-
Artykuły
„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać23 -
Artykuły
„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz1 -
Artykuły
Wakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2024-06-13
2024-05-15
W kończący się Tydzień Bibliotek, który nota bene powinien w czytelniczych umysłach trwać cały rok, idealne wpisuje się dzisiejsza premiera książki Michiko Aoyamy. I tytuł i zawartość prowadzą nas do świątyni książek, w tym przypadku usytuowanej w swego rodzaju dzielnicowym domu kultury. Pięć opowieści połączy książka, której żaden z bohaterów nie zamierzał wypożyczyć i filcowy dodatek, którego symbolika poprowadzi nas do duchowych odkryć.
Tego typu literatura azjatycka nie aspiruje do miana mistrzowskiej ale osoby, które po nią sięgają wiedzą, że proste zdania i nienachalne narracje zawsze prowadzą do uroczych, bardzo motywujących, często znanych lecz pogubionych w biegu wniosków. Biblioteka będzie tu punktem, z którego ruszymy nie tylko w pozornie niepasujący do nas świat opowieści ale też przypomnimy sobie o własnej wartości i możliwościach, które spychamy na margines obawiając się niepowodzenia lub krytyki.
Bajka dla dzieci, atlas roślin, ewolucyjne teorie, poezja - wszystko to może wskazać nam malutkie światło, które zmieni perspektywę. Autorka wykorzystując faktycznie istniejące dzieła, od wielkich ksiąg po mangi, buduje świat prostych wniosków, na których można oprzeć pozytywny stosunek do świata. Pozornie nie dzieje się nic ważnego, ale te małe zdania i przypadkowe zdarzenia czynią bohaterów bardziej odważnymi i otwartymi. Bez względu na to, czy właśnie opuścili szkołę czy są na emeryturze, czy mają za sobą lata kariery zawodowej czy nadal szukają swojego miejsca na Ziemi. Owszem, to bardzo typowe, często powielane treści ale podane w pluszowy, daleki od moralizowania sposób, zawsze niosą ze sobą rodzaj uśmiechniętej, potrzebnej medytacji.
Nie zawiodą się także ci, którzy w przytulnej japońskiej literaturze szukają elementów egzotycznej kultury. Są przypisy i przepisy, zwyczaje i style zachowań, naiwność reakcji i mądrość zamknięta w trafnych spostrzeżeniach. Stylem, formą i tematyką książka nie odstaje od podobnie tkanych, spokojnych ale i wzruszających opowieści o pięknie słowa, uważności i o tym, co każdy z nas może znaleźć wewnątrz własnego umysłu. Wystarczy czasem wejść do biblioteki, odpowiedzieć na pytanie "Czego szukasz?" a potem dać się zaskoczyć.
Uroczy zbiór dla miłośników wyciszenia i otulania samego siebie w azjatyckim stylu. Plus książki i inne niepozorne przedmioty o wielkiej mocy oddziaływania, także astralnego. W księgarniach, sklepach ze starociami, małych centrach kultury, parkach, wydawnictwach znajdziemy pocieszenie. Łyżeczka, kot, samolocik i krab mogą stać się inspiracją. A nad wszystkim unoszą się słowa, te, które znajdziemy w każdej bibliotece.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Relacja
W kończący się Tydzień Bibliotek, który nota bene powinien w czytelniczych umysłach trwać cały rok, idealne wpisuje się dzisiejsza premiera książki Michiko Aoyamy. I tytuł i zawartość prowadzą nas do świątyni książek, w tym przypadku usytuowanej w swego rodzaju dzielnicowym domu kultury. Pięć opowieści połączy książka, której żaden z bohaterów nie zamierzał wypożyczyć i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-29
To jest książka dwubiegunowa. Zbudowana z dnia, jak te pierwsze majowe, gdy słońce pada prosto w oczy, a my skaczemy z radości. I z nocy, listopadowej i mokrej, kiedy najmniejszy ruch powoduje ból. Z jaskrawych barw i szarości, z naćpania miłością i śmierci pijanej w sztok. Z Ameryki, która spełnia sen o wolności i z Polski, w której i wtedy i teraz wspomnienia mają pokraczną twarz.
