-
Artykuły
Zwyciężczyni Bookera ścigana przez indyjski rząd. W tle kontrowersyjne prawo antyterrorystyczneKonrad Wrzesiński3 -
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
Biblioteczka
2022-12-22
2022-06-13
2020-04-02
Powieść w klimacie "Spotkania nad morzem". Chętnie widziałabym ją w kanonie lektur. Idealnie nadaje się dla młodszych czytelników w wieku szkoły podstawowej, prowokuje do pytań, wzbudza zainteresowanie historią. Opowieść zawarta w tomie stanowi spójną jednostkową całość, dlatego można bez problemu czytać w oderwaniu od reszty sagi i nie odnosi się wrażenia oderwania wątków.
Powieść w klimacie "Spotkania nad morzem". Chętnie widziałabym ją w kanonie lektur. Idealnie nadaje się dla młodszych czytelników w wieku szkoły podstawowej, prowokuje do pytań, wzbudza zainteresowanie historią. Opowieść zawarta w tomie stanowi spójną jednostkową całość, dlatego można bez problemu czytać w oderwaniu od reszty sagi i nie odnosi się wrażenia oderwania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-29
Niech nie zwiedzie was tytuł. Książka jest opowieścią przede wszystkim o fikcyjnym bohaterze Martinie Sproale, a nie o Hemingwayu. Posiada predyspozycje na mądrą historię o poszukiwaniu męskości, z głównym bohaterem obierającym za ideał mężczyzny Ernesta Hemingwaya, zamiast przedwcześnie zmarłego ojca. Jeśli natomiast chodzi o przemyconą wiedzę o Hemingwayu, to nie można liczyć na zbyt wiele, Czytelnik może potraktować lekturę "Krzesła" najwyżej jako źródło ciekawostek o tym pisarzu.
Miły dodatek stanowi absurdalne, chwilami wręcz "pratchettowskie" poczucie humoru.
Mimo wszystko niestety książka jest bardzo nierówna - raz budziła mój zachwyt i szczery śmiech, bym za chwilę miała ochotę ją wyrzucić przez okno. Zakończenie mogło być bardzo mądre, ale mnie rozczarowało.
Niech nie zwiedzie was tytuł. Książka jest opowieścią przede wszystkim o fikcyjnym bohaterze Martinie Sproale, a nie o Hemingwayu. Posiada predyspozycje na mądrą historię o poszukiwaniu męskości, z głównym bohaterem obierającym za ideał mężczyzny Ernesta Hemingwaya, zamiast przedwcześnie zmarłego ojca. Jeśli natomiast chodzi o przemyconą wiedzę o Hemingwayu, to nie można...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-20
2017-11-19
2017-08-09
2017-07-30
2017-06-15
2017-05-28
2017-05-28
2017-04-30
Cieszę się, że przeczytałam tę książkę, jako że wzbudziła we mnie niemało refleksji i doprowadziła do ciekawych rozważań na temat literatury w ogóle. W związku z tym oceniam, że warto było ją przeczytać, choć prawdopodobnie nie będę już do niej wracać. Zapraszam do przeczytania kilku moich przemyśleń.
Czy Buddy był szczery w swoim wyznaniu w liście do ojca, że go kocha?
Moim zdaniem nie. Prędzej mogłoby to być wyznanie z litości, podyktowane dziecięcą wrażliwością i empatią wobec nieszczęśliwego ojca. Dzieci będą skłonne do czynienia dobra i do ulżenia komuś w cierpieniu, jeśli tylko będą miały taką możliwość.
Jednocześnie Buddy, będąc dzieckiem, mógł pomylić uczucie miłości ze swoją przemożną chęcią posiadania bliskiej relacji z rodzicem. Być może z racji młodego wieku nie był jeszcze w stanie dobrze rozumieć, czym jest miłość; wiedział jedynie, że bardzo chce kochać swojego ojca, jak również czuł do niego faktyczny sentyment (nawet po latach wspominał, że ojciec przechowywał jego list w swym sejfie - gdyby nie miało to dla niego żadnego znaczenia, z pewnością by o tym nie napisał).
Białe kłamstwa
Historia pełna jest ukrytych kłamstw i kłamstewek. Poza niewinną wiarą w świętego Mikołaja możemy doszukać się fałszywej miłości - między ojcem i jego podstarzałymi partnerkami, między matką a jej kolejnymi sponsorami, jak również między ojcem a synem. Jedynym mianownikiem łączącym te osoby są pieniądze, a materializm odgrywa w ich relacjach nadrzędną rolę.
