ukazuje hipokryzję pastorów jednej z parafii położonej w miejscowości na północy Szwecji. Jeden okazuje się pedofilem ( plus taki, że sam rozumie jak bardzo źle czyni i zgadza się, żeby skorzystano z tego najbardziej radykalnego sposobu aby ukrócić ten proceder...) drugi choć poważany przez miejscową społeczność i uznawany za człowieka pełnego cnót zdradza żonę i wykorzystuje swoją uczennicę.
W " Burzy z krańców ziemi" można też zobaczyć do czego prowadzi literalna interpretacja Słowa Bożego i fanatyczna wiara : w jednej ze scen jeden z duchownych każe zabić dwie małe dziewczynki twierdząc, że Pan chce je mieć przy sobie. Dowiadujemy się, że Rebeka kiedyś też należała do tego Kościoła, ale odeszła.

Temat jednak widocznie nie daje spokoju pisarce ponieważ postanawia go poruszyć także w kolejnej książce. W "Krwi, którą nasiąkła". Robi to tylko w inny sposób. Zamordowana pastor Mildred Nilsson choć dla wielu była postacią kontrowersyjną i została niejednoznacznie ukazana myślę, że jednak to jej postać miała odgrywać rolę tej "dobrej".

"Krew, którą nasiąkła" jest książką autorstwa jednej z lepszych szwedzkich pisarek. Główną bohaterką tej powieści jest utalentowana prawniczka Rebeka Martinson. Åsa Larsson doskonale opisała stan w jakim znajduje się człowiek po traumatycznych przeżyciach desperacko poszukujący akceptacji i broniący się przed wykluczeniem. Szefowie Rebeki choć próbują grać przyjaciół...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Leena Lehtolainen nie jest jeszcze tak znaną w Polsce pisarką jak szwedzcy autorzy (Larsson, Mankell) więc przedstawię pokrótce fabułę jej pierwszej książki jaką jest "Kobieta ze śniegu".

Komisarz Maria Kallio musi rozwiązać zagadkę morderstwa pewnej psycholog, która swoją rezydencję przemieniła w ośrodek dla skrzywdzonych kobiet. Podejrzanych jest wielu ponieważ mógł to być jej własny kochanek jak i ktoś kto przeciwstawiał się jej radykalnie feministycznym poglądom albo ktoś z rodzin kobiet, które znalazły schronienie w jej dworku.

Wątek kryminalny choć ciekawy nie jest jednak w tej powieści najważniejszy, ale po kolei. Zacznę od wrażenie jakie zrobiła na mnie główna bohaterka - policjantka Maria Kallio. Na początku nie poczułam do niej wielkiej sympatii a to dlatego, że próbowała odrzucić wszelką swoją kobiecość. Dało się to zauważyć już w początkowych scenach gdzie opisywany jest ślub policjantki. Jak do wszystkiego także i do tego wydarzenia- które w życiu wielu kobiet jest jednym z najpiękniejszych i najbardziej romantycznych - ma ona typowo męskie podejście. Zazwyczaj to kobiety cieszą się, że udało im się doprowadzić pod ołtarz ukochanego mężczyznę. Tutaj mamy sytuację odwrotną, da się wyczuć, że to narzeczonemu Kallio bardziej zależało na ślubie. Nawet gdy bohaterka zachodzi w ciążę zachowuje się "po męsku" nie kupuje różowych ubranek i malutkich bucików a poradniki na temat dzieci czyta a nie ona a jej mąż i z resztą sama przyznaje, że mdli ją gdy słyszy o "koronkowym macierzyństwie".

Jednak mimo, iż bohaterka nie do końca przypadła mi do gustu to zarys tła obyczajowego i opisy fińskiej społeczności bardzo ! Poza ukazywaniem stosunków społecznych cenię skandynawskie kryminały za kreowanie bohaterów, którzy działają wedle własnego sumienia i samodzielnie myślą, nie przyjmują prawd narzuconych ani nie wierzą w coś dlatego, że wierzą w to autorytety czy duchowni przez wielu jeszcze uważani za wyrocznie w kwestiach moralności. Podoba mi się, że skandynawski kryminał propaguje podejście zdroworozsądkowe i pokazuje, że fanatyzm może doprowadzić do tragedii.