Ruszamy w górę kolejką górską, wbrew problemom z wizami, wbrew aspiracjom poszkolnym, i nawet wbrew logice, bo gdzie pracować i spać, czym przemierzać przestrzenie, gdzie się kochać by nie widział cały świat. Ta pierwsza część "West Farragut Anenue" jest dwudziestoletnia, szalona, zakurzona jak Route 66 i szczęśliwa tak, że każdy opis ma za mało mocnych przymiotników i wykrzykników. Pachnie miłością, śmierdzi brudem i potem, skacze przy Beastie Boys i pije po dniu upokarzającej pracy. Musi się zejść z tej kolejki, trochę z nierównoległej miłości, bardziej z tego, że jedno świat widzi nadal po polsku, a drugie już umie oddychać tylko Zachodem.
Wiemy od początku, że Długi nie żyje. Że był wypadek i skończyło się nagle życie najpiękniejszej istoty na ziemi. Ideał sięgnął bruku... dosłownie. Jak opisać ból i żal, stupor i traumę po miłości, która się nie zdarza? Agnieszka Jelonek potrafi. Do zamknięcia, do skowytu, do niewiary pomimo zdjęć, do pogrzebu na tamtej ziemi. A potem jest i powrót. Potrzebny albo nie, weryfikujący pamięć, składający do kupy cząstki szyby, której nie było. Powrót, którego czasem lepiej nie dokonać, nawet jeśli wygna ze snów obserwatora z zaświatów, nawet jeśli objaśni i naprostuje.
Każdy ma swoje "West Farragut Avenue". Swoje Chicago, w którym zostało wspomnienie i gdzie mylą się pory roku. Gdzie układają się wersy książki o stracie z poszarpanych dwadzieścia lat wcześniej imion i wydarzeń.
Każdy ma sterty zdjęć, w które po latach ktoś dokłada swoje, zupełnie inne ujęcia tych samych dni. Każdy ma swoją Blankę i Drobnego zakochanego w Ameryce. A może i w czymś innym? Może jedni mają radomskie bloki i tęsknotę, a inni zerwaną opowieść?
Rozszalała się we mnie książka Agnieszki Jelonek a potem obudziła żal i tęsknotę. Może i jej i mnie odpowiedziała na niepotrzebne pytania, może zawróciła jej czas w mojej głowie. Przeczytałam ją z pasją i westchnieniami, z zazdrością i empatią, z miłością do szaleństwa i pokorą wobec prawd, które już się nie odwrócą. A to wszystko na mniej niż 160 stronach nie do zapomnienia. Do czytania jeszcze raz od początku. Znakomicie.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Cyranka
To jest książka dwubiegunowa. Zbudowana z dnia, jak te pierwsze majowe, gdy słońce pada prosto w oczy, a my skaczemy z radości. I z nocy, listopadowej i mokrej, kiedy najmniejszy ruch powoduje ból. Z jaskrawych barw i szarości, z naćpania miłością i śmierci pijanej w sztok. Z Ameryki, która spełnia sen o wolności i z Polski, w której i wtedy i teraz wspomnienia mają...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-22
Czarna sukienka i białe perły - mundur klasycznej elegancji, powściągliwości i klasy. Tak prezentuje się bohaterka wydanej w 1980 roku powieści Helen Weinzweig - kanadyjskiej pisarki o polsko-żydowskich korzeniach. Zważywszy na pochodzenie autorki, zaskakujacym jest fakt, że odkrywamy ją dopiero teraz. Ale, po lekturze niewielkiej gabarytowo ale bardze głębokiej powieści, dochodzę do wniosku, że jest to idealne potwierdzenie powiedzenia: lepiej późno, niż wcale.