Istnieje pewien paralelizm między "miłością" ojca i syna a wiarą w Świętego Mikołaja. Obie są wyrazem niedojrzałości, chęci trwania w iluzji, strachu przed konfrontacją z rzeczywistością, jak również w gruncie rzeczy są one bardzo niewinnymi kłamstwami. Ostatecznie nikomu krzywdy nie sprawia wiara w Świętego Mikołaja oraz znacznie wygodniejsze i bezpieczniejsze jest udawanie, że ojca i syna łączy prawdziwa ciepła więź. Co ciekawe, kryzys wiary w oba te założenia ma miejsce niemal w tym samym momencie, a zostaje zażegnany dzięki Sook. "Oczywiście, że jest Święty Mikołaj. Tyle że nikt w pojedynkę nie byłby w stanie dokonać wszystkiego, czego on musi dokonać. Dlatego Pan rozdzielił to zadanie między nas wszystkich. I wszyscy jesteśmy Świętymi Mikołajami. Ja. Ty. Nawet twój kuzyn Billy Bob." Objaśnienie niani przywraca poczucie bezpieczeństwa i wiarę w stary porządek rzeczy, a także nadaje jej nową, nieco dojrzalszą, formę. Dlatego też nie tylko Buddy zasypia spokojnie tej nocy, uspokojony odnośnie istnienia Świętego Mikołaja, ale i zostaje zainspirowany do wysłania listu ojcu, w którym czyni mu wyznanie miłości.
Niepełnosprawność Sook ukryta pomiędzy wierszami
W tekście ani razu nie pada dosłowne potwierdzenie, że stara niania bohatera jest niepełnosprawna. Za to możemy znaleźć wiele wskazówek przemawiających za tą interpretacją. Są nimi np. zdania mówiące o jej zdziecinnieniu czy o ramionach wykręconych pod wpływem jakiejś choroby. Krewni w pewnym momencie zwracają się do niej słowami: "Czyś ty zwariowała do reszty?", co sugeruje, że w ich oczach już wcześniej nie była przy pełni władz umysłowych. Choć była w stanie wykonywać większość prac w kuchni, to jednak pozostawała do pewnego stopnia niesamodzielna i dziecinna, np. nigdy nie oddaliła się więcej niż pięć mil od domu, nigdy nie wybrała się do kina, a samo puszczanie latawców cieszyło ją jak dziecko. Być może była ofiarą jakiejś traumy, gdyż w tekście pada aluzja do jakiegoś bolesnego wspomnienia związanym z innym Buddym, po którym został tak przezwany główny bohater, a który miał być niezwykle istotną osobą w życiu Sook. Nawiasem mówiąc podobny motyw, tj. nazywanie kogoś imieniem osoby, która niegdyś była dla nas bardzo ważna, pojawia się również w
"Śniadaniu u Tiffany'ego" Capote'a.
Smutek
Książkę oceniam jako niezwykle nostalgiczną i melancholijną. Nie budziła ona we mnie ciepła, raczej przypominała mi nowele pozytywistyczne z uwagi na nędzę, w jakiej żyli bohaterowie - Buddy i Sook. Szczególnie była ona widoczna w drugim opowiadaniu. Owszem, scenografia amerykańskiej wsi może nieco przypominać opowieść Harper Lee "Zabić drozda" lub Twainowskiego "Tomka Sawyera", jednak u Capote'a wszystko to jest podszyte smutkiem i nostalgią, której brakuje ostatecznej puenty, jakiegoś rozwiązania pozostawionego dla Czytelnika, który być może identyfikuje się i zmaga z tymi emocjami. I być może dlatego "Zabić drozda" ostatecznie wygrało wyścig nieśmiertelności z dziełami Capote'a - ono te rozwiązania dostarcza. U Capote'a natomiast jest dzielenie się emocjami, wręcz autoterapia autora (jako że opowiadania są bazowane na jego autobiografii), odreagowywanie swoich uczuć - co samo w sobie też nie jest złe. Istnieje jednak przy takim zabiegu ryzyko fetyszyzowania smutku. Taki natomiast ma to do siebie, że występuje jako trend i później przemija. Tak przeminęła wielka sława Capote'a, tak w naszych czasach przeminęła Lana Del Rey i cały inspirowany jej estetyką internetowy trend sad girl ("I'm pretty when I cry").
Cieszę się, że przeczytałam tę książkę, jako że wzbudziła we mnie niemało refleksji i doprowadziła do ciekawych rozważań na temat literatury w ogóle. W związku z tym oceniam, że warto było ją przeczytać, choć prawdopodobnie nie będę już do niej wracać. Zapraszam do przeczytania kilku moich przemyśleń.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzy Buddy był szczery w swoim wyznaniu w liście do ojca, że go...