Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ciekawa książka. Nie chcę udawać, że wszystko zrozumiałam, bo jestem humanistką, której do fizyki daleko (a tu było BARDZO dużo fizyki), mimo to autor wyraźnie starał się pisać przystępnym językiem.

Poznałam kilka fascynujących teorii (i faktów), więc polecam, choć z pewnością nie jest do lektura dla każdego.

Ciekawa książka. Nie chcę udawać, że wszystko zrozumiałam, bo jestem humanistką, której do fizyki daleko (a tu było BARDZO dużo fizyki), mimo to autor wyraźnie starał się pisać przystępnym językiem.

Poznałam kilka fascynujących teorii (i faktów), więc polecam, choć z pewnością nie jest do lektura dla każdego.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozczarowująca.
Na samym początku, pomimo średniego języka (długo myślałam, że to debiut, a nie jedna z kolejnych książek nagradzanej pisarki), bardzo spodobał mi się klimat.

[Tu zaznaczę trigger warning: "Pokrzywa i kość" mocno poruszają tematykę ciąży, płodności i poronień. Nie polecam, jeżeli ktoś jest szczególnie wrażliwy na te tematy].

Cmentarze, śmierć, psy z kości, kobiety rozkazujące zmarłym, silne motywy siostrzeństwa (uderzające troszkę za blisko serduszka), opętany drób, a przy tym śmieszki i głupotki. Pierwsze sto pięćdziesiąt stron przeczytałam baaaaaardzo szybko. Nawet Marra, księżniczka, która nie bardzo rozumie świat i mocno nie ogarnia rzeczywistości (btw. uważam, że jest zakodowaną postacią nieneurotypową) z początku bardzo mi się podobała. Ot, taka sobie księżniczka, nie najpiękniejsza, nie najwspanialsza, która chce tylko haftować i zajmować się ogrodem. Ekstra. Tym bardziej, że gdy ruszamy z nią na przygodę ma 30 lat, co jest nietypowe w fantasty, szczególnie tym, z kobietami w roli głównej.

Niestety, im dalej, tym gorzej. W momencie, w którym akcja powinna być najgęstsza, a oddech wstrzymywany z każdą stroną, ja już się nudziłam. Postaci, choć wcześniej mi się podobały, na tym etapie wydawały się banalne. Zadanie zostało wykonane zbyt łatwo. Tak, pojawiały się małe dramaty, ale tak szczerze? Wcale nie odczułam, jak wysoka jest stawka. Przebrnęliśmy przez zadanie szybko, ładnie i przyjemnie. A nawet jeśli nie (tak naprawdę bohaterom wcale nie szło "jak z płatka"), to nie odczuliśmy niczego w związku z niewygodami i trudami po drodze. Opisy były krótkie, bez napięcia, trochę "byle jakie". Zakończenie, choć się go spodziewałam i w teorii nie było złe, to i tak rozczarowało.

Myślę, że to wszystko, co mam do zarzucenia tej książce, wiąże się właśnie z pierwszą rzeczą, na którą w tej opinii zwróciłam uwagę - ze słabym językiem. Mam wrażenie, że książkę pisano na szybko. Nie mamy tu do czynienia z jakimś szerokim worldbuildingiem (co nie zawsze jest minusem) ani jakimikolwiek wyjaśnieniami, jak i dlaczego działa magia. Marra i pozostali wciąż robią to samo, ich rozwój (choć jest, wiem, że jest) nie został dokładnie zarysowany, przez co szybko robią się nudni. Po wszystkim lecimy jak po łebkach.
A szkoda, bo historia jest ciekawa, ma świetne motywy i tematykę i gdyby pochylić się nad nią dłużej, postarać się, mogłaby być naprawdę fantastyczna. Chciałabym się zachwycać.
Niestety, bardzo mi żal tego niewykorzystanego potencjału.

Rozczarowująca.
Na samym początku, pomimo średniego języka (długo myślałam, że to debiut, a nie jedna z kolejnych książek nagradzanej pisarki), bardzo spodobał mi się klimat.

[Tu zaznaczę trigger warning: "Pokrzywa i kość" mocno poruszają tematykę ciąży, płodności i poronień. Nie polecam, jeżeli ktoś jest szczególnie wrażliwy na te tematy].

Cmentarze, śmierć, psy z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mocne 7.5.
Na początku trudno było mi się do niej przekonać. Końcówka okazała się wspaniała i emocjonująca, choć już od około 100 stron domyślałam się zakończenia.

Mocne 7.5.
Na początku trudno było mi się do niej przekonać. Końcówka okazała się wspaniała i emocjonująca, choć już od około 100 stron domyślałam się zakończenia.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra jeśli chodzi o powieści z gatunku "romantasy". Trochę taka powtórka z Sarah J Maas, sporo niepotrzebnej erotyki (ale wiem, wiem, ta nisza tak ma), muskularni hot mężczyźni z tatuażami i mordercza główna bohaterka (Celaena Sardothien w nowym przebraniu).