Na powierzchni pływa ekscytująca historia kobiety związanej romansem ze szpiegiem. Ich tajemna miłość musi obfitować z częste zmiany miejsc i sposobów na spotkanie. Przemierzamy więc świat samolotami i pociągami w poszukiwaniu idealnego miejsca na schadzki dojrzałej, wyzwolonej kobiety i idealnego kochanka, którego nagłe pojawienie się i znikanie oraz zaangażowanie w sprawy polityczne dostarcza dreszczyku emocji. Tym razem Shirley, przedstawiająca się fałszywym nazwiskiem, musi jednak z tropikalnej destynacji zawrócić do Toronto - miasta, w którym zostawiła męża, dzieci i przeszłość. I to jest punkt, w którym zanurzamy się coraz głębiej w historię daleką od przewidywanego, erotycznego thrillera.
Miasto ma swoje zakamarki i tajemnice, wciąga bohaterkę w poszukiwanie wskazanego przez kochanka miejsca i w całą przestrzeń wspomnień, które bynajmniej nie są ograniczone do Toronto. Spotkania i miejsca zawiodą ją do biednego radomskiego dzieciństwa, emigracji, poszukiwania miejsca dla siebie wśród informacji wiodących przez getto do zamożnego, kanadyjskiego domu, od opowieści kobiet na skraju samobójstwa do biologicznych rozpraw o chorobie wiązów.
Wszystko, czego dotyka rozmowa lub wspomnienie prowadzi do podszytych ironią wniosków o roli, jaką kobieta odgrywa w świecie nieustannie rządzącym się patruarchalnymi prawami. Podległość z miłości i potrzeby ejscytacji, samotność w związku i poza nim mocno odbijają się od turystyczno-emicjinalnego tła. Ważniejsze są tajemnice państwowe lub ukochana klacz, mocniejsze ego wyniesione z zachowania niż szlachetna czułość wobec stojącej u boku kobiety. Niektóre ten niegodziwy los opłakują piblicznie, niektóre znikają w szarości obowiązków, niektóre uciekają by odkryć, że wpadają w kolejny wir osamotnienia.
Książka kieruje myśli "Loli" ku muzyce i sztuce, to galerie i biblioteki dają oddech w oczekiwaniu na tajemniczego Coenraada. "Przyzwyczaiłam się do czekania" stwierdza bohaterka, krążąc od kinowych "Komediantów" do Guerniki, od grupy poetów do cierpiących Madonn, wsłuchując się w klasykę i wdając w dyskusję z postaciami obrazów. Gdzie kończy się czekanie a zaczyna szaleństwo? Gdzie wspomnienie o mężu zmienia się w kuriozalny dialog z jego nową partnerką? I czy to wszystko jest prawdą czy tylko dopełnieniem dokumentacji z kliniki?
Niezwykła to książka, pozornie surowa relacjami z odwiezionych miejsc, zaskakująca mieszaniem się namacalnych faktów z ucieczką w wyobraźnię. Warto poświęcić czas na komentarz Magdy Heynen, która nie tylko książkę przełożyła ale też opatrzyła dodatkowymi infurmacjami i przemyśleniami. Zostałam po lekturze z poczuciem krążenia wokół własnej osi, gdzieś pomiędzy kobiecością a kpiną ze świata, który krzywdzi bez pardonu pomimo zmieniających się miejsc i sytuacji. Gdzieś tutaj jest miejsce na pozbycie się mundurka kochanki, udawanego zadowolenia i pozorów. Na założenie letniej sukienki i powiedzenie dość. Czy to będzie oznaczało wolność i szczęście? Oceńcie sami.