W "Kobiecie ze śniegu" również jest odwołanie do tego niezdrowego fanatyzmu przy opisie gminy lestadian, z której uciekła jedna z pacjentek Eliny Rosberg. Lestadianie są ortodoksyjnym odłamem protestantów. Z powieści Lehtolainen można dowiedzieć się, że zasady panujące w ich społeczności są bardzo surowe kobietom nie wolno oglądać telewizji, rozpuszczać włosów a nawet nosić jeansów. Pozostałe zakazy przypominają te z jakimi stykają się i katolicy: zabronione jest używanie antykoncepcji. Ale co w takim razie ma zrobić kobieta, która już wiele razy rodziła a kolejna ciąża może być zagrożeniem dla życia matki albo nienarodzonego dziecka ? Jest przynajmniej jedno wyjście : nie starać się o kolejną ciążę. Niestety Johanna ( pacjentka Rosberg) nie zdołała przekonać swojego męża ( notabene miejscowego kaznodziei, fanatyka swojej religii) do tego, żeby zaniechali starań o jeszcze jedno dziecko. Mieli ich już dziewięcioro a kolejny poród miał być śmiertelny dla Johanny jak przekazała jej lekarka. Johanna nie chciała, żeby dziewięcioro jej dzieci straciło matkę toteż po rozważeniu wszystkich wątpliwości dokonała aborcji (swoją drogą zaciekawiło mnie podejście Finów do tego trudnego tematów, ci którzy nie są specjalnie religijni traktują aborcję jak zwykły zabieg a przynajmniej całkowicie usprawiedliwiony jeśli kobieta jest w takiej sytuacji jak Johanna, takimi słowami broni jej też Elina Rosberg "Wątpię, żeby którakolwiek z was uważała za morderstwo, zwłaszcza w sytuacji, w której ciąża i poród stanowiłyby zagrożenie dla życia zarówno Johanny jak i jej dziecka". To jest zrozumiał, natomiast troszkę przeraziła mnie scena kiedy nasza główna bohaterka wybrała się do ginekologa. Pani doktor słysząc, że Kallio tej ciąży nie planowała a środki antykoncepcyjne zawiodły sama spytała ją czy ma dokonać zabiegu. Myślę, że w takiej sytuacji byłoby to już niemoralne i cieszę się, że Kallio się nie zgodziła). Jej mąż był głuchy na argumenty, nie wierzył w medycynę, ale wierzył w Boga i był pewien, że jego żona nie umrze, że Bóg kocha ich więc nie dopuści do śmierci ani jej ani dziecka toteż nie chciał podejmować żadnych innych środków, żeby chronić żonę. Gdy okazało się, że Johanna dokonała aborcji mąż zabronił jej się widywać z dziećmi i choć nie wolno mu było tego zrobić Johanna nie mogła liczyć ani na pomoc miejscowego adwokata ani policji ponieważ wszyscy należeli do gminy lestadian. Mam wielki szacunek dla ludzi wierzących, dl wszystkich wyznań, ale uważam, że zdawanie się w kwestii życia i zdrowia na samą wiarę nie jest dobre. Po to ludzie wymyślili medycynę, żeby pomagała im zwalczać choroby.

W powieści oprócz kontrowersyjnego tematu aborcji są jeszcze inne wątki ciągle szokujące dla polskiego czytelnika np. ten o szczęśliwej parze lesbijek. Tam jednak ich związek jest inaczej ukazany niż mógłby być w polskiej powieści. One nie muszą się ukrywać, walczyć o prawa do posiadania dziecka, do bycia razem, do legalizacji swojego związku, one wszystko to już mają bo kraje skandynawskie pod tym względem wyprzedziły Polskę.

Książka jest doskonale napisana i godna polecenia więc każdy bez względu na przekonania powinien po nią sięgnąć.

Leena Lehtolainen nie jest jeszcze tak znaną w Polsce pisarką jak szwedzcy autorzy (Larsson, Mankell) więc przedstawię pokrótce fabułę jej pierwszej książki jaką jest "Kobieta ze śniegu".

Komisarz Maria Kallio musi rozwiązać zagadkę morderstwa pewnej psycholog, która swoją rezydencję przemieniła w ośrodek dla skrzywdzonych kobiet. Podejrzanych jest wielu ponieważ mógł to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Niksy” Nathana Hilla można nazwać społeczną powieścią przygodową. W USA książka okazała się wielkim hitem, także u nas zachwycali się nią pisarze oraz dziennikarze. Ja mam bardzo mieszane uczucia odnośnie tej powieści. Są wątki tak świetnie rozpisane, że czytając byłam pewna, że trafiłam na absolutne arcydzieło literatury, niestety po nich pojawiały się niepotrzebne dłużyzny, rozdziały opisujące losy trzecioplanowych postaci, które nic nie wnosiły, rozczarowujące rozwiązania fabularne. Zacznę od krótkiego streszczenia i opisania plusów powieści [❗UWAGA mogą pojawić się spoilery].

Bohaterem powieści jest Samuel Andersen-Anderson wykładowca, zapalony gracz Elflandii, były pisarz. Samuel zmaga się z wieloma problemami (studentami wykorzystującymi błędy obecnego systemu edukacji, aby „zaliczyć” studia jednocześnie nic się nie ucząc, niespełnionymi ambicjami, samotnością oraz przeszłością). Zostawiony jako dziecko przez matkę, Samuel spotyka ją ponownie w nietypowych okolicznościach. Kobieta zaatakowała republikańskiego kandydata na prezydenta. To wydarzenie staje się ratunkiem na pisarską karierę oraz pretekstem do zbadania zdarzeń z przeszłości oraz losów swoich przodków.

Co mi się podoba?

📗Autor ma lekkie pióro i czyta się naprawdę szybko (mimo objętości)
📗Przedstawienie wydarzeń i postaw ludzi w USA z czasów wojny w Wietnamie.
📗Ciekawie nakreślone wątki psychologiczne takie jak do czego może doprowadzić niespełnienie oczekiwań rodziców i nieakceptacja rodziców, nadmierna ambicja.
📗Wplecenie skandynawskiej mitologii niektórym przeszkadza i nie pasuje do tej powieści, ale mi się podobało. "Niksy to demony, które oszałamiają i uwodzą, wciągają do swojego świata i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Każdy widzi je inaczej. Niksa to ktoś, kogo kochałeś, ale nie potrafiłeś przy sobie zatrzymać, albo coś nieuchwytnego, czego szukasz przez całe życie, o czym marzysz, choć jest nieosiągalne. Każdy ma swoją niksę." W książce pada też zdanie, że niksą może stać się dla Ciebie ten kogo się pokochało zanim się jeszcze dorosło. I ja mam swoją niksę, dlatego ta hitoria budzi we mnie nostalgię i porusza mnie.
📗Jest to pierwsza przeczytana przeze mnie książka o zabarwieniu politycznych, gdzie sympatie autora można z łatwością odgadnąć, a jednak zbliża się do obiektywnego opisania sytuacji politycznej tej, która panowała w USA i która panuje teraz. Hill niewątpliwie jest sympatykiem Demokratów, potrafi jednak zauważyć i ciekawie opisać niebezpieczne wynalazki z tamtej strony barykady.