Na początku książki pojawia się wiele błędów językowych i zastanawiam się, gdzie zaginął korektor?

Dobra, ale do brzegu:

"Słoneczny Gon" czytało się przyjemnie i szybko, worldbuilding ciekawy, z dużym potencjałem. Co do fabuły - nie ma co ukrywać, jeśli czytaliście wcześniej inne popularne autorki gatunku, to nie znajdziecie tu nic nowego. Mimo to, oceniam czas spędzony przy niej pozytywnie. Wiedziałam po co sięgam, nie spodziewałam się cudów na kiju, rozumiem czym stoi młoda fantastyka, szczególnie ta oparta na romansie. Nie było więc rozczarowań. A wręcz odwrotnie. Gdy przeczytałam, że autorka jest młodą Polką publikującą na Wattpadzie, to bałam się sięgać po tę pozycję. Na szczęście, Pani Mags Green okazała się lepsza niż myślałam. Szczególnie, że to jej debiut.

Prawda jest taka, że gdyby autorka pisała po angielsku, już dawno miałaby międzynarodową rzeszę fanów i "Słoneczny Gon" stałby się bestsellerem [no chyba, że "romantasy" przestało być dominującym gatunkiem wśród kobiet, a wydaje mi się, że nie].
Osobiście, raczej nie sięgnę po drugą część, ale autorce życzę jak najlepiej, bo ma spory potencjał.

Dobra jeśli chodzi o powieści z gatunku "romantasy". Trochę taka powtórka z Sarah J Maas, sporo niepotrzebnej erotyki (ale wiem, wiem, ta nisza tak ma), muskularni hot mężczyźni z tatuażami i mordercza główna bohaterka (Celaena Sardothien w nowym przebraniu).

Na początku książki pojawia się wiele błędów językowych i zastanawiam się, gdzie zaginął korektor?

Dobra, ale do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chyba jeszcze nigdy w życiu nie rozmawiałam tak dużo o książce z ludźmi w prawdziwym życiu (mam tu na myśli, poza Internetem).
Osobiście, dla mnie ważna. Pełna historii, w których jestem w stanie odnaleźć swoje przodkinie, choć informacji o ich życiu mam krztynę.
Czuje się, jakbym odkryła niesamowitą ilość nowych rzeczy, choć przecież większość z historii przywołanych w "Chłopkach [...]" jest "oczywista" i "wszystkim wiadoma".
Po prostu łączenie historii Pań spod XYZ z historiami moich babek i prababek sprawiało, że mózg mi parował. Mam wrażenie, że teraz lepiej rozumiem swoją własną historię.

Chyba jeszcze nigdy w życiu nie rozmawiałam tak dużo o książce z ludźmi w prawdziwym życiu (mam tu na myśli, poza Internetem).
Osobiście, dla mnie ważna. Pełna historii, w których jestem w stanie odnaleźć swoje przodkinie, choć informacji o ich życiu mam krztynę.
Czuje się, jakbym odkryła niesamowitą ilość nowych rzeczy, choć przecież większość z historii przywołanych w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno nie czytałam książki, która tak mocno pachniałaby debiutem. Językowo mogę porównać tę powieść z internetowymi opowiadaniami tworzonymi przez nastolatki. Brnąc przez "Cyrk nocy", czułam się, jakbym czytała bloga niepełnoletniej aspirującej pisarki, które zwykłam czytać jako dziecko/nastolatka.

Oczywiście to wszystko, co napisałam powyżej, nie oznacza, że książka jest okropna - nie jest. Przecież każdy gdzieś musi zacząć, a opowiadania internetowe również nie zawsze są złe. Nie wiem też, czy może ten "urok" książki, o którym słyszałam tak wiele na zagranicznych portalach, nie zaginał w tłumaczeniu. Dla mnie mało było uroku, a sporo chaosu.

Sam pomysł jest dość ciekawy - tylko przez niego doczytałam powieść do końca. Właściwie to wcale nie zainteresowała mnie główna rozgrywka; nie zrobili tego także główni bohaterowie. Romans Celii z Marco był interesujący, ale nie nazwałabym go wspaniałą historią miłosną, jakoś tego nie kupuję. O wiele bardziej zainteresowała mnie Gizmo, jej brat i Bailey. Poza tym wszystko skończyło się nijak. Nie czułam ekscytacji, nie czułam napięcia. Pod koniec wręcz nie mogłam się doczekać, aż ta historia po prostu się skończy.

Dawno nie czytałam książki, która tak mocno pachniałaby debiutem. Językowo mogę porównać tę powieść z internetowymi opowiadaniami tworzonymi przez nastolatki. Brnąc przez "Cyrk nocy", czułam się, jakbym czytała bloga niepełnoletniej aspirującej pisarki, które zwykłam czytać jako dziecko/nastolatka.

Oczywiście to wszystko, co napisałam powyżej, nie oznacza, że książka jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niedawno skończyłam czytać, trochę jeszcze nie wiem, co napisać.