Zdecydowanie polecam, warto obrać te 200 stron z miliona warstw.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Drzazgi
Czarna sukienka i białe perły - mundur klasycznej elegancji, powściągliwości i klasy. Tak prezentuje się bohaterka wydanej w 1980 roku powieści Helen Weinzweig - kanadyjskiej pisarki o polsko-żydowskich korzeniach. Zważywszy na pochodzenie autorki, zaskakujacym jest fakt, że odkrywamy ją dopiero teraz. Ale, po lekturze niewielkiej gabarytowo ale bardze głębokiej powieści,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-23
Odkąd poznałam prozę Georga Saundersa mam poczucie obcowania z czymś nieprzewidywalnym, potężnym różnorodnością, dociekliwie analizującym stan ludzkich myśli, zachowań i emocji. Jest przy tym w każdym dziele niesłychana lekkość, żart pozornie niefrasobliwy, dialog powyginany językowo albo surowo codzienny. Nie bez kozery nazywa się Saundersa mistrzem krótkiej formy, a najnowszy zbiór opowiadań jest tego najlepszym przykładem.
W "Dniu wyzwolenia" obok siebie mieszkają opowiadania klasyczne, lirycznie piękne i wzruszające oraz wytwory, które ciężko sklasyfikować umieszczając je w jakimkolwiek gatunku. Już perwsze, tytułowe opowiadanie zaskakuje łączeniem fantastyki, historii, kwestii społecznych i moralnych dylematów. Tak będzie również z kolejnymi, które zawiodą nas do biura, szkoły i domu, na ulice miast i salony rezydencji. Pozornie znane nam przestrzenie zamienią się w pola walki - tej dosłownej, popartej wiedzą historyczną i tej wykreowanej w umyśle gospodyni domowej. Tuż obok wejdziemy w świat miłości skromnej i uroczej niczym z 'Okularników' Osieckiej i w list ojca, który będzie oceną żalu i strachu, jaki pozostawiają za sobą decyzje społeczne i polityczne.
Już te kilka przykładów jasno wskazuje jak łatwo Saunders rozwierca dziurę w zębie, który na pozór jest tylko tknięty chorobą. Na bazie zwyczajnych zachowań wychodzimy tutaj bowiem w emocje bolesne do głębi ale i wzruszające w najbardziej oczywisty sposób. Ktoś zabija z miłości będąc marionetką, ktoś w lunaparku odgrywa role wedle prawa donoszenia na innych, ktoś w pracy niszczy najsłabsze ogniwo, ktoś eseistyczne aspiracje przekłada na bezsensowny czyn.
Biurokracja, zawiść, sterowanie. Absurdalne sytuacje z pogranicza fikcji i reporterskiej relacji. Rzeczywość tak kuriozalna, że moment, w którym odnajdujemy punkty styczne z prawdą jednocześnie bawi i przeraża. Takie są opowiadania Saudersa - niepokorne, odważne, niezależne i szydercze. A jednocześnie tkliwe i pełne szasunku dla wartości najwyższych. Trzeba mieć umysł otwarty na oścież, trzeba być gotowym na absolutnie przeciwstawne smaki, by poczuć siłę zaangażowania autora i dostrzec literackie mistrzostwo każdego z opowiadań. Wyleją się na nas traumy i lęki, otuli nas nadzieja i zachwyt najprostszymi reakcjami - a wszystko będzie wrzało jak potrawa, która mieści najszlachetniejsze składniki podane w abstrakcyjnych proporchach.
Uwielbiam, będę czytała zawsze, a "Dzień niepodległości" staje na półce z książkami, które można smakować po wielokroć, w całości lub pojedynczymi kęsami opowiadań. Niezwykle to wytrawna lektura choć wymagająca odwagi i czytania między, a nawet poza wierszami.
Znakomity przekład: Michał Kłobukowski
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak.
Odkąd poznałam prozę Georga Saundersa mam poczucie obcowania z czymś nieprzewidywalnym, potężnym różnorodnością, dociekliwie analizującym stan ludzkich myśli, zachowań i emocji. Jest przy tym w każdym dziele niesłychana lekkość, żart pozornie niefrasobliwy, dialog powyginany językowo albo surowo codzienny. Nie bez kozery nazywa się Saundersa mistrzem krótkiej formy, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-11
Jak się zemścić na tym życiu, które zupełnie inne miało być? Obiecywało miłość i pieniądze zarobione na ringu albo w internecie. I szczęście obiecywało, bo się za mąż wyszło za lekarza albo poszybowało w jakieś nowejorki. Przepite, zdradzone, ukryte lub zapomniane i wywrócone tarotem, poskręcało na zaplute osiedla albo siadło przy barze, żeby zapijać sumienie po bracie zostawionym na wojnie.