Co mi się nie podobało?
📒Oprócz ciekawie opisanych aspektów psychiki człowieka są też "zdarzenia zupełnie nieprawdopodobne psychologicznie". Tyczy się to głównie reakcji głównego bohatera. Miłość, która przetrwała próbę czasu (nasz bohater zaczął żywić uczucie do pewnej pannicy w wieku 11 lat, czas płynął i żadna relacja aż do 30stki nie wpłynęła na niego bardziej). Równie nieprawdopodobne jest, że z miłości bohater zrezygnował na skutek błędnego rozumowania swojego przyjaciela i jego prośby. Prędzej uwierzyłabym w scenariusz kiedy Samuel przeciwstawia się prośbie, a później swoją decyzje próbuje racjonalizować.
📒Dłużyzny. Trzeba przyznać, że autor potrafi lać wodę. Losy postaci czwartoplanowych zostały opisane obszerniej niż bym sobie tego życzyła, a do głównego wątku wniosły mniej niż bym oczekiwała.
📒Zakończenie rozczarowujące.

„Niksy” Nathana Hilla można nazwać społeczną powieścią przygodową. W USA książka okazała się wielkim hitem, także u nas zachwycali się nią pisarze oraz dziennikarze. Ja mam bardzo mieszane uczucia odnośnie tej powieści. Są wątki tak świetnie rozpisane, że czytając byłam pewna, że trafiłam na absolutne arcydzieło literatury, niestety po nich pojawiały się niepotrzebne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby cała ta historia, wszystkie wydarzenia, które miały miejsce oraz postacie były od początku do końca wymyślone przez Salmana Rushdiego i nie bazowały w żaden sposób z rzeczywistych wydarzeń dałabym tej książce 10, jednak ta powieść bardzo dużo czerpie z tego co zdarzyło się naprawdę w ciągu kilku ostatnich lat w Ameryce, a niektóre zdarzenia (przynajmniej według mnie) są przedstawione nieuczciwie.

Podziwiam Salmana Rushdiego za język, styl, kunszt pisarski i ogromną wiedzę - na temat literatury, kina, malarstwa i sztuki - którą popisuje się na każdej stronie. Muszę przyznać, że zaraz po "Szatańskich wersetach" jest to jego najlepsza książka. Historia Nerona Goldena, a także jego trzech synów oraz Rene (filmowca i zarazem narratora powieści)wciągnęły mnie tak, że książkę przeczytałam jednym tchem w niecały jeden dzień.Imiona, nazwy i przezwiska zapożyczone z mitów i legend nadają powieści baśniowy charakter co sprawia, że czyta się ją jeszcze przyjemniej. Bardzo się cieszę, że autor skupił się na ważnych i aktualnych problemach takich jak poprawność polityczna (która idzie w złym kierunku), wolność słowa (która zaczyna być tłumiona, dziwne twory, które powstają na uniwersytetach w Ameryce oraz tożsamości płciowej. Ta ostatnia kwestia została najdokładniej opisana. Autor posługując się jedną z postaci zadał pytania, które nie dość głośno wybrzmiewają w dyskursie publicznym na ten temat, a które powinno zadać się już dawno, opowiedział także o wątpliwościach jakie rodzą się w związku z tą sprawą. Rozmowa jednego z bohaterów ze specjalistką jest jedną z najlepszych scen w powieści. Przytoczę tutaj mały fragment. "Jeśli powiem, że jestem kobietą, ale nie chcę się rozstać ze swoim męskim organem i znajdę się wśród lesbijek i będę mieć ochotę na seks, ale one nie chcą się kochać z osobą z męskim narządem, no to jaką jestem kobietą, jeśli mój wybór, by stać się kobietą jest nie do przyjęcia dla innych kobiet"
"A jeśli ja nie dostrzegam w swoim wyborze wyboru, to co? A jeśli słyszę od społeczności gejowskiej, że homoseksualizm jest wrodzony, że ludzkiej natury nie można sobie wybrać, ani z niej zrezygnować i jeśli mnie skręca na myśl o tym reakcyjnym pomyśle, że osobę homoseksualną można "uzdrowić", że może ona dokonać innego wyboru i zrezygnować ze swojego homoseksualizmu? A co, jeśli podejrzewam, że te różne wybory, które mi pani tutaj przedstawia, te płciowe niuanse z wielorakimi możliwościami, są częścią tej samej reakcyjnej ideologii, bo po wyborze można się rozmyślić, a zmiana zdania to przywilej kobiety?".