Z pewnością jest to ciekawa i warta uwagi lektura, pobudziła mnie do myślenia i zakwestionowała moją wiedzę historyczną.

Dobrze, że powstają powieści pokazujące tę drugą stronę medalu. Nieważne, czy zgadzacie się z tytułem i uważacie, że przemoc jest konieczna, czy jesteście pacyfistami, z pewnością każdemu przydałoby się przeczytać "Babel" choćby tylko po to, by zacząć się zastanawiać nad swoim sposobem postrzegania rzeczywistości — nawet jeśli czytelnik z jakiegoś powodu ma zamiar kompletnie odrzucić wszystko to, o czym pisze autorka, to przynajmniej zacznie rozważać problemy imperializmu i kolonializmu.

Mimo powyższego muszę przyznać, że kilka zwrotów akcji nie przypadło mi do gustu — ale tego mogłam się spodziewać po autorce, wiedziałam, że niezależnie od tego, czego się spodziewam, to ona i tak mnie zaskoczy. Na szczęście, pomimo przemocy w tytule, nie było jej w tej książce aż tak wiele i nie została opisana tak brutalnie, jak np. w Wojnie Makowej. Thank God, mój delikatny mózg nie przetrwałby drugi raz opisów takich, jak tamte, wojenne.

Zakończenie wydaje mi się sensowne i dobre, tylko sam epilog mnie rozczarował. [niewielki spoiler?] Wolałabym wiedzieć, jakie okazały się konsekwencje ostatecznego działania bohaterów. A tu nie dowiedziałam się prawie niczego.

Niedawno skończyłam czytać, trochę jeszcze nie wiem, co napisać.

Z pewnością jest to ciekawa i warta uwagi lektura, pobudziła mnie do myślenia i zakwestionowała moją wiedzę historyczną.

Dobrze, że powstają powieści pokazujące tę drugą stronę medalu. Nieważne, czy zgadzacie się z tytułem i uważacie, że przemoc jest konieczna, czy jesteście pacyfistami, z pewnością każdemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo dobre zakończenie trylogii. Wciągnęło mnie nawet bardziej niż dwie poprzednie części.

Bardzo dobre zakończenie trylogii. Wciągnęło mnie nawet bardziej niż dwie poprzednie części.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Znacznie gorsza niż pierwsza część. Choć Bardugo obecnie jest jedną z moich ulubionych autorek, to ta (długo wyczekiwana przeze mnie) pozycja wypada dość słabo. Postacie wydają się mniej zarysowane i ciekawe niż w pierwszej części.
Klimat siadł i szczerze mówiąc, wcale go nie czułam. Wręcz trochę wymęczyłam się, czytając. Nie wiem, czy zrozumiałam w pełni zasady, na których opiera się świat przedstawiony, bo zostały opisane bardzo chaotycznie (lub tak przetłumaczone). Tłumaczenie i literówki to kolejny minus (kto redagował tę książkę?!).

No i w pewnym momencie Galaxy Stern próbowała nam wykręcić Kaza Brekkera, ale osobiście, efekt mnie nie przekonał. Alex nie wydaje mi się być aż tak sprytna i wyrachowana. Zresztą autorka chyba trochę się zgubiła w tej postaci.

Poziomem podobnie, jak "Rządy Wilków" - choć tam zdecydowanie lepiej się bawiłam i akcja o wiele bardziej mnie interesowała (mimo to zakończenia nie wybaczę! Mam nadzieję, że autorka naprawi ten "syf").
Liczyłam na o wiele więcej. Sceny w piekle nie bardzo rozumiałam, a i cała ta sprawa z Darlingtonem według mnie nie trzyma się kupy (może przez to, że nie zrozumiałam, o co chodzi z nowymi elementami świata i magii).

Znacznie gorsza niż pierwsza część. Choć Bardugo obecnie jest jedną z moich ulubionych autorek, to ta (długo wyczekiwana przeze mnie) pozycja wypada dość słabo. Postacie wydają się mniej zarysowane i ciekawe niż w pierwszej części.
Klimat siadł i szczerze mówiąc, wcale go nie czułam. Wręcz trochę wymęczyłam się, czytając. Nie wiem, czy zrozumiałam w pełni zasady, na których...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Cztery pory magii Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Magdalena Kubasiewicz, Milena Wójtowicz
Ocena 7,1
Cztery pory magii Aneta Jadowska, Mar...

Na półkach:

Dałam 6/10, bo zbiór opowiadań zdecydowanie jest dobry. Może nie najwybitniejszy, ale definitywnie nie jest zły. Zaraz wszystko wyjaśnię. Najpierw, chcę powiedzieć dwie najważniejsze rzeczy:

1. Wydanie jest przepiękne. SQN znam z pięknych wydań książek Jadowskiej i tu też graficy się popisali. PIĘ-KNE. Śliczna okładka to pierwszy powód, dla którego ta książka wgl przykuła moją uwagę. Wszystko jest wspaniałe, jesli chodzi o oprawę graficzną. Jestem pod wrażeniem i zdecydowanie "Cztery Port Magii" lądują wysoko (w top 5) moich ulubionych okładek i wydań.