Można się zemścić wbijając w nie nóż, kochając lalkę, która nigdy nie zdradzi albo zaklejając u kosmetyczki zazdrość o byłe partnerki. Ale najbardziej, słuchając Sylwii Chutnik, zemścić się można żyjąc, szczęśliwym będąc, zamykając za sobą lustra jak z Krainy (złych) Czarów.
Każde opowiadanie jest inne, każde ma swój rytm, nawet styl zupełnie się miesza - od melancholijnej opowieści, przez osiedlowe krzyki aż po synkopowane relacje z tragedii, której zawsze przecież Ona jest winna. W każdym trzeba szukać "Dintojry" - raz wychodzi naprzeciw jasna i klarowna, raz gdzieś znika pomiędzy zdaniami i dopiero w głowie się układa. Bohaterów nic nie łączą, żyją w parach całkiem odmiennych, inną też żyją samotnością. Tylko to jedno mają wspólne - życie śliczne i brzydkie, czasem za długie i zmęczone, czasem chwilowe.
Lubię wszystko, co pisze Sylwia Chutnik bo jest to zawsze bardzo zaangażowane ale i subtelne. Bolesne, ale też żywe cytatami z mądrych książek i popkultury. Trochę tu baśni, trochę snu, dużo codzienności.
W tym zbiorze są nowe opowiadania i tamte przywołane z dawnych publikacji. Nudzić się przy nich nie sposób, bo każde żyje własnym życiem. I swoją zemstą. Bardzo to szlachetny zbiór. Polecam.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak Literanova.
Jak się zemścić na tym życiu, które zupełnie inne miało być? Obiecywało miłość i pieniądze zarobione na ringu albo w internecie. I szczęście obiecywało, bo się za mąż wyszło za lekarza albo poszybowało w jakieś nowejorki. Przepite, zdradzone, ukryte lub zapomniane i wywrócone tarotem, poskręcało na zaplute osiedla albo siadło przy barze, żeby zapijać sumienie po bracie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-09
Ojcowie się starzeją. Nawet Ci, którzy byli królami życia i zdobywcami serc niewieścich. Mistrzowie "dywersyfikacji znajomości", którzy rodzinne więzi, z braku ekscytacji, dawno rozsupłali po wcześniejszym zrobieniu mnóstwa szkód. Ojcowie mają dzieci albo jedną "córuchnę-Oluchnę", do której pukają gdy trwoga, ale o nic nie proszą przecież, bo dumni są ponad rozsądek. Ojcowie popełniają błędy, do których po grób się nie przyznają, nawet gdy wszystko wokół zaczyna podejrzanie trącić niejakim kryminałem a z kieszeni wysypują się skrawki zaginionych jedenastu dni.
Ojcowie, których znam, i których zna autorka "Swobodnego wpadania". Panowie ojcowie, twórcy traum, głosiciele teorii niepodważalnych, wszechwiedzący krytycy działań wszelakich. Jedną nogą w surowości, drugą w dobrych radach, jedną z lekceważeniu, drugą w zasługach niemal boskich, jedną z biznesie trochę szemranym, drogą w porażce, któej nigdy nie byli winni. Od win są inni.
Lubię tę książkę niezwykle, bo dłubie w ranach intensywnie acz z tym, ukochanym przeze mnie, ironicznym postrzeganiem świata. Ono często wynika z faktu bycia dojrzalszą od rodzica, odpowiedzialną bez nauki, po prostu, albo z tego, że choć ciążą tamte lata spędzone w zagraconym przedpokoju, to jednak nauczyłyśmy się z nimi żyć. Mamy sińce na duszy zaklejane kolejną warstwą plastrów, mamy szkolne chwile upokorzenia, marzenie o bracie-obrońcy i wspomnienie matek i babek nakazujących. Wychodzą te wszystkie pamięci z szaf, zjawiają się w drzwiach a my ratujemy, bo jesteśmy silne wyuczoną i przeżutą siłą.