Przejdę teraz do tych nieuczciwie przedstawionych wydarzeń. Jedną z nich jest Gamergate. Ci, którzy w ogóle nie znają sprawy mogą zbytnio zasugerować się opisem autora, który jest stronniczy i nie do końca prawdziwy.Autor sprowadził całą aferę do "wojny, która zapanowała w świecie komputerowym, mężczyźni kontra kobiety" oraz "męskiej społeczności graczy, która na zarzuty feministek zareagowała ujawnieniem ich adresów oraz maili co naraziło je na groźby". Pan Rushdie niestety chyba przedawkował "Washington Post" i nie zainteresował się żadnymi innymi źródłami, w tym wypowiedziami samych graczy. Inne lewicowe gazety przedrukowały ten artykuł i pod każdym pojawiała się fala nieprzychylnych komentarzy oskarżając (słusznie) prasę o przedstawienie sfałszowanego obrazu całej afery co poskutowało tym, że pod koniec była to raczej wojna graczy z prasą, a nie mężczyzn z kobietami. Dla zainteresowanych przytoczę tutaj krótki opis użytkowniczki, który podpisuje się jako Outstar "ajgłośniejsze strony w aferze nie wiedzą już, o co im chodzi i zaplątały się w łańcuch wzajemnego trollowania i nienawiści. Anita Sarkeesian jest dość dziwną postacią - jej feministyczny projekt, Tropes vs Women, skrytykowały zarówno feministki, jak i zwykłe "graczki" (ze mną włącznie). Po tym, jak uzyskała ogromną ilość wpłat na kickstarterze zamilkła na długi czas, by po ogromnych opóźnieniach opublikować średniej jakości filmy, w których większość materiałów - w tym grafiki oraz filmy z gier - były kradzione. Ludzie zapłacili Anicie, żeby grała w gry, a ona nawet z 100 tys. dolarów na ten cel musiała "pożyczyć" cudze materiały, bo prawdopodobnie graczką wcale nie jest - co przyznała w paru filmach sprzed jej wielkiej kariery, które do dzisiaj krążą na jutubie ("nie gram w gry, są obrzydliwe" i tym podobne cytaty). Internet zaroił się od ataków na nią przez te wpadki - niektórzy z atakujących zrobili to w najgorszy możliwy sposób, grożąc, doxxując i włamując się na jej konta. Wtedy ruszała fala feministycznego wsparcia dla Anity, która z szachrajki stała się ofiarą i bardzo dobrze znalazła się w tej roli. Niestety, cierpią na tym zwykłe developerki, które przez trollów z GamerGate cierpią tylko dlatego, że w jakikolwiek sposób są związane z branżą gier. Po stronie Anity mamy "jeśli ktokolwiek się w czymkolwiek ze mną nie zgadza, jest mizoginistą i powinien zostać zaatakowany przez feministki". Po stronie GamerGate (oprócz wielu głosów rozsądku) - "jesteś kobietą w branży gier? Zdoxxujemy Cię dla zabawy". I tak się to wszystko nakręca...". W każdym razie to, że jeden z najbardziej uznanych pisarzy na świecie nie robi dokładnego researchu i podchodzi do sprawy jednostronnie jest bardzo niepokojące i źle świadczy o samym autorze.

Kolejną sprawą do, której Salman Rushdie nie podszedł zbyt obiektywnie ani nawet nie podjął próby zrozumienia drugiej strony jest wątek polityczny. Kiedyś noblistka Elfriede Jelinek napisała "pisarz powinien się trochę wycofać, żeby móc być obserwatorem rzeczywistości". Niestety autor wyszedł z roli obserwatora i tak mocno zaangażował się w ostatnie wybory, że sympatie polityczne zaślepiły go i nie pozwoliły spojrzeć na sprawę z dystansem.