2. Magia + pory roku. Jak taka kombinacja miałaby nie trafić w moje serduszko? No nie da się. Jak tylko przeczytałam, że są 4 opowiadania na 4 pory roku i każde ma swój wątek związany z mitologią słowiańską, to byłam kupiona już na 100% i książka śniła mi się jeszcze na dzień przed premierą.

Dobra, najważniejsze z głowy. To teraz do jakości opowiadań.

Z autorek znałam tylko Panią Anetę Jadowską - nie czytałam nigdy żadnej jej serii książek, ale dobrze znam (i posiadam) jej zbiory opowiadań. Nie można nazwać mnie stuprocentową fanką, ale z pewnością przepadam za jej opowieściami i jest bliska mojemu sercu, jako pierwsza polska autorka, która polubiłam i która wciąga mnie powoli w poszerzanie horyzontów polskojęzycznej literatury fantasty. Jak możecie się spodziewać, jej opowiadanie podobało mi się bardzo. Jak zwykle ciekawe, jak zwykle najdłuższe, no i jesienne, a uwielbiam jesień. Choć w przeciwieństwie do Dory Wilk, uwielbiam listopad.

Jednakże opowiadanie Jadowskiej nie było moim ulubionym. Po zakończeniu całej antologii to miano definitywnie przypada "Cichej Wodzie" Pani Mileny Wójtowicz. Nie znałam tej pisarki wcześniej, nie miałam pojęcia z kim mam do czynienia i na początku było tak "eh?". Postać głównej bohaterki (mojej imienniczki - przyjemne zaskoczenie) początkowo mnie frustrowała, bo była za mało mordercza, mimo to z czasem przekonałam się do niej (no nie każdy musi od razu mordować, okej, to realistyczne). Pomysł bardzo oryginalny, w życiu nie wpadłabym na coś podobnego. Humor nie zawsze trafiał w moje gusta, ale przyznam, kilka razy się zaśmiałam. Jako, że to pierwsze, wiosenne (a więc w mojej głowie związane z najgorszą porą roku) opowiadanie, nie spodziewałam się że zaczniemy tak przyjemnie. Zaskoczyłam się. Rusałka Karolina brzmi ekstra i szybko to połączenie nie wyjdzie z mojej głowy.

Na trzeci miejscu (widzę, że nie po kolei układam swoje opinie. Na pierwszym jak dotąd jest Wójtowicz, na drugim Jadowska) jest Pani Magdalena Kubasiewicz, a to tylko dlatego, że nie mam zamiaru oceniać opowiadania Marty Kisiel. Po prostu nie. Dlaczego? O tym potem.
Opowiadanie Kubasiewicz jest najbardziej schematyczne. I najmniej zabawne. Tzn. widać, że autorce najmniej zależało na śmieszkach heheszkach i chciała napisać coś poważniejszego od reszty. Udało jej się. Południca, gorące, lato, lata 90. latawiec i czarownica. Niby wszystko jest fajnie, niby wszystko okej. To dlaczego określiłam je mianem schematycznego? Bo tak się składa, że kilka miesięcy temu miałam nieprzyjemność próby przebrnięcia przez zbiór opowiadań o tematyce słowiańskiej "Nawia" - w której PRAWIE WSZYSTKIE OPOWIADANIA MIAŁY TAKI SAM SCHEMAT. Wiedźma albo mieszka już w miasteczku, albo ją do niego ściągnięto bo mieszkańcy mieli problem. Ja wiem. Jak myślę sobie o tematyce słowiańskiej, to mnie też ciągnęłoby do czarownicy, która pomaga mieszkańcom. No ale ej. Żeby wszyscy pisarze napisali prawie to samo, tylko z innymi postaciami i potworami?
Właśnie przez "Nawię" mam teraz uraz do tego schematu. Nie, żeby opowiadanie Pani Magdaleny było 100% takie, jak tamte. Czarownica wędruje i trafia do miasteczka przyciągnięta przez południcę (za to propsy) bo potrzebuje pieniędzy i podstawowych warunków do życia (wody, jedzenia, cienia). Widać więc, że jest nieco inne. Ale w porównaniu do odjechanych pomysłów koleżanek, wypada naj- naj. Ani najsłabiej, ani najgorzej, po prostu "o tak o". Uważam, że pomysł i klimat byłby super, gdybym nigdy nie trafiła na zbiór opowiadań "Nawia".