Katarzyna Pochmara-Balcer bierze to wszystko za bary, pisze śmiało, choć nie bez żalu, Oli zaś każe w złości machnąć po wielokroć ręką i zacisnąć zęby, no bo co mają we dwie, we trzy, we wszystkie takie córki zrobić?
I jeszcze ją lubię za fenomenalny język, który bawi się słowem i skojarzeniem. To język za nic mający społeczne poprawności i składający zdania, które należy podziwiać za obraz, plastyczność, gorzki żart. Dbający o równy rytm, który regularnie rzuca nami w przeszłość. A my się z niego i z tej przeszłej, dziurawej składni otrzepujemy i poprawiamy koronę. Bo ojca się ma. Czasem to bawidamek, który nigdy nie dojrzał i będzie utrapieniem póki śmierć nas nie rozłączy. Kara boska...
Polecam, bardzo potrzebowałam takiej książki, bo to jakby i moje życie, zaczęte dzieciństwem lat 80-tych, podobne i przylegające, tylko na puzzlach ciut inny obrazek. Tkwię w przekonaniu, że takich córuch jak Ola i ja są całe stada, więc polecać jest komu. "Syneczkom" także polecam. I tym, którzy jeszcze nie spodziewają się wizyty, która może zmącić wodę bardziej, niż wszystkie wcześniejsze burze. I jak burza zostawić dziwną ciszę i pytania.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Cyranka
Ojcowie się starzeją. Nawet Ci, którzy byli królami życia i zdobywcami serc niewieścich. Mistrzowie "dywersyfikacji znajomości", którzy rodzinne więzi, z braku ekscytacji, dawno rozsupłali po wcześniejszym zrobieniu mnóstwa szkód. Ojcowie mają dzieci albo jedną "córuchnę-Oluchnę", do której pukają gdy trwoga, ale o nic nie proszą przecież, bo dumni są ponad rozsądek....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-04
Książka Wojciecha Bonowicza to zbiór felietonów, ubogaconych prywatnymi notatkami autora. Co istotne, mylne byłoby odniesienie się do członów tytułu w dosłowny sposób. Nie jest to bowiem dziennik jaki kojarzymy z pamiętnikiem, a pocieszenie nie zamyka się w dość banalnej, poradnikowej formie. Jest to w moim odczuciu pięknie zebrany tom trosk i obserwacji oraz przeżyć i źródeł, które mogą stanowić antidotum na niełatwą rzeczywistość.
Czerpanie radości wysuwa się na pierwszy plan sposobów na przetrwanie. Od obcowania z zachwycającymi widokami i ciepłym kocim futrem po wysublimowane odnajdywanie piękna w poezji i prozie, które pozostawiają czytelnikom ogromne pole do interpretacji. Idealnym mentalnie miejscem staje się przedpokój, przy czym pokój ma tutaj więcej niż jedno znaczenie. Czułość i dotyk niosą ukojenie. Miasta pozwalają na zgranie się z ich rytmem - z pozytywną, bądź zatopioną w historii wibracją. Fotografia i malarstwo pozwalają na usprawiedliwione wzruszenie, nawet do łez. Odszukanie spokoju samotności pozwala na uporządkowanie śmietnika myśli. "Patrzenie na świat od dołu" odkrywa potęgę dyskretnych przekazów. Uwielbienie prostoty i drobnych radości pozwala karmić dziecko, które nosimy w najbardziej niewinnej cząstce duszy.