W powieści "Złoty dom Goldenów" została przedstawiona dwójka przeciwników politycznych: Donald Trump jako Joker (antybohater, potwór, drań, łotr bez żadnej wrażliwości i uczuć" oraz Hillary Clinton jak Batwoman (pozytywna bohaterka, która jest aniołem i pragnie chronić ludzi oraz walczyć o ich dobro). Rozumiem, że można nie lubić pana Trumpa i nie zgadzać się z jego programem politycznym. Ma on wiele wad i popełnia wiele błędów. To samo Pani Clinton. Wyborcy zaś decydują, które "wady" przeszkadzają im mniej. Od wielkiego intelektualisty oczekiwałabym jednak więcej zrozumienia i obiektywizmu. Natomiast przedstawianie jednej osoby jako krwiożerczej bestii, a drugiej jako niebiańskiej istoty (choć również można jej wiele zarzucić) zdecydowanie nie jest tym co pisarz (zwłaszcza dobry pisarz, taki, który widzi więcej, krytycznie patrzy na wszystko co jest mu podsuwane, potrafi powściągnąć emocje i analizować). Zdanie "Batwoman również miała ciemną stronę, ale wykorzystywała ją w dobrych celach" jest wręcz paradne! Nie wiem do jakiego dobrego celu przyczyniło się użycie katastrofy na Haiti i niezapewnienie pomocy technicznej i humanitarnej obiecanej przez Clinton ofiarom (które straciły dachy nad głową dorobek całego życia i nie były w stanie zapewnić swoim dzieciom odpowiedniej pomocy medycznej) oraz wykorzystanie pieniędzy swoich darczyńców do własnych interesów finansowych na Haiti a nie do pomocy ofiar. Nie wiem do czego dobrego przyczyniło się branie pieniędzy od Arabii Saudyjskiej (kraju, w którym zabija się homoseksuliastów) do polepszenia sytuacji społeczeństwa LGBT, oraz korupcja (może kiedy Salman Rushdie nam to wytłumaczy zmienię ocenę na 10). Poza tym jest to ta sama kobieta, która paskudnie potraktowała Obamę (wymarzonego, idealnego prezydenta według liberałów) sugerując nawet w jednym z wywiadów, że nie wycofa się na korzyść wysuwającego się na prowadzenie Obamy ponieważ liczy na to, że przytrafi mu się wypadek (dla zainteresowanych więcej w filmach "Clintonowie kontra Obamowie- sekrety rywalizacji" oraz "Pieniądze Clintonów"). Salman Rushdie głuchy i ślepy na te fakty uważa 60 milionów Amerykanów za podłych łotrów. Wielki intelektualista nie bierze pod uwagę, że być może oddali głos ponieważ z D.T zgadzają się w 40% a z H.C.tylko w 25% lub, że wszystkie afery jakie miały miejsce dowody oraz poszlaki, które zebrano od początku prezydentury jej męża aż po rok 2016 znacznie obniżyły zaufanie do niej. Autor nie próbuje zrozumieć drugiej strony, poznać motywów jej postępowania, dowiedzieć się co ich boli, woli oskarżać. Tymczasem Arlie Russell Hochschild postanowiła dociec o co chodzi prawicowcom. Opis wydawnictwa Krytyka Polityczna "Socjolożka z Berkley, spędziła pięć lat w Luizjanie, by zrozumieć o co chodzi Południowcom (...) Oczywiście, jak każda podróż, i ta kończy się wewnętrzną przemianą. Hochschild jedzie na Południe wyposażona w bagaż stereotypów – spodziewa się, że w centrach handlowych zastanie półki pełne libertariańskich powieści Ayn Rand i wszechobecny rasizm. Jej reportaż pokazuje, że rzeczywistość komplikuje te tezy." Swoich poglądów nie zmieniła pozostała demokratką, ale po tej podróży potrafi postawić się w sytuacji człowieka o innych poglądach. Tymczasem postawa naszego autora jest nie do przyjęcia, krytykując innych za budowanie muru sam wznosi tzw. empathy wall. Rushdie kiedyś krytykował religie między innymi za to, że indoktrynuje i narzuca "jedyny słuszny pogląd". Tymczasem teraz pisarz robi dokładnie to samo "kto jest republikaninem jest złym człowiekiem". Ostatnia ciekawostka na koniec, autor kiedyś zgadzał się z Orianą Fallaci i twierdził, że nie ma czegoś takiego jak umiarkowany Islam, jest po prostu Islam, który jest niebezpieczny i niepotrzebny. Czytając książkę da się zauważyć, że zmienił zdanie. Niestety wejście do amerykańskiej elity chyba jednak utrudnia wczuwanie się w sytuacje zwykłych zjadaczy chleba.

Gdyby cała ta historia, wszystkie wydarzenia, które miały miejsce oraz postacie były od początku do końca wymyślone przez Salmana Rushdiego i nie bazowały w żaden sposób z rzeczywistych wydarzeń dałabym tej książce 10, jednak ta powieść bardzo dużo czerpie z tego co zdarzyło się naprawdę w ciągu kilku ostatnich lat w Ameryce, a niektóre zdarzenia (przynajmniej według mnie)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra i ciekawa książka. Maciej Czarnecki skupia się w niej na działaniach Barnevernetu - urzędu, który według opinii wielu imigrantów (nie tylko polskich) "zabiera dzieci rodzicom". Autor stara się dotrzeć do prawdy i w swojej pracy jest bardzo obiektywny, oprócz poszkodowanych rodziców starał się też rozmawiać z socjologami, profesorami tamtejszych uniwersytetów, samymi Norwegami oraz pracownikami Barnevernetu. Książka jednocześnie pokazuje, że te sytuacje nie są czarno - białe i nie wszystko można jednoznacznie oceniać, czasem faktycznie dochodzi do nadużyć, czasem jest to ignoracja rodziców, a interwencje są w pełni uprawnione. Biorąc jednak pod uwagę całość, myślę, że książka powinna być przestrogą dla Polski, państwo opiekuńcze niektówym może się wydawać bardzo dobre, pomocne i konieczne. Pamiętać jednak nalezy, że im więcej opiekuńczości państwa tym mniej wolności jednostki (nawet jeśli chodzi o wychowanie własnych dzieci). Co ciekawe Norwegowie też potrafią dostrzec ten problem u siebie. W książce poruszona jest kwestia tzw. rasizmu kulturowego (przekonaniu, że jedna kultura góruje nad drugą, że np. norweski model partnerskich relacji między rodzicami i dziećmi jest lepszy niż polski model, gdzie rodzice mogą przyjaźnić się z dziećmi, ale są przede wszystkim rodzicami i mają prawo wychować dziecko według swojego światopoglądu i wyznania (gwarantuje to Konstytucja RP) oraz stosowania systemu nagród i kar (nie przemocy!).