I teraz Kisiel. Nie ma słów. Nie jestem w stanie tego ocenić. Opowiadanie "Ile trawi lew?" było irytujące, frustrujące i głupie i z jakiegoś powodu w kilku momentach nawet przyjemnie mi się je czytało. Jestem rozdarta. Nie wiem, co powiedzieć. Dobrze, podobno sztuka ma wywoływać emocje i to opowiadanie wywołało ich wiele. Więcej nieprzyjemnych, niż przyjemnych. Nie śmiałam się. Za to często irytowało mnie rozumowanie głównych Pań. Ja nie wiem. Może nie dorosłam do tego? Może w głębi duszy trochę mi się podobało. Jestem zmieszana. Brak mi słów. Nic już więcej nie powiem.

Podsumowując. Ogólnie było fajnie. Ciesze się, że kupiłam "Cztery pory magii", że autorki były na tyle kreatywne i szalone, że napisały w większości interesujące i angażujące opowiadania. Przede wszystkim gratuluję im, że KAŻDE BYŁO INNE! A jak już wspomniałam *ekhem ekhem Nawia ekhem* nie w każdym zbiorze opowiadań, szczególnie o tematyce okołosłowiańskiej, się to udaje.

Dałam 6/10, bo zbiór opowiadań zdecydowanie jest dobry. Może nie najwybitniejszy, ale definitywnie nie jest zły. Zaraz wszystko wyjaśnię. Najpierw, chcę powiedzieć dwie najważniejsze rzeczy:

1. Wydanie jest przepiękne. SQN znam z pięknych wydań książek Jadowskiej i tu też graficy się popisali. PIĘ-KNE. Śliczna okładka to pierwszy powód, dla którego ta książka wgl przykuła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta powieść była... dziwna.

Po pierwsze nie czytało się jej nawet w połowie tak trudno, jak się spodziewałam. Dość szybko przez nią przebrnęłam i pomijając jeden bardzo rozwinięty opis, z którego niewiele zrozumiałam, akcja toczyła się w przyjemnym tempie; a po hard science fiction, spodziewałam się, że czytanie wręcz mnie przerośnie, bo nie jestem znawczynią gatunku, nie jestem też do niego przyzwyczajona. Mimo mojego kompletnego braku obeznania z wieloma rzeczami poruszonymi w "Solaris" nie była aż tak trudna do zrozumienia, jak się spodziewałam.

Sama fabuła zresztą bardzo mnie zaskoczyła. Wchodziłam w tę historię bez jakiejkolwiek wiedzy, o co właściwie chodzi - oczywiście poza tym, że "Solaris" jest "nowo" odkrytą planetą. Pomysł formy życia, której człowiek nie potrafi zrozumieć - bardzo na plus. Za to wątku romantycznego się wgl. nie spodziewałam.

Myślę, że mimo wszystko wielu słów i koncepcji nie zrozumiałam, przez co nie mogę w pełni docenić tej pozycji. Stąd wynika też ta ocena. Nie mogę z czystym sercem dać "Solaris" niczego wyżej, bo to byłoby oszustwo. Możliwe, że jest pełna bardzo interesujących detali dotyczących planety i formy życia, która ją zamieszkuje - niestety, w tym jednym, szczególnie długim opisie, użyto języka tak, że nie rozumiałam, co czytam. A szkoda, bo widać, że Pan Lem bardzo się nad tym napracował. Moja wina. Moja wina. Moja bardzo wielka wina.

Ta powieść była... dziwna.

Po pierwsze nie czytało się jej nawet w połowie tak trudno, jak się spodziewałam. Dość szybko przez nią przebrnęłam i pomijając jeden bardzo rozwinięty opis, z którego niewiele zrozumiałam, akcja toczyła się w przyjemnym tempie; a po hard science fiction, spodziewałam się, że czytanie wręcz mnie przerośnie, bo nie jestem znawczynią gatunku, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:



Na półkach: ,

Szczerze mówiąc, nie wiem co myśleć.

Na pewno paradoksalne jest to, że ta książka jest nieodłącznym atrybutem estetyki Dark Academia, podczas gdy sama treść właśnie w negatywnym świetle przedstawia dostosowanie swojej osoby do wymogów estetycznych.
(Richard zmienia całą historię swojego życia. Zaczyna ubierać się tak, jak nigdy dotąd, tylko po to, żeby zostać zaakceptowanym).

Z pewnością do pewnego momentu jest to bardzo dobrze napisana historia. Nie można odmówić Donnie Tartt (czy raczej w moim przypadku, tłumaczowi) umiejętności posługiwania się językiem.

Jest pełna ciekawostek i wydaje mi się, że wymaga przynajmniej powierzchownej wiedzy na temat kultury starożytnej Grecji, aby w pełni się nią delektować.

Choć tytułowa „Tajemna Historia”, którą ukrywali przed Richardem jego koledzy, nie okazała się nawet w połowie tak straszna (wiem, to już najwyraźniej kwestia mojej moralności) i obrazoburcza, jak się spodziewałam (szczerze, dostaliśmy tylko jakieś jej okruchy). Podobało mi się wykorzystanie misteriów dionizyjskich i żałuję, że autorka nie zdecydowała się na bardziej szczegółowy opis tamtego wieczoru.