Można mnożyć poparte cytatami, całymi wierszami czy wycinkami z powieści, sposoby na samopocieszenie. Skontrastowane ze zgrzytami współczesności - wojną, kryzysem klimatycznym, obojętnością tłumu czy "polityczną bezczelnością", stają się one bardzo potrzebnym spionizowaniem po trudzie i głębokim oddechem po udręce. Trochę filozoficznie, bardzo obrazowo, przepięknie literacko wiedzie nas Bonowicz na pola wyobraźni, daje pożywkę odpoczynkowi, nie pozbawionemu jednak świadomości.
Jestem zachwycona "Dziennikiem pocieszenia", jego stanowczością i rzeczowością przekazu i jednoczesną ulotnością przypomnianych czy cytowanych zdań i wersów, subtelnością odniesień do własnych, często intymnych przeżyć. To jedna z tych książek, do których się wraca, którymi można się zaniepokoić i zaraz ukoić, zachwycić się zawartym w nich pięknem i zawstydzić prawdą o ludzkim egoiźmie.
Polecam każdemu, pole pocieszenia jest ogromne, znajdziemy je tutaj podane z niezwykłą czułością i uwrażliwieniem na dostrzeganie krzywd.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Znak
Książka Wojciecha Bonowicza to zbiór felietonów, ubogaconych prywatnymi notatkami autora. Co istotne, mylne byłoby odniesienie się do członów tytułu w dosłowny sposób. Nie jest to bowiem dziennik jaki kojarzymy z pamiętnikiem, a pocieszenie nie zamyka się w dość banalnej, poradnikowej formie. Jest to w moim odczuciu pięknie zebrany tom trosk i obserwacji oraz przeżyć i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dziwnie rozpoczyna się tę lekturę balansując pomiędzy świeżą żałobą i rodzinnymi przetasowaniami, a bardzo szczegółowymi opisami sportów rakietowych, ze squashem w roli głównej. Dodatkową, niejasną początkowo kwestią, jest miszmasz genetyczny rodziny. Wiele tu słów o Indiach przełożonych na potrawy i stroje, jest Pakistan (sama nie wiem czy traktowany pochlebnie czy wręcz przeciwnie), rzecz natomiast dzieje się w Edynburgu i Londynie, które, jak wiemy, są obecnie miejscami multikulturowymi. Mamy więc rodzinę o sportowych tradycjach, ojca i trzy córki oraz wspierającego wujka i uroczego chłopca. No i mamy korty na Western Lane.
Autorka pisze prosto, zaskakując chwilowymi ucieczkami w świat wyobraźni. Ona przywołuje zmarłą matkę i żonę, zamyka umysł zdolnej dziewczyny w skupionej grze światła i cienia, odpowiada za coraz mniej spójne współbrzmienie sióstr. Nagle opisy ze świata sportu stają się idealnie dopasowane do rywalizacji dziewcząt, nagle świat domowej ciszy przekłada się na brak pośpiechu w trakcie gry. Te przełożenia światów są najmocniejszą stroną lektury, która skupia się na porażkach i zwycięstwach zarówno w kwestiach rodzinnych jak i sportowych.
Bywają u Chetny Maroo momenty poruszające, wzruszające i zaskakujące zakazami dyktowanymi przez kulturę. Całość jednak była dla mnie niewystarczająco emocjonalna, zbyt rozproszona. Boli żałoba prowadząca do trudnych decyzji i domniemanego szaleństwa, jednak nie sądzę bym miała zapamiętać książkę jako wyjątkową. Niemniej, trzeba przyznać autorce, że w innowacyjny sposób przeprowadza nas przez dorastanie, stratę i walkę o miejsce w hierarchii rodzinnej.
Katarzyna
we współpracy z Wydawnictwem Cyranka
Dziwnie rozpoczyna się tę lekturę balansując pomiędzy świeżą żałobą i rodzinnymi przetasowaniami, a bardzo szczegółowymi opisami sportów rakietowych, ze squashem w roli głównej. Dodatkową, niejasną początkowo kwestią, jest miszmasz genetyczny rodziny. Wiele tu słów o Indiach przełożonych na potrawy i stroje, jest Pakistan (sama nie wiem czy traktowany pochlebnie czy wręcz...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to