Bardzo dobra i ciekawa książka. Maciej Czarnecki skupia się w niej na działaniach Barnevernetu - urzędu, który według opinii wielu imigrantów (nie tylko polskich) "zabiera dzieci rodzicom". Autor stara się dotrzeć do prawdy i w swojej pracy jest bardzo obiektywny, oprócz poszkodowanych rodziców starał się też rozmawiać z socjologami, profesorami tamtejszych uniwersytetów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aby tę książkę zrozumieć trzeba mieć szeroką wiedzę historyczną. Oriana Fallaci od zawsze walczyła z islamem, a swoim czytelnikom starała się pokazać jak niszczący i zgubny wpływ ma ta religia na kulturę europejską oraz do czego może doprowadzić. Paradoksalnie czytając niektóre wywiady zaczęłam rozumieć motywy, sposób myślenia Palestyńczyków, a nawet współczuć im a z niektórymi się zgadzać. Autorka osiągnęła więc skutek odwrotny do zamierzonego. W większości spraw nadal zgadzam się jednak z Orianą i doskonale rozumiem jej samotność i wykluczenie jakie odczuwała. Przez jej anty - islamską postawę europejskie lewicowe elity odwróciły się od niej. Nawet ludzie, których traktowała jak rodzinę, ci, którzy wiedzieli, że jest piekielnie inteligentna a swoje postulaty opiera nie na uprzedzeniach lecz licznych wywiadach, dokumentach i faktach, przestali jej bronić i odłączyli się od niej, aby nie doznać tego samego wykluczenia. Teraz brakuje jej głosu rozsądku. Tęsknimy Oriano.

Aby tę książkę zrozumieć trzeba mieć szeroką wiedzę historyczną. Oriana Fallaci od zawsze walczyła z islamem, a swoim czytelnikom starała się pokazać jak niszczący i zgubny wpływ ma ta religia na kulturę europejską oraz do czego może doprowadzić. Paradoksalnie czytając niektóre wywiady zaczęłam rozumieć motywy, sposób myślenia Palestyńczyków, a nawet współczuć im a z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Premiera książki "Uległość" zbiegła się z atakiem na redakcję Charlie Hebdo. Michel Houellebecq w obawie o swoje życie, uciekl z Paryża. Nie wiem czy to możliwe, ale mam wrażenie, że po tych wydarzeniach treść książki została zmieniona. Nie jest bowiem ani przesadnie odważna, ani specjalnie kontrowersyjna. Mam mieszane uczucia co do niej. Z jednej strony bardzo się cieszę, że wolność słowa pozwala na to by takie dzieła się ukazywały, by o pewnych zjawiskach można było mówić także krytycznie. Z drugiej strony jest to właśnie jedna z niewielu książek poruszająca temat islamizacji w taki sposób, wobec tego przez zwolenników takiej narracji odbierana jest pozytywnie. Sądzę jednak, że gdyby pojawiło się więcej podobnych powieści okazałoby się, że o problemach i zmianach społecznych we współczesnej Francji da się pisac lepiej i ciekawiej.

Książka w żadnym stopniu nie jest moralizatorska, autor subtelnie zwraca nam uwagę na problemy pojawiające się w postepowych zachodnich społeczeństwach. Na głównego bohatera nikt nie wywieral presji, żeby założył rodzinę, mógł wieść życie typowego hedonisty aż do swojej emerytury. Główny bohater nie utrzymuje więzi ze swoimi starymi rodzicami, nie ma żony ani dzieci, jego relacje z innymi ludźmi są bardzo powierzchowne. W końcu jednak budzi się w nim jakaś tęsknota do "starego systemu" i relacji rodzinnych jakie w nim panowały (ludzie trochę bardziej musieli trzymać się konwenansow i liczyć z opinią najbliższych, ale za to zyskiwali wsparcie i znacznie rzadziej dotykało ich uczucie "wypalenia"). Między innymi dlatego postępująca islamizacja wcale nie jest dla niego taka straszna, a może okazać się nawet ratunkiem dla jego zblazowanego życia.

Premiera książki "Uległość" zbiegła się z atakiem na redakcję Charlie Hebdo. Michel Houellebecq w obawie o swoje życie, uciekl z Paryża. Nie wiem czy to możliwe, ale mam wrażenie, że po tych wydarzeniach treść książki została zmieniona. Nie jest bowiem ani przesadnie odważna, ani specjalnie kontrowersyjna. Mam mieszane uczucia co do niej. Z jednej strony bardzo się cieszę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem zauroczona książką. Chyba to co sprawia, że powieść wciąga nas od pierwszych stron to tematy, które aktualnie nas interesują. Mnie ostatnio pasjonuje temat światów równoległych lub innych linii zdarzeń. Sądzę, że gdybym trafiła na nią w innym momencie swojego życia byłaby dla mnie trochę nudnawa. Zagadka kryminalna niestety dość przewidywalna i większość czytelników zaznajomiona z bardziej rozbudowanymi kryminałami i thrillerami nie będzie zaskoczona zakończeniem.

Jestem zauroczona książką. Chyba to co sprawia, że powieść wciąga nas od pierwszych stron to tematy, które aktualnie nas interesują. Mnie ostatnio pasjonuje temat światów równoległych lub innych linii zdarzeń. Sądzę, że gdybym trafiła na nią w innym momencie swojego życia byłaby dla mnie trochę nudnawa. Zagadka kryminalna niestety dość przewidywalna i większość czytelników...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Modela" czyta się dość szybko,powieść nie zawiera niepotrzebnych dłużyzn i nie jest przegadana. Wydawnictwo reklamuje ją jako współczesną wersję "Portretu Doriana Graya" ja jednak sądzę, że autorka tak samo czerpała z dzieł takich jak "Hamlet", "Adwokat Diabła", a nawet "Proces".