Późniejsze morderstwo Bunny'ego, o którym wiedzieliśmy od pierwszej strony, wydaje mi się jednym z ciekawszych momentów całości. Po pierwsze na tym etapie już naprawdę nie mogłam znieść tej postaci i podobnie jak Henry — nie widziałam dla nich innego wyjścia. Po drugie, opisy stanu, w którym znalazła się cała ich grupa po fakcie, odbiegały od tego, czego i sam Richard i ja się spodziewaliśmy. Pustka. Nie myślenie o całej sprawie. Brak wyrzutów sumienia.

Na dobrą sprawę po pogrzebie, do którego, moim zdaniem, wszystko pod kątem fabularnym było naprawdę ciekawe i dobre, książka przyjęła dziwny obrót. Szczególnie po ucieczce Morrowa. Wszystko stało się takie... melodramatyczne. Wręcz telenowelowe. Postaci zachowywały się niecharakterystycznie (okej, to można wytłumaczyć morderstwem i całą szopką, która nadeszła po nim), a wątki (choć zapowiadane wcześniej detalami) zdawały się nie mieć sensu. Camilla i Henry? Kazirodztwo? (Nigdy nie zrozumiem, po co twórcy sięgają po ten motyw. Taki tekst zawsze traci w moich oczach). Samobójstwo Henry'ego?

Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Te kilka ostatnich wątków wybiło mnie z rytmu i sprawiło, że choć wcześniej chętnie sięgałam po książkę, wtedy męczyła mnie sama myśl czytania jej. Nie wspomnę nawet o zakończeniu, które według mnie było dość puste i płytkie w porównaniu z całą resztą. Jakby... bezsensu.

Może kiedyś sięgnę po nią jeszcze raz, żeby (tym razem wiedząc o wszystkich) przekonać się, czy moje uczucia chaosu i braku sensu końcówki, naprawdę są uargumentowane.

Szczerze mówiąc, nie wiem co myśleć.

Na pewno paradoksalne jest to, że ta książka jest nieodłącznym atrybutem estetyki Dark Academia, podczas gdy sama treść właśnie w negatywnym świetle przedstawia dostosowanie swojej osoby do wymogów estetycznych.
(Richard zmienia całą historię swojego życia. Zaczyna ubierać się tak, jak nigdy dotąd, tylko po to, żeby zostać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wreszcie, po prawie tygodniu domęczyłam tę książkę do końca. Słyszałam o niej same wspaniałe rzeczy, a więc spróbowałam i wypożyczyłam ją z biblioteki.

Pewnie większość oceniających ma rację i jest piękna. Tutaj niestety obniżam ocenę ze względu na pierwsze 200 stron, które musiałam wymęczyć, bo kompletnie mnie nie zainteresowały - a to niedobrze, bo właśnie one skupiały się na rozwoju głównego romansu. "Miłości silniejszej niż śmierć", której prawie wcale nie czułam.

Tak, wiem, znam historię Achillesa i Patroklosa. Mimo to, jakoś opisy ich związku (przynajmniej przed Wojną Trojańską) mnie nie poruszyły. Dopiero druga część, dotycząca wojny okazała się poruszająca. Tutaj problemem może być kwestia gatunku. Z reguły historie miłosne nie są dla mnie najważniejsze i zdecydowanie wolę, gdy dzieją się na tle jakiejś ważniejszej akcji. Przyznaję to, choć wiem, że nawet niedawno czytałam książki oparte głównie na miłości (tak, też homoseksualnej), w których potrafiłam w tą wielką miłość uwierzyć.

Daję 6/10 głównie dlatego, że jestem podatna na sugestię i wierzę, że skoro wszystkim się tak bardzo spodobała, to najwyraźniej nie może zasługiwać na niższą ocenę. Poza tym, po tych 200 stronach nie była zła. Patroklos stał się ciekawą postacią, to samo Bryzeida. Ba, nawet rozumiem zachowanie Achillesa i to jak duma i upór zmieniły go w mordercę i poniekąd potwora. Największą wadą tej książki jest średnio napisany wątek miłosny, czyli główny, a szkoda, bo przecież historia miłości Patroklosa i Achillesa przetrwała tysiące lat. Niestety nie czuję, żeby "Pieśń o Achillesie" oddała ją w pełni.

Wreszcie, po prawie tygodniu domęczyłam tę książkę do końca. Słyszałam o niej same wspaniałe rzeczy, a więc spróbowałam i wypożyczyłam ją z biblioteki.

Pewnie większość oceniających ma rację i jest piękna. Tutaj niestety obniżam ocenę ze względu na pierwsze 200 stron, które musiałam wymęczyć, bo kompletnie mnie nie zainteresowały - a to niedobrze, bo właśnie one skupiały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przestałam w połowie. O wiele gorsza niż pierwsza część, której dałam 8/10. "Republika smoka" okazuje się o wiele nudniejsza, a Rin po prostu nie da się znieść, brak mi negatywnych przymiotników, żeby opisać, jak bardzo mnie denerwowała.

Raczej do serii nie wrócę, bardzo słaba kontynuacja dobrego debiutu.

Przestałam w połowie. O wiele gorsza niż pierwsza część, której dałam 8/10. "Republika smoka" okazuje się o wiele nudniejsza, a Rin po prostu nie da się znieść, brak mi negatywnych przymiotników, żeby opisać, jak bardzo mnie denerwowała.

Raczej do serii nie wrócę, bardzo słaba kontynuacja dobrego debiutu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Chwilę po przeczytaniu dałam 10/10 - byłam pełna emocji, choć trzeba przyznać, że książka ma swoje gorsze momenty (oraz bardzo brutalne o których wolałabym zapomnieć, albo nawet wcale pominąć). Mimo to, jak na debiut jest bardzo dobra.

Zmieniam na 8/10 bo ochłonęłam. Pierwsza część trylogii Wojen Makowych wywołała we mnie wiele emocji. Pierwsza część fabuły zdecydowanie ciekawsza i bardziej intrygująca niż druga. Mimo to całość czytało się szybko. Dwa punkciki niżej niż wcześniej, bo no jednak na tę 10-tkę nie zasługuje. Nie jest bez wad. Niektóre opisy są płaskie i niezrozumiałe. Niektóre wręcz przeciwnie - zbyt brutalne, zbyt dokładne.

Z pewnością lepsza niż jej sequel, w którego połowie obecnie jestem. Mocny początek trylogii.

Chwilę po przeczytaniu dałam 10/10 - byłam pełna emocji, choć trzeba przyznać, że książka ma swoje gorsze momenty (oraz bardzo brutalne o których wolałabym zapomnieć, albo nawet wcale pominąć). Mimo to, jak na debiut jest bardzo dobra.

Zmieniam na 8/10 bo ochłonęłam. Pierwsza część trylogii Wojen Makowych wywołała we mnie wiele emocji. Pierwsza część fabuły zdecydowanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

𝘞𝘪𝘦𝘥𝘻𝘢 𝘵𝘰 𝘻𝘢𝘸𝘴𝘻𝘦 𝘳𝘰𝘥𝘻𝘢𝘫 𝘮𝘢𝘨𝘪𝘪.

• Oprawiacze porównywani są do lekarzy. Poniekąd są takimi lekarzami dusz. Tyle że zamiast pomagać w zmaganiu się z traumą i trudnymi wspomnieniami... usuwają je, umieszczając wszystkie bolączki Oprawionego w książkach. Właśnie dlatego w świecie Emmetta Farmera książki są zakazane. Ludzie wolą nie wiedzieć. Nie chcą pamiętać.

Na nieszczęście głównego bohatera, okazuje się, że ma talent. Jest urodzonym Oprawiaczem.

• Troszkę nie wiem, jak opisać tę książkę bez zdradzania najważniejszych punktów fabuły. Sama autorka chyba też nie potrafiła tego zrobić, biorąc pod uwagę opis, który mówi czytelnikowi naprawdę niewiele.

• „Księgi zapomnianych żyć” składają się z trzech części i pierwsza z nich tak mnie nudziła, że w pewnym momencie byłam gotowa zrezygnować z czytania. Na szczęście tego nie zrobiłam, bo kolejne dwie, no cóż, przeczytałam w jeden dzień 😅.

• Pomysł z wymazywaniem wspomnień przypomina mi film „Zakochany bez pamięci” - jeżeli podobała wam się ta książka, może i film się spodoba.

Zapraszam na mojego instagrama, gdzie dodaję recenzję i zdjęcia: @podraje

𝘞𝘪𝘦𝘥𝘻𝘢 𝘵𝘰 𝘻𝘢𝘸𝘴𝘻𝘦 𝘳𝘰𝘥𝘻𝘢𝘫 𝘮𝘢𝘨𝘪𝘪.

• Oprawiacze porównywani są do lekarzy. Poniekąd są takimi lekarzami dusz. Tyle że zamiast pomagać w zmaganiu się z traumą i trudnymi wspomnieniami... usuwają je, umieszczając wszystkie bolączki Oprawionego w książkach. Właśnie dlatego w świecie Emmetta Farmera książki są zakazane. Ludzie wolą nie wiedzieć. Nie chcą pamiętać.

Na nieszczęście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przyznam, że doszłam do części drugiej, aktu trzeciego; dlatego moja opinia i ocena odnosi się głównie do aktu pierwszego, który był rewelacyjny. Miał w sobie wszystko czego mogłabym chcieć od powieści/sztuki. Nie czytałam "Fausta" w szkole i dobrze, pewnie wtedy nie doceniłabym tego, jak zabawna i klimatyczna jest ta sztuka.

Jeśli kiedykolwiek dokończę czytać akt drugi, który przyznam, jest trochę bardziej chaotyczny według mnie, to edytuję tę opinie i podsumuję całość.