Główny bohater nazywany jest A. i żyje w Mieście. Ten zabieg nadaje utworowi uniwersalności. Sprawia, że myślimy, iż wszystko to mogło się wydarzyć tak samo w Warszawie jak i w Nowym Jorku.

Powieść porusza ważne i aktualne problemy takie jak zatracanie własnej tożsamości na rzecz kariery, narcyzm, pogoń za samorozwojem kosztem budowania relacji oraz stawiania siebie w roli produktu, który trzeba umiejętnie sprzedać zanim skończy się okres jego przydatności. Plagą naszych czasów jest postrzeganie siły w wyzbywaniu się prawdziwych ludzkich emocji oraz cech przydatnych i potrzebnych. Empatia i wrażliwość pozytywne są za słabość. Książka ta tłumaczy, że jest to kompletnym nieporozumieniem.

Kolejny aspekt, który podoba mi się w powieści to sposób przedstawienia kobiet. Nie są one bezwolnymi marionetkami, trzecioplanowymi postaciami bez głębszych przemyśleń i siły sprawczej. Wręcz przeciwnie. To Jeanny jest tą, która myśli, analizuje, działa i sama w sobie okazuje się lekarstwem na chorobę trawiacą miasto.

Na koniec cytat, który według mnie najlepiej oddaje ducha utworu "Świat tworzą ludzie, nie idee, nie przedmioty, nie pieniądze. Świat każdego człowieka tworzy nie on sam, lecz jego relacje z innymi ludźmi. Człowiek jest istotą społeczną, funkcjonuje w grupie i również żyje dla innych - nie tylko dla samego siebie i nie dla idei. KAŻDĄ IDEĘ MOŻNA BOWIEM WYPACZYĆ, ZAWSZE MOŻNA STWORZYĆ TAKI SYSTEM, KTÓRY USPRAWIEDLIWI ZŁE POSTĘPOWANIE".

"Modela" czyta się dość szybko,powieść nie zawiera niepotrzebnych dłużyzn i nie jest przegadana. Wydawnictwo reklamuje ją jako współczesną wersję "Portretu Doriana Graya" ja jednak sądzę, że autorka tak samo czerpała z dzieł takich jak "Hamlet", "Adwokat Diabła", a nawet "Proces".

Główny bohater nazywany jest A. i żyje w Mieście. Ten zabieg nadaje utworowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozpoczynając tę książkę nie wiedziałam jaki to gatunek, początkowo myślałam, że to może powieść lub baśń, a tu masz okazało się, że to naprawdę jest książka o drzewach! Mimo to bardzo mnie wciągnęła. Czytało mi się tak szybko jak dobre kryminały. Poza tym ta książka to doskonałe ukojenie dla nerwów. Są powieści o sprawach trudnych i ważnych, warto je czytać, ale one wyczerpują emocjonalnie. Nie ma takiego ryzyka przy "Sekretnym życiu drzew". A ile ciekawych i zaskakujących rzeczy można się dowiedzieć! Polecam do wyciszenia się :-)

Rozpoczynając tę książkę nie wiedziałam jaki to gatunek, początkowo myślałam, że to może powieść lub baśń, a tu masz okazało się, że to naprawdę jest książka o drzewach! Mimo to bardzo mnie wciągnęła. Czytało mi się tak szybko jak dobre kryminały. Poza tym ta książka to doskonałe ukojenie dla nerwów. Są powieści o sprawach trudnych i ważnych, warto je czytać, ale one...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Początkowo myślałam, że autorka wywodzi się z grupy dyskusyjnej ESD, na której od dawna Małgorzata Musierowicz jest krytykowana za nieporuszanie tematów współcześnie trapiących młodzież. Okazało się, że ktoś jeszcze wpadł na pomysł, żeby wykorzystać konwencje pani MM do napisania fanfiction uwzględniając problemy nastolatków jakie ostatnio są nagłaśniane.

Mam mieszane uczucia odnośnie tej książki. Mimo kontrowersyjnych kwestii jakie porusza jest napisana dość gładko i grzecznie (momentami nawet z humorem). Myślę, że kiedy ludzie wywodzący się z pewnych ruchów i środowisk dojdą do władzy ta książka stanie się lekturą szkolną. Problem jest tylko taki, że jeśli ma być to książka edukacyjna to autorka mogła pokusić się o wyjaśnienia tematu od strony naukowo - medycznej. W powieści są wzmianki dotyczące tego, że Tosia jest osobą androgyniczną, ale jestem przekonana, że wiele osób czytając "Fanfik" będzie miało przeświadczenie, że bohaterem jest transseksualista. Są to dwa różne pojęcia i uważam, że podejście do nich również powinno być różne. Jeśli autorka obrała sobie za cel pokazanie szerzenie tolerancji i pokazanie problemów takich osób powinna również zadbać o wyjaśnienie pewnych pojęć i o to, żeby nie wrzucać wszystkich do jednego worka i wprowadzić odpowiednie rozróżnienia. Przez takie podejście rodzi się jeszcze więcej mitów i przekłamań, a przecież chyba nie o to chodziło.

Gdzieś wyczytałam, że książką zachwycają się środowiska lewicowe i feministyczne. Nie przestaje mnie dziwić, że po raz kolejny zachwycają się utworem, który przedstawia bohaterki płci żeńskiej w bardzo niekorzystnym świetle. W całej powieści nie ma ani jednej kobiecej bohaterki, która wykazałaby się dojrzałością, mądrością, inteligencją. Wszystkie są one próżne, puste, powierzchowne. Zgadzam się z jedną z poprzednich recenzentek, że mamy tu chyba do czynienia ze zinternalizowaną mizoginią.