Przyznam, że doszłam do części drugiej, aktu trzeciego; dlatego moja opinia i ocena odnosi się głównie do aktu pierwszego, który był rewelacyjny. Miał w sobie wszystko czego mogłabym chcieć od powieści/sztuki. Nie czytałam "Fausta" w szkole i dobrze, pewnie wtedy nie doceniłabym tego, jak zabawna i klimatyczna jest ta sztuka.

Jeśli kiedykolwiek dokończę czytać akt drugi,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nawia. Szamanki, szeptuchy, demony Rafał Dębski, Marta Krajewska, Katarzyna Berenika Miszczuk, Marcin Mortka, Marcin Podlewski, Martyna Raduchowska, Jagna Rolska, Anna Szumacher
Ocena 6,7
Nawia. Szamank... Rafał Dębski, Marta...

Na półkach:

Dotarłam do połowy. Większość opowiadań ma identyczny schemat. Zaledwie kilka z przedstawionych historii ma w sobie coś oryginalnego. Jeśli dokończę i moje zdanie się zmieni, edytuje tę opinię.

Dotarłam do połowy. Większość opowiadań ma identyczny schemat. Zaledwie kilka z przedstawionych historii ma w sobie coś oryginalnego. Jeśli dokończę i moje zdanie się zmieni, edytuje tę opinię.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kocham Leigh Bardugo, głównie za stworzenie postaci Kaza Brekkera (dzięki czemu dostaliśmy Freddiego Cartera w roli Kaza) i za Uniwersum Griszy. A teraz mogę oficjalnie ogłosić, że przeczytałam wszystkie napisane przez nią książki.

Do „Dziewiątego domu” zabrałam się dość późno, bo od premiery minął już ponad rok. Cieszę się, że w końcu ją dopadłam i zakończyłam 2021 (aka jeden z najgorszych roków w życiu) z tą książką, bo OMG CO TO BYŁA ZA JAZDA!

Skończyłam czytać po 2 w nocy, a później długo jeszcze nie mogłam spać. To chyba mówi samo za siebie.

Historia opowiada o Alex Stern. Dziewczynie z poważnymi problemami i trudną przeszłością, która po traumatycznym wydarzeniu dostaje od losu drugą szansę. Choć nigdy nie należała do „dobrych” uczniów, rozpoczyna darmową naukę w Yale. Haczyk jest taki, że musi obserwować magiczne (i często brutalne) rytuały przeprowadzane przez tajne stowarzyszenia uniwersyteckie. To jej nowa praca, która od początku nie należy do łatwych. A kiedy na kampusie policja znajduje ciało martwej dziewczyny, robota Alex staje się jeszcze trudniejsza.

Nie spodziewałam się po tej książce niczego, zaskoczyła mnie, okazując się kompletnie inna niż sądziłam. To bardziej kryminał, bardziej opowieść o ukrytym złu, o pieniądzach i możliwościach, które dają. Alex nie jest po prostu studentką. Sama w sobie jako postać ma wiele warstw i bardzo przyjemnie się je odkrywało wraz z rozwijającą się akcją. Bardugo, jak zwykle pokazała swój talent do wymyślania popieprzonych historii z przeszłości swoich postaci.

Choć na początku czytanie szło mi dość mozolnie (głównie przez brak czasu) i nie mogłam się połapać, o co chodzi z tymi stowarzyszeniami i zasadami panującymi na Yale, to w pewnej chwili fabuła tak ruszyła z kopyta, że nagle nie potrafiłam się oderwać.

Porównałabym tę pozycję do mojej ukochanej „Szóstki Wron”. Bałam się, że przez eksploatowanie Uniwersum Griszy, autorka się wypaliła (patrz: grubymi nićmi szyte „Rządy Wilków”). Jednakże tutaj czuć powiew świeżości. Jest bardziej dojrzale. Poruszane tematy nawiązują mocniej do naszej rzeczywistości i współczesnych problemów. Postaci są pełne życia i CU-DO-WNE. Ubóstwiam Alex, Darklinga i Dawes. Nie martwcie się, nie ma w tej książce wątków miłosnych. Tzn. Jeden romans jest nam sugerowany, aczkolwiek nikt nie wpycha nam go do gardeł. Plus osobiście uważam, że autorka tak opisała relacje wszystkich postaci, że miłosne relacje mogą zostać stworzone między każdym.

Kocham Leigh Bardugo, głównie za stworzenie postaci Kaza Brekkera (dzięki czemu dostaliśmy Freddiego Cartera w roli Kaza) i za Uniwersum Griszy. A teraz mogę oficjalnie ogłosić, że przeczytałam wszystkie napisane przez nią książki.

Do „Dziewiątego domu” zabrałam się dość późno, bo od premiery minął już ponad rok. Cieszę się, że w końcu ją dopadłam i zakończyłam 2021 (aka...

więcej Pokaż mimo to