Książkę czyta się całkiem przyjemnie. Ograniczenie problemów z jakimi zmagają się osoby pokroju głównej bohaterki właściwie do minimum prawdopodobnie było celowym zabiegiem autorki. Pisarka najpewniej chciała, aby powieść nadawała się już dla dzieci w wieku gimnazjalnym. Jest to zarazem plusem i minusem. Rzeczywistość ludzi przedstawionych w książce zazwyczaj jest bardziej brutalna. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że Natalia Osińska potraktowała temat trochę zbyt gładko i powierzchownie.

Początkowo myślałam, że autorka wywodzi się z grupy dyskusyjnej ESD, na której od dawna Małgorzata Musierowicz jest krytykowana za nieporuszanie tematów współcześnie trapiących młodzież. Okazało się, że ktoś jeszcze wpadł na pomysł, żeby wykorzystać konwencje pani MM do napisania fanfiction uwzględniając problemy nastolatków jakie ostatnio są nagłaśniane.

Mam mieszane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autorka z prostej historii zrobiła skomplikowaną intrygę. Po zachwalających recenzjach spodziewałam się czegoś bardziej ambitnego i mrocznego, ale muszę przyznać, że przyjemnie mi się czytało i faktycznie nie mogłam się oderwać. Pisarka umie trzymać czytelnika w napięciu nawet przy tak prostej historii. Jedyne co mi nie pasowało to zachowanie kobiecych postaci. Gdzieś przeczytałam, że w powieści są wątki feministyczne - zdecydowanie ich nie ma, jest coś wręcz przeciwnego.

Autorka z prostej historii zrobiła skomplikowaną intrygę. Po zachwalających recenzjach spodziewałam się czegoś bardziej ambitnego i mrocznego, ale muszę przyznać, że przyjemnie mi się czytało i faktycznie nie mogłam się oderwać. Pisarka umie trzymać czytelnika w napięciu nawet przy tak prostej historii. Jedyne co mi nie pasowało to zachowanie kobiecych postaci. Gdzieś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Spodziewałam się czegoś innego. Miałam ochotę na historię napisaną pięknym gładkim językiem (jakiego próżno szukać we współczesnych powieściach), która będzie zawierała trochę dramatu, trochę romantyzmu. Zachęcona zostałam przez serial telewizyjny "Last Tycoon". Niestety muszę przyznać, że postacie stworzone przez scenarzystów i aktorów bardziej do mnie przemawiają niż och książkowe pierwowzory. Monroe sprawia wrażenie zmęczonego życiem człowieka niż błyskotliwego filmowca - idealisty. Jego miłość do żony też wcale nie jest tak piękna i romantyczna jak została przedstawiona w filmie. Większość dialogów jest sztuczna i dziwna.

Mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Spodziewałam się czegoś innego. Miałam ochotę na historię napisaną pięknym gładkim językiem (jakiego próżno szukać we współczesnych powieściach), która będzie zawierała trochę dramatu, trochę romantyzmu. Zachęcona zostałam przez serial telewizyjny "Last Tycoon". Niestety muszę przyznać, że postacie stworzone przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Łukasz Drozda jako naukowiec i badacz powinien mieć trochę inne podejście do tematu. Tymczasem napisał propagandową książkę, z jednego punktu widzenia. Brak obiektywnego spojrzenia.

Łukasz Drozda jako naukowiec i badacz powinien mieć trochę inne podejście do tematu. Tymczasem napisał propagandową książkę, z jednego punktu widzenia. Brak obiektywnego spojrzenia.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Od strony warsztatowej książka niezwykle dobrze napisana. Ciekawa fabuła.
Świadomość, że to ostatnie spotkanie z Kurtem, jego historia, sprawiają jednak, że powieść jest przygnębiająca.

Od strony warsztatowej książka niezwykle dobrze napisana. Ciekawa fabuła.
Świadomość, że to ostatnie spotkanie z Kurtem, jego historia, sprawiają jednak, że powieść jest przygnębiająca.

Pokaż mimo to

Okładka książki Jak facet z facetem Andrzej Gryżewski, Przemysław Pilarski
Ocena 8,0
Jak facet z fa... Andrzej Gryżewski,&...

Na półkach:

No niestety, ale jako osoba heteroseksualna czuję się obrażona przez tę książkę tak samo jak gdyby gej czułby się obrażony przez heteroseksualistę, który stwierdziłby, że jego relacje są lepsze i głębsze i geje "mocniej kochają" niż ludzie hetero. To mnie utwierdziło, że takie pary nie powinny wychowywać dzieci. Co taki Pan powiedziałby swojej córce, że będzie mniej kochana bo jest hetero? Powielanie stereotypów jednej i drugiej strony barykady jest tak samo złe.

No niestety, ale jako osoba heteroseksualna czuję się obrażona przez tę książkę tak samo jak gdyby gej czułby się obrażony przez heteroseksualistę, który stwierdziłby, że jego relacje są lepsze i głębsze i geje "mocniej kochają" niż ludzie hetero. To mnie utwierdziło, że takie pary nie powinny wychowywać dzieci. Co taki Pan powiedziałby swojej córce, że będzie mniej kochana...

więcej Pokaż mimo to